- Opowiadanie: Izrael - Układ

Układ

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Układ

Układ

Pióra drgały, smagane wiatrem. Pęd lotu dawał chłód, tak upragniony tego upalnego dnia. Potężny orzeł, czarny niczym własny cień, ciął powietrze, szybując ponad zielonymi połaciami lasu. Leciał nisko, prawie wadząc brzuchem o szczyty drzew. Widział z daleka słup dymu, zanikający gdzieś na granicy widoczności. Tam się kierował. Już tutaj dokładnie czuł zapach, tak bardzo charakterystyczny. Smród palonego ciała.

W końcu minął krawędź, wydawać by się mogło nieskończonego, lasu. Korony drzew zastąpiły zwieńczone czerwoną dachówką budynki. Przeleciał nad murami miasta, robiąc zwinny slalom między wieżami. Jakieś dziecko na ziemi zwróciło na niego uwagę, jednak pozostali mieszkańcy zajęci byli rozmowami, skupieni w okolicach głównego placu. Na nim dogorywały resztki stosu egzekucyjnego. Orzeł przysiadł na szczycie niewysokiej baszty. Obserwował, jak ludzie powoli się rozchodzą, komentując obejrzane krwawe przedstawienie, zadowoleni z kolejnego słusznego wyroku. Kat zaczął powoli zbierać prochy, wsypując je do szczelnego worka. Dwóch chłopczyków ganiało się z kijami dookoła placu.

Orzeł zauważył chodzącego po nierównym bruku szczura. Zerwał się błyskawicznie i ujął gryzonia w szpony. W locie ścisnął go jak najmocniej i wylądował na jednej z pustych uliczek. Rzucił zdobycz o ziemię. Przytrzymując półprzytomnego szczura jedną łapą, dziobem rozciął mu gardło, prawie wyrywając głowę. Rozerwał kudłaty brzuch, patrosząc ofiarę żywcem. Gdy ze zdobyczy zostały ochłapy, ptak wzbił się ponownie i poleciał poza mury miasta.

 

O ile droga za południową bramą, choć jedynie ubita w ziemi, nadawała się do chodzenia, to po zboczeniu z niej musiał w sobie obudzić zmysł leśnego zwierzęcia. Nierówne podłoże, nieraz obrzydliwie miękkie i śliskie, porośnięte było licznymi krzewami, pędami, mchem i ozdobione przez naturę wyrastającymi z ziemi korzeniami. Cudem było uniknąć upadku, a co dopiero zwykłego potknięcia.

Ale kat szedł uparcie, choć mógłby zatrzymać się już kawał drogi wcześniej. Władze miasta nakazały mu wysypać prochy spalonej bezbożnicy poza murami. Nieważne w którym miejscu, byle na zewnątrz. On jednak wiedział dokładnie, gdzie je niesie.

Czarownica długo nie przyznawała się do kontaktów z diabłem. Na szczęście inkwizytor, który przybył z zachodu, potrafił przełamać jej upór i zmusić wiedźmę do zeznań. Wyznała, że nocami wzywała Szatana. W końcu ukazał jej się we śnie i kazał zabić własne dziecko. Wrzuciła więc niemowlę do studni, po czym wróciła do domu i, tłumacząc to wyrzutami sumienia, wyznała wszystko mężowi. Proces był szybki, a wyrok nieunikniony. Stos płonął od samego świtu.

Kat z dystansem podchodził do jej wyznania o kontakcie z Szatanem. Nie dlatego, że nie wierzył w takie rzeczy. Wręcz przeciwnie. Dokładnie wiedział, że takie nawiedzenie wygląda inaczej.

Puszcza robiła się coraz gęstsza. Mimo że był środek dnia, a słońce urządzało piekło na ziemi, na palcach można było policzyć pojedyncze promienie, przebijające się z trudem przez korony posępnych drzew. Od kilku minut szedł w dół krętej skarpy. Kroki stawiał ostrożnie, unosząc nogi wysoko nad wygiętymi nienaturalnie korzeniami.

Pojawiła się rzadka mgła. To znak, że był blisko.

Choć było duszno, dreszcze spinały mu plecy. Dotarł do dna. W górze korony drzew były tak gęste, a na dole rośliny tak nieliczne, że wydawało się, jakby wszedł do jaskini. Czuł pod nogami znajome, twarde podłoże. Był tu już kilka razy. Wraca w to miejsce od lat. Od momentu, gdy trafił tu pierwszy raz.

Wiedział, czego szuka. Starał się iść pewnie, po kolana brodząc we mgle. By poczuć się lepiej, położył dłoń na rękojeści sztyletu, ukrytego w pochwie przy pasie, choć wiedział, że tu żadna broń raczej mu nie pomoże. Rozglądał się dookoła. Miał nadzieję szybko ujrzeć to, co zobaczył lata temu. Coś, co wydawało mu się dziwne od samego początku. Coś, co potem widział za każdym razem. Coś, co oznaczało, że nie przyszedł na darmo. W końcu to zauważył – siedzące na pobliskiej gałęzi.

Czarnego orła.

Wpatrywał się w ptaka, czekając cierpliwie. Wiedział, że on odezwie się pierwszy.

- Jesteś.

Głos brzmiał, jakby cały las do niego mówił. Dochodził zewsząd, pulsował w głowie, trząsł powietrzem, które nieprzyjemnie falowało przy każdym słowie.

– Jestem, panie – orzeł ani drgnął, obserwując go czarnymi oczami. Kat nigdy wcześniej nie widział, żeby jakikolwiek ptak zamarł w takim bezruchu. Nigdy, poza kilkoma razami, gdy był tutaj.

- Posil moją ziemię.

Otworzył worek i wysypał zawartość. Prochy spalonej kobiety znikły we mgle. Powietrze zadrżało, gdy piekielny głos mruknął z zadowoleniem.

Nigdy nie ukazał mu się we śnie. Nigdy nie miał wizji, o których opowiadają jego ofiary. Za to zawsze pojawiał się czarny orzeł. Obserwował go za każdym razem, gdy tu był. Niemożliwe było, by tak duży ptak przedarł się przez panującą tu gęstwinę. Mężczyźnie początkowo wydawało się, że za pierwszym razem trafił w to miejsce przypadkiem. Szybko jednak doszedł do wniosku, że był tu wyczekiwanym gościem. Gdy usłyszał głos, myślał że śni. Albo że umarł. Pragnął jak najszybciej uciec, ale przerażenie kompletnie go sparaliżowało. Nie drgnął żaden mięsień. Uspokoił się jednak szybko, gdy głos odezwał się po raz kolejny, prosząc go o przysługę. I zaczął obiecywać.

A obiecywał dużo.

Rzucił pusty worek pod nogi.

– Panie! Po raz kolejny czynię to, co mi nakazałeś. Posiliłem twoją ziemię prochami zabójcy żony i zabójczyni męża, opętanych grzeszników. Rozsypałem to, co zostało po samobójczyni, którą specjalnie dla ciebie wykopałem z narożnika cmentarza. Lata czekałem, aż znajdzie się zabójczyni zwierząt, czarami uśmiercająca bydło w pobliskich wioskach i morderca roślin, którego magia sprawiała, że całe pola usychały, a ludzie głodowali długie tygodnie. Dziś przynoszę ci dzieciobójczynię. Sześcioro czarowników. Sześć stosów i sześć ciał, rozsypanych na twojej ziemi, panie. Sześć z siedmiu, które zapowiadałeś. Kogo potrzebujesz? Kim ma być siódma i ostatnia osoba?

Cały las się obruszył. W piekielnym głosie ukrywała się niepokojąca nuta zadowolenia.

Wielokrotny zabójca.

Ziemia zadrżała. Kat początkowo nie zrozumiał tych słów. Dopiero po chwili dotarł do niego ich sens. Poczuł na rękach krew wszystkich ludzi, których przez lata zabijał. Zrozumiał, że został oszukany. Nie wiedział w jakim celu kazał mu przynieść prochy tych sześciu nieszczęśników. Ale jasne było, że on sam też był potrzebny. Chciał uciekać, ale nie mógł ruszyć nogami. Jednak tym razem nie spowodował tego lęk. Po prostu coś we mgle trzymało go za stopy. Wspinało się po nogach, będąc coraz bliżej kolan.

Poczuł się słabo, widząc jak z siwych oparów wyłania się nienaturalnie chuda, trupia ręka. Chwyciła go za udo. Po chwili pojawiła się druga, łapiąc kolano. Choć próbował się wyrwać, używając całej swojej siły, nie przesunął się ani kawałek. Nagle z mgły wystrzeliła trzecia dłoń, uczepiając się pasa jego spodni. Po niej zaczęły pojawiać się kolejne, coraz bardziej ściągając go ku ziemi.

 

Orzeł czuwał bez ruchu, obserwując zmagania mężczyzny. Jego wrzask odbijał się echem po lesie. Ostatkiem sił sięgnął do pasa po sztylet. Próbował dźgnąć upiorne członki, przy okazji raniąc samego siebie w uda. Rozkładające się palce chwyciły jego łokieć, kolejne dosięgły ramienia. Zaraz nie miał możliwości ruszyć czymkolwiek. Powietrze zafalowało, gdy w przestrzeni ryknął kolejny piekielny śmiech, nasilający się coraz bardziej. Kat, opleciony z każdej strony, stracił siły, przestał krzyczeć i walczyć. Mgła wokół gęstniała, a upiorne ramiona wciągały go w piekielne opary. Orzeł widział jak mężczyzna mdleje, ale jeszcze nie umiera. Jego dusza była zbyt cenna, by dać jej ulecieć.

Koniec

Komentarze

Witam szanownego starszego brata w wierze. Tekst przeczytałem i:
1. jak kogoś na stosie spalimy, to otrzymamy nie prochy, a niedosmażone mięcho -- trochę jak z grilla,
2. dziobem rozciął mu gardło, prawie wyrywając głowę. Rozerwał kudłaty brzuch, patrosząc ofiarę żywcem. --  to jak go napierw zabił, to później już nie patroszy żywcem. Ponadto zdaje mi się, że orzełek, jak złapie ofiarę, to ją trzyma, aż zje,
3. O ile droga za południową bramą, choć jedynie ubita w ziemi, nadawała się do chodzenia, to po zboczeniu z niej musiał w sobie obudzić zmysł leśnego zwierzęcia. -- droga z zasady nadaje się do chodzenia, więc po co o tym wspominać. W poprzedniej cząstce mieliśmy perspektywę ptaka, to teraz pojawia się ktoś nowy, kto nie jest nazwany. Tworzy się zamieszanie,
4. znowuż stos. Przyczyną śmierci przy tej karze jest zaczadzenie. Jak ktoś by faktycznie chciał zwęglić trupa, to nie robiłby tego w centrum miasta, bo wszyscy by się porzygali i uciekli. Jak nie wierzysz, to spal zapałką własny włos. Kości znacznie bardziej cuchną. Poza tym, żeby faktycznie zostały popioły, to trzeba by -- nomen omen -- użyć pieca, chyba że kat chodził i wybierał kawały mięcha i kości spośród pozostałości stosu,
5. wyznała -- pojawia się trzy razy na przestrzeni pięciu linijek,
6. Był tu już kilka razy. Wraca w to miejsce od lat. -- wracał,
7. skoro kat zabijał ludzi skazanych prawomocnymi wyrokami, to przecież nie był zabójcą. Zwłoki bezcześcił co najwyżej. To sprawia, że zakończenie zupełnie siada i jest bez sensu. Rzeczony kat nawet nie mógłby wrabiać tych ludzi, bo wtedy by nie pasowali na nawóz dla lucka. Chyba, że namawiałby ich, a oni godziliby się.

Znośnie się czytało. Trochę bublowatych zdań, nietrafione zakończenie. Pomysł jest fajny, wykonanie po łebkach. Ode mnie 3.
pozdrawiam

I po co to było?

W końcu minął krawędź, wydawać by się mogło nieskończonego, lasu. Korony drzew zastąpiły zwieńczone czerwoną dachówką budynki. – Po mojemu to tu jest błąd logiczny. Wynika z tego opisu, że to dachy zostały zastąpione przez drzewa, a powinno być chyba na odwrót?

 

Orzeł czuwał bez ruchu, obserwując zmagania mężczyzny. Jego wrzask odbijał się echem po lesie. – Z tego wynika, że to orzeł się darł.

 

Takie dwa znalazłem.

Ok i teraz rodzi się pytanie, po jakiego grzyba to wszystko? Kim był ten orzeł? szatanem? Jakimś demonem? Po co były mu te prochy? Chciał powrócić na ziemię, nawozić kwiatki w ogrodzie?

Tekst mi się podobał, miał klimat. Ale cholernie dużo w nim niejasności.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Witam i dzięki za komentarze. To pierwsze opowiadanie, jakie tu umieszczam i cieszy mnie, że szybko ktokolwiek się odezwał.
Jeśli chodzi o poprawki odnośnie konkretnych zdań - dzięki wielkie za zwrócenie uwagi, zawsze lepiej jak ktoś inny to poczyta.
Odnośnie "sensu" zakończenia - może faktycznie zbyt tajemniczo to opisałem i nie wytłumaczyłem. Nie chciałem walić wprost, ale przegiąłem. Postaram się to poprawić.
Natomiast sprawa z prochami - cóż, "prochy" nie muszą być dosłownie prochami, według mnie można tak określić również "niedosmażone mięso", choć mogę się mylić. Zapewne "szczątki" pasowałyby lepiej. Może środek miasta jest nietrafiony, ale o rozsypywaniu prochów, czy szczątków pozostałych po stosie egzekucyjnym poza miejskie mury można poczytać u Szymona Wrzesińskiego.

z prochami nie widze problemu, ale brak mi tutaj wyjaśnienia, po co ta cała szopka, historia bardziej nadaje się na jedną ze stron większej całości niż na oddzielne opowiadanie.

Zgadzam się z przedmówcami. Pomysł jakiś był, ale zawiodło wykonanie. Zwłaszcza kłuje w oczy brak jakiegokolwiek wyjaśnienia, przez co historyjka nie ma większego sensu.

Pozdrawiam.

Mi się podobało acz sama śmierć kata była dość tandetna

Nowa Fantastyka