- Opowiadanie: Masież - Dawno temu, gdy Pan Jezus jeszcze chodził po świecie...

Dawno temu, gdy Pan Jezus jeszcze chodził po świecie...

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Dawno temu, gdy Pan Jezus jeszcze chodził po świecie...

– Babciu, opowiedz mi bajkę.

Babcia spojrzała na nią i dla zyskania na czasie zaczęła skrupulatnie opatulać Małgosię kołdrą. Nie lubiła bajek. Bała się ich. Gdy była małą dziewczynką potrafiła godzinami słuchać opowieści Starej Kobiety z wioski – o mówiących chałupach, o diabołach, o pasterzach zaklętych w zwierzęta i o zagubionych księżniczkach żyjących w królestwie topielców na dnie studni. Z czasem jednak wyobraźnia zaczęła wymykać się jej spod kontroli i świat opowieści zaczął zlewać się ze światem rzeczywistym. Kiedyś w księżycową noc usłyszała cichutki i bardzo smutny śpiew dochodzący ze studni, innego razu zobaczyła sylwetkę ni to kozła, ni człowieka, przemykającą pod lasem. W końcu, gdy pewnego dnia idąc lasem, natknęła się na dwie rozmawiające ze sobą sarny, przestraszona zdecydowała, że musi się wziąć w garść i już nigdy nie odwiedziła Starej Kobiety.

– Babciu, ja bardzo proszę – powtórzyła Małgosia, ciągnąc ją za rękaw swetra.

– No dobrze. Ale tylko jedną.

***

„Było to dawno temu, gdy jeszcze Pan Jezus chodził po świecie i odwiedzając różne jego zakątki, od Peru, aż po Szwecję, służył dobrym ludziom radą i pomocą. W czasie jednej ze swoich podróży dotarł Pan Jezus w dzikie i nieopisane w tamtych czasach lasy karpackie. Pewnego razu, po wielu dniach marszu przez bezludne buczyny, zobaczył on stojącą w dolinie chałupę, a że bardzo był strudzony i głodny (żywił się bowiem ostatnimi czasy głównie znalezionymi w lesie grzybami i jagodami) postanowił poprosić mieszkających tam ludzi o gościnę.

„Stuk, stuk" zastukał Pan Jezus w drzwi chatki. Po chwili drzwi się otwarły i stanął w nich skromnie ubrany mężczyzna. Zobaczywszy gościa bardzo się ucieszył, zaprosił go do środka i napalił w piecu, choć wcale nie wiedział, że to sam Pan Jezus odwiedził jego chałupę. Był to bowiem człowiek dobry i życzliwy, chętnie pomagający bliźnim w potrzebie. Żona gospodarza przyniosła gościowi miskę pełną kaszy ze skwarkami i gdy już Pan Jezus zaspokoił pierwszy głód, zapytał czy mógłby spędzić w chałupie jakiś czas żeby podreperować siły przed dalszą wędrówką.

– Ależ oczywiście drogi panie wędrowcze, toć to będzie zaszczyt dla mnie, domu mojego i mojej rodziny – odpowiedział uradowany gospodarz. Trzeba ci bowiem wiedzieć, że był on towarzyski i lubił rozmawiać z ludźmi, a poza nim i jego żoną nikt w okolicy nie mieszkał.

Tak więc Pan Jezus spędził w chałupie w dolinie tydzień, a potem za sprawą intensywnych nalegań gospodarza i jego żony, także drugi oraz trzeci. W końcu jednak przyszedł czas rozstania i żegnając się z gospodarzem Pan Jezus rzekł:

– Dziękuję Ci dobry człowieku za gościnę. Mimo, że mnie nie znałeś, nakarmiłeś mnie i dałeś mi dach nad głową, nie oczekując żadnej zapłaty. Otóż wiedz, żeś w swoim domu gościł Syna Bożego.

I na potwierdzenie tych słów nad głową Pana Jezus ukazała się aureola, a od niego samego zaczął bić niebiański blask. Gospodarz zobaczywszy to padł na kolana i nie wiedział co zrobić, był bowiem prostym i bogobojnym, choć przecież dobrym człowiekiem.

– Dzieląc się ze mną posiłkiem i schronieniem oddałeś mi co miałeś, więc w ramach podziękowania ja odwdzięczę Ci się tym samym. Oto jest mój kij wędrowca. Weź go, a będzie Cię chronił przed zbójami i dzikimi zwierzętami albowiem każda istota którą nim dotkniesz, zapadnie momentalnie w głęboki sen.

Podniósł się więc gospodarz z kolan, przyjął kij i podziękował bardzo uprzejmie.

– Oto jest mój płaszcz. Weź go, a pomoże Ci w polowaniu, albowiem uczyni cię on niewidzialnym i pozwoli podkraść się niezauważonym do każdej zwierzyny.

Przyjął więc onieśmielony gospodarz i płaszcz, jeszcze raz dziękując.

– W końcu, oto są moje sandały. Weź je, a będziesz mógł swobodniej przemieszczać się między szczytami gór, albowiem pozwalają one osobie, która je nosi, chodzić po powietrzu, jako i ja chodziłem po wodzie.

Wręczywszy gospodarzowi trzy podarunki, serdecznie się Pan Jezus z nim i jego żoną pożegnał, a następnie wyruszył w dalszą drogę. Gospodarzowi zaś od tego czasu nie brakło nigdy dziczyzny, dzięki sandałom zdążał zawsze do domu na kolację, a gdy na drodze spotkał jakiegoś wilka bądź niedźwiedzia, dotykał je kijem i spokojnie odchodził zostawiając je w głębokim śnie…"

***

– …mówili też, że pójdą strumieniem.

Sołtys gładził porośnięty kilkudniową szczeciną podbródek ściągając przy tym zakumulowany na policzkach łój i pot. Ciągle nie wiedział. Zdjął grubą czapę i podrapał się czarnymi od brudu paznokciami po łbie. Pomogło.

– Nie pójdą strumieniem.

Już od kilku minut stali w miejscu, ale mogli w każdej chwili ruszyć więc Helmut nie odstawiał na ziemię plecaka wyładowanego zapasami dla garnizonu na przełęczy. Ścieżka odbijała w lewo, wspinając się na ścianę coraz bardziej widocznego jaru. Gdyby teraz uniósł spojrzenie, zobaczyłby dowódcę próbującego odczytać coś z rozpadającej się sztabowej mapy. Zastanowiłby się wtedy, nad czym dowódca myśli i być może zrozumiawszy, że waha się on, czy nie porzucić strumienia i nie kontynuować marszu wygodną ścieżką, modliłby się w głębi ducha, aby dowódca wybrał to drugie rozwiązanie. Następnie zaś, idąc już po pewnej i suchej nawierzchni ścieżki, dziękowałby Bogu, że wysłuchał jego próśb. A potem by go przeklinał. Ale bardzo krótko.

– Będą się trzymać ścieżki.

Trzymając się ścieżki, mozolnie wchodzili na ścianę jaru. Choć wyraźna, poprzecinana była ona zasiekami korzeni drzew, stanowiących coś na kształt zerowej linii obrony lasu, partyzantkę w skali mikro, utrudniającą zaopatrywanie stacjonującego na przełęczy oddziału. W pewnym momencie zapchany błotem bieżnik wojskowego buta ujechał na mokrych korzeniu. Wyładowany zapasami plecak nie pozwolił złapać równowagi i Helmut runął na ziemię. Zagrzechotały niesione konserwy. Wstał, wypluł błoto i ruszył dalej. „Jak pieprzone muły. Tyle chociaż dobrze, że nie idziemy tym cholernym strumieniem".

Ścieżka cały czas zakosami wiodła pod górę. Stopniowo jednak podejście zaczęło się wypłaszczać i w końcu przeszło w długi trawers zbocza, co jakiś czas tylko podchodząc gwałtowniej do góry lub schodząc w dół, aby ominąć porozrzucane tu i ówdzie, wystające z ziemi wielkie, pokryte mchem głazy.

– To może przy Zembach?

Sołtys kiwnął głową. – Tak, najlepiej będzie przy Zembach.

***

Wiedział, że nie zdążą. Chociaż wyruszyli w mniej niż 5 minut od usłyszenia pierwszych strzałów, to do miejsca z którego one dobiegały mieli minimum godzinę drogi. Może czterdzieści minut przy obecnym marszobiegowym tempie. „Nie zdążymy psiakrew".

Nie zdążyli. Na ścieżce i w jej pobliżu leżały trupy żołnierzy dostarczających zaopatrzenie, łącznie dziesięciu chłopa.

-Hans, sprawdźcie, czy któryś żyje! Henning, weź dwóch chłopaków i poszukajcie śladów. Ustalcie w którą stronę się wycofali, ruszamy w pościg.

Podszedł do najbliższych zwłok, dwudziestokilkuletniego blondyna. Chłopak miał poderżnięte gardło, poza tym żadnej rany postrzałowej, ani innych widocznych obrażeń. Kolejny tak samo. Pozostali też. „Słodki Jezu, co tu się stało?".

– Panie kapitanie, ślady się urywają.

– Jak to urywają?

– Sam tego nie rozumiem. Ślady w okolicy miejsca zasadzki wskazują, że była ich trójka, może czwórka. Za tamtymi krzakami ślady się spotykają i nagle urywają, jakby zapadli się pod ziemię.

– Jak to do cholery zapadli się pod ziemię? Może jest tam jakiś właz? Albo weszli na drzewo?

– Włazu nie ma – sprawdziliśmy. Nie sądzę też żeby weszli na drzewo. Po tych świerkach się nie da uciekać, pan spojrzy, gałęzie zaczynają się kilkanaście metrów nad ziemią.

– No to co się z nimi, stało? Przecież nie rozpłynęli się w powietrzu. – powiedział bardziej do siebie niż do Henninga. „I dlaczego poza poderżniętymi gardłami nie ma żadnych śladów walki? Zupełnie jakby ktoś ich zaskoczył w czasie snu."

– Jest jeszcze coś panie kapitanie. Ekhm, wszystkie ślady poza jednym są bardzo małe. To nie mogli być mężczyźni. A jeśli kobiety, to bardzo, bardzo małe. Ale raczej dzieci.

Przeszedł go dreszcz. „Słodki Jezu, co tu się stało?".

***

Zbudziło go uderzenie kosza o drzewo. „Musiałem zasnąć" – pomyślał Jaś. Spojrzał na pozostałych chłopców. Ich też musiało uśpić kołysanie kosza i rytmiczne sapanie wujka Staszka, bo ziewając przecierali teraz posklejane oczy. Krzyś przeciągnął się i uniósł lekko przykrywającą kosz lnianą płachtę. Szli na wysokości ponad 100 metrów nad porośniętym świerkowym lasem grzbietem górskim, jednym z tak wielu w okolicy. W dolinach, słońce i przepływające po niebie chmury tworzyły na ziemi teatr cieni zdający się konkurować o jego uwagę z kolorową mozaiką pól.

– Daleko jeszcze wujku Staszku? – zapytał.

– Kawałek. – wysapał wuj Staszek. – Doniosę was do Magurowej przełęczy, a stamtąd do wsi mamy jeszcze z trzy godziny drogi.

Mimo, że specjalnie zostali wybrani jako najlżejsi chłopcy w wiosce, to jednak ważyli łącznie ponad 50 kilo, co musiało się Staszkowi dawać we znaki, choć przecież był chłopem na schwał.

Schował się z powrotem pod płachtę. „Udało się. Naprawdę się udało". Serce ciągle jeszcze biło mu jak szalone, gdy myślał o dzisiejszych wydarzeniach. Te chwile pełne napięcia, gdy skuleni pod płachtą czekali, aż niemiecki oddział dostatecznie się zbliży. Nerwowe lecz celne strzały z procy, żołnierze padający jak muchy od uderzeń drewnianych, usypiających kulek. I przede wszystkim ten spokój wujka Staszka, gdy starym i lekko zardzewiałym nożem myśliwskim podrzynał gardła śpiącym Niemcom, podczas gdy chłopcy zbierali z ziemi wystrzelone chwilę wcześniej bezcenne usypiające kulki. Krzyś widział jak dzień wcześniej wujek Staszek siedząc na zydlu przed chałupą ostrzył ten nóż, a zimny spokój z jakim to robił, czynił z niego w oczach przechodzących obok mieszkańców wioski, przerażający i ponury pomnik nieuchronności.

Oczywiście nie było żadnego pościgu. Niemcy nie mogli przecież szukać wszędzie, zresztą nie wiadomo dokładnie czego. Na Magurzej Przełęczy wuj Staszek zszedł na ziemię jak po schodach i ściągnąwszy przykrywającą ich wszystkich lnianą płachtę postawił kosz z chłopcami na ziemię. Odkąd tylko Krzyś zobaczył tą słynną i tajemniczą tkaninę, zastanawiał się czemu jest ona zrobiona z tak wielu kawałków materiału. Wiedział, że jest bardzo stara i że różne jej kawałki pochodziły z różnych okresów. Doszywane do obrzeży najstarszego, mocno już wypłowiałego i poprzecieranego fragmentu, znacząco powiększały ją, umożliwiając schowanie się pod nią przed wrogim okiem nawet czwórce dużych ludzi. Więcej nie wiedział – to były sprawy Dorosłych.

Wuj Staszek zdjął delikatnie podniszczone sandały i włożywszy je razem z płachtą oraz usypiającymi kulkami do kosza, zarzucił go sobie na plecy i ruszyli w kierunku wioski w dolinie.

Koniec

Komentarze

Niby przewidywalne, niby jest sporo błędów... ale podobało mi sie. jak na debiut jest bardzo dobrze, mam nadzieję, że kolejne Twoje teksty będą jeszcze lepsze:)

małe rady na przyszłość:
musisz popracowac nad interpunkcją. w niektórych miejscach brak przecinków wygląda jak wynik niechlujstwa i lenistwa, może przeoczenia. korektę trzeba robić!:) zdarzyło się też kilka powtórzeń i parę razy straciłam orientację, kogo dotyczy zdanie. jeśli zmienia się podmiot czynności czy przedmiot opisywany, trzeba to zaznaczyć. chodzi mi na przykład o zdanie:
Mimo, że specjalnie zostali wybrani jako najlżejsi chłopcy w wiosce, to jednak ważyli łącznie ponad 50 kilo, co musiało się Staszkowi dawać we znaki, choć przecież był chłopem na schwał.
Schował się z powrotem pod płachtę. 
jak dla mnie niezbędne jest tutaj doprecyzowanie, bo nagle czytelnik zostaje zaskoczony i lekko zdezorientowany, szczególnie że przez kilka ostatnich zdań podmiot był domyślny.
jeśli chodzi o wstęp i bajkę o Jezusie, są to najbardziej dopracowane elementy i dobrze by było, gdyby nad resztą skupić się równie mocno:) 

z rzeczy mało waznych... czy wszystkie niemieckie imiona i nazwiska naprawdę muszą się zaczynać na "H"?:P

pozdrawiam i pozostawiam bez oceny, bo na 4 troszeczkę brakuje, za to 3 byłoby niesprawiedliwe.
  

Czy sama opowieść o Jezusie rzeczywiście gdzieś jest (była) opowiadana?

Jesli chodzi o tekst to główną bolaczką jest nadmiar zaimków. Oto kilka przykąłdów: 
- Babcia spojrzała na nią i dla zyskania na czasie zaczęła skrupulatnie opatulać Małgosię kołdrą. - cały wytłuszczony kawałek jest zbędny;
- zobaczył on stojącą w dolinie chałupę - zbędne on (wiem, że to może być 'stylizacja', ale w tym tekście jakos nie pasuje);
- był on towarzyski i lubił rozmawiać - jak wyżej;
- a gdy na drodze spotkał jakiegoś wilka bądź niedźwiedzia, dotykał je kijem i spokojnie odchodził zostawiając je w głębokim śnie... - je je je ;) ;
- Gdyby teraz uniósł spojrzenie - jakoś unoszenie spojrzenia mi nie pasuje, chociaż nie wiem - może jest to poprawne;
- ponad 50 kilo - liczebniki zapisujemy fonetycznie, zas kilo to przedrostek oznaczajacy tysiąc. może być zatem kiloVoltów, kiloAmperów albo kilogtramów - trzeba być prezyzyjnym.

To tyle czepiania się. Ogólnie dosyć pozytywne wrażenia, chociaż pod koniec troszkę zamieszania i trzeba sie sporo domyslać...
Pozdrawiam

Podpisuję się pod powyższymi uwagami i dorzucam swoje.
1. Pan Jezus żywił się grzybami. Surowymi?! No, to naprawdę niezły z niego gościu ;-)
2. "był prostym i bogobojnym, coć przecież dobrym człowiekiem"- prosty i bogobojny wyklucza się z dobrym?
3. "zakumulowany na policzkach łój". Czy nie lepiej by było "nagromadzony"?
4. "bierznik ujechał na mokrym korzeniu"? Może zjechał, ześlizgnął się?
5. "podejście zaczęło się wypłaszczać"? takiego słowa jeszcze w życiu nie widziałem.
Treść-
1. z Jezusa robisz jakiegoś kosmitę, który dokonywał "cudów", bo miał nieziemskie przedmioty, a nie sam z siebie był nadnaturalny. ale rozumiem, że chodziło o wytłumaczenie pochodzenia tych przedmiotów
2. pomysł z kulami zrobionymi z laski, oraz że doszyte kawałki materiału, nabierały właściwości oryginału- sprytne
3. wykorzystywanie dzieci do mordowania i podrzynanie gardeł śpiacym- makabryczne. Powiesiłbym faceta za to.
Ocena pomiędzy 3 a 4, więc dam 4

Aj, nie ma jak zrobić sobie nowego superbohatera z żydowskiego proroczyny używając symboliki, z którą on sam walczył.

Dzięki za komentarze! Naprawdę doceniam, że chciało wam się to przeczytać i całkiem obficie skomentować. Oczywiście wszystkie uwagi przyjmuję z pokornie opuszczoną głową.

Odpowiadając na pytanie Ibastro - ta konkretna opowieść o Jezusie został przeze mnie wymyślona, natomiast kiedyś usłyszałem podobną tj. też taką, w której Pan Jezus chodził po świecie i kogoś tam odwiedził (bodajże górali podhalskich).

pozdrawiam

Nowa Fantastyka