- Opowiadanie: TommuJK - Ekspedytor

Ekspedytor

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ekspedytor

Mrok. Zewsząd ogarniający mrok prowadził mnie przez przestrzeń niezmąconą. Szedłem jak lunatyk w swym chorym śnie. Wiedziałem, że coś mnie przyciąga, woła, wręcz krzyczy szaleńczym głosem. Nie mogłem być obojętny na ten głos, choć szaleńczy i nieokiełznany się wydawał, to jednocześnie był przyciągający i podniecający. To był zew, zachęta do czegoś lepszego niż do tej pory robiłem.

 

Ogarniałem swym mętnym wzrokiem przestrzeń wokół mnie. Połamane drzewa, niczym tajfun ścięte, spoczywały w niesączonym grymasie własnego bólu. Kikuty gałęzi skręcały się w nienaturalny sposób, dawało to wyraz miejskich kuglarzy, którzy zawodowo zabawiają publikę swymi błazeńskimi występami. Drzewa te i gałęzie powykręcane, takie się nie wydawały, wręcz przeciwnie można by rzec. Bardziej przedstawiały obraz jakiegoś koszmaru sennego, niźli jakiejś zabawy.

 

Chłód tu panujący i obraz przeraźliwy nie odstręczał mnie ani nie zniechęcał, brnąłem dalej. W szaleństwie swym straciłem swą dusze. Zaprzepaściłem to, co kiedyś zdobyłem, kim byłem i co osiągnąłem. To już było niczym dla mnie samotnego.

 

Gdzie mnie zaprowadzi ta kraina się zastanawiałem? Gdzie dojdę tą nieprzyjazną drogą? Cel mój musiałem osiągnąć, wiedziałem o tym, lecz czy był on konieczny? To już byłą inna kwestia, którą miałem nadzieje rozwikłać u kresu mej drogi, gdy zbadam to, co mnie tak bardzo woła. Niema i magiczna siła woła mnie, woła abym ją poznał i zrozumiał. Chcę cie zrozumieć, chce cie poznać. Tak tylko to jest cenne, tylko to się liczy. Pragnienie pragnienia twego jest moim wyznacznikiem do dalszych czynów i do dalszych kroków moich.

 

W oddali coś się poruszyło. Wychyliło coś za skały. W myślach mych podsunęły się setki myśli, co to mogło być. Sięgnąłem po swój miecz i wyciągnąłem go z pochwy. Byłem gotowy na spotkanie tego czegoś, nie bałem się niczego, strach odstawiłem w ogóle gdzie indziej. Teraz byłem zimny jak głaz. Bez jakichkolwiek uczuć podchodziłem do życia, by przeciwstawić się z okrutnością tego świata.

 

Stałem na nogach pewnie, obserwowałem ten głaz gdzie zauważyłem jakieś poruszenie. Może jakiegoś zwierzęcia, czy człowieka, niewiadomo, czego, nie dało się tego dokładnie dostrzec. Czekałem aż coś się wydarzy, albo sam zdecyduje się zbadać, co to było. Chwila niepewności wzmogła we mnie zwątpienie. Odrzuciłem tę myśl od razu, zaprzeczała ona moją postawę i powstrzymywała mnie przed moim zadaniem. Ruszyłem powoli w tamtym kierunku.

 

Z początku nic nie było, od tak zwykły kamień, czy głaz raczej, a jak że by inaczej. Pełno wyło tego tutaj. Ozdabiały one całą tu okolice, wyrastają to tu, to tam. Dopiero jak się zbliżyłem do owego głazu to coś wyskoczyło za niego.

 

Jakaś kreatura, czy jakiś potwór się tym czymś okazał. Z obrzydzeniem się spojrzałem na niego, napawał mnie wstrętem i obrzydzeniem. Co to mogło być? Co to za kreatura? Okropne to było i paskudne w swej powłoce. Guzami jakimiś był pokryty, a skóra jego bardziej do łusek gadzich była podobna niźli do skóry człowieka, czy ssaka jakiegoś. Nos miał krzywy, tak samo jak wszystkie jego kończyny, z których na końcach zwisały groźnie wyglądające długie pazury.

 

Jednak w tym całym okropieństwie moją uwagę przykuły oczy tego stworzenia. Były one jakby inne od pozostałych części jego ciała, jakby nie pasowały do niego. Coś w nich było urzekającego i łagodnego. Wątpliwość ta powstrzymała me dalsze ruchy. Stałem nieruchomo z mieczem w ręku. Przyglądaliśmy się sobie nawzajem, badając się, czekając na to, co zrobi drugi.

 

– Kim jesteś wstrętny stworze? – zwróciłem się do tej kreatury wreszcie, mając nadzieje, że to coś mówi. Jego oczy mówiły tak wiele, przez to wydawało się, że jest to istota rozumna.

 

Nic nie odpowiedział, odwrócił się tylko do mnie plecami i odeszło. Postanowiłem go śledzić, wiedziony jakąś magiczną i tajemniczą siłą. Jakimś wołaniem, czy zewem mnie to coś przyciągało. Nie miałem pojęcia, co to mogło być. Nie zdawałem sobie sprawy, co mogę tam odnaleźć, kogo spotkać, albo, co zastać. Szedłem dalej, bardziej czujny i uważny niż dotychczas. Musiałem być bardziej ostrożny, wkraczałem na nieznane i złowrogie tereny, gdzie czaić się mogło wszystko, liczne złe potwory i inne szkarady jak to, co spotkałem i za którym podążam. Trzymałem nadal w ręku swój miecz niezawodny i cenny, trzeba było mieć się w pogotowiu na wszystko. Byłem jak drapieżca, który wszedł na terytorium innego drapieżcy, tylko walka mogła rozstrzygnąć, który z nich jest wytrwalszy i silniejszy.

 

Dotarliśmy do jakiejś jaskini, do której wszedł stwór. To tutaj mnie przyprowadziłeś? Ciekawe, co rzesz się tam może znajdować?

 

Czułem z głębi tej jaskini coraz silniejsze nawoływanie, które odzywało się w głębi mnie i docierało do mojego serca. Stawało się coraz silniejsze i mocniejsze, tak, że bez chwili postoju, czy odpoczynku po długiej podróży, i bez chwili wahania, wstąpiłem do środka jaskini.

 

Na samym wstępie uderzył we mnie blask niesamowity. Moje oczy oślepły i rozjaśniły mój umysł. Od razu pojąłem, co się dzieje. Nie widziałem tego, lecz to coś czułem. Czułem samym sobą. Nie widziałem, nie słyszałem. Po prostu czułem to samym sobą, całym swym ciałem, organizmem mym niezachwianym i pewnym.

 

Wiedziałem, co to jest. To była magia. Najczystsza nieskazitelna magia. Ogarnęła mnie całego, otuliła moje ciało niczym koc, ogrzała i uspokoiła. Błogi stan mnie ogarnął, niczym chwila przyjemnego i ciepłego wiatru. Opamiętać się nie mogłem, w zapomnieniu tylko wpadłem.

 

Uleciałem gdzieś, a raczej coś mnie uniosło. Me ciało było bez władne i wiotkie, niczym martwe, jednak żyłem i to pełnią życia. Takim życiem właśnie chciałem żyć, lecz nie mogłem. Od razu spadłem na ziemie, me niebiańskie uniesienie trwał tylko moment, co bardzo żałowałem.

 

Leżałem teraz, próbując wstać, lecz nie mogłem. Podszedł ktoś do mnie i mi pomógł wstać. Chwyciłem mocną pomocną dłoń, czułem się jakbym się znalazł przyjaznym miejscu, pewnie bym się tak czuł, gdybym nie pamiętam, dokąd wszedłem. Mimo to byłem pełen zaufania i wdzięczności za pomoc mi udzieloną.

 

Spojrzałem na osobę, która mi pomogła wstać. Okazało się, że jest to starsza kobieta w czarnej szacie. Wyglądała jakby żyła już kilka wieków, a nawet i dłużej. Cała była pokryta zmarszczkami, jednak we wzroku jej widać było pewną siłę, może nie fizyczną, ale jakby duchową, czy mistyczną.

 

– Tyś jest ekspedytorem? – spytała swym ochrypłym głosem.

 

– Jam jest – odparłem.

 

Zauważyłem poruszenie za plecami tej staruszki, jakieś postacie, niezidentyfikowane przeze mnie, zaczęły szeptać między sobą.

 

Dopiero teraz dostrzegłem gdzie jestem, znajdowałem się w środku jaskini, w wielkiej sali, można by rzec, że nawet olbrzymiej. Strop wydawał się znikać z horyzontu mego wzroku. Ściany zdawały się oddalać i przybliżać jednocześnie, tak jakby były ruchome. Wydawało się to czystą imaginacją, mimo to było to bardzo realne.

 

Dostrzegłem za staruchą tego małego stwora, który mnie tu przywiódł. Wyglądną jakby się chował za nią, jakby się czegoś bał, albo obawiał. Tylko z czyjego powodu? Z mojego? Czy ich?

 

– Wiemy, po co żeś tu przybył! – rzekła starsza, tajemnicza kobieta, gdy szmer innych osób umilkł – i wiedz, że tego nie dostaniesz!

 

Słowa te jak dzwoń rozbrzmiały mi w uszach. Pozostały echem jeszcze przez długi czas, do momentu aż doszły mi ich znaczenie. Zacząłem się zastanawiać, o co jej chodzi? Przecież sam nie wiedziałem, po co tu przyszedłem. Kierowało mnie coś w te miejsce, prowadziło mnie tu jakaś magiczna siła. Przyciągała mnie jak magnez przyciąga żelazo. Co to mogło być?

 

Byłem jak odurzony jakimś narkotykiem. Dookoła miliony iskier świeciło mi przed oczami. Spoglądałem na ludzi dziwnie ubranych. Na starszą kobietę, która stoi hardo i najwyraźniej czeka na moją odpowiedz, ale ja nie wiedziałem, co jej odpowiedzieć. Stałem tak tylko patrząc się na to wszystko głupio.

 

– Idź stąd precz! – zwróciła się do mnie starsza kobieta zdenerwowana i zniecierpliwiona tym moim ciągłym milczeniem.

 

– Nie – odpowiedziałem jej. Choć sam nie wiedziałem, dlaczego tak mówię i dlaczego miałbym tu zostać dłużej, to wiedziałem, a raczej czułem to, że musze tu zostać. Coś nie pozwalało mi stąd odejść. Miałem jakąś misje tu do wykonania. Musiałem to zrobić, w końcu jestem ekspedytorem, a to do czegoś zobowiązuje.

 

– Ach tak! – krzyknęła, byłą jeszcze bardziej zdenerwowana i zniecierpliwiona – bierzcie go!

 

I jak na komendę rzucili się na mnie wszyscy, z pięściami samymi, nie mieli broni tylko własną zajadłość i nienawiść. Byli jak dzikie zwierzęta jakimś gniewem rozszalałe, czystą furią, rządzą mordu w oczach. Krwi tylko chcieli, krwi pragnęli. To nie byli ludzie, to były bestie jakieś, dzikie i szalone. Wściekłe i rozszalałe.

 

Wyciągnąłem swój miecz przed siebie, było to bardziej mechaniczne, czy instynktowne poczynanie z mojej strony. Sam nie chciałem przelewu krwi, ale jak byłem zmuszony do tego i nie miałem innego wyjścia to siekłem, że aż miło. I tak w obronie swej ciąłem atakujących mnie złych ludzi. Rozszarpując ich bezbronnych, a szalonych i w amoku jakimś.

 

Cofałem się uderzony naporem atakujących wściekłych ludzi. Nie chciałem tego, byłem zmuszany do czegoś, czego nie lubię, nienawidzę wręcz. Była to wyższa konieczność, samoobrona, ochrona mego życia. Musiałem walczyć, do tchu, dzielnie, aż zwyciężę. Tak byłem nauczony i wyczwiczony przez wiele ciężkich godzin spędzonych podczas walk i bijatyk.

 

Broniłem się jak mogłem najlepiej, nie wiem ilu już pokonałem, utłukłem, zabiłem, czy zraniłem. Nie liczyłem tego. Mimo przewagi liczebnej nade mną, nie radzili sobie ze mną i miałem pewną przewagę nad nimi. Nic mi nie mogli zrobić. W swym szaleństwie i wściekłej furii byli bezradni wobec mnie.

 

Widząc to wszystko starsza kobieta, która rozkazała im mnie zaatakować, wszeptała jakieś słowa i zwróciła się do stworzenia, za którym tu przybyłem. Wydała jemu jakiś rozkaz. Nie słyszałem jej, ale widziałem jak się zwraca do niego, widać było na pierwszy rzut oka, że wydaje mu rozkaz, tak poddańczej postawy nie widziałem jeszcze nigdzie.

 

Nie miałem czasu na dłuższe przyglądanie się, co się tam dzieje, ciągle wściekle na mnie atakowali i bez przerwy się broniłem dzielnie. Coś się tam wydarzyło. Mój wzrok zarejestrował przez ułamki sekund, dosłownie kątem oka jakieś zamieszanie, jakąś krzątaninę.

 

Rozprzestrzenił się w około dym, który podział się niewiadomo skąd. Wprawił on w dezorientacje moich dręczycieli i zaburzyła im atak na mnie. Postanowiłem to wykorzystać i wymknąć się stąd, nie widziałem większego sensu tu zostawać, czekało mnie tu tylko niebezpieczeństwo i śmierć niechybna.

 

Minąłem bezmyślnych i ślepych napastników. Musiałem zasłonić usta i oczy żeby kłujący dym się nie dostał tam gdzie nie powinien. Szedłem na oślep, po omacku, wiedząc, że i inni nic nie widząc, dzięki czemu jestem w miarę bezpieczny.

 

Lecz moje rozumowanie okazało się błędne. Myślałem ze minie wszystkich i ucieknę stąd niezauważony. Jednak się myliłem. Po minięciu kilku osób, wściekłych ludzi, co mnie atakowali, natknąłem się na jakąś osobę. Zdezorientowany otworzyłem oczy. Byłem zaskoczony, kogo zauważyłem, wcześniej nie widziałem tej osoby w tym miejscu. Dokładnie się wszystkim przyjrzałem i tej osoby nie widziałem. Pojawiła się jakby wyskoczyła z kapelusza, w jakiś zaskakujący i magiczny sposób.

 

Wpadłem na piękną, delikatną i przestraszoną młodą dziewczynę. Miała długie kasztanowe kręcone włosy. Delikatne rysy twarzy i piękną i zgrabną figurę. Z miejsca mnie zauroczyła, można by powiedzieć, że zauroczyłaby każdego, kto na nią spojrzy. Miała w sobie pewien tajemniczy urok, który obezwładniał największego twardziela. Na jej widok rozmiękły mi nogi. Nie wiedziałem, co mam robić, co mam mówić, w ogóle nie wiedziałem, co mam ze sobą począć. Wszędzie dookoła panował zamęt, chaos nieopisany. Ludzie wrzeszczeli i walili pięściami we wszystko, co się dało. I tylko ja z piękną nieznajomą staliśmy spokojnie na środku tej Sali, spokojni o siebie i zauroczeni sobą samym.

 

Jej oczy mówiły wszystko, wyrażały one wszystkie cuda wszechświata. Gwiazdy dwie spadające nie dorównują urokiem i pięknem do jej dwóch niebieskich jak niebo oczu.

 

Tylko coś mi nie pasowało w jej wzroku, jakbym gdzieś go już widział. Jej oczy były niemal takie same jak te, które widziałem i tego przeraźliwego i obrzydliwego stwora. Były one pełne smutku mi niewiadomego.

 

Wiedziałem teraz, po co tu przybyłem, teraz byłem już tego pewien. Nie zastanawiając się długo i nie czekając na nic chwyciłem delikatną i drobną dłoń tej dziewczyny. Musieliśmy uciekać, byłem tu niebezpieczny, a ona musiała iść ze mną. Jej też tu groziło coś złego.

 

Ruszyliśmy w stronę wyjścia. Mgła zdążyła opaść, wszyscy zobaczyli jak im umykamy. Starsza kobieta widząc to krzyknęła przeraźliwie, jakby ją coś rozrywało w środku. Krzyk ten był przeraźliwy i napełnił nas trwogą i strachem na długo.

 

Dziewczyna zdawała się jakby była w szoku, może i tak było, albo po prostu dawała mi się prowadzić swobodnie.

 

Wybiegliśmy z jaskini, za nami słuchać było wrzask i gwar, ludzi nas goniących. Starałem się biec jak najszybciej, uciec chciałem jak najdalej stad, chciałem się ratować. Ratować chciałem także tą tajemniczą dziewczynę, która w tym momencie spowalniała moje ruchy. Nie ciągnąłem ją na siłę, chociaż ona sama starała się biec jak najszybciej to i tak mnie spowalniała.

 

Wbiegliśmy do lasu. Na plecach swoich wciąż czułem pogoń przeciwko nam wymierzoną. Słychać było coraz bardziej ich wrzaski i przekleństwa, był to znak, że się nieuchronnie do nas zbliżają. Byli oni od nas szybsi, kwestią czasu jest to żeby nas dogonili.

 

Krzyki i przekleństwa, zaczęły ustępować na rzec jakiś ryków, czy jakiś jazgotów, można wręcz powiedzieć, że jakiś zwierzęcych. Jakby zaczęły nas gonić najdziksze zwierzęta spotkane w tej okolicy. Ze strachu nie odwracałem głowy, wolałem się nie przekonywać, co za nami jest. Do uszu mych dolatywały straszne i okropne dźwięki, doprowadzające do panicznego strachu.

 

W pewnym momencie coś mnie powstrzymało. Dalej nie mogłem biec. Stanąłem jak słup soli, jak głaz dosłownie. Ruszyć się nie mogłem ani na minimetr. Stałem tylko tak i przyglądałem się temu, co się dzieje.

 

A działo się wiele. Na przykład. Dziewczyna, którą uratowałem z potwornej jaskini uciekła dalej nie bacząc na mnie ani na nic, po prostu najnormalniej w świecie sobie pobiegła, mnie zostawiając. Powoli zaczynały mnie doganiać liczne potwory, byłem już zgubiony, bo jak mógłbym się bronić jak nie mogłem się w ogóle poruszyć. Byłem jakimś czarem, czy urokiem wstrętnym odurzony. To jakieś paskudztwo, co mi się przypałętało było rzucone przez jakiś złych i niegodziwych ludzi. Cóż mogłem zrobić teraz? Nic!

 

Czekałem jak na skazanie. Stach i przerażenie mieszały mi wnętrzności. Szaleńczo zmysły me skakały dając o sobie znać. Niepokój nadchodzącego końca czyhał na mnie bezlitośnie.

 

Dopadli mnie. Rozszarpali jak dzikie zwierzęta, potwory jakieś, wstrętne i okropne. Krew ciekłą ze mnie, z każdej rany wydobywała się strużka krwi i ciekła zmieniając się w kałuże pode mną.

 

Na marne była ta wyprawa. Na marne ratowałem tą dziką dziewczynę. Wszystko poszło na marne.

 

Zauważyłem tylko, przez ułamek sekundy albo mniej, twarz tej starej wiedzmy, która rozjuszyła na mnie te stado dzikich stworów. Wydawać by się mogło, że twarz jej się zmieniła, jakby wymłodniała, przypominała trochę twarz tej dziewczyny, której uratowałem. Pewnie byłą to tylko moja chora imaginacja. Omam zwykły, a może nie?

 

Gryźli i drapali. Bili i tłukli. Bezlitośnie się nade mną znęcając, a ja nie pisnąłem z bólu ani razu. Zaciśnięte miałem zęby aż zakrwawiły mi się dziąsła. Oczy mi wydłubali i od tej pory nic nie widziałem. Nic też nie słyszałem, bo ból gasił wszystko, zagłuszał mnie i zniewalał. Otępiał, aż padłem. To był mój koniec. Koniec Ekspedytora.

Koniec

Komentarze

Ojej, a cóż to? O_o

Na tęczowe pióra Qetzalcoatla, co to jest i o czym to ma być?
Kto postawił szóstkę za coś tak napisanego, powinien się w łeb postukać...

A zgadnij, kto postawił. Pewnie sam Ekspedytor.

""W myślach mych podsunęły się setki myśli" - mistrzostwo świata. Choćbym sto lat myślał, to w myślach mych setki myśli posunęłyby inne myśli, a i tak czegoś takiego by nie wymyśliły.

Grafomania.

Pozdrawiam.

Hmm, to można samego siebie oceniać? Heh, czy to trochę tak, jak z głosowaniem na samego siebie? ;-)

@GregN
Można, ale autor chyba nie ma uprawnień do oceniania w ogóle, więc zarzut raczej nietrafiony. A kto postawił 6? Pewnie anonimowy szóstkowicz. Kiedyś był anonimowy jedynkowicz. Postęp?

Tak. Mniej więcej taki, jak z reformą służby zdrowia - "oni" twierdzą, że postęp jest ;-)

Nowa Fantastyka