Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
– Babciu, opowiedz mi bajkę.
Babcia spojrzała na nią i dla zyskania na czasie zaczęła skrupulatnie opatulać Małgosię kołdrą. Nie lubiła bajek. Bała się ich. Gdy była małą dziewczynką potrafiła godzinami słuchać opowieści Starej Kobiety z wioski – o mówiących chałupach, o diabołach, o pasterzach zaklętych w zwierzęta i o zagubionych księżniczkach żyjących w królestwie topielców na dnie studni. Z czasem jednak wyobraźnia zaczęła wymykać się jej spod kontroli i świat opowieści zaczął zlewać się ze światem rzeczywistym. Kiedyś w księżycową noc usłyszała cichutki i bardzo smutny śpiew dochodzący ze studni, innego razu zobaczyła sylwetkę ni to kozła, ni człowieka, przemykającą pod lasem. W końcu, gdy pewnego dnia idąc lasem, natknęła się na dwie rozmawiające ze sobą sarny, przestraszona zdecydowała, że musi się wziąć w garść i już nigdy nie odwiedziła Starej Kobiety.
– Babciu, ja bardzo proszę – powtórzyła Małgosia, ciągnąc ją za rękaw swetra.
– No dobrze. Ale tylko jedną.
***
„Było to dawno temu, gdy jeszcze Pan Jezus chodził po świecie i odwiedzając różne jego zakątki, od Peru, aż po Szwecję, służył dobrym ludziom radą i pomocą. W czasie jednej ze swoich podróży dotarł Pan Jezus w dzikie i nieopisane w tamtych czasach lasy karpackie. Pewnego razu, po wielu dniach marszu przez bezludne buczyny, zobaczył on stojącą w dolinie chałupę, a że bardzo był strudzony i głodny (żywił się bowiem ostatnimi czasy głównie znalezionymi w lesie grzybami i jagodami) postanowił poprosić mieszkających tam ludzi o gościnę.
„Stuk, stuk" zastukał Pan Jezus w drzwi chatki. Po chwili drzwi się otwarły i stanął w nich skromnie ubrany mężczyzna. Zobaczywszy gościa bardzo się ucieszył, zaprosił go do środka i napalił w piecu, choć wcale nie wiedział, że to sam Pan Jezus odwiedził jego chałupę. Był to bowiem człowiek dobry i życzliwy, chętnie pomagający bliźnim w potrzebie. Żona gospodarza przyniosła gościowi miskę pełną kaszy ze skwarkami i gdy już Pan Jezus zaspokoił pierwszy głód, zapytał czy mógłby spędzić w chałupie jakiś czas żeby podreperować siły przed dalszą wędrówką.
– Ależ oczywiście drogi panie wędrowcze, toć to będzie zaszczyt dla mnie, domu mojego i mojej rodziny – odpowiedział uradowany gospodarz. Trzeba ci bowiem wiedzieć, że był on towarzyski i lubił rozmawiać z ludźmi, a poza nim i jego żoną nikt w okolicy nie mieszkał.
Tak więc Pan Jezus spędził w chałupie w dolinie tydzień, a potem za sprawą intensywnych nalegań gospodarza i jego żony, także drugi oraz trzeci. W końcu jednak przyszedł czas rozstania i żegnając się z gospodarzem Pan Jezus rzekł:
– Dziękuję Ci dobry człowieku za gościnę. Mimo, że mnie nie znałeś, nakarmiłeś mnie i dałeś mi dach nad głową, nie oczekując żadnej zapłaty. Otóż wiedz, żeś w swoim domu gościł Syna Bożego.
I na potwierdzenie tych słów nad głową Pana Jezus ukazała się aureola, a od niego samego zaczął bić niebiański blask. Gospodarz zobaczywszy to padł na kolana i nie wiedział co zrobić, był bowiem prostym i bogobojnym, choć przecież dobrym człowiekiem.
– Dzieląc się ze mną posiłkiem i schronieniem oddałeś mi co miałeś, więc w ramach podziękowania ja odwdzięczę Ci się tym samym. Oto jest mój kij wędrowca. Weź go, a będzie Cię chronił przed zbójami i dzikimi zwierzętami albowiem każda istota którą nim dotkniesz, zapadnie momentalnie w głęboki sen.
Podniósł się więc gospodarz z kolan, przyjął kij i podziękował bardzo uprzejmie.
– Oto jest mój płaszcz. Weź go, a pomoże Ci w polowaniu, albowiem uczyni cię on niewidzialnym i pozwoli podkraść się niezauważonym do każdej zwierzyny.
Przyjął więc onieśmielony gospodarz i płaszcz, jeszcze raz dziękując.
– W końcu, oto są moje sandały. Weź je, a będziesz mógł swobodniej przemieszczać się między szczytami gór, albowiem pozwalają one osobie, która je nosi, chodzić po powietrzu, jako i ja chodziłem po wodzie.
Wręczywszy gospodarzowi trzy podarunki, serdecznie się Pan Jezus z nim i jego żoną pożegnał, a następnie wyruszył w dalszą drogę. Gospodarzowi zaś od tego czasu nie brakło nigdy dziczyzny, dzięki sandałom zdążał zawsze do domu na kolację, a gdy na drodze spotkał jakiegoś wilka bądź niedźwiedzia, dotykał je kijem i spokojnie odchodził zostawiając je w głębokim śnie…"
***
– …mówili też, że pójdą strumieniem.
Sołtys gładził porośnięty kilkudniową szczeciną podbródek ściągając przy tym zakumulowany na policzkach łój i pot. Ciągle nie wiedział. Zdjął grubą czapę i podrapał się czarnymi od brudu paznokciami po łbie. Pomogło.
– Nie pójdą strumieniem.
Już od kilku minut stali w miejscu, ale mogli w każdej chwili ruszyć więc Helmut nie odstawiał na ziemię plecaka wyładowanego zapasami dla garnizonu na przełęczy. Ścieżka odbijała w lewo, wspinając się na ścianę coraz bardziej widocznego jaru. Gdyby teraz uniósł spojrzenie, zobaczyłby dowódcę próbującego odczytać coś z rozpadającej się sztabowej mapy. Zastanowiłby się wtedy, nad czym dowódca myśli i być może zrozumiawszy, że waha się on, czy nie porzucić strumienia i nie kontynuować marszu wygodną ścieżką, modliłby się w głębi ducha, aby dowódca wybrał to drugie rozwiązanie. Następnie zaś, idąc już po pewnej i suchej nawierzchni ścieżki, dziękowałby Bogu, że wysłuchał jego próśb. A potem by go przeklinał. Ale bardzo krótko.
– Będą się trzymać ścieżki.
Trzymając się ścieżki, mozolnie wchodzili na ścianę jaru. Choć wyraźna, poprzecinana była ona zasiekami korzeni drzew, stanowiących coś na kształt zerowej linii obrony lasu, partyzantkę w skali mikro, utrudniającą zaopatrywanie stacjonującego na przełęczy oddziału. W pewnym momencie zapchany błotem bieżnik wojskowego buta ujechał na mokrych korzeniu. Wyładowany zapasami plecak nie pozwolił złapać równowagi i Helmut runął na ziemię. Zagrzechotały niesione konserwy. Wstał, wypluł błoto i ruszył dalej. „Jak pieprzone muły. Tyle chociaż dobrze, że nie idziemy tym cholernym strumieniem".
Ścieżka cały czas zakosami wiodła pod górę. Stopniowo jednak podejście zaczęło się wypłaszczać i w końcu przeszło w długi trawers zbocza, co jakiś czas tylko podchodząc gwałtowniej do góry lub schodząc w dół, aby ominąć porozrzucane tu i ówdzie, wystające z ziemi wielkie, pokryte mchem głazy.
– To może przy Zembach?
Sołtys kiwnął głową. – Tak, najlepiej będzie przy Zembach.
***
Wiedział, że nie zdążą. Chociaż wyruszyli w mniej niż 5 minut od usłyszenia pierwszych strzałów, to do miejsca z którego one dobiegały mieli minimum godzinę drogi. Może czterdzieści minut przy obecnym marszobiegowym tempie. „Nie zdążymy psiakrew".
Nie zdążyli. Na ścieżce i w jej pobliżu leżały trupy żołnierzy dostarczających zaopatrzenie, łącznie dziesięciu chłopa.
-Hans, sprawdźcie, czy któryś żyje! Henning, weź dwóch chłopaków i poszukajcie śladów. Ustalcie w którą stronę się wycofali, ruszamy w pościg.
Podszedł do najbliższych zwłok, dwudziestokilkuletniego blondyna. Chłopak miał poderżnięte gardło, poza tym żadnej rany postrzałowej, ani innych widocznych obrażeń. Kolejny tak samo. Pozostali też. „Słodki Jezu, co tu się stało?".
– Panie kapitanie, ślady się urywają.
– Jak to urywają?
– Sam tego nie rozumiem. Ślady w okolicy miejsca zasadzki wskazują, że była ich trójka, może czwórka. Za tamtymi krzakami ślady się spotykają i nagle urywają, jakby zapadli się pod ziemię.
– Jak to do cholery zapadli się pod ziemię? Może jest tam jakiś właz? Albo weszli na drzewo?
– Włazu nie ma – sprawdziliśmy. Nie sądzę też żeby weszli na drzewo. Po tych świerkach się nie da uciekać, pan spojrzy, gałęzie zaczynają się kilkanaście metrów nad ziemią.
– No to co się z nimi, stało? Przecież nie rozpłynęli się w powietrzu. – powiedział bardziej do siebie niż do Henninga. „I dlaczego poza poderżniętymi gardłami nie ma żadnych śladów walki? Zupełnie jakby ktoś ich zaskoczył w czasie snu."
– Jest jeszcze coś panie kapitanie. Ekhm, wszystkie ślady poza jednym są bardzo małe. To nie mogli być mężczyźni. A jeśli kobiety, to bardzo, bardzo małe. Ale raczej dzieci.
Przeszedł go dreszcz. „Słodki Jezu, co tu się stało?".
***
Zbudziło go uderzenie kosza o drzewo. „Musiałem zasnąć" – pomyślał Jaś. Spojrzał na pozostałych chłopców. Ich też musiało uśpić kołysanie kosza i rytmiczne sapanie wujka Staszka, bo ziewając przecierali teraz posklejane oczy. Krzyś przeciągnął się i uniósł lekko przykrywającą kosz lnianą płachtę. Szli na wysokości ponad 100 metrów nad porośniętym świerkowym lasem grzbietem górskim, jednym z tak wielu w okolicy. W dolinach, słońce i przepływające po niebie chmury tworzyły na ziemi teatr cieni zdający się konkurować o jego uwagę z kolorową mozaiką pól.
– Daleko jeszcze wujku Staszku? – zapytał.
– Kawałek. – wysapał wuj Staszek. – Doniosę was do Magurowej przełęczy, a stamtąd do wsi mamy jeszcze z trzy godziny drogi.
Mimo, że specjalnie zostali wybrani jako najlżejsi chłopcy w wiosce, to jednak ważyli łącznie ponad 50 kilo, co musiało się Staszkowi dawać we znaki, choć przecież był chłopem na schwał.
Schował się z powrotem pod płachtę. „Udało się. Naprawdę się udało". Serce ciągle jeszcze biło mu jak szalone, gdy myślał o dzisiejszych wydarzeniach. Te chwile pełne napięcia, gdy skuleni pod płachtą czekali, aż niemiecki oddział dostatecznie się zbliży. Nerwowe lecz celne strzały z procy, żołnierze padający jak muchy od uderzeń drewnianych, usypiających kulek. I przede wszystkim ten spokój wujka Staszka, gdy starym i lekko zardzewiałym nożem myśliwskim podrzynał gardła śpiącym Niemcom, podczas gdy chłopcy zbierali z ziemi wystrzelone chwilę wcześniej bezcenne usypiające kulki. Krzyś widział jak dzień wcześniej wujek Staszek siedząc na zydlu przed chałupą ostrzył ten nóż, a zimny spokój z jakim to robił, czynił z niego w oczach przechodzących obok mieszkańców wioski, przerażający i ponury pomnik nieuchronności.
Oczywiście nie było żadnego pościgu. Niemcy nie mogli przecież szukać wszędzie, zresztą nie wiadomo dokładnie czego. Na Magurzej Przełęczy wuj Staszek zszedł na ziemię jak po schodach i ściągnąwszy przykrywającą ich wszystkich lnianą płachtę postawił kosz z chłopcami na ziemię. Odkąd tylko Krzyś zobaczył tą słynną i tajemniczą tkaninę, zastanawiał się czemu jest ona zrobiona z tak wielu kawałków materiału. Wiedział, że jest bardzo stara i że różne jej kawałki pochodziły z różnych okresów. Doszywane do obrzeży najstarszego, mocno już wypłowiałego i poprzecieranego fragmentu, znacząco powiększały ją, umożliwiając schowanie się pod nią przed wrogim okiem nawet czwórce dużych ludzi. Więcej nie wiedział – to były sprawy Dorosłych.
Wuj Staszek zdjął delikatnie podniszczone sandały i włożywszy je razem z płachtą oraz usypiającymi kulkami do kosza, zarzucił go sobie na plecy i ruszyli w kierunku wioski w dolinie.
Niby przewidywalne, niby jest sporo błędów... ale podobało mi sie. jak na debiut jest bardzo dobrze, mam nadzieję, że kolejne Twoje teksty będą jeszcze lepsze:)
małe rady na przyszłość:
musisz popracowac nad interpunkcją. w niektórych miejscach brak przecinków wygląda jak wynik niechlujstwa i lenistwa, może przeoczenia. korektę trzeba robić!:) zdarzyło się też kilka powtórzeń i parę razy straciłam orientację, kogo dotyczy zdanie. jeśli zmienia się podmiot czynności czy przedmiot opisywany, trzeba to zaznaczyć. chodzi mi na przykład o zdanie:
Mimo, że specjalnie zostali wybrani jako najlżejsi chłopcy w wiosce, to jednak ważyli łącznie ponad 50 kilo, co musiało się Staszkowi dawać we znaki, choć przecież był chłopem na schwał.
Schował się z powrotem pod płachtę.
jak dla mnie niezbędne jest tutaj doprecyzowanie, bo nagle czytelnik zostaje zaskoczony i lekko zdezorientowany, szczególnie że przez kilka ostatnich zdań podmiot był domyślny.
jeśli chodzi o wstęp i bajkę o Jezusie, są to najbardziej dopracowane elementy i dobrze by było, gdyby nad resztą skupić się równie mocno:)
z rzeczy mało waznych... czy wszystkie niemieckie imiona i nazwiska naprawdę muszą się zaczynać na "H"?:P
pozdrawiam i pozostawiam bez oceny, bo na 4 troszeczkę brakuje, za to 3 byłoby niesprawiedliwe.
Czy sama opowieść o Jezusie rzeczywiście gdzieś jest (była) opowiadana?
Jesli chodzi o tekst to główną bolaczką jest nadmiar zaimków. Oto kilka przykąłdów:
- Babcia spojrzała na nią i dla zyskania na czasie zaczęła skrupulatnie opatulać Małgosię kołdrą. - cały wytłuszczony kawałek jest zbędny;
- zobaczył on stojącą w dolinie chałupę - zbędne on (wiem, że to może być 'stylizacja', ale w tym tekście jakos nie pasuje);
- był on towarzyski i lubił rozmawiać - jak wyżej;
- a gdy na drodze spotkał jakiegoś wilka bądź niedźwiedzia, dotykał je kijem i spokojnie odchodził zostawiając je w głębokim śnie... - je je je ;) ;
- Gdyby teraz uniósł spojrzenie - jakoś unoszenie spojrzenia mi nie pasuje, chociaż nie wiem - może jest to poprawne;
- ponad 50 kilo - liczebniki zapisujemy fonetycznie, zas kilo to przedrostek oznaczajacy tysiąc. może być zatem kiloVoltów, kiloAmperów albo kilogtramów - trzeba być prezyzyjnym.
To tyle czepiania się. Ogólnie dosyć pozytywne wrażenia, chociaż pod koniec troszkę zamieszania i trzeba sie sporo domyslać...
Pozdrawiam
Podpisuję się pod powyższymi uwagami i dorzucam swoje.
1. Pan Jezus żywił się grzybami. Surowymi?! No, to naprawdę niezły z niego gościu ;-)
2. "był prostym i bogobojnym, coć przecież dobrym człowiekiem"- prosty i bogobojny wyklucza się z dobrym?
3. "zakumulowany na policzkach łój". Czy nie lepiej by było "nagromadzony"?
4. "bierznik ujechał na mokrym korzeniu"? Może zjechał, ześlizgnął się?
5. "podejście zaczęło się wypłaszczać"? takiego słowa jeszcze w życiu nie widziałem.
Treść-
1. z Jezusa robisz jakiegoś kosmitę, który dokonywał "cudów", bo miał nieziemskie przedmioty, a nie sam z siebie był nadnaturalny. ale rozumiem, że chodziło o wytłumaczenie pochodzenia tych przedmiotów
2. pomysł z kulami zrobionymi z laski, oraz że doszyte kawałki materiału, nabierały właściwości oryginału- sprytne
3. wykorzystywanie dzieci do mordowania i podrzynanie gardeł śpiacym- makabryczne. Powiesiłbym faceta za to.
Ocena pomiędzy 3 a 4, więc dam 4
Aj, nie ma jak zrobić sobie nowego superbohatera z żydowskiego proroczyny używając symboliki, z którą on sam walczył.
Dzięki za komentarze! Naprawdę doceniam, że chciało wam się to przeczytać i całkiem obficie skomentować. Oczywiście wszystkie uwagi przyjmuję z pokornie opuszczoną głową.
Odpowiadając na pytanie Ibastro - ta konkretna opowieść o Jezusie został przeze mnie wymyślona, natomiast kiedyś usłyszałem podobną tj. też taką, w której Pan Jezus chodził po świecie i kogoś tam odwiedził (bodajże górali podhalskich).
pozdrawiam