- Opowiadanie: TomaszMaj - Dzieci Elfów- w poszukiwaniu korzeni odc 3

Dzieci Elfów- w poszukiwaniu korzeni odc 3

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Dzieci Elfów- w poszukiwaniu korzeni odc 3

Dorodny bażant szedł dostojnie przez jasnozieloną wiosenną trawę sięgającą mu do piersi. Rozglądał się bacznie na wszystkie strony w poszukiwaniu samiczki której mógłby zaimponować swoim barwnym, błyszczącym w słońcu upierzeniem. Od czasu do czasu poprawił dziobem niesforne piórko na skrzydłach lub łapał i połykał owada napotkanego po drodze. Ptak wychowany był w niewoli, na fermie prowadzonej przez kółko łowieckie i wypuszczony na wolność dopiero miesiąc temu, więc nie znał naturalnych niebezpieczeństw w postaci lisa czy borsuka i nie czuł potrzeby chowania się po krzakach. Od pisklaka przyzwyczajony był też do widoku ludzi, dlatego nie przejmował się specjalnie dwojgiem z nich, stojących na ścieżce kilkanaście metrów dalej. Instynktownie tylko pilnował aby nie podeszli zbyt blisko. Tamci jednak– wysoki, szczupły i prosty jak struna staruszek, oraz drobny, niewysoki chłopiec stali nieruchomo z zamkniętymi oczyma trzymając się za ręce. Twarz mężczyzny była skupiona, natomiast na buzi dziecka malował się wyraz zachwytu.

 

Po kilkunastu minutach spośród traw wynurzyła się szara niepozorna samiczka. Kogut momentalnie się ożywił. Wtedy Henry otworzył oczy i przerwał połączenie.

 

'W te tajniki natury'– pomyślał– 'póki co nie będę go wprowadzał. Ma jeszcze czas'.

 

– Co się stało wujku?– spytał Andrzej wybudzając się z transu– dlaczego przerwałeś tak nagle?

 

-Wygląda mi na to, że ten elegant– Shellfield wskazał na bażanta– właśnie umówił się na randkę. Ja na jego miejscu chciałbym zachować w tej chwili odrobinę prywatności. Nie będziemy mu przeszkadzać.

 

Chłopiec spojrzał we wskazanym kierunku. Kogut rozpostarł szeroko skrzydła i wydając gulgoczące dźwięki zataczał szerokie kręgi wokół kury, stopniowo się do niej zbliżając. Na twarz młodego obserwatora wypełzło zrozumienie.

 

– Jeżeli chcesz, możemy popatrzeć na zaloty i taniec godowy, ale to wszystko– powiedział staruszek– zaglądanie mu teraz do głowy byłoby niestosowne.

 

– No dobrze– mruknął Andrzej, chociaż widać było, że niespecjalnie spodobała mu się decyzja mentora.

 

Samiczka jednak była bardziej nieśmiała od swojego adoratora, bo na widok ludzi spłoszyła się i uciekła w najbliższe zarośla. Samiec zamiatając długim ogonem po trawie, pogonił za nią.

 

– No dobrze, koniec seansu– westchnął Henry– idziemy dalej.

 

-Wujku…?

 

-Słucham cię.

 

-W jaki sposób ty dowiedziałeś się o sobie?

 

-Cóż, pamiętasz co mówiła Jasmine. To było na początku XX wieku…– Henry zawahał się– Nie, przepraszam. Pomyliło mi się. Wszystko przez to, że wciąż byłem młody i te wszystkie lata zlały mi się w jedno. Przecież to było już dobrze po Wielkiej Wojnie. Pierwszej światowej, jak to się teraz mówi. Przed trzydziestym dziewiątym rokiem mówiliśmy po prostu Wielka Wojna, bo nie było jeszcze tej drugiej. Więc, wracając do rzeczy, moje zdolności zaczęły się ujawniać gdzieś tak w latach trzydziestych ubiegłego wieku. Rodzice zaczynali się starzeć i marudzili żebym zaczął rozglądać się za ewentualną żoną. Ale ja byłem zbyt melancholijny, wolałem spokój i samotność. Uprawianie kwiatów, przycinanie drzew, koszenie ogromnych trawników; a musisz wiedzieć że w moich czasach nie było elektrycznych kosiarek, wszystko robiło się ręcznie i zajmowało dużo czasu; słowem dbanie o ogrody pałacowe dawało mi radość i satysfakcję. Nie czułem potrzeby zakładania rodziny. Lubiłem też w czasie pracy przyglądać się dzikim zwierzętom, które przychodziły czasem z lasu. Pewnego razu, podglądając lisa nagle zorientowałem się, że patrzę na siebie samego, a moje oczy znajdują się na poziomie gruntu. Czułem że mam cztery łapy i ogon które marzły od porannej rosy. W pierwszej chwili to był szok. Nie wiedziałem co się dzieje. Myślałem że zwariowałem. Tego rodzaju doświadczenia powtarzały się z różnymi zwierzętami, aż w końcu zrozumiałem że wchodzę w ciało zwierzaka którego właśnie obserwuję. Nauczyłem się to kontrolować i korzystać z tego. Nie rozumiałem jednak skąd to się bierze i jak się to może skończyć. Zawsze byłem odpowiedzialnym człowiekiem i zdecydowałem, że nieuczciwie byłoby wiązać się z kobietą i płodzić dzieci, jeżeli mogę być chory psychicznie i w przyszłości stanowić dla nich ciężar. Zdecydowałem się na starokawalerstwo.

 

Potem przyszła Druga Wojna Światowa. Moi rodzice byli już od paru lat niedołężni i potrzebowali opieki; wiesz, u żadnego z nich nie uaktywnił się dar długowieczności; a ja pomimo młodego ciała według metryki byłem już panem w średnim wieku Dlatego nie zostałem powołany do wojska. To były trudne czasy, był kryzys. Właściciele pałacu już nie żyli, posiadłość na cele wojenne tymczasowo przejęło wojsko. Żeby się utrzymać jeździłem do Londynu sprzedawać wyhodowane przez siebie warzywa. Tam, gdzieś w tłumie, wypatrzył mnie 'czujący' Timon. Śledził mnie, a potem przyjechał razem z Jasmine powiedzieć mi, że prawdopodobnie jestem Dzieckiem Elfów. Kiedy zaczęli o tym opowiadać zagroziłem, że jeżeli natychmiast nie wyjdą, wezwę policję. Wyszli grzecznie z domu i stanęli przed furtką. Stamtąd oboje spokojnie zaczęli opowiadać mi jak to było z nimi i jakie oni mają zdolności. Nie powiem żeby to mnie przekonało, ale tak się zaczęło. Później poznałem następnych z naszego towarzystwa i wyczuwać różnicę pomiędzy nami a zwykłymi ludźmi. Z czasem zacząłem dostrzegać delikatną aurę dookoła potomków Elfów; a kiedy poznałem Najstarszego, uwierzyłem do końca.

 

– Najstarszego?

 

– Acha. To jeden z nas; najbliżej spokrewniony ze Starożytnymi. Poznasz go, kiedy przyjdzie na to pora.

 

– Dlaczego nie teraz?

 

– Spokojnie, mój mały przyjacielu. Na wszystko jest czas i miejsce. Najstarszy nie będzie się kłopotał z przybyciem, tylko dlatego, że ty masz na to ochotę. On żyje bardzo daleko stąd i sprowadzenie go kosztuje dużo trudu. Nawet ja widuję go raz na kilka lat, przy specjalnej okazji. Cierpliwości.

 

Henry najwyraźniej coś ukrywał, a Andrzej nie specjalnie miał ochotę wypytywać go na siłę. Z doświadczenia wiedział już, że z Henrym lepiej jest czasami po prostu poczekać. Szedł więc w milczeniu obok pana Shellfielda. Ze zdziwieniem stwierdził sam przed sobą, że już uwierzył staruszkowi. Spodobał mu się pomysł bycia potomkiem starożytnej zaginionej rasy. Nurtowało go tylko jeszcze jedno pytanie. Pytanie, które bał się zadać.

 

Znajdowali się już na skraju Fawley Park i schodzili w dół z trawiastego pagórka. Właśnie mijali ostatnie majestatyczne dęby i wchodzili w mały bukszpanowy zagajnik za którym była ulica. Słychać było silniki samochodów pędzących za drzewami. W końcu chłopiec widząc, że za chwilę będzie za późno, przełamał się i wypalił:

 

-Dlaczego zmieniasz temat za każdym razem kiedy pytam które z moich rodziców jest potomkiem Elfów?

 

Henry milczał zastanawiając się co powiedzieć, a Andrzej uporczywie wpatrywał się w oczy mężczyzny chcąc wyczytać z nich odpowiedź. Nagle staruszek zatrzymał się raptownie, wydał przeraźliwy krzyk i złapał się rękoma za głowę. Twarz chłopca stała się kredowobiała.

 

-Nigdy, nigdy więcej tego nie rób!- krzyknął Shellfield– to jest ohydne, rozumiesz?! To gorsze niż gwałt! Nie właź mi do głowy bez mojej zgody!

 

Chłopiec stał nieruchomo zszokowany tym, co przed chwilą się stało. Zszokowany tym co zrobił, ale i odpowiedzią którą zobaczył.

 

Staruszek drżącą dłonią wyjął chusteczkę z kieszeni kamizelki, wytarł spoconą nagle twarz i popatrzył na Andrzeja starając się opanować.

 

-P… p… przepraszam– wyszeptał chłopiec– nie chciałem, to samo tak …

 

– Rozumiem– oblicze Henrego złagodniało, ale ręce wciąż lekko drżały– to twój pierwszy raz, no nie?

 

Przez kilka minut staruszek oddychał głęboko w milczeniu, wracając do równowagi. Zarumieniony chłopiec stał obok, również się nie odzywając. W końcu mężczyzna uspokoił się, schował chusteczkę do kieszeni kamizelki i powiedział:

 

– Więc taki talent dostałeś. Cóż… Szkoda że w taki sposób się dowiedzieliśmy. Chociaż chyba lepiej że to ja byłem tym pierwszym, niż gdyby miało paść na kogoś postronnego. Uważaj z tym, OK.

 

Chłopiec powoli pokiwał głową.

 

– To było naprawdę nieprzyjemne doświadczenie– kontynuował Shellfield– w ten sposób możesz zrobić komuś dużą krzywdę. Uważaj i nie używaj tego pochopnie.

 

-Dobrze.

 

Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu.

 

– Henry…

 

Mężczyzna napiął się mimowolnie, wiedząc jakie pytanie teraz padnie. A raczej stwierdzenie, bo przecież dzieciak już wiedział, wyczytał to w jego myślach.

 

-To nie są moi rodzice, prawda?

 

-Yhym. Przykro mi– szeptem odpowiedział– To nie ode mnie powinieneś się tego dowiedzieć. I nie w taki sposób.

 

– A skąd wiesz? Przecież ty nie czytasz w myślach.

 

-Aura. Twoi rodzice…– Henry zawahał się, ale po namyśle postanowił nadal używać tego słowa. W końcu ci ludzie kochali i wychowywali to dziecko– Twoi rodzice mają inne fale. Żadne z nich nie jest elfickiej krwi. Ani twój brat Simon– tym razem z premedytacją użył słowa 'brat'– Tylko ty. W moim przypadku, kiedy już wiedziałem o co chodzi, to czułem że mam to po ojcu. U ciebie nic, żadnych powiązań.

 

W ponurym milczeniu wyszli z zagajnika i przeszli przez drewniane ogrodzenie ciągnące się wzdłuż szosy. Po chwili szli już chodnikiem, mijając pierwsze domy i stojącą pomiędzy nimi zabytkową karczmę 'The white horse'. Chłopiec wyglądał jakby spuszczono z niego powietrze; szedł z bezwładnie wiszącymi rękoma i z opuszczoną głową, tępo wpatrując się pod nogi. Henremu serce się krajało na ten widok, ale nie wiedział jak mu pomóc. Zdawał sobie jednak sprawę, że w tym stanie nie może odstawić chłopca do domu.

 

-Andrew posłuchaj. To nie wszystko.

 

Chłopiec nie odezwał się, ale podniósł głowę. W oczach miał łzy.

 

-Andrew, nie potrafię czytać w myślach, nie znam twojej historii, coś mnie jednak zastanawia.

 

– Adoptowali mnie i nawet mi o tym nie powiedzieli. Wszyscy wiedzieli i nikt mi nic nie powiedział.

 

– Może wiedzieli, a może nie. Mimo wszystko jesteś bardzo podobny do swoich rodziców. Zauważyłeś to?

 

Andrzej zawahał się i chwilę pomyślał.

 

– Często mi mówiono że mam włosy i oczy po mamie, a nos po tacie. Myślałem że tak jest, ale teraz…

 

-Jesteś do nich podobny. Naprawdę. Tak samo jak Simon. Wyglądacie jak naturalne rodzeństwo, choć nimi nie jesteście.

 

Chłopiec drgnął, jakby go ktoś ukuł w serce. Starzec zaklął w duchu za swój nietakt, ale udał że nie zauważył bolesnego skurczu na twarzy młodego towarzysza i kontynuował swoją myśl:

 

-Mam wrażenie jakby ktoś specjalnie was do siebie dopasował. Wybrał właśnie nich na twoją rodzinę. Poza tym twoja aura jest bardzo silna; mówiłem ci już o tym. Nie wiem kim są twoi NATURALNI rodzice, ale myślę że to nikt przeciętny.

 

Andrzej zaczął się nad tym zastanawiać. Powoli, w miarę jak ta nowa myśl kiełkowała i zapuszczała korzenie w jego umyśle, ciało się wyprostowywało i odzyskiwało energię. Mimo tego nadal nie odezwał się ani słowem, trawiąc wewnętrznie kolejną rewolucję w swoim krótkim życiu.

 

Kiedy dotarli do domu państwa Kolanowskich, Henry zatrzymał się i położył dłoń na ramieniu młodego towarzysza.

 

– Będziesz musiał porozmawiać ze swoimi … rodzicami. Może dowiesz się czegoś więcej. Ale nie spiesz się. Przemyśl to sobie najpierw dokładnie. I ani mi się waż zaglądać im do głów. Chyba nie chcesz żeby zaczęli się ciebie bać i uznali za potwora?

 

Andrzej zawahał się na chwilę, ale potem pokiwał głową.

 

-Dobrze. Miałem taką ochotę, ale masz rację.

 

-W porządku. Opanuj się i dopóki nie będziesz gotowy, postaraj się nie zdradzić przed rodziną. Nie wiem dlaczego, ale mam wrażenie, że powinieneś być w tej kwestii ostrożny. No, i jutro przyjeżdża twoja babcia… powinieneś się cieszyć.– Henry zmusił się do serdecznego uśmiechu z nadzieją że zarazi tym chłopca. Ten jednak odpowiedział bladym odpowiednikiem miny towarzysza.

 

-Tak, zupełnie zapomniałem. Postaram się wujku.

 

Podali sobie dłonie na pożegnanie, po czym Andrzej wszedł do domu i zamknął za sobą drzwi.

 

Henry odwrócił się na pięcie i szybkim marszem ruszył do siebie, do czekającej na niego Jasmine Graham.

 

'Jest taki młody i już uaktywniają się jego zdolności'– myślał– 'Moje obudziły się kiedy byłem już dojrzałym człowiekiem. Wlazł mi do głowy, jak do swojego pokoju. Nawet gdybym był przygotowany, nie miałem szans się obronić. Jest zbyt mocny, a to jeszcze dziecko. Kim on jest? Kim są jego rodzice? Chyba jednak musimy skontaktować się z Najstarszym. Powinien dowiedzieć się o Andrew'u. Nie ma na co czekać'.

 

 

Koniec

Komentarze

Robi się coraz ciekawiej :) 
Kilka wyłapanych błędów:

 Henry milczał zastanawiając się nad odpowiedzią, a Andrzej uporczywie wpatrywał się w oczy mężczyzny chcąc wyczytać z nich odpowiedź. - np. chcąc ją z nich wyczytać 

 to twój pierwszy raz, no nie? - bardziej by pasowało "Co nie?"

Uważaj z tym, OK. - to "ok" zupełnie nie pasuje

Opanuj się i postaraj się uśmiechnąć. Dopóki nie będziesz gotowy, postaraj się nie zdradzić przed rodziną. - powtórzenie 

Pozdrawiam i czekam na kontynuację!



"Dorodny i tłusty"... myślę, że starczyłoby dorodny, w tym się bowiem zawiera tłusty. Jeśli byłby zbyt tłusty, to nie był by już dorodny. 
Dalej, w tym samym zdaniu - "jasnozielona wiosenna" - znowu to samo. "Jasnozielona" zawiera się w "wiosennej". Nie warto, w mojej opinii, na to zwracać uwagi. 

Nie pasuje mi też ten "kogut bażanta". Dalej jest samiczka - analogicznie do koguta powinna być kura, żeby zostać w tym samym przedziale językowym (czyli zboczone określenia mysliwskie;)). Bażant to bażant. W domyśle samiec (a jak już szuka samicy, to tym bardziej). 

Zgrzyta mi to pierwsze zdanie - za dużo w nim, jak na mnie, niepotrzebnych słów. W dalszej części tekstu nie rzuciło mi się w oczy nic podobnego. 

W związu z tym, że bażanty to ptaki grzebiące, nie łapią raczej owadów w locie (nie mówiąc już o tym, że wczesną wiosną mało co lata) i szukają żarcia na ziemi, rozgrzebując ją. 

Swoją drogą nie rozumiem po co w ogóle pisałeś o tym bażancie, choć może to mieć umotywowanie w poprzednich częściach, których jeszcze nie czytałem - a co zrobię w czasie najbliższym.

"Słychać było silniki samochodów pędzących szosą po drugiej stronie drzew." - jak to, po drugiej stronie drzew? Może być "za drzewami", czy po drugiej stronie zagajnika, ale nie wyobrażam sobie drugiej strony drzew, jakby drzewa były jakimś kompleksem lesnym. 

"Chłopiec wyglądał jakby spuszczono z niego powietrze; szedł z bezwładnie wiszącymi rękoma i ze spuszczoną głową" - tu z kolei to podwójne spuszczenie mnie zraziło.

"Henremu" - powinno być, aczkolwiek głowy nie dam, "Henry'emu". 

"serce się rwało na ten widok, ale nie wiedział jak mu pomóc" - serce może się do czegoś/kogoś rwać. Tu chyba chodziło o serce, które się kraje?

 "Powinien dowiedzieć się o Andrew'u" - o Andrew.

Z kolei powtórzenie tego wspomnienego wyżej "postaraj się" jakoś zupełnie mi nie przeszkadza. W dialogach takie rzeczy, jeśli o mnie chodzi, są jak najbardziej dopuszczalne. 

Co do tego, czy mi się podobało, czy nie podobało... to jest właśnie problem z takimi pociachanymi opowiadaniami. Ciężko powiedzieć... jako ten jeden fragment, nie podobało mi się jakoś szczególnie. Nic się tak naprawdę nie zdarzyło w tym kawałku, przynajmniej dla mnie. Standardowe "jesteś adoptowany";), i "the Force is strong with this one".  

Dobra, przeczytałem resztę... Jest pomysł jakiś, ale nie widzę zarysowanego konfliktu. Bohaterowie nie idą do przodu. Nie znamy ich motywacji i w ogóle jedyne co wiadomo, to fakt, że Władca Pierścieni miał umotywowanie historyczne i jest jakiś silny "mocą", adoptowany dzieciak. Dajesz wiedzę o bażancie i o tym, że był wypuszczony z niewoli, a nie dajesz informacji o bohaterach. Skutkiem tego o bażancie wiem więcej, niż o protagoniście, choć tak naprawdę ptactwo grzebiące w ogóle nie zdaje się tutaj ważnym czynnikiem. 

Dialogi długaśne, a niewiele wnoszące. Przez to dla mnie nieco nudnawe. 


 

Dziękuję za uwagi praktyczne. Co uważałem za stosowne, od razu poprawiłem, dopóki mam taką możliwość (załapałem o co chodzi z tym 'edytuj' :-)) Pomimo wielokrotnego przegladania, ciagle coś jest do poprawki.
matuszewski- zdaję sobie sprawę, że ten rozdział sam w sobie nie wnosi wiele. Nabiera trochę więcej sensu jako element całości. Mam nadzieję że po zapoznaniu się z poprzednimi rozdziałami, uznasz ten wybryk mojej wyobraźni za nieco ciekawszy. Tu konkretnie chodziło mi tylko o napisanie że główny bohater nie jest dzieckiem swoich rodziców, że nie trafił do nich przypadkowo, oraz wspominając o Najstarszym, zapowiedzieć następną postać. Opowieść rozpisałem na kilkanaście rozdziałów, dlatego nie przyspieszam akcji. Gdybym umieścił od razu całość, byłoby zbyt długie i nikt by tego nie przeczytał (jak "O powstaniu Pierwszych Ras"), dlatego zanudzam Was odcinkami.

Nie chodzi o przyspieszanie akcji, ale o zarysowanie konfliktu. Jeśli to jest dłuższy tekst, to przydałoby się jakieś przedstawienie o co chodzi. Jest jakiś konflikt zapewne, a nie może być tak, że ujawni się pod sam koniec, czy tam w środku. 

Właśnie się zarysowuje. Nie planuję konfliktów zbrojnych (chociaż może? ostatecznej wersji jeszcze nie ma); w tytule jest "w poszukiwaniu korzeni", chłopak właśnie dowiaduje się że jest adoptowany, w pierwszym odcinku (jeśli tam zajrzysz) jest o szukaniu przodków. Idę tym tropem. Czarne charaktery też będą. Obiecuję.

Cóż, i ja muszę przyznać, że adoptowanie jest trochę wyświechtane :) Ale dzięki temu będzie większa zagadka dla Andrew. Wypaładałam parę błędów, jak na przykład "Czułem że mam cztery łapy i ogon które marzły od porannej rosy", gdzie uważam, że powinno być "Czułem, że mam cztery łapy, które marzły od porannej rosy, oraz ogon :) Ale nie będę przytaczać, bo jest już za późno na poprawę. I brak przecinków zauważyłam.
Ale tak, to mnie się podoba i czekam na następną część :)

Nowa Fantastyka