- Opowiadanie: truvneeck - Szkło (część trzecia)

Szkło (część trzecia)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Szkło (część trzecia)

3

Rankiem, gdy Sawem wstał, poczuł nieprzyjemne ukłucie. Ból nasilał się, dopóki nie założył uciskacza. Wypił też dla pewności mieszankę, którą polecił Edewlal. Rozciągnął mięśnie. Przemył bladą, ziemistą twarz i spiął włosy. Usiadł na brzegu łóżka. Zamknął twarz w dłoniach i czekał. Czekał, aż wewnętrzny głos każe mu tam wrócić. Skończyć, co zaczął. Spojrzeć mu po raz wtóry w oczy. W ich oczy. Przekonać się, czy jeszcze jest tym, kim zawsze chciał być. Czy też dopiero się nim staje. Poszukał swojej odpowiedzi. Nie przychodziło mu do głowy nic innego, jak tylko 'obowiązek'. A potem 'udręka'. Jak nikt chciał znów pracować sam. By móc poświęcać czas sobie samemu. Potrzebował tego. Pragnął. Zbyt trudno było wstawać rankiem i dawać przykład. Sam go potrzebował. Jego odpowiedź była zawsze ta sama, nigdy się nie zmienił. Ciągle był tym samym uczniem Renowatora, jak przed trzydziestu– sześciu laty. Wciąż się uczył. I nadal nie wiedział nic.

Spojrzał na swój amulet, leżący na posłaniu. Wziął go do ręki, a on w odpowiedzi zalśnił seledynem.

– Starzejemy się, bracie. A ja ciągle nie wiem. Czy chcę wiedzieć? – wyszeptał sam do siebie. Wziął głęboki oddech, założył amulet na szyję i wstał. Nieco chwiejnym krokiem ruszył w kierunku sali zgromadzeń.

Nie spotkał jak poprzednio Zoaha. Być może było jeszcze wcześniej niż się spodziewał, a Renowacja 'Pojedynku' była niezwykle męcząca. Iście diabelsko. Sawem uznał, że chłopak dołączy później. Może rzeczywiście sen dobrze mu zrobi.

W myślach układał już plan dnia. Pozostała jeszcze masa roboty, przede wszystkim ze skąpanym w blasku zachodzącego słońca tłem i skrzącymi wyładowaniami magicznych mocy, którymi przeciwstawili się sobie Wehbak i Moaenda. Z dnia na dzień witraż wydawał się rosnąć, a pracy zamiast ubywać, przybywało.

Przestąpił próg i podniósł wzrok dotąd utkwiony w podłodze. Puścił założone za plecami dłonie. Otworzył usta.

Zgarbiony młodzieniec siedzący na ławie wyglądał niczym cień, w rosnącym blasku odnowionego zachodu słońca, którego promienie pełgały na plecach walczących. Unosił właśnie kolejny element, by zatopić się w niego i zdradzić jak przyjaciela.

Sawem wydał z siebie zdumiony jęk. Podbiegł do chłopca. Ten zaś, nie zwracając na niego uwagi, zapatrzony w swe odbicie, wypowiedział po raz kolejny słowa formuły.

 

Stracił z oczu kulę. Bawiła się z nim jak kot z myszką. Kiedy już myślał, że dojrzał ją zza obłoków pary spowijających przestrzeń, natychmiast ginęła w głębi kolejnego. Zanurzył się w szarą mgłę i poczuł na policzkach podmuch wiatru. Stracił panowanie nad swoim ciałem. Włosy rozwiały mu się i poczuł, że zaczyna spadać. Opór powietrza wzmagał się, a Zoah pędził w dół coraz szybciej i szybciej. Szare obłoki zaczęły się przerzedzać. Wyłonił się zza nich wielki błękit. Niebieska przestrzeń o rozmiarach nie do opisania. Zbliżał się do niej z wielką prędkością i nie potrafił się temu w żaden sposób przeciwstawić. Wiatr o mało nie wyrwał mu włosów, kończyny tańczyły nie znajdując nigdzie oparcia. Poczuł, że powinien krzyczeć, nie zrobił tego jednak.

Na błękitnej powierzchni zaczęły pojawiać się srebrzyste iskierki. Z każdą chwilą stawały się coraz liczniejsze i wyraźniejsze. Zmarszczki na twarzy oceanu. Zoah był już w stanie rozpoznać kształty wielkich fal, po chwili rozróżniał też i te drobne. Oczy załzawiły od prędkości i nie widział już nic. Znów chciał krzyknąć, ale nie potrafił. Czekał. Nie trwało to długo.

Uderzył w powierzchnię wody z siłą huraganu i w tym samym momencie poczuł jak pękają miażdżone kości. Poczuł wszystkie z nich razem i każdą z osobna. Głowa eksplodowała mu milionem iskier. Ostrzy wbijanych raz po raz.

Powinien już nie żyć.

A jednak otworzył oczy i patrzył. Patrzył jak wzburzona przestrzeń wokół niego, wypełniona niezliczonymi pęcherzykami powietrza powoli się klaruje. Nie był w stanie się poruszyć. Widział świetliste rozbłyski światła słonecznego przebijające się przez taflę wody. Nie mógł oddychać. Powoli docierało do niego, że się dusi.

I wtedy znów ją dojrzał.

Zbliżała się, tym razem pewna zwycięstwa. W glorii chwały. Z jego twarzą na płonącej powierzchni. Uśmiechała się. Jej twarz, nie jego. Bo Zoah wiedział już, że za moment zginie.

I znowu dosłyszał szept.

Panie..!

Ostatnim wysiłkiem woli tchnął pozostałym w płucach powietrzem, by zadać pytanie.

– Dlaczego..? – szkło nie śpieszyło się z odpowiedzią, a Zoah zaczął powoli tracić świadomość; do bólu w klatce piersiowej dołączyła paląca potrzeba zaczerpnięcia tchu. Już, już miał otworzyć usta, by zachłysnąć się wodą, gdy dotarł do niego cichy śmiech. Śmiech rosnący jak świst zbliżającego się pocisku, jak nagłe pożądanie. Ohydny, oślizgły rechot.

Zoah śmiał się. Kula patrzyła na niego nie rozumiejąc. On dygotał na bezdechu. Ona umierała, on żył. Zapadła ciemność.

 

Spojrzał na Sawema niewidzącymi oczyma. Oddychał spazmatycznie, pomimo, że na zewnątrz zachowywał spokój. Mistrz zapytał dlaczego nie posłuchał polecenia. Zoah zbierał się w sobie przez moment. Usłyszał wtedy swoje słowa. Choć nie wypowiedział żadnego z nich. Nie otworzył nawet ust, zbyt był wycieńczony. Tymczasem jego głos odpowiedział:

– Mistrzu, to nic. Chciałem tylko sprawdzić jak to jest…pracować w pojedynkę.

Sawem zmarszczył brwi.

– To się już nie powtórzy. – usłyszał znów Zoah, jednakże nie miał pojęcia skąd brała się w jego głosie ta pewność. Coś podpowiedziało mu, że gdyby nie ona, rozmowa potoczyłaby się zupełnie inaczej.

Sawem westchnął i usiadł na ławie nie spuszczając ucznia z oczu.

Zoah spróbował ugiąć kolana, by uczynić podobnie, nie dał jednak rady. Spróbował znów i jeszcze raz. Wpadł w panikę. Nie panował nad sobą dłużej niż kiedykolwiek wcześniej. Kolana znów odmówiły posłuszeństwa.

Tymczasem Sawem podpierając ręce przymknął na moment powieki i z niejakim trudem zaczął mówić do chłopca.

– Łamiesz jedną z głównych zasad, chłopcze. Sądziłem, że wyrażam się dosyć jasno mówiąc, że nie wolno pracować w pojedynkę. Poza kontrolą, to…czysta głupota.

Zoah spróbował coś wykrztusić. Nic z tego. Stał tak, jak na początku, nie mogąc się poruszyć. Walczył ze wszystkich sił, by móc wymówić choćby jedno słowo.

– Szaleństwo. To nawet lepsze określenie. Nigdy, pod żadnym pozorem nie próbuj tego powtórzyć, zrozumiano?

Chłopak poczuł, że z wolna kiwa potakująco głową. Podświadomie chciał to uczynić, ale nie za sprawą jego woli mięśnie wprawiły w ruch szyję. Nie czuł jej nawet. Miotał się bezskutecznie próbując dać sygnał swemu Mistrzowi, że nie wszystko jest z nim w porządku.

– Brak posłuszeństwa nie może ujść na sucho. Pamiętaj o tym. Dlatego musisz ponieść konsekwencje. Jak długo jesteś tu sam? – spytał Sawem patrząc na sporą część witraża, której nie zdołali odnowić poprzedniego dnia, a która błyszczała teraz soczystym kolorem.

Usta Zoaha zadrgały z wysiłku. W końcu otworzył je i cichym, zachrypłym głosem przemówił:

– Całą noc, Mistrzu. Nie mogłem…zasnąć. – odchrząknął lekko – Pomyślałem, że bardziej…przydam się…tutaj. – wydukał w końcu.

Sawem nie krył zdziwienia. I złości.

– Całą noc. – zacisnął zęby – Nie powinieneś był. Masz zakaz zbliżania się do tej sali.

 

 

***

Zoah wpatrywał się w pracującego Mistrza. Stał w progu, oparty o półkoliste wejście, zaciskając palce, czy to ze zdenerwowania, czy zniecierpliwienia. Tego sam nie był pewien. Stał i patrzył. Słuchał. I choć nie był stworzony do odczuwania w podobny sposób, czuł. Czuł niepokój. Strach. Agresję. W niezrozumiały sposób złączone w kłębowisko cudzych i własnych myśli. Starał się ze wszystkich sił zachować spokój, ale coś co tkwiło głęboko w głowie mu w tym przeszkadzało. Natrętna myśl. Wrażenie. Coś było nie tak. Z tym, co robił Mistrz. Albo z nim samym. W jednym i w drugim. Nic, co działo się przez ostatnie trzy dni nie zachowało poprzedniego sensu. Już nic nie było takie samo, jak zdawało się być jeszcze wczoraj. Nastąpiła zmiana. Zmiana, której nie był w stanie ogarnąć. Odgadnąć przyczyny swojego niepokoju. I najwyraźniej niepokoju swojego Mistrza. Nieznana siła rzuciła ich dwóch w mury starego Muya, aby zmienić wszystko to, co do tej pory wydawało się nie do zmienienia.

Nie potrafił jednak zrozumieć skąd wziął się w jego głowie taki wniosek. Co podpowiedziało mu, że on i Sawem stanowią ogniwa łańcucha, który spoił ze sobą ich losy? Zresztą, nie tylko ich dwóch.

Spojrzał na witraż.

Sawem kończył właśnie odnawiać ostatnie fragmenty postaci Wehbaka, tak, iż nie tknięta pozostała już w zasadzie tylko podobizna Moaendy.

Utrzymana w ciemnej tonacji, zakrywająca poniekąd twarz, której wyobrażenie pozostawił Witmac nieco rozmyte, aby pozwolić odbiorcy na domysły. Częsty zabieg, stosowany zwykle, kiedy tematyka dotykała burzliwych dziejów starożytnych bogów. Witmac jednak, poszedł o kok dalej i przedstawił Moaendę jako młodego mężczyznę. Dawniej było to nie do pomyślenia, jednakże sława Witmaca, którą zwykł wykorzystywać przy każdej okazji, pozwoliła mu wykpić się od jakichkolwiek oskarżeń.

Kontrast, jaki malował się między walczącymi na tle zachodu słońca był nie tyle dobrze zarysowany, co zwyczajnie dosłowny. Zoah dopiero teraz to zauważył. Nie opuszczał zajęć z historii, ale obraz ten, jako bodaj jedyny, omawiany był tylko pokrótce.

Wehbak był mocno posunięty w latach.

Wyraźnie było to widać teraz, gdy cała jego postać była już odnowiona. Bóg, z którym walczył pełen był sił witalnych, dostrzegalnych nawet pomimo wyblakłej barwy szkła; wojownik natomiast, był raczej przykurczony, w pozie pełnej niepewności, strachu. Nawet wzniesiony w prawej ręce miecz trzymany był raczej ostatkiem sił, w porywie nagłej bezradności. Symetrycznie do niego wzniesiona była również zaciśnięta lewa pięść Moaendy, pełna władczości, będąca symbolem pewnej wygranej. Moaenda niepodzielnie królował na całym obrazie, zwiastował rychłe zapadnięcie zmroku, natomiast wojownik Wehbak był jak zachodzące słońce za ich plecami, powoli dogorywał. Scena pełna była dramatyzmu, wcześniej niedostrzegalnego. Teraz Zoah wiedział już, dlaczego już przy pierwszym spojrzeniu witraż wydał mu się niezwykły, w pewien sposób pociągający. Zdał sobie teraz sprawę, że autor ukazał ostatnie chwile życia swojego przodka, a nie boga. Przecież Moaenda miał zginąć w pojedynku z człowiekiem.

– Dlaczego? – szepnął do siebie.

 

Sawem dostrzegł kątem oka nadchodzącą postać. Zwrócił się do niej i napotkał po drodze tępe spojrzenie Zoaha. Już miał mu zwrócić uwagę, ale Edewlal zdążył się wtrącić.

– Witaj. Jak się masz ? – zagadnął z uśmiechem i wyciągnął dłoń do powitania.

– Skąd ten dobry humor ? – odpowiedział pytaniem Sawem – Sytuacja jak mniemam uległa poprawie, skoro widzę cię w tak dobrej kondycji.

– To twoja zasługa. Mam nadzieję, że jesteś przygotowany do wystąpienia przed radą, bo tylko twoje słowo było w stanie zwrócić ich uwagę raz jeszcze na ten sam problem. Nadal jesteś autorytetem, bracie. Niekłamanym. Nawet Gordon to przyznał. Stawi się tak, jak i reszta, żeby posłuchać co masz do powiedzenia. I sprawdzić, czy zdołasz kogoś przekonać do cofnięcia decyzji. Masz coś w zanadrzu, prawda ?

Sawem nieco się zasępił.

– Jeśli nie, to zacznij myśleć. Nie musiałem jak dotąd robić nic ponadto, że przekazałem twoje słowa Teucowi. On poszedł do Faoka i już. Mów zatem co mam robić, bo chcę się w końcu przydać.

Mistrz Renowacji potarł brodę. Zafrasowany wyraz jego twarzy dopełniły zmarszczone brwi i głębokie bruzdy na czole.

– Nie jestem pewien. Miałem słabszy dzień. – powiedział w końcu.

 

Zoah obserwował. Starał się wychwycić o czym mogą rozmawiać Sawem i Edewlal. Ten drugi przybył niespodziewanie i pomimo lekkiego tonu, z jakim odnosił się do rozmówcy, wyczuć można w nim było napięcie. Mistrz zaś sprawiał wrażenie zrezygnowanego. Rozmawiali już dłuższą chwilę. W pewnym momencie Edewlal powoli rzucił spojrzenie w stronę Zoaha. Ten natychmiast poczuł się nieswojo. Udał, że pochłania go coś zupełnie innego. Nie chciał stać się nagle podejrzanym, intruzem. Spojrzał w stronę 'Pojedynku'. Po chwili pożałował.

Jasne rozbłyski świetlne przebijające się poprzez kolorowy pejzaż ponad głowami bohaterów obrazu zamigotały. Wyglądało to tak, jak gdyby słońce nagle stało się jeszcze jaśniejsze. Zoah przyjrzał się. Utkwił wzrok w witrażu. Cała reszta stała się w okamgnieniu nieostra, rozmyta, rozmazana w jaskrawym świetle niewiadomego pochodzenia.

Obserwował postaci, stające się w tym świetle jeszcze bardziej rzeczywiste. Coraz bardziej żywe.

Usłyszał szept. Stawał się coraz bardziej wyraźny. Głośniejszy. Przeradzał się z wolna w krzyk, przeraźliwe wołanie uległego sługi.

 

Włosy zafalowały na wietrze. Płaszcz załopotał. W uszach zadudniło tętno. Westchnienie odbiło się echem od pobliskich gór. Tors wzniósł się w głębokim oddechu. Powietrze rozelektryzowało magiczne wyładowanie seledynowego gromu, gdy dwaj przeciwnicy ruszyli z wolna do ostatecznej wymiany ciosów. Wehbak nie wydawał się już tym samym starcem z obrazu, Moaenda nie był już boskim zwycięzcą. Równi sobie wojownicy starli się pośrodku kamienistego płaskowyżu, zasłaniając własnymi ciałami kulę promieniującej energii.

Zoah dostrzegł w niej coś znajomego. I w tym samym momencie srebrzysta, płonąca kula zbliżyła się do niego. Przestrzeń wypełniał blask, ale w kuli nie było niczyjego odbicia. A głos powtarzał wciąż 'Panie! Panie!'. Zoah olśniony patrzył i nie mógł uwierzyć. Kula tańczyła w powietrzu, zataczając koła. Istniała tylko dla niego. Tylko dla niego.

Nagle blask zgasł. Znów stał u progu sali, do której nie wolno było mu wejść, nieopodal dwóch Mistrzów. A kula wciąż tańczyła i tańczyła. Blask jaki z niej bił i miękkie załamania tego światła oczarowały chłopca. Nie potrafił oderwać wzroku. Zapragnął jej dosięgnąć. Dotknąć. Uczucie to stało się palącą potrzebą, pragnieniem umierającego na pustyni.

Więc sięgnął i przywołał ją do siebie. Zawisła posłusznie nad jego dłonią, a on przyciągnął ją do swego torsu. I wpatrywał się. Poczuł radość. Ukojenie. Szczęście. Spełnienie. Ona czuła to samo. Wiedział to. Po prostu wiedział.

 

Lecz nagle dobiegł go głos. Głos z zaświatów, wołający go po imieniu. Rozejrzał się na wpół przytomnym wzrokiem i rozpoznał sylwetki Sawema i Edewlala zwrócone w jego kierunku. Uśmiechnął się błogo.

I wtedy poczuł ból– srogi, przeszywający. Ból, który przygniatał i miażdżył. Jego dłoń trawił piekielny ogień. Spojrzał z powrotem i ujrzał zlewające się na nią macki płynnego szkła. Zobaczył stopioną skórę, mięśnie i ścięgna, sczerniałe od żaru. A szkło płynęło dalej, w dół przedramienia, pochłaniając jego rękę aż do bieli kości.

Szklista struga płynnego ognia.

Nieznośny smród spalenizny. Czerń przed oczami.

Uwięziony w gardle strach.

Pękająca tafla przezroczystej materii. Pękające więzy. Pękająca wola.

A w dali szum morza.

I śpiew ptaków.

 

Sawem powtórzył pytanie, a Zoah wyrwany z osłupienia przycisnął ręce do piersi i wciąż zszokowany osunął się po ościeżnicy na posadzkę. Mistrzowie podbiegli do chłopca. Edewlal odruchowo wyjął w biegu sole. Podsunął je Zoahowi pod nos, pomimo, że ten wyraźnie odmówił potrząsając głową.

– Co się dzieje? Zobaczyłeś coś..? – Sawem zapytał półprzytomnego ucznia.

– Dobrze się czujesz, synu? – zawtórował mu Edewlal – Najwyraźniej nie. Miałeś rację. – zwrócił się do Sawema – Jest wycieńczony. Ech wy, Renowatorzy…

Zoah wciąż odrętwiały powiódł wzrokiem po ich obliczach. Jego twarz wykrzywił grymas. – Mistrzu?

Sawem odpowiedział mu uważnym wyrazem twarzy.

– Czy one mogą współpracować?

Mistrz pokręcił głową nie rozumiejąc.

– Szkło. Czy elementy mogą ze sobą współpracować? – powtórzył pytanie.

– Dlaczego pytasz, chłopcze?

– Bo one wszystkie chcą ode mnie tego samego…

Sawem rzucił gniewne spojrzenie w stronę 'Pojedynku' i zwrócił się z furią do ucznia – Czego?

– Nie wiem… – wyszeptał z przestrachem chłopiec.

Koniec

Komentarze

Ponownie zapraszam do komentowania! To już przedostatni fragment, czwarta część pojawi się niebawem. Wszelkie uwagi, spostrzeżenia, zastrzeżenia etc. będą tu mile widziane.

Nowa Fantastyka