- Opowiadanie: Grameir - [Ainaren] El'faime

[Ainaren] El'faime

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

[Ainaren] El'faime

Wieloczęściowe opowiadanie, "odcinek" pilotażowy. Liczę na obiektywną krytykę, a poza tym – miłej lektury!

 

Ognisko raz za razem wyrzucało w powietrze jasno świecące na tle nieba opiłki popiołu, a światło bijące od rzucało ciepłą poświatę na byłego Łowcę Zakonu. Ciemny kaptur zarzucony na krótko ścięte, ciemnobrązowe włosy nie pozwalał dojrzeć oczu barwy czystego nieba i młodzieńczych rysów twarzy. Siedział w pozycji lotosu, pochylony do przodu. Rozmyślał od dłuższego czasu. W dłoni mocno zaciskał srebrny, zdobiony przez mistrzów rzemiosła amulet. Po dłuższej chwili ułożył się na plecach z dłońmi założonymi za głowę, zasnął. Nie spał długo – obudził go łopot potężnych skrzydeł. Leżał tak bez ruchu, nie otwierając oczu.

– Wiem, gdzie możemy się schronić – Odczekał chwilę, po czym dodał – lasy północy, tereny elfickie. Tylko tam Zakon nas nie znajdzie.

Zakon powstał stosunkowo niedawno, w celu zwalczania skutków zajścia znanego wśród ludzi jako Błysk, które miało miejsce dobre kilkaset lat temu. Zjawisko to osłabiło osnowę rzeczywistości, sprawiając, że odpowiednio wyszkoleni ludzie potrafili naginać czas i przestrzeń, oczywiście w pewnych granicach – świat bowiem dysponował zabezpieczeniem nie pozwalającym na tego typu sztuczki – magia nie była trwała, efekty jednak jak najbardziej. Tak więc dla przykładu magicznie stworzony młot kowalski mógł nagle rozpłynąć się w dłoni kowala, jednak wykute przez niego miecze pozostawały nienaruszone. Podczas Błysku powstały przedmioty nazywane artefaktami – naładowane potężną dawką magii, działające każdy na swój sposób. Trwałe i wyjątkowo niebezpieczne w niewłaściwych rękach. Oprócz artefaktów Błysk stworzył również cuda, jakich człowiek nigdy nie był w stanie sobie wyobrazić. Zaliczały się do nich zarówno niezwykłe miejsca, jak i całkiem nowe rasy, czy też mutacje istniejących już. Ludzie nie byli na to przygotowani, a nowi mieszkańcy ich świata stanowili zagrożenie. Zakon powstał, by zagrożenie to wyeliminować. Z początku wszystko było dobrze, jednak stowarzyszenie to zaczęło coraz bardziej ograniczać ludzką swobodę, a każdy przejaw magii uznawać za zło i zagrożenie karane śmiercią. Kłam ich słowom zadawał sam fakt, iż Zakon posiadał świetnie przeszkolonych ludzi posługujących się magią, a także poszukiwał artefaktów. Zakon działa już wszędzie, a jedynymi terytoriami, na które się nie zapuszcza, są właśnie elfickie lasy, bronione zaciekle przez mieszkańców. Ci nie bawią się w negocjacje, a dyplomatów zostawiają zazwyczaj na granicy puszczy, by ludzie mogli odnaleźć ciała. Zapewniają schronienie wszelkim istotom. Są jednak dwie rasy, które mogę tam liczyć jedynie na śmierć – ludzie i krasnoludy…

Nastąpiła chwila ciszy przerywana jedynie śpiewem ptaków.

– Nie chcesz się chować, prawda? – usłyszał po chwili.

Cisza. Chłopak podniósł się z ziemi i otrzepał. Spojrzał prosto w przyglądające mu się wielkie, ciemnozielone oko. Podszedł bliżej

– Nie. Nie chcę – rzucił półszeptem, a słowa zawisły w powietrzu, pogłębiając ciszę. Ptaki jakby zamilkły, wiatr przestał gwizdać w liściach drzew, a ciszę przerwał jedynie odgłos ocierających się o siebie łusek, gdy smok ułożył się na ziemi. Ognisko odbijało się wyraźnie w każdej ze szmaragdowozielonych łusek. Wciąż przyglądał się chłopakowi. Nie uznał za stosowne wypytywać młodzika o szczegóły. Obiecał mu pomoc, a nie zwykł rzucać słów na wiatr. Odejdzie dopiero, gdy spłaci swój dług.

Zapanowała cisza.

 

Wyruszyli wieczorem, tego samego dnia. Mimo wdzięczności, smok nie pozwalał Łowcy wdrapać się na swój grzbiet, tak więc chłopak musiał poruszać się konno. Przemieszczali się nocą, a obozowali za dnia, by uniknąć wykrycia. Z dnia na dzień zmieniał się klimat i pejzaże. Opuszczali górzystą, chłodną krainę skał i trawy, a wkraczali na tereny zdominowane przez rozległe lasy i równiny.

W końcu, po dwóch tygodniach spokojnej podróży, stanęli przed rozciągającą się w nieskończoność ścianą potężnej puszczy. Chłopak nałożył na głowę kaptur i poprawił skryte pod płaszczem ostrze. Sprawdził, czy amulet jest bezpieczny.

Puścił konia wolno, bo zwierzę bało się iść dalej. Przekroczyli granicę drzew…

 

 

Echo charakterystycznych kroków w holu uprzedziło arcykapłana o zbliżającej się osobie. Siedział na tronie, czekając na moment, gdy otworzą się potężne skrzydła drzwi i wpuszczą do komnaty nadchodzącego doradcę. Proporce zawieszone na ścianach zatrzepotały pod wpływem przeciągu.

– Dobre wieści, panie – pokłonił się nisko, do samej ziemi. – Nasi magowie mają trop.

Arcykapłan zdjął z kolan pięknego, szarego persa, uniósł się powoli i wyciągnął mapę z masywnej gabloty, po czym rozłożył ją płynnym ruchem na mahoniowym stole. Posłaniec natychmiast wskazał na niej punkt.

– Co robić?

Władca wbił w mapę lężący obok sztylet.

– Nie ma litości dla zdrajców.

 

 

– Widzisz, nie jest tak źle! – Chłopakowi humor wyraźnie dopisywał – Wciąż żyjemy.

Rzucił towarzyszowi szybkie spojrzenie, ten kroczył pewnie przed siebie. Nawet nie myślał odpowiadać. Szli tak w ciszy przez chwilę, po czym młody Łowca ponownie spróbował nawiązać dialog.

– Straszny z ciebie mruk, wiesz?

Ponownie brak reakcji. Chłopak zrezygnował z kolejnych prób.

Kroczyli tak przed siebie, młody mężczyzna wyglądający niczym dziecko w porównaniu ze swym towarzyszem. Oboje podziwiali otaczające ich widoki. Pięli się pod górę, aż w końcu wyszli na zbocze potężnego urwiska . Pod sobą mieli całą El'Faime, starożytną puszczę, miejsce nieskażone ludzką ręką. Ciągnący się w nieskończoność las przypominał zielony ocean, a jedyna elficka aglomeracja – wyspę na bezmiarze zielonych wód. Rasa ta nie niszczyła środowiska, w którym przebywała – antyczna część miasta w całości znajdowała się na potężnym drzewie, którego obejście zajęłoby kilka godzin. Słońce chyliło się ku zachodowi, kryjąc się za zabarwionymi na purpurowo chmurami. Przed nimi, niby na wyciągnięcie ręki, kołował sokół. Chłopakowi na ten widok zaparło dech w piersiach, a kiedy stanął na skraju skarpy, przypomniał sobie cudowne uczucie, jakie towarzyszyło ucieczce na smoczym grzbiecie.

– Chyba będziesz musiał przetransportować mnie na dół – rzucił z nadzieją, gdy wychylił się, by ocenić wysokość. W odpowiedzi otrzymał jedynie coś na kształt parsknięcia.

– Dobrze już, znajdę jakiś szlak…

Ruszyli przed siebie. W ciszy.

Gdy zatrzymali się, by chłopak dał odpocząć nogom, smok odezwał się niespodziewanie.

– Dlaczego właściwie wstąpiłeś do Zakonu?

– Wiesz, to dosyć długa historia…

– Mamy czas.

Po kilku minutach odpoczynku kontynuowali marsz. Młody Łowca cały czas opowiadał, a jego towarzysz słuchał uważnie.

 

 

Ciemny, gryzący dym przesłaniał słońce, przez co pozostałości wioski rozświetlane były jedynie przez pazerne na resztki budowli płomienie. Ciemno-pomarańczowe refleksy światła tańczyły na wypalonych do reszty ścianach. Gdzieniegdzie znaleźć można było zwęglone zwłoki ludzi przysypanych gruzami lub tych, którzy nie zdążyli się schronić.

Atak nastąpił niespodziewanie, przerywając sielankę wiejskiego życia. Ludzie kryli się po domach, które nie stanowiły żadnej ochrony przed szalejącym ogniem. Ci, którzy postanowili uciec poza wioskę, otrzymali szybką śmierć. Również w płomieniach.

Ocaleni stali w szeregu, na polecenie rycerzy Zakonu, którzy przybyli na miejsce już w kilka godzin po ataku. Wśród nich było kilku Łowców, wyróżniających się brakiem bogato zdobionych zbroi. Nosili ciemne, maskujące płaszcze. Pośród mieszkańców stał dziesięcioletni chłopiec, który wskoczył do stawu, gdy tylko zaczął szaleć ogień. W ten sposób uratował się on i kilka innych osób. Teraz rozglądał się za swoimi przybranymi rodzicami. Był zbyt zszokowany, by dopuścić do siebie myśli, że z jego rodziny przeżył tylko on jeden. Jego nozdrza wypełniał zapach siarki.

– Twoje imię? – nie zauważył, kiedy przyklęknął obok niego jeden z rycerzy. Pytanie zadane zostało wyjątkowo uprzejmie miłym głosem, będącym melodią dla uszu chłopca, który przez kilka ostatnich godzin słyszał jedynie krzyki i wołania o pomoc.

– Dorian – odpowiedział tak cicho, że rycerz musiał poprosić go o powtórzenie – Dorian.

– Gdzie twoi rodzice? – zanim wojownik uświadomił sobie swój błąd, oczy Geskera nabiegły łzami, po czym dzieciak rozpłakał się. W uszach wciąż słyszał przeraźliwy, przeszywający do szpiku kości ryk.

 

 

– Elfy nas obserwują – przerwał Dorianowi smok. – Nie odwracaj się.

– Wyczułeś je?

– Kontynuuj.

 

 

Kiedy rycerzowi udało się uspokoić zszargane dziecięce nerwy, zaprowadził go w stronę Łowców.

– Ile osób przeżyło?

– Dwudziestu, z czego 13 to dzieci. – Jeden z członków Zakonu składał raport okutanym w ciemne płaszcze postaciom. Dorian nie słyszał wcześniejszej jego części.

– A jak wiele osób liczyła osada?

– Około czterysta.

Zakapturzony mężczyzna odesłał składającego raport, po czym poprosił jednego z rycerzy o przyprowadzenie sierot. Odjeżdżający Łowcy zabrali ze sobą ośmioro dzieci. Nikt za nimi nie tęsknił. Młody Dorian był wśród nich. Będzie zabijał smoki, pomści swoich rodziców i przyjaciół. Nienawidził tych bestii z całego serca.

Minęły trzy lata. Chłopcy poddawani byli żelaznej dyscyplinie, szkolono ich w walce wręcz i na dystans, uczono zabijać. Dorian kochał walkę, a w szczególności szermierkę. Był mistrzem wśród rówieśników. Nie pałał już rządzą zemsty, a szkolił się głównie w związku z frajdą, jaką dawały mu pojedynki. W osiągnięciu najlepszych wyników pomogły mu wyuczone od starszych rówieśników akrobacje, które skutecznie wykorzystywał w starciach. Jego niezwykłe umiejętności szybko zostały dostrzeżone. Gdy tylko wszedł w dorosłość, został wezwany do Arcykapłana.

– Za kilka dni zabijesz swojego pierwszego smoka. Przygotuj się, bo to nie są żarty.

– Smoka? Miałem dostać wiwernę, jak wszyscy.

– Kilka dni temu udało nam się jednego złapać. Walkę tę możesz potraktować jako nagrodę za świetne wyniki w szkoleniu. I przy okazji prezent na szesnaste urodziny.

– Rozpiera mnie radość, Panie. – Ukłonił się nisko i odszedł, prowadzony przez sługę.

Kłamał.

 

– O czymś nie wspomniałeś – Usłyszał Dorian.

– Tak?

– Dlaczego raptem zmieniłeś poglądy?

– W rok po wstąpieniu do Zakonu spotkałem pewnego starszego człowieka, który był Łowcą przez większą część życia. Stracił nogę w walce z wiwerną, nie był w stanie pełnić obowiązków członka Zakonu. Przez całe swoje życie był świadkiem jego zbrodni. Z roku na rok coraz mniej przekonywała go słuszność działań ugrupowania. Uświadomił sobie, że istoty, z którymi tak chętnie walczył, nie są bezdusznymi potworami. Część z nich niemalże dorównywała inteligencją człowiekowi, a niektóre nawet przerastały go pod tym względem. Byłem wtedy młody, a człowiek ten bardzo zręcznie wybił mi z głowy wpływy Zakonu. Z początku zasypywał mnie legendami, w każdej wolnej chwili wracałem po więcej. Każda kolejna coraz bardziej przeczyła wpajanej mi wiedzy, ale to były tylko legendy. Później zaczął częstować mnie opowieściami z własnego życia. Powiedział mi o atakach na miasta, w których sam uczestniczył. Zabijali wszystko, co miało w sobie chociaż trochę magii. Polubiłem tego człowieka, ufałem mu jak nikomu innemu. Stał się moim mentorem. Dzień po dniu, opowieść za opowieścią, uświadamiał mi powoli, że nie nadaję się do walki w imię Zakonu.

– I to sprowokowało cię do odejścia?

– Nie. Ostateczną decyzję podjąłem dopiero na dzień przed tym jak kazano mi z tobą walczyć. Po chwili spytał jak najciszej – co z elfami?

– Zostawili nas kilka minut temu. Opowiadaj.

– Wiesz, pewnego dnia opowiedziałem mu swoją historię…

 

 

Dorian od zawsze kochał długie spacery. Z okazji dziesiątych urodzin postanowił wyruszyć na całodniowy, w gruncie rzeczy bezcelowy marsz. Zapakował prowiant i wyruszył. Wyszedł z osady i udał się na wschód, krocząc wesoło przed siebie, od czasu do czasu popijając wodę ze skórzanego bukłaka. Po kilku godzinach burzowe chmury ogarnęły całe niebo, a chwilę później z nieba zaczęły bić gromy. Szukając schronienia, chłopiec zsunął się do dość szerokiego koryta wyschniętej rzeki i wkroczył bez zastanowienia do upatrzonej wcześniej pokaźnych rozmiarów jamy..

Błyskawica rozświetliła wnętrze jamy. Dorian dostrzegł w głębi obły kształt.

Jajo. Ne było zbyt duże. Zmieściło się do plecaka z prowiantem. Jak najszybciej wrócił do domu. Schował znalezisko pod łóżkiem i wyszedł na dwór, by pochwalić się nim. Nie zdążył.

Usłyszał rozdzierający, mrożący krew w żyłach ryk. Po chwili daleko na niebie ukazała się potężna sylwetka skrzydlatej bestii.

Bestia leciała po swoją zgubę.

 

 

– Starzec uświadomił mi, że wciąż tląca się we mnie chęć zemsty była zupełnie bezpodstawna. Przez wiele lat smocze legowisko znajdowało się tak blisko osady, nie przeszkadzając ludziom. A ja, z własnej głupoty, doprowadziłem do zguby całej mojej osady.

Smok nie komentował. Wiedział, co naprawdę zmusiło chłopaka do zdrady i bynajmniej nie był to wstyd przed tym, co zrobił, a zemsta. Jednym z wielu celów najazdów Zakonu była rodzinna osada Doriana. Podczas tego ataku stracił rodzinę, o czym dowiedział się dopiero od swojego mentora.

Bestia nagle uniosła głowę.

– Czujesz ten zapach? – Skrzywił się.

– Jaki zapach?

 

 

– Co to?

– Peleryna maskująca – W wyciągniętych dłoniach wykładowca Łowców trzymał ciemny płaszcz.

– To zwykły płaszcz.

– Nie możecie tego dostrzec, jednak jest pokryty pyłem Pustki, pochłaniającym wszelkie zapachy. Wiecie, co to znaczy?

Uniesiona nieśmiało dłoń.

– Może oszukać węch niektórych stworzeń?

– WSZYSTKICH stworzeń, wszystkich. Nie ważne, jak czułym węchem dysponują, poczują zapach pustki. A jaki to zapach?

– To brak zapachu?

– Dokładnie. Pył pustki wiąże się z jeszcze jedną korzyścią – nałożenie go na materiał sprawia, że ten staje się ognio– i mrozoodporny. A teraz pokażę wam kolejny przedmiot, który pomoże wam zwalczać potwory – wykładowca schował płaszcz, po czym wyciągnął niewielką fiolkę. – eliksir, który teraz trzymam w dłoni, rozsiewa zapach, który zwali z nóg nawet największą bestię.

Ku przerażeniu obserwatorów odkorkował naczynko. Na jego twarzy wykwitł szeroki uśmiech.

– Oczywiście działa on tylko na niektóre z nich, te o specjalnie czułym węchu.

– W tym smoki? – Wtrącił się Dorian.

– Przede wszystkim smoki.

 

 

Głuchy huk upadającego cielska wytrącił Doriana z rozmyślań. Natychmiast dobył broni – miecza pokrytego woalem Pustki, niematerialnego, stanowiącego jednocześnie portal do tego nieprzyjaznego wymiaru. Emanował aurą zimna i mroku, głębokiej, przyciągającej ciemności. Nic nie było w stanie powstrzymać wymierzonego nim ciosu, nawet identyczne ostrze. Bloki podczas walki nie wchodziły w rachubę – unik lub śmierć. Szybka, bezbolesna śmierć.

Stanął wyprostowany naprzeciw zagrożenia. Wiedział, skąd nadejdą.

Liście drzew zaszeleściły, po czym pięć sylwetek płynnym ruchem zeskoczyło z gałęzi.

Czarne płaszcze załopotały.

W przywódcy oddziału poznał przyjaciela. Spojrzeli sobie prosto w oczy.

Napastnik wystrzelił z półprzysiadu, dzierżąc oburącz Ostrze Pustki.

Dorian ruszył w jego kierunku.

Doszło do zwarcia. Nie wytracając prędkości, obaj wykonali cięcie.

Obydwoje sprawnie się uchylili, po czym nastąpiła wymiana ciosów i uników. Łowcy otoczyli Doriana, a po chwili przyłączyli się do tego tańca śmierci.

Dorian walczył, nie szczędząc piruetów, zręcznie unikając ciosów i kontrując, raz po raz wywijał się niczym wąż, uchylając się od razów dosłownie o włos, niejednokrotnie zaglądając w ziejącą śmiercią otchłań Pustki.

Ktoś wyprowadził w jego kierunku uderzenie z szerokiego zamachu. Przeturlał się pod płazem miecza i z półobrotu podciął nogi atakującemu i jego sąsiadowi, po czym uniósł się, wyprowadzając cięcie od dołu i kiedy ostrze przepłynęło przez upadającą sylwetkę, płynnie przeszedł do kolejnego ciosu, który ugodził prosto w towarzysza przepołowionego Zabójcy. Uniknął ataku zza pleców i odskoczył do tyłu, zręcznie obracając ostrze i wbijając je prosto w brzuch napastnika. Szybkim ruchem wyciągnął miecz z osuwającego się już ciała, zakręcił w powietrzu młyńca. Wykonując przy tym zmyłkę, uskoczył przed kolejnym atakiem i doskoczył, uderzając od góry. Zabójca spróbował osłonić się mieczem. Ostrza przeniknęły przez siebie bez jakiegokolwiek oporu.

Na ziemię, za plecami Doriana, upadła głowa czwartego Zabójcy Zakonu.

Miecz nie był zakrwawiony.

Dorian zakręcił nim kilka razy.

– Zostaliśmy tylko my dwaj.

Kroczyli powoli, wokół siebie, jeden czekając na ruch drugiego. Patrzyli sobie prosto w oczy, wykonując nierytmiczne ruchy bronią, mające na celu zmylić przeciwnika. Zacieśniali okrąg. Po chwili jednocześnie wyskoczyli w swoją stronę. Cedrick ciął pionowo od góry, Dorian wykręcił się piruetem i, gdy jego przeciwnik odsłonił się po ciosie, wystrzelił, tnąc z szerokiego zamachu. Przeciwnik uskoczył w tył, jednak po chwili poczuł, jak po jego boku sączy się strużka krwi. Rozjuszony, począł zadawać z niesamowitą prędkością cios za ciosem, cięcie za cięciem. Dorian ledwo dawał radę odskakiwać, w końcu jednak odsunął się poza zasięg ostrza. Przeciwnik, widząc że przejął inicjatywę, wystrzelił w przód, wyprowadzając potężne cięcie na poziomie klatki piersiowej Doriana. To był błąd. Niesiony pędem nie zdążył uchylić się, gdy były Łowca padł na ziemię i podciął mu nogi. Poleciał do przodu, prosto na twarz, ryjąc bruzdę w ziemi. Uniósł się szybko. Wiedział, że nie zwycięży tej walki. Jego dłoń powędrowała pod poły płaszcza. Po chwili uniósł ją, a w niej szklany pojemnik. Rzucił go na ziemię.

Szkło się rozbiło, a w powietrze wzbił się obłok czerwonego pyłu.

Cedrick przyłożył do twarzy chustę blokującą gaz.

Zapadła ciemność…

 

 

Myśli nie dawały mu spokoju. Godzinę temu jego ulubiony miecz został obłożony woalem pustki. Teraz trzymał go w dłoniach. Ważył tyle, co stary. Nie różnił się właściwie niczym. Tylko skutecznością w zabijaniu.

Bez problemu przebijał się przez smoczą łuskę, o czym Dorian miał się przekonać.

Już niedługo.

 

 

Obudziła go przystawiona do nosa fiolka, z której wydzielał się niezwykły zapach.

Siedział skrępowany wytrzymałą, konopną liną. Nie mógł wykonać najmniejszego ruchu. Zobaczył twarz Cedricka. Z jego brązowych oczu wylewała się wściekłość spowodowana porażką.

– Arcykapłan poprosił mnie, bym osobiście dopilnował twojego cierpienia – Spod płaszcza wyjął kolejną fiolkę. – Poznajesz to, prawda?

Rozpoznał substancję. Zioła zawarte w tym eliksirze nie zabijały. Wywoływały niemożliwy do zniesienia ból, utrzymując torturowanego przytomnego. Zakon od dawna nie stosuje już konwencjonalnych metod tortur.

Genialny wynalazek chorego umysłu.

Odkorkował naczynko, uwalniając nieprzyjemny zapach.

– Zostaliśmy tylko my dwaj – powiedział i uśmiechnął się dziko szczerząc zęby – Maksymalna dawka to dwie krople podane na język – mówiąc to starannie upuścił dwie krople na palec. Siłą otworzył usta Doriana, chcąc podać mu specyfik. W połowie drogi palca do ust nagle opuścił dłoń i dokładnie go wytarł, po czym dodał – nigdy nie widziałem człowieka torturowanego całą zawartością fiolki, wiesz?

Przyklęknął, chcąc wlać w Doriana cały eliksir.

Nagle za jego plecami przemknął cień.

Na szyi oprawcy pojawiło się silne ramię, odciągając go w tył i powalając na ziemię.

Fiolka zmieniła właściciela. Nowy właściciel wyjątkowo nie lubił Cedricka.

 

 

 

Dorian uniósł się, masując otarte przez sznur nadgarstki. Cedrick wił się po podłodze, krzycząc wniebogłosy.

– Dziękuję – powiedział cicho, gdy jego wybawca odciągnął już Łowcę na tyle daleko, by można było spokojnie rozmawiać. Elf nie był sam, w oddali stało jeszcze dwóch. Przyglądali się uważnie. Po chwili zapytał – A co ze smokiem?

– Uwolniliśmy go, ale minie trochę czasu, zanim się rozbudzi – rzucił elf, a po chwili zapytał – Dlaczego człowiek, w dodatku Łowca, martwi się o jedną z tych znienawidzonych przez was bestii?

– Nie jestem Łowcą.

– Naprawdę? Twoja broń i odzienie mówią mi coś zgoła innego. Tak więc może wyjaśnisz, o co tu chodzi?

– To trochę potrwa…

– Bardzo chętnie posłucham…

Dorian opisał mu najważniejsze wydarzenia.

 

 

– Dorian, chodź, zobaczysz monstrum, z którym będziesz walczył.

Cedrick wyciągnął chłopaka za ramię, w stronę areny.

– Wpuszczą nas?

– Oczywiście, że nie. Przekradniemy się.

Cicho niczym cienie przepłynęli wzdłuż trybun przebudowanej specjalnie na okazję walki ze smokiem areny. Doszli do wejścia, którym wprowadzona miała zostać bestia i wspięli się na ostatni rząd ławek. Cedrick wysunął z kieszeni kurtki wytrych i z wprawą otworzył klapę w podłodze. Zeszli po drewnianej drabince do niewielkiego, zagraconego pomieszczenia.

– Już wiem, gdzie znikałeś ze swoją dziewczyną – zachichotał Dorian. Cedrick spróbował otworzyć drzwi. Te były zabarykadowane od wewnątrz, jednak w ścianie znajdowało się niewielkie okienko wychodzące prosto na pomieszczenie, w którym przetrzymywano smoka. Bestia leżała zwinięta w kłębek, z trójkątnym łbem ułożonym na wyposażonych w potężne szpony łapach, owinięta długim, zwężającym się ogonem.

Dorian nie wiedział, co robić. Nie chciał zabijać, szczególnie po wczorajszej rozmowie z weteranem, ale odmowa wykonania testu również nie wchodziła w rachubę.

Smok uchylił oko i dostrzegł ich. Nawet nie drgnął. Obserwował uważnie. Chłopak dostrzegł w tym spojrzeniu namacalną wręcz nienawiść.

Wrócili do akademii.

– I jak, masz jakiś plan? Dostrzegłeś jakieś słabe punkty?

Dorian milczał przez chwilę, aż w końcu odpowiedział pewnym siebie głosem.

– Mam.

 

Trybuny były zapełnione przez uczniów Zakonu, każdy wspierał młodego kandydata na Łowcę. Za Dorianem zatrzasnęła się metalowa brama. Przy użyciu zmechanizowanych szyn wprowadzona została szmaragdowa bestia, przytroczona do nich krępującymi ruchy łańcuchami, które spinały ze sobą również skrzydła, nie pozwalając smokowi odlecieć w razie wyrwania mechanicznych prowadnic. Szarpał się, próbując zerwać łańcuchy, ział ogniem, by stopić szyny, chwytał łańcuchy potężnymi zębami. Na nic.

Dorian miał tylko swoje ostrze przeciwko całej tej mocy. Od początku wiedział, co zrobi.

Nie zastanawiał się jednak, co będzie później..

Smok dostrzegł go dopiero po chwili. Wypuścił łańcuch z paszczy i wyciągnął głowę nieco do przodu, by dokładniej się przyjrzeć.

Stali naprzeciw siebie, pełna majestatu bestia i niedoszły zdrajca Zakonu. Patrzyli sobie prosto w oczy. Na trybunach zaczęło szumieć. Ludzie szeptali między sobą.

– Takiś odważny, człowieczku? – usłyszał Dorian – Masz szczęście, że nie mogę się ruszyć – szarpnął z całej siły – No chodź tu, zobaczymy, na jak długo starczy ci odwagi – pochylił się do przodu i wypuścił nosem chmurę czarnego, śmierdzącego siarką dymu.

Dorian żałował wtedy, że nie znał sztuki telepatii.

Szyny zostały zwolnione, a łańcuchy poluzowane.

Bestia wyszczerzyła kły w groteskowym odpowiedniku uśmiechu.

– To teraz się zabawimy.

Smok spiął się i jednym susem przesadził całą długość areny, obracając przy tym głowę, by móc sięgnąć Doriana kłami. Ten jednak wystrzelił do przodu i wymierzył idealny wślizg, a smocza paszcza zatrzasnęła się na grubość palca ponad nim. Zobaczył odsłoniętą szyję, do której przyczepiony był jeden z trzech łańcuchów. Sprężył się i wyskoczył w górę, przecinając go. Zdążył odbiec na kilka metrów, zanim bestia, odwróciła się.

– Nie trafiłeś, człowieczku.

Zostały mu jeszcze dwa, na przednich łapach. Smok spróbował zbić go z nóg ogonem, nad którym Dorian zwinnie przeskoczył, jednak cios wymierzony łapą trafił bezbłędnie, posyłając chłopaka kilka metrów w tył, prosto na ścianę areny. Szybko się otrząsnął, jednak nie zdążył umknąć przed kolejnym atakiem i został przygwożdżony do ściany. Bestia otworzyła paszczę i zionęła ogniem prosto w niego. Doriana uderzyła fala ognia. Smok odsunął się, by ocenić efekt. Cała ściana była zwęglona, a młody wojownik klęczał pochylony, ręką utrzymując krawędź płaszcza tak, że w całości okryty był materiałem. Odwrócił się, wbiegł prosto na ścianę i w ułamku sekundy odbił się od niej, pędząc z impetem w stronę bestii. Zręcznie przepłynął pod kolejnym ciosem łuskowatej łapy i wciąż jeszcze jadąc na plecach przeciął kolejny łańcuch.

– Co ty robisz? – dosłyszał.

– Próbuję cię uratować – sapnął Dorian pędząc już w stronę ostatniej "smyczy".

Smok przestał atakować, zaskoczony. Zatrzymał się i uniósł trójkątną głowę. W ciągu następnego ułamka sekundy zniszczona została ostatnia szyna, a chwilę później puścił łańcuch utrzymujący skrzydła.

– Leć! – wrzasnął niepotrzebnie zdrajca Zakonu. Zanim ludzie zdążyli zrozumieć, co właśnie się stało, byli już wysoko w powietrzu.

Dorian przez cały czas kurczowo wpijał palce w szczeliny między łuskami smoczej szyi. Minęło kilka minut, zanim poluźnił uchwyt i uniósł się lekko. Rozejrzał się dookoła.

Kolorowe pola uprawne wyglądały niczym pomalowana barwami natury szachownica, po której przechadzają się mrówki – konie i rolnicy. Jeziora przypominały kałuże, a budynki – budowle z piasku. Widział stąd Pantarall – Stolicę, Centrum wszystkiego. Widział El'Faime, starożytną elficką puszczę, daleko na północy, a także góry Agenbardzkie, w których znajdowała się stolica krasnoludzkiego ludu. Mógł w wyobraźni nanieść na cały ten pejzaż granice poszczególnych państewek. A wszędzie dookoła, na samej linii horyzontu, widział niekończący się bezmiar błękitu – ocean okalający całą wyspę-kontynent. Wszystko było tak małe.

Na twarzy czuł smaganie wiatru, a uszy wypełniał mu odgłos miarowych uderzeń skrzydeł. Od smoka biło niesamowite ciepło.

Wciąż nie mógł uwierzyć, że jego plan się powiódł. Nawet jego mentor twierdził, że to samobójstwo.

Smok zdawał się nie zauważać jego obecności, był w pełni pochłonięty lotem.

Po kilku godzinach wylądowali, a bestia natychmiast zrzuciła chłopaka z grzbietu. Gdy ten uniósł się z ziemi, zobaczył wpatrzone w siebie kryształowozielone oko o pionowej źrenicy.

Po ciągnącej się w nieskończoność chwili smok ruszył w przeciwną stronę. Dorian stał przez chwilę, po czym krzyknął w jego stronę.

– Teraz to ja potrzebuję pomocy.

Bestia zatrzymała się, zwracając głowę z powrotem w jego stronę

– Co chcesz zrobić?

– Znaleźć odpowiedzi na kilka pytań.

 

 

– Obudził się – przerwał opowieść elf, wstał i podał Dorianowi jego broń – ruszamy. Macie naszą eskortę do samej sali tronowej.

– Sali tronowej?

– Król chce was widzieć. W szczególności ciebie.

Smok był zdezorientowany, jednak ruszył posłusznie, gdy Dorian wyjaśnił mu sytuację. Szli tak przez pewien czas, w końcu elf rzucił pytanie.

– Jak on się właściwie nazywa?

– Mówił, że nie ma imieniał. Pozwolił jednak, bym nazywał go Mawrenem.

– Dlaczego akurat tak?

– Tak zwał się człowiek, który uświadomił mi moje błędy.

– To imię wydaje mi się znajome.

Nie padło już kolejne pytanie.

 

Nie zauważył momentu, gdy weszli do miasta. Elfy mieszkały na potężnych drzewach, wysoko. Wszystkie domy znajdowały się na platformach połączonych mostami linowymi tworzącymi coś na wzór pajęczej sieci, której punktem centralnym było najpotężniejsze drzewo znane temu światu, centralna, starożytna część miasta. To o jego konar opierały się wszystkie platformy, na których znajdowały się najważniejsze budynki. Wszystkie były wszczepione w drzewo, stanowiły jego nieodłączną część. Na samym jego szczycie znajdowała się zaś największa, drewniana, budowla – siedziba władcy. Dorian wraz z elfami wspięli się tam, platforma po platformie, co zajęło im blisko godzinę. Mawren już na nich czekał. Zostali wprowadzeni do środka, podziwiając obrazy przedstawiające elfickie dynastie. Siedziba władcy była dosyć skromna. W końcu stanęli przed obliczem króla, kłaniając się nisko. Ten musiał mieć na karku kilkaset, jeśli nie więcej, lat – jego włosy były już zupełnie siwe, a twarz pokrywały liczne zmarszczki. Z jego oczu łatwo można było wyczytać inteligencję i doświadczenie życiowe.

– Twoja sława cię wyprzedza – zaczął gromkim głosem – I bynajmniej nie jest to pozytywna sława.

Na jego twarzy wykwitł uśmiech.

– Ściga cię cały Zakon, stałeś się najgorszym wrogiem tych wszystkich ludzi, a jak to zwykliście mówić, wróg mojego wroga jest moim przyjacielem. – pochylił się lekko w ich stronę – jednak wiesz dobrze, iż ludzie nie mają prawa tutaj przebywać. Jednak w twoim przypadku jestem gotów złamać ten zakaz, ze względu na wielce pomocną wiedzę, jaką dysponujesz. Tak długo, jak długo będziesz chętny dzielić się nią z nami, tak długo znajdziesz w naszym lesie schronienie. Musimy być stale przygotowani na krucjatę Zakonu, która z pewnością nastąpi już niedługo.

– Czuję się zaszczycony – powiedział Dorian, kłaniając się.

– A teraz jestem zmuszony poprosić was o odejście, mam na głowie pilne sprawy. Poproszę kogoś o przygotowanie zakwaterowania specjalnie dla waszej dwójki.

Dorian został zaprowadzony na wieczerzę, całą drogę odprowadzany pogardliwymi spojrzeniami. Nie zważał na nie, głód był silniejszy od emocji. Po kilku tygodniach podróży cieszył się, że wreszcie zje coś lepszego od podróżnych sucharów.

Po kolacji zostali zaprowadzeni niedaleko starego miasta, na wyraźnie nową, dosyć sporą platformę. Czekał tam na nich jeden z elfich rzemieślników. Kiedy podeszli, wręczył Dorianowi błyszczący przedmiot – srebrny amulet, niemalże identyczny z tym, który otrzymał od swojego mentora w dniu, w którym wyjawił mu plan ucieczki.

– Co to jest? – wskazał przedmiot rzemieślnikowi.

– Klucz – odparł elf, zabrał amulet Dorianowi i podszedł do mocno rozciągniętej rośliny zasłaniającej otwór wejściowy zbudowanego dla nich domu. Przyłożył do niej przedmiot. Puściły korzenie, a niezwykłe drzwi natychmiast podwinęły się do góry odsłaniając niewielkie, przytulne wnętrze.

Zastanawiał się, jakim cudem elfy skonstruowały dla nich schronienie tak szybko.

Trzęsąc się z podniecenia, wyszarpnął spod płaszcza prezent i pokazał go rzemieślnikowi. Kiedy to zrobił, Mawren skrzywił się z niesmakiem.

– Ależ to śmierdzi – rzucił, jednak został zignorowany.

– Skąd to masz? – elf wyrwał mu amulet z dłoni.

– Otrzymałem to od mojego przyjaciela – szybko wyjaśnił Dorian – na dzień przed tym, zanim go opuściłem.

– Był elfem?

– Nie.

– Zapewne go ukradł – odwrócił się, chcąc odejść z amuletem w dłoni. Nagle zatrzymał się.

– To nie jest klucz – rzucił.

– A więc co?

– Klucze mają całkowicie inne zdobienia. Ten przedmiot pochodzi z tego lasu, to jest pewne. Ale nie otwiera drzwi żadnego z domów.

– Pomożesz mi?

– Gdyby nie fakt, że sam jestem ciekaw do czego to nas zaprowadzi… Niech stracę, mogę pomóc. Ale…

– Ale?

– Nawet nie wiem jak. Spójrz, jak rozległy teren jest zajęty. Myślisz, że ile przejść znajduje się w tej okolicy? Jak chcesz natrafić na to jedno, do którego pasuje twój klucz?

– Myślałem…

– Jeśli to mieszkanie śmierdzi tak bardzo, jak ten amulet, to znajdę je choćby na krańcu świata – przekazał chłopakowi Mawren, krzywiąc się i prychając kilka metrów dalej.

– Jak to się stało, że wcześniej go nie wyczułeś? – Dorian odebrał amulet od rzemieślnika i zawiesił go z powrotem na szyi, pod płaszczem.

– Nigdy nie wyjmowałeś go, gdy byłem w pobliżu – odetchnął smok z ulgą, gdy tylko zapach zniknął.

– Co on mówi? – zapytał nieco zdezorientowany rzemieślnik – nic nie słyszę.

– Amulet ma wyjątkowo mocny zapach. To możliwe? – powtórzył Dorian.

– Każdy jest wyjątkowy, tak więc faktycznie mogą różnić się również pod tym względem – wyjął z torby kolejny amulecik i otworzył go, pokazując zawartość.

– Wygląda jak jakieś nasionko.

– Kiedy już wejścia do domów zostają zapieczętowane rośliną, nakładamy na jej jedyne nasiono aurę, która odstrasza ją od niego.

– Czy pachną podobnie?

– Prawdopodobnie tak – wzruszył ramionami rzemieślnik.

– Pamiętasz jeszcze ten zapach? – zwrócił się Dorian do towarzysza.

– Pozostanie mi po nim skaza na całe życie – rzucił smok, po czym wzbił się w niebo.

– Gdzie on poleciał?

– Szukać odpowiedzi – rzucił Dorian, po czym wkroczył do schronienia.

 

 

Elfi domek był wyjątkowo przytulny, aczkolwiek niewielki. Przypominał wnętrze dziupli, którą właściwie był. Drewniane ściany i wyrastające z nich półki nadawały temu miejscu niesamowity klimat. Dorian, zmęczony, ułożył się na łożu zrobionym z delikatnych, przeplatających się roślinnych włókien i zasnął.

Po pewnym czasie obudził go powrót smoka.

– Znalazłeś? – zapytał, gdy tylko wyszedł na zewnątrz.

– Nic nie wyczułem. Jeśli ten przedmiot faktycznie otwiera jakieś przejście, to te na pewno nie znajduje się w tej okolicy.

Dziwi mnie, że wyczuwasz tylko ten jeden klucz. Wyciągnął pamiątkę spod płaszcza, i, mimo pomruku pełnego dezaprobaty, otworzył ją. Nie spodziewał się, że wewnątrz ujrzy idealnie okrągła kulkę mieniącą się setkami barw i odcieni falującymi na jej powierzchni. Zdegustowany Mawren odleciał, gdy chłopak odmówił schowania przedmiotu. Dorian wrócił do dziupli i przyglądał się malutkiej kulce, która niewątpliwie była artefaktem. Czuł w palcach silne mrowienie spowodowane nadzwyczajną mocą przedmiotu. Zastanawiał się, dlaczego do tej pory nie wyczuł emanującej z niego aury, jednak odpowiedź otrzymał, gdy tylko obejrzał wnętrze amuletu zabezpieczone Pyłem Pustki. Tym samym, którego używa się do wzmocnienia płaszczy Łowców. Ukrył przedmiot z powrotem w amulecie i schował go pod płaszcz.

Pytanie tylko, jaką mocą dysponował ten artefakt.

 

 

Mahoniowy stół nie wytrzymał uderzenia stalowej rękawicy. Wystraszony kot uciekł z tronu na parapet.

– Chcecie mi wmówić, że elfy, zadufane w sobie egoistyczne dupki, wyrżnęły cały mój oddział i pomogły człowiekowi? – grom słów Arcykapłana niósł się echem.

– T-t-to D-dorian zabił wszystkich, elfy pomogły mu jedynie uciec, gdy C-cedrick już go złapał, p-panie – poseł był bliski zawału serca, na jego czole perlił się pot – magowie mówią, że mogą usunąć dzi-działanie eliksiru.

– Niech cierpi, zasłużył sobie. Czekajcie, aż osłabnie samo z siebie. Dlaczego Cedrick od razu nie uśpił zdrajcy, tak jak mu kazałem? Dobrze wiedział, co się stanie, gdy dojdzie do walki – władca wciąż był wściekły, jednak opanował się na tyle, by nie krzyczeć.

– Oni zawsze ze sobą konkurowali, p-p-panie. C-cedrick prawdopodobnie chciał się z nim z-zmierzyć.

– Narażając życie swoich ludzi?

– To do niego p-podobne, p-p-panie.

– Gdzie teraz jest ta dwójka?

– Magowie d-do-donoszą, że w elfickiej stolicy.

– Przekaż im, by wezwali któregoś z zabójców. Będą wiedzieli, co robić.

– Tak jest, p-panie – ukłonił się nisko i wyszedł z sali, prostując się dopiero w holu. Odetchnął z ulgą.

 

 

Przechadzali się po potężnej platformie pełniącej rolę ogrodów – Mawren, Dorian, elficki władca i Książę Ef'iern. Dorian bez przerwy czuł wzrok strażników, bacznie obserwujących każdy ich krok.

Król osobiście pofatygował się z rana do tymczasowego domu ukrywającej się dwójki i wyciągnął ich na przechadzkę do miejskiego ogrodu. Doriana zadziwiło, jak bardzo otwartą osobą się okazał.

Szli tak pośród zadziwiających roślin nie przypominających niczego, co Dorian w swoim życiu widział, jedna oplatająca drugą, wijące się po ziemi lub pnące się jak najwyżej ku niebu, cieszące oczy setkami barw i odcieni.

Król trzymał w dłoni Ostrze Pustki, oglądając je dokładnie i wypytując chłopaka o każdy szczegół. Broń ta budziła w nim odrazę, nie ukrywał jednak podziwu dla ludzkiego pomysłu.

Przechadzali się tak od ponad godziny. Książę Ef'iern nie odezwał się ani razu, przez cały czas obserwując Doriana wzrokiem pełnym odrazy, obrzydzenia wręcz. Dorian podczas kolacji słyszał plotki, jakoby młody Książę zaraz po objęciu władzy miał rozpocząć wielką wojnę, najpierw z Zakonem, później z resztą świata. Nienawidził ludzi, był bardzo konserwatywny w swoich poglądach, w przeciwieństwie do ojca, otwartego na kontakty między rasami. Ten jednak, ze względu na opinie swoich poddanych, postanowił zachować pełną neutralność.

Dorian odebrał ostrze z dłoni władcy, chcąc wyciągnąć spod płaszcza kolejny przedmiot, gdy nagle, kawałek przed nimi powietrze zafalowało i zmaterializował się człowiek w czarnym płaszczu, z maską na twarzy, dzierżący w dłoni kuszę, z której natychmiast wystrzelił. Zanim jeszcze bełt sięgnął celu, odrzucił broń na bok i jednym ruchem dłoni wysunął z rękawa dwa wyważone sztylety do rzucania, które cisnął w ślad za pociskiem. Ukłonił się nisko, a zanim sięgnęła go smocza paszcza i wystrzelone przez królewską straż pociski, powietrze ponownie zafalowało i zniknął.

Grad elfich strzał odbił się od smoczych łusek.

Gesker zdążył obrócić miecz płazem w kierunku atakującego, dzięki czemu pociski powędrowały prosto do Pustki. Usłyszał rzężenie. Król upadł na ziemię, ze sztyletem tkwiącym po rękojeść w krtani. Ef'iern już klęczał w rosnącej kałuży krwi.

W jego oczach rozgorzał płomień nienawiści. Nie płakał. Mierzył Doriana wściekłym spojrzeniem.

– Kim on był? – tylko skinął głową, gdy strażnicy już dobiegli. Unieśli stygnące powoli ciało i odeszli. Ef'iern był zimny niczym lód.

– Zabójcą Zakonu. Magowie użyli teleportacji.

– Zdajesz sobie sprawę z tego, że ten człowiek, a pośrednio ty, wypowiedział nam właśnie wojnę? Bo, jak się pewnie domyślam, przysłali go tu po ciebie. Ponadto jakimś cudem złamali zabezpieczenia naszego lasu.

Dorian milczał.

– To koniec tolerancji i ukrywania się. Macie czas do południa na opuszczenie El'Faime, zrozumiano? Gdy słońce znajdzie się u szczytu, każę was wyeliminować. Sugeruję pośpiech.

Nie spodziewali się, że młody władca natychmiast stanie się tak agresywny wobec reszty świata. Nie mogli nic powiedzieć.

Nie protestowali.

– Wskakuj – usłyszał Dorian. Wdrapał się na łuskowaty grzbiet. Unieśli się w powietrze.

W ciszy mknęli po niebie nad rozciągającym się w nieskończoność lesie.

 

Koniec

Komentarze

Jeszcze nikt tego nie czytał?
Wydaje mi się, że będzie to niemal powieść, Oby tylko Autor nie obniżył lotów... Bo na razie, pomimo tego, że elfy, smoki, skrzywdzony przez los i Zakon bohater, zemsta i reszta klasyki, czyta się. Nawet przeze mnie...
Dobrze byłoby, gdyby Autorowi udało się w przyszłości unikać takich niezręczności, jak:
(...) nie ukrywał jednak podziwu nad ludzkim pomysłem. O co chodzi? Albo podziwu dla ludzkiego pomysłu, albo dla pomysłowości. Podziw dla kogoś, dla czegoś. Tak to się łączy.
Sugeruję się spieszyć. Sugerować co --- pospiech. Jeśli spieszyć się --- doradzam, radzę.
Niby drobiazgi, ale...

Drogi Autorze,

sex? wiesz co to?
czytając, fragmentami, czułem się jak bym uprawiał sex

stosunek przerywany - słyszałeś?
wielowątkowość ma swoje minusy; szczególnie wielowątkowość serwowana w tak krótkich fragmentach.

Lubię utonąć w danej emocji - kiedy jest dobra, chcę w niej trwać jak najdłużej. Czytam, jest mi dobrze... i urywa się, następny wątek, ciąg dalszy, tudzież inny początek... męczące jak dla mnie. 
Niemniej jeśli założyć, że to Prolog.... a reszta, opowieść właściwa, napisana by była bez tej skakaniny.... chętnie sięgnę na biblioteczną półkę ;-)

oceniać nie mogę, ale bym dał 4 i mocny plus!

pozdrawiam i liczę na re-opinie ;-)

Hmm Klasyka :) aż się przyjemnie robi i wspomnienia miłe wracają...
Mi pasuje wielowątkowość, a tu łatwo i szybko można się wpasować w praktycznie każdy fragment.
Mam nadzieję, że we właściwym tekście będzie trochę dobrego humoru ;), bo bez tego ani rusz...  no i kilka uwag mam - w stylu: by dopuścić się myśli - chyba dopuścić myśl do siebie
miłym głosem, który był niczym melodia dla uszu chłopca, który przez kilka ostatnich godzin - za dużo "którowania"
słowo ugrupowanie w tym tekście, w odniesieniu do Zakonu nie brzmi dobrze itp... ale to drobne niedociągnięcia - do wychwycenia przez autora przy najbliższym czytaniu i edycji tekstu.
Czyta się milo i szybko.

Dzięki wielkie za wasze komentarze! Czegoś takiego to nawet ja sam się nie spodziewałem.
Odpowiem na kilka pytań, przede wszystkim jeśli mowa o tej skakaninie po wątkach i retrospekcjach. Drugi part już się pisze i tutaj już takie ucinanie tekstu miejsca nie zagrzeje. Humor? Będzie. Na pewno nie tyle ile u Pratchetta, jednak postaram się, by od czasu do czasu można było się uśmiechnąć. 

Wielkie dzięki za wytknięcie mi potknięć, za których tuszowanie zabieram się zaraz po napisaniu tego komentarza.

Prawdopodobnie tutaj poprawek nie będzie, nie wiem, czy strona pozwoli. W każdym razie na google docs znajdą się na pewno.

Jeszcze raz dzięki za komentarze i poświęcony czytaniu czas. 

Grameirze, tylko nie "drugi part". Albo po angielsku, jeśli nie możesz się powstrzymać przed nikomu do niczego niepotrzebnym popisywaniem znajomością obcego języka (skutkiem mody?), albo po polsku. Nie czujesz, że takie połączenie razi?

Nie podzielam zachwytów, w ogóle. Nie przekonują mnie zwłaszcza nachalne wstawki o podziwianiu pejzaży.

Mógłbyś może chociaż trochę sprecyzować?

mimo oklepanego strasznie motywu czytało się przyjemnie. Prolog zachęcił mnie do przeczytania dalszej części.

no i gdzie ciąg dalszy? ;p

A ciąg dalszy już proszę ciebie jest! Właśnie wrzucam go na stronę.

Nowa Fantastyka