- Opowiadanie: lbastro - Galaktyczny kartograf

Galaktyczny kartograf

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Galaktyczny kartograf

Galaktyczny kartograf

 

 

 

Droga Mleczna prezentowała się znakomicie. Wręcz doskonale. Od przeszło dwustu lat, licząc ziemską miarą czasu, to kolorowe i pozornie nieruchome kłębowisko niezmiennie dziwiło zarówno wielokrotnych bywalców mających na licznikach nawet miliony lat świetlnych, jak i nowicjuszy, którzy postanowili zostać kapitanami przestrzeni.

 

Jasne jądro, z którego wyrastają spiralne ramiona, rozdwajające się i wijące jak macki ośmiornicy. Kłębowiska gazowych i pyłowych obłoków, młode gromady gwiazd otoczone kokonami święcących gazów i majestatyczne, z rzadka i jakby przypadkiem porozrzucane, kłębowiska gromad kulistych.

 

I wreszcie gwiazdy tworzące gigantyczną menażerię. Od brązowych karłów, poprzez karły w różnym stopniu zaawansowania ewolucyjnego, aż do supermasywnych błękitnych olbrzymów, które w każdej chwili mogą zniknąć w sekundowym kolapsie, pozostawiając grawitacyjną pułapkę czarnej dziury. Przeszło dwieście siedemdziesiąt siedem miliardów skatalogowanych gwiazd i dokładnie opisanych mgławic.

 

Ale to nie wszystko, bo Galaktyka to także rozliczne czarne dziury, wygasłe i dawno nieaktywne już gwiazdy neutronowe oraz wystygłe białe karły. No i jeszcze obłoki aksjonów, WIMPów i szybko orbitujące ponad płaszczyzną Mlecznej Drogi i nad wyraz liczne MACHOs.

 

Taki model Mlecznej Drogi można podziwiać w Centrum Dynamiki Galaktyki.

 

Cały kompleks zawieszono w libracyjnym punkcie L2 niezwykle stabilnego układu złożonego z czarnej dziury i niewielkich rozmiarów czerwonego karła, ledwie trzy tysiące lat świetlnych od centrum Drogi Mlecznej, nieco ponad płaszczyzną galaktycznego równika.

 

Głównym i centralnym punktem stacji stała się od samego początku wyglądająca jak olbrzymi latający talerz obrotowa elipsoida, która w swym półkilometrowej średnicy cielsku mieściła model Galaktyki. Na obwodzie stacji, gdzie wskutek powolnego ruchu wirowego, w jaki wprawiono cały kompleks, panowały warunki sztucznego ciążenia, rozlokowano setki pomieszczeń, pomosty dla dokujących gwiazdolotów. Z czasem przy CDG powstała też całkiem pokaźna infrastruktura, gdzie załogi gwiazdolotów mogły zażyć odpoczynku przed kolejną podróżą. Nawiasem mówiąc, wypoczynek ów często okazywał się być znacznie bardziej męczący od trudów pracy na najbardziej nawet wymagających pokładach, o co dbało wiele tysięcy pracowników klubów, restauracji, hoteli.

 

Niedaleko od stacji, po eliptycznych orbitach czerwonego karła, uwijały się elektrownie pływowe, ściskane i rozciągane grawitacją gwiazdy, dostarczając energię niezbędną dla poprawnego funkcjonowania kompleksu. Technologia była mało wydajna. Z czasem okazało się też, że gigawaty można uzyskiwać prościej i taniej – choćby kosztem energii stanów kwantowej próżni, ale w epoce budowy stacji modne były monumentalne rozwiązania, czerpiące z sił natury w makroskali. I tak już zostało w CDG.

 

*

 

Linon Raben, jak to było w zwyczaju, podczas dyżuru zajmował miejsce w przezroczystej kabinie unoszącej się ponad Mleczną Drogą. A dokładniej ponad trzecim sektorem Ramienia Oriona. Ogniskował wzrok na przemian na upstrzonej liczbami, wykresami i tabelami półsferycznej tafli, stanowiącej jednocześnie okno kabiny, oraz na rozpościerającym się pod nim majestatycznym obrazie Galaktyki. Jak sięgał wzrokiem, widział dziesiątki podobnych kabin – niektóre wisiały nieruchomo, inne zaś przemykały w różnych kierunkach, przebijając spiralną strukturę i powodując chwilowe dystorsje.

 

Przestrzenny obraz, uzyskiwany dzięki setkom holoprojektorów, spowszedniał Linonowi. W zasadzie nie uległ zmianie, odkąd cztery ziemskie lata temu, zaraz po pozytywnym zaliczeniu egzaminów z atmosfer gwiazdowych, otrzymał pracę w Centrum. Marzył o tej posadzie, zarażony w młodości opowieściami o galaktycznych podróżnikach, którzy zwozili dane do Centrum Dynamiki, gdzie galaktyczni kartografowie tworzyli dokładny model tej monumentalnej struktury. Niekiedy wiedza ta kosztowała życie śmiałków wessanych w grawitacyjne doły albo rozbitych o nieskatalogowany rój asteroidów. Innym zaś razem nagradzani byli odkryciem cudownych planet, pełnych pożądanych minerałów albo przypominających dawne, ziemskie wyobrażenie raju.

 

Niestety, rzeczywistość pracy w Centrum okazała się mniej romantyczna niż oczekiwał. Ta praca była zwyczajnie nudna.

 

Linon przyglądał się aktualnym pozycjom kilkunastu tysięcy jednostek z napędami FTL[1] podróżujących wzdłuż i w poprzek Galaktyki. Punkciki z opisami wydawały się zupełnie nieruchome, chociaż kosmoloty poruszały się niekiedy kilkanaście lat świetlnych na godzinę. Nawet jeśli dysponowały najnowszym napędem KK-2, to i tak ich podróż z jednego krańca Drogi Mlecznej w drugi trwa grubo ponad pół roku. W hali taką podróż odzwierciedlało tempo dwóch metrów przesunięcia na dobę. Jak ślimak. A praca wygląda zazwyczaj jak codzienne nadzorowanie nieruchomego obrazu. Nuda.

 

Ale mimo wszystko była to nuda przynosząca potrzebne i pożądane rezultaty. Bo Galaktyka jest nudna tylko z daleka.

 

– Kapitan Falkonni przywiózł dane po rajdzie wzdłuż Ramienia Oriona – poinformował łagodny głos dyspozytorki. Głos był sztuczny i należał do nadzorującego doki AI, jednak Linon zawsze wyobrażał sobie wysoką, czarnowłosą i czarnooką kobietę. Swoją wyobraźnię przelał na domową AI Lisę, która doskonale odgrywała rolę kobiety ze snów w postaci realistycznej holoprojekcji.

 

– Już lecę. – Sprawdził miejsce dokowania Cazzo le Stelle, gwiazdolotu z napędem KK-1, którym dowodził Bruneo Falkonni i wydał polecenie, by udać się tam niezwłocznie. Kapsuła Rabena ruszyła najkrótszą drogą, przecinając dwudziestometrowe kłębowisko gwiazd, stanowiące Ramię Perseusza i znacznie mniej okazałe Ramię Zewnętrzne.

 

Kapsuła zadokowała automatycznie i Linon zszedł po małej drabince wprost na szeroki i gwarny korytarz, zawsze pełen ludzi pędzących w różne strony. Zerknął w górę i przez przeźroczysty sufit w przerwach pomiędzy kolejnymi stanowiskami do dokowania ujrzał Drogę Mleczną. Tym razem nie widział jednak spiralnej struktury, lecz grubą, wyraźną wstęgę, której blask wystarczyłby zapewne do oświetlenia korytarza.

 

Sztuczne ciążenie było prawie takie jak na Ziemi, co zawsze powodowało zawrót głowy przy powrocie ze stanowiska kontrolnego, jednak tym razem Linon bez przeszkód pobiegł do windy i zjechał sześć poziomów niżej, do pomieszczeń przylotów Centrum, gdzie wszystkie przybyłe statki podlegały kontroli i szeregowi procedur. Po drodze minął jeszcze urządzoną niedawno palmiarnię, jedną z kilku w CDG. Po przejściu ze sterylnej windy do zielonej oazy jego nozdrza zaatakowane zostały przez zapachy setek roślin, głównie z Ziemi, chociaż tu i tam widział charakterystyczne okazy z innych światów. Często odwiedzał w wolnych chwilach te miejsca, będące swego rodzaju sanktuariami spokoju w mrowisku, jakim było Centrum.

 

Linon nie zatrzymywał się tym razem i szybko przeszedł szerokim korytarzem do sporego gabinetu o ścianach upstrzonych setkami hologramów przedstawiających różne zakamarki Mlecznej Drogi. Kapitan Cazzo le Stelle już na niego czekał, bowiem jednym z najważniejszych punktów była wymiana informacji, starym zwyczaj zaś nakazywał, by kapitanów przybyłych kosmolotów witał ktoś z obsługi Centrum.

 

– Witam w CDG, kapitanie. – Linon serdecznie wypowiedział te słowa do Bruneo Falkonniego, gdy tylko przekroczył próg. Zanotował, że ten dziwak, jak określał go w myślach, niewiele zmienił się od czasu ostatniej wizyty. Było to kilkanaście miesięcy temu. Może tylko nieco przytył i szare loki, spływające na ramiona spod czapki stylizowanej na kepi stały się dłuższe.

 

– Witam. – Kapitan przez moment mierzył wzrokiem Linona, po czym uśmiechnął się szeroko. – No witam, panie Raben. Nieźle musiałem zboczyć ze swej trasy, ale cóż. Taki wymóg. Taki obowiązek.

 

– Im lepiej znamy budowę i dynamikę najbliższego nam Wszechświata, tym bezpieczniejsze są podróże – wygłosił komunał często goszczący na ustach kontrolerów z CDG.

 

– No tak, panie Raben, ale czasami wychodzi nam, że nadkładamy całe tygodnie – z nutką rozgoryczenia w głosie powiedział Falkonni.

 

– Niech pan spocznie, kapitanie. – Linon wskazał wygodne fotele. – Kawy? Mamy świetną kawę ze świeżego transportu. Dwa tygodnie temu dostarczono ją z plantacji na Diversao.

 

– O, to cudna planeta. – Kapitan zdjął stare, skórzane nakrycie głowy podobne do walca z małym daszkiem, odsłaniając spore już zakola. To sprawiło, że jego długie włosy straciły nieco swój urok.

 

– Wiedzą tam jak wieść życie, by nie stracić ani chwili z tego cennego daru. Dobra kawa i dobre wino to ich specjalność. No i te ich cudne kobiety – zaśmiał się szelmowsko.

 

– Wina nie mogę zaproponować. – Linon uśmiechnął się. – Podobnie kobiet…

 

– Wiec poproszę o kubek kawy. Przyznam, że na moim Cazzo le Stelle mieliśmy ostatnio tylko jakieś sztucznie syntetyzowane szczyny udające kawę.

 

Gdy niewielki zrobotyzowany stolik dowiózł termoizolowane kubki z czarnym jak smoła płynem, po pokoju rozniósł się miły aromat. Kapitan zamknął oczy i głośno wykonał kilka wdechów, mrucząc jak niedźwiedź.

 

– A wie pan, Linonie, że na statku niby są doskonale filtry powietrzne i systemy sanitarne, ale po kilku tygodniach w modzie FTL człowiek czuje jednakowy smród wszędzie – w mesie i w szalecie, i tęskno mu do innych zapachów. Dlatego moi chłopcy nie byli zadowoleni, że musimy nadrabiać całe tygodnie, w drodze do domu. Tęsknią za zapachem domu.

 

– A skąd pan wraca, kapitanie? – Linon doskonale to wiedział, ale wiedział też, że dziwacy tacy jak Falkonni uwielbiają czarować opowieściami.

 

– Wypuściłem się na zakazany obszar w Ramieniu Oriona, zwany pętlą straceńca. Jest tam potrójny układ pulsara i dwóch czarnych dziur, których trajektoria nie była wcześniej dobrze określona. Na szczęście udało się przedrzeć przez te regiony bez szwanku, a przy okazji odkryć pewną planetę wokół pobliskiego karła, na której wypełniłem ładownie po brzegi – zaśmiał się, zacierając wielkie dłonie o palcach ozdobionych wciąż zmieniającymi kształt pierścieniami z nanokomputerów.

 

– Cóż takiego pan znalazł? – teraz Linon był szczerze zaciekawiony.

 

– Trafiłem na złoża kryształów argenowych i ogoliłem je do cna. Trzydzieści osiem megagramów! – wykrzyknął. – To chyba więcej niż znaleziono dotąd w całym kosmosie. I dlatego moja załoga niezbyt chętnie chciała zboczyć do Centrum kartografów galaktycznych. Liczą na spory udział w zyskach. No i liczą na to, że zobaczą rodziny. W czasie rejsu jest, co prawda, robota, ale i tak po jakimś czasie myśli zbyt często są przy bliskich, podczas gdy ciała są oddalone od nich o tysiące lat świetlnych. To sprawia czasami kłopoty, nawet takim wilkom przestrzeni jak my.

 

– Rozumiem, ale wie pan, kapitanie, nie ma innej możliwości, a wiedza na temat Galaktyki jest potrzebna i panu i tysiącom innych kapitanów kosmolotów. To dlatego każdy statek FTL, czy to cywilny, czy to militarny, posiada od dwóch do nawet dziesięciu modułów skanerów przestrzeni.

 

– Otóż to. – Falkonni siorbnął spory łyk kawy. – Zapewne AI statku prześle informację. W jednym z modułów zepsuł sie detektor neutrinowy.

 

– Wymienimy natychmiast, jak tylko komputery przekażą sobie dane. Te moduły to nasze oczy, panie kapitanie.

 

– No tak, szkoda tylko, że nie ma możliwości przesyłania informacji inaczej niż bezpośrednio. Czy myśleliście o systemie sond FTL?

 

– Tak, jednak musiałyby być wielkie, bo prędkość jest zależna od mocy generatorów Alcubierra i cewek KK. Moc zaś wymaga wielkich generatorów. W użytku były sondy, ale latały z prędkościami ledwie kilkunastu ce.

 

– Ha! To tyle co nic.

 

– No właśnie, a z kolei inne formy komunikacji też nie są doskonałe. Albo bardzo skomplikowane i niezwykle drogie.

 

– No mam na pokładzie wielką skrzynię, komunikator… – zastanawiał się przez moment.

 

– Komunikator Wheelera-Friedla – ciszę przerwał Linon.

 

– O właśnie! Ale nie wiem nawet jak to działa. Zapłaciłem cholernie dużo, mogę przesłać jedynie najprostsze dane.

 

– No cóż. – Linon poczuł się w obowiązku wytłumaczyć, chociaż zdawał sobie sprawę z faktu, że kapitan zapewne wszystko doskonale wie – mamy trzy metody komunikacji, nie licząc oczywiście głosu, którym komunikujemy się teraz wytwarzając fale mechaniczne podłużne. Po pierwsze, już od przeszło pięciu wieków, jeszcze sprzed epoki kosmicznego podboju naszych przodków, znana jest komunikacja poprzez fale elektromagnetyczne, głównie w zakresie długim. Bardzo wydajna, ale niepraktyczna, bo ogranicza nas prędkość światła. Metoda bardzo lokalna. Po drugie są tachłącza i strumienie tachionów. Te cząstki poruszają się jednak tym szybciej, im mniejsza jest ich energia. I tu rodzi się problem. Transmitery niskoenergetycznych tachionów, które poruszają choćby setki razy szybciej od światła, są piekielnie drogie i mało wydajne, a i tak niepraktyczne na dystansach galaktycznych. Kolejna lokalna metoda. – Popatrzył na kapitana Falkonniego, ale ten nie wyrażał żadnego zniecierpliwienia i słuchał z lekko przechyloną głową. Dlatego tym śmielej kontynuował.– I wreszcie ostatnia, wydawać by się mogło, że doskonała metoda. Przesyłanie modulowanych strumieni neutrin przez pianę Wheelera…

 

– Zawsze zastanawiałem się jak to działa – kapitan wszedł w słowo Linonowi. – Wie pan – popatrzył z lekkim uśmiechem – mam duszę i umysł humanisty, niezbyt dobrze orientuję się w technicznych niuansach.

 

– Nie każdy musi być specem od fizyki czasoprzestrzeni kwantowej – Linon odparł grzecznie. – Zatem, jeśli pan pozwoli…

 

– Ależ proszę, słucham uważnie.

 

– Piana Wheelera to koncepcja kształtu czasoprzestrzeni, która liczy sobie już przeszło cztery wieki ziemskie, a okazała się być słuszna jakieś trzysta lat temu. Czasoprzestrzeń składa się w zgodzie z tym z szybkozmiennych zaburzeń, w których koegzystują wormhole i mikroskopijne czarne dziury.

 

– Wormhole to te tunele czasoprzestrzenne, które otwierają się, gdy zaczynają działać cewki Alcubierra?

 

– Właśnie, ale w tym przypadku mamy pewne zbliżone twory w skali makro, przez które mogą przelatywać nawet całe armady gwiazdolotów, zaś w przypadku piany Wheelera to mikroskopijne twory, istniejące ledwie mgnienie czasu. Ta chwila zwana jest historycznie czasem Plancka, chociaż obecnie zazwyczaj określamy ją mianem czasokwantu.

 

– To bardzo krótki czas – filozoficznie rzekł Falkonni, gładząc warkoczyki na brodzie.

 

– Tak, najszybciej w całym Wszechświecie. I w takim tempie powstają i zanikają na przemian czarne dziury i wormhole, dające niemalże natychmiastowe połączenie z całym kosmosem. I przez taką kwantową pianę Wheelera nauczyliśmy się wysyłać komunikaty. W zasadzie uczynił to po raz pierwszy Edmund Friedl. Przy odpowiednim strumieniu neutrin, docierają one wszędzie, a zakodowaną informację możemy przesłać natychmiast, bez opóźnień do każdego miejsca.

 

– I każdy, w dowolnym miejscu, nawet w M31 albo w 3C 273[2] może je odebrać?! – Kapitan ni to pytał ni wykrzyknął zdumiony.

 

– Tak. Każdy odpowiednio wyekwipowany statek albo nawet pojedynczy człowiek. Właśnie dlatego metoda jest skomplikowana, bo znaczną część łącza zajmuje kwantowe kodowanie transmisji. Przesyłanie kluczy, potwierdzeń i takie tam. Wytwornice pochłaniają kolosalną energię, no i łącze ma niewielką przepustowość. To tak, jakby słać sygnał w tryliony kabli wiedząc, że tylko jeden jest podłączony.

 

– To niezwykłe, co mi pan przedstawił. Chyba zaczynam ogarniać nasze ograniczenia i rozumieć, dlaczego muszę fatygować się do Centrum co jakiś czas. No i wiem wreszcie jak działa komunikator Wheelera-Friedla – Falkonni zaśmiał się głośno, klepiąc kolano tak mocno, że aż uniósł się kurz.

 

– To mnie jest miło, że byłem pomocny – odparł Linon i rzucił w przestrzeń – Czy dane z Cazzo le Stelle zostały przeniesione do systemu?

 

– Tak – odezwało się AI.– Dane są właśnie analizowane i za cztery minuty, po adjustacji czasowej, zostaną wstępnie włączone do modelu.

 

– Rozumiem, że zatrzyma się pan, kapitanie, na jakiś czas w Centrum? – ponowie zwrócił się do Falkonniego.

 

– Kilka dni – zaśmiał się. – Do domu mamy jeszcze ponad miesiąc lotu i trochę odmiany dobrze zrobi załodze.

 

– Zatem będzie jeszcze okazja do spotkania, o ile zajdzie potrzeba i będzie miał pan ochotę. Znajdzie mnie pan w lokalnej sieci. – Linon wstał, otrzymał bowiem informację o aktualizacjach danych i wolał sam wszystkiego dopilnować.

 

– Tymczasem musze wracać do swych obowiązków – przed wyjściem uścisnął jeszcze wielką i mocną jak imadło dłoń kapitana.

 

Obrócił się w drzwiach, zerkając na solidną sylwetkę z charakterystyczną, powiązaną w warkocze siwą brodą, po czym wrócił do swej kabiny i polecił szybki lot do biura sektora, które mieściło się po przeciwległej stronie kompleksu. Mógł, co prawda, dotrzeć tam korzystając z kolejki krążącej nieustannie na czwartym poziomie, a kapsułę przywołać zdalnie, ale wiedział, że o tej porze może być sporo chętnych, a to kończyło się tłokiem w wagonikach i oczekiwaniem nawet dwa lub trzy cykle.

 

*

 

Linon Raben szedł korytarzem, gdy za panoramicznym oknem zobaczył, jak doki opuszcza wielki i nowoczesny kosmolot klasy KK-2, podobny do kałamarnicy z rozłożonymi ramionami. To był Eksplorer 6, jeden z kilku typowo badawczych statków FTL, których głównym zadaniem było docieranie tam, gdzie nie dotarł wcześniej nikt. Trzydziestometrowy korpus odpływał majestatycznie, a końcówki cewek Alcubierra błyszczały błękitną poświatą, nie pozwalając w oślepiającym blasku dostrzec wytwornic Kaluzy-Kleina, które wydatnie usprawniały deformacje czasoprzestrzeni. Zatrzymał się na chwilę, myśląc o tym, że byłoby wspaniale ruszyć w Galaktykę. Nie po to, by zwyczajnie się przemieścić z jednej planety na inną, ale po to, by odkrywać jej nowe, niezbadane rejony. Uśmiechnął się i poszedł dalej szerokim korytarzem poziomu czwartego, lekko zakrzywiającym się na końcu, jakby wznosił się pod górę.

 

*

 

Amanda Delany pracowała w dziale aktualizacji mapy, gdzie przelicza się wszystkie współrzędne czasoprzestrzenne do znormalizowanego układu galaktycznego. Siedziała skupiona wewnątrz szerokiego cylindra holowyświetlacza i wykonywała dziwny taniec ramion. To była precyzyjna i bardzo odpowiedzialna praca. Wymagała intuicji, której brak AI. Otrzymane dane trzeba bowiem przeliczyć uwzględniając nawet tak niewielkie zmiany jak te spowodowane dylatacją czasu podczas lotu poniżej bariery FTL. Każdy ułamek sekundy to wielokilometrowe różnice położeń, które mogą mieć fatalne skutki dla mknącego w tych obszarach gwiazdolotu.

 

Linon patrzył przez sporą chwilę urzeczony tą piękną, ciemnooką brunetką, uśmiechając się do wspomnień. Amanda nie była jego dziewczyną, raczej dobrą przyjaciółką, którą służba w Centrum od ponad roku skazała na rozłąkę z mężczyzną. Chcąc czymś wypełnić nudę przerw w dyżurach i nie zadręczać się tęsknotą, dosyć regularnie odwiedzała Linona w jego niewielkim pokoju. Zresztą Linon nie lubił być dłużnym, więc równie często bywał u Amandy z rewizytami. To sprawiło, iż pomimo ciągłych zapewnień o neutralności tego związku, i tak wszyscy znajomi w CDG brali ich za parę.

 

Wreszcie Amanda zauważyła go zza okalających ją obrazów i uśmiechnęła się szeroko ukazując białe zęby. Jednym nieznacznym gestem ręki sprawiła, że wielka rura ekranu zniknęła niczym mydlana bańka.

 

– Cześć Proksie – powiedziała podchodząc, po czym pocałowała Linona w usta. Nazywała go Proksem od czasu, gdy oglądali kiedyś wspólnie archiwalny film, w którym głównym bohaterem był kosmita z Proksimy Centaura, bałamucący ziemskie dziewczyny. Jedna z jego sztuczek szczególnie przypadła do gustu Linonowi. Zresztą Amandzie też się to spodobało. I tak już zostało.

 

– Witaj moja piękna.

 

Zawsze tak witał Amandę, a ona wiedziała doskonale, że jej uroda całkiem dobrze odpowiada wyobrażeniom romantycznie nastawionego Linona o kobiecie idealnej. Były z tym nawet pewne kłopoty na początku romansu, bo Linon miewał pewne kłopoty instrumentalne krępujące go okrutnie. Jednakże manualna sprawność Amandy zaradziła temu.

 

– Myślałam o tobie.

 

– A nie o swoim Antonie? – Zdawał sobie sprawę, że drobne uszczypliwości na nią nie działają.

 

– No wiesz, o tobie myślałam przez kilka sekund, a przez resztę czasu myślę o Antonie.

 

– Nawet wtedy?

 

– Kiedy?

 

– No wiesz…

 

– Wtedy przede wszystkim mam Antona przed oczami – zaśmiała się w głos.

 

– A kiedy w takim razie myślisz o pracy?

 

– Oj tam. – Złapała ramię Linona i uwiesiwszy się na nim zapytała – Zjemy coś? Może dziś w Złotym Smoku?

 

– Jak zawsze czytasz mi w myślach Amando. Kończę za dwie godziny.

 

– Ja mam jeszcze cztery godziny pracy przed sobą.

 

Pewną niedogodnością pracy w CDG był brak zmian dobowych. Niestety, różne służby pracowały w systemie zmianowym przez całą dobę, a do tego często w godzinach niewspółgrających z innymi. Na nic zdały się próby ujednolicania, które podejmowali kolejni szefowie CDG.

 

– W takim razie przyjdę po ciebie.

 

– Super. – Znowu czarujący uśmiech, którym zniewalała go skutecznie już tak długo.

 

Odwrócił się już w stronę wyjścia, ale zatrzymał go głos Amandy wołającej za nim:

 

– Zaczekaj!

 

– Tak, wiem. – Podszedł i pocałował dziewczynę w policzek. – Zapomniałem się pożegnać.

 

– Oj, głupiutki Proksik. – Amanda pacnęła Linona w ramię. – Mam sugestie pilnej dodatkowej analizy, które AI wyrzuciło w czasie lokowania danych z Cazzo le Stelle. AI określa je jako dziwne i niepokojące. Jakaś gwiazda jest nieobecna w najnowszych obrazach.

 

– Sprawdzę to później, a teraz już lecę popilnować Mleczną Drogę.

 

*

 

W pokoju znalazł się trochę ponad dwie godziny później i już w drzwiach pomyślał o szklance trzydziestoletniej whiskey, której kilka butli otrzymał niedawno od admirała Glenfiddicha, lecącego z zielonej i upstrzonej jeziorami planety Loch Lolomond i uaktualniającego dane Ramienia Oriona.

 

Jednak niebywała sprawa zniknięcia gwiazdy nie dawała mu spokoju.

 

– Lisa – zawołał asystentkę.

 

– Jestem. – obraz pięknej dziewczyny, dopracowanej wizualnie przez wiele ostatnich miesięcy, pojawił się przed oczami Linona. Patrzył na nią zagadkowym wzrokiem milcząc przez moment. Idealna, pomyślał, szkoda, że wirtualna… A może lepiej…

 

– Zbierz wszystkie dane dotyczące HD27123, jakie mamy w systemach CDG – rzekł wreszcie.

 

– Już to robię Linonie.

 

Poszła za nim i patrzyła z uśmiechem, gdy wyciągał z szafki butelkę i nalewał do szklanki bursztynowy płyn.

 

– Będziesz pracował, czy chcesz się zrelaksować?

 

– Chwilę popracuję.

 

Usiadł przy stoliku i w mgnieniu oka przestrzeń wokół niego wypełniła się monitorami. Ręce zaczęły wykonywać krótkie, szybkie ruchy, co jakiś czas zatrzymując się na szklance i butelce.

 

Minęły nie więcej niż trzy małe drinki. Linon wyłączył wirtualne ekrany i zamyślił się. HD27123 zwyczajnie zniknęła w zakresie widzialnym i zmieniły się jej sygnatury w całym zakresie EM. Strumień neutrin też uległ zmianie. Zaczął modelowanie, choć doskonale wiedział, że za takie zmiany nie może być odpowiedzialny żaden znany mu naturalny proces. Nie ten typ gwiazdy.

 

Jakaś dziwna i niepojęta intuicja kazała mu pomyśleć o wpływie inteligentnych istot. Jednak rozum i doświadczenie kilku wieków pokazały dobitnie, że choć Ziemia ginie wśród tysięcy światów obdarzonych życiem, jednak ludzie stanowią jedyne inteligentne istoty w znanym nam obszarze Galaktyki.

 

Taka wiedza i taka świadomość ożywiała nie tylko naukowców różnych dziedzin w poszukiwaniu prawideł rządzących tym dziwnym i niepojętym zbiegiem okoliczności. Ożywiły się też w ostatnim stuleciu liczne, prawie zapomniane kulty i religie, według których życie rozumne jest domeną Boga, a ten wskazał palcem na orbitującą wokół karła G2V Błękitną Planetę.

 

– Przekaz od Amandy Delany. – Jedwabisty głos Lisy sprowadził myśli Linona z powrotem do pokoju.

 

– Połącz – polecił i natychmiast, gdy tylko zobaczył hologram twarzy Amandy rzucił w jej kierunku potok słów – Witaj moja piękna. Wiem, wiem. Ale te dane są takie dziwne. Wybacz. Zapomniałem.

 

– Wciąż czekam – rozchmurzyła się – a że nie mam nic lepszego do roboty, to zaczekam jeszcze kwadrans.

 

– Już wychodzę – powiedział, a gdy obraz twarzy rozwiał się i na jego miejscu pojawiła się ponownie postać Lisy dodał jeszcze, naciągając spodnie – Wyślij prośbę do wszystkich pobliskich obserwatoriów CDG, by przesłał do nas dane o HD27123. Szósty, najwyższy tryb pilności.

 

Przekroczył niechętnie próg swego pokoju, jednak dotarłszy do działu aktualizacji i zobaczywszy Amandę z burzą czarnych włosów, przestał żałować , że odstawił na jakiś czas dziwną gwiazdę i związany z nią problem.

 

Przez kilka kolejnych godzin Amanda niebywale skutecznie kasowała u Linona myśli inne niż związane z wielbieniem jej krągłości, zapachu i smaku.

 

*

 

Gdy znalazł się w pracy, dodatkowe dane już na niego czekały. AI zgrało czasowo dostępne obserwacje z całego zakresu spektrum EM oraz N i potwierdziło wcześniejsze przypuszczenia. I tym razem żaden ze znanych modeli nie dał odpowiedzi, dlaczego gwiazda nagle zniknęła w zakresie widzialnym, chociaż jest obecna, bo powoduje zakrzywienie przestrzeni podobne jak uprzednio. Linon miał pewien pomysł, ale nie chciał angażować AI stacji, bo bał się, że ktoś wytknie mu zabieranie mocy obliczeniowej dla mrzonek i czegoś bardzo nierealnego. Polecił, by to Lisa przeanalizowała dane pod kątem obecności pewnych form wywołanych ewentualnym działaniem cywilizacji technicznej.

 

Kilka godzin później Linon miał już wyniki i ich wszechstronną analizę. Choć zdawał sobie sprawę, że to tylko symulacje i niczym nie poparte spekulacje, nie czekał i kazał przesłać komunikat do Zarządu CDG.

 

Nawet nie był w stanie wyobrazić sobie w tamtej chwili, jaką uruchomił lawinę zdarzeń.

 

*

 

Zarząd Centrum Dynamiki Galaktyki postanowił zwołać zebranie w trybie pilnym, szybciej niż Linon Raben mógłby sobie wyobrazić w najśmielszych przypuszczeniach. Informacja o dziwnym zachowaniu widma elektromagnetycznego i neutrinowego tła wokół HD27123 zrobiła spore wrażenie na włodarzach Centrum. Taki pośpiech wiązał się prawdopodobnie z hipotezą Linona, a ta z kolei dotykała tematu będącego Świętym Graalem ludzkości.

 

Przez ostatnich trzysta pięćdziesiąt lat ludzkość rzuciła się zachłannie ku Galaktyce, stopniowo zaludniając odkrywane planety. Od początku ery kosmicznej odkryto i zbadano ponad dwa miliony planet, często orbitujących i tworzących układy wokół gwiazd podobnych do Słońca. Bardzo żarliwie zbadano otoczenie Błękitnej Planety w obszarze jakichś trzydziestu tysięcy lat świetlnych od kolebki ludzkości. Spenetrowano Ramię Perseusza, Oriona w kierunku zewnętrznym oraz Ramię Tarczy-Centaurusa, aż do centrum Drogi Mlecznej. Przy okazji tej eksploracji odkryto przeszło siedemdziesiąt tysięcy planet opanowanych przez życie. Nigdzie jednak nie natknięto się na istoty, które były zdolne stworzyć choćby podwaliny cywilizacji technicznej. Ba, wśród miriadów gatunków nie znaleziono żadnych stworzeń używających prostych narzędzi. Obserwowano, co prawda, pewne rodzaje wspólnot czy zbiorowości, jednak nie wychodziło to ponad znane ze starej Ziemi przykłady i schematy.

 

Ludzie zapełniali lukę cywilizacyjną w Galaktyce, zasiedlając zdatne do tego planety. Tysiące kosmolotów FTL krążyło pomiędzy tymi światami, a najwięksi śmiałkowie znacznie dalej, ku nieodkrytym jeszcze obszarom. Dzięki potrzebie aktualizacji map, co wiązało się z koniecznością wizyty w CDG, Centrum miało materiał nie tylko czysto kartograficzny, niezbędny do coraz dokładniejszego mapowania i prognozowania stanu Galaktyki, ale także badawczy. Niestety, do tej pory w modelu Mlecznej Drogi nie umieszczono informacji o planecie zamieszkałej przez tworzące kulturę materialną bądź rozpoznaną kulturę duchową stworzenia – inne niż koloniści z Błękitnej Planety.

 

*

 

W sporym, jak na warunki stacji, pomieszczeniu seminaryjnym zasiadło kilkanaście osób w różnym wieku, różnej płci i kondycji. Szef CDG Erich Stein, wysoki, szpakowaty, choć młody jeszcze mężczyzna, ubrany w zwyczajny uniform pracowników Centrum, bez zbędnych ceregieli rozpoczął to robocze zebranie.

 

– Zapoznaliście się już zapewne z wynikami analizy ostatnich danych z sektora 58 G, który podlega doktorowi Linonowi Rabenowi. – Mówiąc to wykonał kilka ruchów ręką i nad owalnym stołem pojawił się holograficzny obraz przedstawiający kawałek molekularnej mgławicy podobnej do burzowej chmury i kilkadziesiąt gwiazd różnych typów. Wśród nich kilka otoczonych było przez mgławice planetarne. Nad obiektami wyświetlały się zwarte informacje o ich typie, najbliższym otoczeniu i wiele innych zrozumiałych tylko dla fachowców wąskich dziedzin.

 

– Jak wynika ze wstępnego chronodopasowania do standardu CDG wyników nadesłanych z kilku pobliskich obserwatoriów oraz dwóch gwiazdolotów będących w pobliżu, jakieś trzydzieści do czterdziestu lat wstecz gwiazda HD27123 dosyć szybko, bo w czasie ledwie kilku lat, straciła intensywność promieniowania w dziedzinie V, szczególnie w zakresie większych częstotliwości. AI starało się dopasować dane obserwacyjne do znanych modeli ewolucyjnych i zachowań gwiazd, jednak nie ma pewności, co do przyczyn tego zjawiska.

 

– Czy gwiazda była dobrze sklasyfikowana? – zapytała Gina Davisonowitch, ekspert z zakresu badania egzoplanet.

 

– Tak – odezwał się Linon, któremu wzrok samoistnie zsunął się z oczu Giny nieco niżej, ku napiętej do granic możliwości bluzce. Szybko jednak skorygował kąt patrzenia i dodał – parametry wyznaczono z dokładnością do promila. Ponadto mamy wiedzę o czterech planetach, w tym jednej w ekosferze, krążącej z okresem siedmiu miesięcy. Rotacja nieznana jak dotąd, bo nikt się tam jeszcze nie zapuścił, ale wiemy, że planeta ma atmosferę argonowo-tlenową.

 

– Może to być całkiem interesujący świat – wtrącił Erich. – Co jednak z gwiazdą. Jakieś pomysły?

 

– Co powiecie na stwierdzenie, że to zwykły węglowy komin – rzekł najstarszy chyba w sali mężczyzna, kosmochemik Ron Niden.

 

– Ma pan na myśli mechanizmy typu R Coronae Borealis? – Linon zapytał zdziwionym głosem.

 

– Coś w tym stylu.

 

– Niestety, muszę stanowczo odrzucić ten pomysł. Gwiazdy typu R CrB to olbrzymy odznaczające się zmiennością, która napędza wyrzuty pyłu, w tym tlenku węgla. Rzeczona gwiazda była zwyczajnym karłem typu G2 V…

 

– Jak nasze Słońce – wtrącił ktoś znienacka, co ożywiło zebranych.

 

– Tak – odezwał się Linon, gdy znów zaległa cisza. – Jak nasze Słońce, tylko trochę mniejsza masa.

 

– A co powiecie – krzyknął rosły ciemnowłosy młodzian – na grawitacyjne ekranowanie.

 

– Co takiego? – zapytał ktoś inny z drwiną w głosie.

 

– No może być tak, że jakaś nieskatalogowana czarna dziura albo MACHO przesłaniają gwiazdę i rozprasza jej blask. Albo doszło do przechwycenia takiej czarnej dziury i dlatego światło gwiazdy jest przesuwane w stronę czerwonej części widma – młodzian wystrzelił potok słów jak serię z karabinu.

 

– Tak – szepnęła Linonowi do ucha Magda Malicky, kosmolog z sekcji 43A – chyba mu mózg zasłoniła ta czarna dziura.

 

Prychnęli oboje, co nie umknęło uwadze Ericha Steina. Szybko uciął drwiny, które słychać było tu i ówdzie przy stole, mówiąc głośno:

 

– Jakieś inne pomysły?

 

– Tak – odezwał się Linon. – Jest jeden pomysł, który został przeze mnie zbadany pod kątem zmiany proporcji różnych fragmentów widma EM i sygnatury neutrinowej gwiazdy. Moja domowa AI, Lisa… – usłyszał szmer i uśmiechy zebranych osób, bo nie było w zwyczaju by personifikować AI tak, jak zrobił to Linon. Nie przejął się i powtórzył głośniej. – Moja domowa AI Lisa sporządziła stosowne symulacje. Niestety, to tylko obliczenia, bo jak dotąd żadna z kolonii nie podjęła się takiego zadania… Nie mamy doświadczenia ani danych do weryfikacji…

 

– Do rzeczy – powiedział Niden szorstko, zapewne cały czas oburzony, że Linon tak szybko i bezceremonialnie odrzucił jego pomysł.

 

– Oczywiście. – Linon uśmiechnął się sztucznie i powiedział w przestrzeń – Liso, wyślij do sali seminaryjnej C04 pakiet wizualizacji sfery. – Po chwili zamiast kawałka przestrzeni z pozycją tajemniczej gwiazdy wyświetlił się widok tejże oraz kolorowe okręgi orbit jej czterech planet. Zielonkawa przestrzeń, gdzie krążyła druga z planet oznaczona była jako ekosfera gwiazdy.

 

– Moja hipoteza opiera się na założeniu, że druga planetę zamieszkują istoty tworzące wysoko rozwiniętą cywilizację techniczną. Kto wie, może nawet przekraczającą pierwszy poziom Kardaszewa. Z pewnością jednak cywilizacja do pierwszego poziomu doszła, skoro była w stanie zbudować Mózg Matrioszkę. – Przerwał na moment delektując się absolutną ciszą, jaka spowodowały jego słowa. Dodał po chwili: – Taki dla nas wciąż hipotetyczny superkomputer.

 

– Wiemy co to jest Mózg Matrioszka, panie Raben – suchym głosem rzekła Gina Davisonowitch podnosząc się z krzesła i otwierając oczy tak szeroko, że upodobniły się do jasnych halogenów zawieszonych na suficie.

 

– Bzdura! – zakrzyknął brodaty szef Ramienia Norma, zajmujący miejsce po przeciwnej stronie stołu.

 

– Dlaczego? – zapytała Magda Malicky bardzo spokojnie. Linonowi wydawało się, że Magda usiłuje go bronić. Może mnie lubi, przeszło mu przez głowę, lecz natychmiast zrugał się w myślach.

 

– Już dawno wykazano, że z punktu widzenia ekonomii budowa Sfery Dysona, a tym bardziej Mózgu Matrioszki, jest nieopłacalna.

 

– Z punktu widzenia Ekonomii 1.5 może i jest nieopłacalna, ale Ekonomia 2.0 niekoniecznie odpowiada tak jednoznacznie – powiedziała Magda i dodała – Z drugiej strony wiadomo z historii, że na starej Ziemi nie zawsze podejmowano decyzje strategiczne opierając się na założeniach ekonomicznego rozsądku.

 

– Z pewnością tak było – Linon czuł poparcie i dlatego odważniej zaczął się wypowiadać przed, bądź co bądź, bardzo doświadczonymi kolegami, mającymi nie tylko teoretyczne wyobrażenia, ale nierzadko miliony lat świetlnych na karku. – Jednak ja nie patrzę w tym momencie na aspekt cywilizacyjny czy ekonomiczny, tylko na model, który najwierniej odda obserwacyjne fakty. Przesunięcie widma w stronę mikrofal i jego charakterystyka oraz słaba poświata na częstości 1.8 GHz może świadczyć o procesach zachodzących w co najmniej pięciowarstwowej chmurze nanokomputerów. – Gdy to mówił, holoprojekcję wzbogaciła odpowiednio umiejscowiona sfera, wewnątrz której znalazła się zielona ekosfera gwiazdy wraz z drugą planetą.

 

– To wielce interesujące – odezwał się po jakimś czasie Erich Stein podnosząc głos o ton wyżej od hałasu rozmów, który wypełniły salę. Raptem nastała cisza i wszyscy patrzyli na szefa, otoczonego już półprzeźroczystym walcem monitora.

 

– AI nul dwa trzy, czy sprawdziłeś obliczenia? – zapytał głośno machając rękami i przerzucając okna i wykresy ze sprawnością żonglera.

 

– Wszystko w normie – odparł suchy, metaliczny głos głównej obliczeniowej inteligencji CDG.

 

– Co zatem trzeba zrobić? – zapytał Stein, na moment nawet nie zamknąwszy monitorów i cały czas wykonując jakieś operacje.

 

Milczenie przeciągnęło się dłuższą chwilę, bo większość zebranych miała wrażenie, że szef wcale nie oczekuje odpowiedzi. Że odpowiedź już zna i nawet wciela ją w życie. Wiedzieli co to za odpowiedź. Po chwili wyartykułował to głośno Linon.

 

– Trzeba wysłać tam jakiś gwiazdolot, albo przekierować taki, który jest gdzieś w pobliżu.

 

– Tak właśnie pomyślałem – Stein gestem prawej ręki sprawił, że monitory przygasły, a następnie niezwykle płynnie tą samą ręką chwycił się za brodę. – Niestety, żaden z kosmolotów nie jest w pobliżu, ani nie kieruje się w rejon HD27123. Jednak już za kilka dni dotrze do nas pierwszy gwiazdolot z nowej serii KK 2.1. W stoczni na orbicie Vegi zbudowano już dwa z siedmiu Cudów Świata, a Rodyjski Kolos od kilku tygodni leci w stronę CDG. Zgodnie z planem będzie tu za cztery dni. Wprawdzie jego dziewiczy lot miał prowadzić do niezbadanego dotąd Traktu Tokayamy na samym obrzeżu Galaktyki, ale na pewno uda mi się przekonać dowódców o pilności nowego zadania i zmienią plany wobec argumentów, jakie tu padły.

 

*

 

– Czy poleci ktoś z CDG? – Linon zapytał cicho, jakby bał się, że pytanie dotrze do uszu Steina i ten odpowie.

 

– Nie czas myśleć o tym, zanim decyzja samej wyprawy nie zostanie podjęta, ale z całą pewnością znajdzie się miejsce dla kilku osób z Centrum zainteresowanych problemem.

 

– To znaczy, że mogę…

 

– Tak – przerwał mu szef CDG – najpewniej będzie dla pana miejsce w załodze Kolosa.

 

Na twarzy Linona Rabena zagościł szeroki uśmiech.

 

 

 

CDN

 

 

[1] FTL – ang. Faster Then Light, szybciej niż światło.

 

[2] M31 – Jedno z oznaczeń galaktyki w Andromedzie; 3C 273 – pierwszy zidentyfikowany kwazar z gwiazdozbioru Panny odległy o 2,4 miliarda lat świetlnych.

Koniec

Komentarze

Fajnie się czyta opowiadanie, gdzie na każdym kroku człowiek nie natyka się na babole i ma swiadomość, że każde zdanie jest przemyślane i ma sens, ale... to jest zdecydowanie tekst dla facetów :|

www.portal.herbatkauheleny.pl

Dziekuję za tak miłe słowa :)
Fakt, że pisane przez faceta i chyba rzeczywiście bez myślenia w trakcie o tym, że panie chciałyby/moglyby to przeczytać... To bardzo cenne spostrzeżenie, które zmusi mnie do przemyśleń przy realizacji kolejnych pomysłów.

Bradzo mi się podobał ten tekst dla facetów. Pezypomina mi Heinleina. Dobrze się czyta. Zafrapował mnie znaczek cdn.? Sporo chodzę po Galaktyce w programie Starry Night.Łatwo się zgubić. Odemnie 5

Bardzo dobrze napisana SF. Pisano tak w latach osiemdziesiątych 20 wieku: kosmos, gwiazdy, statki kosmiczne. Trochę zachacza o Space Opera. Przychodzi mi na myśl "Zapomnij o Ziemi" i " Formy Chaosu".

Sorry za błąd - zachacza

Genialne.
Tak, w stylu lat '70-80 i dlatego uważam, że genialne, bo jak dla mnie wtedy sf było najlepsze, to mój ulubiony klimat :D bardzo dobrze napisane, czy faktycznie bardziej dla facetów - nie mam pojęcia, ostatnio czytam głównie takie rzeczy, więc może się przyzwyczaiłam. Mnie tam nic nie przeszkadzało, świetne, świetne i jeszcze raz świetne. Plus ukłon za wiedzę Autora i to, że umie wcisnąć tę wiedzę do fabuły i nie przeteoretyzować całości. Mam nadzieję, że cdn-astąpi szybko. A - no i 6.

PS. ja też chcę tak pisać
PPS. Ibastro, jak napiszesz książkę i wydasz, to daj znać. I obiecaj, że będzie miała bardzo dużo części :)

it's time for war, it's time for blood, it's time for TEA

Cieszy mnie, że tekst przypadł Wam do gustu. Dziekuję za opinie i oceny.
(W całkiem bliskich planach mam "relację" z wyprawy do dziwnej gwiazdy i jeszcze dziwniejszego jej otoczenia.)

Tekst w starym, dobrym stylu. Bez fajerwerków, ale konstrukcyjnie dopięty. Warto, myślę, wracać do czasu, kiedy powstawały takie teksty. Styl, dodam jeszcze, czysty, bez kiksów, wypracowany. Gratulacje, lbastro. :)

Nowa Fantastyka