- Opowiadanie: Altair Black - Słoneczko

Słoneczko

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Słoneczko

Słoneczko

Chochlik uśmiecha się, odbiera kwiaty, ciemne kosmyki opadają mu na twarz. Jest uroczy ze sterczącymi na wszystkie strony włosami, rozczulającą niedbałością i roześmianymi błękitnymi oczyma.

Płaci fałszywymi banknotami, ale nikomu nie przychodzi do głowy, by je sprawdzić. Niesamowicie go to bawi, małego, niewinnego diabełka, zbyt czarującego, by być kimś złym.

 

Słoneczko gładzi strony książki, przysuwa ją pod nos i wciąga głęboko przyjemny zapach, jeden z najlepszych zapachów na świecie.

W zamyśleniu spogląda na okładkę, a potem otwiera zbiór w odpowiednim miejscu i przesuwa palcem po tytule opowiadania. „Reset", mówią litery. Mówią tylko do niego, bo tylko ono tak naprawdę wie jak to jest.

Chwila zadumy mija. Słoneczko odkłada zbiór opowiadań na stolik, podchodzi do półki z książkami i wybiera inną powieść, taką, której jeszcze nie czytało, mości się wygodnie na łóżku, wtulając nos w koc i pogrąża w lekturze.

 

Mężczyzna wchodzi do mieszkania zalanego słońcem, pieniędzmi, fałszywym sukcesem i samotnością, ściąga buty boleśnie polskim zwyczajem, w skarpetkach przechodzi do części sypialnej. Zasłony wokół niewielkiego podwyższenia w kącie są odsłonięte, jego mały cud wygrzewa się w słońcu jak kot.

Kiedy Słoneczko słyszy kroki, rozchyla powieki i uśmiecha się lekko, a potem otwiera usta ze zdziwienia. Przyjmuje kwiaty, przygryzając wargę, przejęte prostym gestem.

– Dziękuję – szepcze. – Czy masz jakiś wazon? – pyta po chwili zupełnie po kobiecemu.

Idą razem do części kuchennej, Słoneczko i Chochlik, wstawiają kwiaty do butelki po winie, nie znalazłszy nic innego.

Słoneczko pozwala Chochlikowi się przytulić, chude ramionka przestają drżeć.

– Dziękuję – mówi jeszcze raz, poruszone.

Brakuje im prostych gestów.

 

Słoneczko lubi przesiadywać w jego mieszkaniu, lubi zapach książek i pieniędzy, lubi morze słonecznych promieni. Najbardziej jednak lubi uśmiech Chochlika, uśmiech, w którym kryją się tajemnice, kryje się nieszczęście, mieszające się z figlarnością, i nutę polskości w jego głosie, twardszy niż zazwyczaj sposób wymawiania słów, coś, na co pozwala sobie tylko w obecności Słoneczka. Jest w tym coś rozpaczliwie smutnego, jakaś porażka i tęsknota, niezmiernie fascynująca rzecz.

 

Chochlik niczego od Słoneczka nie oczekuje, chce tylko móc na nie patrzyć, chce czuć jego obecność w mieszkaniu, chce móc z kimś rozmawiać po powrocie do domu. Potrzebuje powodu, by się uśmiechać, jakiegoś usprawiedliwienia dla własnego życia.

Nie ma prawa uważać się za przegranego, ale za bezwartościowego – owszem. Żałuje, że wyjechał z kraju, że nie poszedł za sercem, nie spróbował nawet spełnić marzeń, wybrał prostą drogę, tutaj, w obcym kraju, w czarnych interesach. Ma mnóstwo pieniędzy oraz wygodne życie i tylko zaprzepaszczone pragnienia i uczucia ciągną go ku ziemi.

Nie będzie nikogo o nic prosił, ale jest gotów na kolanach błagać Słoneczko, by nigdy nie odchodziło.

 

– Zostaniesz na noc? – pyta, gładząc je po włosach. Odpowiedzią jest prychnięcie. – Och, Słoneczko, nie o to mi chodziło! – kręci głową, śmiejąc się.

– Jeśli chcesz… – mówi Słoneczko, odsuwając się. Powraca chłodny dystans, niezauważalny-realny, obecny zbyt często.

Chochlik wzdycha w duchu, żałośnie szczęśliwy z tego, że tym razem nie zostanie w mieszkaniu sam.

Słoneczko nie zasypia. Całą noc siedzi ze splecionymi nogami i patrzy na Chochlika, dotyka delikatnie jego włosów na piersi, przesuwa dłonią po jego udzie i podbrzuszu, ale nie posuwa się dalej. Mógłby się obudzić i wszystko zniszczyć głupim, ludzkim pożądaniem.

Nad ranem Słoneczko wstaje bezszelestnie i wchodzi do łazienki. Lubi lustro, które zajmuje pół ściany, bardzo egocentryczne lustro, zawieszone na środku, oddające wszystko idealnie. Słoneczko powoli ściąga ubrania, ani razu nie spoglądając na siebie, a potem odwraca się przodem do swojego odbicia i patrzy sobie w oczy.

Chochlik nigdy go takim nie widział, małego, płonącego słońca, pełnego niszczącego żaru. Chochlik mógłby wszystko zniszczyć – nie, nie on, jego ciało, niezależne od niego zupełnie.

Słoneczko przesuwa rękami po gładkim torsie bez sutków, dotyka pępka od którego nie biegnie linia włosów, przesuwa dłoń na podbrzusze i nie czuje nic.

Problem w tym, że Słoneczko całe jest pragnieniem spełnienia, którego nie jest w stanie osiągnąć, pali się od środka, z każdym dniem coraz bardziej.

 

Może być kobietą albo mężczyzną. Może być, kim chce – i nikim równocześnie. Pustą skorupą, gładkim kawałkiem ciała, naczyniem, które można dowolnie wypełnić.

I Słoneczko to robi. Jednej nocy staje się mężczyzną, drugiej kobietą, jeszcze innej – małym chłopcem. Robi rzeczy, o których nie myśli za dnia.

Rano tego nie chce. Może czytać książki, pławić się w ich nieskończonym pięknie, ich dostojeństwie, może słuchać muzyki, poddawać się jej i pozwalać, by przejęła je do głębi. Również wtedy ma przy sobie Chochlika, może zamknąć oczy i zanurzyć się w jego niezrozumiałym uwielbieniu, co jest całkiem przyjemne, ale na dłuższą metę nierealne. Jego ciało płonie.

Dlatego Słoneczko na chwilę staje się k i m ś.

Może uwielbiać Chochlika, ale tylko te noce, kiedy nabiera kształtu naprawdę kocha.

 

Słoneczko ma malutkie dłonie, szczupłe, długie palce, chude nadgarstki, białe ręce i wystające łokcie. Potrafi śmiać się gardłowo, chrapliwym głosem i dźwięcznie chichotać, zasłaniając usta dłonią. Potrafi wrzeszczeć i szeptać zmysłowo, potrafi kochać i nienawidzić, być słodkie i cyniczne, okrutne i delikatne, rozważne i porywcze.

Małe, zdolne Słoneczko.

Najlepiej na świecie potrafi zabijać, własnoręcznie, ostrymi pazurkami i drobnymi ząbkami, nie używając żadnych narzędzi.

 

Uwielbia zapach krwi bardziej nawet niż zapach książek. Uwielbia jej smak, choć jeżeli połknie więcej niż kilka łyków, cały dzień wymiotuje, jego słaby organizm tego nie lubi. Uwielbia, kiedy krew spływa po jego ciele, które z ciała mężczyzny lub kobiety staje się wtedy czymś więcej, czymś, co wije się w spazmach rozkoszy, znajdując ujście dla wewnętrznego płomienia.

Ale prawdziwe spełnienie przynosi Słoneczku przerażenie w oczach ludzi, ten jeden, jedyny błysk, pojawiający się w oku tylko na sekundę. Niesamowita, upojna bliskość śmierci, jej zimne ręce i jeszcze zimniejszy oddech, przyprawiający o dreszcze podniecenia, jej niesamowita brzydota i bezosobowość.

Krzyki, wycie, szloch, smarki, wymiociny, mocz, kał, ślina i krew, odór i dławiący smród, wyciskający łzy z oczu i utrudniający oddychanie, przeszywające wrzaski, czasem zupełna cisza, poniżenie i zupełny, całkowity brak godności, chęć przeżycia za wszelką cenę, obrzydliwe płaszczenie się, szlachetna duma i milczenie, to wszystko miesza się i składa na osobę śmierci.

Słoneczko kocha ją całą sobą. Wie, że to właśnie wszystko, czym jest, przezroczysta śmierć, brak wzorców i schematów zachowań, gładkie ciało, puste naczynie, które wypełnia się na chwilę życiem innej osoby.

Przeżywa najczystsze i najgłębsze spełnienie na świecie. Umiera po wielekroć, niemal każdej nocy. Zupełnie bezpłciowo.

 

Chochlik nie wie tego wszystkiego, ale Słoneczko podejrzewa, iż jest na tyle chory, że nadal by je uwielbiał.

Pochyla głowę, jasne loczki zasłaniają twarz. Przez chwilę stoi zupełnie nieruchomo, spoglądając w dół, wzdłuż płaskiego brzucha, gładkich, pokrytych miękkim meszkiem nóg, aż na stopy z pomalowanymi paznokciami.

Słoneczko lubi malować paznokcie, zawsze najtańszym lakierem, wciąga mocno powietrze i czuje jego zapach głęboko w sobie. Nie lubi, kiedy ręka mu drży i linia wjeżdża na skórę, nierówna i nieestetyczna. To takie niedoskonałe, zbyt ludzkie, nie pasujące do niego.

Wychodzi z łazienki i siada w salonie. Na stole stoi bukiet kwiatów, piękny, pachnący bukiet, kolorowe płatki, zielone listki. Mała biedronka przyklejona do jednego z nich.

Słoneczko uśmiecha się z rozrzewnieniem, przygryzając wargę, przyjemne, delikatne ciepło rozlewa się w jego wnętrzu. Na chwilę przynosi ulgę, tak inne od palącego żaru.

 

Chochlik budzi się i przeciąga, a potem podchodzi do Słoneczka, rozczulony jego emocjonalnością. Przypomina mu ojczyznę, gdzie nikt nie był tak obojętny, nikt nie był taki szary i pusty, zawsze coś się działo, zawsze jakieś emocje, zawsze coś.

Słoneczko jest takie delikatne i wrażliwe, jego reakcje są bardziej złożone niż u zwykłego człowieka, jego uczucia nie do przewidzenia, bardzo kruche i zawiłe, niezrozumiałe. Chłonne jak gąbka, o zmiennych nastrojach, humorzaste, ale zawsze czujące c a ł k i e m, całym sobą, wypełniające się uczuciem jak pusty dzban, w który ktoś wlewa wodę.

Może właśnie to tak fascynuje Chochlika, jakby Słoneczko było jakimś pierwiastkiem, a on, wiedziony ciekawością, różnymi składnikami prowokuje niezrozumiałe reakcje, licząc na widowiskowy wybuch.

A może po prostu przypomina mu dom.

 

Słoneczko nie stara się poznawać Chochlika, w spokoju chłonie jego emocje, nasiąka jego zapachem.

Pozwala Chochlikowi przytulić się, a potem podnosi głowę i całuje go niepewnie, delikatnie, jak mała dziewczynka. Zawstydzone, spuszcza wzrok.

– Jesteś…

– Nic nie mów – ostrzega Słoneczko.

Całuje go jeszcze raz, tym razem butnie i zdecydowanie, jak nastoletni buntownik. Chochlik jest zaskoczony, ale i wniebowzięty.

– Słoneczko, ja… – zaczyna jeszcze raz, ale ono znów mu przerywa.

– Nic nie mów – powtarza. – Nie obchodzi mnie, co powiesz – oznajmia chłodno. Słoneczko potrafi ranić jak nikt inny.

Wstaje i wychodzi bez żadnego już słowa.

 

Nocą krzyczy w uniesieniu, ale jego myśli wypełnia Chochlik.

Nie wie, co czynić. Zastanawia się, kim Chochlik jest i co w związku z tym zrobić.

Po brodzie spływa mu szkarłatna ciecz, a usta wypełnia obrzydliwie ciepłe, surowe mięso. Całe ciało Słoneczka błyszczy od krwi, śliskie, gładkie i błyszczące.

 

Chochlik patrzy na Słoneczko zaniepokojony, podtrzymując je, kiedy ono pochyla się nad muszlą klozetową i wymiotuje krwią oraz na pół strawionym mięsem.

Groteskowa scena, jasny, piękny anioł z brudnymi, brunatno-szkarłatnymi wargami, resztkami jedzenia wypływającymi z ust, cierpienie na jego twarzy i biała toaleta, po której spływają kropelki krwi.

Przez wiele dni ta wizja nawiedza go w snach. Zawsze chwyta go przerażenie i erekcja tak silna, że sprawia ból.

Słoneczko tylko patrzy.

 

– Słoneczko… – mówi Chochlik niepewnie, przekonany, że ono zaraz mu przerwie. Ale nic takiego się nie dzieje i pozostaje tylko zebrać się na odwagę i dokończyć: – Proszę, zamieszkaj ze mną.

Uśmiecha się uśmiechem anioła, a Chochlik przez chwilę widzi oczyma wyobraźni surowe mięso, zwisające z jego ust, i uniesienie w oczach. Ta wizja mija tak szybko, że nawet jej sobie w pełni nie uświadamia.

– Jeśli tego chcesz – mówi wreszcie Słoneczko, dość obojętnie. Chochlik przytula je do siebie, nie dowierzając.

Słoneczko wdycha jego przyjemny zapach, trochę męskich perfum, ale więcej wiatru i trawy, i ciepłego słońca, które nie może pochodzić z kraju, w którym mieszkają.

 

Słoneczko jest teraz mężczyzną i doskonale wie, co musi zrobić. Powietrze przeszywa skowyt bólu, bełkot i szloch jego towarzysza.

Zastanawia się, jaka postać ma wtedy być w nim.

Dotyka obficie krwawiącego krocza mężczyzny przed nim, wciska palce w żywe mięso tak głęboko, jak może. Spogląda w oczy swojemu uroczemu towarzyszowi – ma szerokie barki i przyjemnie owłosioną pierś, mocne uda i umięśniony brzuch, podoba się Słoneczku – i już wie, o jaką postać może chodzić.

Podnosi się płynnie i drobnymi ząbkami gryzie miękkie miejsce tuż pod szyją, a jego towarzysz traci przytomność. Nim to następuje, Słoneczko jęczy z rozkoszy, wypluwając mięso.

 

Chochlik całuje Słoneczko w nos, przytula je mocno.

– Czy ty mnie chociaż trochę lubisz? – pyta niespodziewanie.

– Och – mówi – tak, bardzo. Bardzo-bardzo.

Ma miękkie, słodkie wargi i mokry od pocałunków nosek, delikatne dłonie i wklęsły brzuch. Śmieje się, czując język Chochlika na swoim pępku. Lubi łaskotki.

– Bardzo – powtarza z mocą, a jego ciało płonie.

 

Słoneczko pozostaje po prostu Słoneczkiem.

– Kocham cię, Chochliku – szepcze, po czym gryzie jego policzek. A on nie może się ruszyć, bo nie sposób obronić się przed śmiercią. – Tak bardzo chcę z tobą być.

Ostre paznokcie orzą skórę brzucha, potem rozdrapują rany, Słoneczko wciska w nie język. Kiedy unosi głowę, twarz ma całą we krwi.

– Chciałeś się ze mną kochać – mówi, przesuwa ręce niżej, na jądra, wbija w nie palce. Chochlik skowyczy z bólu, zwija się konwulsyjnie, po twarzy płyną mu łzy. – Ja też chcę się z tobą kochać, Chochliku.

Jego piękna, młoda twarz nabiera niesamowitego wyrazu cierpienia. Słoneczko czuje narastające podniecenie, wzbierający żar.

W swojej agonii jest obrzydliwy i pociągający równocześnie. Kwili cicho, twarz ma zasmarkaną, ciało umazane krwią, zdeformowane przez ręce i zęby Słoneczka, które ociera się o niego w ekstazie.

– Jesteś potworem! – wyje Chochlik, ostatecznie dobity zdradą stworzenia, które uważał za cud. Brzydzi się siebie, brzydzi się myśli, że przypominało mu Polskę.

Słoneczku robi się przykro, kiedy słyszy jego słowa, ale całuje delikatnie zaciśnięte wargi mężczyzny.

– Nie – mówi cichutko, zasmucone i zachwycone jednocześnie, czując nadchodzący koniec Chochlika i własne spełnienie. – Jestem kimś więcej.

Obaj krzyczą jednocześnie.

Koniec

Komentarze

Niebanalny, oryginalny pomysł. Wciągające. Duża obrazowość opisów. Dobrze napisane. Są rzeczy, które mi nie pasują ale to wyłącznie sprawa gustu, nie błędu, więc nie będę o nich pisać. Gdybym mogła dałabym 5.


A ja ma mocno mieszane uczucia. Tekst ociera się o kicz, a już na te "polskie" wstawki to mnie skręcało. Momentami też nie wiadomo, co i kiedy się dzieje.  No i jak dla mnie, to przydałaby się jednak jakaś fabuła.

Mimo to jednak przeczytałam za pierwszym podejściem i na jeden raz, a rzadko mi się to zdaża.  Wciągnęło mnie. Jest ciekawy klimat, jest pomysł, jest pole do popisu, a jednak poszłaś po najmniejszej lini oporu.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Nie wiem co o tym myśleć. Jest inne. Na pewno nie dałbym tego do druku w papierowym NF. Bliżej z tym do jakiegoś branżowego pisma dla niekoniecznie normalnych seksualnie, a tu też rodzaj "preferencji" nie jest jednoznaczny.
Technicznie warsztat na poziomie. To się chwali.
Pozostawiam bez oceny.

Nowa Fantastyka