- Opowiadanie: sakora - Ocean Mgieł (1/2)

Ocean Mgieł (1/2)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ocean Mgieł (1/2)

Dzień nie zapowiadał się dobrze. Mgła od samego rana utrudniała widoczność. Zamiast powoli podnosić się, gęstniała coraz bardziej. Wilgotność w połączeniu z otaczającym, przenikającym chłodem była nie do zniesienia. Przeszywała do samej kości…

Widoczność była znikoma, zaledwie kilka metrów, po czym horyzont zapadał się za linią nieprzeniknionej szarości. Gdzieniegdzie w okolicy dały się zauważyć pnie drzew. Podmokła ściółka nie ułatwiała poruszania się, a każdy kolejny krok był trudniejszy od poprzedniego, a teren coraz bardziej grząski.

Wydawało się, jakby momentami coś przemykało tuż na granicy widzialności… Tam coś było, w lesie, pomiędzy drzewami. Kroczyło obok, ale kiedy tylko pojawiało się zbyt blisko, cofało się, nie pozwalając w pełni dostrzec.

Ciszę przerwał nagle dźwięk, który jedni uznaliby za ryk tygrysa tygrysa, drudzy za zniekształcony zew wieloryba. Zawodzenie trudne do rozpoznania. A jeszcze trudniejsze do zapomnienia.

Kolejny odgłos kierował uwagę na korony drzew. Coś ciężkiego powoli się w nich przesuwało, ocierało o nie. Łamało mniejsze gałęzie i zrzucało je w dół. Odnosiło się wrażenie, że te jakby z dziwną delikatnością płynęły we mgle, a nie spadały.

Coś poruszającego się wśród koron drzew, podobnie jak wcześniej pomiędzy drzewami, było ledwo widoczne. Gdyby wynurzyło się tylko odrobinę bardziej z oparów, można by z całkowitą pewnością stwierdzić, co to jest. A tak pozostawało tylko w sferze domysłów…

Ponownie w koronach drzew zabrzmiał dziwny zew…

Magdalena chciała dotrzeć do domu swojej ciotki przed deszczem, ale ciężka walizka nie ułatwiała jej tego zadania. Przyjechała tu, gdyż potrzebowała czasu, aby ułożyć swoje sprawy od nowa. Może nawet ułożyć sobie życie, o ile było to w ogóle możliwe.

Tłumaczyła sobie, że chciała się tu znaleźć ze względu na dobre wspomnienia, jakie miała związane z tym miejscem. Prawda była jednak taka, że chodziło co prawda o wspomnienia, ale raczej te, od których chciała uciec.

Stary dom należał do siostry jej matki. Pamiętała swoją ciotkę z lat kiedy sama jeszcze uczęszczała do liceum, nie widziała jej od dawna.

Przyjechała tu także z innego powodu – to była najdalej od niej mieszkająca krewna. A Magdalena potrzebowała miejsca gdzie mogłaby w samotności i ciszy utopić swoje żale…

Diament zawieszony na jej szyi był ostatnią pamiątką po jej największej miłości. Był zimy, jak jej serce.

Widziała, jak chmury gromadzą się za nią, Jak niebo szarzeje coraz bardziej i stopnoiwo przygniata nadciągającą wilgocią.

Magdalena prawie wbiegła na ganek starego domu ciotki. Starsza kobieta otworzyła jej drzwi. Żadne słowa nie były potrzebne. Wpadły sobie w ramiona, obie roniły łzy. Dziwne łzy pełne radości i smutku.

Ich chwila trwała. Pozwalała im się wypłakać i dawała małą, ale zawsze nadzieję na lepsze.

Ten moment jednak przewał niesamowity ryk. Rozdarcie pełne bólu i tęsknoty.

Magdalena doskonale go rozumiała, pomimo że ten był niesamowicie obcy.

W tej samej chwili lunął deszcz…

 

Maciej skończył z narkotykami już dawno temu. Czas który spędził w ośrodku był największym koszmarem jego życia. Nie miał zamiaru ponownie tego przechodzić. Nigdy.

Nie potrafił jednak odmówić sobie, by nie spróbować jeszcze raz, czegoś nowego.

Tym razem szukał różnych ziół, z pozoru niegroźnych, które po zmieszaniu dawały efekt podobny do odurzenia narkotykami, jak dopalacze. Ale nie uzależniały. Tak mu powiedzieli. Dawały tylko nieziemski wręcz odlot.

Nawet nie pamiętał adresu forum internetowego na którym to wyczytał. Czuł się jak głupiec, naiwniak, ale uwierzył, że to może zadziałać.

Roślin miał szukać w swojej okolicy, podobno tu można znaleźć je wszystkie. Tak też zrobił. Biegał jak oszalały pomiędzy drzewami, wymachując wydrukami z komputera i porównując opisy ze znalezionymi ziołami.

Maciej nie zwracał uwagi na to, że pogoda coraz bardziej się pogarsza. Głowę zaprzątały mu jedynie myśli o cudownym stanie odurzenia, które nigdy nie zakończy się kolejną wizytą na odwyku.

W pierwszym momencie był pewien, że to co widzi to efekt działania jakiegoś narkotyku. Dopiero po chwili uświadomił sobie że przecież jest czysty.

Mgła unosiła się dość nisko, ledwie zakrywając drzewa. Te najbliżej stały prosto, ale im dalej sięgał wzrokiem tym drzewa były coraz bardziej pochylone, aż do ostatnich, znikających we mgle, leżących na ziemi.

Maciej wszedł pomiędzy nie, a mgła powoli się rozrzedzała. Powalone drzewa leżały powalone w jedną stronę. Przygniecione niesamowitą siłą, a kilka z nich zostało nawet wprasowanych w ziemię i w niej przeciągniętych, pozostawiając kilkumetrowej głębokości bruzdy w ziemi.

Przesieka miała ponad sto metrów długości. Rozszerzała się stopniowo, schodziła coraz niżej, po czym unosiła się i zwężała pozostawiając na końcu ledwo wykrzywione drzewa.

Maciej stanął w jej środku i przyglądał się śladom na ziemi i drzewach. Kilka z nich było praktycznie okorowanych, a w ziemi widniały podłużne ślady jakby przeszedł tędy olbrzymi pług. Chłopak nie miał pojęcia co mogło wyrządzić takie zniszczenia. Myślał o rozbitym samolocie lub meteorycie, ale nie znalazł nic, co potwierdziłoby jego domysły.

 

Sylwia i Michał poszli do jaskini. Chcieli ją obejrzeć jeszcze raz, zanim prawdopodobnie na zawsze ją opuszczą. Spędzili w niej długie tygodnie kopiąc, katalogując i zbierając wszelkie możliwe znaleziska. Niestety, nie otrzymali kolejnych pieniędzy od uczelni, fundusze strukturalne wymagały długiej drogi papierkowej do ich uzyskania, a o grantach mogli jedynie pomarzyć. Tak też kończyli swoją małą, wielką, archeologiczną przygodę.

Michał zamykał na kłódkę grubą kratę osadzoną w skale, a Sylwia nie mogąc na to patrzeć, odeszła ścieżką kilka kroków w kierunku lasu.

Usłyszała chrzęst przekładanego łańcucha i zgrzyt klucza. Ten odgłos był dla niej jak wyrok, koniec pięknego snu. Miała nadzieję, że dzięki temu odkryciu uda się nadać odpowiedniego tempa jej akademickiej karierze, ale niestety wyglądało na to, że długo nie powróci do tej jaskini, a co za tym idzie, będzie kolejnym archeologiem teoretykiem na uczelni.

Michał podszedł do niej i ją objął.

– Będzie dobrze – powiedział, po czym podniósł z ziemi plecak z resztą sprzętu który zabrali z jaskini.

– Wiem że będzie, martwi mnie tylko kiedy – odpowiedziała i ruszyła ścieżką w kierunku wynajmowanego przez nich domku.

Przeszła ledwie kilkanaście kroków, kiedy przed sobą usłyszała głośny chrobot i narastający szum. Przez mgłę nie widziała wiele. Wydawało jej się, że coś ciemnego przemknęło na samej granicy widzialności.

Zaintrygowani przeszli z Michałem kolejne metry, kiedy dróżka przed nimi gwałtownie się urwała.

– Co jest? – zszokowana Sylwia wskazała na idealnie okrągłą dziurę w ziemi o promieniu prawie pięciu metrów – przechodziliśmy tędy dwie godziny temu. Skąd się wzięła ta jama?

– Nie wiem, wygląda na głęboką, poza tym gdzie jest wybrana ziemia? – rozejrzał się zdziwiony wokoło.

– Może przez tę mgłę wcześniej przechodziliśmy gdzieś dalej i jakimś trafem jej nie zobaczyliśmy? – na twarzy kobiety malował się szok i niedowierzanie.

– Chodziliśmy tędy zbyt często, żeby nie zauważać czegoś takiego lub ewentualnie zmylić drogę – Michał podszedł do skraju dziury.

Wyciągnął z plecaka odległościomierz laserowy, który wykorzystywali do pomiarów. Osadził go na małym przedłużeniu, a te podłączył do statywu wyjętego z plecaka po czym uruchomił urządzenie. To dopiero po minucie oznajmiło elektronicznym piskiem zakończenie pomiaru. Dla Michała trwało to nienaturalnie długo. Sprawdził pomiar. Po czym sprawdził go jeszcze raz. I jeszcze raz.

– Co robisz? – spytała powoli coraz bardziej denerwująca się Sylwia.

– Chyba się popsuł. Pokazuje złe wyniki.

– Jak się popsuł, to na pewno uczelnia nas nim obciąży – Sylwia głośno westchnęła po czym spojrzała na wyświetlacz – Przecież to jest niemożliwe.. – Wszystkie kontrolki pokazywały prawidłowe działanie, ale cyfry na wyświetlaczu zwariowały. Ten wskazywał odległość ponad ośmiu milionów kilometrów…

 

Magdalena wypakowywała swoje rzeczy na łóżko. Wszystkie były idealnie wyprasowane, prosto złożone i pachnące świeżością. Podobnie jak inne przedmioty w jej bagażu. Posegregowane, ułożone wedle rodzaju i wielkości.

Ostatnimi czasy Magdalena znajdowała przyjemność w prostych rzeczach. Czynnościach, które można było wykonywać na co dzień na wiele różnych sposobów. Jedni wyprane rzeczy po prostu wrzucali do szafy twierdząc, że je układają. Ona starannie je prasowała, składała i kładła posegregowane na swoje miejsce. Chciała, żeby każda jej czynność trwała jak najdłużej, żeby jak najbardziej ją absorbowała. Żeby jak najmniej wspominała. Niestety czasami nawet wypełniony po brzegi zajęciami dzień nie koił jej duszy. Radziła sobie już z tym coraz lepiej, ale wieczorem, kiedy kładła się spać, wspomnienia zawsze powracały ze zdwojoną siłą. Z początku brała leki uspokajające i środki nasenne, ale postanowiła sobie dać z nimi spokój. Chciała poradzić sobie z tym co ją dręczy bez pomocy fałszywego przyjaciela imieniem farmakologia. Dlatego też wybrała prawie cały zaległy urlop i wyjechała. A raczej uciekła, chociaż nie chciała się do tego przed sobą przyznać.

Łzy cisnęły się jej do oczu, kiedy wyjęła z torby ostatnie rzeczy. Teraz nie miała odwrotu, te stare mury stały się jej domem na długi czas.

Poczuła, że robi się jej coraz cieplej. Myślała, że to ciotka włączyła piec, ale było to coś innego. Zawieszony na jej szyi brylant zaczął się powoli nagrzewać. Wzięła go zdumiona do ręki. Rzeczywiście wydawał się być o wiele cieplejszy i nadal nieznacznie się rozgrzewał.

Niedomknięte drzwi jej pokoju trzasnęły niespodziewanie z dużą siłą, a na korytarzu dało się słyszeć szybkie kroki i zanoszący się, dziewczęcy śmiech.

Magdalena szarpnęła drzwi i wybiegła na korytarz. Coś, lub ktoś mignęło jej przy schodach. Dało się ponownie słyszeć kroki i śmiech. Ruszyła ich śladem.

Na dole kolejny raz trzasnęły drzwi. Tym razem te prowadzące do ogrodu.

Magdalena wybiegła prosto w deszcz. W oddali widziała dziewczynkę biegnącą ścieżką. Bardzo przypominała jej córkę. Gdyby nie to, że jej córki tutaj nie było, pomyślałaby że ta rezolutna siedmiolatka realizuje kolejny ze swoich szalonych pomysłów.

Przemoczona wróciła na werandę i zauważyła kolejne przemykające ogrodem postacie. Te kryjąc się pod jednym parasolem kierowały się szybkim krokiem w kierunku domku dla gości na drugim końcu ogrodu.

Magdalena pomyślała, że to zapewne ci młodzi archeologowie, którym ciotka wynajęła domek. Postanowiła z nimi porozmawiać z samego rana.

Kobieta wróciła do pokoju. Stanęła w drzwiach jak zamurowana. Wszystkie jej rzeczy były porozrzucane po całym pomieszczeniu. Podeptane, przemoczone. Wokoło było pełno zabłoconych, małych śladów butów…

 

Jeszcze przed wyjściem do pracy, której nie znosił, a która dawała mu jako takie dochody Maciej wybrał się ponownie do lasu z zamiarem sfotografowania znalezionej wczoraj przesieki. Kiedy dotarł na miejsce, zauważył krzątającego się tam mężczyznę ze służby leśnej.

Widywał ich często w tartaku gdzie pracował, a tego nawet znał z widzenia. Najpierw zrobił kilka szybkich zdjęć i bez wahania podszedł do mężczyzny starając się jak najmniej przemoczyć buty.

– Witam – zagadał – Co tu się stało? – Maciej dodał nie czekając na odpowiedź na swoje powitanie.

– O, cześć. Pracujesz w tartaku, prawda? – odpowiedział leśnik. Maciej przypomniał sobie jego imię. Szczepan.

– Tak. Lubię robić zdjęcia o poranku, to takie moje hobby – skłamał i wskazał na aparat. Z jakiegoś powodu nie chciał wspominać o tym, że był tu wczoraj.

– Zawsze może trafić się coś interesującego. A odpowiadając na pytanie to nie mam pojęcia. Byłem na obchodzie, ale kiedy zauważyłem to.. – wskazał na powalone wokoło drzewa – … to już sam nie wiem co.

– Jak na Tungusce.. – zażartował nieudolnie Maciej – w miniaturce.

– Tak.. – zamyślił się leśnik – …mógłbyś zrobić trochę zdjęć tam i tam – wskazał okoliczne miejsca.

– Nie ma sprawy – Maciej ponownie odpalił cyfrówkę.

– Jeśli nie miałbyś nic przeciwko, chętnie zgrałbym od ciebie te zdjęcia, a mamy małe fundusze, nawet aparatu nie mamy. Muszę jeszcze jakiś raport napisać, a zdjęcia by się przydały. Ale i tak podejrzewam, że nic nie ustalę. Jak poprzednim razem.

– Poprzednim razem? To wydarzyło się już coś takiego kiedyś?

– Tak, na południe od kopalni odkrywkowej. Łatwo znaleźć to miejsce. Nic tam nie rośnie.

– A kiedy to się zdarzyło? – spytał zaintrygowany Maciej.

– Jakieś siedem lat temu, kiedy zaczynałem służbę. Dziwna sprawa, mówię ci. Drewno stamtąd trafiło do tartaku, ale tylko część nadawała się do obróbki. Było nasączone jakimś olejem… Ale za to dobrze się paliło – leśnik ruszył w stronę zaparkowanego nieopodal honkera – Podwiozę cię do tartaku. Jutro i tak trzeba będzie tu wrócić i zabrać tam to drewno. O ile do czegoś się nada.

Maciej wsiadł do samochodu.

 

Pościel była przesączona zapachem dwóch rozgrzanych ciał. Leżała rozrzucona w nieładzie naokoło łóżka.

Michał właśnie kończył jeść przygotowane przez Sylwię śniadanie. Mieli przed sobą ostatnie dni w tej miejscowości. Nigdy nie myśleli, że Gabrielewo stanie się im tak bliskie, że oni staną się sobie tacy bliscy. Mieli jeszcze trzy dni zanim wrócą na uczelnię, dlatego też postanowili odłożyć wyjazd jak najpóźniej. Chcieli jeszcze raz zwiedzić okolicę, a tym bardziej zobaczyć za dnia ten tajemniczy otwór w ziemi. Pomijając fakt, że muszą sprawdzić co jest nie tak z dalmierzem laserowym, który notabene ma zasięg stu metrów…

Po śniadaniu zabrali najpotrzebniejsze rzeczy do plecaka i ruszyli kierując się drogą do groty. Cały las był wilgotny i ociekający wodą. Po kilkunastu minutach byli przemoczeni od mżawki.

– Cholera, co to ma znaczyć? – Sylwia wzburzyła się kiedy zbliżyli się do miejsca gdzie wczoraj widzieli dziurę w ziemi.

– Możemy zawsze pokopać, w tym jesteśmy dobrzy – odpowiedział Michał przyglądając się kopcowi wysokiemu na metr, szerokiemu na dziesięć.

– To nie jest śmieszne. Wczoraj była tu wielka dziura, w którą o mało co nie wpadliśmy, a dziś już jest zakopana. Pomijam w jakim czasie ją wykopano. Jeśli w czasie kiedy byliśmy w jaskini, to były to zaledwie cztery godziny.

– I pytanie jak. Jest tu błoto, ale brak innych śladów. Przy takiej pogodzie mogły się jednak nie zachować – przykląkł przy kopcu i zbadał ziemię ręką.

– Jest dobrze ubita i ma dziwną konsystencję, Nie potrafię nawet w przybliżeniu określić co to za gleba. Ale na pewno nie stąd – kontynuował pakując próbkę do woreczka.

– Tylko po co ktoś zadaje sobie tyle trudu żeby przekopywać las w nocy.

– Też bym się chętnie tego dowiedział. Zróbmy kilka zdjęć i przyjrzymy się temu później.

– Dobrze – Sylwia wyciągnęła aparat i zaczęła robić zdjęcia z rożnych odległości i perspektyw. W pewnym momencie przerwała i ruszyła w kierunku polany położnej kilkadziesiąt metrów dalej.

– Hej, gdzie ty idziesz? – Michał ruszył za Sylwią.

– Wydawało mi się że widziałam coś na zbliżeniu na tamtej polanie.

– A co dokładnie?

– To – wskazała przed siebie po przejściu kolejnych metrów.

Polana przed nimi była usiana identycznymi kopcami jak na drodze. Na oko było ich tam ponad trzydzieści.

 

– Wybaczysz mi, że nie byłam na pogrzebie? – Ciotka Zofia zbierała resztki po śniadaniu.

– Przecież, że tak. Jak w ogóle możesz o to pytać. Mieszkasz sama, daleko.. – Magdalena podała jej ostatni talerz.

– To było trzy miesiące temu. Ale nadal o tym myślę. Chciałabym móc ci jakoś pomóc.

– Pomagasz mi, i to bardzo. Jestem tu, a to teraz najważniejsze.

– Nie powiedziałaś mi jednak dlaczego tu przyjechałaś…

– …puściły mi nerwy, kiedy przyszła paczka z tym wisiorkiem – Magdalena wskazała na klejnot na szyi – A coś we mnie pękło, chciałam tu przyjechać. Do miejsca w którym jako dziecko czułam się bezpiecznie…

– …i dlaczego spałaś pod kocem na wersalce w salonie. a nie w pokoju na piętrze?

Magdalena nie wiedziała jak odpowiedzieć. Jak opisać to, co przeżyła wieczorem. I ten swój irracjonalny strach. Strach pełen podejrzeń wobec dziewczynki którą widziała.

– Czy w okolicy mieszka jakaś mała dziewczynka? Najlepiej taka robiąca problemy?

– Od czasu jak tu nie przyjeżdżasz, bardzo się uspokoiło.. – Zofia uśmiechnęła się.

– Pytam naprawdę, bo ktoś był w moim pokoju.

– Nie żartuj, kto miałby tam wejść? W jakim celu?

– Nie wiem, chodź, pokażę ci – Magdalena wyszła z kuchni ciągnąc za sobą zdziwioną, starą kobietę. Otworzyła drzwi od pokoju i …Ten był w idealnym porządku. Nic nie było poprzestawiane, porozrzucane czy pobrudzone.

– Nie rozumiem. – powiedziała do ciotki – …wczoraj wyglądało tu zupełnie inaczej…

– Myślę, że byłaś zmęczona podróżą, zasnęłaś na wersalce i coś ci się przyśniło – ciotka spojrzała swoimi wiekowymi, ale nadal niezwykle przenikliwymi oczami prosto w oczy zmartwionej siostrzenicy.

– Może masz rację.. – Magdalena była zupełnie skołowana – porozkładam do końca moje rzeczy. Może potem porozmawiamy.

– Z całą pewnością – odpowiedziała Zofia schodząc po schodach.

– Odpoczywaj dużo – dodała znikając za rogiem – I jeszcze jedno. Ogranicz możliwie wycieczki do lasu.

– Dlaczego?

– Ostatnio szwenda się tu dużo dzikich zwierząt. Mogą być niebezpieczne.. – dodała odchodząc.

Magdalena z wahaniem podeszła do swoich rzeczy. Powoli i ostrożnie, jakby te miały ją ugryźć układała je do szafy. Dopiero na samym końcu, kiedy podniosła walizkę zobaczyła zabłocony dywan. Zasuszony teraz piasek układał się w okrąg. W jego górnej części namazane były oczy, a w dolnej zakrzywiona linia mająca chyba symbolizować uśmiech. Chyba ktoś tu naprawdę ma kiepskie poczucie humoru, pomyślała Magdalena.

 

Drewno napływało do tartaku od dwóch dni niekończącym się sznurem samochodów. Szef Macieja był zadowolony. Więcej powalonych drzew oznaczało większy zarobek.

Na pewno będą brać nadgodziny i pracować do nocy. Jednakże zanim zaczną, konieczne będzie zbadanie pni i posegregowanie ich pod względem przydatności do dalszej obróbki, począwszy od desek, a na wiórach kończąc.

Maciej zajmował się przerzucaniem wstępnie pociętych beli do okorowania. Odrzucał co drugi pieniek. Rzeczywiście tak jak wcześniej mówił Szymon, były dziwnie gumowate, nasączone jakimś tłuszczem. Kilka godzin temu wzięli jeden taki pieniek i z ciekawości zapalili. Co jakiś czas ktoś musiał go doglądać, bo ten palił się nadal i nie można było go zagasić wodą.

Kolejne kłody lądowały do dalszego cięcia, kiedy jedna z nich przykuła uwagę Macieja.

Była częściowo okorowana, a drewno było w niej nacięte pod ostrym kątem. Obejrzał ją dokładniej. W miejscu cięcia coś było. Wbite dość głęboko.

Wziął do ręki toporek i zaczął rąbać drewno. Po kilku chwilach podważył i odłupał nacięty kawałek.

W zagłębieniu spoczywał czarny, nieregularny trójkąt wielkości jego dłoni. Chwycił go w palce i pociągnął. Ten bez problemu ustąpił. Z jednej strony był ułamany, z drugiej przypominał ostrze.

Maciej nie potrafił stwierdzić z czego był wykonany. Na pewno nie z metalu. Może było ceramiczne, ale jak na taki materiał był zbyt elastyczny.

Sprawdził ostrość czarnego materiału na korze kolejnego pieńka. Rozcięta ustąpiła jakby była z papieru.

Mimo, że temperatura była poniżej dziesięciu stopni, trójkątny odłamek był ciepły. Jak dłonie Macieja pod rękawicami ochronnymi.

 

Sylwia robiła zdjęcie za zdjęciem, a Michał biegał z miarką i notatnikiem od jednego kopca do drugiego.

– Jest ich dokładnie trzydzieści siedem, chyba że jakieś położone dalej pominęliśmy.

– Są idealnie okrągłe i mocno ubite. Nie wyobrażam sobie po co ktoś miałby robić coś takiego – Sylwia odpowiedziała zmieniając kartę w aparacie.

– Ludzie robili już dziwniejsze rzeczy w imię wiary czy swoich przekonań – Michał wrócił do przyjaciółki.

– Tak, archeologia zna tysiące takich przypadków, a na każdy znalazła w końcu wytłumaczenie.

– A jeśli nie znalazła lub nie mieściło się to w ramach uznanej przez szacowne, profesorskie grono nauki była po prostu usuwana, chowana lub zapominana.

– Nie zaczynaj znowu.. – Sylwia robiła kolejne zdjęcia – Gdyby twój promotor wiedział że czytałeś Zakazaną Archeologię to nigdy nie pozwolił by ci się zbliżyć do siebie choćby na kilometr.

– I dlatego właśnie archeologia od lat stoi w miejscu, wszyscy czekają aż ci szacowni profesorowie poumierają. Chyba że komuś puszczą nerwy i im w tym pomoże…

– Jesteś straszny – Sylwia mimowolnie uśmiechnęła się – Zapytajmy naszej gospodyni czy czegoś nie wie o tych kopcach.

– Dobry pomysł, przecież to ona nakierowała nas na jaskinię.

Para ruszyła w drogę do groty. Nie zauważyli, kiedy po ich odejściu jeden z kopców zapadł się z cichym szumem, a po chwili zaczęła wylewać się z niego gęsta jak mleko mgła…

 

Magdalena mimo niezbyt sprzyjającej pogody wybrała się na spacer. Od rana zbierało się na deszcz, ale na razie był on jedynie ledwo odczuwalną mżawką.

Minęła dom ciotki oraz drugi, mniejszy który ta teraz wynajmowała.

Ogród jak zawsze był zadbany, przystrzyżony i uprzątnięty mimo niesprzyjającej aury. Ciotka Zofia zawsze znajdowała dla niego czas. Wcześniej, kiedy żył jeszcze wujek Zdzisław, pomagał jej w tym. Niestety zmarł kilka lat temu, krótko po przejściu na emeryturę.

Magdalena wychodząc zamknęła za sobą małą furtkę i poszła w kierunku lasu. Ubrała się w ciepłą kurtkę, spodnie oraz wysokie buty. Zabrała też małą torbę z parasolem i różnymi drobiazgami. Czuła, że musi się przejść, przypomnieć sobie miejsca z dzieciństwa, może one zaleczą jej krwawiące serce.

Chwyciła przez kurtkę zawieszony na szyi klejnot. Czuła go bardzo wyraźnie, ogrzewał ją, a jego ciepło dało się wyczuć nawet dłonią przez grubą kurtkę.

Coraz bardziej zanurzała się w zamglony las. Wiedziała, że przy takiej niepogodzie na pewno nabawi się przeziębienia, a jak będzie miała pecha to nawet zapalenia płuc, ale i tak było jej to wszystko jedno. Jeśli coś miało jej pomóc, to albo wspomnienia, albo śmiertelne zapalenia płuc z powikłaniami. Oczywiście zawsze mogła natrafić na wygłodniałe, dzikie zwierzęta. Wszystko jedno.

Czuła, jak brylant coraz bardziej się rozgrzewa. Całej jej robiło się cieplej i wydawało się, że to przez forsowne tempo marszu, które sobie narzuciła. Ale szlachetny kamień coraz bardziej się nagrzewał.

Usłyszała czyjeś przyspieszone kroki w pobliżu. Magdalena odwróciła się starając dojrzeć kogokolwiek. Niestety z marnym skutkiem. Czuła się nieswojo, ale nie chciała wracać do domu ciotki. Mimo wszystko postanowiła iść dalej.

Chwilę później usłyszała ponownie kroki w lesie, a później jeszcze raz z drugiej strony.

Zatrzymała się starając dojrzeć kto to jest, zamiast tego usłyszała rozchodzący się po okolicy śmiech dziecka. Śmiech, który słyszała już wielokrotnie. A którego nie powinna już nigdy usłyszeć.

Kątem oka zauważyła przemykającą sylwetkę. Po chwili jeszcze raz, z drugiej strony. Niestety nie mogła dojrzeć kto to. Mogła się tylko domyślać.

Kamień na jej szyi stawał się coraz cieplejszy. Ktoś biegał naokoło niej pomiędzy drzewami, śmiał się do niej, albo raczej z niej.

Starała się dojrzeć kto to, ale pozostały jej jedynie marne, niedorzeczne domysły.

Kamień był wręcz gorący. Magdalena rozpięła kurtkę i ściągnęła łańcuszek z szyi. Trzymała brylant w wyciągniętej ręce przed sobą, ale czuła jego ciepło na twarzy. Nie potrafiła wytłumaczyć sobie, dlaczego tak się dzieje.

Kolejny raz usłyszała kroki. Tym razem za sobą. Zbliżyły się do niej gwałtownie i zatrzymały. Czuła, że ktoś za nią stoi. Usłyszała śmiech.

Odwróciła się powoli, nie chciała przestraszyć osoby za sobą, chociaż w rzeczywistości to ona była śmiertelnie przestraszona.

Spojrzała prosto w niebieskie oczy, ujrzała piękny uśmiech, rozpoznała twarz swojej córki. Ta stała teraz przed nią, spoglądała wyczekująco.

Magdalenie zrobiło się słabo, lekko zachwiała się, myślała że ma jakieś przewidzenia. Zamrugała kilka razy i przetarła oczy.

To była jej córka. Jej córka, która zginęła w wypadku samochodowym wraz ze swoim ojcem, a jej mężem. Jej córka, której zmasakrowane zwłoki widziała na własne oczy. Jej córka, teraz cała i zdrowa.

Magdalena wiedziała że to jest niemożliwe, jednak jej krwawiące serce nie przyjmowało tego do wiadomości. Mimowolnie przytuliła dziewczynkę.

 

Wracając do domu Maciej szukał ziół z których mógł przygotować nowy środek odurzający. Mówił sobie, że przygotuje składniki, abędą czekać na czarną godzinę, kiedy naprawdę nie będzie sobie dawać rady. Ale dobrze wiedział, że się oszukuje, że będzie chciał ich jak najszybciej spróbować.

Mimo drogi którą pokonał w ośrodku.

Dziś były czysty. I miał taki pozostać, bo wmawiał sobie że zioła to nie twarde narkotyki. One nikogo nie uzależniają. I jego też nie uzależnią. Teraz był silniejszy, mądrzejszy niż przed laty. Wiedział, kiedy się opanować. Teraz tylko ich spróbuje. Nic więcej.

W domu sprawdził listę. Brakowało jeszcze tylko jednego składnika. Postanowił go poszukać jutro. A potem czekać.

Z jednej strony chciał spróbować tego naparu, z drugiej chciał, żeby ten stał się jego próbą. Udowodnić sobie, że potrafi się powstrzymać. Jeśli jednak nie podołałby temu, zawsze miał pewność, że nie stanie mu się krzywda. Tak mu się przynajmniej wydawało.

Wyjmował z torby kolejne liście, kiedy nagle się o coś skaleczył. Przypomniał sobie dziwny, trójkątny przedmiot który znalazł w tartaku.

Tym razem ostrożnie wyciągnął go z torby. Trójkątny odłamek z krawędzią ostrą jak brzytwa z jednej strony. Nie był w stanie określić z czego był zrobiony. Trochę elastyczny, jednocześnie nie dający się złamać. Wyglądał jakby był częścią czegoś większego. Wyraźnie z jednej strony był nadłamany. Wyglądało, że do jego wnętrza prowadziły jakieś kanaliki, jakby były to żyły. Maciej poczuł się nieswojo, kiedy przyszło mu do głowy, że ten trójkątny odłamek mógłby być częścią czegoś żywego. Tylko czego?

Głośny odgłos szurania i dudnienia przerwał jego rozmyślania. Coś uderzyło w okno jego pokoju i ścianę domu. Maciej kątem oka zarejestrował ruch. Jakby coś kierowało się do góry. Coś ciemnego i długiego.

Spojrzał na zewnątrz. Przed domem, na środku kamiennego podjazdu był świeżo usypany kopiec. Wysoki na metr, o promieniu kilku metrów. Rozrzucone krzaki, rozwalony chodnik. Na czoło chłopaka wylały się krople potu. Tu wydarzyło się coś dziwnego, a może tylko mu się to zdawało. Wystraszył się nie na żarty, pomyślał, że jak matka wróci z pracy, to go zabije sądząc że to jego robota.

Zabrał torbę i wyszedł z domu. Chciał znaleźć się jak najdalej od niego. Musiał odszukać jeszcze jedno ziele. A wolał nie być w domu, kiedy wróci matka.

 

– Mgła gęstnieje – powiedziała Sylwia starając się dojrzeć cokolwiek w otaczających ją oparach.

– Martwisz się tym? Zaraz będziemy w jaskini – odpowiedział Michał.

– Raczej tym, żeby nie wpaść w jedną z tych dziur. Na szczęście już jesteśmy – podeszli do kraty zamykającej wejście, teraz ociekającą skraplającą się na niej wodą.

– Dziwnie się czuję przychodząc tu teraz, kiedy wiem już że to praktycznie ostatnia nasza tu wizyta – Michał otworzył kratę a następnie już w środku uruchomił generator – To zabierzemy kiedy przyjedzie samochód z uczelni. Sami go nie ruszymy.

– Najchętniej bym stąd nie wyjeżdżała. Te malowidła to dopiero początek prac. Mamy tu tyle stanowisk, tyle do zbadania.. – Sylwia zawiesiła głos, kiedy przeszli do głównej pieczary rozświetlanej teraz dziesiątkami lamp -… czuję się tu jak w domu, wiesz?

– Nasze pierwsze, wielkie odkrycie. Może dlatego nie chcemy opuszczać tego miejsca. Traktujemy je jak nasze dziecko – Michał uśmiechnął się.

Po raz kolejny przyglądali się malowidłom. Z jednej strony wśród falujących linii widniały ryby, chociaż bardziej przypominały wieloryby. Dalej widniały okręgi i podłużne kształty robaków. Ostatnimi rozpoznawalnymi postaciami były małe postacie ludzi wciśnięte pomiędzy drzewa i skały. Poza tym dało się ponad drzewami dostrzec fazy księżyca rozrysowane bardzo szczegółowo na dwudziestu ośmiu obrazach.

– I pomyśleć, że człowiek namalował je już cztery i pół tysiąca lat temu – powiedziała Sylwia zafascynowana, przyglądając się malowidłom jakby widziała je po raz pierwszy.

– Szkoda, że nie wszystkie się zachowały – Michał wskazał na ścianę po prawej – I nawet nie dano nam szansy żeby chociaż spróbować je odtworzyć.

– Tak to już jest. Tylko najlepiej ustawieni mają dostęp do środków na badania, najlepiej tych, które można łatwo zaszufladkować.

– Tak jak te malowidła. Jedni mówią że to hodowla ryb, inni że łowienie za pomocą robaków. I chyba to ręcznie robili, bo ani sieci ani wędek tu nie widzę.

– Cztery i pół tysiąca lat temu?

– Właśnie o tym mówię. I co mają do tego fazy księżyca? – Michał podszedł do ściany – Wyraźnie zaznaczona jest faza nowiu.

– Teraz też mamy nów. Sugerujesz coś?

– Nie, tylko się zastanawiam od jakiegoś czasu, czy te malowidła to abstrakcja czy po prostu źle postrzegamy to co chciano nam przekazać…

 

 

Koniec

Komentarze

Na samym początku chciałbym zauważyć, że dalmierz laserowy nie ma tylu miejsc na wyświetlaczu, żeby pokazać osiem milionów kilometrów. 
Tekst nie jest szczególnie wciągający. Prawdę powiedziawszy z początku myślałem, że będą to tylko urywane scenki bez większego ładu i składu poupychane w opowiadaniu i już miałem zakończyć lekturę. Jednak na szczęście przetrwałem i okazało się, że jakiś sens jest i sceny zaczynają łączyć się w całość.
Jako, że na razie przeczytałem tylko pierwszą część -- kilka uwag do niej:
Najpierw w oczy rzuca się niedopracowanie tekstu. Nie wiem, czy dałaś opowiadaniu "przeleżeć" swoje albo czy ktoś pomógł Ci w korekcie, ale wydaje mi się, że ani jedno, ani drugie. Dość często pojawiają się powtórzenia, czy nawet zdublowane wyrazy, co bardzo obniża komfort czytania. Przydałby Ci się również słownik synonimów, ponieważ miejscami ewidentnie brakuje Ci zamiennika dla konkretnego słowa.  
Dialogi wydają mi się sztuczne. Nie wiem, czy to tylko moje odczucie, czy stan faktyczny. Tak samo nienaturalne wydają się niektóre zachowania -- dla przykładu Magda widząca wybiegającą z domu na deszcz kilkulatkę raczej pobiegłaby za nią, a nie wracała do środka. Ewentualnie powinna się przerazić, że ma problemy z głową. Tak ja to widzę. Mało przekonujący wydaje mi się też Maciej, choć nie potrafię określić dlaczego. 

Kiedy przeczytam drugą część (o ile mi się uda), zostawię tam jakiś obszerniejszy komentarz.

Pozdrawiam,
exturio 

W przypadku tego tekstu obawiam się, ze po prostu za długo leżał, abym był w stanie sensownie zrobić jego korektę (mam do niego osobisty stosunek od strony pomysłu i klimatu, niestety, reszta kuleje). Niestety nie mam nikogo, kto mógłby rzucić okiem na moje taksty, stąd też zawsze czekam tutaj na konstruktywną krytykę.
Kwestie dialogowe nie są najlepsze, ale czy ludzie tak nie mówią? jak powinny byc nacechowane emocjonalnie wypowiedzi, żeby nie odbierało się ich sztucznie?
Liczę na komentarz do całości.

Dzękuję i pozdrawiam.

Nowa Fantastyka