- Opowiadanie: visznu - Amanda

Amanda

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Amanda

A M A N D A

Bóg świadkiem a szatan mą zgubą, iż w czarnym łożu śmierci odnaleźć pragnąłem nadzieję. Pośród wijących się na ścianach cieni. W bezdennej nocy, tak cichej, że nawet szept wydawać by się mógł wołaniem rozpaczy. Czekałem na słowo, które przebije otchłań i rozjaśni mrok. Mijały godziny a twarz jej coraz bardziej przybierała blade oblicze. Ciało sztywniało a usta stawały się suche i sine. Co jakiś czas wydawała senne, pojedyncze tchnienie, lecz potem znów słyszałem nocne tykanie zegara i czułem jak dźwięk ten majaczy w głębi mojej pustej duszy. Wpatrywałem się w pobladłą twarz Amandy i widziałem jak z każdą chwilą ulatuje z niej życie. Byłem bezradny, słowa lekarza zabrzmiały jak wyrok. Straszna choroba zawładnęła jej ciałem. Niczym demon wdarła się w duszę, wywołując ból i cierpienie. Siedząc obok patrzyłem jak płomień świecy przygasa i bałem się spojrzeć w godziny ciemności.

Wspominałem dzień, w którym się poznaliśmy. Gdy serca nasze zawrzały jak gdyby zawsze miały być jednością. Później chwile beztroski, uniesień, dzień ślubu i życie w czarodziejskiej willi. Byliśmy zamożni i nie brak nam było dóbr materialnych, lecz kiedy do drzwi zapukała śmierć, zniknęły złudzenia.

Nad ranem zjawił się doktor Bradley . Był najlepszym lekarzem w okolicy, lecz nawet jego niezwykła intuicja nie pomogła w rozpoznaniu przypadku Amandy. Od kilku dni przychodził twierdząc, iż nie widać żadnych objawów chorobowych. Wszyscy jednak widzieliśmy jak coś bezgłośnie wysysa z niej ducha, że jest coraz bardziej nieobecna i coraz bardziej pogrąża się w tajemniczym śnie. Bradley zbadał ją i mętnym wzrokiem spojrzał w głąb długiego korytarza. Mogłem się domyślać co lub kogo chce tam zobaczyć i nie musiałem już o nic pytać. Na twarzy doktora wypisane było jedno.

Odeszła i wraz z nią odeszło drugie życie które w sobie nosiła. Dlaczego ?! zadawałem pytanie nie znajdując jednak żadnej odpowiedzi. I znowuż stanąłem u drzwi otchłani wśród gasnącym blasków świec. Tak niedawno widziałem w nim twarz Amandy. Teraz powietrze szarpało płomienie.

Nazajutrz trwały przygotowania do pogrzebu. Tuż przed ceremonią poszedłem do kostnicy, by nim na zawsze zamkną trumnę raz jeszcze ujrzeć jej śmiertelne oblicze. Przez cały czas słyszałem znajomy stukot serca niczym odgłos ulatujący w martwej ciszy. Miałem wrażenie, że ceremonia ciągnie się godzinami. Stałem przy trumnie obserwując wszystkich żałobników. W pobliżu kręcili się pracownicy zakładu pogrzebowego, by kilka minut później złożyć w głęb ziemi ciało Amandy.

Wówczas z tłumu wyłonił się jakiś wzrok i dziwny niepokój zawładnął mym ciałem i miałem wrażenie bycia w dwóch miejscach jednocześnie. Jak śnie, który zdarzyć się mógł tylko w świecie umarłych. Czyżby wiatr przyniósł ze sobą obce nuty, czy może "absynt" wywołał halucynacje. Gdy na znak ostatniego pożegnania wszyscy braliśmy w garście ziemię, tajemniczy gość, zbliżył się i uczynił podobnie. Zobaczyłem wtedy, że to mężczyzna. Pod jego ciemnym kapturem jawiła się twarz, tak obłędnie szkaradna, iż przez chwilę widziałem w niej oblicze demona. Lecz po co tu przybył ? Nie był przecież ani krewnym ani nawet przyjacielem rodziny. Więc kim lub czym ? Może jakąś obcą częścią zamieszkującą odmęty mojej duszy ? Czy widział go ktoś jeszcze ? Dlaczego nie zwrócili nań uwagi ?

Obserwowałem jego poczynania do czasu gdy kapłan wypowiedział ostatnie słowa i żałobnicy zaczęli składać pogrzebowe wieńce i kwiaty. Wtedy to ów człowiek przerwał tą grobową ciszę. Jego słowa rozległy się po cmentarnym placu i wywołały wśród zgromadzonych niemałe oburzenie.

– Morderca ! – wrzeszczał, a odzew kruków rozniósł się po cmentarnym placu.

– Kto to jest ? – spytała pewna kobieta.

– …jakiś szaleniec… – dochodził głos obok.

 

Zaraz potem dwóch mężczyzn postanowiło go uciszyć. Doszło do małej szarpaniny. Ludzie odwracali twarze a w oczach ich rysowało się tylko jedno uczucie – strach przed nieznanym. I wiedziałem wtedy, iż nie padłem ofiara omamów. Głos tego opętańca był nazbyt wyraźny i przenikliwy bym tylko ja mógł go słyszeć.

Kilka minut później pogrzebowi zasypywali już trumnę a wszyscy inni w milczeniu rozchodzili się do domu. Niebo spochmurniało i czułem na skórze pierwsze krople deszczu. Nim ostatecznie opuściłem cmentarz, tuż przy bramie spotkałem stróża Starego Herlinga, który odpowiedzialny był za porządek w tym osobliwym miejscu.

– Proszę się nim nie przejmować Panie Williams – powiedział.

– Słucham – odwróciłem się.

– To miejscowy włóczęga – ciągnął – pełno tu takich.

– Zna go Pan ?

– Znam albo i nie znam co za różnica. Jak mówiłem nie jest on tu jedynym. Przychodzą tu niekiedy by plądrować groby. Zwłaszcza gdy został pochowany ktoś zamożny. Zwykli żebracy. Liczą, że się obłowią jak tylko odwrócę na chwilę twarz. Są jak duchy tego cmentarza, ludzie się ich boją a ci z kolei są zupełnie nieszkodliwi.

– Widzę, że sporo pan wie – odparłem.

– Wstyd mi przyznać ale sam kiedyś byłem jednym z nich. Mieszkam kilkadziesiąt metrów stąd więc pewnego dnia burmistrz naszego miasta zaproponował mi pracę nocnego stróża. Właśnie przed chwilą zacząłem służbę.

– Dobrze wiedzieć, że ktoś czuwa nad tym miejscem.

– Bez obawy, wprawdzie nie jestem tu przez nich lubiany ale potrafię dopilnować porządku…

– Nie dziwie się – przerwałem – w takim razie nie będę przeszkadzać. Do widzenia.

 

Po czym oddaliłem się zostawiając za sobą orszak kamiennych krzyży. Do domu wracałem samotnie mglistymi ulicami, mijając kolejno stary synek, sklepy, opuszczone od lat dzielnice i miejsca w których człowiek zgubić mógłby własną duszę. Gdzieś w oddali słychać było ujadanie psów a odgłos powietrza napawał zmysły dziwnym lękiem.

Wkrótce potem siedziałem już w domowej bibliotece sącząc Absynt podczas gdy za oknami zapadała ciemność. Nie zauważałem jak mijają minuty. Z każdym następnym wychyleniem trunku pojawiały się coraz dziwniejsze, coraz mroczniejsze wizje. W strugach deszczu widziałem Amandę, radosną i pełną nadziei, jakby nieświadomą panującej wokół ulewy. Boso kroczyła po jakiejś polanie gdy zza jej pleców wyłoniła się dziwna postać. Było ciemno więc nie widziałem zbyt dobrze, a księżyc nie dawał tyle blasku. To on, czułem to. Chociaż nie dostrzegłem jego twarzy byłem pewien tożsamości tego człowieka. Zbliżał się a ja nie mogłem nic zrobić. Wtem huk gromu złamał obraz i ocknąłem się w środku nocy. Obok leżała niedopita butelka Absyntu.

Nad ranem świat zdawał się być jednym wielkim snem. Pulsujący ból głowy prześladował mnie przez wiele godzin. Zasnąłem na krześle w bibliotece oparłszy się na biurku. W nocy ktoś musiał tu wchodzić gdyż kilka starych ksiąg poprzerzucanych było na inne półki. A być może sam je nieświadomie je przeglądałem. Prócz mnie, w domu zamieszkiwał jeszcze stryj z i dwie jego córki. Byli też dziadkowie lecz żadne z tych osób nie miało kluczy do mojej siedziby.

Nocna wizja nie dawała mi spokoju wiec zaraz po śniadaniu postanowiłem odwiedzić grób Amandy. Nie wiedząc kiedy wrócę powiedziałem służbie by nie czekali z obiadem. Wchodząc na cmentarz spostrzegłem stróża rozmawiającego z dwoma policjantami. Miałem dziwne przeczucie, iż coś musiało się wydarzyć. Zatrzymałem się i nasłuchiwałem. Mimo iż stałem tylko kilka metrów od nich, cała trójka zdawała się nie zwracać na mnie uwagi.

– Naprawdę nikogo pan nie widział – zapytał jeden z funkcjonariuszy.

– Już przecież mówiłem – odparł stróż – było ciemno i przez cały czas padało, więc nie wychodziłem na zewnątrz. Poza tym skąd mogłem przypuszczać, że komuś zachce się kraść kwiaty z cmentarza w taką pogodę.

– Ale przecież takie sytuacje zdarzały się już kiedyś wcześniej.

– Owszem tylko, że wtedy rabusie robili to dla zysku materialnego.

– Co pan ma na myśli – spytał policjant.

– Pewnej zimy przy trzaskającym mrozie siedziałem na służbie w mojej stróżówce. Około drugiej w nocy usłyszałem dziwne zgrzyty, jak gdyby coś dosłownie rysowało o beton. Wyszedłem na zewnątrz. Było dość jasno z racji leżącego wszędzie śniegu. Wziąłem płaszcz, latarkę i poszedłem w stronę hałasu. Po pewnym czasie natrafiłem na ślady obcych butów. Idąc dalej poczułem w nozdrzach palący smród zgnilizny. To co za chwilę zobaczyłem doszczętnie mnie zszokowało. Było to miesiąc jak zacząłem pracować. Dochodząc na miejsce nikogo już tam wtedy nie zastałem. Potknąłem się o nasyp ziemi i omal nie wpadłem do rozkopu. W świetle latarki widziałem częściowo roztrzaskaną trumnę. Widać nie zdołali jej normalnie otworzyć więc postanowili to zrobić kilofami lub innymi ostrymi narzędziami. Zwłoki były przewrócone na bok. Po twarzy zdołałem jednie poznać iż była to kobieta. Jak się potem okazało, matka burmistrza. Z trumny zginęły pierścionki, naszyjniki które miała na sobie w dniu pogrzebu. Później dowiedziałem się także, że wyjęto jej dwa złote zęby. Sprawców nigdy nie odnaleziono. W następnych latach mojej pracy takie sytuacje zdarzały się częściej. Rozbójnikami byli przeważnie bezdomni lub ludzie z marginesu społecznego. Mogą panowie o to spytać starszych kolegów z pracy, na pewno pamiętają. Od czasu do czasu ktoś zdemoluje kilka krzyży do czego z resztą przywykłem Lecz kradzieże kwiatów, to się raczej nie zdarzało.

– Rozumiem panie Herling – rzekł dzielnicowy – gdyby jednak coś Pan sobie przypomniał, proszę nas poinformować. Opuścili cmentarz i nawet mnie nie zauważyli. Jakbym w ogóle nie istniał. A może przekraczając mroczne wymiary rzeczywistości byłem tam jedynie myślami.

Niebawem Herling zbierał się do domu po nocnej służbie a ja krocząc miedzy krzyżami zmierzałem do tego jednego. Słyszałem wodę spływającą z iglastych ramion. W nocy piorun zniszczył kilka gałęzi. Niektóre drzewa wokół mnie były martwe. To właśnie na nich zasiadały diabelskie kruki. Milczące a jednak w ich czarnych i błyszczących oczach krył się świat którego wcześniej nie znałem. Być może widziały coś co nie jest dane zobaczyć innym. Niezbadane istoty istniejące poza ludzkim pojęciem rzeczywistości.

Zza grobu wyszedł zielonooki wilk. Jego szara nastroszona sierść pokryta była krwią. Przystanął i patrzył w moją stronę. Mimo jego wrogich oczu nie odczuwałem strachu, ale dziwne otępienie i obojętność. Nagrobek jakiego strzegł był miejscem spoczynku Amandy. Lecz za chwilę zobaczyłem coś jeszcze i krew we zawrzała w mych żyłach. Kilka metrów za nim stał człowiek z płachta na ciele. Rozpoznałem od razu ta mroczną sylwetkę. Pan i jego bestia – pomyślałem

Zmora coś szepnęła. Z ruchu warg wyczytałem słowo "Morderca". chyba usłyszałem krzyk samego zła lub stanąłem na drodze ku piekielnym czeluściom. Dalej zobaczyłem płonące czarnym ogniem schody. Ze szczytu schodziła emanująca gniewem postać. Za chwilę pojawiła się druga. Potem kolejne. Znalazłem się pomiędzy demonami. Otoczyły mnie. Nie mieli oczu ani twarzy, a jednak ich spojrzenia przenikały strzępy mojej duszy. Niespodziewanie wilk skoczył mi do gardła. W jednej chwili zostałem powalony na ziemię. Wtem usłyszałem kruczy trzepot skrzydeł i zobaczyłem nade mną Herlinga. Próbował przywrócić mi świadomość. Postradałem zmysły, patrzyłem na świat oczami szaleńca. Herling musiał się wrócić gdyż zapomniał zabrać klucze od domu. Spostrzegł wówczas moje dziwne zachowanie. Podobno nerwowo rozglądałem po cmentarzu jak gdyby otwierały groby. Później upadłem i jak szalony miotałem się w błotnistej ziemi mając w oczach jedynie pustkę.

Od tej pory podobne napady miałem coraz częściej. Nie panowałem nad sobą. Dziwne zachowania wzbudzały u domowników podejrzenia. Nocami zdarzało mi się majaczyć, a za dnia miewałem momenty jakby widzenia mrocznych krain. To puste niekiedy spojrzenie i brak wrażliwości na kontakt z ludzkim światem stało się powodem, że w domu wszczęły się rozmowy aby umieścić mnie w zakładzie dla obłąkanych.

Bez mojej wiedzy odbywały się różne rodzinne spotkania, zjazdy. Przybywali inni członkowie rodu. Nawet obcy mi ludzie. Zostałem wykluczony z życia, ignorowano mnie, więc z czasem coraz bardziej popadałem w alkoholizm, miewałem dziwne wizje, odwiedziny demonów i krwiożerczych bestii. A pośród nich ten jeden, który sprowadził na mnie obłęd. Za dnia widywałem jego czarne oblicze, cienie snujące się po ociekających krwią ścianach i dźwięki rozchodzące się w barwach podobnych do krzyku.

Jednego popołudnia w domu panowała obca atmosfera. Czułem, iż zapadła jakaś podła decyzja jak pozbyć się mnie z domu. Nikczemność domowników z każdym dniem kwitła. Demonicznych obrazów dopatrywałem się w ich fałszywych duszach. Wieczorami podawali mi herbatę z domieszką silnych proszków psychotropowych wywołujących senne koszmary i dziwne uczucie drętwienia ciała.

Pewnej takiej nocy zdarzyło mi się widzenie, że jestem na cmentarzu, a wokół nagrobków krąży kostucha szukająca swej kolejnej ofiary. Niespodziewanie stanęła przy grobie Amandy. W tej samej chwili z mroku wyłoniły się blade widziadła i ujrzałem wśród nich dziecko wołające o pomoc. Chciałem je stamtąd zabrać lecz demony zdążyły zawładnąć jego duszą. Potem ujrzałem jak stały przy grobie Amandy. Wśród nich wiła się postać prześladująca mnie od dnia pogrzebu.

Zaczęli dewastować jej miejsce spoczynku zniszczyli krzyż, roztłukli pomnik i spalili kwiaty. Nie mogłem nic zrobić. Jakaś nieznana siła wiązała moje nogi. Nawet przy zamkniętych oczach widziałem to makabryczne przedstawienie. Postać z kosą w pewnej chwili jakby ustąpiła im miejsca odchodząc nieco na bok. Wtedy zjawy zaczęły drążyć w ziemi dół. Gdy ich szpony rysowały trumnę, zacząłem wrzeszczeć, choć tak naprawdę z krtani nie dobywał się żaden dźwięk. Wtedy coś mną szarpnęło wybudzając z koszmaru. Był to znajomy wuj, który przyjechał w odwiedziny na kilka dni. Spanikowany leżałem nieruchomo do czasu gdy czyjaś ręka nie wbiła igły w moją żyłę co natychmiast wywołało sen.

Zbudziłem się dopiero nad ranem i od razu zorientowałem się, iż nie znajduję się w swoim łóżku tylko na zimnej posadzce otoczony czterema szarymi ścianami. W głuchym pomieszczeniu, gdzie zostałem uwięziony. Byłem w szpitalu dla umysłowo chorych i czułem, że nie prędko stąd wyjdę. Wszystko dlatego, że postrzegałem świat poza ludzkim rozumowaniem. Wciskali we mnie garście prochów wywołujących stany otępienia a także wzmożoną senność. Zacząłem mieć zaburzenia mowy i ruchu. Czas płynął niewyobrażalnie wolno a myślami wracałem do wydarzeń z dzieciństwa.

Któregoś dnia wpadł z odwiedzinami Herling, co było dla mnie niemałym zaskoczeniem. Podobno musiał się ze mną pilnie spotkać gdyż miał coś ważnego do powiedzenia. Został więc wpuszczony do mojej izolatki, lecz w razie potrzeby za drzwiami czekało dwoje sanitariuszy.

– Witam Panie Williams – rzekł – nie miałem siły odpowiedzieć wiec tylko odwróciłem do niego głowę. – Przybyłem ponieważ czuje obowiązek powiedzenia czegoś co z pewnością nie wprawi Pana w dobry nastrój. – W tej chwili spojrzał mi prosto w oczy – Niedawno na cmentarzu miało miejsce zdarzenie. Była ciemna bezgwiezdna noc gdy z zewnątrz usłyszałem przeraźliwy krzyk. Wybiegłem w popłochu kierując się w stronę tych jęków. Dotarłem w końcu do grobu pańskiej małżonki. Tuż obok stał człowiek z obłoconą łopatą w ręku. Zdawał się być śmiertelnie wystraszony lecz nie moje przybycie było tego przyczyna. Musiało go spotkać coś o wiele gorszego. Był doszczętnie sparaliżowany dlatego tez nietrudno było go ująć.

– Nad ranem policja zbadała sprawę. Ustalono, iż grabieżca rozkopał mogiłę, otworzył trumnę chcąc wykraść kosztowności. Nie dotykał jednak ciała. Mimo to zwłoki leżały w dziwnie nienaturalnej pozycji. Były jakby powykręcane. Wywołało to w nas niepokój, dlatego też policja dokładniej się temu przyjrzała. Pod zwłokami znajdował się szkielet noworodka. – zadrżałem. – Tak Panie Williams ! Wiedział Pan o tym ! Trumna pańskiej ukochanej stała się miejscem narodzin waszego dziecka i wszystko wskazuje na to, że Amanda została pochowana żywcem !!!

 

Koniec

Komentarze

No, trochę mnie nie było, bo wyjechałem, ale już wróciłem i czytam.
1. Pytajników nie oddzielamy spacją od słówek,
2. zdrowa przecinkoloza,
3. zaraz potem i po czym postawione na początku graficznie wyróżnionych cząstek tekstu sprawiają, że owe wyróżnienia nie mają sensu,
4. raz "absynt", raz Absynt -- ujednolicić nazewnictwo,
5. w języku polskim mamy też słówko że -- stylizacja stylizacją, ale powtórzeń trzeba unikać,
6. pokraczne zdania, np. z tłumu wyłonił się jakiś wzrok + inne buble, np. tą grobową -- , Pan -- pan.
A teraz poważniejsze rzeczy:
1. pojawiają się nielogiczności w tekście. Lekarz nie widzi objawów chorobowych  u osoby, która wygląda jak żywy trup. Bohater spożywa herbatę, w której -- jak sądzi -- są środki psychotropowe, i tak dalej,
-- TERAZ BĘDĄ SPOILERY --
2. zakończenie jest -- jak to się mówi -- urwane z dupy. W tekście nie ma słowa o tym, że bohater przyczynił się do uśpienia żonki, że jej nie lubił, czy nawet, że miał możliwość sprowadzenia na nią takiego losu. Zero zdrady czy zwykłej niechęci do bachorów. Jeżeli fabuła przybiera charakter kryminalny, tj. na koniec wyjaśnia się, kto jest mordercą, to w tekście muszą subtelnie ujawnić się elementy zbrodni -- motyw i sposób. Tak, żeby czytelnik mógł na koniec pacnąć się w łeb i pomyśleć: że też na to nie wpadłem (stukot serca, którego dziwnym trafem nie usłyszał lekarz i dziad-wariat na cmentarzu, to -- moim zdaniem -- za mało, żeby umotywować zakończenie).

Ogólnie rzecz biorąc, jeżeli chodzi o klimat historii, to mi się całkiem podobało. Zakończenie niestety zabiło imprezę, a niektóre stylizacje językowe przybierają formę natręctw. Ode mnie 3+.

Na deser dodam, że szkielet noworodka jest bezsensowny. Zwykłe ciało szkieletowieje jakieś pięć lat. W trumnie, jak jest szczelna, to może się stłuszczy. Nadto noworodki lubią raczej mumifikować się aniżeli gnić.
pozdrawiam

I po co to było?

I znowuż stanąłem u drzwi otchłani wśród gasnącym blasków świec. - albo coś zjadło, albo literówka.
Jak śnie, który zdarzyć się mógł tylko w świecie umarłych -tym bardziej, że nijak to koreluje z poprzednim zdaniem
I gdzieś tam był jeszcze taki niezrozumiały kwiatek, ale nie mogę obecnie go znaleźć.
Mam wrażenie, że każdy początek akapitu jest wręcz melodyjny, a potem przechodzi to w jakaś taką sztuczność, jakby reszta była dopisywana na siłe trochę.
Druga sprawa, już w powyższym komentarzu poruszona, to lekki brak logiki: któż jest pewien, że ktoś inny mu do herbaty trucizne leje. Nie licząc tego, że jeśli kobieta umiera w tak zaawansowanej ciąży, to naturalnym jest, dokonać porodu przed pochowaniem.
Sam zamysł ciekawy, jak dla mnie rozwiązanie pozostawia wiele do życzenia.

I jak zwykle po czasie mi się skojarzyło: może gdyby to osadzić w czasach bardziej zacofanych: szamani, zioła, i takie tam - nie żebym cos miała do szamanów:) , nabrało by to większej realności.

Mogę podpisać się pod łapanką Syfa i konkluzją MadelineFerron

Widzę, że dużo napracowałeś się nad stylizacją i pierwszy opis ma coś jakby rytm. Szkoda, że zaprzepaściłeś swoją pracę błędami w interpunkcji. Brakuje wielu przecinków. Dodam jescze, że jeśli wstawka w dialogu nie odnosi się do mowy (wyszeptał, powiedział...), to należy poprzedzić ją kropką i zacząc z dużej litery.
- Słucham - odwróciłem się.
Po "słucham" bohater/narrator już nic nie powiedział, więc mogłeś zacząć od nowego akapitu lub napisać coś w tym rodzju:
- Słucham - powiedziałem i odwróciłem się.
Już wspominano, że niektóre fragmenty są nielogiczne. Chora Amanda była blada i miała sine usta, więc objawy choroby były zauważalne. Chodziło ci raczej o to, że lekarz nie mógł zdiagnozować jaka to choroba. I rzeczywiście - jeśli zmarła kobieta jest w zaawansowanej ciąży, to płód zsotaje "wyciągnięty" i pochowany. Pozatym obumarłby niedługo po śmierci matki, a poród niemoże nastąpić bez udziału sił matki. No chyba, że Amanda została pochowana żywcem.
Pomimo błędów i nieścisłości przyznaję, że tekst mnie zaciekawiał. Pozdrawiam.

W tekście "Amandy" człek niekiedy potyka się o taką oto wyszukaną polszczyznę:   " ... a twarz jej coraz bardziej przybierała blade oblicze."
C
o to właściwie znaczy, a ściślej:  co to jest?
Brr ...
Oceniam na jedynkę. Nie mozna tak pisać.

Nowa Fantastyka