- Opowiadanie: niepytaj - Ex nihilo cz. 1

Ex nihilo cz. 1

Oceny

Ex nihilo cz. 1

– Jest pan prawdziwym fenomenem medycznym – doktor Mikulski poruszył dwa razy nosem jak króliczek i poprawił środkowym palcem nanosek okularów. W moich oczach ten tik odbierał lekarzowi całość powagi należnej jednemu z najlepszych diagnostów w kraju. Nie, żebym tracił zaufanie do jego wiedzy eksperckiej, ale nie potrafiłem uciec od myśli, że za chwilę wyciągnie z szuflady karnawałową czapeczkę, dmuchnie w czerwono-źółtą, plastikową trąbkę i sypnie wokół garścią confetti.

 

Mikulski wpatrywał się w najświeższe wyniki testów alergicznych

– Prawdziwy fenomen – zerknął znad sporego stosika dokumentacji medycznej. Znowu spojrzał na zadrukowaną kartkę. Zmarszczył ponownie raz za razem nos, a potem musnął miniaturowy pałąk pomiędzy szkłami. Zamilkł na dłuższą chwilę, jak by chciał mi dać więcej czasu na gruntowne przemyślenie diagnozy.

 

Zamiast tego wpatrywałem się po raz tysięczny w twarz Mikulskiego. Zauważyłem podczas jednej z wcześniejszych wizyt, że drucik odcina się srebrzyście od reszty rogowej oprawy. Tak dobrane okulary zapewne miały wyglądać elegancko i budzić w pacjentach zaufanie, ale moim zdaniem nasuwały myśl o mistyfikacji. Zwłaszcza w połączeniu z nieskazitelnie białym – wręcz błękitnym, zaprasowanym w idealnym kant bawełnianym fartuchem, o cień odbiegającej od niego barwą koszulą, równym węzłem granatowego krawata i błyszczącymi końcówkami nowiutkiego stetoskopu na medycznej bieli. Tak mógłby ubierać się doktor Dolittle w teatralnym przedstawieniu albo w mydlanej operze, gdyby poprzestał na praktykowaniu swej profesji jedynie wśród przedstawicieli własnego gatunku.

Już nie wiedziałem czy bardziej przeszkadzają mi własne skojarzenia Mikulskiego z klaunem, czy z archetypicznym lekarzem rodzinnym.

 

– Te wyniki są świetne – doktor przerwał milczenie, które zapewne miało być wymowne i podkreślać znaczenie kolejnego stwierdzenia. Stuknął palcem w plik wydruków. – Wszystkie badania świadczą wyraźnie, że jest pan nieziemsko zdrowy.

Rozkaszlałem się na dobrą minutę w chusteczkę higieniczną. Zawinąłem w nią zieloną wydzielinę i schowałem do kieszeni.

 

Mikulski pokiwał glową.

– I co ja mam z panem zrobić? Praktykuję od czterdziestu dwóch lat i jeszcze z takim przypadkiem nie miałem do czynienia. – doktor wykonał kolejnego „króliczka".

Wzruszyłem ramionami. Zanim trafiłem do Mikulskiego, miałem za sobą półtoraroczną pielgrzymkę po gabinetach. Laryngolodzy, pulmunolodzy, gastrolodzy, alergolodzy, onkolodzy… Chyba tylko do ginekologa nie zawędrowałem ze swoim kaszlem. Dziesiątki godzin wywiadu lekarskiego, kolejne setki nakłuć, zdjęć rentgenowskich, obrazów USG i tomografii. Laparoskopie i wziernikowania. Zabiegi bolesne, nieprzyjemne albo tylko uciążliwe. Ciągnące się konsultacje i deliberacje. Zmarszczone czoła kolejnych adeptów szkiełka i oka, wyznawców determinizmu przyczynowo-skutkowego. Śledząc moją teczkę z wynikami poprzednich badań zawsze dopatrywali się popełnionego przez swych poprzedników błędu w sztuce – niestaranności człowieka lub defektu maszyny . Powtarzali zatem po raz enty badania i analizy. Teczka z dokumentacją medyczną rosła, ale każdy z lekarzy wreszcie poddawał się po jakimś czasie i zawsze na koniec mówił to samo: „i co ja mam z panem zrobić".

 

Wizytę u Mikulskiego postrzegałem jako ostatnią deskę ratunku. Postanowiłem, że albo on mnie skutecznie zdiagnozuje, albo nie warto już sobie zawracać głowy niewykrywalną chorobą. Miałem nadzieję, że nowy lekarz będzie w stanie spojrzeć na mój przypadek od innej strony. Zleci badanie, na które nie wpadł żaden z jego poprzedników, albo niebanalnie zinterpretuje wyniki badań standardowych. Jednak nic z tego. Dotarłem do kolejnego kamienia milowego, a właściwie do mety. Cóż, pewnego dnia szlag mnie trafi znienacka, a przyczynę dręczącego mnie kaszlu ustali z całą pewnością "najostatniejszy" z lekarzy – patolog.

 

Czekałem jeszcze na ostatni gest lekarskiej desperacji. Następował zawsze po wyrażeniu bezradności.

– Moim zdaniem… – Mikulski zawahał się. – Wszystko wskazuje na to, że przyczyna kaszlu jest psychosomatyczna.

Witamy w klubie, panie doktorze. Którego specjalistę od wariatów mi pan poleci?

Pomyliłem się.

– W innym przypadku skierowałbym pana na obserwację psychiatryczną… – zmarszczenie nosa. Palec na okularach. I znowu. I kolejny „króliczek". – Jednak widzę, że badała już wcześniej pana ordynator Janicka. Nie znam lepszego specjalisty od reakcji fantomowych. Zarekomenduję więc panu kontakt z tym człowiekiem – Mikulski sięgnął po wizytówkę z pliku wypełniającego mahoniową skrzyneczkę. Na jej odwrocie grubym watermanem wpisał kilka słów i liczb. Podał mi kartonik trzymając za krawędzie, by nie rozmazać tuszu.

– Mirosław Walczak ?– odczytałem pochyłe pismo. – To lekarz?

– Warto pokazać mu dokumentację. Kiedyś był jednym z najlepszych diagnostów w Polsce.

– Był? Już nie jest?

– W latach 70-tych został moim szefem w izbie przyjęć szpitala na Szkolnej.. Kiedyś, chyba w 75-tym. zdiagnozował dokuczliwe nerwobóle u matki Zasady, pierwszego sekretarza KaWu z Poznania. Pomógł jej, choć nie wyleczył rzecz jasna. Potem wzywali Walczaka na Śląsk do Grudnia – szefa Partii w Katowicach. Ten polecił go Gierkowi i chociaż Walczak nie był zatrudniony w rządowej klinice, wzywano go do najbardziej tajemniczych przypadków. Można powiedzieć, taki doktor House Peerelu.

Mukulski zmarszczył nos, jak by chciał „zakróliczkować", ale poprzestał tylko na jednym tiku. – Chociaż Walczak nie był nawet partyjny, to nawet w 79-tym pojechał konsultować jeden z kryzysów u Breżniewa. Zabrał mnie wtedy do Moskwy – Mikulski uśmiechnął się wyjaśniająco.

– Byliście dobrymi kolegami?

– To było raczej relacja uczeń-nauczyciel. Walczak dostrzegł u mnie zmysł analityczny, zadatki na niezłego diagnostę. Zachęcał mnie do rozwoju w tym kierunku. Mogę go uznać za mentora, że użyje takiego niemodnego słowa.

– Teraz przeszedł na emeryturę?

– W pewnym sensie. Po zamachu na papieża zamienił fartuch na sutannę. Już nie praktykuje. Raczej służy poradą duchową. Zwłaszcza, kiedy cierpi też ciało.

– Ksiądz? Nie jestem wierzący – skrzywiłem się.

– Zakonnik. Mieszka w klasztorze Dominikanów przy Alei Niepodległości. Nic nie szkodzi, że nie jest Pan katolikiem. Pomógł wielu agnostykom. Także protestantom. A nawet żydom – Mikulski "puścił oczko" zza okulara. – U Dominikanów trochę się zmieniło od czasów Inkwizycji.

– Jasne, przemyślę to – schowałem wizytówkę do kieszonki koszuli i podniosłem się z fotela.

 

Mikulski musiał dostrzec mój sceptyczny wyraz twarzy. Nie zerwał się tak żwawo, jak zwykle. Wstawał zza biurka niczym puszczona w zwolnionym tempie postać z kolejnego odcinka „Chirurgów". Zebrał dokumentację w jeden zgrabny stosik i wyciągnął w obu rękach opierając ciało o krawędź blatu. Musiałem też pochylić się w kierunku lekarza, bo powierzchnia biurka była tylko niewiele mniejsza od drogi kołowania na lotnisku Ławica. Ledwo utrzymałem pakiet kopert i skoroszytów w jednej ręce, żeby podać drugą na pożegnanie. Milulski podał dłoń w sposób charakterystyczny dla samców alfa. Napięte mięśnie, krotki uścisk. Na pewno nie był to uścisk klauna. Znowu powróciło uczucie nierealności lekarskiego wizerunku. Może jakieś początki schizofrenii? Chyba łapiduch powinien sam się udać do konfesjonału byłego pryncypała.

– Nie mówię panu "do widzenia". Raczej życzę dużo szczęścia – i ostatni „króliczek" na pożeganie

– Dziękuję. Wzajemnie – dopiero zamykając za sobą drzwi gabinetu Mikulskiego pomyślałem, jak idiotycznie musiało to zabrzmieć. Odreagowałem złość na samego siebie i stres po wizycie, drąc na drobne strzępy wizytówkę z danymi zakonnika i wyrzucając przed wejściem do willi lekarza. Wiatr uniósł je i zawirowały jak confetti.

 

Tego samego dnia wieczorem kaszel był wyjątkowo intensywny. Opierałem się dłońmi o umywalkę i męczyłem w atakach – suchego tym razem – krztuszenia. Wreszcie, na koniec wyjątkowo długiej serii, coś przecisnęło mi się przez tchawicę i wypadło do białej miski. Zamiast spaść na porcelit z obrzydliwym ciamknięciem, brzęknęło metalicznie. Metalowe kółko zatoczyło wokół odpływu rondo, zanim zamarło na krawędzi kryjącej go siatki. Ująłem je w dwa palce i uniosłem bliżej lampy halogenowej nad lustrem. Zimne światło odbijało się w żółtym metalu pierścionka, który misternym splotem obejmował czerwone, ostro rżniete ściany przeźroczystego kamienia o wielkości sporego orzecha włoskiego. Spojrzałem w swoje odbicie tępym wzrokiem.

– No to mamy wreszcie nowy objaw – powiedziałem półgłosem.

 

Koniec

Komentarze

"znowu spojrzał na zadrukowaną kartkę." - literówka

"Zamilkł na dłuższą chwilę, jak by chciał mi dać" - łącznie

"mój lekarz pokiwał głową.
Rozkaszlałem się na dobrą minutę w chusteczkę higieniczną. Zawinąłem w nią zieloną wydzielinę i schowałem do kieszeni.
Mikulski pokiwał glową." - "mój" zbędne. Za często kiwa tą głową.

"doktor wykonał kolejnego „króliczka"" - niezgrabnie to brzmi, a te "króliczki" (w domyśle marszczenie nosa - jak rozumiem) to bym sobie darował.

"mówił to samo" „i co ja mam z panem zrobić"" - zmiast cudzysłowu dwukropek

"sobie zawracać głowy swoim kaszlem" - zbędne

"albo potrafi niebanalnie zinterpretować" - będzie potrafił

"Cóż, pewnie pewnego dnia szlag mnie trafi znienacka, a przyczynę dręczącego mnie kaszlu ustali z całą pewnością najostatniejszy z lekarzy" - z pewnością jest to okropne zdanie. "Najostatniejszy" - przymiotnika "ostatni" się nie stopniuje.

"Nie zerwał żwawo, jak zwykle" - brakuje "się". Niezgrabne to zdanie.

"Nie mówię do widzenia Panu" - zły szyk i nie powinno być z wielkiej litery. W obecnej postaci brzmi, jakby mówił o Bogu.

"wypadło do białek miski" - literówka.

Fragment napisany przyzwoitym stylem, ale masz zdecydowanie tendencję do nadopisowości - zarzucasz czytelnika niepotrzebnymi szczegółami (Przykładowo: opisywanie każdego mrugnięcia, poprawienia okularów, zmarszczenia nosa przez lekarza, czy też koszmarnie długi opis wstawania zza biurka i wymieniania uścisku dłoni).

Fabuły i pomysłu na razie nie da się ocenić.

Pozdrawiam.




Nice. I cliffhanger na koniec;)
Troszeczkę literówek się znalazło w ostatnim akapicie i powtórzenie  "białej"- "biały".
Czekam na dalszy ciąg!

Za dużo zbędnych informacji, jak na tak krótki tekst. Postaraj się skórcić opisy, a będzie dużo przyjemniej się czytało.

Czekam na dalsze części. 

Eferelin Rand - dzięki za uwagi redaktorskie, przyznaję, że mam problem ze zczytywaniem własnych tekstów. Co innego cudze :))
Eferelin Rand, IpMan - odnośnie zarzucania szczegółami - kwestia stylu, sam lubie czytać takie szczególarstwo więc pewnie mi się udzieliło :)

Odnośniki do seriali są tandetne - w każdym bądź razie mnie nie odpowiada taki styl. "Szczególarstwo" i "króliczki" są w porządku - nadaje to charakter utworowi, jednak to pierwsze powinno się łączyć z większym zasobem słownictwa (nie koniecznie przedmiotowego; lepiej brzmi na przykład utwór, nad którym trzeba trochę posiedzieć przypominając sobie znaczenia górnolotnych słów, aniżeli ten, w którym używa się ponad miarę terminów z nomenklatury medycznej). 
Zresztą - de gustibus non est disputandum.
Osobiście dopracowałbym owy tekst.

Pozdrawiam. 

Pomysłu na razie nie da się ocenić, fantastyki nie widać.

Jeśli chodzi o warsztat – zapis dialogów do poprawy. Liczby piszemy raczej słownie, a już w dialogach obowiązkowo. Po co Ci te przerwy między akapitami?

Babska logika rządzi!

Mnie się podobało :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka