- Opowiadanie: GregN - Miłość fantastyczna (4/4)

Miłość fantastyczna (4/4)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Miłość fantastyczna (4/4)

*

 

Schludnie ubrany młodzian przesadził zgrabnym susem wielką kałużę. Pokręcił z niesmakiem głową na porządki panujące na podzamczu i pognał dalej krętymi uliczkami w górę.

Minął stragan wielkiej i tłustej kwiaciarki, kradnąc jeden z kwiatów, ale oddając go niemal natychmiast pomocnicy ze sąsiedniego straganu – młodziutkiej córce garncarza.

Od kwiaciarki doczekał się kilku przekleństw, a od dziewczyny zawstydzonego uśmiechu.

Właściwie to miał głęboko gdzieś wszystkie kwiaciarki, garncarki i inne panny i pannice tego świata. Przybył w znajome okolice w zupełnie innych zamiarach, i właśnie owe zamiary wprawiały go w tak doskonały humor, którego ujściem były tego i innego rodzaju zabawy.

Herethikon skręcił w jedną z uliczek, czyniąc to odruchowo, bo gdzieś w pamięci było zapisane, że tędy prowadzi jakiś skrót…

Miasto ostatnimi czasy bardzo się zmieniło, bo zamiast oczekiwanego skrótu, znalazł się ślepej uliczce. Właściwie to stał przed wielką i szczelnie zamkniętą bramą – więc wychodziło na to samo.

Obrócił się na pięcie i chciał wrócić na główną aleję… ale u wylotu uliczki stało dwóch…zapewne przewodników po mniej popularnych dzielnicach miasta, sądząc po dosyć skromnym stroju.

– Panicz zabłądził może?

– Zabłądził? – zaśmiał się lekko i szczerze Herethikon. – Ależ skąd, będąc tu ostatnim razem obiecałem sobie raz jeszcze nacieszyć oczy widokiem tej wspaniałej, stalą okutej bramy! Czyż nie jest piękna?! Osądźcie panowie sami! – Zaśmiał się i zerknął za siebie.

– Na twoim miejscu nie byłbym taki zadowolony, chłoptasiu. – wycedził ze złością jeden z oprychów i wysunął z postrzępionego rękawa nóż. – No, paniczyku, ciekawym, czy obdarujesz nas czymś więcej, niż twoje śliczne ubranko?

– Chłoptasiu? – zapytał cicho Herethikon wielce zaaferowany tym jednym słowem, które, nie wiedzieć czemu, tak bardzo mu się spodobało. – Chłoptasiu?! – powtórzył raz jeszcze i roześmiał się serdecznie.

Bandyci popatrzyli po sobie zdumieni.

– Lepiej chodźmy, Gwizdek, coś mi się nie podoba w tym smarkaczu.

– Zawrzyj gębę. Zaraz zobaczymy, komu będzie do śmiechu…

– Gwizdek? Ciekawe imię. – powiedział spokojnie Herethikon. – Szkoda, Gwizdeczku, że nie posłuchałeś kolegi, oj szkoda… he he, HA HA HA!

– Już ja ci się zaraz pośmieję, ty… O KUR..

 

*

 

– Będę cię kochać zawsze i wszędzie! – mówił z zapałem on, całując jej szyję i dekolt.

– Zawsze przed, czy zawsze po?

– Przed, w trakcie i po! – krzyczał, porywając ją w ramiona i tarzając się po sianie, na którym spędzili niemal cały dzień. – Szczególne w trakcie, rzecz jasna! – śmiał się.

– Jesteś okropny, puść mnie! – oburzała się, starając wyrwać się z jego uścisku.

– Puścić?

– Tak, puść, jesteś wstrętny, słyszysz, wtrę…

– Sama się puść, jak jesteś taka mądra!

Ona biła go piąstkami po piersi, a on ją trzymał, śmiał się i rozkoszował bliskością jej wierzgającego ciała, sycił oczy ukochanym obliczem, każdą emocją, która na nim wykwitła, każdym uśmiechem i każdą zmarszczką… Nagle spoważniał.

– Co znowu?! – zapytała ona, dostrzegając tę zaskakującą odmianę. – No, co znowu? – zapytała już łagodniej, wtulając się w niego, wzdychając rozkosznie.

– Nic – powiedział cicho, niemal bezgłośnie, ale z czcią w głosie.

Przymknęła oczy, a jego palce muskały jej czoło, powieki, jej nos, policzki, rozchylone usta…

– Co teraz z nami będzie? – Zapytał.

– Nie wiem. – Szepnęła.

– Kocham cię! Ciebie tylko chcę! Wierzysz mi!? – Zapytał, ale już bez tego spokoju sprzed chwili. Zapytał pośpiesznie, gorączkowo i z obawą, jak ktoś, kto po raz pierwszy w życiu mówi prawdę i boi się, że i tym razem wezmą go za kłamcę.

– Wierzę! Przecież wiesz, przecież… – Spojrzała mu w oczy, spojrzała z bliska, oczyma rozpalonymi miłością i trwogą. Po chwili powiedziała z powagą i smutkiem. – Nie wrócę do domu.Nie chcę.

– Nauka się skończyła. Teraz czas nam…

– Przestań! – Chciała wstać, ale ponownie ją przytrzymał. – Po co pytasz, skoro… – Nie dokończyła, tylko szamotała się z gniewem i boleścią odmalowaną na twarzy.

– Chcę, byś była szczęśliwa. Twoja rodzina jest zamożna, ma majątek, ciepły dom, pełną miskę – niby nic, ale… Ja jestem biedny.

– Jesteś głupi! – W końcu udało jej się wyswobodzić, ale tylko dlatego, że jego uścisk zelżał.

– Wiem. Przez chwilę miałem nadzieję, że… Tak, masz rację, jestem głupi! – Przewrócił się na brzuch i skrył głowę w ramionach. Trwał tak przez kilka chwil w bezowocnym oczekiwaniu na jej reakcję, w końcu uniósł głowę i zerknął w za siebie.

– HA HA HA! – Nareszcie mogła roześmiać się swobodnie, co też z rozkoszą uczyniła.

– Drwisz sobie ze mnie, niewiasto?! – Zapytał wesoło.

Pokiwała w odpowiedzi pośpiesznie głową na boki, starając się choć przez chwilę zachować powagę.

– Już ja ci pokażę, ty rozpieszczona panienko z dobrego domu!

– Już mi pokazałeś. Nic wielkiego! – Zaniosła się śmiechem, gdy porywał ją w ramiona i zaczął się kręcić w kółko, kręcić i kręcić, coraz szybciej, by w końcu paść na siano, paść razem z nią, zdyszany i zachwycony. Kochający… i kochany.

Roziskrzone spojrzenia odnalazły się, usta zetknęły… i smakowały się łagodnie, ledwie się dotykając, ale przez to czując tak intensywnie. Oddechy zlały się w jeden, dłonie splotły, a serca przyśpieszyły biegu, jakby przeczuwały, że to dopiero początek wzajemnej…

– Czy ja aby nie przeszkadzam?

Zerwali się obydwoje na równe nogi.

– Kim jesteś!? Czego tu… Herethikon?!?!

– Poznałeś mnie? Jak miło!

– Czego tutaj… – Pyta ponownie on, ale przerywa, bo dostrzega kropelki czerwieni na okryciu niespodziewanego gościa.

– Czy coś nie tak? – Pyta Herethikon, zerkając uważnie w dół. – Aaa, to. Nie przejmuj się, to nie moja, he he. Pewien nieborak, właściwie dwóch, zaczepiło mnie na mieście… Zresztą, nie ma potrzeby zanudzać was szczegółami. Mam do was sprawę.

– Do nas? A w czym my możemy być ci pomocni?! – Zapytała ona ironicznie, ale gdy spoczął na niej wzrok przybyłego, para roziskrzonych tajemniczym blaskiem oczu Herethikona, poczuła strach. Przylgnęła do ukochanego.

– Nawet sobie nie zdajesz sprawy, ślicznotko, jak bardzo możecie mi być pomocni. Nawet sobie nie zdajecie sprawy… moje dwa słodkie, zakochane w sobie po same uszy gołąbki.

– Co robisz na Zamku? – Pyta on. – Nie masz prawa tu przebywać!

– Dzisiaj każdy ma prawo tu być. KAŻDY! – Ryknął Herethikon.

– Ciekawe, czy wykładowcy są podobnego zdania? – Zapytała ona naiwnie i poczuła, jak ukochany ściska wymownie jej dłoń.

– Dobrze, że o tym wspomniałaś. Właśnie zamierzałem iść i ich o to zapytać. Wszystkich. Po kolei. – Na twarzy Herethikona zagościł demoniczny uśmiech. – Każdego z osobna zamierzam bardzo, ale bardzo sumiennie wypytać. Obawiam się tylko, że może mi braknąć czasu… więc chciałem was prosić o małą przysługę. Niewielką, taką tyci, tyci. – Uniósł dłoń i zrobił międzykciukiem a palcem wskazującym malutką szparkę.

– Mów, czego chcesz i się wynoś!

– Wracam po tylu latach i słyszę dokładnie to samo: Herethikonie, wynoś się! He he. Ale z jednym masz rację, już czas wyjawić powód swojej wizyty.

Herethikon wzniósł dłonie w górę, potem przeniósł je na boki, następnie lekko klasnął.

– No, to by było na tyle, jeśli chodzi o waszą magię. Teraz mogę wam coś zaprezentować, co też uczynię z prawdziwą przyjemnością!

Ona i on, obydwoje zdębieli. Nie mogli się poruszyć, nie mogli zmrużyć powieki, nie mogli poczuć ani siebie nawzajem, ani własnych ciał. Jedyne, co mogli, to słuchać słów Herethikona.

Słuchać jego słów i widzieć jego twarz.

– Klątwa! Odbieram jedno, lecz daję wam drugie. Klątwa! Na wieki całe, na lata długie. Klątwa! I wieczne istnienie. Klątwa! Której nikt nie zmieni. Klątwa! Utkana z nienawiści. Klątwa! Niechaj się nareszcie się ziści! Klątwa! Miłość poprzez nienawiść – a słodką i ja z tego będę miał potęgę!

Herethikon zakończył formułę. Nim jego usta rozciągnęły się w tryumfalnym uśmiechu…usłyszał słowa, wypowiadane przez samego siebie, wypowiadane wbrew własnej woli!

– Serce ku sercu, poprzez nienawiść, przyniesie potęgę, której nic nie strawi. Dłoń ku dłoni, poprzez wszystkie wieki, Klątwa trwać będzie, dopóki miłości żar płonie. Dusza ku duszy przeć będą ku sobie. Gdy zejdą się w jedno – świat DOŚĆ Klątwie powie!

Padł na kolana wyczerpany do cna. Podniósł z wysiłkiem głowę i spojrzał na parę wciąż jeszcze nieruchomych kochanków. Stali blisko siebie, dłonie, ich wnętrza mieli skierowane ku sobie, niemal się dotykali.

– Niechaj i tak będzie! – Rzekł z gniewem i poczuł, jak wracają mu siły, jak wzrasta w nim potęga, o której nawet nie śnił! – Coś za coś, jak zwykli mawiać ludzie interesu. Poza tym… już ja potrafię o siebie zadbać!

 

DwuImperium. Okolice Wielkiego Bąbla. Terra Duplex – statek Akademii Kosmicznej.

313 rok współistnienia.

– Witajcie mili państwo! – Na podwyższeniu pojawił się mężczyzna w średnim wieku. – Proszęmi wybaczyć to małe spóźnienie, ale…

Nim wykładowca zdołał się na dobre usprawiedliwić, został zagłuszony gromkimi brawami.

– Nigdy więcej tak nie róbcie! – Podjął wesołym głosem. – Nigdy więcej nie bijcie brawo komuś, kto was przeprasza! No, chyba że chcecie go do szczętu popsuć. A jeśli tak, proszę kontynuować!

Profesor schylił się i wyłowił butelkę zielonego wina spod mównicy. Po chwili sączył z ukontentowaniem trunek z wąskiego kieliszka.

– Nazywam się Kristoff Swazi, ukończyłem siedmioletnie studia na wydziale języków abstrakcyjnych III stopnia. Do dzisiejszego dnia nie mam pojęcia, w jaki sposób udało mi się zdać końcowy egzamin przed szacownym gremium Akademii! – Na sali odzywają się nieliczne śmiechy.

– No, dobrze. Kazano mi, drodzy państwo, stanąć przed wami, bo podobno nikt na obszarze DwuImperium nie potrafi wam powiedzieć więcej o Statkach, niż ja. Ubolewam, że wiemy o naszych gościach tak niewiele, że takiego laika jak ja uznano za autorytet w tej materii.

Profesor sięga po kieliszek, upija łyk, mlaska głośno i z ukontentowaniem oraz kontynuuje wątek.

– Ze Statkami, drodzy państwo, zetknąłem się na studiach. A jak się zetknąłem, to już tak mi zostało. Teraz podobno jestem jednym z nielicznych, zajmujących się badaniem naszych wspaniałości na okrągło. Zarówno ja, jak i moja żona jesteśmy Nimi zachwyceni! Żona szczególnie!

– No, no, nie śmiać się z mojej żony! Nawet ja nie jestem na tyle niemądry, by się z niej śmiać!- Bystre spojrzenie wykładowcy lustruje zgromadzonych. Dostrzega kilka znajomych twarzy. -Dobra, dość tych żartów. Czasu mamy niewiele, więc pozwólcie, że pokrótce streszczę treść wykładu. Jeśli coś będzie was szczególnie interesować, poświęcimy temu więcej czasu, a nudy możemy sobie śmiało pominąć.

– Hmm… na początek opowiem wam o pojawieniu się Statków. Kiedy je dostrzegliśmy, jak próbowaliśmy nawiązać z Nimi kontakt, z jakim skutkiem – choć to akurat wiedzą wszyscy – słowem: opowiem wam o początkach naszej wielkiej przygody z Nimi.

– Potem, choć wolałbym tę część ominąć, ale akurat tego nam, drodzy państwo, pominąć nie wolno, porozmawiamy o dziwnej wojnie, którą prowadziliśmy przez niemal dwa dziesięciolecia.Dwadzieścia lat wielkiego szaleństwa, dwadzieścia lat obłędu, tajemnicy, niezrozumienia i upadku moralnego DwuImperium! Choć upłynęło tyle lat, do dziś dnia, nie potrafimy sobie odpowiedzieć, jak do tego doszło – tym bardziej, moi mili, musimy o tym podyskutować. Ciąży na nas wielka odpowiedzialność. Jeśli nie za naszych przodków, to z pewnością za nasze dzieci! Musimy bowiem zrobić wszystko, WSZYSTKO, by coś takiego się nigdy więcej nie powtórzyło. NIGDY, drodzy państwo! – Palec profesora zawisł w powietrzu, które niosło po auli echo ostatnich słów.

– Gdy tę smutną stację naszych rozważań będziemy mieli za sobą, opowiem wam o kilku dziesięcioleciach bezustannych badań, jakie prowadziliśmy i jakie wciąż prowadzimy. Opowiem wam o setkach sond, o tysiącach prób, o niezliczonych testach, doświadczeniach, opowiem o laboratoriach, o technikach badań, które postawią wam włosy na głowach. Usłyszycie o mniej lub bardziej szalonych teoriach, zaskoczeniach, majakach, zachwytach, fantazjach i suchych faktach!

– Na samym końcu, jeśli taka będzie wasza wola, pogadamy sobie o kursach, prędkościach, masach i innych, arcyciekawych wielkościach, ale i tak, wszystko to będzie niby wstęp do samych Statków – bo gdy już powiem wam wszystko, co sam wiem, to okaże się, że ta wielka tajemnica, ta podwojona zagadka przemierzająca mroki kosmosu, jest dla nas tak samo niedostępna, jak była na początku.

– No dobrze, czy zatem taka kolejność, myślę, że logiczna, odpowiada państwu? A może macie jakieś życzenia, propozycje? No, śmiało!

Chwila ciszy, która profesor wykorzystuje i opróżnia zawartość kieliszka.

– Dobrze, skoro mam wasze ciche błogosławieństwo, zatem możemy…

Przepraszam, że przerywam, profesorze, ale po pierwsze czynię to z rozkazu kapitana; a podrugie: wydaje mi się, że będzie pan zainteresowany.

– Słucham cię, komputerku. Czy coś się stało?! – Zaniepokoił się Kristoff, bo nieczęsto zdarzało się, by komputer pokładowy przerywał wykłady.

Około trzydziestu sekund temu jeden ze statków – ten bliższy nam – przyśpieszył. I to znacznie.

– Przyśpieszył? Trzydzieści sekund?! Znacznie?!? Mówże, na Wielką Kosmiczną Pustkę, do rzeczy, maszyno!

Obiekt S1 od czterdziestu siedmiu sekund systematycznie zwiększa swoją prędkość. Na daną chwilę jego prędkość równa się 126% prędkości początkowej.

– Na świętą osobliwość! Wykład odwołany! Komputer, gdzie jest obiekt S1? Gdzie się znajduje,czy…. – Kristoff zamilkł na moment, po czym zapytał cicho. – Czy obiekt S1 zaczął przyśpieszać po wkroczeniu w Wielki Bąbel?

Odpowiedź na pańskie pytanie, profesorze, jest niemożliwa ze względu na brak precyzyjnie określonej granicy Wielkiego…

– Aaaa, milczże, przeklęta maszyno! – Złapał się za głowę profesor. – Czy obiekt S1 zaczął przyśpieszać z chwilą wejścia w przestrzeń o średniej gęstości materii międzygwiezdnej poniżej przeciętnej, ustalonej dla znanego nam obszaru przestrzeni kosmicznej?!

Tak.

– Więc czemu, do jasnej cholery, od razu nie mówisz?! Gdzie jest kapitan?!?

W tej chwili poły grodzi Wielkiej Auli rozjechały się na boki, do wnętrza wbiegł kapitan od progu wołając.

– Gdzie jest profesor?! – A dostrzegłszy go tam, gdzie powinien być, dodał. – Długo mamy jeszcze na pana czekać?!

– Pędzę!! – Profesor już miał zeskoczyć z podwyższenia, gdy zamarł w miejscu, porwał butelkę zielonego wina i dopiero wtenczas popędził za kapitanem.

 

Nieokreślony zakątek DwuImpeium, 414 rok współistnienia.

 

Starzec wyszedł spokojnym krokiem na rozległy taras rodzinnego domu. Piękna noc -pomyślał. Niebo było bezchmurne, usiane gwiazdami. Zmęczone oczy wpatrywały się w niezliczone punkciki światła z zachwytem, niesłabnącym od dziesiątek lat.

– Coś woła starego wilka w las! – Zaśmiał się starzec i westchnął na wspomnienie setek podróży gwiezdnych, które odbył. Wspomniał minione pokolenia astronautów – ojca, dziadka, pradziadka…

Zmęczony długim żywotem wzrok wędrował po niebie, skakał z mgławicy w mgławice, zukładu w układ, z niewidzianego globu na glob… w końcu zawisł na jednym najjaśniejszych obiektów nocnego nieba.

– Dziadziusiu?

– Chodź! – Ożywił się starzec. – Chodź do mnie, szkrabie! – Porwał prawnuka na wciąż silne i sprawne ręce.

– Na co patrzysz, ojcze mojego dziadka?! – Kilkuletni bączek odchylił głowę do tyłui wpatrywał się z dziecięcą, słodką naiwnością odmalowaną na twarzy w nocne niebo.

– Czemu jeszcze nie śpisz, synu syna mojego syna, hę?

– Bo ja też będę kosomonautą!

– Czy mam przez to rozumieć, że kosomonauci nie śpią?

– Pewnie, że śpią! Ale nie w nocy, przecież za dnia nie ma aż tyle dużo gwiazdów!

– Ha ha! – Roześmiał się pradziadek i przytulił szkraba mocno, całując go w rozczochraną głowę. – A powiedz, bączku, gdzie polecisz w swoją pierwszą wielką kosmiczną podróż?!

– Tam! – Palec malca wystrzelił w stronę wyjątkowo jasnej gwiazdy.

– Ooo, widzę, że pan zna się na rzeczy. A wiesz może, drogi kapitanie, jak się ta gwiazda nazywa?

– Lux Maxima! – Krzyknął wesoło przyszły kosomonauta.

– Brawo! A wiesz, wielki odkrywco, że jeszcze sto lat temu tej gwiazdy nie było?

– Hmm…… wiem!

– No tak, to nawet małe dzieci wiedzą, proszę o wybaczenie, panie kapitanie! – Śmiał się dziadek. – A wiesz, że ta gwiazda, jak ją nazywamy, to wcale nie jest gwiazda?

– Wiem, ojcze mojego dziadka, właśnie dlatego tam polecę!

– I nie boisz się?!

– Nieee, bo polecisz ze mną! – Tym razem to malec się śmiał. Ale po chwili zapytał bardzo poważnie – Polecisz, prawda?

– Ależ oczywiście, że polecę, ale lepiej chodźmy już spać! Musimy nabrać dużo sił przed czekającą nas daleką podróżą.

– Jeszcze chwilkę, dziadziusiu, proszę!

– Eech, no dobrze. Ale tylko chwilkę. Nie przeszkadzajmy naszej szanownej Lux Maxima. Chyba wiesz, jakie krążą o niej legendy? – Zapytał konspiracyjnym szeptem dziadek.

– Jakie?!

– Nie wiesz?! – Zdumiał się dziadek. – Eee tam pewnie mnie bujasz, na pewno wiesz!

– Nie wiem, dziadziusiu, nie wiem, powiedz, proszę, powiedz!

– Hmm…. Chyba można ci zaufać. Posłuchaj zatem, ale nikomu ani słowa, okej?

– O-kej, dziadku!!

– Ciiiiii!

– Ciiii….

– Kiedyś, a było to bardzo dawno temu, żyła para bardzo zakochanych w sobie ludzi. Kobieta imężczyzna.

– Tak bardzo zakochani jak ty i babcia?

– Eee, mniej więcej… No, więc była para zakochanych i był też zły czarnoksiężnik, który rzucił na zakochanych straszną klątwę! Klątwa rozdzieliła kochanków, a zły czarnoksiężnik czerpał z nieszczęścia zakochanych wielką moc! Stał się dzięki tej mocy niemal niezwyciężony!

– Jejku!

– Tak właśnie było! Klątwa trwała przez tysiące lat, ale pewnego dnia dobra wróżka zamieniła zakochanych w dwie żyjące planety i popchnęła je ku sobie poprzez bezmiar kosmosu! Po kolejnym tysiącu lat zamienieni w planety kochankowie zjednoczyli się. Od tamtej pory świecą żarem swojej nieskończonej miłości.

– Naprawdę tak właśnie było, dziadku? – Zapytał cicho malec, który nagle poczuł się bardzo senny.

– Ależ oczywiście, że tak, kochanie! A teraz chodźmy już, nie przeszkadzajmy zakochanym, pewnie chcą zostać sami.

– Tak, tak… sami. – Powiedział cichutko spod przymkniętych powiek prapraprapraprawnuk kapitana Gyr'a.

Koniec

Komentarze

Podobało mi sie, po przeczytaniu każdego zdania i każdego słowa (czesto jak mnie coś zbyt nudzi omijam , lub pobieżnie czytam akapity) moge w pełni świadomie powiedzieć,że mi się podobało. Miało to co lubię w opowiadaniach : pewne podwójne dno, głebokie zarysowanie uczuć - a co więcej zasługa autora w tym, że dał odczuć je sytuacją i opisem a nie nazwał wprost , i co najważniejsze nie było ono proste i jasne jak obsługa obierania ziemniaków i spowodowało u mnie pewną refleksję.

Pomijam tam pare zjedzonych spacji czy powielonych wyrazów , całośc czytało mi się płynnie, nic nie gryzło mnie po oczach i nie musiałam sie zastanawiac co autor chciał powiedzieć używając takiego a nie innego sładu liter.

Ach, cieszę się.... ale przez łzy!
Właśnie wróciłem ze spotkania z pewną Panią.... a Ona... cóż, uświadomiła mi, jak jeszcze jestem mały, malutki, maleńki w swych, jakże naiwnych opowiastkach, w swojej żałosnej grafomanii.

Bogowie! Po 8 latach wmawiania sobie, żem jest pisarz pełną gębą - okazuje się, że jestem literacką popierdułką - niczym więcej! 

Dziwnym są mi te 4letnie cykle.... po pierwszych 4 latach - straciłem nieomal wszystko, co napisałem. Zacząłem od nowa.
Teraz - po kolejnych 4 latach - znowu mi przychodzi zaczynać od nowa. OD NOWA! 

No i cóż ci powiedziec...  chyba jedno mi sie tylko nasuwa (nie wiem czemu co prawda przeplatane gdzies w tle pewnym artykułem pana A. Sapkowskiego - bo nie do konca w związku), że jesli chcesz sprzedać coś w dużej ilości to rób to na co jest największy popyt, ale jeśli chcesz zostawić po sobie coś co w twoim własnym odczuciu jest dobre, to z krytyki wyciągaj budujące wnioski,  ale tylko te co są z twoim mysleniem zgodne. Ale to tylko moja opinia, w obecnej chwili, zwykłego, przeciętnego czytelnika:)

Spoko, Greg ... Może przez tę panią po prostu przemwaia zazdrość? Z tego, co opublikowałes, mpomi zdaniem najlepszy jest "Obiad". To jest naprawdę dobre opowiadanie,kyorego się absolutnie nie musisz wstydzić. Chyba wymaga doszlifowania, ale sam pomyśl i wykonanie jest naprawdę niezłe. Pozdrowienia.


@Madeline - zmień perspektywę, patrz oczami twórcy ;-)

Dzięki @RR - tamte utwory są stare, "Obiad" nowy; ale będę przeplatał - muszę budować skalę porównawczą, wiedzieć - nie tylko czuć - że się rozwijam. Tak że proszę o wyrozumiałość, jeśli trafi się jakiś "gniocik" z przeszłości ;-)

Co do "MFantastycznej" napisana na zupełnym spontanie - co widać bardzo dobrze na początku ;-) ale lubię ten utwór, mam do niego sentyment - jako właśnie symbolu rzeczy pisanych spontanicznie, w pośpiechu, z przesytem emocji.

pozdrawiam wszystkich, którzy przeczytali, czytają i czytać  zamierzają ;-D

@GregN na czyjs utwór to nieco ciężko,( na swoją zaś pisaninę to jeszcze za wcześnie, bo pisać każdy kto skończyl kilka pierwszysch klas szkoły potrafi, ale wzbudzać tym co stworzył jakieś uczucia to już nie koniecznie).  Moja polonistka mawiała: " Jeśli chcesz wiedzieć, co autor miał na mysli to przeczytaj najpierw jego biografię, jęśli zaś wystarczą ci twoje własne odczucia to sam utwór. " Także na razie posostane na stanowisku czytelnika:)

Nowa Fantastyka