- Opowiadanie: matuszewski - Odwieczne pytanie

Odwieczne pytanie

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Odwieczne pytanie

Odwieczne pytanie

Stary Jan nie był nigdy człowiekiem wymagającym, ani w młodości, ani w żadnym okresie swego życia. Brał tylko to, co los kładł w jego ręce i to nie w rozumieniu potocznym. Kiedy widział w lesie schwytanego w kłusownicze sidła jelonka, nie zarzynał go traktując jako zdobycz opatrzności. Uwalniał go, gdyż w mniemaniu Jana żadne zwierzę nie powinno być tak traktowane, a rzecz zdobyta bez wysiłku nie należała się znalazcy. Nawet kiedy przymierał głodem nie posuwał się do takich zachowań.

 

Wiódł cichy żywot chłopa, oświecając sąsiadów swoim przykładem. Jeśli czymś kiedykolwiek zawinił, to może tylko pychą. Cała wieś znała Jana, nie dlatego, że był wybitnym rolnikiem. Nie z powodu zalet jego intelektu. Jan był człowiekiem doświadczonym przez życie.

 

Już w młodości gangrena odjęła mu stopę, jednak nie poddał się – kiedy inne dzieci biegały po dworze, on wznosił modły w zaciszu swej lepianki. Co roku cierpiał na paskudne przeziębienia, które wstrząsały jego wątłym ciałem. Całymi miesiącami zdarzało mu się kaszleć omal do wyplucia płuc, kładł się spać zmożony gorączką, niepewny czy przeżyje kolejną noc, a mróz wdzierał się każdą szparą jego skromnego domu. On jednak nieustępliwie kierował słowa do Boga, nie prosząc nawet o zmianę swego losu. Modlił się o to co zawsze, o powodzenie sąsiadów, czy o dobro swoich kur, które przecież były w tych okresach pozbawione ręki gospodarza.

 

Wszystkie zęby Jana z czasem starły się, popękały i zgniły. Nie mógł już jeść z taką swobodą jak kiedyś, w snach wspominał soczyste, twarde jabłka. Stawy jego palców napuchły i powykrzywiały się, skórę pokrył deseń plam. Miejsca, z których wyrastały włosy zaczęły wrzodzieć, pod paznokciami zbierała się ropa, powodując potworny ból.

Życie Jana miało też i dobre strony. Mimo mikrej postury i wyraźnych uszczerbków na zdrowiu udało mu się zdobyć małżonkę, niezbyt urodziwą pannę, nieco podupadłą na umyśle, ale jednak stanowiącą spełnienie jego marzeń. Dziękował Bogu każdego dnia, dając wyraz swemu szczęściu, wszystkie jego bolączki były niczym wobec radości. Bóg jednak i to postanowił zabrać.

 

Podczas zimy żona Jana odeszła, zdjęta febrą, ostatnie godziny wyjąc jak opętana dusza, majacząc i rzucając się przez sen. Jan uwierzył, że być może, tak pokornie jak tylko potrafił, jest współczesnym sobie Hiobem. Bóg kocha go i doświadcza, aby umocnić jego wiarę. Mieszkańcy wsi również skłaniali się ku temu poglądowi, nie znali bowiem nikogo, kto ucieleśniałby wszystkie ich lęki. W którym zawarto wszystkie nieszczęścia znane człowiekowi.

Wielbili tego niedołężnego starca, opiekowali się nim, zapewniali pomoc przy gospodarstwie, przy przygotowywaniu posiłków, oferowali nawet rozmowy.

 

Pewnego dnia jednak nawet to zostało Janowi zabrane. Zewsząd dochodziły wieści, że panuje straszliwa plaga. Uchodźcy przemykali polnymi drogami, paskudne kreatury plujące krwią, pokryte krwawiącymi wrzodami. Wkrótce i mieszkańcy wsi zachorowali, śmierć składała ich jednego po drugim, niezależne od wieku czy płci. Ginęli wszyscy.

Jan widział jak każda znajoma osoba odchodzi w niewyobrażalnym bólu, w końcu, kiedy zdawałoby się we wsi nie została nawet jedna żywa osoba, odkrył czyraki i na swoim ciele. Po raz pierwszy starzec zapłakał. Po raz pierwszy miarka nieszczęść się przebrała, płakał za wszystkie lata, niosąc rozpacz wszystkich znanych mu ludzi.

 

Tym razem jego modły przyjęły inny ton, Jan padł na kolana, rozgniatając krwawe siniaki na swoich nogach, złożył wykrzywione palce i błagał o wytłumaczenie. Nie o odwrócenie tego wszystkiego, gdyż wiedział, że to nieosiągalne. Chciał wiedzieć jaki jest plan, chciał choćby jednego znaku, że to wszystko ma sens.

 

I Bóg wysłuchał jego modłów. W lepiance starca zabłysnął promień jasnego światła, a wewnątrz poświaty ukazał się rozmyty kształt. Przedstawiał coś, czego Jan nigdy nie miał okazji zobaczyć, mgliście skojarzył mu się z kałużą, w którą przed chwilą wdepnął czyjś but. Kształt wciąż się zmieniał, pulsując od środka na krawędź.

– Aniele – westchnął pobożny starzec

– Jestem Bogiem – odpowiedział kształt – Przybyłem, gdyż ciekaw jestem co też taka istota jak ty może ode mnie chcieć?

– Boże – Jan uderzył czołem w podłogę, zaczął się jąkać – wybacz mi moją bezczelność…

– No dalej człowieku, skoro już tu jestem to możesz sobie darować takie zachowanie… czego chcesz?

– Boże – jęknął starzec i wyjąkał z całą pasją, jaką skrywał przez lata – Powiedz mi dlaczego stworzyłeś ten świat tak okropnym? Czemuż testujesz naszą wiarę tak srogo? Żyłem przykładnie, całe życie chwaląc cię do granic możliwości, lecz ty, w swojej nieskończonej mądrości stworzyłeś zwierzęta, ale i wszystkie choroby, które gnębią rodzaj ludzki od początku czasów. Nasze ciało gnije za życia, tracimy dłonie i stopy, wypadają nam zęby, abyśmy nigdy więcej nie mogli cieszyć się owocami twego stworzenia, rok w rok cierpimy straszliwe katusze bez żadnej przyczyny. Czemuś zesłał na nas swe plagi? Czy po to stworzyłeś świat, abyśmy cierpieli?

 

Jan nie podniósł się z podłogi, zacisnął zęby i czekał na jakąkolwiek oznakę gniewu. W swoim mniemaniu był zbyt bezczelny, nie ważył słów i nie należało mu się miłosierdzie. Zwątpił w sens boskiego planu. Bóg pozostał jednak niewzruszony.

– Nie wiem jak ci to powiedzieć, człowieku – zaczął łagodnym głosem – Ale postaram się wyjaśnić, gdyż wszystko co opisałeś ma sens. Świat to nie tylko to, co widzisz. Was, ludzi, jest ledwie garstka, istnieje jeszcze mniejszy świat, dla was niewidzialny, a w nim nieskończone ilości małych stworzeń, miliardy żyją w twoim ciele. To one powodują wszelkie choroby.

Żywią się twoim ciałem, wdychasz je z powietrzem i wydalasz ze swojego organizmu. Są takie, które żyją w tobie całymi latami i takie, które zabijają w kilka godzin.

– To nie ma sensu, Boże! – wykrzyknął Jan przerażony wizją niewidzialnych morderców – Po cóż żeś tworzył ich w naszym świecie!

– Ależ ma sens… – odrzekł Bóg – Bo widzisz. To nie jest wasz świat. Nie wiem skąd w ogóle taki pomysł? Wy jesteście tylko pożywką, rozmnażacie się szybko, nie dajecie się zabijać tak łatwo jak inne zwierzęta, potraficie kojarzyć fakty. Dzięki wam te stworzenia mogą istnieć, dlatego was stworzyłem.

Jesteście jedzeniem, dobry człowieku. Mam nadzieję, że twoja ciekawość została zaspokojona.

 

To powiedziawszy, Bóg rozpłynął się w powietrzu. Jan nie oderwał jednak głowy od podłogi, nie miał już siły. Krew wyciekała każdym porem jego skóry. Niemal czuł wijące się wewnątrz zwierzęta, jak dzikie wilki szarpiące mikroskopijne części jego ciała.

 

Ostatkiem sił myślał nad tym co usłyszał. Są pożywką. Jedzeniem. Ale Bóg istnieje ponad wszelką wątpliwość. Jan poczuł straszliwy ból rozprzestrzeniający się po jego klatce piersiowej. Serce stanęło. Uśmiechnął się. Pomyślał, że idzie do nieba.

Koniec

Komentarze

Inna opowieść o Hiobie?

Odwieczne i ostateczne, na które nie ma zadowalającej odpowiedzi.
Niemal bez błędów, bo czym jest jeden i drugi przecinek; rzadkość...

Dobry pomysł, bardzo dobre wykonanie. Przeczytałem z przyjemnością.

Pozdrawiam.

Początek mnie zaciekawił - bardzo profesjonalnie opisany wstęp.

Rozmowa z Bogiem, wg mnie trochę mało trzyma w napięciu i emocjach - ale być może tak miało być, taki Bóg-Olewam Sprawę.

Myślałem już, że na końcu spieprzysz sprawę w opowiadaniu (w ostatnim akapicie) - ale "Pomyślał, że idzie do nieba" - znakomicie dobrane na koniec i dające do myślenia (zapewne taki był zamysł).

Sorry, ale tym raze nie potrafię ocenić opowiadania, 3 to za mało 4, no do 4 troszeczkę mi brakuje więc tak 3,87 ;)
Generalnie bardzo profesjonalnie opisane ale brakowało mi jakiegoś drugiego dna. Czekam na nieco dłuższe opowiadanie wtedy zobaczymy :)

Stary Jan nie był nigdy człowiekiem wymagającym, ani w młodości, ani w żadnym okresie swego życia. Brał tylko to, co los kładł w jego ręce i to nie w rozumieniu potocznym. Kiedy widział w lesie schwytanego w kłusownicze sidła jelonka, nie zarzynał go traktując jako zdobycz opatrzności. Uwalniał go, gdyż w mniemaniu Jana żadne zwierzę nie powinno być tak traktowane, a rzecz zdobyta bez wysiłku nie należała się znalazcy. Nawet kiedy przymierał głodem nie posuwał się do takich zachowań.
To jak w końcu? Brał to co los dał w jego ręce, czy nie? I jakie jest znaczenie, jeśli nie potoczne? 
Wiódł cichy żywot chłopa, oświecając sąsiadów swoim przykładem 
Oświecać, to nie to samo co uczyć...
Jeśli czymś kiedykolwiek zawinił, to może tylko pychą.
I jak to się ma do pierwszych zdań tekstu? Teraz to ja kompletnie nie wiem- grzeszył pychą, czy był chodzącym, pokornym cielęciem (cielęcioną), jak go przedstawiłeś na początku tekstu? 
Już w młodości gangrena odjęła mu stopę, jednak nie poddał się - kiedy inne dzieci biegały po dworze, on wznosił modły w zaciszu swej lepianki. 
Dobrze, że nie cudzej. Więcej zaimków nie wymieniam. Generalnie, potem używasz ich rozważniej. 
W którym zawarto wszystkie nieszczęścia znane człowiekowi.
W kim, nie w którym. 

Błędów jest więcej. Tekst zdecydowanie do poprawy, jeśli chodzi o wspomniane i niewspomniane. Miejscami zdarza się ładny język, ładne porównania. Wykonanie więc do poprawy. Sam tekst natomiast, włącznie z przeprowadzeniem fabuły i puentą, pomysłem, jest ciekawy. Motyw dosyć znany, ale nie znałem go w połączeniu z archetypem Hioba. Jest to więc dla mnie dodatkowo jakaś nowa jakość. Zdecydowanie ten tekst jest o czymś. Wydaje mi się, że gdybyś przejglądnął go jeszcze z cztery razy, zerknął do Słownika Języka Polskiego, przekazałbyś swoją myśl w zdecydowanie lepszej formie. 
Pozdrawiam. 
 

Będę się czepiał. Po pierwsze zgadzam się z 6Orson6. Trochę jest takich kalekich sformuowań jak to o braniu w swoje ręce, czy o  pokorze.
Po drugie opis życia Jana mógłbyś uporządkować chronologicznie, np: w młodosci stracił stopę. Był sam i często chorował, ale trafiła mu się żona. Przez parę lat byli szczęśliwi, aż umarła. On się starzał, tracił zęby, miał reumatyzm itd. W twoim wykonaniu wygląda to, jakbyś zapisywał po kolei pomysły które przychodzą ci do głowy, nie martwiąc się ich uporządkowaniem.
Po trzecie masz taki sam problem jak ja- gubisz przecinki.
A teraz logicznie:
1. jeżeli bóg tak naprawdę troszczy się o mikroby a nie o ludzi- to nie kłopotałby się, aby ukazać się człowiekowi i mu wszystko wyjaśniać. Tak myślę. Staruszek mógłby dowiedzieć się tego od np. anioła, albo diabła, który właśnie dlatego zbuntował się bogu, bo ten olał człowieka. To jest tak, jakbyś tłumaczył kanapce, dlaczego musi zginąć.
2. argument że człowiek jest idealnym pożywieniem jest totalnie absurdalny. Nie daje się zabić- no właśnie: tworzy i zażywa lekarstwa. Jest większym mordercą mikrobów niz zwierzęta.
3. myśl o niebie na końcu powala głupotą. Dziadek właśnie dowiedział się prawdy o sensie swojego istnienia. Myślenie o niebo traci rację bytu. Chyba że ten bóg powiedziałby na koniec: "jeśli będziesz dobrym jedzeniem, zabiorę cię do raju".
Opowiadanie oparte jest na oryginalnym pomyśle i to jedyny plus. Całe wykonanie do remontu. Daję 2

Sprawnie i w sposób przemyślany napisany tekst. Czyta się  bardzo dobrze. Bardzo ładne użycie czasownika " oświecać" w jego starym znaczeniu ( nie wiem, czy było to zamierzone). Ale koniec, w ogólnych zarysach,  przewidywalny, więc czegoś drobnego, acz istotnego jednak w opowiadaniu zabraklo ... W powodzi wielu krótkich opoiwiadań tekst wyróżnia się sprawnością warsztatu. 
5/6

To zależy od interpretacji. Jeśli faktycznie chodzi o zarazki, to tekst nie ma sensu. Dokładnie z tych powodów, które podał TomaszMaj. Ja zrozumiałem, że chodzi o, zwyczajnie, jakieś małe istotki. Aczkolwiek myśl z tym niebem jest bez sensu. Chyba, że ów dziadek był tak naiwny, że mimo wszystko nadal w nie wierzył. To też miałoby sens. Mam mieszane uczucia.
Roger, gdzie Ty tu widzisz sprawny warsztat? Tekst ma błędów tyle, co hiena cmentarna brudu za paznokciami. I nie ma żadnego ,,starego znaczenia" czasownika oświecać. Jest tylko jedno: przekazywać wiedzę, nauczać, ale w sensie akademickiego przekazywania wiedzy, niezależnie czy mówimy tu o oświecaniu religijnym, czy oświeceniu. 

Myślę o takim znaczeniu:   "oświecić  kogoś, jak powinien się zachować".
Swoim zachowaniem można  więc też kogoś oświecić, a  w czasie teraźniejszym niedokonanym " oświecać", na przykład: " oświecać lud", co ten stary i schorowany czlowiek czynił .... Językowo czasownik " oświecać " w tym opowiadaniu jest więc użyty poprawnie- u vardzo ciekawie! -  co nie przeczy temu, że nieco juz archaicznie.
Cytaty ze Słownika języka polskiego , wydanie PWN z 1984 r, tom II, strona 566. 
Pozdrowienia.

Sorry za literówki w jednym z wyrazów. Pośpiech...

Ach, w ten sposób. Masz rację, Roger, nie zrozumieliśmy się:). Ale nadal nie rozumiem, gdzie Ty widzisz w tym tekście sprawny warsztat. Nawet samochodowego nie ma!

Według mnie proste.
Autor umie przyciagnąć czytelnika i zachęcić do lektury, bo tekst wciąga. Nie ciągnie się jak guma do żucia.  W dużej mierze opowiadanie to opis - bardzo sensownie rozwijany. Temat niby taki prosty, ale od razu rodzi się zaciekawienie - co będzie dalej? Opis szczegółów niszczenia ciala bohatera symbolizuje postępującą degradację. Wlaściwe  następstwo czasu w narracji. Oczekujemy na suspense - no i jest. Dośc nieoczekiwany - Bóg jako opiekun małych mikrobów ( mozna to było lepiej wygrać), a człowiek jako karma.  I koniec tekstu - bardzo dobry,  ironiczny, prześmiewczy- jednocześnie króciutki.
Oczywiście, można dostrzec jakieś  problemy z zaimkami i przecinkami, ale śa ona ważne wtedy, kiedy wręcz utrudniają zrozumienie tekstu. Tutaj akurat tak - moim zdaniem - nie jest. Dobrze skonstruowane, sprawnie napisane opowiadanie. Zwarte - każde zdanie czemuś służy  i o czymś informuje -  nie ma słownej waty.
Tekst oczywiście z jakimis błędami stylistycznymi,  ale to się prawie  zawsze każdemu zdarza ... 
Ergo: Sprawny warsztat ( w tym tekście).
Pozdro.

Co do oświecania przykładem - przy okazji modlitw taki zlepek słów był używany, także nie widzę w nim nic złego. Choćby Modlitwa o misjonarzy. 

A ja się czepne TomaszMaj - a dokładnie pkt 3.

3. myśl o niebie na końcu powala głupotą. Dziadek właśnie dowiedział się prawdy o sensie swojego istnienia. Myślenie o niebo traci rację bytu. Chyba że ten bóg powiedziałby na koniec: "jeśli będziesz dobrym jedzeniem, zabiorę cię do raju".

Według mnie autor, chciał pokazać, że czasem nie przyjmujemy do siebie oczywistych prawd, bo wygodniej z nimi żyć.

Przy okazji - zmienilbym tytuł. Jest niezly, ale chyba za bardzo oczywisty. Po prostu usunąlbym z tytulu pzymiotnik. Tytul brzmialby wtedy prosto, nieco tajemniczo, a nwet  intrygujaco: " Pytanie"- nie zdradzjąc od razu, na wstępie,  spodziewanej treści.  
Oczywiscie, jest to tylko sugestia i wcale nie musi byc trafna.

Mi tekst się bardzo podoba. Dałabym 5 ;) Są pewne niedociągnięcia, ale co tam...

A co do logiki, akurat w moim przypadku, to nie widzę jakiegoś rażącego dysonansu.

Nowa Fantastyka