- Opowiadanie: padzik07 - Anarchista

Anarchista

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Anarchista

1. 1. Drogi Człowieku,

Jestem Góralem, Nigaud, po bavarsku, lub, jak wolicie, krasnal, choć to ostatnie mocno nas obraża, bo nie jesteśmy jak ci z legend. Nie chowamy się przed światem w jaskiniach, nie jemy piachu i co najważniejsze nie mamy owłosienia. Nie lubimy magii, to fakt, lecz wynika to tylko z naszej tradycji. Wzrostem też nie skąpimy. Chyba jesteśmy nawet od was wyżsi. Nie lubimy bavarów (tak, to wasze « elfy »), bo są zbyt zawikłani i nas w to wciągają. Wbrew waszemu mniemaniu baravowie nie mają długich uszu, mają brody, są brzydcy (przynajmniej dla nas) i ich skóra jest trochę brązowa.

Wracając do Kroniki. Zacznę pozwolisz od sytuacji sprzed rebelii. Ziemiami wszystkich bavarów włada jeden władca z miasta Farel, jest to stolica Farelii. Samo hrabstwo słynie z produkcji i obróbki drewna. Na zachód od Farelii leżą Kresy, hrabstwo koniarzy i więziennictwa. Biedne, zapyziałe i niebezpieczne. Na wschód zaś, na pojezierzu, znajduje się Tavare, ziemie rybaków i farmerów. Region ten jest najbogatszy ze wszystkich. Lasy pod Farel to Sans Propriétarie, ziemia niczyja. Ich władcą był wtedy Ladger ”Pan Słońce”.

Konty, mała, nieznana jeszcze nikomu wieś w środku Lasów Kresowych. Kilka rozpadających się chatek na środku polanki otoczonej gęsto zasadzonymi iglakami. Tylko z jednej strony swoisty mur Kontów otwierał swe wrota na prowizoryczną ścieżkę. Lokalni bavarowie nazywają ją z ironią „Gościńcem”. Mówią , że to tu urodził się Anarchista, lecz jest to błąd. Pjawił się on w Kontach wraz z poborcą podatkowym, leżał na wozie nieprzytomny i schorowany. Twarz miał od nosa w dół zmasakrowaną, niektórzy mówią, że zrobił to torg, inni, że rojaliści, choć ja skłaniam się wersji i z  torgiem. Zwierz ten przypomina nieco waszego niedźwiedzia zza pustyni, lecz ma on znacznie dłuższe kły. Jest też znacznie mniejszy, mniej więcej wielkości psa. Poborca przyniósł dwie wiadomości, obie złe: stary król, Edvar XI umarł bezpotomnie, a na tron wstąpił król elekcyjny, Ladger. Jego pierwszym rozporządzeniem było powiększenie podatków klas niższych na rzecz wojny. Spodziewano się że kampania ma być prowadzona przeciw bavarom, odwiecznymi wrogami moich krewniaków. Poborca zostawił Anarchistę w Kontach, a sam pojechał pobierać podatki dalej.

Tu rozpoczyna się właściwa kronika.

2. 2. Konty

Wóz skaczący na wybojach obudził śpiącego bavara. Straszliwy ból na twarzy uderzył go bez ostrzeżenia. Chciał złapać się za palącą szczękę i policzki, lecz ręce odmawiały mu posłuszeństwa.

– Musisz spać. Nic ci nie będzie – mówił wciąż głos z oddali.

W końcu zmęczenie przemogło ból i bavar odpłynął w krainę snów.

Krew.

Krzyk.

Ból.

– Nikt cie już nie pozna! Haha, to było takie proste!

Dziwnie znajoma, lecz wciąż obca twarz, stała nad nim śmiejąc się okropnie.

-To tylko ja, strasznie się spociłeś, obmywam ci twarz.

Nie mógł otworzyć oczu, powieki kleiły się do siebie. Ból nie był już taki silny jak wcześniej, lecz doskwierał wciąż.

– Śpij. Odpocznij, już niedługo dojedziemy do Kontów, jesteśmy na Kresach. Śpij.

– Wywieźcie go daleko, może nawet na Kresy. Niech tam gnije w ubóstwie.

Wspomnienia pojawiały się co chwila, a wraz z nimi wyimaginowany ból. Odpędzał je więc i nawet nie wiedząc kiedy zorientował się że nie pamięta nic więcej. Jakby jego życie trwało zaledwie kilka godzin.

– Jak…? Co się dzieję?

– Śpij. Już widzę Konty, tam może znajdą dla ciebie posłanie.

Zasnął. Ne śniło mu się nic. Obudziły go głosy. Jeden znajomy bliżej niego i drugi, dalej z delikatnym, północnym akcentem.

– Nie mamy miejsca na jeszcze jedną gębę do wykarmienia – krzyczał drugi.

– No i co myślisz? Że mam go zostawić na gościńcu na pastwę torgów i Lan? – Ten bliżej mówił melodyjnym akcentem Farelii.

– Z tego co widzę dobrze sobie radzi w lesie. Tego torga przeżył.

-To nie tor… – Powiedział głośno ranny bavar. Nie udało mu się dokończyć bo ktoś walnął go w twarz.

-Stul pysk! – Zdążył jeszcze usłyszeć nim zemdlał z bólu.

Otworzył oczy. Przeraźliwa jasność oślepiła go w pierwszej chwili, lecz szybko przyzwyczaił się do światła. Był w jakiejś jednoizbowej chacie. Ściany zbudowane były ze starego, spróchniałego drewna. Posłanie zapadło się delikatnie. Obejrzał się z trudem. Na brzegu konstrukcji siedziała rudowłosa bavarka. W ręku trzymała miskę.

– Przyszłam cię nakarmić, otwórz usta i połykaj.

Nie był do niego życzliwie nastawiona. Brutalnie otworzyła mu usta i włożyła kęs jakiejś papki. Ból odezwał się w szczęce i na policzkach.

– Nie krzyw się tak, sama gotowałam i jak nie pasuje mogę to zjeść, albo dać dzieciom!

Połkną szybko i otworzył usta nim zdążyła je złapać.

– Tak lepiej.

Jedzenie nie miało z początku smaku, lecz po chwili poczuł przyjemny, jagodowy posmak.

– Jeszcze dwa kęsy i koniec jedzenia na dziś. No, szybciej bo mi się mały rozplącze!

Zjadł czym prędzej. Był wciąż głodny, ale nie miał siły nic mówić. Zasnął od razu.

Ponownie obudził go jego własny brzuch. Skręcał go i zwijał z głodu. Ból przypomniał mu zaraz o policzkach, które zapłonęły żywym ogniem.

Otworzył oczy. Musiał zemdleć, teraz w izbie stał niski bavar. Miał zaniedbaną, siwą brodę i żółty wąs pod nosem. Wyglądał na jakieś sześćdziesiąt lat.

-Nareszcie się obudziłeś. Całą wieś obudziłeś tymi wrzaskami! – Poznał głos od razu, to ten, który go uderzył. Był inny niż wskazywały wyobrażenia senne. Po pierwsze nie miał lewego oka. – Zaraz przyniosą ci obiad. Masz szczęście, że poborca zaoferował zwolnienie nas z podatku, inaczej byśmy cię nie przyjęli. Co się tak krzywisz? Przyjechałeś tu z nim dwa dni temu. Kiedy będziesz mógł wstawać pomożesz kobietom w obróbce owoców, potem może weźmiemy cię na polowanie. Jak się nie zgadzasz, to won ze wsi. Mamy tu wystarczająco dużo pustych żołądków.

Nie słuchał, zasną.

Koniec

Komentarze

Przejechałem tym tramwajem trzy przystanki (tzn. trzy razy czytałem) i wysiadam.

Cały tekst Adam, czy tylko pierwsze zdanie? :P

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Dobra, i ja przeczytałem. Powiem tylko tyle, że cały tekst jest do napisania od nowa.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Cały, Drogi Autorze, cały...
Mam wrażenie, iż pisałeś na kolanie, bo Ci pomysł błysnął, ale chwili nie poświęciłeś ani chwili na jego  uporządkowanie, pomyślenie, jak przedstawić... Bałagan Ci wyszedł, i dlatego jest to słabo strawne, nawet nie zachęca do poznania dalszego ciągu. Którego, założę się, też nie masz obmyślonego...

Rozdział I

Przebudzenie

 

1.       Imiona

 

- No i jak?  Nie śpij! Mówię do ciebie. - Ktoś szturchnął leżącego budząc go tym samym z lekkiego snu. - Będziesz pracować czy spadasz?

Bavar pokiwał lekko głową na znak, że się zgadza. Miał jakiś inny wybór?

- Świetnie. Zawiadomią mnie jak wstaniesz, nie myśl, że się wymigasz.

Postać wyszła. Chwilę potem do izby wbiegła na szybko ruda i postawiła miskę obok posłania.

- Nie mam teraz czasu zjedz sam. - Odwróciła się i już miała wyjść gdy najwyraźniej jakaś zagubiona myśl wyszła na wierzch jej świadomości. Odwiązała czarną, trójkątną chustę jaką była przewiązana i rzuciła rannemu na łóżko. - Załóż to, mój syn chce tu przyjść i z tobą pogatać, a bliznę masz paskudną.

Bavar pomacał delikatnie dłonią twarz. Czoło, potem oczy i nos. Gdy jego palce dotknęły ust i brody wyczuły nieznane wcześniej nierówności, strupy i wilgotne jeszcze rany. To musi wyglądać okropnie, pomyślał. Nagle do jego nozdrzy uderzył grzybowo mięsny zapach. Spojrzał na miskę. Leżał na niej skromny kawałek, suchego i żylastego mięsa przysypanego Chojnie smażonymi pieczarkami. Przemógł zmęczenie i spróbował usiąść. W głowie zakręciło mu się i niemalże znów się przewrócił. Sięgnął delikatnie po miskę, położył sobie na nogach i zaczął łapczywie pożerać jej zawartość. W przeciwieństwie do poprzednich posiłków, ten był całkiem smaczny. Odstawił pustą miskę na bok i nagle zorientował się,  że ktoś stoi w drzwiach i przygląda mu się bacznie. Był to mały chłopczyk. Wychudzony i zmizerniały ale wesoły. W ręku trzymał kurkę i skubał ją raz na jakiś czas.

- Cześć - powiedział rześko.

- Cześć - odpowiedział słabo bavar i szybko zasłonił sobie twarz przypominając sobie słowa rudej.

- Jestem Udo, a ty?

- Nie... Nie pamiętam - stwierdził z rezygnacją w głosie po chwili myślenia. - Nie pamiętam.

- To jak chcesz mieć na imię? - Chłopiec skubnął grzyba.

Bavarowi poprawił się humor, w końcu ktoś wył dla niego miły.

- A jak proponujesz?

Ułożył się delikatnie,  siedzenie męczyło go bardzo.

- Może... Nie wiem. Tapfer? To oznacza „odważny" w języku taty.

- Więc nazywam się Tapfer. - Skinął głową na znak, że się zgadza. Miał rację, ten stary musi być z północy, jeśli oczywiście to on jest ojcem małego.

- Gdzie jestem Udo?

- W Kontach. - Chłopiec zjadł ostatni fragment kapelusza i niechętnie zabrał się za nóżkę.   - Na Kresach. Co ci się stało w twarz?

- Pamiętam tylko...

Nie dokończył, bo młody bavar chciał się najwyraźniej pochwalić zasłyszaną wiedzą.

- Tata mówił, że to na pewno torg! Musisz być odważny!

- Tak, to chyba on.

-Pamiętajcie tylko panowie, mam go potem nie poznać, i nasza matka też!

Wspomnienie opanowało jego głowę, nie widział w nim twarzy, słyszał tylko delikatny głos mężczyzny.

W drzwiach pojawiła się ruda, chwyciła syna i pociągnęła za sobą.

-Zostaw go, ma szybko dojść do siebie!

Poszedł spać.

 

2.       Gotów do pracy!

 

Minął tydzień odkąd poborca przywiózł go do Kontów. Stary bavar, który okazał się być przewodniczącym lokalnej społeczności  zagonił go już do roboty, miał się zająć przygotowywaniem strzał z kobietami. Nazywał się Gotr i rzeczywiście mieszkał kiedyś na północy.

Same Konty nie były imponującą miejscowością, ot parę chatek, wszystkie w takim samym stanie jak jego. Miejscowość różniła się od innych zupełnym brakiem żebraków, ale jak zauważył Tapfer, nie mieli by oni od kogo żebrać. Wszyscy tu byli wymizernieli i chudzi jak patyki. Brudni i obszarpani, coraz więcej osób mówiło o zbliżającej się Morrzni. Z tego co się dowiedział, tak nazywano tu Hiver, okres śniegów.

Pewnego dnia do jego pracowni wszedł Gotr i zażądał stanowczo.

- Pokarzesz mi jak strzelasz z łuku. Dosyć obijania się.

Tapfer wstał bez szemrania, przyzwyczaił się już, że tego akurat bavara należy słuchać.

Gotr zaprowadził go na kraniec wsi i pokazał palcem sęk w desce jednego z budynków.

- Trafisz w to?

Bavar naciągnął łuk, przycerował i...

- Oddawaj to! Jeszcze byś kogoś zabił, leć po strzałę!

Młodzian pobiegł truchtem pod chatkę obok i podniósł strzałę.

-Będziesz zapędzał zwierzęta w sieci, do tego nadają się nawet dzieci.

-Co muszę robić.

Stary uderzył się w udo.

-Co ty w ogóle robiłeś, zanim tu trafiłeś? Robisz hałas i zapędzasz w naszą stronę!

-Chyba sobie poradzę.

- No myślę. Idź po kija, do mojej chaty, zajmujesz miejsce Roba, to ten po którym masz dom, zmarł cykl księżyca temu na ospę.

Tapfer wzdrygnął się mimowolnie.

-Zobaczymy czy zasłużysz na nowe imię.

 

3.       Tu się nic nie marnuje.

 

Chrust pod stopami skrzypiał niemiłosiernie. Kolega naganiacz patrzył na niego wrogo. Przeszli jeszcze kawałek gdy zauważyli stado lanów pasących się na polance. Rogate zwierzaki nawet ich nie zauważyły. Wyrywały tylko wciąż trawę długimi językami i wkładały sobie w podłużne pyski. Drugi naganiacz pokazał palcem na siebie a potem na drugą stronę polanki, po czym oddalił się bezszelestnie. Oboje znali plan, na dany znak wyskoczyli zza krzaków i pogonili zwierzynę w stronę strzelców. Pobiegli kawałek za lanami i zaczekali w bezpiecznej odległości na strzały, następnie krzyknąwszy ostrzeżenie weszli na obszar ostrzału i zaczeli zbierać strzały, które poleciały za daleko. W Kontach nic się nie marnowało, o czym Tapfer miał się już niedługo przekonać.

- Dobra robota, nie spartaczyłeś. Szkoda tylko Michaela, mam nadzieje, że się wyliże.

Bavar ów nie trafił w swojego zwierza, który stratował go łamiąc nogę. Kość przebiła mu skórę i najprawdopodobniej tętnicę. Lokalna znachorka zajęła się nim już, lecz jego stan nie był najlepszy.

- Skąd ta staruszka zna się  zna się na leczeniu - spytał po kilku dniach bavar rudą.

- Wiedza przekazywana z babki na córkę, tak jest u nas od pokoleń. - Elisa postawiła miskę na stoliku i chciała już iść, gdy Tapfer zatrzymał ją następnym pytaniem.

-Wyglądasz, jakby coś cie z ty Michaelem łączyło.

- Mam z nim dziecko.

- Udo?

- Nie Iginę - stwierdziła i wyszła nie pożegnawszy się.

 

W Kontach mieszkało jakieś pięćdziesiąt osób. Jedno polowanie starczała na jakieś dwa-trzy tygodnie. Do tego dochodziły święta grzybobrania i owocobrania na jesień. Mianem „święta" określano jak się przekonał każdy dzień, w którym odnajdywano nowe miejsca do zbiorów. Runo leśne stanowiło jednak jedynie urozmaicenie do mięsa i leśnej kapusty.

Panowało tu przekonanie, że kobieta powinna rodzić przynajmniej dwoje dzieci. Elisa pierwsze poczęła z Gotrem, lecz nieszczęśliwe polowanie odebrało mu władzę w członku i drugie musiała powić z innym. Wodę przynoszono z pobliskiego strumienia, tym zajmowały się kobiety. Rola mężczyzn polegała głównie na obróbce martwych.

 

Tapfera obudziło poranne słońce wbijające się do izby przez dziury w deskach. Wstał więc i zaczął się ubierać. Nie lubił tej wsi, lecz nie miał wyboru innego niż czekanie na najbliższego poborcę podatkowego, który może go ze sobą zabierze.

Do pomieszczenia weszła ruda.

- Jesteś dziś wyjątkowo smutna. - Zauważył od razu bavar.

-W nocy zmarł Michael, wykrwawił się - odparła drżącym głosem.

- Przykro mi.

Postawiła miskę na ziemi i przetarła oczy rękawem.

- Mąż cie wzywa. Trzeba go oporządzić.

-Co?

Tapfer zamrugał kilkakrotnie.

- Jak to „go oporządzić"?

-Tu się nic nie marnuje.

Ostatnie słowa załamały jej się w ustach. Wyszła szybko kryjąc twarz w dloniach.

Ostatnie słowa załamały jej się w ustach.
Pod jakim kątem?
(...) miał się zająć przygotowywaniem strzał z kobietami.
W środku? Czy zamiast grotów?
Padzik, weź Ty się zmiłuj...

Nowa Fantastyka