- Opowiadanie: wiedźmin - 9 żyć.

9 żyć.

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

9 żyć.

Byliśmy w ósmej klasie i Karolina na pewno nie myślała jeszcze o przyszłości. A ja szalony nastolatek zakochany po uszy, nie wyobrażałem sobie życia bez niej. Po jednym krótkim „ Nie" – od Karoli uciekłem ze szkoły i postanowiłem więcej tam nie wracać, żeby to miejsce nie kojarzyło mi się z miłosną klęską. Szedłem bez celu aż znalazłem się przed bramą domu. Wszedłem w zimną klatkę schodową zastanawiając się dlaczego instynkt zaprowadził mnie właśnie tutaj?Odpowiedź przyszła natychmiast, przecież jesteśmy zwierzętami. Pragniemy schronić się tam gdzie znajduje się nasz azyl. Wtedy przypomniało mi się, że przecież w szkole zostawiłem wszystkie swoje rzeczy. Gwałtownie zawróciłem i wtedy wpadła na mnie nasza sąsiadka – pani Marcela. Wypuściła z rąk reklamówki pełne zakupów i wydobyła z siebie krótkie – Oj. Była dość zamożna i mogła sobie kupić pewnie ze dwa duże domy, a mimo to mieszkała w bloku. Pomogłem jej pozbierać zakupy. – Przepraszam – szepnąłem pod nosem. – Ależ nic się nie stało, coś Ty dzisiaj Broneczku taki smutny, dziewczyna Cię rzuciła? – Pogładziła mnie po głowie. – Brzuch mnie boli – skłamałem. – To dobry znak, to znaczy, że jesteś zakochany. Twierdząco pokiwałem głową siląc się na uśmiech. – Pielęgnuj Broniu, pielęgnuj bo to piękne uczucie, no ale muszę już iść przygotować obiad mężowi.

 

Czasami im zazdrościłem tego spokoju, byli bezdzietni i nigdy się nie kłócili, nie to co u nas nieustające trzęsienie ziemi. Ze spuszczoną głową stałem na metalowej kracie – popularnym obsypniku, który znajdował się w każdej bramie. Ten kto chciał w zależności od wychowania przed wejściem tupał nogami aby cały brud zgromadzony pod butami wylądował w dołku pod kratą. Kiedy już cały się wypełnił dozorca podnosił kratę i łopatą wydobywał nieczystości. Socjalistyczny pożyteczny wynalazek. Dostrzegłem w środku pudełeczko, sprawdziłem czy nikt nie idzie i uniosłem kratę. Na górce piasku leżało opakowanie żyletek, podniosłem, było nowe, musiało wypaść z reklamówki pani Marceli. Żyletki marki Polsilver. Czyżby druga część odpowiedzi na moje wcześniej postawione pytanie?

 

Kiedy siedząc na kanapie powoli odpływałem w ciemność, patrząc jak krew sączy się z podciętych żył, w głowie wyraźnie narastał wyrzut sumienia. Coraz bardziej się materializował aż stanął przede mną jako młody człowiek ze śmiesznymi wąsami. – Mama się zmartwi – powiedział. I chociaż nie otwierał ust usłyszałem co mówił. Potem uśmiechnął się, zawadiacko zasalutował, powoli odwrócił i wyszedł do kuchni z przewieszonym przez ramię białym żeglarskim workiem.

 

Miałem wtedy 14 lat i po raz pierwszy przeszedłem na drugą stronę. A i nie wierzcie w te jasne tunele czy fruwanie pod sufitem nic takiego nie ma, to bzdury wymyślone przez ludzi dla potrzeb show biznesu. O przepraszam jest, tam jest ciemno i ciepło. Obudziłem się w ogromnej wannie, dwie młode pielęgniarki próbowały zmyć ze mnie zieloną farbę, którą pokryte było moje ciało. Zapach rozpuszczalnika atakował receptory, ale mózg nie analizował impulsów elektrycznych na tyle szybko abym mógł normalnie reagować. W końcu dopiero co się przebudziłem. O co chodzi, skąd ta zieleń? – Pomyślałem i wtedy zobaczyłem, że jestem nagi. Nie będę ukrywał, że natura dość dobrze mnie obdarzyła.( Może Karolina właśnie tego się przestraszyła?) Nie przestraszyły się natomiast pielęgniarki i świetnie wiedziały co z tym zrobić. Ależ miały zabawę, bardziej chodziło im o postawienie go niż o usunięcie z mojej skóry zielonego koloru. Kiedy nastąpił wytrysk trochę się uspokoiły i pomogły mi wstać. Teraz do zielonego, dołączył jeszcze czerwony – kolor mojego wstydu. – Nie ma się czego wstydzić wylądowałeś w szpitalu a tutaj takie procedury są normalne. – Oznajmiła jedna z nich. – Normalne ma być walenie konia pacjentom – przez głowę przeleciała myśl. Jednak nie wyartykułowałem jej, ponieważ to co ze mną robiły było nadzwyczajne. ( Nie wiedziały, że byłem prawiczkiem.) Pod koniec czyszczenia wstyd już zupełnie zniknął, a ja ponownie salutując powitałem uśmiech na twarzach pielęgniarek. W taki oto sposób stałem się mężczyzną.

 

Mama rzeczywiście była zmartwiona. Siedząc obok mnie na szpitalnym łóżku zadawała mnóstwo pytań dotyczących zniknięcia różnych przedmiotów z domu a ja chciałem poznać odpowiedź tylko na jedno – co z tą farbą?

 

Kompletnym zaskoczeniem była dla mnie wizyta ojca, który między jedną zakrapianą imprezą a drugą znalazł czas na odwiedziny. – To przeze mnie? Uniósł moją rękę i nacisnął mocno kciukiem. Wyrwałem ją instynktownie, ale poczułem jak świeża rana puściła zrost. – To boli – wysyczałem przez zęby. Powiększające się przebarwienie na bandażu potwierdziło moje przypuszczenia. – Muszę załatwić wojsko – skłamałem. – Bóg Cię synek opuścił, co Ci odjebało? – Ciebie już dawno opuścił i jakoś z tym żyjesz – pomyślałem o jego przepitym życiu. – Koledzy mówią, że im wcześniej zacznę zbierać papiery tym lepiej. – Jakie papiery, co Ty mi tu pierdolisz, do nauki się weź? – No na czubka. – Jakiego czubka? – Wybiję ja Ci ze łba te głupoty jak tylko wrócisz do domu.

 

Dobrze, że te jego obietnice nigdy się nie sprawdzały bo mózg wyżarty przez wódę następnego dnia niczego nie pamiętał. Za to wymyślał problemy w zupełnie innych kategoriach na przykład, że zupa była za słona, że kanapa nie stoi w dobrym miejscu i trzeba ją przestawić, że co drugi dzień musimy urządzać imprezy bo co sobie koledzy pomyślą a przecież to nasza polska tradycja. Mama dostała zawału.

 

Po następnym roku walki o swoje miejsce w życiu znów miałem wszystkiego dosyć. Sytuacja sama się nadarzyła kiedy z kumplem zimą jak zwykle łaziliśmy po zamarzniętej fosie miejskiej. Przy jednym z połączeń z rzeką wiecznie zawalonym mułem, woda nigdy nie zamarzała z powodu rury centralnego ogrzewania, która leżała tuż przy dnie. Można tam było ze względu na jego kruchość rozwalać go do woli. Cała zabawa polegała na tym aby odłamać kawał lodu i nie wpaść do wody. Tym razem jednak naszą uwagę przykuło pięć szczeniaków pływających pod lodem tuż przy roztopionej dziurze. Pochyliłem się i spróbowałem wyciągnąć pływającego najbliżej, lód jednak nie wytrzymał i wpadłem do wody. Tak niefortunnie się zawinąłem, że wpłynąłem pod gruby lód. Nie machałem histerycznie kończynami bo wiedziałem, że to nic nie da – rodzice nie nauczyli mnie pływać. Opadałem na dno z jedną myślą, że znowu mama się zmartwi. Kolega przez chwilę podskakiwał na lodzie w miejscu gdzie wydawało mu się, że będę próbując go skruszyć. To mu się jednak nie udało, więc pobiegł po pomoc. A nade mną zamykały się podniesione z dna liście klonu, jak palce tysiąca dłoni próbujące przygarnąć mnie we właściwe miejsce.

 

Samochód, który staranował barierkę ogrodzenia fosy miał taką prędkość, że leciał w powietrzu ładnych kilka metrów dopóki nie spadł na lód. Siła uderzenia była tak wielka, że po rozbiciu lodu podniosła się ogromna fala, która zgarnęła z dna masę klonowych liści razem ze mną. Rzuciło mnie na skarpę, na której zalegała półmetrowa warstwa śniegu. Z rozłożonymi rękoma jak ukrzyżowany Jezus wbiłem się w śnieg, zanim zatraciłem się w ciemności znajomy pan ze śmiesznymi wąsami puścił do mnie oko. I znów szpital i znów pielęgniarki i matka i ojciec, wszystkie te elementy pogłębiały moją niechęć do życia. Mama drugi raz dostała zawału a ja przez pięć miesięcy znów próbowałem. Po ósmym razie mamine serce nie wytrzymało, zostaliśmy sami i miałem nadzieję, że ojciec trochę przystopuje. Rzeczywiście trochę przystopował, ale tylko trochę. Po roku odszedł we śnie zostawiając mnie z moją niechęcią do życia. Korzyść była jednak taka, że teraz mogłem puścić samobójcze fantazję w ruch i nikt nie będzie się martwił, że się uwolniłem.

 

Stanąłem wieczorem na balkonie za balustradą i runąłem w tył żeby nie patrzeć na szybko zbliżające się płyty chodnika. Pierwsze uderzenie nastąpiło prawie natychmiast, ponieważ trafiłem na rusztowanie pod balkonem jak się później okazało, stawiane w celu naprawy ubytków w elewacji. Kiedy leciałem a wyglądało to tak, jakby szmaciana lalka próbowała gimnastyki na drążku, pan ze śmiesznymi wąsami niezadowolony kręcił głową. – On się o Ciebie martwi – usłyszałem gdzieś w głowie i chciałem zadać pytanie – kto? Ale uderzając ostatni raz o ziemię straciłem przytomność. I znów ten sam szpital, te same pielęgniarki tylko już nikogo przy łóżku. Parawan oddzielający łóżko od reszty sali świadczył o powadze sytuacji w jakiej się znalazłem.

 

– Jak mu będzie tak stał to nigdy nie założę tego cewnika – znów pochylone w wiadomym miejscu pielęgniarki żywo dyskutowały. – Idź weź zmocz ręcznik zimną wodą to ostudzimy troszkę tego ogiera – druga pielęgniarka zmoczyła ręcznik i podała go koleżance. – Tylko mu krzywdy nie zróbcie – z za parawanu odezwał się pan Henio. – A co zazdrościmy, też pan chce cewniczek panie Heniu? – A mogę? – Pewnie, czego się nie robi dla stałych klientów, zapraszamy do zabiegowego po śniadaniu – zwinęły parawan i odstawiły pod ścianę. – Niech się pan nim opiekuje bo już nie ma nikogo – powiedziała na odchodnym starsza z kobiet.

 

Bez przyszłości jedynak, chowający się w szafie, aspołeczny jak napisała w karcie pacjenta pani doktor i w ogóle do niczego, już nawet pielęgniarki mi nie współczuły, tylko patrzyły z przerażeniem jak na dziwoląga. Dobrze wiedziałem jak wygląda samotność, tym razem jednak poczułem ją spływającą po policzku, na spraną szpitalną piżamę.

 

– „Angelusie bracie mój w wierze, tajemnicę moją przejąć musisz bo ja już odchodzę. A przysięgałem, że strzec jej będę dopóki znak nie nadejdzie. – Co to za debilny sen? – odwracając głowę spojrzałem mimowolnie w stronę skąd dobiegał głos. Oczy moje spoczęły na łysej czaszce. – Aaa – wystraszony próbowałem się cofnąć na tyle na ile pozwalał wszechobecny gips. Przy łóżku na krześle siedziała osoba w podobnej piżamie z książką w ręku. – Cześć jestem Jaga wolontariuszka z niedostępnego skrzydła. – Przeniosłem się w zaświaty, czy robisz sobie ze mnie jaja? – Jasne, że jaja – odparła. W ramach terapii pacjenci, pacjentom czytają ulubione książki. – Ok, mi nie musisz. – Taki hicior ostatnich miesięcy. – Nie musisz. – Ale dalej się rozkręca. – Proszę nie każ mi się powtarzać. – Co za krnąbrny, uparty głupek – Jaga cisnęła we mnie książką i wyszła. Spojrzałem na okładkę. Ogromnymi drukowanymi literami atakował tytuł:"POSTSCRIPTUM", ze starego kufra na okładce wysypywało się coś co przypominało piasek. Otworzyłem na pierwszej stronie żeby sprawdzić autora i w tym momencie do pokoju wróciła rozgniewana Jaga, błyskawicznie znalazła się przy mnie, wyrwała książkę, fuknęła jak urażona kotka i opuściła pomieszczenie. Odprowadziłem ją wzrokiem a właściwie patrzyłem przez cały czas na jej pupę, która wyglądała jak uśmiechnięta pyza w zielonych dresowych spodniach. – Nie możesz jej denerwować – oznajmił leżący na łóżku obok pan Henio. – W tym stanie nawet najmniejsza infekcja ją zabije. – A co ja mam z tym wspólnego? – Wkurzyłeś ją, przez co podwyższyłeś poziom adrenaliny, co znowu spowoduje intensywne wydzielanie kwasów żołądkowych i tragedia gotowa. – Jaka tragedia? – Dziura w brzuchu. – Jaka dziura, dałby pan spokój panie Heniu, zachowuje się pan prawie tak samo jak mój ojciec. – Jak mniemam ten sam rocznik. – Tak, ale on już nie żyje a pan jeszcze szydzi. – Co mi pozostało Broneczku? – Jak to co, radość o poranku i te inne pierdoły z tym związane. Trzymając się za świeżo zoperowany żołądek pan Henio rechotał jak żaba. – Ale zmiana, żarcik Ci się wyostrzył, to chyba zasługa sam wiesz kogo. – A tak naprawdę to co jej jest? – No co Ty Broniu, przecież każdy głupi widzi, że ma raka. Normalna dziewczyna nie latała by z łysą czaszką tylko zapuściła długi warkocz a zwłaszcza taka ładna jak ona. – Więc niedługo umrze – szczęściara. – A Tobie co ptak nasrał w mózg, że tak mówisz? – No bo ja próbuję już od tylu lat i nie wychodzi, a ona ma to wpisane w życiorys. – Nie, no Ty rzeczywiście chłopcze jesteś popierdolony i nadajesz się do leczenia. Gdybyś nie miał tego gipsu prawie wszędzie to jeszcze bym Ci coś złamał. – Dokładnie tak jak mój ojciec, próbował siłą nauczyć mnie życia – słaba metoda. – Broneczku. – Tak. – Zamknij gębę. – I to są te wasze metody wychowawcze – zwinięta gazeta trafiła mnie w głowę a pan Henio podreptał w stronę drzwi. Znów mogłem cieszyć się moją samotnością.

 

Po dwóch dniach, foch Jagody ustąpił. Mogłem już wtedy siadać, więc postanowiła zamęczać mnie topografią szpitala. Skrzypiący wózek pokonywał ciemne korytarze, pacjenci wtopieni w zapyziałe kąty, jak pająki czyhające na swoich lekarzy i wszechobecny smród fenolu wszystko to doprowadzało mnie do szału. – Błagam wystarczy, możesz mnie odwieźć. – Jeszcze nie. – Dlaczego? – Musimy odwiedzić klozet. – Ale po co, nie chce mi się. – Nawet gdyby Ci się chciało to i tak nie poczujesz ośla łąko, masz przecież cewnik. – No i co z tego? – A to, że musimy go opróżnić bo za chwilę pęknie i rozleje Ci się po plecach. – Poczekaj zawołam pielęgniarkę. – I będziesz zawracał jej głowę taką pierdołą. – Ale ja nie potrafię tego zrobić. – Ja potrafię – Jaga wjechała do łazienki, zablokowała cewnik, odczepiła worek pełen moczu i opróżniła do umywalki. – Skąd wiesz jak to robić? – Na moim oddziale trochę się napatrzyłam. – Dlaczego mówisz o nim niedostępne skrzydło? Bo wszystkich tam zabija to samo – zaczepiła worek na haczyk od wózka i wyjechała na korytarz.

 

Po tygodniu mogłem już wstać więc pozbyłem się cewnikowego worka ale nadal w trafianiu do kaczki pomagała mi pielęgniarka. Już się nie dziwiłem, że przychodzą tak często i pytają czy nie chce mi się lać. Jaga odwiedzała mnie regularnie co dwa dni zostawiając po sobie niepewność jutra. Muszę przyznać, że jak się budziłem i nie widziałem jej łysej czaszki obok łóżka zastanawiałem się czy to już. Ale ten już, nie nadchodził a my coraz dłużej spacerowaliśmy po ponurych, ciemnych, szpitalnych korytarzach, nie zwracając uwagi na obiadowo – kolacyjne godziny. Na jednym ze spacerów poczułem potrzebę oddania moczu i musiałem poprosić Jagę o pomoc. Weszliśmy do łazienki. – Czy możesz rozłożyć ze dwie warstwy papieru na brzegu umywalki i odkręcić wodę? – Poprosiłem. Zrobiła to z wielką dbałością. Przysunąłem się do umywalki. – A teraz proszę opuść mi gacie i nie patrz. Poradzisz sobie? – Zapytała. – Tak teraz już dam radę – rozbujałem go i umieściłem na przygotowanym na brzegu papierze. – W porządku? – Niepokoiła się Jaga. – Tak wszystko dobrze, o jaka ulga – kiedy uczyniłem pustym mój pęcherz i odsunąłem się od umywalki, Jaga bez pytania podciągnęła mi spodnie. – Jest jeszcze mały problem – zakomunikowałem. – Co, kupa? – Nie, tylko papier mi się przykleił. – Pokaż. I Jaga ściągnęła ze mnie gacie złapała za ptaka, podniosła. Do łazienki weszła akurat starsza pani widząc co się dzieje przeprosiła i wyszła. A Jaga odkleiła papier, wyrzuciła do kosza, który stał pod umywalką i z powrotem naciągnęła gacie. – Nie taki mały ten problem – zachichotała. Problem zaczął się powiększać. – Chyba teraz mnie tak nie zostawisz? Stałem przed nią z wielkim namiotem w spodniach. – Że niby co byś chciał? – Przecież nie mogę tak iść po korytarzu. – I ? – Mogłabyś? – Nie! Huknęła mnie w gips, odwróciła i ściągnęła gacie. Delikatnie złapała , nie tak jak przy odklejaniu papieru i zaczęła walić mi konia. Zamknąłem oczy i poczułem jak moja świadomość oddala się ode mnie, byłem obłokiem przepływającym po niezmierzonym obszarze nieba i nagle trzask coś pękło i wszystko zniknęło a ja wylądowałem z Jagą na podłodze. – Co się stało? Zapytała. – Nie wiem straciłem na chwilę świadomość. – Dobra na dzisiaj dosyć tych przyjemności, złaź ze mnie i wracamy. Przez najbliższe dwa dni jej nie było, kiedy zapytałem pielęgniarkę, odpowiedziała, że Jaga ma infekcję. Przez następny tydzień próbowałem się z nią zobaczyć, niestety bezskutecznie. Jak tylko chciałem się zbliżyć do drzwi niedostępnego skrzydła, zawsze któraś z pielęgniarek przeganiała mnie na cztery wiatry. W końcu po dziesięciu dniach, Jaga pojawiła się. Wyglądała gorzej i jej ruchy były wolniejsze gdy siadała na krześle przy moim łóżku. – Cześć i co tam? Spytała cicho. – U mnie dobrze a u Ciebie? – Przyzwyczaiłam się, korzystam póki mogę, za chwilę zabronią mi wychodzić, dlatego przyszłam wyciągnąć Cię na spacer. – Już wstaję – prawą ręką zrzuciłem ze stolika książkę od Jagi. Chciałem ją podnieść, ale pan Henio mnie uprzedził. – Zostaw podniosę, tylko sobie niczego nie połam, zakochany. No idźcie już. Nie mogła mnie złapać za ręce bo te miałem w gipsie uniesione do góry dlatego trzymała mnie za dolną część gipsu kończącego się na pasie. Pociągnęła do tej samej łazienki z wielką wanną gdzie straciłem dziewictwo, zamknęła drzwi. – Jestem jeszcze…, później już mogę nie mieć okazji a chciałabym to zrobić z Tobą. Nie załapałem – pomyślałem, że odejdziemy razem, a tymczasem Jaga rozłożyła na podłodze szlafrok, pomogła mi się położyć i zdjęła mi spodnie. Potem sama zdjęła piżamę i zobaczyłem ją nagą, jaka była piękna. Usiadła obok i chwyciła dłonią mojego wyprężonego jak struna ptaka, potem się pochyliła i poczułem tam jej usta. Kiedy stwierdziła, że tak już wystarczy powoli usiadła na nim unosząc się delikatnie. A ja odpływałem gdzieś w niebyt. Kiedy się ocknąłem Jagi już nie było. Z trudem wstałem i wróciłem do pokoju. Pan Henio już spał, położyłem się również. Przez chwilę rozmyślałem jeszcze w jakim celu to zrobiła, przecież to może ją zabić. A może tego chce i chyba w tym chceniu jest trochę do mnie podobna. Kto wie może zrobimy to razem. Już jej później nie widziałem, domyślając się, że na pewno odeszła.

 

Potem stojąc na dachu wieżowca jeszcze przemknęła mi myśl co też stało się z Jagą?Kiedy leciałem, pan ze śmiesznymi wąsami już do mnie mówił używając ust. – Jestem Twoim aniołem stróżem, a ty mnie zawodzisz, już nie będę miał kogo pilnować. – Wal się, to Ty mnie pomalowałeś i ukradłeś babci srebra. – To była nauczka, powinieneś zrozumieć. – Ten samochód i cała reszta to też Twoja sprawka? – Tak. – A tym razem jak mnie uratujesz? – Tym razem Cię nie uratuję wyczerpałeś limit, mogłem to zrobić tylko dziewięć razy, przykro mi.

 

A mi nie, to znak, że wreszcie się uwolnię, dzięki. – Szkoda, że nie wiesz tylko jak tam jest i będziesz żałował. – Wal się. – Jeszcze tylko mam Cię pozdrowić od syna, Jaga wyzdrowiała. Zdziwione oczy zamknęły się w momencie uderzenia o krawężnik a z pękniętej czaszki wypłynął galaretowaty mózg.

Koniec

Komentarze

Kurcze, błędów co nie miara. Szczególnie ten zapis dialogów, dogi Autorze, czy nigdy nie czytałeś książki? Kolejny błąd to powtórzenia, których można trochę wyłapać i te nieszczęsne przecinki.

- A nade mną zamykały się podniesione z dna liście klonu, jak palce tysiąca dłoni próbujące przygarnąć mnie we właściwe miejsce. - O co  miało chodzić w tym zdaniu?

Z tego, co zrozumiałem to tekst jest o nastolatku, który próbuje się zabić i do tego jest uzależniony od masturbacji. Jak dla mnie to trochę za dużo tych "penisów" w tekście.

w głowie wyraźnie narastał wyrzut sumienia. – To brzmi jakby mu jakiś guz w głowie rósł.

 

Nie przestraszyły się natomiast pielęgniarki i świetnie wiedziały co z tym zrobić. Ależ miały zabawę, bardziej chodziło im o postawienie go niż o usunięcie z mojej skóry zielonego koloru. Kiedy nastąpił wytrysk trochę się uspokoiły i pomogły mi wstać. Teraz do zielonego, dołączył jeszcze czerwony - kolor mojego wstydu. - Nie ma się czego wstydzić wylądowałeś w szpitalu a tutaj takie procedury są normalne. - Oznajmiła jedna z nich. - Normalne ma być walenie konia pacjentom - przez głowę przeleciała myśl. Jednak nie wyartykułowałem jej, ponieważ to co ze mną robiły było nadzwyczajne. ( Nie wiedziały, że byłem prawiczkiem.) Pod koniec czyszczenia wstyd już zupełnie zniknął, a ja ponownie salutując powitałem uśmiech na twarzach pielęgniarek. W taki oto sposób stałem się mężczyzną. – Cały opis sytuacji jest tak debilny i nieprawdopodobny, że płakać się chce. Pomijam już motyw pielęgniarek-pedofilek, ale skąd one w ogóle wzięły się przy leżącym w wannie, niedoszłym samobójcy? Przecież do takich przypadków przyjeżdża najpierw pogotowie, policja itp. A nie pielęgniarki.

 

Nie machałem histerycznie kończynami bo wiedziałem, że to nic nie da - rodzice nie nauczyli mnie pływać. – Bohater jest bardziej stoicki niż największy stoik. Choćby był twardy jak kupa na mrozie, nie uwierzę, że był w stanie skontrolować tak naturalny i podświadomy odruch jak próba wypłynięcia na powierzchnię i paniczne miotanie się.

 

Samochód, który staranował barierkę ogrodzenia fosy miał taką prędkość, że leciał w powietrzu ładnych kilka metrów dopóki nie spadł na lód. Siła uderzenia była tak wielka, że po rozbiciu lodu podniosła się ogromna fala, która zgarnęła z dna masę klonowych liści razem ze mną. Rzuciło mnie na skarpę, na której zalegała półmetrowa warstwa śniegu. – O tak!!! To jest dopiero fantastyka…

 

Tekst jest niby krótki, ale po tej akcji z samochodem wbijającym się w lód, odpadłem...

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

IpMan- śmierć zabiera różnymi sposobami ten z liśćmi jest mój.
Fasoletti- na ciebie zawsze mogę liczyć i skoro chcesz żeby to był guz to niech tak będzie. Z tymi pielęgniarkami to taki skrót. Ponieważ mnie nie interesuje cała ta nudna zabawa z wojskiem i policją, która leży Tobie więc ją pominąłem. To, że jesteśmy zwierzętami nie warunkuje od razu odruchów i akurat ta sytuacja pod lodem to moje osobiste przeżycia. A samochód to kopia jednej ze scen z amerykańskiego filmu,  przecież musiałem jeszcze raz uratować głównego bohatera. Uczyniłeś radość memu sercu, że tak Cię porwało. POSI.

Byliśmy w ósmej klasie i Karolina na pewno nie myślała jeszcze o przyszłości. A ja szalony nastolatek zakochany po uszy, nie wyobrażałem sobie życia bez niej. Po jednym krótkim „ Nie" - od Karoli uciekłem ze szkoły i postanowiłem więcej tam nie wracać, żeby to miejsce nie kojarzyło mi się z miłosną klęską.
Powiedziała mu NIE, bo nie myślała o przyszłości...? To nie jest logiczny powód. Ludzie mówią NIE, nie dlatego, że machają ręką na to co będzie za 10 lat, ale dlatego, że nie machają ręką na to co się dzieje w danym momencie. Przecinki i zaimkoza. 
Szedłem bez celu aż znalazłem się przed bramą domu. Wszedłem w zimną klatkę schodową zastanawiając się dlaczego instynkt zaprowadził mnie właśnie tutaj?Odpowiedź przyszła natychmiast, przecież jesteśmy zwierzętami. Pragniemy schronić się tam gdzie znajduje się nasz azyl. Wtedy przypomniało mi się, że przecież w szkole zostawiłem wszystkie swoje rzeczy. Gwałtownie zawróciłem i wtedy wpadła na mnie nasza sąsiadka - pani Marcela.
 
Czyli JEGO domu, a nie domu w ogóle? I na serio zrzucasz ten fakt na coś, co nazwywasz instynktem? Że chłopak poszedł do domu, a wcześniej wyłączył mu się mózg i nie wiedział gdzie idzie? Trasę znał dobrze, musiał wiedzieć. Więc jednak jakiś tam cel miał. Więc nie błądził bez celu. 
Pomogłem jej pozbierać zakupy. - Przepraszam - szepnąłem pod nosem. - Ależ nic się nie stało, coś Ty dzisiaj Broneczku taki smutny, dziewczyna Cię rzuciła? - Pogładziła mnie po głowie. - Brzuch mnie boli - skłamałem. - To dobry znak, to znaczy, że jesteś zakochany. Twierdząco pokiwałem głową siląc się na uśmiech. - Pielęgnuj Broniu, pielęgnuj bo to piękne uczucie, no ale muszę już iść przygotować obiad mężowi. 
I ja już wymiękam. Na serio, serio nauka zapisu dialogów nie boli. 
Poftóż zazady podstafufki a podem piż.  

Nie wiem, czy celem opowiadania było rozbawienie czytelnika, ale mnie rozbawiło. Ogólnie średnio przepadam za tekstami pisanymi "strumieniem świadomości", Twój nie zmienił mojego zdania. Przede wszystkim motywacje bohatera są słabe i w ogóle mnie nie ruszaja, a motyw z dogadzającymi pacjentowi pielęgniarkami jest trochę ni przypiął, ni wypiął i nie wiem czemu ma służyć. Zapisu dialogow już tam się nawet nie czepiam, bo jest tak wykręcony, ze uznałam go za "licentia poetica" ;) ale sporo innych błędów psuje przyjemność czytania. Ogólnie rzecz biorąc - nie jest bardzo źle, ale nie podobało mi się.

Tyłuł zawiera błąd. Powinno być - 9 rzyć

gwidon2 2011-09-25  18:05
Tyłuł zawiera błąd. Powinno być - 9 rzyć


Dobre! :P

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

60rson6, Fasola - Zacytuję poetę:
"Na wojenkę żołnierzyki z byle kim nie warto
kiedy straszą bohatera zepsutą petardą.
Niech przed lustrem może staną z kamieniem przy twarzy,
wszyscy co bez winy jęczą w pusty kałamarzyk.

gwidon2 - Rzyć i nie żyć -  oto jest pytanie?
                głupek je zawsze zada i takim zostanie.

wiedźmin może po prostu zostaw swoje teksty dla mamy i taty, ewntualnie najbliższej psiapsiułki? Tak będzie chyba lepiej dla Ciebie. I nie tylko dla Ciebie. 

60rson6 - Moi rodzice już nie żyją. Ale skoro tak naciskasz to może rzeczywiście zastanowię się nad Twoją propozycją przy kolacji.

Tak, zastanów się. I przy okazji poświęć też kilka chwil na kontemplacje słowa ,,metafora". Róbta co chceta, tylko nie wrzucaj tutaj tekstów, żeby potem jączyć, kiedy inni je krytykują. 

Orson, daj spokój. Szkoda się przepychać. Palce Cię rozbolą a i literki na klawiaturze szybciej się zamażą.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Fasola ma rację jak nie podoba Ci się to nie czytaj, zostaw innym.

Tak zrobię. Pytanie: czy są Ci inni? Chyba nie. Twoje podejście, pomijając kwestię jakości tekstów, skutecznie zniechęca. 

O mroku! W takich momentach przychodzi do mnie myśl, czemu nie ma wstępnej selekcji tekstów na portalu.

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Selekcja super może również tych jajogłowych mądrali, którzy skutecznie odstraszają od pisania.

Ach, Ci źli jajogłowi. 

Nie są żli, tylko zamiast arogancji i chamstwa należałoby podkreślić wężykiem odrobinę kultury. Bo zapomniał wół jak cielęciem był.

prrr, chłopcze, zanim sie zagalopujesz.
Napisałeś coś tak kiepskiego i na odwal się, że faktycznie przyszło mi do głowy, że wstępna selekcja/poczekalnia tekstów, mogła by się przydać.
Zamiast marudzić przyjmij krytykę jak imiennik i następnym razem wrzuć coś odrobinę bardziej dopracowanego?

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

OK

Super :)
Obiecuję, że następny Twój tekst przeczytam i postaram się obektywnie ocenić ;)

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Nowa Fantastyka