- Opowiadanie: Arkadiusz Fordoński - Las Jeftarów (rozdział III)

Las Jeftarów (rozdział III)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Las Jeftarów (rozdział III)

Po przebudzeniu gwardziści odkryli, że znajdują się w obszernej sali o wysokim sklepieniu. Jej umeblowanie było bardzo skromne. Składały się na nie: wielki stół, równie potężne łóżko i regał, na którego półkach gwardziści mogliby bez trudu usiąść. Jedynym źródłem światła był nieduży lufcik znajdujący się nieznacznie pod sufitem.

– Wert1! To wpadliśmy. Zachciało nam się przygód… – sarkał Kanigor.

– Spokojnie. Nie będzie może tak źle. – odrzekł Holdryk. – Póki co, nic nam nie zrobili. Jeśli postanowią nas uwięzić, to chyba w końcu jakoś uciekniemy. Zabijać nas raczej nie będą. Sam zresztą nie wiem, ale póki co nie traktowali nas tak, jakby mieli ochotę z nami skończyć.

– Dziwne stworzenia. Bogowie raczą wiedzieć, co się kłębi w tych ich wielkich łbach.

„Bogowie” nie dali Kanigorowi długo czekać na odpowiedź. Do uszu wojowników dobiegł dźwięk stóp uderzających o stopnie schodów, a po chwili drzwi otworzył Ker. Jeftar trzymał w dłoni włócznię, a przez plecy miał przerzucony kołczan ze strzałami i długi łuk.

– Postanowiliśmy, by póki co, dać wam szansę. Możecie potwierdzić swoją przydatność i zarobić na swoje utrzymanie. Zabieram was na polowanie. Przystajecie na to, czy też wolicie zostać tu i głodować?

Wojownicy nie odrzekli nic, tylko skinęli głowami na znak aprobaty i ruszyli w stronę drzwi. Gdy doszli już razem do izby znajdującej się na szczycie schodów, Ker wyposażył każdego z nich w dwa, dostosowane do ich rozmiarów oszczepy.

– Tylko nie próbujcie robić z tym głupot! – Rzekł do nich tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Nim wyszli na powietrze, nakazał im zatrzymać się na moment i najpierw przewiązał im oczy, a potem, podobnie jak jego pobratymcy w nocy, wziął ich pod pachy i zaczął maszerować w nieznajomym dla gwardzistów kierunku.

Po dość długim czasie ułożył ich na czymś zbudowanym z desek. Kołysanie szybko uświadomiło im, że ponownie znaleźli się na łódce. Gdy wreszcie dobili do brzegu, Jeftar znów zaczął ich nieść. Nie trwało to jednak długo. Kiedy znaleźli się w głębokim lesie, zdjął im z oczu przepaski i nakazał iść za sobą.

– Ciekaw jestem czy uda nam się natrafić na coś interesującego. – odezwał się po pewnym czasie Ker. – Lubicie polować?

– Tak. – odrzekł na tyle zdawkowo, jak to tylko było możliwe Holdryk.

– To dobrze. Skoro to lubicie, to pewnie dacie sobie radę.

Krok za krokiem, coraz bardziej zagłębiali się w leśne ostępy, podszyte gęstą roślinnością. W koronach drzew harcowały ptaki, Jeftar jednak nie specjalnie się nimi interesował. Wyglądało na to, że szuka czegoś konkretnego. Jego postawa, ubiór w kolorze listowia i lekki, niemal bezszelestny krok, dla którego nie stanowiła przeszkody wielka masa ciała, pozwalały sądzić, że nie bez powodu otrzymał miano łowcy.

W pewnym momencie Jeftar zatrzymał się i zaczął czegoś nasłuchiwać. Potem wskazał gwardzistom ręką, by pochylili się i dalej skradali się bardzo powoli.

Niespodziewanie z zarośli na lewo od myśliwych dobiegł dźwięk rozpędzonych stóp i łamanych gałęzi. Cała trójka obróciła się w kierunku jego źródła, ale nim którykolwiek zdołał zareagować, na Kanigora wskoczył samiec kirgeny. Zwierzę powaliło go na ziemię, wydało potężny ryk i otwarło paszczę, by odgryźć głowę ofiary. Nie zdołało – Ker rzucił się na nie i zaczął się z nim zmagać w rozpaczliwej kotłowaninie. Holdryk w tym czasie podbiegł do Kanigora, by pomóc mu podnieść się z ziemi. Wojownikowi nic nie było. Przez głowy obu przemknęła myśl, że mają okazję uciec. Odrzucili ją jednak równie szybko i z oszczepami w dłoniach ruszyli na pomoc Jeftarowi, który uratował Kanigora.

Dwa ostrza pomknęły ku masywnemu karkowi zwierzęcia i wtedy stało się coś zupełnie niespodziewanego. Oszczepy odbiły się od kirgeny nie robiąc jej krzywdy, a ta nagle uspokoiła się i przestała walczyć z Jeftarem. Ker wstał i poklepał ją po głowie. Gwardziści zdębieli.

– Zastanawiacie się o co chodzi?! – zaczął przyspieszonym z powodu zmęczenia głosem „Łowca” – To była wasza próba. Skoro potrafiliście wykazać się wdzięcznością, musi być w was pierwiastek szlachetności. Już nasi przodkowie obmyślili tego rodzaju sprawdzian dla awanturników zapuszczających się na te tereny. Gdybyście uciekli, szybko byśmy was dopadli i zabili. Gdybyście trafili w oko zwierzęcia i zabili je puścilibyśmy was wolno. Jak dotąd nikomu się to nie udało.

– Ale dlaczego oszczepy nic nie zdziałały? – zapytał po dłuższej chwili nadal przytłumiony Kanigor.

– Przyjrzyjcie się temu zwierzęciu, całe jej skórę pokrywa specjalna tkanina. Oszczep tak nikłej istoty nie ma żadnych szans jej przebić. – widząc, że dalej czegoś nie rozumieją rzekł po chwili. – Kirgena, bo tak nazywacie to zwierzę, jest oswojona. Wiele z tych, które żyją w naszej puszczy, jest oswojonych. To bystre zwierzęta. Jeśli tylko zna się ich język, można im wiele wytłumaczyć. Chodźmy już dalej. Trzeba coś upolować. – po chwili dodał z uśmiechem – Musicie jakoś zarobić na swoją kolację.

 

Koniec

Koniec

Komentarze

Co rzec miałem, już żem rzekł. Przy wcześniejszych odsłonach. ;-)

Historia być może ciekawa, ale uszyta bardzo grubymi nicmi, przynajmniej dla mnie. Kto przy zdrowych zmysłach ot tak zapuszcza się w miejsce gdzie giną cale armie. Poza tym dialogi zbyt oczywiste, to jakbyś mowił: ide sobie zrobię kanapke, posmaruję ją masłem i nałożę wędlinę, a potem włożę do ust i będę gryzł. Przynajmniej takie były moje odczucia czytając je.

Nowa Fantastyka