- Opowiadanie: Versus - Sprawa Martyny R.

Sprawa Martyny R.

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Sprawa Martyny R.

Jak pan to nazwał?

Sprawiedliwość? Ma pan na myśli tę ślepą sukę z wagą i mieczem w dłoniach? Coś panu powiem, panie prokuratorze. Jest wiele rodzajów sprawiedliwości, ale odkąd to wszystko się wydarzyło, ja wierzę już tylko w jedną – śmierć za śmierć. To prawdziwa definicja sprawiedliwości. Jedyna.

 

 

Nadali jej pseudonim Lolita…

Nazywam się Martyna Rawska, mam trzydzieści trzy lata i jestem winna zarzucanych mi czynów. Tak, jestem winna, ale osądzi mnie Bóg… jeśli ten w ogóle istnieje. Tak naprawdę wykonałam robotę za was i powinniście być mi wdzięczni. Uwolniłam to miasto od jednego sukinkota, ale kiedy skończę opowieść, zobaczy pan, że w rzeczywistości zrobiłam dużo, dużo więcej.

Czy uważam się, za kogoś lepszego? Nie, panie prokuratorze. Ja po prostu nie miałam innego wyjścia. Proszę zrozumieć, jestem… byłam… nie, nadal jestem matką i musiałam tak postąpić.

Ma pan dzieci?

Przepraszam, tak tylko pytam. No więc, jeśli pan ma, to powinien pan wiedzieć o czym mówię. Proszę o cierpliwość, opowiem wszystko od początku, bez, jak to się mówi?

Tak, mataczenia.

Jestem zbyt zmęczona ciągłym udawaniem, odrobina szczerości dobrze mi zrobi. Szkoda tylko, że w takich warunkach. O ile przyjemniej rozmawiałoby nam się przy kawie i papierosie.

Tak, poproszę. Jest pan naprawdę miłym człowiekiem panie prokuratorze.

Cóż, chyba wypada mi zacząć od początku, aby pan i wszyscy, którzy będą mnie oskarżać mieli pełny pogląd sytuacji. Ta historia zaczyna się banalnie, podobne życiorysy ma pewnie tysiące kobiet; nie byłam wyjątkiem.

Jestem samotną matką. Mój, pożal się Boże mąż, odszedł niebawem po urodzeniu dziecka i odtąd nie miałam już na stałe mężczyzny. Owszem, zdarzały się przelotne miłostki, niestety żadna z nich nie mogła przerodzić się w nic poważniejszego. Wie pan, mężczyźni boją się odpowiedzialności. Spłodzić dziecko, proszę bardzo, ale wychowywać cudze? Ciężko na kogoś takiego trafić. Ja nie miałam szczęścia, choć próbowałam. Bóg mi świadkiem, że próbowałam. I myślę, że to co się później wydarzyło, spowodowane było między innymi przez brak męskiej ręki w domu. Dziecku, a szczególnie takiemu, które wkracza w wiek dorastania, potrzebny jest ojciec.

Oczywiście, z powodu jego braku musiałam dawać sobie radę sama. Dużo pomagali mi moi rodzice, ale dla dziecka dziadkowie zawsze pozostaną dziadkami. Mogą być najukochańsi i najwspanialsi, jedyni w swoim rodzaju, mimo wszystko to nigdy nie będzie to samo.

Ciągły brak czasu i przepracowanie starałam się rekompensować nadmiernym rozpieszczaniem córeczki. Dziadkowie to już w ogóle. Chyba wszyscy mają to do siebie, że chcą przychylić nieba swoim wnukom. I w tym przypadku nie było inaczej. Olka miała wszystko czego potrzebuje, oczywiście w granicach możliwości i zdrowego rozsądku.

Na dziesiąte urodziny dostała ode mnie komputer. Tato strasznie kręcił nosem, mówił, że to za wcześnie, że komputery to zło odpowiedzialne za upadek współczesnego świata i tego typu rzeczy. Wie pan jacy są starsi ludzie, a mój tato szczególnie był uczulony na punkcie nowinek; nawet telefonu komórkowego nie miał. Nie to, że nie umiałby z niego korzystać. Nie miał i już, tak dla zasady.

Uśmiecha się pan. Widzę, że ma pan podobne doświadczenia. Tak, tak, tacy już są starsi ludzie. Kochany tatuś.

Nie rozumiałam jego oburzenia. W końcu co złego jest w tym, żeby dziecko pograło trochę w edukacyjne gry – bo tylko takie kupowałam; żadnych tam zabijanek czy innych głupkowatych rzeczy.

Dzieci są bardzo pojętne i mam wrażenie, że mózg ewoluuje, przystosowując się do zdobyczy technologii. Jak na dziewczynkę Olka była mocno zafascynowana komputerami i szybko złapała w nich biegłość. Co rusz chwaliła się nowinkami, jakich nauczyła się w szkole na informatyce, lub od kolegów. Wtedy jeszcze mi pokazywała i to było w porządku, ale dzieci mają swój rozum i wiedzą, że nie wszystko nadaje się dla rodziców. Uwierzy pan w to? Zawsze myślałam, że to rodzic ustala co nadaje się dla dziecka, a co nie. Tymczasem okazuje się, że nasze pociechy stosują ten sam schemat. No, ale wtedy nie było jeszcze powodów do niepokoju.

Problemy zaczęły się, gdy Ola skończyła dwanaście lat i poznała nowy świat internetowych znajomości. Portale społecznościowe, gry on-line, a przede wszystkim czaty. Nad tym nie miałam już kontroli, bo z początku wcale mi się tym nie chwaliła, a większość czasu na tych stronach spędzała w szkole. Zresztą sama mam profile na tych portalach i nawet mi przez myśl by nie przeszło, że to może być tak niebezpieczne.

Że nie słyszałam o zagrożeniach?

Nie no, słyszałam, ale szczerze mówiąc trochę nie wierzyłam. A trochę zaniedbałam. To był mój błąd i przyznaję się do tego. Może… może gdybym ją bardziej kontrolowała… ale nie. Wydaje mi się, że to by nic nie dało. Im większa kontrola, tym mocniejszy bunt i mogłabym tylko pogorszyć sprawę. Choć z drugiej strony, czy mogłoby stać się coś gorszego?

Pewnego dnia moja córka poznała w ten sposób sympatycznego kolegę; miał na imię Mateusz i jak twierdził – czternaście lat. Bardzo się zakumplowali (tak mawiała moja córka) i rozmawiali ze sobą sporo czasu. Byłam przekonana, że oni się poznali tak naprawdę, w tym no… realu. Nie sądziłam, że to internetowa znajomość z czatu. Pokazywała mi jego zdjęcia, sporo opowiadała kim jest i co robi, że się dobrze uczy, że ma same piątki, że interesuje się piłką nożną, że czyta książki przygodowe, że jego ojciec jest lekarzem a mama sekretarką. Nakreśliła mi całkiem prawdziwy wizerunek normalnego czternastolatka z podwórka.

Nie, nic nie podejrzewałam. Cieszyłam się nawet, że poznała kogoś nowego, bo do tej pory Olka była trochę zamknięta w sobie i miała wąskie grono przyjaciół. A taki piątkowy uczeń mógł być dla niej niezłym wzorem do naśladowania.

Ta internetowa znajomość trwała dość długo, nie jestem teraz pewna, ale myślę, że minęło z pół roku, zanim zaproponował jej spotkanie. Ten Mateusz14 był bardzo sprytnym człowiekiem. Urobił ją tak, że bez wahania zgodziła się, a w dodatku nie pisnęła mi o tym ani słowa. Wciąż utrzymywała, że znają się ze szkoły i często się spotykają. Oczywiście wiele razy proponowałam, żeby do nas przyszedł, ale albo nie miał czasu, albo akurat gdzieś wyjechał, albo, albo, albo.

Tak, to powinno wzbudzić we mnie podejrzenia. Ale panie prokuratorze, ja nie rozumowałam wtedy w tych kategoriach. W ogóle nie dopuszczałam do siebie takich myśli.

Potem, już po fakcie, kiedy przeglądałam pliki mojej córki zrozumiałam jak mało o niej wiedziałam. Znalazłam takie rzeczy, takie straszne rzeczy, zdjęcia, wiadomości, historie rozmów. Normalnemu człowiekowi do głowy by nie przyszło.

Czternastego kwietnia Ola nie wróciła po szkole do domu. Tej daty nie zapomnę do końca życia. Najgorszy dzień ze wszystkich najgorszych; taki, jakiego nie życzyłabym nikomu.

Wiosna zawitała na stałe, było ciepło, słonecznie, wszystko się zieleniło. Ale tak naprawdę to było kłamstwo. Taka cisza przed burzą. Rozumie pan o czym mówię? Bóg śmiał mi się w twarz; On już wiedział, lecz zamiast ostrzec, pozwalał mi cieszyć się spokojnym popołudniem. Z początku niespecjalnie przejęłam się, że Olka nie wróciła zaraz po lekcjach. Wprawdzie nie robiła tego nigdy dotąd, ale pomyślałam sobie, że przecież jest już duża i pewnie korzysta z pięknej pogody. Dzieciaki też potrzebują czasem trochę swobody. Chyba nie odmówi mi pan racji, prawda? Nie jestem z tych, które pozwalają swoim pociechom na wszystko i akceptują każdy ich wybryk, ale uważam też, że nie można trzymać dziecka na zbyt krótkiej smyczy, bo w końcu się zerwie jak zamęczony psiak i dopiero narobi kłopotów.

Ja wiem, wiem, po tym co się stało powinnam inaczej myśleć, ale wydaje mi się, że jeśli ma do czegoś takiego dojść to i tak dojdzie, choćbyśmy nie wiem jak próbowali strzec naszych ukochanych. Nie da się ich monitorować przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, toż musielibyśmy chodzić z nimi za rękę dosłownie wszędzie. A dziecko, jeśli będzie chciało, to i tak znajdzie sposób by choć na chwilę zniknąć z oczu rodzica i narobić głupstw.

Jak mogę mówić o tym tak lekko?

Że to nie było głupstwo?

No przecież wiem, cały czas do tego zmierzam, ale nie chcę dać się ponieść emocjom i rozkleić na samym początku, bo nigdy nie dokończyłabym tej historii. Więc już wracam do tematu i postaram się za bardzo nie zbaczać.

Kiedy Olka nie wracała przez dłuższy czas, zaczęłam się niepokoić. Obdzwoniłam wszystkich znajomych i znajomych znajomych, lecz nikt niczego nie wiedział. Ola była w szkole, a potem gdzieś poszła i zniknęła. Wtedy już naprawdę spanikowałam. Zadzwoniłam na policję. Miałam szczęście, bo trafiłam akurat na całkiem miłego dyżurnego, który przejął się sytuacją i zarządził natychmiastowe poszukiwania.

Nie przespałam tamtej nocy i jak się później okazało, następnych też nie dane mi było odpocząć.

Znaleziono ją trzeciego dnia poszukiwań… w lesie… pod cienką warstwą zeschłych gałęzi. Mój Boże, nawet teraz… teraz… ciężko mi o tym mówić. Te wszystkie psychoterapie, spotkania z psychologami i psychiatrami, tony leków, które miały mnie przywrócić do równowagi, to wszystko jest gówno warte.

Proszę nie kazać mi o tym opowiadać, z pewnością ma pan to w swoich raportach – ekspertyzy, zdjęcia. Ja… ja po prostu nie potrafię.

Czy chcę odpocząć?

Tak, chwilkę, jeśli można.

I papierosa.

Rzuciłam, ale jednego nie zaszkodzi.

Widział pan jakie tłumy zbierają się na parkingu? Będą pikietować. Jedni uważają mnie za potwora, inni za bohatera. Oby tylko nie doszło do zamieszek, nie chciałabym, aby z mojego powodu ktoś tam ucierpiał.

O, to mi się podoba. Widzi pan ten duży napis na prześcieradle?: „Gdzie policja nie może, tam Bóg posłał Lolitę", ktoś miał fantazję. A to jest jeszcze lepsze, „Zemsta jest Lolitą".

Widzi pan, panie prokuratorze? Ci ludzie popierają to co zrobiłam. Ha! Oni mnie kochają.

Czy mi się to podoba?

Nieszczególnie. Wolałabym aby do tego nigdy nie doszło, aby tacy ludzie jak ja nie musieli istnieć. Gdyby tylko system sprawiedliwości działał tak jak należy… Niestety. Jeśli ma się znajomości i pieniądze, można czuć się praktycznie bezkarnym. Człowiek, który zrobił to mojej córce, miał i jedno, i drugie. Dziwi się więc pan, że wzięłam sprawy w swoje ręce? Zdesperowana kobieta jest jak raniona lwica – śmiertelnie niebezpieczna i kompletnie nieprzewidywalna. Taka właśnie się stałam. Ale nie od razu… Minęło wiele czasu nim się jakoś pozbierałam na tyle, bym mogła wrócić do życia.

 

 

Zstąpiła do piekieł, by trzeciego dnia zmartwychwstać…

Jak już mówiłam, ani tamtej, ani następnych nocy nie mogłam spać. Dużo piłam, brałam środki uspokajające, ale to niewiele pomagało. Kiedy człowieka dopada coś takiego, nic nie pomaga. Jest taki rodzaj załamania psychicznego, gdzie nie ma się siły dosłownie na nic. Ani żyć, ani nawet umrzeć. Po prostu się leży i gapi w sufit; albo w okno, gdy cię posadzą na krześle; albo w jakikolwiek punkt – bez znaczenia czy jest to rysa na ścianie, kawałek paprocha, czy nie jest to po prostu nic.

Stopniowo popadałam w taki właśnie stan. Z początku udawałam przed wszystkimi i przed samą sobą, że jest dobrze. Robiłam to co zazwyczaj – chodziłam do pracy, sprzątałam, gotowałam, tylko, że to wszystko ze zdwojoną albo nawet i potrojoną intensywnością. Gdy sprzątałam to bardzo dokładnie – każdy zakątek, śmietek, odkurzałam po trzy razy to samo miejsce, zabrudzenia szorowałam, jakbym w ręku miała papier ścierny. Gdy gotowałam to takie ilości, że wystarczyłoby na wykarmienie wojskowej jednostki, gdy biegałam to do upadłego, aż mnie ćmiło. Kiedy zakopywałam się w pracy, to nic innego się nie liczyło. Trzysta procent normy. Taki stan oczywiście nie mógł długo trwać.

Zaczęło się od przemęczenia, częstych krwawień z nosa i gorączki. Rozłożyło mnie totalnie. Ciągle spałam, nie jadłam, nie miałam na nic siły. W tym czasie opiekowali się mną rodzice, którzy zresztą wspierali mnie jak tylko potrafili, choć przecież im też musiało być ciężko. Gdyby nie tata, nigdy bym z tego nie wyszła. To on pierwszy zauważył jak szybko gasła we mnie chęć do życia. Po dwóch tygodniach choroby schudłam dziesięć kilogramów, a już wcześniej należałam raczej do szczupłych. Przestałam rozmawiać, ograniczając się jedynie do krótkich odpowiedzi tak i nie, chyba, że ktoś pociągnął mnie za język to wysilałam się na jakieś zdanie. Całe dnie wegetowałam spoglądając w pustkę. Mój świat stał się jałowy, cichy i ponury, ale przede wszystkim nieszczęśliwy.

Z tego okresu niewiele pamiętam, zresztą wątpię, by działo się coś wartego zapamiętania. Kiedy człowiek zapada się w sobie, wszystko wokół przestaje istnieć. Pozostaje tylko smutek, łzy i niewykrzyczane klątwy przeciwko Bogu, kołatające się gdzieś wewnątrz chorego umysłu.

Jak przez mgłę pamiętam, że tato zawiózł mnie do szpitala na psychiatrię. Domyśla się pan co to jest dla człowieka najpierw stracić wnuczkę, a później oddać córkę do czubków? Z pewnością by osiwiał, gdyby nie to, że był już siwy. Miał łzy w oczach gdy się ze mną żegnał i później gdy mnie odwiedzał. Ja nie czułam już nic.

W szpitalu postawili mnie na nogi. Wielotygodniowe terapie przyniosły zamierzony efekt, ale to nie one tak naprawdę mi pomogły. Na jednych z zajęć poznałam Mesjasza – tak wszyscy na niego mówili, bo uważał się za zbawiciela. Taki miły człowiek, informatyk, któremu nagle coś odwaliło i ubzdurał sobie, że może nawracać świat przez internet. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie stało się to jego obsesją. Nawet stworzył własną sektę. Zamknęli go u czubków, bo komuś się to nie spodobało. Może to wszystko śmiesznie brzmi, ale to właśnie on podsunął mi pomysł jak rozwiązać mój problem. W internecie tkwi olbrzymi potencjał panie prokuratorze i kiedy wyszłam już zdrowa ze szpitala, wiedziałam jak go wykorzystać.

Musiałam stworzyć siebie od nowa; moje drugie, alternatywne ja, miało odtąd stać się małą, ufną dziewczynką. W ten sposób narodziła się Lolita.

Jak pan zapewne wie, śledztwo w sprawie gwałtu i morderstwa mojego dziecka nie przyniosło żadnego efektu. Policjanci po prostu dali dupy.

Proszę się tak na mnie nie patrzeć, mówię co myślę, a miałam mówić samą prawdę, tak? Szczerze, to uważam, że doskonale wiedzieliście, a przynajmniej niektórzy z was wiedzieli, kto za tym stoi, ale po prostu nie chcieliście nic zrobić. Po co wywoływać niepotrzebny skandal, skoro można sprawie ukręcić łeb? To jest właśnie ta wasza sprawiedliwość, moralność…

Banał?

Tak, banał, ale bardzo boleśnie przekonałam się o jego prawdziwości.

Kiedy wyszłam ze szpitala, śledztwo już dawno zostało umorzone, a ja przez wszystkich byłam raczona idiotycznie brzmiącymi bzdurami „Musisz się z tym pogodzić", „Nic nie da się zrobić", „Trzeba żyć dalej".

To była kpina w żywe oczy. Jak niby można pogodzić się z czymś takim. No jak!?

Ale pan wydaje się inny, pana nie było wśród tamtych fałszywych pocieszycieli, pan mnie rozumie, prawda? Rozumie mój ból i to, że musiałam tak postąpić. Każda matka i każdy ojciec na moim miejscu by tak uczynił.

Nie, nie musi pan nic mówić. To przecież ja jestem przesłuchiwana, pan ma tylko wyciągnąć odpowiednie wnioski. Więc proszę, teraz, kiedy mamy już za sobą wstęp, już pan wie co czułam, jak narodziłam się na nowo, zna pan motywy… teraz możemy przejść do sedna sprawy. Opowiem jak go odnalazłam i co z nim zrobiłam.

 

 

 

W zemście i w miłości kobieta jest większym barbarzyńcą niż mężczyzna…

Gdzie najlepiej zacząć poszukiwania? Oczywiście tam, gdzie te zwierzęta mają tereny łowieckie. Na czatach internetowych. Bezkarnie przesiadują tam przyczajeni, pod różnymi nickami, bardziej lub mniej sugerującymi prawdziwe intencje. Ja oczywiście miałam być niewinną dziewczynką, więc nazwałam się Martynka_12. Dwunastolatka wydawała mi się idealna do tej roboty, w końcu mój obiekt poleciał właśnie na ten wiek.

No… co się pan tak krzywi? Wrażliwość chyba nie jest wpisana w zawód prokuratora.

Zgadzam się, to obrzydliwe, jednak jeśli wejdziesz między wrony… Gdy poluje się na amatora małych dziewczynek, to nie przedstawia się jako trzydziesto-trzy letnia kobieta zastawiająca pułapkę.

Przeprowadziłam setki okropnych, uwłaczających godności rozmów. Czaty powinny być zakazane dla dzieci, na sto privów może z dziesięć trafiło się normalnych, takich w których rozmówcom nie chodziło o to by dowiedzieć się jaki mam kolor majtek, rozmiar biustu i innych, gorszących szczegółów. Niestety nigdzie nie trafiłam na ślad Mateusza14. Owszem, kilka nicków zdarzyło się podobnych lub identycznych, ale sposób rozmowy nie pasował do tego, kogo szukałam. Wcześniej przejrzałam historię wszystkich rozmów, e-maili i smsów jakie wymieniała moja córka z tym człowiekiem i byłam pewna, że kiedy trafię na niego, to go rozpoznam.

Po kilku tygodniach, gdy już straciłam nadzieję i zamierzałam się poddać, odezwał się do mnie Samotny_Anioł. Prezentował zupełnie inny poziom niż większość czatujących i przyznam, miło się z nim rozmawiało. Wzbudzał zaufanie, nie świntuszył, z początku nawet unikał seksualnych tematów. Przedstawił się jako Krystian i nie podał wieku. Kiedy go o to pytałam, wykręcał się, że to przecież nieistotne, że najważniejsze, że nam się dobrze rozmawia i tego typu rzeczy. Nie nalegałam, tym bardziej, iż podejrzewałam, że trafiłam na właściwą osobę. Zdradziły go zbieżności w opowiadanej historii i styl pisania – bardzo poprawny, wręcz pedantyczny. Nigdy nie zapominał o polskich znakach, a to w internecie raczej nie jest normą. Przecinki stawiał we właściwych miejscach, nie robił błędów ortograficznych, a kiedy się pomylił, zaraz wstawiał poprawkę. Często używał takich zwrotów jak „owszem", „ogólnie", „wyobraź sobie" „czy pomyślałabyś, że". Później, gdy poznałam jego preferencje muzyczne, zainteresowania, książki które czyta, nabrałam przekonania, że to jest właśnie on – człowiek, który zgwałcił i zabił mi córkę.

Muszę przyznać, że umiał doskonale się kryć. Sprawiał wrażenie bardzo wrażliwego, samotnego i nieszczęśliwego człowieka. Dobrze mi się z nim rozmawiało i gdybym tylko nie wiedziała kim naprawdę jest, mogłabym go polubić. Przestałam się dziwić córce, że tak łatwo dała się omamić.

Kiedy już się zaprzyjaźniliśmy, zdradził mi, że ma dwadzieścia siedem lat (w rzeczywistości miał jeszcze więcej), a ja doskonale udawałam, że nie zrobiło to na mnie wrażenia i, że nadal chcę się z nim przyjaźnić. Rozmowy stawały się coraz śmielsze i schodzące na intymne tematy, ale nie nachalnie, raczej powoli, mimochodem, tak aby mnie nie wystraszyć. Czatowaliśmy tak przez trzy miesiące. Powymienialiśmy się zdjęciami, oczywiście żadne z nas nie wysłało swojego prawdziwego. Ja znalazłam jakieś w sieci i udawałam, że to moje. On podobnie. Zaczęła się zabawa w kotka i myszkę. Kto kogo przechytrzy. Facet był cholernie sprytny i ostrożny. Nie podawał nigdy żadnych danych mogących go zidentyfikować, pisał z różnych komputerów, prawdopodobnie z kafejek internetowych. Próbowałam zlokalizować go za pomocą adresu IP, ale to nic nie dało.

Problem powstał, gdy zaproponował rozmowę przez telefon. Nie chciałam odmówić, bo to mogłoby go spłoszyć, z drugiej strony jak udawać głos dziewczynki? Ale i na to znalazłam sposób. Skorzystałam z pomocy programu zmieniającego ton i barwę głosu. To takie sprytne urządzonko, może trochę nienaturalnie brzmi, ale gdy się szepta, prawie nie widać różnicy. A niemal zawsze szeptałam, tłumacząc się, że nie chcę, aby mnie usłyszeli rodzice.

W końcu Samotny_Anioł zaproponował spotkanie.

Przestraszyłam się. Naprawdę się przestraszyłam, bo nagle zrozumiałam, że nie miałam absolutnie żadnego planu co dalej. Nie odzywałam się do niego przez kilka najbliższych dni, co w sumie wyszło na dobre i dodało realizmu sytuacji. Przecież tak właśnie powinna zareagować normalna nastolatka na propozycję spotkania z nieznajomym.

Długo zastanawiałam się co powinnam zrobić, obmyślałam przebieg wydarzeń, ale zawsze wychodziło mi na to samo – jestem zbyt słaba i w pojedynkę nie dam rady. Nie ma szans. Musiałam więc znaleźć pomoc. Tylko jak to zrobić gdy nie ma z kim podzielić się sekretem? Nikt by nie zrozumiał. Nikt, poza jedną osobą, która właściwie o wszystkim i tak już wiedziała.

Dowiedziałam się, że Mesjasz jakiś czas temu opuścił oddział i obecnie przebywał w domu gdzieś na wsi. Nietrudno było dostać jego adres. W szpitalu wiedzieli, że się znamy i mieliśmy dobry kontakt. W zasadzie jest to sprzeczne z zasadami, ale przecież kto nie udzieli pomocy kobiecie, która dopiero co wyszła z depresji i teraz chce znaleźć kolegę, by nawzajem móc się wspierać. Uznali to za dobry znak i część autoterapii.

Mesjasz, choć jest religijnym świrem, jest też bardzo przyzwoitym człowiekiem. Wiedziałam, że ucieszy się z mojej wizyty. Wiedziałam też, że mu się podobam. Nie krył tego, choć nigdy nie dał mi tego wprost do zrozumienia. Nie musiałam się go bać, był dla mnie dobry, pomocny i zrobiłby wszystko o co bym poprosiła. Więc poprosiłam. Nie był wcale zdziwiony. Ja myślę, że on już wtedy, w szpitalu wiedział, że się do tego posunę. To w końcu on poddał mi tę myśl, zaszczepił we mnie pomysł i pozwolił mu rosnąć w moim umyśle, niczym pasożytniczej larwie. Ale to nie on był temu winny, to wszystko przeze mnie, więc proszę nie karzcie go zbyt surowo. Wykorzystałam go. Ja. Nie on mnie, ja. Uwiodłam, przespałam się z nim. Nie miał większego wyboru. Musiał się zgodzić. I, jak się pan zapewne domyśla, zgodził się.

To nie jest okoliczność łagodząca?

A pan na jego miejscu ile zrobiłby dla kochanki, zwłaszcza jeśli nie miałby pan wcześniej zbyt wielu okazji?

Nie, nie musi pan odpowiadać, proszę to zachować dla siebie.

Mesjasz nie mógł mi odmówić. Ustaliliśmy, że na spotkanie najlepiej będzie wybrać jakieś odludne miejsce, takie by nie było świadków, a jednocześnie nie wzbudzało podejrzeń u naszej – tak, tak, teraz już naszej – ofiary.

Po kilku dniach milczenia odezwałam się do Samotnego_Anioła. Wytłumaczyłam mu, że się trochę speszyłam, musiałam to przemyśleć i że jeżeli nie zmienił zdania to chętnie się z nim zobaczę. Umówiliśmy się na czwartek po południu w zachodniej części parku, jako że ta jest najmniej uczęszczana i ryzyko, by ktoś nam przeszkodził było znikome.

Wszystko wydawało się idealnie zaplanowane i takie proste, że aż śmiać mi się chciało z nieudolności policji. Ja, bez żadnego przeszkolenia, bez doświadczenia i specjalistycznego sprzętu, upolowałam internetowego pedofila, mordercę mojego dziecka. Nie przewidziałam tylko jednego – on wiedział. Nie mam pojęcia w którym momencie się połapał, że to prowokacja. Wciąż zastanawiam się czym się zdradziłam, ale to nie ma znaczenia. Wszystko poszło nie tak jak trzeba.

Czy się nie pojawił?

Pojawił się, a jakże. Tyle, że nie był ani zaskoczony, ani bezbronny.

Plan był równie prosty, co nieprzemyślany. Mieliśmy podjechać samochodem jak najbliżej się da, ale na tyle daleko by pozostać niezauważonymi. Potem udając parę spacerujących kochanków podejść do Samotnego. Ja musiałam pod jakimś głupim pretekstem zagadać typka a Mesjasz w tym czasie miał go zdzielić pałką w łeb. Później wystarczyło tylko zaciągnąć go do samochodu, wrzucić do bagażnika, wyjechać gdzieś na odludzie i tam się rozprawić ze skurwysynem.

Niestety. Mesjasz w trosce o moje bezpieczeństwo postanowił nieco zmodyfikować ten, jakże wspaniały plan; bał się żeby nie stała mi się żadna krzywda. To naprawdę poczciwy człowiek, teraz żałuję, że go w to wciągnęłam. Tak się dzieje, gdy emocje biorą górę nad rozumem. Zachowałam się jak zwykła suka.

Co się pan tak patrzy? Mówię tak, bo to prawda. Nawet suki potrafią przyznać się do błędu. Mam uczucia. Pozostało mi ich niewiele, bardzo niewiele, ale jednak. Ta sprawa dotyczyła tylko i wyłącznie mnie, i nie powinnam wciągać w to nikogo innego. No ale stało się.

Poszedł sam, a ja miałam ubezpieczać tyły i pilnować żeby nikt nie przeszkadzał. Tak, to było głupie, ale bałam się. Bałam się jak cholera i byłam mu wdzięczna, że nie muszę tego robić. Siedziałam więc w samochodzie z włączonym silnikiem, z otwartym bagażnikiem; spięta, gotowa by natychmiast po wrzuceniu skurwiela do środka, odjechać stamtąd jak najszybciej.

Obserwowałam ich przez lornetkę. Mesjasza i Samotnego_Anioła… Przyzna pan, że to dość zabawne zestawienie. Anioł spotyka Mesjasza.

Nie śmieszne? Cóż…

Drzewa trochę przeszkadzały, ale co nieco widziałam. Wystarczająco, by pojąć grozę sytuacji. Najgorsze w tym wszystkim było to, że zupełnie nie miałam pojęcia co robić. Takiego obrotu spraw nawet nie braliśmy pod uwagę. To zwyczajnie nie miało prawa się stać. A jednak.

Mój przyjaciel albo się czymś zdradził, albo nie był dostatecznie szybki, albo tamten po prostu był cwańszy, w każdym razie Mesjasz nie zdążył uderzyć, ani tym bardziej uniknąć miażdżącego ciosu. Zwalił się na ziemię jak kłoda. Jedno szybkie uderzenie pałką, czy czymś podobnym. Jedno! Dotychczas myślałam, że takie rzeczy możliwe są tylko na filmach.

Wie pan jaka byłam wtedy spanikowana? Trzęsłam się, płakałam, chciałam krzyczeć, ale wiedziałam, że to tylko pogorszy moją sytuację. Ten człowiek nie miał pojęcia o mojej obecności. Zachowałam na tyle resztek zdrowego rozsądku, by to wykorzystać.

Czy to wtedy go rozpoznałam?

Tak. Przez sekundę dokładnie widziałam jego twarz. To wystarczyło. To był jeden z waszych – policjant prowadzący śledztwo w sprawie gwałtu i zabójstwa mojej córki. Z początku myślałam, że to jakaś pułapka, że może to część śledztwa, a policjanci robią prowokację. Naprawdę tak myślałam, ale szybko się zorientowałam, że nigdzie w pobliżu nie było ani jednego patrolu. Normalnie w takich sytuacjach byłoby ich mnóstwo, prawda? Zakuliby Mesjasza w kajdanki, przedstawili mu zarzuty, wpakowali do radiowozu, ale nie… ten zwyczajnie dał mu w łeb i zaciągnął do samochodu. Zakleił mu ręce, nogi i usta taśmą i wrzucił do bagażnika, jak kawał mięsa. Nawet się specjalnie z nim nie cackał. To już ja lepiej obchodzę się z kotletami.

Czemu się pan tak oburza? Że oskarżam jednego z waszych? Że ośmieliłam się ruszyć nietykalnego? A kto niby miał to zrobić? Nikt z was nie kiwnąłby palcem. Jestem pewna, że ktoś musiał wiedzieć, no ale przecież ręka rękę myje… Więc to ja musiałam stać się mieczem sprawiedliwości. Skrzywdzona matka, chora psychiczne z żalu i rozpaczy, doprowadzona na granicę wytrzymałości.

Zrobiłam to!

Zamierzałam pojechać za skurwysynem, żeby go zabić. Teraz już nie chodziło tylko o mnie, ale przecież również o przyjaciela. Ja go w to wplątałam i nie mogłam pozwolić, żeby coś mu się stało.

Ach, byłabym zapomniała! Proszę mi wybaczyć, że mówię nieco chaotycznie, ale rozumie pan chyba, że nie czuję się komfortowo i czasem coś może mi ulecieć z pamięci. Więc miałam ze sobą pistolet, zaopatrzyłam się w niego kilka tygodni wcześniej, gdy wiedziałam już, co muszę zrobić. No bo przecież z gołymi pięściami na mordercę bym nie poszła, ani nawet z nożem, do tego trzeba mieć umiejętności i siłę. A ja… pan widzi.

Jak go zdobyłam?

Jeśli wie się gdzie szukać, to wcale nie jest trudne. Niestety nie mogę zdradzić mojego źródła, może mi pan dołożyć do wyroku jeszcze ukrywanie informacji, w mojej sytuacji i tak niewiele to zmienia. Kupiłam broń, wzięłam kilka lekcji w miejskiej strzelnicy. Wprawdzie strzelanie śrutami to nie to samo co ostrą amunicją, ale przynajmniej jakieś pojęcie o tym zdobyłam. Marnym jestem strzelcem, nawet nie udało mi się go tak od razu zabić. Cały magazynek wpakowałam w gnoja; to znaczy wystrzelałam, bo trafiły może ze dwie kule, oprócz tej w głowę.

Trzy?

No więc trzy kule. Ale i tak musiałam go dobić. I wie pan co? To właśnie było w tym wszystkim najlepsze – mogłam spojrzeć mu w oczy przed śmiercią. Umierał, wiedząc kto go załatwił.

No tak, rzeczywiście znów trochę się wypuściłam myślami i wyszło chaotycznie. Przepraszam.

Niestety po raz kolejny dałam ciała. Powinnam za nim pojechać tak jak postanowiłam i zaatakować z ukrycia. Teraz właśnie tak bym zrobiła, przecież on musiał jechać w jakieś odludne miejsce. Może nawet wtedy nikt by mnie nie złapał. Niestety stało się. Nie wytrzymałam napięcia, porwałam ze skrytki pistolet i nim tamten zdążył odpalić silnik wpakowałam w sukinkota wszystkie kule – w biegu. Huk był niesamowity, nie sądziłam, że to może być aż tak głośne. Płakałam, krzyczałam, przeklinałam i strzelałam na oślep, w nadziei, że trafię. I trafiłam.

Żeby pan widział jego minę, kiedy wytaczał się z samochodu. Ledwo trzymał się na nogach. Najstraszniejsze było to, że mimo ogromnego bólu, jaki przecież musiał czuć, w jego oczach widziałam chęć mordu. Nie bał się, był zdesperowany i śmiertelnie niebezpieczny. Zabiłby mnie gdybym nie była szybsza. Został mi ostatni nabój, liczyłam. Kazałam mu wyrzucić broń, potem podeszłam, przyłożyłam mu pistolet do głowy i wykrzyczałam w twarz za co ginie. Powiedziałam mu jakim jest skurwysynem i co zrobił z moim życiem. Wrzeszczałam do zachrypnięcia.

A on… on panie prokuratorze, zaczął się śmiać. Rechotał jak dzika świnia, jak wieprz. Więc nim przestrzeliłam mu czaszkę, wybiłam jeszcze zęby. Wtedy przestał się śmiać. Klęczał na ziemi, trzymał się za szczękę, a z pomiędzy palców przeciekała krew. Wtedy zaczął się bać. Czułam jego strach, widziałam, że się zlał w gacie. To dodało mi siły. Kiedy tak trzymałam spluwę przy jego głowie byłam aniołem zemsty. Wszechmogąca, silna. Moja córeczka za moment miała zostać pomszczona. Nie da się opisać tego uczucia. To jak ekstaza, jak najlepszy w życiu orgazm. Ale trwało to bardzo krótko, bo potem…

Nacisnęłam spust. Bang! Krew i kawałki mózgu obryzgały sąsiadujące drzewo. Odgłos wystrzału przebrzmiał, martwe ciało zwaliło się bezwładnie na ziemię, a wraz z nim umarła moja dusza. Nie miałam już niczego. Zemsta nie smakowała tak dobrze jak się o tym mówi. Kiedy emocje opadły zrozumiałam, że przegrałam swoje życie.

Chciałam się zabić. Przyłożyłam sobie pistolet do głowy, ale magazynek był pusty. Czułam się potwornie oszukana, zraniona i bez nadziei. Odczuwałam taką pustkę, jaką doświadcza bogobojny człowiek, gdy dowiaduje się, że Boga nie ma.

„Boga nie ma" – to właśnie napisałam jego krwią na masce samochodu. A potem zwymiotowałam.

Resztę pan już zna. Nie uciekałam. Zresztą nawet nie miałabym dokąd, ani po co. Jaki byłby tego sens, skoro nic już nie miało sensu.

 

 

 

Stała się symbolem zemsty…

Tak bardzo pragnęłam zemsty, że sama się nią stałam. Będą o mnie mówić w telewizji, będą opowiadać w pubach, będą mną straszyć niegrzeczne dzieci. Lolita już jest uważana za symbol panie prokuratorze. Nie chciałam tego, ale tak wyszło. Wyeliminowałam jednego pedofila, lecz wierzę, że dzięki mojemu poświęceniu zrobiłam znacznie więcej. Teraz każdy kto spróbuje tknąć dziecko, dziesięć razy zastanowi się nad tym co robi, bo – jestem tego pewna – wielu pójdzie w moje ślady. Nikt już tego nie zatrzyma. Proszę wyjrzeć za okno. Ci ludzie mnie kochają. Dla nich jestem kimś więcej niż morderczynią.

Teraz kiedy opowiedziałam swoją historię jestem spokojna. Mam czyste sumienie, choć na karę z pewnością zasłużyłam. Nie proszę więc o uniewinnienie, wręcz przeciwnie, chcę słusznego i bezwzględnego wyroku. Bo Lolita musi zostać męczennikiem, by zemsta się dopełniła.

Ludzie kochają męczenników.

Koniec

Komentarze

Kilka słów wyjaśnienia:
Opowiadanie to zostało napisane na konkurs „Zemsta jest kobietą" - nie wygrało. Cóż, bywa. Wstawiam je tutaj bo chcę się nim podzielić i przeczytać co czytelnikom się nie podoba lub podoba. Nie jest to tekst fantastyczny (mam nadzieję, że mnie za to nie zabijecie) tylko bardziej kryminał. Porusza pewną delikatną kwestię, może wydawać się kontrowersyjny i z tego też powodu długo zastanawiałem się czy tekst w ogóle powinienem upublicznić. Ale przecież literatura nie ma być tylko piękna i poprawna politycznie, inaczej nie byłaby wolna. Jest to również próba zabawy z formą narracyjną - czy udana pozostawiam waszej ocenie.
Zapraszam do lektury.

Dla mnie bomba. Lolita. Hm. Doskonale operujesz obrazem. Poczytam sobie jeszcze parę razy, ale na razie to daję szóstkę z pełną świadomością czynu.:))))

A ja zasnąłem gdzieś w połowie. Strasznie męcząca narracja, a opowiastka się ciąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąągnie, niemiłosiernie. Ciągnie jak ciągutka i tak, jak nie lubię ciągutek, tak nie lubię tekstów, które z założenia mają opowiedzieć historię, a są gadaniną. Można w monologu przekazać ciekawa opowieść, ale to, moim zdaniem, bardzo trudne. Gdybym był prokuratorem, to zamiast zadawać idiotyczne pytania jak ten w tekście, powiedziałbym ,,dobra, a teraz skończ opowiadać te głodne kawałki i przejdź do rzeczy". Pomijam fakt, że przesłuchania nie wyglądają w ten sposób. Nikt nikogo się nie pyta o to, czy czuł się lepszym, nie oburza, że ktoś z łatwością opowiada o tym, że wypruł falki. To nie robota prokuratora:P. 
Poza tym jest zaimkoza i brakuje sporo przecinków. Poza tym, nie rozumiem jaką rolę mają spełniać pogrubione fragmenty? No jaką? Czym one są, tak na serio, serio?
Doczytałem do połowy, więcej nie dam rady. Skoro tekst zanudził mnie gdzieś po środku, to gdybym dobrnął do końca, pewnie stałbym się symbolem zanudzonego na śmierć, pisząc po autorowemu.  

Ok, dwie skrajne opinie ;) Podejrzewałem, że tak będzie. Ba! Bałem się, że może być  gorzej (w zasadzie jeszcze może). Jak wspomniałem prezentowana tu narracja jest moim eksperymentem, a jak to bywa z eksperymentami częściej się nie udają niż udają :P

Pogrubione fragmenty spełniają mniej więcej tę samą rolę co trzy gwiazdki "***" oddzielają poszczególne fragmenty tekstu. Postanowiłem każdemu z nich nadać tytuł.

Co do zaimkozy, niektóre zaimki czy też nie do końca piękne sformuowania wynikają stąd, że chciałem urealnić monolog. W mowie nadużywa się zaimków. Oczywiście nie myślałem pod kątem "wstawie więcej zaimków i będzie git", bardziej chodziło mi to o ogólny odbiór.

Versus, ja rozumiem, ale pamiętaj, że cały tekst jest monologiem. Jeśli mamy postać, która się jąka, albo jest chora na Tourett'a, albo jest maksymalnym wieśniakiem, który wchódzi i wychódzi bo tak se lubi i trza mu, no tego, no tego, no, no, wziunć i obosiać, a postać ta jest drugo, lub trzecio planowa, to oki doki. Jak mamy monolog, to może, ekhem, przeszkadzać. 
Moja opinia jest taka, a nie inna, ale to nadal tylko moja opinia;).
Powodzenia.  

Niestety, przegadane. Bardzo. Zgadzam się z Orsonem -  gdzieś  tak od połowy czytanie nuzy.  Przeczytałem do końca, ale juz z niecirpliwością.  Koniec był taki, jakiego się spodziewałem. Nie ma w tym opowiadaniu emocji, tajemnicy, nie ma intrygi - to jest opis przeżyć nieszczęsliwej kobiety i nic więcej. I  łatwo sie w tym zorientować. Sródtytuły  ( tytuły rzodziałow?) są potrzebne tylko do tego, żeby tekst nie ecial ciurkiem ...Przykro to napisac -moim zdaniem,  porażka.

A mnie się podoba. Z tym, że w każdej beczce miodu...
Forma- strzał w dziesiątkę, chociaż momentami rzeczywiście jakby za słabo odegrane są emocje a zdania są wręcz zbyt składne jak na dramatyczną opowieść.
Miejscami naciągane (mimo wszystko)- poszukiwania policyjne w parę godzin po zaginięciu etc.
Śródtytuły. Są zupełnie niepotrzebne- psują dynamikę opowiadania i pasują jak pięść do nosa. No bo z czyjej perspektywy są wypowiadane, przez kogo? Wyłąmują się z konwencji monologu i psują ogólne wrażenie.
Nie zgadzam się z kolei z kolegami powyżej- widać, że starałeś się zachować tempo i przejrzystość opowiadania, dlatego bez problemu przeczytałem od początku do końca.
Idealnie nie jest ale po drobnych poprawkach...? 

Czyli 2:2

@truvneeck - uratowałeś mnie przed zawałem serca :P A tak na serio to dziękuję za wszystkie komentarze - te pozytywne, neutralne i negatywne. Wszystkie coś wnoszą i dzięki temu wiem co pisać a czego unikać.

----

Tych którzy czują się zawiedzeni zapraszam do poprzednich opowiadań, być może zrekompensuję im stracony czas; natomiast tych którym się podobało również zapraszam licząc, że i tamte wywrą dobre wrażenie. Poza tym lepszym opowiadaniom smutno, że nie są tak chętnie czytane i komentowane jak ich gorszy brat ;)

Ja myślę Versus, ja myślę. Po lekturze ,,Blefu" miałem mieszane uczucia, ale raczej pozytywne, po przeczytaniu (chyba taki byl tytuł) ,,Pan F i cena zmian", wiedziałem, że dany kredyt zaufania został zainwestowany, a pożyczka spłacona. 
Moim skromny zdaniem stać Cię na fajne, pomysłowe teksty, całkiem nieźle napisane, co już pokazałeś, a nie takie oooooo takie, jak ten powyżej:P.  

@6Orson6.

Bardzo cenię twoje komentarze. Nie można odmówić im profesjonalności, fachowego podejścia do struktury tekstu . Ale zawsze jest jakieś ale. Wydajesz się bezwzględnie skoncentrowany na krytyce jako sztuce samej w sobie. Bardzo łatwo zobaczyć błędy u innych, a mieć z tym kłopot u siebie. Włóż w to więcej serca i przede wszystkim wykrzesz z siebie więcej litości.

Jeśli dobrze zrozumiałem, to nie przeczytałeś całości? Tak więc logika twojej opinii leży na całej linii. Niemniej bardzo cenię to twoje zaangażowanie i żal mi autora, którego właściwie nie znam, że został tak niełaskawie potraktowany.

Jako obrońca tekstu muszę się przyznać, że powodem mojej obecności tutaj było poszukiwanie  miedzy innymi inspiracji wszelkiego rodzaju. Kiedy znajdę słabe opowiadanie, to nie pozostawiam śladu wizyty. Nie piszę ------takie ooooo -----dno. To uwłacza godności i krytyka i autora.

Nie dysponuję polonistycznym wykształceniem i nie mogę piać o dysonansach w zdaniach złożonych, tylko  dysponuję skromnym punktem widzenia. Może nie są to kwalifikacje zbyt bogate i wystarczające, ale mniemam pełne powagi i szacunku dla drugiego człowieka. W tym również dla ciebie Orsonie.

Otóż stwierdziłeś, że cały ten utwór jest nudny. Hm. To czasami nie jest wadą. Znam doskonały przykład.  Czas Apokalipsy - Coppoli. Widziałem to pierwszy raz na Konfrontacjach, festiwalu organizowanych przed NPańskim, wykupiłem bilety na wszystkie 3 seanse. Wszyscy dookoła mówili  - Nuda, nuda... Dla mnie była to wstęga długiego materiału misternie wyszyta złotymi nićmi. I teraz po latach dotarła do mnie  nowa wersja filmu na Blue Ray. Dalej pali niesłabnącym ogniem.

Co mnie kręci w opowiadaniu powyżej? Nie zaimki, przecinki, pędzelki. A właśnie autor, z jego ogromną potencją manipulacji obrazem. To jest, trzymam się Coppoli. Jedno świetne ujęcie po drugim. No, przecież jesteśmy tutaj amatorami!

Cytat

Rechotał jak dzika świnia, jak wieprz. Więc nim przestrzeliłam mu czaszkę, wybiłam jeszcze zęby.  ---- widzę to, wstrząsające, -Wtedy przestał się śmiać.----------- - coś w tym złowróżbnego. -------- Klęczał na ziemi, trzymał się za szczękę, a z pomiędzy palców przeciekała krew. ------ Poddał się, załamał, poczuł , że istnieje  kara? -----Wtedy zaczął się bać. Czułam jego strach, widziałam, że się zlał w gacie.--------dobre, też bym się zlał.

Cytat

No tak, rzeczywiście znów trochę się wypuściłam myślami i wyszło chaotycznie. Przepraszam.
Niestety po raz kolejny dałam ciała. Powinnam za nim pojechać tak jak postanowiłam i zaatakować z ukrycia. Teraz właśnie tak bym zrobiła, przecież on musiał jechać w jakieś odludne miejsce. Może nawet wtedy nikt by mnie nie złapał. Niestety stało się. Nie wytrzymałam napięcia, porwałam ze skrytki pistolet i nim tamten zdążył odpalić silnik wpakowałam w sukinkota wszystkie kule - w biegu. Huk był niesamowity, nie sądziłam, że to może być aż tak głośne. Płakałam, krzyczałam, przeklinałam i strzelałam na oślep, w nadziei, że trafię. I trafiłam.
Żeby pan widział jego minę, kiedy wytaczał się z samochodu. Ledwo trzymał się na nogach. Najstraszniejsze było to, że mimo ogromnego bólu, jaki przecież musiał czuć, w jego oczach widziałam chęć mordu. Nie bał się, był zdesperowany i śmiertelnie niebezpieczny. Zabiłby mnie gdybym nie była szybsza. Został mi ostatni nabój, liczyłam. Kazałam mu wyrzucić broń, potem podeszłam, przyłożyłam mu pistolet do głowy i wykrzyczałam w twarz za co ginie. Powiedziałam mu jakim jest skurwysynem i co zrobił z moim życiem. Wrzeszczałam do zachrypnięcia.

 

Powyżej nic dodać. Klatka po klatce doskonała. Powtarzam jesteśmy amatorami, a autor ma szansę zostać w tym co robi profesjonalistą. Będę kibicował.

No jeśli nie Coppola to przynajmniej S.King. Przepraszam, Orson, już nie zabieram więcej czasu. Ale podtrzymuję ocenę mimo, że nie jest to tekst doskonały. Pozdrawiam.))))

Acha, dla mnie, te pogrubione fragmenty to wersy modlitwy. Tak to odebra;em. Wiem, że nawet autor może puknąć się w czoło, mając do czynienia z taką interpretacją.:)))

Bardzo łatwo zobaczyć błędy u innych, a mieć z tym kłopot u siebie
To jasne. 
Jeśli dobrze zrozumiałem, to nie przeczytałeś całości? Tak więc logika twojej opinii leży na całej linii.
Ależ przecież to bardzo logiczne. I piszę tutaj o LOGICE, LOGICE, nie o logice, jako tajemnej sztuce, na którą powołują się wszyscy Ci, którym nie w smak jest czyjaś wypowiedź. Tekst doczytałem do środka, do tego momntu zanudził mnie niemiłosiernie. Dalej przeleciałem go wzrokiem i było podobnie. Ba, nawet bez przelecenia mógłbym wnosić, że skoro nuży mnie ów monolog, a cały tekst to monolog, że skoro opowiadana historia to ple,ple,ple, a przecież postać opowiada tę jedną historię w monologu, że skoro tekst jest przewidywalny i już parę rzeczy w nim przewidziałem, że skoro przesłuchanie jest nienaturalne i w końcu, że pojawiają się uprzykrzające czytanie błędy, to i reszta będzie podobna. No, chyba, że drugą część pisał kto inny. Ale ja jestem tylko czytelnikiem. Czytam to, co mi się podoba. Jeśli Autor przez połowę tekstu nie zadbał o to, żeby mi się podobało, po co mam kupować drugą część? 
To chyba Malgorzata Koczańska napisała kiedyś, że błędy ortograficzne dyskredytują Autorów, że odstawia tekst, kiedy takie się zdarzają. To ma sens.
 Nie piszę ------takie ooooo -----dno. To uwłacza godności i krytyka i autora.
Dnem by było napisać takie oooooo ------- dno  i nie uzasadnić tego. To by było nie fair i sugerowałoby, że czytający może nie być poważną osobą. Natomiast, nie widzę nic złego w szczerości, którą się uzasadnia. Tekst to dno, porażka, niewypał, śmieciuch, bubel, przykry żart- jadę po tekście, nie po Autorze. Jeśli Autor nie jest w stanie przyjąć takiej krytyki, bo jest istotą kruchą, a delikatną, to po co pisze? A niech się wnerwi i na przekór napisze coś lepszego. Jak się obrazi, wiadomo z kim mamy do czynienia. 
  Znam doskonały przykład. Czas Apokalipsy - Coppoli.
Nudny utwór to nudny utwór. Tutaj po prostu wszyscy uważali, że jest nudny, a Tobie się podobał. Mnie również, ale to dlatego między innymi, że uwilebiam wszystko, co wyszło spod pióra Conrada. Zatem film nawiązujący do ,,Serca ciemności" (wbrew błędnemu tłumaczeniu na polski serca, nie jądra) był również ciekawy. Ale nie w tym rzecz. Tobie się podobał innym nie. Kwestia uzasadnienia odegra znaczną rolę.
W drugiem fragmencie, pomijam to, że jest niemalże bez interpunkcji, postać najpierw twierdzi, że wpakowała wszystkie kule w przeciwnika, potem, że strzelała na oślep. Ok, niech będzie, że zwykła kobieta strzelając na oślep trafia celnie, ale na Bogów! Wypaliła w skurwysyna WSZYSTKIE KULE (bez jednej, co to ją na finis zostawiła), a on wytacza się z samochodu? Kiedyś dostałem z lekkiej śrutuwki w nogę, a właściwie zostałem draśnięty i myślałem, że zdechnę z bólu.
Przykłady odrealnienia w stylu zabili go i uciekł  można mnożyć. 

PS Drogi jahusz, ależ powinieneś skrytykować tekst. Na czym Autor ma się uczyć, jak nie na krytyce? Pogryź utwór, pobij go nawet. Tylko wcześniej powiedz, za co bijesz:). Natomiast, to miłe, że bronisz merytorycznie tekstu, który Ci się podoba. 

Łooo tylko się nie pobijcie ;) Każdy ma prawo do tego, żeby mu się tekst podobał lub nie podobał. Nie jestem istotą kruchą i przyjmuję krytykę na klatę (co nie znaczy, że to lubię), dostałem juz wiele razy po dupie za moje teksty, jak również wiele pochwał. Najgorszy był debiut. Ale każda porażka mnie czegoś uczy.

 

Co do jednego 6Orson6 się mylisz i to muszę ci wytknąć:

"W drugiem fragmencie, pomijam to, że jest niemalże bez interpunkcji, postać najpierw twierdzi, że wpakowała wszystkie kule w przeciwnika, potem, że strzelała na oślep. Ok, niech będzie, że zwykła kobieta strzelając na oślep trafia celnie, ale na Bogów! Wypaliła w skurwysyna WSZYSTKIE KULE (bez jednej, co to ją na finis zostawiła), a on wytacza się z samochodu? Kiedyś dostałem z lekkiej śrutuwki w nogę, a właściwie zostałem draśnięty i myślałem, że zdechnę z bólu.
Przykłady odrealnienia w stylu zabili go i uciekł można mnożyć. "

Wyraźnie napisałem, że wystrzeliła wszystkie kule na oślep, trafiając tylko dwoma - zauważ, że nie napisałem gdzie nimi trafiła, mogły być to nawet draśnięcia. A nie, że wszystkie w niego wpakowała i to jeszcze w klate. Zawodowo pracuję w pogotowiu ratunkowym i wiem co człowiek może znieść a czego nie, w co trafić, żeby zabić, a w co gdy się trafi można z powodzeniem jeszcze pożyć.

W sumie to cieszę się, że tekst wywołał taką dyskusję, bo to znaczy, że ktoś go czyta ;]

Mała poprawka, bo tekst pisałem jakiś czas temu i nie wszystkie detale pamiętam.

"Marnym jestem strzelcem, nawet nie udało mi się go tak od razu zabić. Cały magazynek wpakowałam w gnoja; to znaczy wystrzelałam, bo trafiły może ze dwie kule, oprócz tej w głowę.

Trzy?

No więc trzy kule."

Ale nadal nie ma tu opisu GDZIE nimi trafiła ;)

Nie wytrzymałam napięcia, porwałam ze skrytki pistolet i nim tamten zdążył odpalić silnik wpakowałam w sukinkota wszystkie kule - w biegu (superhero). Huk był niesamowity, nie sądziłam, że to może być aż tak głośne. Płakałam, krzyczałam, przeklinałam i strzelałam na oślep, w nadziei, że trafię. I trafiłam (yeah, super momma).
Zatem jest opis gdzie, jest, że wszystkie w niego (oprócz jednej) i że super momma trafiła, strzelając na oślep:P. Wcześniej faktycznie jest o trzech kulach i teraz to ja już nie wiem, ile w niego wpakowała. Trzy, ale wszystkie, ale bez jednej. Swojego czasu też się naoglądałem i trupów z ranami takimi i z innymi, co to zginęli od takiej, czy innej broni i jak( co swoja drogą utwierdziło mnie w przekonaniu, o wyeleminowaniu jednej z możliwych ścieżek zawodowych:P). Nie wchodząc w szczegóły, to zabrzmiało jak zabili go i uciekł.  
Teraz widzę jeszcze jeden fragment, który mnie rozbawił:
Czułam jego strach, widziałam, że się zlał w gacie. 
Musiał się nieźle zlać:D 

No dobra, to jest nieścisłość. Na szczęście w razie potrzeby łatwa do wyeliminowania, bez konieczności zmiany połowy tekstu ;) 

Wreszcie jakiś tekst, który nie jest drablem :P Co prawda nie ma w nim również fantastyki, ale jakoś mi to nie przeszkadzało. Czyta się dobrze, przede wszystkim ze względu na styl, język, do tego chciałam się dowiedzieć, co będzie dalej, bo masz szczególny dar - potrafisz przytrzymać czytelnika przy opowiadaniu, bez względu na to, o czym ono jest :-) Dopiero pod koniec trochę trochę pokręciłam nosem, bo jak sobie wszystko przeanalizowałam, to tekst wydał mi się trochę banalny i sprawił wrażenie wprawki "czy potrafię interesująco opisać schematyczną historię". No, ale potrafisz. Nieźle.

To jest dobre opowiadanie obyczajowo-psychologiczne. Z punktu widzenia karno-proceduralne fabuła wydała mi się odrobinkę naciągana, ale mniejsza z tym, bo życie pisze przeróżne scenariusze i wszystko mogłoby rzeczywiście potoczyć się w opisanym kierunku.

Zero absolutne fantastyki i pytanie, które samo się nasuwa: Co ten tekst tu robi?

Pozdrawiam.

@Eferelin Rand przecież w pierwszym komentarzu sam napisałem, że to nie jest tekst fantastyczny a kryminalny. Tam również wyjaśniłem co ten tekst tu robi. Ale dziękuję za zainteresowanie i cieszę się, że uważasz je za dobre.

Nowa Fantastyka