- Opowiadanie: sakora - Ocean Mgieł (2/2)

Ocean Mgieł (2/2)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ocean Mgieł (2/2)

Magdalena przywarła do córki. Przytuliła ją mocno, chociaż wiedziała, że to niemożliwe. Przecież ona zginęła wraz ze swoim ojcem w wypadku. Widziała jej zmasakrowane ciało leżące na stole w prosektorium, kiedy musiała ją zidentyfikować. Męża pochowała jak chciał. Spaliła jego ciało, a jego prochy rozsypała.

Miała to samo zrobić z córką, ale coś ją powstrzymało. Chciała za wszelką cenę zachować ją przy sobie. Dlatego też wydała lwią część oszczędności i zamieniła jej ciało w diament który nosiła na szyi. Cudowna technologia pozwoliła jej zachować córkę przy sobie.

Martwą córkę, którą teraz przytulała. Której ciepło czuła. Obawiała się, że zwariowała, ale wszelkie zmysły mówiły jej, że tak nie jest. Jej córka wróciła. A ona nie miała pojęcia jak to jest możliwe.

– Kasiu… – wyszeptała, jakby głośniejsze słowa mogłyby odstraszyć jej córkę.

– Przepraszam za bałagan – usłyszała delikatny głos, dokładnie taki, jakim go zapamiętała.

– Bałagan? – Magdalena się zdziwiła.

– W pokoju u cioci, byłam zła, nie wiem dlaczego.

– Spokojnie, nic się nie stało. Powiesz mi coś kiedy cię zapytam? – Magdalena z trudem wymawiała słowa.

– Tak mamo – odpowiedziała szepcząc jej prosto do ucha.

– Jak to się stało, że teraz… tu jesteś – Magdalenie napływały do oczu ciężkie łzy. Przytuliła córkę mocniej.

– Powiedzieli mi, że czasami w pewnych miejscach światy zbliżają się do siebie.

– Powiedzieli? Kto powiedział? Światy zbliżają się? – powoli odsunęła od siebie swoją córkę na wyciągnięcie ramion, patrzyła jej prosto w oczy.

– Wiele światów się zbliża. Uważaj… – ta niespodziewanie odepchnęła matkę. W tej samej chwili w miejscu gdzie stała przed chwilą Kasia, drzewo przewróciło na drogę, a kolejne tuż za Magdaleną. Kobieta leżała na ziemi widząc jak jej córka oddala się we mgle.

Magdalena ponowie usłyszała ten dziwny zew, przepełniony emocjami. Jakby tygrysa i wieloryba. Cała okolica drżała pod jego wpływem. Wokoło padały kolejne drzewa i tylko cud uratował Magdalenę przed zginięciem pod kolejnym opadającym konarem.

Ostrożnie wstała, chciała dojrzeć przez mgłę, co przewraca drzewa, jednakże widziała tylko wielkie kłębowiska mgły i nic poza tym.

Po chwili okolicę ponowie rozdarł ryk. Narastający, zbliżający się.

Magda odwróciła się w jego stronę. Widziała jak coś ciemnego przecina opary i tworząc wielkie zawirowanie zmierza w jej kierunku.

Ujrzała wielkie, czarne cielsko. Wyglądające jak wieloryb, z ostro zakończonymi płetwami i wystającymi co kawałek kolczastymi wypustkami. Piękne, majestatyczne, czarne i ogromne cielsko. Zbliżało się do niej, powoli unosząc się w powietrzu.

Płynąc we mgle. Starała się określić wielkość tego zwierzęcia, wydawało jej się że to ma ponad pięćdziesiąt metrów długości.

Krążył nad nią przez chwilę, po czym zawrócił i zaczął się bardziej do niej zbliżać. Bardzo blisko. Stwór przepłynął tuż nad sparaliżowaną dziwna fascynacją i strachem kobietą. Wydawał z siebie delikatny odgłos przypominający melodię nuconą przez dziecko.

Magdalena w jednej chwili się uspokoiła. Wysunęła rękę do góry i dotknęła olbrzymiego, czarnego cielska. Było chłodne, odrobinę wilgotne i jednocześnie oleiste w dotyku. Idealnie gładkie i nieco połyskujące.

Było coś pięknego w tym dostojnym, unoszącym się we mgle stworzeniu. Wieloryb przepłynął nad nią jeszcze raz, jakby domagając się, by ta ponownie go dotknęła. Za kolejnym nawrotem przesunął się nieznacznie obok niej.

Zwierzę zahaczało o niektóre leżące drzewa łamiąc je i przesuwając jakby nic nie ważyły. I dalej nuciło tę spokojną melodię.

Po czym czarny wieloryb, jak nazwała go w myślach Magdalena odpłynął w mgłę. Zawodzenie powoli ucichło…

Kobieta stała przez dłuższą chwilę jak zahipnotyzowana. Poruszyła się dopiero wtedy, kiedy zaczęła marznąć. Nie mogła uwierzyć w to, co przed chwilą przeżyła.

Rozmowa z córką i ten czarny wieloryb. Nie była w stanie tego ogarnąć i zaakceptować. To było na granicy jej wytrzymałości psychicznej. Na granicy szaleństwa.

Rozejrzała się wokoło. Brylant leżał pod jej nogami. Był zimny jak lód.

Maciej obszedł kopiec szerokim łukiem. Nie miał zamiaru się do niego zbliżać, ani tym bardziej próbować dowiedzieć się w jaki sposób on powstał. Miał dziwne wrażenie, że to co wcześniej widział kątem oka nie było do końca normalne. Gdyby brał narkotyki, jak kiedyś, winę za to zrzuciłby na nie. Teraz mógł się tylko domyślać, co w rzeczywistości widział. A szczerze mówiąc, wolał się tego nie domyślać.

Szedł w kierunku lasu, stopniowo przyspieszając kroku. Był poddenerwowany kopcem, odłamkiem z drzewa i poszukiwaniami ziół.

Chciał zatrzeć różnice pomiędzy dawnym sobą a obecnym. Walczył wewnętrznie. Potrzebował czegoś co wytrąci go z równowagi, podbije wrażenia. Ale nie chciał niczego co już brał, a dobrze wiedział gdzie pójść i kogo zapytać, by to dostać. Bał się tego. A jeszcze bardziej ośrodka. Myśli krążyły mu w głowie, nie wiedząc w którą stronę zmierzają.

Gdyby znalazł to ostatnie zioło, miałby jakąś alternatywę, może znowu zapadłby w błogi stan zapomnienia. Tak bardzo mu tego brakowało, ale strach był jeszcze większy.

Przedzierał się przez kolejne chaszcze. Przeszukiwał wszelkie miejsca, gdzie tylko mogłyby według przewodnika znajdować się zioła.

Szedł przed siebie co po chwilę przystając przy interesującej jego zdaniem kępie roślin, ale ciągle bez sukcesu. Poza tym pogarszała się widoczność. Znowu gęstniała mgła.

Niespodziewanie przed sobą usłyszał trzask spadającego drzewa, a potem kolejnego i następnego. Nie słyszał pracy ciężkiego sprzętu do wyrębu lasu. Wydało mu się to bardzo dziwne, ale kiedy przypomniał sobie widzianą ostatnio przesiekę przyspieszył kroku. Może udałoby mu się dowiedzieć, kto jest za to odpowiedzialny. Usłyszał ten sam dziwny ryk, który słyszał już wcześniej. A po tym kolejny, lekko zawodzący. Bardzo blisko.

Maciej zatrzymał się w pół kroku. Zauważył kobietę strojąca pomiędzy powalonymi drzewami i coś ponad nią. Wielki czarny kształt przypominający na pierwszy rzut oka wieloryba. Ten przepływał, unosił się w powietrzu ponad nią i znikał powoli we mgle. Ta przesuwała po nim ręką, jakby głaskała swoje zwierzątko domowe.

Widok był niesamowity i przyprawiał go o dreszcze. Chciał się dowiedzieć co tu się dzieje, ruszył w kierunku kobiety.

Nagle coś zaszumiało i zabuczało za nim. Silne uderzenie poderwało go z ziemi. Wylądował twarzą tuż przy olbrzymiej, okrągłej dziurze. Czuł z niej wnętrza potężny ciąg powietrza i słyszał narastający chrobot. Był pewien że coś się do niego zbliżało.

 

Kiedy Michał zamykał kratę, Sylwia starała się dojrzeć coś w otaczającej ich mgle. Opary wirowały wokoło, przesuwały się i nieustannie kłębiły. Coś poruszało się we mgle, słychać było wyraźne szelesty i ocieranie. I co chwilę powracał ten dziwny dźwięk, jakby ryk wieloryba, który chwilę później zamienił się w miłe dla ucha pomrukiwanie.

– Boję się – Sylwia zwróciła się do Michała, kiedy ten stanął obok niej.

– Nie masz czego, to tylko odgłosy lasu… Dość osobliwego lasu – skrzywił się mimowolnie – Chociaż sam nie wiem. Może po prostu wracajmy do domu. Jeśli będziemy ostrożni, nic zapewne nic nam się nie stanie.

– Jakoś nie mogę się uspokoić – chwyciła rękę Michała – Chodźmy już, miejmy to już za sobą. Cokolwiek miało by to być…

Ruszyli ostrożnie, chociaż każde z nich najchętniej biegło by przed siebie na złamany kark, byle tylko szybciej dostać się do domu. Ale oboje mieli przed oczami wizję, jak wpadają prosto do wielkiej dziury, takiej jak ta jaką widzieli wcześniej. I spadają tak głęboko, albo i głębiej. Bez końca.

Michał szedł pierwszy, ciągnąc za sobą Sylwię. Ta ociągała się nasłuchując każdego, nawet najmniejszego szmeru. On rozglądał się uważnie, żeby nie wpadli do żadnego z możliwych otworów. Starał się dojść do tego, czym właściwie były, ale nie mógł sobie wyobrazić niczego innego poza wielkimi robakami drążącymi w ziemi. Odrzucał od siebie nie kompletnie niedorzeczne myśli.

Przyglądał się mgle, wyszukiwał wzrokiem pomiędzy drzewami wszystkiego co mogłoby być niebezpieczne.

Szelesty, które słyszeli przed chwilą zamieniły się w coraz głośniejsze dudnienie, jakby coś ciężkiego i szorstkiego ocierało się o drzewa. Wydawało im się, że coś widzą, ale były to raczej cienie zlewające się z mgłą.

Każdy kolejny krok był niewiadomą przepełnioną strachem przed nieznanym. Cienie we mgle wydawały się być coraz większe i jakby bliższe. Jakby osaczały swoje ofiary, igrały z nimi.

Ziemia powoli zaczynała drżeć i dudnić tym samym tempem i dźwiękiem co otaczający ich las. Coś było bardzo blisko. Sylwia przywarła kurczowo do Michała i zatrzymała go prawie w miejscu. Ten chciał iść dalej, ale ciągnięcie za sobą sparaliżowanej strachem kobiety czyniło to prawie niewykonalnym.

Kolejny wstrząs przewrócił ich na plecy. Poderwana do góry ziemia zasypała ich niemal całkowicie. Ledwo otrząsnęli się spod hałdy piachu i runa leśnego, kiedy w ślad za unoszącą się w powietrzu glebą wsunął się we mgłę wielki cień. Gruby na kilka metrów, długi na kilkadziesiąt. Pokryty zrogowaciałą skórą z milionami cierniowych wypustków.

Wyrwał się spod ziemi, powalił kilka drzew wokoło i zniknął we mgle.

Michał nie zdążył wstać, kiedy wielkie cielsko zawróciło. Spadło wbijając się w ziemię kilka metrów za nimi i po chwili wyrwało się ponownie w górę przed nimi. W pierwszej chwili Sylwia myślała, że ich pożre, ale ku swojemu zdziwieniu nadal żyła. Wielka, okrągła paszcza wypełniona dziesiątkami tysięcy wirujących w różne strony zębów dopiero pędziła w jej stronę.

 

Magdalena chwytając zimny, szlachetny kamień poderwała się z ziemi. Wokoło narastał hałas. Coś się zbliżało. Była pewna, że to nie był czarny wieloryb, jak szybko nazwała widzianego przez siebie niedawno stwora.

Ziemia nieznacznie drżała, a kobieta nie miała pojęcia co to powoduje. Z trudem trzymała się na nogach.

Nagle przesycone mgłą i wilgocią powietrze rozdarły koszmarne krzyki. Magdalena była pewna, że to ryk zwierzęcia które spotkała. Słychać było także głośne uderzenia, a za każdym z nich kolejny, nienaturalny ryk bólu.

Magdalena widziała we mgle jakieś zamieszanie, jakby starły się olbrzymie cienie i walczyły pomiędzy sobą o to który z nich jest bardziej przerażający.

Niespodziewanie jeden z nich ruszył na nią. Wyrwał się z mgły i leciał prosto na obserwującą go kobietę.

Wtedy zauważyła, że to wieloryb, a raczej to co z niego pozostało. Strzępy pięknego i niesamowitego stworzenia nosiły na sobie półokrągłe ślady po ugryzieniach. Z rozstawem szczęk na kilka metrów, zauważyła szybko.

Cielsko przeleciało nad nią opryskując czarną posoką. Wyraźnie widziała wygryzione miejsca w ciele zwierzęcia, o którym myślała już teraz jako o jednym z najpiękniejszych, jakie kiedykolwiek spotkała.

Stała nieruchomo, kiedy martwe, bestialsko pokiereszowane, zbezczeszczone cielsko wyrżnęło z potężną siłą w drzewa i powaliło je swoim ciężarem.

Usłyszała za sobą chrobot, jakby ocierające się kości. Odwróciła się gwałtownie i stanęła twarzą w twarz z zabójcą wieloryba. Wirującymi zębami osadzonymi w kilkudziesięciometrowym cielsku o zrogowaciałej, pełnej kolczastych wypustek skórze.

Bestia stała metr od niej. Cielsko wiło się w powietrzu jak w wodzie, zęby ocierały się o siebie, a Magdalena czuła straszliwy odór wydobywający się z trzewi tego potwora.

Ten wyraźnie zadrżał, po czym wycofał się kilka metrów i ruszył ponownie do ataku na cielsko wieloryba przelatując zaledwie metr od Magdaleny.

 

Maciej biegł za tym, co wyrwało się z ziemi. Gigantyczną glizdą, która zawróciła we mgle i kierowała się w stronę rozdzierającego ryku, gdzieś przed nim.

Stwór unosił się w powietrzu, jakby to było jego naturalne środowisko. Teraz pędził w stronę kobiety, którą Michał obserwował przed momentem. Zatrzymał się przy niej na chwilę po czym ruszył kierując się do wielkiego cielska leżącego we mgle nieopodal pod drzewami. Przypominały rozszarpanego wieloryba. Glizda wpiła się w zwłoki i w akompaniamencie rozrywanych kości i skóry wyrwała potężny kawałek i uciekła z nim we mgłę.

Nagle Michał ujrzał kolejną osobę. Małą dziewczynkę chowającą się za krzakami. Ta przyglądała się zszokowanej kobiecie. I była wyraźnie z jakiegoś powodu niezadowolona. Spostrzegła przyglądającego się jej Macieja. Pokazała palcem na usta, żeby był cicho, po czym wskazała na kobietę która zaczęła się oddalać w przeciwnym kierunku. Kiedy spojrzał ponownie w stronę dziewczynki, tej już nie było.

Zamiast niej rosło tam zioło którego szukał. Bez zastanowienia zabrał je ze sobą.

Maciej ruszył za kobietą. Chciał z nią za wszelką cenę porozmawiać. Może ona mogłaby mu wyjaśnić co się tu dzieje.

 

Sylwia wpadła w panikę. Nie trafiały do niej żadne logiczne argumenty. Nie dała się złapać, co rusz wyrywała się Michałowi aż w końcu zaczęła biec. Napędzał ją strach wymieszany z adrenaliną. Wiedziała jedynie, że chce stąd uciec. Jak najdalej, gdzieś gdzie będzie czuć się bezpiecznie.

Michał starał się dotrzymać jej kroku, złapać ją, zatrzymać, ale nie był w stanie. Ledwo za nią nadążał. Biegła w kierunku domu, chciała się w nim schronić. Miał tylko nadzieję, że wcześniej nie wpadną do którejś z tych wielkich dziur.

Michał oddalał się od przerażających dźwięków przypominających ryk rozrywanych zwierząt. Wydawało mu się też, że słyszy to szuranie, które słyszał wcześniej, że widzi coś kątem oka, ale starał się nie zwracać na to uwagi, skupiał się tylko na biegnącej Sylwii.

Mgła skutecznie utrudniała bieg. Skrywała konary i drzewa, Michał kilkakrotnie ocierał się o wystające gałęzie, a raz nawet się przewrócił. I tylko dzięki szczęściu nie stracił Sylwii z oczu. Kilka minut później wpadł za nią do domu. Siedziała na kanapie i nie ruszała się. Michał podszedł do niej powoli, ale ta spojrzała na niego szeroko rozwartymi oczami i wskazała ręką na coś za nim. Odwrócił się. Za oknem spostrzegł podłużny, przesuwający się cień. Ocierał się właśnie o budynek, a na ścianie pojawiło się kilka pęknięć. Cień zniknął.

Michał przesunął się w kierunku okna, chciał zobaczyć gdzie ten się podział. Ostrożnie wyjrzał na zewnątrz.

Sylwia nadal siedziała na kanapie. Nie poruszyła się nawet wtedy, kiedy cała przednia ściana budynku oderwała się. Widziała jak olbrzymie cielsko pochłania Michała. Uderzyło w niego i urwało połowę jego ciała. Krew chlusnęła wokoło. Jego strzępy jego nie zdążyły opaść na ziemię, kiedy wielki robak nawrócił się i porwał resztę.

Dom zatrząsł się i zaczął rozpadać. Sylwia straciła przytomność.

 

Maciej biegł za oddalającą się kobietą. Wydawało mu się, że jest jakimś surrealistycznym śnie, jakby miał odlot bez żadnego wspomagania i bardzo mu się to podobało. Walczył z myślami, ale nie mógł się oprzeć świadomości, że nie może żyć bez żadnego wspomagania. Musiał żyć w oderwaniu od rzeczywistości. Nieważne jak by to osiągnął.

Kobieta zauważyła go. Nie przystanęła, ale i nie przyspieszyła. Prawdopodobnie stwierdziła, że w takich okolicznościach nie ma co się przejmować przypadkowo spotykanym nieznajomym, kiedy wokoło dzieją się tak niecodzienne rzeczy.

Oddalali się w milczeniu od nieustającego harmidru, i kolejnych ryków. Maciej rozglądał się wokoło, szukając wzrokiem dziewczynki, ale nie widział nic poza wirującą mgłą i przesuwającymi się cieniami.

W pewnej chwili usłyszał hałas, jakby głuchego uderzenia a po nim huk walącego się ciężaru. Niespodziewanie kobieta odezwała się.

– To od strony domu mojej ciotki – wskazała do przodu, jakby była to zupełnie oczywista rzecz.

– Nawet nie wiem co powiedzieć. Nawet nie wiem przed czym uciekałem. Jestem trochę zszokowany – odpowiedział spoglądając na kobietę.

– Też chciałabym wiedzieć co się tu dzieje. To jest nienormalne.. – przerwała w pół słowa, kiedy spod mgły wynurzyły się zabudowania. Michał od razu skupił wzrok na częściowo zawalonym domu. Ruszył w jego stronę. A za nim kobieta.

W budynku brakowało dwóch ścian i części dachu. Wiele elementów leżało wokoło, inne były rozrzucone aż do samej granicy mgły. Najgorsze jednak było to, że przed domem było kilka rynienkowatych zagłębień, jakby przeszły tędy robaki które widział wcześniej.

Poczuł straszny dyskomfort. Myślał, że im dalej od lasu, tym będzie bezpieczniejszy, tym bardziej w domu. Ale nie, przed swoim domem także widział kopiec z ziemi. Dodał sobie dwa do dwóch i stwierdził że równie dobrze mógłby wrócić do lasu i poszukać tych stworzeń. Na jedno by wyszło.

Usłyszał jakiś dźwięk. Niewyraźne stęknięcie spod zawalonego domu. Zaczął odrzucać deski i cegły. Kierował się słuchem, ktoś jęczał pod zawaliskiem. Kobieta za którą tu trafił rzuciła się do pomocy. Po chwili zauważyli czyjąś nogę, przez co ze zdwojoną siłą rzucili się do pracy i po chwili wyciągnęli spod gruzów kobietę. Miała szczęście, że leżała na skraju zwałowiska. Gdyby znalazła się dalej, z całą pewnością nie przeżyłaby zawalenia się domu.

Zabrali ją ze sobą, półprzytomną i strasznie poobijaną. Ale żywą.

 

Magdalena odetchnęła dopiero w domu ciotki. Zdawała sobie sprawę, że nie są tu do końca bezpieczni, ale solidne ściany w odróżnieniu od otwartej przestrzeni zawsze dawały jakąś nadzieję.

Ciotka Zofia zabrała wszystkich do salonu, tam położyli nieprzytomną Sylwię na kanapie. Ciotka powiedziała, że to dziewczyna wynajmująca domek wraz z Michałem, i że są oni archeologami pracującymi w starej jaskini. Po czym wyszła do kuchni zrobić coś do picia i jedzenia. Magda miała jej opowiedzieć za chwilę wszystko co się stało.

Maciej ledwo zdążył się przedstawić, kiedy ta zapytała go gdzie mieszka.

– Na Topolowej – odpowiedział i położył swoją torbę na stole. Zaczął z niej wyjmować pakunki z zasuszonymi ziołami i ostatnie zerwane, jeszcze wilgotne od mgły – zbierałem zioła, kiedy to się zaczęło. Ma pani pojęcie co to w ogóle było?

– Nie, też chciałabym się dowiedzieć.. – była bardzo rozkojarzona i co rusz spoglądała na leżącą Sylwię – …i gdzie jest ten drugi naukowiec.

– Nikogo więcej nie widzieliśmy w gruzowisku, może trzeba tam wrócić i poszukać dokładniej? – zaproponował Michał widząc wracającą z kuchni Zofię.

– Na pewno zanim ta mgła się nie podniesie, nigdzie się nie ruszam, to zbyt niebezpieczne – odpowiedziała Magdalena zabierając z tacy ciotki kubki z kawą.

Maciej przyglądał się obu kobietom. Młodsza była przygaszona, smutna i najwyraźniej zamknięta w sobie. Ubrudzona jakąś posoką. Starsza przyglądała się wszystkim, oceniała swoim wzrokiem. Jakby wiedziała więcej niż chciała powiedzieć.

– Widziałem w lesie dziewczynkę, kilkuletnią, na oko sześć, siedem lat.. – przerwał mu kubek pełen kawy uderzający o podłogę. Pękający i rozlewający wokoło gorącą ciecz.

– Przepraszam.. – wykrztusiła Magda przez zbierające się łzy – Niedawno straciłam córkę w podobnym wieku… I widziałam ją w lesie…

– O czym ty mówisz dziecko – odezwała się jej ciotka – Na pewno jesteś przemęczona, prześpisz się, opowiesz mi później co się wydarzyło.

– Powinniśmy wezwać karetkę, zawiadomić policję – powiedziała Magdalena.– Tu naprawdę dzieje się coś dziwnego…

Zofia przyglądała się siostrzenicy, potem spojrzała na pozostałe osoby w pokoju.

– W tą mgłę i tak nikt nie przyjedzie – odfuknęła i wyszła z pokoju.

 

Maciej osiągał kres swoich możliwości. Sytuacja go przerastała. Nie był w stanie wrócić do domu, a mimo wszystko chciał tam się znaleźć. A tutaj nie czuł się bezpiecznie. Te glizdy mogły rozwalić dom jak tamten i nie mogliby na to nic poradzić. A nie wiadomo ile przyjdzie mu tu czekać.

Przeglądał zebrane zioła i porównywał z listą wydrukowaną z internetu. Nadal nie był pewien dwóch roślin. Po prostu miał je tu, fizycznie, ale żaden podręcznik zielarstwa, ani żaden inny botaniczny nie potrafił mu odpowiedzieć na pytanie co to za rośliny. Prawdopodobnie były tak rzadko spotykane, nie uwzględniano ich nigdzie poza podręcznikami akademickimi.

Ostatnia roślina nie była ususzona. Ale Maciejowi nie robiło to różnicy. Już podjął decyzję. Potrzebował czegoś, co doda mu skrzydeł. Odskoczni. Leku na swoje obawy i obecną sytuację. Czegoś co pozwoli mu teraz ją jakoś przetrwać.

Zebrał wszystko z powrotem do torby i poszedł do kuchni. Spodziewał się tu spotkać starą wiedźmę, jak szybko ochrzciał Zofię, ale ta musiała sobie gdzieś pójść. Bardzo dobrze, pomyślał i wstawił wodę. Czekając jak się zagotuje wrzucał kolejne rośliny do kubka.

Z podniecenia drżały mu ręce. Ale i ze strachu. Bał się powrotu do ośrodka. Ale wiedział, że jeśli teraz nic nie zrobi skończy z podciętymi żyłami lub dyndając pod sufitem.

Potrzebował wspomagania. W jakiejkolwiek postaci. Szybko. Natychmiast. Teraz.

Elektryczny czajnik pyknął i wyłączył się. Maciej zalał zioła i zakrył kubek podstawkiem. Postanowił poczekać pięć minut aż się naciągnie, a potem drugie tyle aż wystygnie.

Poszedł w tym czasie do salonu. Magdalena siedziała przy Sylwii, niestety ta nadal się nie ocknęła. A mogłaby rzucić trochę światła na ostatnie zdarzenia. Chciał wcześniej przeszukać torbę, którą miała ze sobą gdy wyciągali ją z ruin domu, ale opiekująca się nią Magdalena wyraźnie mu tego zabroniła.

Teraz ta siedziała w fotelu i trzymała w dłoni wisior. Maciej zastanawiał się czy to prawdziwy diament czy tylko kawałek szkiełka.

Wrócił do kuchni. Czekał aż wywar ostygnie. Miał brązowo zielony kolor i lekko mdły, słodki aromat. Zastanawiał się co stanie się kiedy go wypije. Jeśli rzeczywiście nie odleci, to na pewno dostanie biegunki lub sraczki. Ale wolałby urok.

Wychylił kubek i jednym haustem wypił miksturę. Była słodka, co go zdziwiło bo spodziewał się gorzkiej lury.

Odstawił pusty kubek. Na spodzie zostały tylko różne liście i gałązki.

Maciej był z siebie zadowolony. Usiadł na krześle i czekał.

 

Sylwia przebudziła się. Powoli i z wielkim bólem. Ciała i duszy. Cała była obolała, w dziesiątkach miejsc posiniaczona, w pozostałych poobcierana. Z trudem podniosła rękę i przetarła oczy. Pamiętała jak zawalał się na nią sufit. Jak chwilę wcześniej zginął Michał. Rozszarpany przez maszkarę z piekła rodem. Nie mieściło jej się w głowie, że coś takiego może istnieć. Przerażała ją myśl co jeszcze mogłoby ją spotkać.

Pomyślała o Michale i uczuciu które dzielili. Łzy ciekły jej z oczu. Nie zauważała siniaków i obtarć. Czuła tylko jedno, pustkę w środku. I ból, ale nie fizyczny.

– Już się ocknęłaś? – usłyszała obok siebie miły, dziewczęcy głos. Powoli usiadła i spojrzała na dziewczynkę. Ta miała na oko siedem, osiem lat. Uśmiechała się uprzejmie siedząc po drugiej stronie stołu.

– Tak… jak się tu znalazłam? – poznała pokój w którym się znajdowała. Od jego właścicielki wynajmowali domek.

– Mama panię przyniosła, z jakimś panem z lasu – odpowiedziała wstając i podchodząc.

Na słowa dziewczynki zrobiło się jej gorąco, ale wiedziała że przecież ten mężczyzna to nie Michał, ale wyobraźnia zawsze dawała nadzieję.

– Rozumiem, możesz ją tu zawołać?

– Za chwilę przyjdzie. Poszła gdzieś z ciocią – dziewczynka lodowatą ręką dotknęła czoła Sylwii i zebrała z niego niesforny kosmyk włosów. Ta wzdrygnęła czując zimny dotyk.

Dziewczynka niespodziewanie pocałowała Sylwię w czoło przywołując kolejne lodowate dreszcze. Po czym spytała szeptem.

– Widziałaś potwory? – na te słowa Sylwia podniosła się i spojrzała prosto w zimne oczy dziewczynki.

– Po co w ogóle pytasz?! – Sylwia rozumiała że dziecko może być pozbawione ogłady, zadawać bezpośrednie pytania. Ale patrząc w te oczy odnosiła wrażenie, że zadano je celowo. Wbito jak szpilkę, lub raczej widły.

– Bo też je widziałam. Jak wychodziły z dziur. I polowały na te drugie.

– Po co mi to mówisz? Idź proszę po twoją matkę… – Sylwia czuła narastającą w niej wściekłość.

– Bo one nie są stąd – dziewczynka odpowiedziała, ale najwyraźniej nie miała ochoty ruszyć się z miejsca.

– Idź w tej chwili po twoją matkę – warknęła Sylwia. Dziewczynka nie zareagowała.

Sylwia postanowiła poszukać Zofię lub kogokolwiek innego. Zaczęła wstawać, wszystko ją bolało.

– Ja też nie jestem stąd – wypaliła niepodziewanie smarkula. Sylwia zaczynała tracić cierpliwość. Przeszła w kierunku korytarza.

– A jak nie stąd, to skąd? – przeszła w kierunku kuchni.

– Z daleka, ale czasami jest bliżej. Można przejść. Zabrać siebie. Jeśli coś cię trzyma – słysząc to Sylwia weszła do kuchni. Siedział tam jakiś nieznajomy jej mężczyzna. Zastanawiała się czy to on ją przyniósł.

– Przepraszam – zaczęła, ale mężczyzna nie zwrócił na nią uwagi. Wzrok miał kompletnie nieobecny, jakby wpatrywał się w odległą i obcą przestrzeń. Sylwia podeszła do niego, wyglądał na kompletnie naćpanego. Na stole przed nim stał kubek z resztką jakiejś cuchnącej lury.

Nagle odwrócił się w jej stronę i zachrypniętym głosem powiedział.

– Te dwa zioła chyba nie były stąd…

 

Sylwia przeglądała kolejne zdjęcia na aparacie. Nie miała laptopa, który teraz znajdował się gdzieś pod gruzami domu. Przyglądała się wcześniej malowidłom w jaskini tyle razy, że znała je na pamięć. Wiedziała co i gdzie jest namalowane. Wiedziała co przedstawiają. Ale nie znała ich przesłania.

Dopiero teraz zaczynała je pojmować. Że to co działo się tu i teraz działo się już wcześniej. Przynajmniej raz, a coś mówiło jej że więcej.

Malowidła miały przedstawiać ludzi polujących w lesie, łowiących w jeziorze i czczących matkę ziemię. Tak mówiła oficjalna wersja, już skatalogowała i nazwana. Ta w którą wierzyła, a którą tak często negował Michał, a ona nie chciała go słuchać. A tam gdzie oni widzieli wodę, w rzeczywistości przedstawiono mgłę. Tam gdzie ryby, wieloryby… Wszystko zależało od sposobu postrzegania świata.

– Spójrz tu – pokazywała zdjęcia Magdalenie – Tu masz te robaki, dalej dziury i kopce. Na następnych są te czarne wieloryby i co ważne na tym – wskazała następne – są fazy księżyca, a teraz mamy nów, jak na tym zdjęciu z robakami.

– Czyli to już się kiedyś wydarzyło? Tysiące lat temu?

– Na to wygląda.

– Kiedy światy są blisko.. – Magdalena zadumała się.

– To mówiła twoja córka.

– Moja córka nie żyje.

– Przecież mówi się, że śmierć to przejście do innego świata…

Magdalena taksowała wzrokiem Sylwię, Nie wiedziała czy ma płakać, czy rzucić się na swoją rozmówczynię z pięściami. To było ponad jej siły, a nie chciała się przyznać, że tak naprawdę nie do końca wierzy w dobre intencje swojej córki, o ile ta dziewczynka nią w ogóle była.

– Powiedziała, że światy się zbliżają, że mam uważać…

– …mówiła że coś ją tu trzyma, że łatwo jest stamtąd teraz przejść, cokolwiek by to znaczyło – dodała Sylwia.

– Mówimy o najbardziej niesamowitych rzeczach jakie kiedykolwiek przeżyłam tak jakby to było zupełnie normalne. Jakby moja córka naprawdę tu była…

– Obie ją widziałyśmy. Po pierwszym szoku przeszliśmy z tym do porządku dziennego. Ale i tak trudno w to uwierzyć.

– Może powinniśmy kogoś zawiadomić?

– A kto wam uwierzy? – niespodziewanie w pokoju znalazła się ciotka Zofia – Zresztą to nie pierwszy raz jak się to dzieje…

– O czym ty mówisz? O tych malunkach w jaskini? – oburzyła się Magda.

– Nie tylko, to powraca co kilkadziesiąt lat. Zawsze w czasie nowiu. Pamiętam to jak dziś, byłam wtedy małą dziewczynką. W czasie wojny, wszędzie Niemcy i te czarne wieloryby, czerwie i coś jeszcze… Niemcy chcieli z tym walczyć, pojmać to. Nie wiem czy któryś z nich przeżył… Później w latach sześćdziesiątych. Też było tu wojsko. Sowieckie. Szybko się stąd wynieśli.

– Dlaczego nigdy o tym nie mówiłaś?

– A uwierzyłabyś? – uśmiechnęła się smutno i pokręciła głową – Ci którzy tu mieszkają, wiedzą i pamiętają. A co mielibyśmy z tym teraz zrobić? Zadzwonić na policję czy straż pożarną? Myślisz, że by tu dojechali? Pomijam czerwie, ale wielu z nich słyszało o tej okolicy. Na pewno by zwlekali, aż mgła by nie ustąpiła.

Sylwia milczała. Walczyła ze sobą. Walczyła z myślami, że gdyby miała pojęcie, na pewno wyjechałaby stąd wcześniej. Ale wiedziała, że gdyby ktoś jej o tym powiedział wcześniej, na pewno by nie uwierzyła. Ale przynajmniej Michał nadal by żył. Jakie to było dla niej niesprawiedliwe. Wybiegła z pokoju.

Magdalena odprowadziła ją wzrokiem. Domyślała się co tamta może teraz czuć. Sama czuła się rozdarta. Zniszczona wewnętrznie.

– Czy jesteśmy tu bezpieczne? Czy nie zaatakują domu jak wcześniej tamtego mniejszego? – spojrzała prosto w oczy ciotki.

– Nie wiem, ale ten dom stoi tu od ponad stu lat, więc chyba postoi jeszcze trochę.

– Zdajesz się w ogóle tym nie przejmować co się tu dzieje.

– W moim wieku też nie będziesz się przejmować wieloma sprawami. Częściej zastanawiam się czy będę w stanie zejść rano po schodach, czy moje stare kości mnie jeszcze trochę poniosą, niż tym co szaleje za oknem. Nawet jeśli nie jest z tego świata. Poza tym zawsze kończy się z kolejną kwadrą. Dziś ostatni dzień nowiu…

– Muszę poszukać Kasi. Muszę ją stąd zabrać.. – Magdalena poderwała się z fotela.

– I zabijesz ją po raz drugi?

Słowa ciotki uderzyły ją jak lodowaty grom. Upadła na kolana, chwyciła się stołu i zaszlochała.

– Jak możesz, ty…

Zofia podeszła do płaczącej Magdy.

– Coś przywołało ją tutaj. I coś ją trzyma. Ale kiedy skończy się nów a ona tu zostanie, to z całą pewnością umrze.

– Skąd to możesz wiedzieć. Dlaczego nie mówisz mi wszystkiego?

– Bo w latach sześćdziesiątych widziałam jak Rosjanie coś pochwycili. Zginęło następnego dnia po nowiu. Teraz na pewno będzie tak samo.

– Ale nie jesteś tego pewna…

– Nie łudź się. Kasia umrze na twoich rękach po raz drugi. Jesteś gotowa to zaryzykować, przeżyć jeszcze raz?

– Nie, nie wiem.. – Magdalena płakała trzymając w dłoni naszyjnik.

– Pozwól jej w spokoju odejść, pochowaj ją jak należy…

– Ale tylko tyle mi z niej zostało – pokazała szlachetny kamień ciotce.

– To idź się z nią pożegnaj. Do starej kopalni odkrywkowej. I zostaw tam kamień.

– Dlaczego akurat tam?

– Bo jest kopalnią tylko z nazwy. Rosjanie tam kopali z jakiegoś powodu. Ponoć w tym miejscu horyzont zdarzeń zaciera się najbardziej…

 

Sylwia siedziała z twarzą przyklejoną do szyby. Mgła zdawała się przerzedzać, dzięki czemu widziała ruiny domu który był jej tak bliski przez ostatni czas. Zastanawiała się jak wiele wspomnień w nim zostawiła. Jak bardzo będzie chciała do niego wrócić.

Jak skończy się to całe wariactwo będzie musiała tam pójść, przekopać się przez gruzy. Zebrać wszelkie rzeczy które będą się do czegoś nadawać…

I najważniejsze, zawiadomić uczelnię i rodzinę Michała. Sięgnęła po komórkę, ale ta nie miała zasięgu, często go tu gubiła, a teraz zupełnie nie odpowiadała.

Sylwii wcale to nie dziwiło.

Spojrzała w kierunku ruin. Zauważyła jakiś ruch. Ktoś tam był. Najwyraźniej przeszukiwał gruzowisko. Przyjrzała mu się mocniej, ale mgła zdawała się tam gęstnieć. Wydawało się jej że widzi jakąś postać zbliżającą się do domu. Coś niosącą.

Przyglądała się jej mocniej, starała się dojrzeć twarz.

I na sekundę jej serce stanęło. To był Michał. Szedł do niej. Cały i zdrowy.

Wrócił do niej. Zbiegła po schodach mijając Magdalenę i Macieja rozmawiających o czymś w kuchni po czym wybiegła z domu. Nie zwracała uwagi na nic poza postacią majaczącą we mgle. Zignorowała wszystko, co mogło by jej zagrażać.

Wiedziała, że to ostatnie chwile które mogła spędzić z Michałem. Ryzykowała dużo, ale to pragnienie było silniejsze niż strach.

Biegła przez mgłę. Widziała Michała który teraz oddalał się od niej. Spojrzał na nią po raz ostatni. Uśmiechał się i wskazał przed siebie.

Sylwia spojrzała tam gdzie on. Ich rzeczy wyciągnięte z gruzowiska leżały na stercie.

Stanęła przy nich, chciała iść dalej, ale ledwo widziała Michała. Zlewał się z mgłą w oddali. Dopiero po chwili spojrzała, że na ich rzeczach leży kartka zapisana charakterem pisma Michała. Przeczytała słowa i zapłakała. Tym razem łzami szczęścia.

Sylwio,

cząstka mnie zawsze będzie z tobą. Pamiętaj o ostatniej nocy. Zawsze będę Cię kochać. Ty kochaj nasze dziecko.

Do zobaczenia. Twój Michał.

 

Magdalena rozmawiała z Maciejem, albo przynajmniej usiłowała to zrobić. Był blady, miał niesamowicie mocno rozszerzone źrenice i zdawał się być nieobecny.

Przed chwilą widziała przebiegającą Sylwię, ale Zofia za nią poszła, więc miała nadzieje, że ta zdąży ją powstrzymać przed czymkolwiek głupim co ona miała zamiar zrobić.

Maciej mamrotał coś pod nosem. Najwyraźniej wypił ten dziwnie pachnący napar i teraz był nim odurzony.

– Słyszysz mnie? – potrząsnęła mężczyzną. Spojrzał na nią, ale w taki sposób jakby jej nie widział.

– Przebudzę się… wkrótce.. – wymamrotał.

– Jesteś naprany, na haju czy co? – ponownie potrząsnęła Maciejem.

Tym razem spojrzał na nią. Prosto w jej oczy, jakby chciał jej powiedzieć żeby uważała na słowa. Ale trwało to zaledwie ułamek sekundy.

– Nigdy już nie… będę przebudzony… odpłynę.. – odpowiedział starając się wstać od stołu. Niestety z marnym skutkiem. Opadł ponownie na krzesło.

– Obawiam się że będę musiała iść sama…

– Pójdę… przez las… do wody…do mgły…

Magdalena poczuła, że kamień na jej szyi stopniowo się rozgrzewał. Podejrzewała, że jak poprzednimi razy ma to związek z jej córką. A raczej jej duchem gdzieś w pobliżu.

Rozejrzała się po kuchni i korytarzu. Następnie wyjrzała przez okno. Mgła była rzadsza niż przed kilkoma godzinami. Widziała, że Zofia wraca razem z Sylwią niosąc jakieś okurzone pakunki, prawdopodobnie z drugiego domu.

Za nimi mignęła jej przebiegająca postać. Od razu rozpoznała swoją córkę. Ruszyła za nią.

Przebiegła bez słowa obok wracających kobiet. Zofia obejrzała się za siostrzenicą. Coś mówiła, ale Magdalena jej nie słuchała. Wbiegła w gęstą mgłę lasu, zaraz za swoją córką.

 

Maciej otworzył oczy. Tak właściwie miał je otwarte, ale dopiero teraz odniósł wrażenie, że opadł całun je zasłaniający.

Pamiętał ostatnie rozmowy, ale nie był w pełni świadom swoich odpowiedzi. Majaczył coś, z czego nie do końca zdawał sobie sprawę.

Wstał i podszedł do okna. Mgła cofała się. Powoli i nieubłaganie wracała stamtąd skąd przybyła. Wiedział to. Wiedział, że ostatnie miejsce gdzie ta się gromadzi to stare urobisko, które uchodziło za kopalnię odkrywkową.

Szła tam Magdalena, a wcześniej chciała, żeby z nią poszedł. Może jeszcze ją dogoni. Wyszedł z domu i ruszył truchtem.

Rozglądał się wokoło. Widział ponad drzewami czarne wieloryby tańczące we mgle. Widział drążące w ziemi czerwie. Widział przemykające pomiędzy drzewami różne kształty. Mniej lub bardziej ludzkie czy zwierzęce. Wszystkie pędziły w jedną stronę. Tam gdzie on.

Zatrzymał się w pół kroku. On nie powinien tego widzieć. Spoglądał przez mgłę. Spoglądał przez drzewa i ziemię.

Chociaż wiedział, że nie powinien, widział to. Spoglądał przez wszystko wokoło. Spoglądał na stworzenia i widział ich dusze. Widział co czuły. Czego pragnęły.

To był dopiero odlot. Te zioła naprawdę dały mu kopa. I coś jeszcze.

Spojrzał w kierunku Magdaleny. Spostrzegł ją daleko przed sobą, idącą śladem córki. Lub raczej tego, co z niej zostało. Ostatniego pragnienia. Braku zrozumienia. Odpłacenia matce.

Rzucił się biegiem. Miał zamiar to powstrzymać.

 

Magdalena biegła za córką. Diament ogrzewał ją przyjemnie. Kasia co jakiś czas zatrzymywała się, kiedy mgła gęstniała i wskazywała jej drogę. Wokoło roiło się od pędzących zwierząt. Zwierząt nie z tego świata. Wszystkie biegły w tę samą stronę. Wabione tym samym zewem oddalających się od siebie światów. Zewem domu.

Nie przeszkadzało im to jednak nadal wzajemnie się atakować. Kilka czerwi pędziło równolegle z nią. A przed nimi uciekał wieloryb, jego los zdawał się być przesądzony. I tak też po kilku minutach czerwie rozeszły się na boki po to by po chwili osaczyć majestatycznego, czarnego giganta. Uderzyły ze wszystkich stron jednocześnie. Przeszyły go kilkakrotnie i rozerwały na strzępy. Rozszarpane szczątki spadły na drzewa i ziemię, a po chwili zjawiły się koło niego dziwne stworzenia, nie ludzkie i nie zwierzęce rozszarpujące padlinę.

Magdalena ominęła zdarzenie szerokim łukiem, a jej córka po raz kolejny wskazała jej drogę, stojąc na granicy widzialności i mgły.

Wokoło było pełno nieziemskich odgłosów, harmider wzrastał. Miała wrażenie, że co po chwilę coś się o nią ociera. Coś obcego. Jednym razem futrzanego, innym oślizgłego.

Była coraz bardziej przerażona, zastanawiała się co właściwie tu robi. Ale chciała dać Kasi diament powstały z jej prochów. Ostatni prezent. Chciała, żeby tamta zabrała go ze sobą. Do innego świata. Tam gdzie teraz powinna być.

Żeby ostatecznie pogodzić się z jej śmiercią. Z tym, że ją zabiła. Ją i swojego męża. Jadąc samochodem, kiedy zderzyli się z ciężarówką. Nie mogła sobie tego wybaczyć, mimo tego, że w rzeczywistości nie była to jej wina. To tamten kierowca zasnął za kierownicą. Ale gdyby wtedy bardziej uważała, może jej córka nadal by żyła. Nie umierałaby na jej rękach kiedy czekali na pomoc w środku nocy…

Nie mogła sobie tego wybaczyć.

 

Jej córka też nie mogła sobie tego wybaczyć. Obwiniała o swoją śmierć tylko i wyłącznie matkę. Miała siedem lat kiedy to się stało. Nie mogła tego zrozumieć, że tuląca ją do siebie matka pozwala jej umrzeć. Że nie może zrobić nic by powstrzymać ten chłód zabierający jej oddech, kradnący jej myśli.

Maciej biegł szybciej. Widział o czym myśli Magdalena, wiedział co planuje Kasia. Musiał ją powstrzymać. I samemu znaleźć kilka odpowiedzi.

Widział jak mgła za nim rzednieje, że kończy się czas, kiedy światy przenikają się wzajemnie. Widział i słyszał stworzenia napędzane paniką, pędzące wraz z mgłą tak szybko jak się da, by wrócić do domu.

Maciej rozglądał się wokoło i cieszył się tym co widział, co dał mu tamten napar. Zastanawiał się kto umieścił to w sieci, i widział odpowiedź. Zupełnie przypadkową, kobietę przeszukującą stare archiwa dla portalu zajmującego się teoriami spiskowymi. I jego dalsze losy, kiedy ewoluował i żył już własnym życiem. Czysty przypadek. Niewielu wierzyło, że ten napar działa. Ale żeby zadziałał potrzebował ziół rosnących tylko tutaj.

I dawał niesamowite możliwości.

Maciej zrozumiał, że nie należy już do tego świata.

 

Magdalena minęła bramę kopalni i zatrzymała się kilka kroków za córką. Mgła była tak gęsta, że nie widziała dalej niż na trzy metry.

Kasia odwróciła się do niej i wyciągnęła ręce, jakby chciała ją przytulić. Magdalena zrobiła krok, a w chwili gdy chciała zrobić kolejny coś pochwyciło ją w pasie i zatrzymało.

– Stój spokojnie – usłyszała głos Macieja – Cofnij się, jesteś na granicy urobiska.

I jak na skinięcie magiczną różdżka mgła zaczęła się rozstępować i cofać. Magda spostrzegła, że jeszcze pół kroku i spadłaby w otchłań. Pociągnięta w nią przez swoją córkę.

Widziała że mgła wypełnia teraz tylko wielką jamę w ziemi. Widziała wieloryby wynurzające się z niej i opadające z powrotem. Porykiwały na swój osobliwy sposób, jakby konkurowały o to który z nich jest donioślejszy. Widziała kolejne stwory schodzące do jej wnętrza w miejscach gdzie stok nie był zbyt stromy. Słyszała chrobot wbijających się w ziemię czerwii.

– Kasiu, dlaczego? – spytała przez łzy. Starała się zrozumieć swoją córkę, ale nie potrafiła.

– Zabiłaś mnie, zostawiłaś. Chciałam cię zabrać ze sobą – Kasia stała we mgle, na szczycie starego, pordzewiałego dźwigu wystającego pośród oparów mgły – Żebyś tam zmarła. Jak ja tu. To twoja wina, że zginęłam!

– To był wypadek, nic nie mogłam zrobić. Czy ty tego nie rozumiesz? To w nas wjechano, to my czekaliśmy na pomoc.

– Ale to ja umarłam, nie ty. To ty mnie nie ocaliłaś! – Kasia zaczęła płakać.

– Zrobiłabym wszystko, żebyś nadal żyła, ale nie mogłam cię ocalić! – Magdalena zerwała z szyi gorący klejnot i rzuciła nim w córkę. Ta starała się przed nim uchylić, ale ten trafił ją i z nieproporcjonalnie dużą siłą pchnął w odmęty mgły. Zdążyła ledwie krzyknąć:

– Ja ciebie też nie ocalę…

Za Magdaleną i Maciejem rozległ się dudniący ryk. Potężne cielsko czerwia pędziło prosto na nich.

Magdalena stała jak sparaliżowana, niezdolna się ruszyć. Ale Maciej widział to całe zdarzenie z niesamowitą klarownością. Wiedział że nie zdąży się usunąć z drogi czerwia. Wiedział, że jeśli popchnie Magdalenę, ta przewróci się i czerw jej nie dosięgnie. On sam nie trafi do jego wirujących szczęk z zębami, ale ten uderzy go i zabierze ze sobą w dól.

Co też uczynił. Widział zdziwienie na twarzy Magdy, gdy upadała. Kiedy uderzał go czerw i jeszcze większe jej zdziwienie kiedy rozłożył ręce i runął we mgłę, jakby skakał do wody…

 

Magdalena zeszła bezpieczną drogą na dno urobiska. Spoglądała na miejsce z którego o mało co nie spadła dziesiątki metrów w dół. Z całą pewnością by zginęła. O ile nie spadłaby do innego świata.

Szukała ciała Macieja przez ponad godzinę, bezskutecznie.

Mgła zniknęła w kilka chwil po tym jak zanurzył się w niej czerw. Opadała coraz niżej w głąb jamy, aż zniknęła całkowicie. W ślad za nią spadł deszcz. I padał nadal.

Magdalena zastanawiała się czy Maciej naprawdę zginął. Może skoczył we mgłę jak do wody, po czym wynurzył się w innym świecie? Ale ile tam przeżyje, a nie była w stanie sobie wyobrazić. Także tego, jakie emocje musiały targać jej córką w chwili śmierci. Jak bardzo musiała czuć się zawiedziona, że postanowiła tu powrócić i jej odpłacić. Jak bardzo Magdalena ją zawiodła? Jak bardzo Kasia nie rozumiała dlaczego umarła?

Nie potrafiła odpowiedzieć sobie na te pytania.

Nagle zauważyła coś pomiędzy kępami krzaków i kamieni. Dokładnie wiedziała co to jest. Podniosła do góry kawałek płetwy czarnego wieloryba. Pamiętała jakie były one w dotyku. Obok zauważyła rozrzucone pakunki z ziołami. Najwyraźniej torba Macieja rozsypała się. kiedy zderzył się z czerwiem.

Ku swojemu zdziwieniu była niemal pewna, że on nadal żył, gdziekolwiek się teraz znajdował.

Schowała skrawek płetwy pod kurtkę i ruszyła w kierunku domu…

 

 

Koniec

Komentarze

Czary, upiory, wiedźmy i tak dalej nie należą do tematów, które mnie "ruszają", ale bywa, że wzbudzają zainteresowanie sposobem ich przedstawienia, celem ich użycia.
W porównaniu do "Nauczycielki" "Ocean ..." plasuje się o wiele wyżej. Zbliżenia dwóch światów, możliwość przejścia między nimi, utrzymania niechcianej (z powodu skutków) więzi z tragiczną przeszłością... Trochę mi to, przyznaję, niestety, wydaje się lekko niedopracowanym konceptem, bo nie wiadomo, czym są wieloryby, czym robale, i co je łączy ze światem, w którym utkwiła Kasia, ale to nie jest jakimś wielkim mankamentem. Gorzej z pozostawianiem zniszczeń, śladów obecności --- czy ludzie nie pouciekaliby stamtąd raz na zawsze, zorientowawszy się, że kontakt światów jest powtarzalny i groźny?

Nie bardzo wiem, co napisać o tym opowiadaniu, bo jakoś nie przypadło mi do gustu. Ale za to przeczytałem twój starszy tekst "Introligator", który bardzo mi się spodobal. Aż nie mogłem uwierzyć, że miał tylko jeden komentarz, co jest jawną niesprawiedliwpścią. Bo jak dla mnie, to jeden z najlepszych tekstów na tym forum. Tyle że ja akurat bardzo lubię tematykę obracającą się wokól książek, a sam w antykwariatach spędzałem kiedyś sporo czasu. Dziś niestety prawie już ich nie ma.
Piszę o tym tutaj, bo Introligator jest sprzed roku i chyba nie miałoby sensu pod nim pisać. I teraz mam zamiar przeczytać pozostałe twoje opowiadania.

Wielka szkoda, że nie chcesz poprawić opowiadania, bo pomysł jest naprawdę ciekawy. Niestety zarówno narracja, jak i bohaterowie i dialogi wyszły kiepsko.
Magdalena - z początku miałam wrażenie, że to nastolatka. Twoi bohaterowie są jakby puści w środku, niewiele można powiedzieć o ich charakterze.
Dialogi są strasznie sztywne, mam wrażenie, jakby słowa były wypowiadane przez nieruchome kukły. Nie informuj słowami bohaterki, że się boi - opisz to.

W pewnej chwili usłyszał hałas, jakby głuchego uderzenia a po nim huk walącego się ciężaru. Niespodziewanie kobieta odezwała się.
- To od strony domu mojej ciotki - wskazała do przodu, jakby była to zupełnie oczywista rzecz.
- Nawet nie wiem co powiedzieć. Nawet nie wiem przed czym uciekałem. Jestem trochę zszokowany - odpowiedział spoglądając na kobietę.
- Też chciałabym wiedzieć co się tu dzieje. To jest nienormalne.. - przerwała w pół słowa, kiedy spod mgły wynurzyły się zabudowania. Michał od razu skupił wzrok na częściowo zawalonym domu. Ruszył w jego stronę. A za nim kobieta.
W budynku brakowało dwóch ścian i części dachu. Wiele elementów leżało wokoło, inne były rozrzucone aż do samej granicy mgły. Najgorsze jednak było to, że przed domem było kilka rynienkowatych zagłębień, jakby przeszły tędy robaki które widział wcześniej.
Poczuł straszny dyskomfort. Myślał, że im dalej od lasu, tym będzie bezpieczniejszy, tym bardziej w domu. Ale nie, przed swoim domem także widział kopiec z ziemi. Dodał sobie dwa do dwóch i stwierdził że równie dobrze mógłby wrócić do lasu i poszukać tych stworzeń. Na jedno by wyszło.


"hałas, jakby głuchego uderzenia" - ?
Kobieta informuje bez żadnych emocji, że najprawdopodobniej jej dom się zawalił albo coś zwaliło się na niego - moją reakcją byłby prawdopodobnie bieg, a oni dalej idą jakby nic. Zero emocji, co tam ciotka.
A potem nagle znajdują się przy innym domu, chociaż chyba kierowali się do domu ciotki...
Dalej chłopak informuje, że jest zszokowany - ale szoku nie widać - spokojnie "odpowiedział spoglądając na kobietę" (nota bene przecinki się daje przed imiesłowami)
"Poczuł straszny dyskomfort" - dobre, jakby opowiadanie było w całości humorystyczne. A strachu nie czuł?

Jedyna ciekawa postać, jaka ci wyszła, to Zofia - ma takie zdroworozsądkowe podejście.

Sentyment nie sentyment, ale jak jest dobry pomysł, to powinno się spróbować zrobić z nim coś dobrego. Mnie zdarza się poprawiać opowiadania mające nawet ponad dziesięć lat. Czasami wychodzi z tego zupełnie nowe opowiadanie, czasami wystarczy poprawić błędy, dodać "charakteru" bohaterom. Po opiniach, np. pod Agencją Kraków, myślę, że wychodzi to na dobre opowiadaniom.

Opowiadanie jest dużo, dużo starsze (kilka lat pisania do szuflady i opowieści do sesji rpg) od "Introligatora",
Może rzeczywiście warto było napisać tę opowieść od nowa, ale biorąc pod uwagę ilośc pomysłów przeze mnie teraz zapisywanych z przykrością stwierdzam po czasie, że w momencie publikacji przemawiał przeze mnie jakiś sentymentalny leń. Wtedy tego zaślepiony nie zauważyłem. Zimny ton komentarzy przywrócił mi trzeźwość osądu w tej kwestii ;) Jak znajdę czas, naprawię ten błąd, wezmę pomysł na klawiaturę i zobaczę co da się naprawić :)

Dziękuję i pozdrawiam
Sakora

P.S.: jeśli mógłbym zasugerować, interesowałaby mnie opinia do Full Metal Jacek, jeśli ktoś znalazłby chwilę na przeczytanie i przetrawienie ;)

Nowa Fantastyka