- Opowiadanie: yarp2326 - Empatia

Empatia

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Empatia

Pierwsze kroki usłyszał, zanim mężczyzna w poplamionej marynarce uchylił drzwi. Czekał. Mężczyzna zamknął za sobą drzwi i zbadał go wzrokiem. Niepewność. Wyczuwał ją, jak psy czują strach. Uśmiechnął się nieznacznie. Mężczyzna odpowiedział nieśmiałym uśmiechem. Zdjął marynarkę i zarzucił ją niedbale na oparcie krzesła. I tak była już pognieciona. Przesunął krzesło, metalowe nóżki zazgrzytały na posadzce. Mężczyzna przepraszająco wzruszył ramionami i posadził stukilogramowe ciało przy stoliku. Obok położył czarny podstarzały neseser.

 

Stanisław Mroczkowski obserwował go z rozbawieniem. Starał się to zakamuflować, ale gość go bawił. Czytał w nim, jak w otwartej książce. Miał około pięćdziesięciu lat. Nadwagę. Problemy z sercem. Powinien też wymienić ostrza w maszynce do golenia. Musiały być już dawno stępione. Żółtawa cera. Przynajmniej paczka dziennie. Marynarka tania i wymięta. Buty brudne. Może dziś padało – pomyślał. Nie układało mu się w związkach. Żona albo odeszła, albo nigdy jej nie miał. Dziewczynie do towarzystwa taki stan mógł nie przeszkadzać, gdy miała przez oczyma poczet królów polskich, jednak żona to co innego. Musiała nie wytrzymać. Blady ślad po obrączce rozwiał wątpliwości.

 

Siedzieli chwilę w milczeniu. Stanisław czekał. To on do niego przyszedł i czegoś chciał. Zawsze to samo. No, ale co zrobić. Może go zaciekawi.

 

– Dzień dobry. – powiedział mężczyzna niskim głosem. – Nazywam się Piotr Rybacki. Jestem prywatnym detektywem … – zająknął się – i potrzebuję pana pomocy.

 

Zapadła cisza. Stanisław przez chwilę sycił się niepewnością gościa.

 

– Witam panie Piotrze. Mogę mówić „panie Piotrze"? – uśmiechnął się przyjaźnie. – Mam wrażenie, że już się znamy.

 

Piotr Rybacki zesztywniał. Widać, że nie był przyzwyczajony do spoufalania się.

 

– Oczywiście. – powiedział Rybacki. Sięgnął po neseser. Gdy się obracał coś strzeliło mu w plecach.

 

Z neseseru wyjął teczkę. Była gruba. Ciężkie akta z hukiem uderzyły o metalowy blat stołu.

 

Dla Stanisława Rybacki przestał istnieć. Jego oczy zwęziły się, koncentrując na zawartości teczki. W myślach się zganił. Nie chciał dać po sobie poznać, jak bardzo jest zaciekawiony.

 

– Mogę? – spytał niby od niechcenia.

 

– Bardzo proszę. – odpowiedział Rybacki i szybko przesunął teczkę w stronę gospodarza. Ten powoli, jakby sycąc się aromatem wykwintnej potrawy, uchylił obwolutę. Świat przestał istnieć. Liczyła się sprawa. Nie było aktu oskarżenia. Nie było podejrzanego. Były za to dwa ciała. Kobieta w wieku trzydziestu lat. Niebrzydka. Nawet teraz, gdy leżała w kałuży krwi z czerwoną plamą na sukience w okolicach brzucha. Oczy miała zamknięte, głowę opuszczoną. Ciemne włosy spływały za ramiona.

 

Poza sukienką, czy też nocną koszulą, nie miała na sobie nic. Była blada, ale czego można się spodziewać po trupie. Narzędzia zbrodni nie znaleziono. Przed oczyma miał nóż. Zwykły nóż kuchenny z czarną rączką, ze srebrnymi mocowaniami. Stal nierdzewna. Dwadzieścia pięć centymetrów. Jedno, może dwa pchnięcia. Brak śladów walki. Kobieta musiała być albo zaskoczona, albo zaspana. Morderca jednym z pchnięć przebił aortę. Krwotok wewnętrzny był bardzo rozległy, śmierć nastąpiła w parę minut.

 

Drugie ciało należało do dziecka. Dziewczynka miała około sześciu lat. Była podobna do matki. Ciemne włosy. Zadarty nosek. Kilka siniaków na kolanach i łokciach. Raczej nie związanych ze sprawą. Mały urwis.

 

Ciało znaleziono w jej łóżku. Poduszka z odciśniętym kształtem twarzy leżała obok. Pewnie spała. Nie trzeba było dużo siły. Takie maleństwo nie mogło walczyć długo. Może w ogóle nie walczyło.

 

Stanisław rzucił okiem na pozostałe zdjęcia. Zapamiętał plan mieszkania. Pokiwał głową. Jego umysł pracował na pełnych obrotach. Coś tu nie pasowało. Nie mógł uchwycić co. To przyjdzie potem, jak zawsze.

 

– Drzwi były nienaruszone. – bardziej stwierdził, niż spytał. Rybacki pokiwał głową.

 

– Okna zamknięte. – dodał. Znów skinięcie.

 

-Czy coś zginęło? – spytał.

 

-Nic na to nie wskazuje. – odpowiedział szybko detektyw.

 

Stanisław złapał trop. Przeanalizował kilka faktów. Powoli zaczynało do niego docierać. Jakby znajomy zapach.

 

-Znała zabójcę, sama otworzyła mu drzwi… – popatrzył na Rybackiego – ale to już wiecie, prawda? – to było zbyt proste.

 

-Tak podejrzewała policja – przytaknął detektyw.

 

-Mąż? Kochanek? – Stanisław zamyślił się. To by pasowało.

 

-Szukamy męża, ale przepadł. W tej chwili poszukiwany jest w charakterze świadka, jednak … – zająknął się.

 

-Najprostsze rozwiązanie jest zazwyczaj słuszne – przytaknął Stanisław. Nastała chwila ciszy.

 

-Panie Piotrze – Stanisław zaczął nagle – po co pan tu przyszedł? – Jeśli nie miała kochanka to na dziewięćdziesiąt procent mąż. Jeśli to mąż, to w miarę szybko go znajdziecie. Skoro policja się tym zajmuje, to dlaczego pan się w to bawi? Kto pana wynajął ?

 

Rybacki przesunął dłonią po niedogolonej twarzy. Szukał w głowie schematu odpowiedzi. Za długo w policji – pomyślał Stanisław. – Nie potraficie sami myśleć. Za dużo debilnych rozkazów. Jak piesek lecicie po patyk. Zamknąć kogoś , hau. Kierować ruchem, hau. Podrzucić komuś gram trawki, hau, hau. Dobra psina.

 

-Mój mocodawca chce zostać anonimowy i uszanuję jego prośbę – powiedział wolno Rybacki.

 

-Jestem tu, bo policja sobie nie radzi. – pokręcił głową jakby nie wierzył, że sam to mówi.

 

-Potrzebuję pana pomocy, bo … – zająknął się.

 

-Jestem najlepszy – spokojnie podpowiedział Stanisław. Rybacki spojrzał na niego zaskoczony.

 

-Jest pan najlepszy – przyznał.

 

Stanisław odprężył się na krześle. Wytężył umysł. Miał dar. Nie był superszybki, silny, czy śliczny. Miał jednak niespotykany wręcz zmysł empatii. Gdy chciał, potrafił wejść w skórę każdej osoby. Dzięki temu mógł myśleć jak ona, odczuwać jak ona i niemal widzieć świat jej oczyma. Dzięki temu, niejeden dotąd nieuchwytny przestępca trafił w ręce policji. Doprowadzał on ich wprost do sprawcy dlatego, że w jednej chwili poznawał jego myśli. Sam nie wiedział jak to robi. Po prostu był tak dobry. Gdyby tak nie było, nie siedziałby przed nim zgarbiony olbrzym, pocący się w nadziei na przełom.

 

Stanisław zrobił kilka głębszych wdechów. Zamknął oczy. Przywołał w głowie zdjęcia i plan mieszkania. Nie myślał o zadanych ofierze ranach, ale o tym kim była. Jak mówiła. Jak pachniała. Nie wiedział, jak to działa, ale powoli wszystkie dane pojawiały się w jego umyśle.

 

Kobieta miała miękki głos. Poruszała się zgrabnie. Lubiła kokietować. Była dobrą gospodynią. Czasem mówiła za dużo. To niestety przypadłość ludzi inteligentnych. Pachniała lawendą.

 

W mieszkaniu paliła się jedna lampka. Było późno. Deszcz siąpił za oknem. Martwiła się. Dlaczego? Kolacja na stole była zimna. Musiała na kogoś czekać. Mąż się spóźniał.

 

Córka spała w pokoju obok. Położyła ją kilka godzin wcześniej. Zaraz po dobranocce. Taka zawsze była umowa. Bajka i spać. Dziewczynka często dawała jej wycisk, ale dziś poszła spokojnie spać. Miała pościel w koniki. Pomarańczowe?

 

Rybacki obserwował Stanisława, starając się nie przeszkadzać. Widać było, że intensywnie nad czymś myśli. Może faktycznie dojdzie do prawdy. Może nareszcie to się skończy. Ostatnio zaczął powoli tracić nadzieję, ale wtedy usłyszał o tej dziwnej metodzie. Podobno skutkowała. Przynajmniej czasami. Warto było spróbować. Był już bardzo zmęczony.

 

W tym czasie Stanisław obserwował, jak kobieta przysypia na kanapie w dużym pokoju. Włosy spływały jej na twarz. Musiał przyznać, że była ładna. Miała coś w sobie… Otrząsnął się i skoncentrował na temacie.

 

Pukanie do drzwi. Nie, walenie. Ktoś uderzył kilka razy w drewniane drzwi. Kobieta wyrwana ze snu podskoczyła nerwowo. Kolejne uderzenie.

 

-Otwórz, cholera– bardziej wyczuł, niż usłyszał. Męski głos zza drzwi. Nie otwieraj! – pomyślał.

 

Kobieta oczywiście nie mogła go usłyszeć. Jej tam już przecież nie było. Leżała w kostnicy. Odzyskała spokój.

 

W umyśle Stanisława brunetka podeszła zaspana do drzwi. Powoli odsunęła zasuwę. Nacisnęła klamkę i wpuściła do domu monstrum. Potwór był zrobiony z czerni. Mrok wypływał niczym ściek z jego serca. Był ucieleśnieniem pierwotnego zła. Jego gniew emanował dookoła. Wszystko, czego dotknął, zamieniało się w ruinę. Wszystko gniło. Destruktor – pomyślał Stanisław. Jego serce biło mocniej. Na czole pojawił się pot. Ręce mimowolnie bębniły o blat stołu. Oczy nadal miał zamknięte. Nie mógł odwrócić wzroku, zerwać połączenia. Musiał poznać prawdę.

 

Kobieta zdawała się nie widzieć tego, co widział Stanisław. Musiała widzieć swojego męża. Zataczającego się i wypluwającego z siebie potoki nieskładnych zdań. Alkohol zatruł jego umysł. Złość podniecała w nim ogień gniewu.

 

Mówiła mu coś. Tłumaczyła. On nie słuchał. Spojrzał na zimną kolację i jedną ręką zrzucił wszystko na podłogę. Talerze tłukły się z hukiem. Kobieta płakała. Starała się zapanować nad potworem, którego wpuściła do domu. Nie spodziewała się, że będzie w takim stanie. To nie był jej mąż – pomyślał Stanisław. Wiedział, że ona tego nie widzi. Gdy to zobaczy, będzie już za późno.

 

Wiedział, co się wydarzy. Pozwolił płynąć myślom. Nie chciał się na tym koncentrować. Nawet dla niego było to zbyt wiele. Ten mężczyzna był złem. Nie sposób było spojrzeć mu w twarz. Stanisław nie ośmieliłby się. Mimo tego, nie mógł zerwać połączenia. Musiał widzieć wszystko.

 

W pewnym momencie w dłoni demona rozbłysło ostrze. Kobieta krzyknęła i umilkła, gdy zimna stal przeszyła jej ciało. Raz, a potem drugi. Zawisła na ramieniu napastnika. Chyba próbowała zrozumieć. Umarła wciąż się starając. Zły oparł jej ciało o ścianę. Jeszcze nie skończył.

 

-Nie wchodź tam! – krzyknął Stanisław. Rybacki patrzył na niego zahipnotyzowany. Chciał mu pomóc, ale dostał wyraźne polecenia. Nie mógł ingerować.

 

Drzwi do pokoju dziecka stanęły otworem. Nawet, jeśli dziewczynkę obudził hałas w pokoju obok, nie dała po sobie poznać. Może za bardzo się bała, żeby się poruszyć.

 

Zły podszedł powoli do jej łóżka. Chwilę stał na nią, jakby wahając się. Wiedział, że była jego częścią. Czy mógł zabić cześć siebie? Stanisław już wiedział.

 

Ojciec dziecka zamroczony gniewem i mrokiem przysiadł na łóżku i nadal wpatrywał się w córkę. Była malutka, taka bezbronna. Śliczna jak jej matka. Ta myśl wystarczyła. Płomienie, które przygasły na chwilę, ponownie zaczęły lizać jego serce. Jak jej matka ! – Stanisław usłyszał charkot wydobywający się z ust potwora.

 

Monstrum chwyciło za poduszkę i powoli, lecz z pełną premedytacją przyłożył do ślicznej twarzyczki dziecka. Żar jego gniewu palił poszewkę. Nie odpuścił. Nawet gdy dziecko zaczęło wierzgać nóżkami. Nie odpuścił. Nawet gdy małe rączki próbowały rozpaczliwie chwycić go za dłonie. Nie odpuścił. Nie mógł. Ona też wyrosłaby na dziwkę. Jak jej matka. Morderca nie mógł do tego dopuścić. Wiedział co robi. Zdawał sobie sprawę, z każdego czynu jaki popełnił tego wieczora. Jednak w głębi czuł, że robi dobrze. Że świat będzie lepszy. Że mimo potępienia jakie z pewnością go czekało, musiał to zrobić. I będzie musiał, z tym żyć. Chciał z tym żyć!

 

Stanisław patrząc na złego czuł chłód. Biło z niego takie zimno, że tracił czucie. Jakby krew powoli odpływała mu z kończyn. To było zbyt wiele. Ostatkiem sił zerwał połączenie. Jeszcze chwila i z pewnością by zwariował.

 

Rybacki obserwował, jak Stanisław otrząsa się z jemu tylko znanych wizji. Dygocze i łapczywie chwyta powietrze. Był cały spocony. Odrzucił teczkę. Jej zawartość posypała się dookoła. Może jednak coś z tego będzie – pomyślał detektyw. Iskierka nadziei pojawiła się znikąd. W pokoju zapanowała cisza. Słychać było tylko miarowy, coraz cichszy oddech Stanisława. Powoli dochodził do siebie.

 

-To był jej mąż – powiedział po chwili. Rybacki zamrugał z niedowierzaniem.

 

-Jest pan pewien? – spytał. Stanisław wbił w niego lodowate spojrzenie.

 

-Czy kiedykolwiek się pomyliłem ? – warknął. Rybacki zamilkł.

 

-Wiem co mówię, panie detektywie. – ostatnie słowo wycedził z pogardą.

 

-Jej mąż jest winny. Musicie go złapać jak najszybciej. On… – zająknął się – jest zły. – spojrzał na Rybackiego szukając zrozumienia.

 

-Jest bardzo zły – powtórzył – i jeśli mu pozwolicie, to na tym się nie skończy.

 

Rybacki siedział jak oniemiały. Próbował poskładać myśli. Czy się udało?

 

-Policja robi co może – powiedział mechanicznie, ale Stanisław tylko się zaśmiał.

 

-To nie jest zwykły człowiek. – powiedział. – Pan mnie nie zrozumie, ale i tak panu powiem.

 

Gość czekał niecierpliwie.

 

-Podczas mojej pracy spotkałem się z wieloma zboczeńcami, degeneratami i psycholami. Można powiedzieć, że przesiąkłem tym smrodem – zastanowił się jak ująć myśli w słowa.

 

-Jednak to, co dziś czułem, to dla mnie za dużo. To coś więcej, niż morderca. To demon. To tak zimny skurwiel, że mrok wypełnia go po czubek głowy. Jakby nie był zwykłym człowiekiem. Nie wiem, czy mi pan uwierzy – spojrzał w oczy Rybackiemu – ale na samą myśl o tym, co widziałem i co czułem, nogi mi się trzęsą.

 

Faktycznie, Stanisław nerwowo bił palcami w blat. Nogi mechanicznie wybijały jemu tylko znany rytm. Rybacki musiał spróbować. Przecież po to tu był.

 

-Czy widział pan jego twarz? – spytał. Stanisław przestał bębnić palcami. Powoli analizował pytanie. Myślał, nie odrywając wzroku od gościa. Wreszcie wycedził przez zęby – spierdalaj. Natychmiast ! – krzyknął podnosząc się z krzesła – Koniec rozmowy.

 

Rybacki myślał przez chwilę, że Stanisław się na niego rzuci, ale ten tylko chodził w tę i z powrotem po pokoju. Rybacki też wstał.

 

-Panie Mroczkowski – spróbował ponownie – Czy widział pan jego twarz?

 

Stanisław zdawał się nie słyszeć. Za to z jego ust wydobywały się ciche słowa: „monstrum", „zły", „demon".

 

Detektyw obserwował jak Stanisław coraz bardziej zamyka się w sobie. Uzyskał dużo informacji. Więcej niż się spodziewał. Jednak, jeśli osiągnął jakikolwiek sukces, to musiał na niego poczekać. Dziś niczego więcej się już nie dowie.

 

Wyszedł bez pożegnania. Wcześniej zebrał walające się po pokoju akta. Włożył je do teczki. Stanisław usłyszał tylko miarowe kroki na korytarzu. Nadal był pod wpływem wizji, ale świadomość szybko wracała. Czasem tak bywało z empatami. Nigdy jednak nie doświadczył tego tak intensywnie. Kim lub czym był ten człowiek? Czy był to człowiek? Czy człowiek może być aż tak zły? Nie wiedział. Odpowiedź przerażała go. Chyba nie chciał jej poznać.

 

Rozejrzał się po pomieszczeniu. Rybacki zniknął, a razem z nim gruba teczka. Niech idzie w cholerę – pomyślał. Musi odpocząć. Nawet dla tak znakomitego specjalisty, to było zbyt wiele.

 

Na ścianie zawieszone miał duże, panoramiczne lustro. Nie pamiętał, po co mu ono było. Pewnie jedna z chwilowych zachcianek.

 

Stał naprzeciwko swojego odbicia. Przez moment zobaczył te lekko siwiejące włosy. Czy zawsze takie były? Czy wczoraj miał takie zmarszczki? Chyba nie. Nie pamiętał. Tutaj czas leciał inaczej. Jutro się nad tym zastanowi. Teraz musi odpocząć. Tak. Odpocząć.

 

 

 

Po drugiej strony, za lustrem weneckim stał doktor Tomala i prokurator okręgowy Jackowski. Obserwowali Stanisława od jakiegoś czasu. Żaden się nie odezwał. Czekali na trzeciego.

 

Starszy aspirant Piotr Rybacki wszedł, szeroko otwierając drzwi. Spojrzał na pozostałych i, jak to miał w nawyku, potarł dłonią twarz.

 

-Warto było spróbować– powiedział doktor.

 

-Co osiągnęliśmy? – spytał prokurator. Jemu potrzebne były konkrety.

 

-Przez chwilę wydawało mi się, że mnie rozpoznał – zastanowił się Rybacki.

 

-W końcu to pan go aresztował – stwierdził prokurator. Rybacki przytaknął.

 

-To już ponad dwa lata – zamyślił się policjant – co teraz ? – dwie twarze zwróciły się w stronę lekarza.

 

-Obserwujemy – psychiatra rozłożył ręce. -Panowie, schizofrenia jest nadal tematem wielu badań i domysłów. To wyjątkowo ciekawy przypadek – Tomala spojrzał przez szybę. Stanisław siedział nieruchomo przy stole.

 

-Panie doktorze – zniecierpliwił się prokurator. – My potrzebujemy konkretów.

 

-Było inaczej niż poprzednio – zastanowił się Rybacki.

 

-Co pan ma na myśli? – zaciekawił się Tomala.

 

-Do tej pory Mroczkowski grał eksperta od kryminalistyki i pieprzonego Hannibala Lectera. Nigdy nie przeżywał tego tak głęboko. Sami panowie widzieliście.

 

-Co to oznacza? – prokurator był nie ugięty. – Akt oskarżenia czeka od ponad roku. Dajcie mi zielone światło, a jutro znajdzie się na Solidarności.

 

-Panie prokuratorze – doktor oderwał wzrok od pacjenta – to nie takie proste. Zaburzenia schizofreniczne cechują się zakłóceniami myślenia i spostrzegania. Mimo, że świadomość i sprawność intelektu są zwykle zachowane, czasem powstają pewne deficyty poznawcze. Urojenia są częstym objawem choroby. Tak jak zaburzenia osobowości. Dopóki pacjent nie będzie świadomy swoich czynów, dopóty żaden sąd nie wyda wyroku skazującego, a przecież na tym panu zależy.

 

-Pan wie, co on zrobił – powiedział cicho policjant. – Ja tam byłem. Widziałem ciało dziecka, które ojciec udusił poduszką. Ciało matki z dziurą w brzuchu. Teraz wywinie się z tego przez swoja chorą główkę? Do dupy z taką robotą – Rybackiemu puszczały nerwy.

 

-Niestety nic na to nie poradzę. Pozostaje nam czekać. Może następnym razem się uda. W tym czasie nadal będziemy podawać stymulanty i leki przeciwpsychotyczne. – psychiatra nie miał innych wieści. Nastała cisza.

 

-W takim razie do zobaczenia za miesiąc – policjant skłonił się i wyszedł. Zaraz za nim za drzwiami zniknął prokurator. Ta sprawa znacznie obniżała ich statystyki. Koniec roku zbliżał się nieubłaganie.

Koniec

Komentarze

- Pierwsze kroki usłyszał, zanim mężczyzna w poplamionej marynarce uchylił drzwi. Czekał. Mężczyzna zamknął za sobą drzwi i zbadał go wzrokiem. Niepewność. Wyczuwał ją, jak psy czują strach. Uśmiechnął się nieznacznie. Mężczyzna odpowiedział nieśmiałym uśmiechem. Zdjął marynarkę i zarzucił ją niedbale na oparcie krzesła. I tak była już pognieciona. Przesunął krzesło, metalowe nóżki zazgrzytały na posadzce. Mężczyzna przepraszająco wzruszył ramionami i posadził stukilogramowe ciało przy stoliku. Obok położył czarny podstarzały neseser. - Drastycznie rzucające się w oczy powtórzenie i to już w pierwszym akapicie.

- Oczywiście. - powiedział Rybacki. Sięgnął po neseser. Gdy się obracał coś strzeliło mu w plecach. - Po co ten dodatek, żeby podkreślić wiek detektywa albo jego problemy ze zdrowiem?

- Z neseseru wyjął teczkę. Była gruba. Ciężkie akta z hukiem uderzyły o metalowy blat stołu. - Akta same wyskoczyły z teczki i opadły z hukiem na blat stołu?

Trochę zagmatwane te opowiadanie, którego bym  nie nazwał fantastycznym ani fantastycznonaukowyn. Do tego określenie czyjejś osobowości jako "demon" może wprowadzić czytelnika w błąd. Widać, że Autor starał się wprowadzić element zaskoczenia w zakończeniu, tylko czegoś mi tu zabrakło.

Miał jednak niespotykany wręcz zmysł empatii. Gdy chciał, potrafił wejść w skórę każdej osoby. Dzięki temu mógł myśleć jak ona, odczuwać jak ona i niemal widzieć świat jej oczyma.

Autor chyba zbyt dosłownie zrozumial pojęcie empatii. Empatia, to wczucie się w czyjeś emocje, a co za tym idzie, bohater mógłby co najwyżej czuć lęk, przerażenie, rozpacz tej kobiety, kiedy została pchnięta nożem i utożsamić się z tymi emocjami.  Ale na pewno nie oglądać świat jej oczyma, tak jak jest to opisane w opowiadaniu. Goś jeśli już, to był najnormalniejszym w świecie jasnowidzem.

Co do reszty tekstu, to nie ma tu fantastyki. Bo ten demoj widziany p[rzez schizofremika to żadna fantastyka.

To dwa moje podstawowe zarzuty.

Trzeci, to niezłe zamieszanie opisów na początku tekstu. Czasem ciężko było mi się połapać kto co mówi lub robi i do kogo odnosi się opis.

Plusem jest to, że czytało się szybko, raczej bez jakichś rażących zgrzytów. Powalający ani oryginalny ten tekst nie jest, ale przeczytać jak najbardziej można.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Chociaż od biedy to jasnowidztwo pod fantastykę mogłoby podejść...

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Jasnowidzctwo, ja bym to raczej nazwał wczucie się w rolę ofiary oraz idealny zmysł dedukcji i nic więcej. 

Zauważcie, że jako empatę czy jak to tam zwał, odbierał się sam bohater. Mi sie podobało, choć faktycznie do fantastyki to ma kawałek. Szczególnie ujał mnie fakt, że podczas czytania całego tekstu, akurat takiego zakończenia sie nie spodziewałam, a w większości autorzy opowiadań tu mają tendencję do sygnalizowania wcześniej w opowiadaniu "zaskakujących " zakończeń.

Gdyby nie zaskakująca końcówka oceniłbym na 3/10 a tak daję 6/10. Zgadzam się z pierwszym komentarzem, rażące powtórzenia w pierwszym akapicie (wiem pierwszym pierwszym;P). Ogólnie na + i jak zauważył kolega nade mną nie ma tam mowy o jasnowidztwie, bo tytułowy empata opisywał sam siebie.

Bardzo wam dziękuję za komentarze. Wszystkie przeanalizowałem i napewno wyciągnę z nich wnioski.

Faktycznie nie jest to fantastyka nawet przez małe "f". Po prostu chciałem umieścić coś z czego bylem zadowolony na portalu, który lubię i szanuję. Może bym się pokusił o stwierdzenie, że schizofrenik, który uważa że ma "moc" gdzieś trąci lekką fantastyką, ale zgadzam się z przedmówcami i biję się w pierś.

Powtórzeń nie zauważyłem. Mimo, że do poprawek podchodziłem kilkakrotnie to to faktycznie mi umknęło.
Co do "demona" -  to wymysł schizofrenika, zakończenie chyba nie pozostawia wątpliwości, czy demon istnieje, czy nie.

Reasumując , bardzo dziękuję za komentarze. Czekam na kolejne i napewno pojawię się ponownie z bardziej "fantastyczną" fantastyką.

Nowa Fantastyka