- Opowiadanie: emilhoff - Przypadek Karoliny Radycz

Przypadek Karoliny Radycz

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Przypadek Karoliny Radycz

Przypadek Karoliny Radycz

 

 

Ewentualne podobieństwo do żyjących osób jest przypadkowe.

 

[Fragment zapisu rozmowy przeprowadzonej z panią Karoliną Radycz 20 marca 2010 r. w jej domu na północnym brzegu Jeziora Roś (warmińsko-mazurskie). Wywiad przeprowadził Radosław Chania z MUFON Polska i Hubert Janiak z „Kuriera Piskiego”.

Wykorzystana kamera na statywie stanowi własność gazety. Jej obiektyw skierowany jest na drobną kobietę, szczupłą, ciemnowłosą, o twarzy pełnej życia, choć wymizerowanej. Pani Radycz właśnie postawiła tacę na eleganckim szklanym stoliku, ustawionym przed gośćmi. Uśmiecha się uprzejmie.]

 

Karolina Radycz: Tu jest panów herbata, a cukier osobno, bo nie wiem, ile panowie słodzą.

Radosław Chania: Dziękujemy pani, no i przede wszystkim jesteśmy wdzięczni, że się pani do nas odezwała. Niedawne wypadki zelektryzowały całą Polskę, a zwłaszcza środowiska zainteresowane…

Karolina Radycz: Oj! Proszę nie mówić tak głośno, bo mój mąż jest w sąsiednim pokoju. Czyta powieść, ale ma słuch nietoperza i wszystko wyłapuje mimochodem. [Tu pani Radycz ścisza głos, aby żadne z wypowiedzianych słów nie dotarło do uszu pana Marka Radycza, pogrążonego w lekturze w pokoju obok]. Umawialiśmy się przez telefon, że są panowie z kliniki w Olsztynie, prawda, i słuchają o moich problemach… ze snem. Ogólnie zdrowotnych. Proszę się tego trzymać, bo Marek – znaczy, mój mąż – bardzo się zdenerwuje, jeśli usłyszy o czymś… dziwnym. Nie lubi dziwnych rzeczy.

Radosław Chania: Oczywiście, zapomniałem się.

Hubert Janiak: Proszę się przedstawić do kamery, pani Radycz.

Karolina Radycz: Nazywam się Karolina Radycz, urodziłam się 4 marca 1968 r., co bezdyskusyjnie dowodzi, że mam 42 lata. [Pani Radycz chichocze cicho, filuternie, a na jej bladą twarz powraca rumieniec]. Przyszłam na świat w domu, we wsi – a dzisiaj miasteczku – Korsztyn pod Olsztynem. Gdy miałam 18 lat stwierdzono u mnie chorobę afektywną dwubiegunową, którą miałam odziedziczyć po matce. Uważam jednak, że lekarze się mylą i wcale nie mam…

Hubert Janiak: Proszą, pani Radycz, na razie suche fakty, debatować będziemy później.

Karolina Radycz: Proszę mi mówić Karolina, przez tę „panią” czuję się staro.

Hubert Janiak: To miło, ja jestem Hubert.

Radosław Chania: Radek. Proszę kontynuować.

Karolina Radycz: No więc… przepraszam, tak się nie zaczyna, kto ma o tym wiedzieć, jak nie ja? Ale przecież już wcześniej zaczęłam, więc co mi tam! No więc, wychowywał mnie ojciec, bo matka od nas odeszła w lipcu 1972 roku, jak była mniej więcej w moim wieku. To znaczy, w moim wieku obecnym. Skończyłam studia dziennikarskie, a obecnie pracuję w domu, jestem pisarką. Napisałam jedną pretensjonalną powieść o kobiecie idącej polem słoneczników w słomianym kapeluszu, pod tytułem „Pod słońcem Kastylii”, która ku memu wielkiemu zdziwieniu odniosła spory sukces. Wydałam ją pod pseudonimem. Napisałam też drugą powieść o kobietach, których statek osiada na rafie koło bezludnej wyspy. „Kokosowa Warszawka”. Znowu sukces, a ja nie przestaję się dziwić. Teraz piszę trzecią powieść.

Radosław Chania: Opowiedz, proszę, co ci się przytrafiło wieczorem 18 marca tego roku, czyli w miniony czwartek.

Karolina Radycz: W miniony czwartek tego roku trochę pracowałam, ale ponieważ ciśnienie było niedobre dla mnie, postanowiłam wcześniej położyć się spać. Pożegnałam się z mężem i poszłam do łóżka. Było koło 18:00. Marek położył się obok mnie o 18:20, pamiętam to, bo powiedział mi, że jemu też nic się nie chce i przynajmniej się wyśpi na rano. Szybko zasnęłam. [Twarz pani Radycz lekko, ale zauważalnie tężeje, jej oczy robią się nieco większe. Najwyraźniej zaczęła odczuwać niepokój]. Kiedy się obudziłam, stałam na drodze pośrodku jakiejś wsi. Byłam w samej koszuli nocnej, boso, włosy potargane, liście na twarzy, tragedia. Ciemna noc. Bałam się strasznie. Nie wiedziałam, gdzie jestem, ani skąd się tam wzięłam; nie pamiętałam, żebym tam przyszła, przyjechała, przybiegła, nic. Po prostu położyłam się spać i zasnęłam, a potem stałam na tej drodze. Zaczęłam iść przed siebie, potem biec, a potem biec i wrzeszczeć. Wpadłam na pana Wojtka Rycę, który powiedział mi, że jestem we wsi Gaudynka, 9 km na północ od miejsca, gdzie teraz wszyscy siedzimy. Pan Ryca specjalnie wyszedł z domu, żeby zobaczyć, kto tak wrzeszczy. Przywiózł mnie tutaj. Na zegarze na tablicy rozdzielczej jego auta była 1:15.

Radosław Chania: Wróciłaś bez przeszkód do domu?

Karolina Radycz: Tak. Mój mąż był przerażony moim wyglądem. Nie wiedział, że zniknęłam. Rozumiecie, spał obok mnie i nie zorientował się, że wygrzebałam się z wyra i wyszłam w koszuli nocnej na dwór. Bo ja się wcale nie wygrzebałam, wcale nigdzie nie wychodziłam, tylko…

Hubert Janiak: Karolino, to potem.

Karolina Radycz: Przepraszam. No i to właściwie tyle. W piątek byłam roztrzęsiona, właściwie to wpadłam w histerię. Marek chciał mnie zawieść do szpitala, ale ja nie chciałam jechać. Pamiętam to dość mgliście, bo jak człowiek jest w ogromnym stresie, to nie rejestruje wszystkiego dokładnie, tylko działa, rozumiecie. W każdym razie, pamiętam, jak krzyczałam do męża, że ktoś wyciągnął mnie w nocy z łóżka, i że pewnie mnie zgwałcili, i jeszcze że nie lekarza m potrzeba, tylko wykurwiście solidnej kłódki na drzwiach do domu. Przepraszam za język, ale tak wtedy powiedziałam. Marek od razu powiedział, że musiałam lunatykować. Nigdy nie lunatykowałam, ale on powiedział, że ludzie z ChAD [Choroba Afektywna Dwubiegunowa, czyli psychoza maniakalno-depresyjna; przyp. H. Janiak.] mogą robić dziwne rzeczy przez sen.

Namawiał mnie na tego lekarza, ale ja poszukałam w Internecie czegoś, co mogłoby wyjaśnić moje doświadczenie i nie byłoby pieprzeniem o lunatykowaniu. Nie mogłam lunatykować, rozumiecie? Nigdy nie lunatykowałam, a zresztą kto słyszał o lunatyku, który przedzierałby się przez las do wsi oddalonej o 9 km od jego domu? 9 km w linii prostej! No i znalazłam pana, znaczy się ciebie, Radku. Zatelefonowałem i oto jesteś. [Pani Radycz uśmiecha się z wdziękiem do swoich gości]. Rozumiem, że wziąłeś Huberta ze sobą, żeby nagłośnić moją, nazwijmy to „przygodę”, w mediach popularnych. Cieszę się. To dobry pomysł. Powiedziałam mężowi, że umówiłam się na domową wizytę z pielęgniarzami ze szpitala w Olsztynie, gdzie mnie leczono na ChAD, dzięki czemu mogę teraz z wami spokojnie porozmawiać.

[Pani Radycz poważnieje]

Nie chcę, żebyście mnie uważali za wariatkę. Po prostu chcę wiedzieć, co mi się przytrafiło, a nie szpikować się lekami, co zaleciliby mi lekarze. Leki nie rozwiążą mojego problemu. Nigdy nie lunatykowałam, to prawda, ale przeżyłam już wiele bardzo dziwnych chwil. Skontaktowałam się z tobą, Radku, nie z powodu tego z czwartku, ale właśnie dlatego, że podejrzewam, iż cokolwiek przytrafiło mi się 18 marca, przytrafiało mi się już wcześniej, choć nie w aż tak skrajnej formie. Rozumiecie? Leczą mnie na ChAD całe życie, a mnie się ciągle przytrafiają… dziwne rzeczy. Leki mi nie pomogą. To nie jest kwestia leków.

Hubert Janiak: Możesz nam opowiedzieć coś o tych innych dziwnych zdarzeniach?

Karolina Radycz: Tak, ale nie teraz. Jak męża nie będzie. Skontaktuję się z wami jutro albo pojutrze, wykorzystam ten czas na odnalezienie papierów, dowodów, żebyście mi uwierzyli. Bo czuję, że mi nie wierzycie, zwłaszcza Hubert.

Hubert Janiak: Ja tylko napiszę artykuł, nie muszę się ustosunkowywać…

Karolina Radycz: Ale ja chcę, żebyś mi uwierzył. Żebyście obaj uwierzyli. Może i jestem pisarką i żyję ze zmyślania historii, ale mam też 42 lata i nie w głowie mi pajacowanie i wymyślanie bujd ze sobą w roli głównej. Mam reputację do utrzymania, mój mąż też.

Hubert Janiak: Nazwiska zostaną zmienione.

Karolina Radycz: To miło. [Pani Radycz nieznacznym ruchem poprawia kosmyk włosów, który opadł jej na czoło. Uśmiecha się znowu łagodnie]. Wszystkie dziwne zachowania i nieprzemyślane wypowiedzi musicie mi wybaczyć, panowie. Nie obrażajcie się. Nie zniechęcajcie, proszę was. Po prostu jestem bardzo zdenerwowana. To dla mnie nowa sytuacja. Chociaż nie: to mówienie o tym innym ludziom jest dla mnie nowe. Jak się dobrze zastanowić, to wszystko to, co tak was zaciekawiło, a zwłaszcza ciebie, Radku, jest mi całkiem nieźle znane, przynajmniej z wierzchu. Jak mówiłam, przeżyłam wiele dziwnych momentów.

 

 

[Fragment artykułu Radosława Chani opisującego wydarzenia z 18 marca 2010, zamieszczony na stronie internetowej MUFON Polska 19 marca 2010 o godzinie 8:26]

 

(…) Przebieg wydarzenia był następujący. 18 marca tego roku około godziny 18:00 Niezidentyfikowany Obiekt Latający pojawił się na radarach 21. Centralnego Poligonu Lotniczego w Nadarzycach (wielkopolskie). Kierował się z zachodu na wschód. Naoczni świadkowie mówią o bardzo jasnym świetle w kształcie zbliżonym do kuli, które mknęło po niebie z ogromną szybkością, lecz bezdźwięcznie. Kwadrans po 18 obiekt widziany był w Iławie (warmińsko-mazurskie), gdzie spowodował zgaszenie świateł w całym mieście i panikę. 22 minuty po szóstej przeleciał nad Szczytnem, cztery minuty później śmignął nad Piszem. Ostatnie zarejestrowały go radary lotniska polowego Ośrodka Szkolenia Poligonowego Wojsk Lądowych Orzysz, które znajduje się w okolicy wsi Rostki. NOL przemieszczał się wtedy na północ. Obserwacji dokonano o 18:31.

To relacja na gorąco; w telewizji huczy o całym zdarzeniu na różnych kanałach, gazety drukują relacje świadków. Wojskowi mają różne podejrzenia. Będę aktualizował artykuł, który być może wzbogaci się o zdjęcia redakcyjnego kolegi Karola Hamera, który jest teraz w terenie. Teraz przytoczę jeszcze historię wcześniejszej obserwacji NOLa nad Nadarzycami, która miała miejsce 7 października 1994 r. (…)

 

[Fragment artykułu Huberta Janiaka w „Kurierze Piskim”, opublikowanego w wydaniu z 19 marca 2010]

 

(…) Świadkowie z ośrodka wypoczynkowego Rybitwy mówią o bardzo jasnym świetle, które zawisło nad domami letników na północnym wybrzeżu Jeziora Roś wczoraj ok. godz. 18:27. Według licznych świadków, światło wsiało nad drzewami przez niecałą minutę, po czym odleciało na północ. Jeden z obserwatorów twierdzi, że zjawisko było tak jasne, iż poczuł się, jakby był środek dnia (w czwartek zachód słońca miał miejsce o godz. 17:51).

Póki co dysponujemy wypowiedzią tylko jednego specjalisty, który twierdzi, że tym, co przeleciało wczoraj nad Polską, był bolid, czyli bardzo jasny meteor. (…)

 

 

[Fragment wypowiedzi astronoma PAN dra Dariusza Króla dla Programu Drugiego Telewizji Polskiej z dnia 19 marca 2010]

 

Redaktor: Panie doktorze, powiedział pan, że światłem, które przeleciało wczoraj nad praktycznie całym naszym krajem, był bolid. Niech pan powie telewidzom, czym jest bolid. Dr Dariusz Król: Bolidy to bardzo rzadkie zjawisko astronomiczne, panie redaktorze. To stosunkowo duże fragmenty materii pozaziemskiej, w przeciwieństwie do meteorytów, które są z reguły – mówię „z reguły”, ponieważ, panie redaktorze, magia astronomii polega na jej nieustającej zdolności do zaskakiwania nas, naukowców – z reguły bardzo małe. Te fragmenty przenikają przez atmosferę i spadają na ziemię, emitując przy tym jaskrawe światło. Mkną z ogromną szybkością, a przy tym mogą powodować grom dźwiękowy, czyli potężny hałas, towarzyszący przekraczaniu przez ciało fizyczne bariery dźwięku. Prędkość bolidu jest dużo wyższa niż dźwięku, rzecz jasna.

Redaktor: Tak, panie doktorze, a czy może pan wyjaśnić relacje świadków z Iławy, którzy twierdzą, że ten domniemany bolid wyłączył im wszystkie światła?

Dr Dariusz Król: Z wielką przyjemnością, panie redaktorze. Otóż, bolid, który obserwowano wczoraj nad Polską, leciał bardzo nisko, a światła uliczne w Iławie uruchamiane są dzięki fotokomórkom, które rejestrują natężenie blasku, w domyśle słonecznego, i zapalają się, gdy się ściemnia, a gasną, gdy rozjaśnia. Przelatujący bolid emitował bardzo jasne światło, co oszukało fotokomórki, które, możemy to tak ująć, „uznały”, że już jest dzień, w efekcie czego latarnie zgasły.

 

[Fragment wypowiedzi Adama Wawrzyńca z Pracowni Komet i Meteorytów, udzielonej Hubertowi Janiakowi dla „Kuriera Piskiego” w dniu 20 marca 2010 r.]

 

Hubert Janiak: Jak się pan ustosunkuje do wypowiedzi dra Króla, tłumaczącej zjawisko widziane wczoraj wieczorem nad północną Polską jako przelot bolidu?

Adam Wawrzyniec: Cokolwiek to było, uważam, że pan Król powinien nadrobić zaległości z dziedziny astronomii, co bardzo dziwne, bo chyba on jest właśnie doktorem astronomii. Nieważne. Panie redaktorze, przelot obiektu nad Polską trwał około pół godziny, z tego co słyszałem w telewizji. Żaden bolid nie leciałby nad takim grajdołem pół godziny. To o wiele za długo. Bolidy mknął z naprawdę potworną prędkością, między innymi dlatego są tak trudne do zaobserwowania. Mieliśmy kiedyś taki bolid, który przeleciał nad Stanami Zjednoczonymi i cała masa astronomów amatorów dostała sraczki, żeby go tylko zobaczyć. Niestety, nikt go nie nagrał, nie sfotografował, ani się nie napatrzył, bo bolid przeleciał nad Ameryką w jedenaście minut i wpadł gdzieś pewnie do Oceanu. Cały kontynent w jedenaście minut, panie redaktorze, a w PANie mówią, że taki bolid leciał wczoraj nad Polską pół godziny.

Huber Janiak: Twierdzi pan jednak, że to nie jedynie nieścisłości w teorii o bolidzie?

Adam Wawrzyniec: I słusznie twierdzę. Opieram się na tych dwóch radarach, co piszą o nich w gazetach. W Nadarzycach światło leciało z zachodu na wschód, ale w Rostkach zaobserwowali, że przemieszczało się z południa na północ. Czyli cokolwiek to było, skręciło za Piszem, przeleciało nad Rosiem – to takie jezioro, co tam jest – i zniknęło. Panie redaktorze, proszę mnie dobrze zrozumieć: żaden, ale to żaden meteor, bolid ani nic, co spada z nieba na ziemię, nie wykonuje manewrów.

 

[Fragment artykułu Rafała Tokarczuka zamieszczonego na stronie internetowej „Gazety Mazurskiej” 21 marca o godz. 18:22]

 

(…) Ministrowie Spraw Zagranicznych oraz Obrony Narodowej wystosowali zapytanie do odpowiednich ministerstw Niemiec, Danii i Szwecji o ewentualne ćwiczenia z użyciem pocisków rakietowych, przeprowadzane wczoraj na przygranicznych poligonach. Jedynie duńska marynarka wojenna przeprowadzała wówczas ćwiczenia z użyciem baterii rakiet przeciwlotniczych typu DEHAWK u wybrzeży wyspy Falster. Duńskie MSZ stanowczo zaprzecza, powołując się na wypowiedzi dowódców wojskowych, by mogło dojść do wystrzelenia rakiety w kierunku Polski. Warto też przytoczyć spostrzeżenie przedstawicieli tamtejszej marynarki, że żaden pocisk przeciwlotniczy nie mógłby przelecieć nad całą niemal północną Polską, ponieważ pociski tego typu mają dość ograniczony zasięg rażenia.

Ze swej strony dodam jeszcze, że pociski rakietowe nie świecą ani nie powodują awarii zasilania w mieście. Należy jednak pochwalić naszych ministrów, którzy wzięli sobie do serc sprawę nieautoryzowanego lotu po naszym niebie niepokojącego światła (…).

 

[Fragment artykułu Radosława Chani opisującego wydarzenia z 18 marca 2010, zamieszczony na stronie internetowej MUFON Polska 21 marca 2010 o godzinie 15:02]

 

(…) Dowództwo Ośrodka Szkolenia Poligonowego Wojsk Lądowych Orzysz zaprzeczyło, jakoby wieczorem 18 marca przeprowadzano ćwiczenia lotnicze z użyciem flar, jak przypuszczali niektórzy dziennikarze. Lotnisko polowe nie nadaje się bowiem do takich ćwiczeń. Zresztą opisy świadków z ośrodka Rybitwy, którzy najdłużej widzieli światło nad brzegiem jeziora, zupełnie nie przypominają flar, używanych przez lotnictwo. Flary wypuszczane są po kilka na raz, opadają i dymią, gdy tymczasem mazurski NOL był jeden, nie opadł, tylko odleciał, i nie dymił. Poza tym flary nijak nie tłumaczą obserwacji NOLa nad Nadarzycami, Iławą, Szczytnem, Piszem i mnóstwem wiosek na trasie przelotu obiektu nad północną Polską.

Dalsze informacje wkrótce.

 

[Fragment zapisu wywiadu z drem Marcinem Pakułą, specjalistą z zakresu zaburzeń snu, przeprowadzony przez Radosława Chanię 19 marca 2010 r.]

 

Radosław Chania: Panie doktorze, na czym polega lunatyzm i skąd się bierze?

Dr Marcin Pakuła: Lunatyzm, czyli somnambulizm, polega na chodzeniu przez sen, co spowodowane jest pewną niedojrzałością, pewnym niedorozwojem układu nerwowego pacjenta. Ja wiem, że „niedorozwój” to brzmi źle, ale dobrze oddaje naturę przypadłości. Lunatyk wykonuje codzienne czynności, jak ubieranie się i chodzenie, śniąc. Ma otwarte oczy, więc nie wpada na przeszkody, choć koordynacja ruchów może być u niego zaburzona.

Radosław Chania: Czy soma… czy lunatyzm jest chorobą?

Dr Marcin Pakuła: U dzieci nie, u dorosłych owszem. Można go leczyć, farmakologicznie spłycając sen pacjenta.

Radosław Chania: A czy lunatyzm może wystąpić nagle u osoby dorosłej?

Dr Marcin Pakuła: Nie, rzekłbym, że nie. To zaburzenie, które pojawia się u dorosłych cyklicznie, począwszy od wczesnego dzieciństwa. Nie jest tak, że pewnego dnia budzi się pan lunatykiem. Czy raczej: nie budzi się pan właśnie. Wie pan, o co mi chodzi. Dorośli lunatycy wiedzą, że są lunatykami, bo chodzą we śnie przez całe życie.

Radosław Chania: Czy możliwe jest, by lunatyk wyszedł z domu i przeszedł aż 9 km?

Dr Marcin Pakuła: Tak, to możliwe, choć mało prawdopodobne. To spory dystans, a obniżona koordynacja lunatyków sprawia, że nie poruszają się zbyt pewnie. W każdym razie, sądzę, że taki wyczyn zająłby pacjentowi parę godzin. Ale tak, jest możliwy. Czemu właściwie pan o to pyta?

 

[Fragment zapisu drugiej rozmowy przeprowadzonej z panią Karoliną Radycz 22 marca 2010 r. w jej domu na północnym brzegu Jeziora Roś (warmińsko-mazurskie). Wywiad przeprowadził Radosław Chania z MUFON Polska i Hubert Janiak z „Kuriera Piskiego”.

Kamera ponownie skierowana na panią Karolinę. Marka Radycza nie ma w domu. Kobieta jest podniecona i zdenerwowana. Na szklanym stoliku, ustawionym przed gośćmi, leżą różne papiery – pożółkłe akta i mała, gruba książeczka: diariusz]

 

Karolina Radycz: [stukając palcem w diariusz] Tu zapisuję pomysły na książki, dialogi, sceny. Wiecie, zawsze noszę go ze sobą, by być przygotowana, gdy przyjdzie mi do głowy dobry pomysł. To taki mój dziennik pisarski. Ale mam też w nim parę notatek i spostrzeżeń, które mogą was zainteresować.

Hubert Janiak: A te stare dokumenty?

Karolina Radycz: To historia choroby mojej matki. Też wam coś o niej opowiem. Kameruje się już?

Radosław Chania: Tak, kamera włączona.

Karolina Radycz: Te wszystkie papiery, mój dziennik i historia choroby mojej matki, służą za dowody na to, że w moim życiu dziwne rzeczy dzieją się od dłuższego czasu, a wydarzenie z czwartku było po prostu kroplą, która przelała czarę goryczy i skłoniła do zwierzeń. Chcę też zapewnić cię, Radku, że nie skontaktowałam się właśnie z tobą i twoją organizacją, żeby lansować jakąś z góry założoną tezę, uformowaną teorię czy coś takiego. Zadzwoniłam do ciebie w piątek, bo chciałam rozmawiać z kimś o niekonwencjonalnym podejściu, kto poświęci mi uwagę i wysłucha mnie, a nie nafaszeruje lekami.

Radosław Chania: Rozumiem i doceniam to, Karolino.

Karolina Radycz: Ad rem, jak mawiali Rzymianie. Do rzeczy, znaczy. Historia choroby mojej matki dowodzi, że miała regularne, cykliczne nawroty choroby, co jest charakterystyczne dla ChAD. Rzecz w tym, że ona miała te nawroty co 128 dni. Posłuchajcie teraz tego. [Karolina otwiera swój diariusz, przerzuca kilkanaście kartek i zaczyna czytać].

Wpis z 11 listopada 2009 r., święto niepodległości. Środa. Cały dzień spędzony w wydawnictwie. Po południu straszna burza. Schowałam się na tyłach nieczynnego działu korekty, gdzie mają te okrągłe bufiaste fotele, do których można się przytulić prawie jak do faceta. Było tam duże okno, ale je zasłoniłam, bo grzmiało i błyskało. Wydawało mi się, że siedzę tam chwilę, ale jak wyszłam, było po burzy i prawie wieczór! Spędziłam w fotelu cztery godziny!! Są zdecydowanie za wygodne. Albo i niewygodne. Przez resztę dnia czułam się jakaś obolała. Boli mnie szyja. Idę spać.

[Karolina przerywa czytanie i spogląda bystro na swych gości] Budynek wydawnictwa jest w Olsztynie, na przedmieściach. To okno, o którym pisałam, wychodzi na las.

Radosław Chania: Czyli gdyby… coś… zabrało cię wtedy, tak jak zabrało w czwartek, mogłoby to ujść uwadze ludzi?

Karolina Radycz: gdyby przyleciało z lasu albo coś w tym stylu, to tak. Przede wszystkim chodzi mi o to, że gdybym lunatykowała, ktoś by mnie zauważył, ostatecznie dział korekty był akurat w renowacji, ale poza tym budynek był pełen ludzi.

Hubert Janiak: Może po prostu zasnęłaś, Karolino?

Karolina Radycz: Z pewnością nie i dlatego to wspomnienie jest takie dziwne. Nie zasnęłam. Pamiętam dokładnie. Patrzyłam na żaluzje, które spuściłam na okno i liczyłam listewki, dla zabicia czasu. Jak usłyszałam, że burza minęła, wstałam z fotela i wyszłam. Listewek było 48 w pionie, ale policzenie ich zajęło mi 4 godziny. Wtedy uznałam to za zaburzenie poczucia czasu, ale po czwartkowym mam inne pomysły.

Radosław Chania: Wrażenia skradzionego czasu jest charakterystyczne dla… no, dla sytuacji, jakiej doświadczyłaś w czwartek, Karolino. O ile właśnie takiej doświadczyłaś.

Hubert Janiak: Powiedz to otwarcie do kamery, Radek. Nie krępuj się, MUFON to przecież oficjalna organizacja, nie kryjecie się po szafach.

Radosław Chania: Wolę wstrzymać się z osądami. Wszelkie tezy mogłyby zasugerować Karolinie coś, czego w rzeczywistości nie doświadczyła.

Karolina Radycz: Nie jestem aż tak podatna na sugestie, wiecie! W każdym razie, słuchajcie tego. Wpis z 6 czerwca 2010, to był poniedziałek. Piszę wieczorem, bo przez pierwszą połowę dnia spacerowałam, a przez drugą odpoczywałam po tej wędrówce. Zmordowałam się. Szłam po mazurskich lasach. Miałam przygodę. Widziałam światło na niebie, usłyszałam straszny pisk w uszach i straciłam poczucie czasu. To mogą być zaburzenia błędnika; muszę się przebadać u błędnikologa. W każdym razie, wycieczka zajęła mi więcej czasu, niż się spodziewałam. Sześć godzin na trasie wyliczonej na cztery godziny. Pewnie znalazłam jakiś anty-skrót, mam do tego pewne talenty, co odkryłam, załatwiając w Olsztynie interesy na piechotę. Sprawdzę jutro trasę w Google Earth.

Idę spać, wszystko mnie boli.

Ostatni wpis, który was zainteresuje, jest z 28 lutego 2009. To całkiem sporo notatek do opowiadania, jakieś aforyzmy, które akurat tego dnia wyczytałam w jednej książce, i to: Wczoraj byłam zdrowa, a dziś jestem chora. Boli mnie kark, nogi, ramiona, mam worki pod oczami i ogólnie wyglądam jak mumia Tutanchamona. To może być grypa. Marek pojechał do Pisza po leki. Dziwna rzecz: mam w łóżku pełno gałązek. Nie pamiętam, po co miałabym przynosić je do sypialni, nie mam w zwyczaju komponowania bukietów z suchych patyków. Jest też trochę błota na pościeli. Może jakieś zwierzątko wpadło w nocy przez okno. Trzeba by przeszukać dom, może jeszcze tu jest i strasznie się boi, biedactwo.

Hubert Janiak: To są te dziwne rzeczy, których doświadczałaś?

Karolina Radycz: Między innymi. Mam takie notatniki dla poszczególnych lat, w tym na 2009 to już wszystko. Gdybym poszukała innych zapisków, znalazłoby się tam sporo więcej dziwności. Mam na myśli głównie zaburzenia poczucia czasu. Wydaje mi się też, że przynajmniej kilka lat temu widziałam światło na niebie, jak akurat byłam w Warszawie. Było bardzo jasne, jak drugie słońce, i szybko przeleciało. Chyba pisali o tym w gazetach, ale niewiele, bo podobno jest takie złudzenie optyczne, że się widzi dwa słońca, i właśnie tak tłumaczyli to specjaliści.

Radosław Chania: No dobrze, wszystkie te przypadki nietypowych zdarzeń należałoby rozważyć oddzielnie, ale na początku rozmowy wspomniałaś o aktach chorobowych swojej matki…

Karolina Radycz: Tak, właśnie miałam do tego przejść. Mówiłam już, że napady ChAD zdarzają się cyklicznie, moja matka miała je co 128 dni. To podobno nietypowe. W każdym razie, wierzcie mi, że każdy z tych nietypowych wpisów w dzienniku pokrywał się z nawrotami ChAD u mnie, a w każdym razie z tym, co lekarze uważają u mnie za nawroty ChAD. Miałam potem depresję, bezsenność, zamykałam się w sobie na kilka dni, bolały mnie stawy i kark. Kiedy zaglądam do dziennika, dokładnie to pamiętam. Najpierw dziwne przeżycie, nie do końca świadome, a potem ChAD. Teraz petarda. Jak policzycie w kalendarzu, te moje doświadczenia miały miejsce co 128 dni, jak napady ChAD u mojej matki.

Hubert Janiak: Zastanawiające.

Radosław Chania: Czy twój lekarz wie o tym?

Karolina Radycz: Jeszcze nie, policzyłam to dopiero wczoraj. Ale przypuszczam, że taka zbieżność jest wysoce nieprawdopodobna w ChAD, zresztą, jak wiecie, od czwartku przestałam wierzyć w to, że mam ChAD.

Hubert Janiak: No dobrze, ale teraz nie masz depresji ani nic cię nie boli, prawda?

[Karolina milczy przez chwilę]

Karolina Radycz: Fakt, czuję się fizycznie dość dobrze. Ale w piątek szalałam, spytajcie Marka. Albo lepiej nie róbcie tego, jego drażni cała ta sytuacja. Myślę, że to kontakt z wami i mówienie o tym wpływają na mnie kojąco. Dzięki, że mnie słuchacie.

Radosław Chania: To przyjemność dla nas, ciekawe doświadczenie.

Karolina Radycz. Słuchajcie, jest coś jeszcze. Z akt mojej matki wynika nie tylko ta cykliczność jej napadów. Ją i mnie leczył z psychozy maniakalno-depresyjnej doktor Strudnicki i kilka jego notatek jest dołączonych do historii choroby. Sami je przeczytajcie, pokażę wam tylko tę najciekawszą. Jest z czerwca 1972 r. Odręcznie napisana przez Strudnickiego na kartce wyrwanej z zeszytu, jak i pozostałe zapiski jego autorstwa. Słuchajcie:

 

Uwagi na temat stanu pacjenta nr 12 ------– dr Janusz Strudnicki

Pacjent: Zofia Korab.

Schorzenie: Choroba Afektywna Dwubiegunowa

Leczenie: farmakologiczne – lit.

 

Korab czuje się źle. Ma nietypowy, ale bardzo regularny okres normalizacji: 128 dni. Potem krótka depresja. Za każdym razem obok symptomów psychicznych idą fizyczne: chora jest obolała. Ma spuchniętą rankę na karku [ przekazane pielęgniarce do dezynfekcji i opatrunku].

Korab mówiła dziś, że pamięta, jak w nocy poprzedzającej początek fazy depresji widziała nad swoim domem jasne światło. Należy wziąć pod uwagę omamy wzrokowe.

 

Hubert Janiak: Notatka jest z czerwca, tak? A twoja matka opuściła cię…

Karolina Radycz: Zniknęła w lipcu 1972 r.

 

[Fragment zapisu rozmowy telefonicznej Huberta Janiaka z „Kuriera Piskiego” z emerytowanym psychiatrą Edwardem Strudnickim, odbytej 23 marca 2010 r.]

 

Hubert Janiak: Niech pan doktor wyjaśni, czym jest psychoza maniakalno-depresyjna, inaczej zwana Chorobą Afektywną Dwubiegunową..

Dr Edward Strudnicki: Jest to schorzenie polegające na okresowym, powiedzmy w cudzysłowie, „przeskakiwaniu” samopoczucia pacjenta do dwóch skrajności, owych biegunów. Te bieguny to depresja i mania. Pacjent najpierw ma depresję, czuje się źle, zamyka w sobie, ma myśli samobójcze. Późnej przechodzi w okres względnie stabilnego samopoczucia, a potem, po jakimś czasie, wpada w manię: jest w euforii, staje się bardzo kreatywny, choć przeważnie szybko porzuca rozpoczęte projekty, by zająć się innymi. W okresie manii jest duszą towarzystwa, takim spiritus movens swego otoczenia pod każdym względem. Potem znowu jest okres normalizacji, potem znowu depresja.

Hubert Janiak: To więc dość… przewidywalna choroba?

Dr Edward Strudnicki: I tak i nie. Jest wiele typów ChAD, niełatwo je rozpoznać. Są osoby, które całe życie są w euforii, czasem tylko wpadając w depresję. Są takie, które mają depresję przez większość czasu, przetykaną chwilami euforii. Inni pacjenci przechodzą od depresji do euforii bez żadnej fazy przejściowej. Tak, to może wyglądać dziwacznie. Bardzo różne są też okresy trwania poszczególnych faz. Jak rozumiem, interesuje pana przypadek pań Zofii i Karoliny Korab, teraz Radycz, mam rację?

Hubert Janiak: Owszem. Co może pan o nich powiedzieć?

Dr Edward Strudnicki: Zofia miała ChAD z nietypowym okresem depresji, powtarzającym się cyklicznie w odstępie 128 dni. Prawie nie wchodziła w stan euforii. Zaś jej córka wpada – a w każdym razie wpadała, kiedy ja ją leczyłem – w depresję bardzo rzadko i na krótko, czasem nawet nie szło tego zauważyć. Przejawiała też okresy hypomanii, czyli łagodnej, bardzo twórczej euforii. Kto wie, może właśnie w takich momentach pisze teraz swoje najlepsze książki?

Hubert Janiak: Jak długo zajmował się pan Karoliną Radycz? Znaczy, wtedy Karoliną Korab?

Dr Edward Strudnicki: Niedługo, wyprowadziła się wraz z ojcem kilka tygodniu po tym, jak zdiagnozowano u niej ChAD. Nie robiłem żadnych dogłębnych badań, ChAD była oczywista, objawy się zgadzały, poza tym to choroba dziedziczna, wie pan. Leczyłem ją litem. Pamiętam też, że miała nieregularne okresy depresji, a w każdym razie nieregularnie dawała po sobie poznać, że ma akurat depresję.

Hubert Janiak: Rozumiem, a nich pan mi powie, panie doktorze, czy jest możliwe, by córka miała identyczny z matką cykl nawrotów depresji? Nie chodzi mi konkretnie o Karolinę, bo jak sam pan powiedział, ona miała w dzieciństwie nieregularne zmiany nastrojów, ale tak teoretycznie?

Dr Edward Strudnicki: Teoretycznie wszystko jest możliwe, proszę pana, ale taka zbieżność byłaby wysoce nieprawdopodobna. Cykl nastrojów może też ulegać zmianie. Nie wiem, jak wygląda teraz u Karoliny, ale gdy ja ją leczyłem, miała nieregularne okresy hypomanii i depresji. To już mówiłem. Teoretycznie też chorzy mogą wpływać wzajemnie na swoje nastroje, ale matka opuściła Karolinę, gdy ta miała 4 lata, a ChAD u Karoliny wykryłem, gdy miała 18 lat. O żadnym oddziaływaniu matki na córkę nie może być więc mowy.

 

[Fragment wywiadu z Mateuszem Uszakiem, popularyzatorem chronobiologii, przeprowadzonego przez Radosława Chanię w dniu 23 marca 2010 r.]

 

Radosław Chania: Panie Mateuszu, proszę powiedzieć, co to takiego chronobiologia i do czego się ją wykorzystuje?

Mateusz Uszak: Otóż, chornobiologia to stosunkowo nowa dziedzina nauki, pokrewna biologii. Skupia się na badaniu rytmów biologicznych żywych organizmów.

Radosław Chania: A co to takiego, te rytmy?

Mateusz Uszak: Są to pewne periodyczne zmiany fizjologiczne zachodzące w ciałach żywych stworzeń. Mam na myśli to, że organizmy zwierząt, w tym ludzi, funkcjonują według pewnego klucza, który opiera się na cyklach czasowych. Mamy więc rytm dobowy, prawda? Człowiek funkcjonuje lepiej w pewnych porach dnia, a gorzej w innych. Mamy rytm miesięczny, regulujący sprawy, prawda, uhm, kobiece. Mamy także, panie redaktorze, rytm sezonowy: niektóre zwierzęta hibernują w zimie. Najważniejszy jest dla nas rytm dobowy: chronobiologia bada, jakie procesy fizjologiczne zachodzą o jakich porach dnia, jak wygląda skład chemiczny krwi, limfy i innych płynów o konkretnej godzinie, a jak o innej. Takie sprawy. Te stany fizjologiczne powtarzają się cyklicznie, jak już mówiłem – są takie same w tych samych porach każdej doby. Popularnie nazywa się to zegarem biologicznym.

Radosław Chania: Rozumiem. A jakie ma zastosowanie chronobiologia? W medycynie na przykład.

Mateusz Uszak: W medycynie stosuje się odkryte przez chronobiologię zasady w bardzo skomplikowanych doświadczeniach na żywych organizmach. Rozumie pan, powiedzmy, że badamy chomika na początku miesiąca. Jego organizm ma akurat wtedy taki a nie inny… powiedzmy, profil fizjologiczny, czyli skład chemiczny. Jeżeli chcemy powtórzyć doświadczenie i dalej badać interesujące nas zjawisko zachodzące w chomiku – jakie by nie było – to najlepiej zrobimy, jeśli powtórzymy badanie na początku kolejnego miesiąca, kiedy fizjologia chomika zatoczy koło, rozumie pan, i znowu znajdzie się dokładnie w stanie, w jakim była, kiedy pierwszy raz grzebaliśmy w chomiku. Gdybyśmy zbadali chomika w środku miesiąca, byłby w innym miejscu swego cyklu biologicznego, a więc skład chemiczny płynów organicznych i przebieg procesów fizjologicznych mógłby się subtelnie różnić od tego, co działo się w chomiku na początku miesiąca. Wtedy nasze drugie doświadczenie nie byłoby powtórzone w idealnie takich samych warunkach, rozumie pan? Żeby dokładnie powtórzyć doświadczenie, w identycznych warunkach fizjologicznych, należy je przeprowadzić w zgodzie z rytmami biologicznymi badanego okazu, w czym właśnie pomaga chronobiologia. Mam nadzieję, że się jasno wyraziłem.

Radosław Chania: Dużo tego chomika, ale owszem, rozumiem, o co panu chodzi. Niech mi pan powie, czy istnieje jakiś cykl biologiczny, znaczy się, rytm biologiczny, który trwa 128 dni?

Mateusz Uszak: Nic mi o takim nie wiadomo.

Radosław Chania: Ale gdyby istniał, to… mógłby mieć zastosowanie w medycynie? W badaniu ludzi?

Mateusz Uszak: Panie redaktorze, każdy znany rytm biologiczny ma swoje zastosowanie. Znajomość rytmów poszczególnych istot, a nawet ich poszczególnych narządów – bo musi pan wiedzieć, że wątroba, serce, płuca, nerki, żołądek i inne organy ludzkie też mają własne rytmy biologiczne, zarówno dobowe, jak i sezonowe – jest wykorzystywana w czasie operacji i w trakcie tych badań płynów organicznych, które wymagają szczególnej dokładności lub podobieństwa próbek. Ciągle odkrywamy nowe rytmy biologiczne, choć wymaga to dużego nakładu pracy, rozumie pan: stała obserwacja pacjenta, droga, czuła aparatura i tak dalej. Może kiedyś odkryjemy taki rytm jakiegoś narządu czy płynu, który opiera się na cyklu 128-dniowym. Choć to dosyć dziwaczna liczba. Czemu pan o nią pyta?

 

[Fragment zapisu rozmowy przed pierwszą sesją hipnotyczną Karoliny Radycz, przeprowadzonej w dniu 24 marca 2010 r. Kamera stanowi własność „Kuriera Piskiego”. Obiektyw skierowany jest na Karolinę Radycz, siedzącą na sofie obok doktora Janusza Wolaka, specjalisty w dziedzinie hipnoterapii, w domu państwa Radycz nad Jeziorem Roś (warmińsko-mazurskie). Kobieta jest podenerwowana.]

 

Hubert Janiak: Karolino, przede wszystkim dziękuję, że przystałaś na naszą propozycję poddania się regresji hipnotycznej. Doktor Wolak zaraz wyjaśni do kamery, co to jest. Postaraj się wyluzować, nie spinaj się, wszystko mamy pod kontrolą.

Karolina Radycz: Nie denerwuję się. [Wbrew swym słowom kurczowo zaciska pięści, złożone na kolanach. Doktor Wolak uspokajająco kładzie swą dłoń na dłoni Karoliny i poklepuje ją uspokajająco]

Hubert Janiak: Podsumuję teraz sprawę, nad która pracujemy, Karolino. Będę szczery, jednak nie bierz niczego do siebie. Jesteśmy tu, by wyjaśnić sytuację, w której się znalazłaś. Otóż, w zeszły czwartek zostałaś, jak to mówi Radek, uprowadzona ze swojej sypialni w czasie snu. Obudziłaś się w Gaudynkach, 9 km w linii prostej od swego łóżka. Niczego nie pamiętasz. Twierdzisz, że podobne luki w pamięci miewasz od dawna, i że miewała je też twoja matka. Powtarzają się co 128 dni. Lekarze twierdzą, że masz ChAD, dziedziczną chorobę, która charakteryzuje się wpadaniem pacjenta w cyklicznie powtarzające się stany depresji i manii. Wygląda na to, że twoja depresja powtarza się co 128 dni. O ile masz ChAD, Karolino, nie patrz na mnie takim wzrokiem. Moim zdaniem, 18 marca lunatykowałaś i zaszłaś w tym stanie bardzo daleko, co wyprowadziło cię z równowagi i dlatego skontaktowałaś się z nami. Nigdy wcześniej nie chodziłaś we śnie, stąd wstrząs. Z mojego punktu widzenia sprawa nie byłaby specjalnie tajemnicza, gdyby nie obserwacje UFO nad Polską, w tym także w okolicy twojego domu, w tym samym dniu, kiedy przydarzyło ci się… to, co ci się przydarzyło.

Radosław Chania: Obserwacje NOLa nad Polską tego dnia są bardzo ciekawe. Spór o to, czym był, nadal trwa w mediach. Teorie o bolidzie, flarach wojskowych czy zabłąkanym pocisku rakietowym wydają się mało prawdopodobne. Poza tym, twoja matka, Karolino, widziała światła przed napadami depresji, przypisywanymi ChAD, które, podobnie jak ty, miała co 128 dni. Wiemy to z notatki doktora Strudnickiego. Ja nie uważam, że to, czego doświadczyłaś w czwartek, Karolino, było zwykłym lunatykowaniem. Wydaje mi się, że twoja historia ma pewne znamiona zjawiska, które ufolodzy nazywają uprowadzeniem, czyli bliskim spotkaniem czwartego stopnia. [Karolina Radycz słucha Radosława spokojnie, choć jej oczy zdradzają ogromne zainteresowanie. Doktor Wolak ukradkiem sprawdza jej puls, poza tym słowa Chani nie sprawiają na nim wrażenia]. Sama to podejrzewałaś, Karolino, choć może nie do końca świadomie. Uważam, że dowodzą tego twoje notatki. Uprowadzenia do UFO przytrafiają się bowiem cyklicznie ludziom, którzy z jakiegoś powodu stali się obiektami badań… to tylko tak strasznie brzmi, nie przejmuj się… obiektami badań obcych.

Hubert Janiak: A teraz wróćmy na ziemię. Niech pan opowie do kamery, panie doktorze, czym jest regresja hipnotyczna.

Doktor Janusz Wolak: Regresja hipnotyczna to rodzaj hipnoterapii, który pomaga pacjentowi dotrzeć do wspomnień stłumionych przez jego świadomość. Takie stłumienie wywołuje z reguły silna trauma. Wprowadzę Karolinę w stan hipnozy i pokieruję nią tak, aby cofnęła się do czwartkowego wieczora i opowiedziała nam, co jej się przytrafiło. To powinno położyć kres wszelkim spekulacjom.

 

[Fragment zapisu pierwszej sesji hipnotycznej Karoliny Radycz, przeprowadzonej przez dra Janusza Wolaka w dniu 24 marca 2010 r. Asystują: Radosław Chania z MUFON Polska i Hubert Janiak z „Kuriera Piskiego”. Kamera stanowi własność gazety. Obiektyw skierowany jest na Karolinę Radycz, leżącą na sofie w stanie hipnozy. Odpowiada na pytania doktora Wolaka sennym głosem, z lekkim ociąganiem.]

 

Doktor Janusz Wolak: Gdzie jesteś, Karolino?

Karolina Radycz: W łóżku.

Doktor Janusz Wolak: Musisz być bardziej precyzyjna. Czy to łóżko w twoim domu?

Karolina Radycz: Tak, w domu nad jeziorem. Na Mazurach.

Doktor Janusz Wolak: Co robisz?

Karolina Radycz: Szykuję się do snu. Jestem zmęczona. Ciśnienie jest niedobre.

Doktor Janusz Wolak: Co czujesz, poza zmęczeniem?

Karolina Radycz: Nic. Zmęczenie tylko. Jest mi wygodnie.

Doktor Janusz Wolak: Czy czujesz się bezpiecznie?

Karolina Radycz: Tak. Mój mąż zaraz przyjdzie. Tak powiedział. Będziemy spać razem.

Doktor Janusz Wolak: Która jest godzina? Sprawdziłaś na zegarku?

Karolina Radycz: Po szóstej. Idzie mój maż. Czuję, jak kładzie się obok. Łóżko skrzypi. Zasypiam.

Doktor Janusz Wolak: Teraz przenieśmy się do momentu, w którym się budzisz, dobrze?

Karolina Radycz: Budzę się, ale nie chcę. Jestem ciągle zmęczona, ale budzę się.

Doktor Janusz Wolak: Czemu się budzisz, Karolino?

Karolina Radycz: To przez światło. Jest bardzo jasne.

Doktor Janusz Wolak: Mówisz o świetle w pokoju?

Karolina Radycz: Nie, jest za oknem. Na dworze. Bardzo silne światło. Och, nie.

Doktor Janusz Wolak: Coś się dzieje?

Karolina Radycz: Boli mnie ciało. Drętwieję. Światło sączy się przez okno i ściany. Jest dziwne. Ale… już nie leżę w łóżku. To bardzo dziwne.

Doktor Janusz Wolak: Wstałaś z łóżka, Karolino?

Karolina Radycz: Nie. Leżę ciągle. Ale Przenoszę się. Nie mogę się ruszyć. Och! To dziwne i straszne. Boję się.

Doktor Janusz Wolak: Nie masz się czego bać, Karolino, jesteś całkowicie bezpieczna.

Karolina Radycz: Boję się. Jest bardzo jasno. Światło… parzy. Nie mogę się ruszyć. Chyba się unoszę. Nie jestem już w domu. Och… O Boże!

Doktor Janusz Wolak: Co widzisz, Karolino?

Karolina Radycz: Widzę tramwaj. Tak, to tramwaj. Jest przy domu, nad drzewami.

Doktor Janusz Wolak: Czy możesz opisać ten tramwaj?

Karolina Radycz: Tak. Nie. To nie tramwaj.

Doktor Janusz Wolak: Więc co to jest?

Karolina Radycz: Nie wiem. Światło mnie parzy. To tramwaj. To nie jest tramwaj. To tramwaj? To nie tramwaj. To musi być tramwaj. To nie jest tramwaj. O Jezu! [Karolina Radycz zaczyna krzyczeć, krzyk szybko przechodzi we wrzask. Wpada w histerię.] O Jezusie! O Jezu! Marek! Marek! O Jezu! Zabierz mnie stąd!

Doktor Janusz Wolak: Nic ci nie grozi Karolino. Jesteś bezpieczna w swoim domu nad jeziorem…

Karolina Radycz: Bożeee! Jezu! Zabierz mnie stąd! [Karolina rzuca się na sofie, Radosław Chania przytrzymuje ją za ramiona, Hubert Janiak przyciska jej nogi.] Zabierz mnie stąd! Ooooo Boże! To boli! Boli mnie! Nie chcę tam wchodzić! Zabierz mnie stąd! Mareeek!

Doktor Janusz Wolak: Policzę teraz do czterech, Karolino, i pstryknę palcami. Kiedy pstryknę, obudzisz się.

Karolina Radycz: [Spod jej powiek spływają łzy] Zabierz mnie, błagam! Błagam! O Jezu! Marek! Mareeek!

Doktor Janusz Wolak: Raz. Dwa. Trzy. Cztery.

[Kiedy doktor Wolak pstryka palcami, Karolina budzi się. Jest zupełnie spokojna. Rozgląda się sennie].

Karolina Radycz: No i jak? Powiedziałam coś? Pokażcie mi taśmę.

 

[Kamera skierowana jest na sofę, na której siedzą Karolina Radycz i doktor Wolak. Popijają herbatę. Na szklanym stoliku stoi laptop, na którym przed chwilą odtworzono taśmę dla Karoliny. Pani Radycz jest wyraźnie przygnębiona.]

 

Radosław Chania: Musisz wiedzieć, Karolino, że jest wielu ludzi, którym przytrafiło się to, co tobie. Żyją i mają się dobrze. Nic ci nie będzie.

Karolina Radycz: Chcę być znowu poddana hipnozie. Można już zaraz, doktorze?

Doktor Janusz Wolak: Wolałbym nie. Hipnoza jest dosyć inwazyjną metodą. Niech pani spróbuje sobie przypomnieć, co się dokładnie wydarzyło tamtej nocy, na podstawie taśmy z dzisiejszej sesji. Dobrze? Jeśli się pani nie uda, przeprowadzimy następną sesję.

Karolina Radycz: Dobrze. Postaram się przypomnieć sobie wszystko. Ale jak nie da rady, to przyjedzie pan?

Doktor Janusz Wolak: Tak.

Karolina Radycz: Na pewno? Ja muszę wiedzieć, co mi się stało.

Doktor Janusz Wolak: Na pewno.

Karolina Radycz: Wygląda pan blado. Zrobić panu drugą herbatę?

Doktor Janusz Wolak: Dziękuję pięknie, nie trzeba.

Hubert Janiak: Zastanów się, Karolino, czy naprawdę chcesz się znowu poddać hipnozie. Widziałaś na taśmie. To może być nieprzyjemne.

Karolina Radycz: Chcę. Muszę wiedzieć. Wiecie, czemu? Bo myślę, że to samo przydarzyło się mojej matce. Ona nie wiedziała, co się z nią dzieje, a przez to nie mogła niczego zrobić. I zniknęła kiedy miała tyle lat, co ja teraz. Ja nie chcę zniknąć.

 

[Fragment zapisu rozmowy telefonicznej z drem Markiem Sadowskim, specjalistą w dziedzinie hipnoterapii, przeprowadzonej przez Huberta Janiaka 25 marca 2010 r.]

 

Hubert Janiak: Tak, włączyłem dyktafon. Już działa. Wszystko, co powiemy, nagra się. Czy może pan powtórzyć to, co pan powiedział na temat zeznań od świadków wprowadzonych w stan hipnozy?

Doktor Marek Sadowski: Tak, mogę. Powiedziałem, że tylko nieliczne sądy w co bardziej dziwacznych stanach USA zaakceptowałyby kluczowy w sprawie dowód, uzyskany od świadka w wyniku sesji hipnotycznej.

Hubert Janiak: Dlaczego?

Doktor Marek Sadowski: Dlatego, że ludzki umysł to zjawisko zbadane tylko w niewielki stopniu. Hipnotyzer może wprowadzić pacjenta w stan hipnozy, który teoretycznie da się do pewnego stopnia kontrolować, jednak tak naprawdę wszystko, co wychodzi poza zwyczajne uśpienie, jest niebezpiecznym żywiołem. Nie można kierować myślami pacjenta. Ani jego pragnieniami. Ani lękami. Ani podświadomością. Uzyskiwanie zeznań od człowieka w stanie hipnozy, dowolnego rodzaju, jest jak zanurzanie łyżki stołowej w oceanie w nadziei wyłowienia zagubionego pierścionka, który wypadł nam przed paru laty, jak wychylaliśmy się przez burtę statku wycieczkowego. Może pan wyłowić tą łyżką wszystko, projekcie wszelkich pragnień i lęków, ale mało prawdopodobne, że wydobędzie pan akurat poszukiwany pierścionek. W przypadku, o którym pan mi opowiedział, zapewne mamy do czynienia z wizualizacją lęku, leżącego u źródeł traumy, która to trauma spowodowała stłumienie wspomnień. Nadąża pan? Pani Radycz nie została porwana przez kosmitów do świecącego tramwaju, tylko ten świecący tramwaj jest obrazem, jaki podsuwa jej podświadomości, by odsunąć od siebie prawdziwą przyczynę traumy.

Hubert Janiak: Czy są też jeszcze inne wyjaśnienia tego, co widziała Karolina w sanie hipnozy?

Doktor Marek Sadowski: Jest ich mnóstwo, ale musiałbym dokładnie zbadać jej przypadek, by wypisać panu listę możliwości. Jeśli prześle mi pan taśmę z nagraniem…

Hubert Janiak: Oj nie, panie doktorze, to raczej niemożliwe. Własność prywatna. Mam wyłączność.

Doktor Marek Sadowski: Rozumiem, choć gorzko żałuję.

 

[Fragment zapisu drugiej sesji hipnotycznej Karoliny Radycz, przeprowadzonej przez dra Janusza Wolaka w dniu 30 marca 2010 r. Asystują: Radosław Chania z MUFON Polska i Hubert Janiak z „Kuriera Piskiego”. Kamera stanowi własność gazety. Obiektyw skierowany jest na Karolinę Radycz, leżącą na sofie w stanie hipnozy.]

 

Doktor Janusz Wolak: Czy widzisz już tramwaj, Karolino?

Karolina Radycz: Tak. Boję się. Zbliżam się powoli. Światło mnie otula. Już nie parzy, jest… miękkie. Jak aksamitna szata.

Doktor Janusz Wolak: Jakiego jest koloru?

Karolina Radycz: Białe, bardzo białe. Jakbym mogła go dotknąć. Ale nie mogę się ruszyć, jestem cała zdrętwiała. Widzę tramwaj. On jakby się otwiera.

Doktor Janusz Wolak: Czy możesz dokładniej opisać tramwaj?

Karolina Radycz: Tak. Nie. Nie widzę go. Za jasno. On się… [Karolina Radycz wpada w histerię] O Boże! Jezu! On jest… On jest…! Mareeek! Chryste, Marek! Zabierz mnie stąd!

Doktor Janusz Wolak: Karolino, uspokój się, nic ci nie grozi, jesteś całkowicie bezpieczna. Musisz przez to przejść. Musisz pokonać lęk. Powiedz mi, co widzisz. Kar…

[Karolina Radycz wierzga tak potężnie, że przewraca kamerę. Krzyczy, jej wrzask jest niezrozumiały. W obiektywie widać stopy krzątających się przy sofie mężczyzn. Prawdopodobnie siłują się z zahipnotyzowaną, próbując unieruchomić jej kończyny. Karolina wrzeszczy. Słychać cichy stuk i w uszkodzonej kamerze wysiada dźwięk.]

 

[Zapis z dyktafonu Huberta Janiaka, zrobiony 1 kwietnia 2010 r. w Niepublicznym Psychiatrycznym Zakładzie Opieki Zdrowotnej „PSYCHE” w Węgorzewie.]

 

Hubert Janiak: Panie doktorze! Panie doktorze, jestem z „Kuriera Piskiego”. Dzwoniłem rano. Jak czuje się słynna pisarka? Pani Radycz?

Głos lekarza: To pan. Jej stan jest stabilny.

Hubert Janiak: Co jej dolega?

Głos lekarza: Miała silny atak paniki, który mógł się zakończyć tragicznie. Wszystko jest w zeznaniu doktora Wolaka, ale ono chyba jest jeszcze dzisiaj niedostępne. Teraz pani Radycz przeżywa nawrót depresji, co jest typowe dla cierpiących na Chorobę Afektywną Dwubiegunową. Dojdzie do siebie za parę dni. Obserwujemy ją.

Hubert Janiak: Czy coś mówiła? Panu albo innym lekarzom?

Głos lekarza: Czy mówiła? O czym?

Hubert Janiak: O regresji hipnotycznej.

Głos lekarza: Nic mi o tym nie wiadomo. Tym się zajmuje doktor Wolak, ale jest niedostępny dzisiaj. Muszę już iść.

Hubert Janiak: Aha. To znaczy, rozumiem. Dziękuję za rozmowę. Do widzenia.

 

[Zapis fragmentu rozmowy telefonicznej z dr Januszem Wolakiem, przeprowadzonej przez Radosława Chanię z MUFON Polska 2 kwietnia 2010 r.]

 

Doktor Janusz Wolak: Nie chcę o tym rozmawiać. Złożyłem raport. Miała ciężki atak.

Radosław Chania: Błagam, niech mi pan tylko powie, co z kamerą! Jest zapis?

Doktor Janusz Wolak: Nie, dźwięk się popsuł, kiedy statyw się przewrócił. Jest tylko obraz. Ale słów nie słychać, niczego, co powiedziała po tym, jak kopnęła kamerę. Niestety. Na szczęście.

Radosław Chania: Czy mogę obejrzeć tę taśmę mimo wszystko?

Doktor Janusz Wolak: Nie, należy do mnie, ja jestem lekarzem. Muszę mieć taśmy pod ręką, dopóki stan pani Radycz się nie ustabilizuje. To dowody przebiegu terapii.

Radosław Chania: Ale potem? Czy będę mógł je dostać potem?

Doktor Janusz Wolak: Nie rozumiem, po co one panu? To był…bełkot. Omamy.

Radosław Chania: Nie może pan tak mówić! Jest pan terapeutą!

Doktor Janusz Wolak: Do widzenia panu.

Radosław Chania: Będę jeszcze dzwonił!

[Doktor Wolak odkłada słuchawkę.]

 

[Fragment zapisu rozmowy przeprowadzonej z panią Karoliną Radycz 19 lipca 2010 r. w Niepublicznym Psychiatrycznym Zakładzie Opieki Zdrowotnej „PSYCHE” w Węgorzewie. Wywiad przeprowadzili Radosław Chania z MUFON Polska i Hubert Janiak z „Kuriera Piskiego”. Kamera jest własnością gazety. Obiektyw skierowany jest na Karolinę Radycz – wymizerowaną, ale spokojną i zadowoloną. Siedzi w bufiastym fotelu na korytarzu. Za plecami ma duże okno, widać przez nie podwórko Zakładu, grządki kwiatów i drzewa, skąpane w letnim słońcu.]

 

Karolina Radycz: Miło was widzieć. Jak tam u was?

Hubert Janiak: Ciebie też miło widzieć po długiej przerwie.

Karolina Radycz: [Figlarnym tonem] Nic nie poradzę, że mnie tu tyle trzymają. Ale jutro wychodzę. Tak powiedział lekarz.

Radosław Chania: To wspaniała wiadomość!

Karolina Radycz: Też tak myślę. Jak doktor Wolak? Podobno miał jakieś problemy przez mnie.

Radosław Chania: Niewielkie, nic mu nie będzie. Zapis z drugiej sesji jest bez dźwięku, ale jego adwokat wykorzystał film, który nakręciliśmy tuż po twojej pierwszej hipnozie, na którym mówisz, że bardzo chcesz znowu poddać się terapii, mimo możliwego niebezpieczeństwa. To wystarczyło. To i powołanie się na normalne objawy ChAD.

Karolina Radycz: [Z uśmiechem] Ja nie mam ChAD. Teraz to wiem. I wy też to wiecie. Moja matka też nie była chora psychicznie. Słyszeliście, co wtedy mówiłam. Nie nagrało się, ale wy słyszeliście, a ja już wszystko pamiętam.

Radosław Chania: No właśnie, Karolino, gorąca prośba do ciebie. Czy mogłabyś opowiedzieć teraz do kamery to wszystko, czego dowiedziałaś się 24 marca?

[Karolina Radycz powoli kręci głową]

Karolina Radycz: Chłopaki, po co wam to? Czy ktoś wam uwierzy? Nie. Czy pomoże komuś ta wiedza? Nie. Czy zapobiegniecie podobnym zdarzeniom, rozgłaszając to, co mnie się przytrafiło? Nie. Nikt niczemu w tej sprawie nie zapobiegnie. Oni robią to już od dawna, kręci się o tym filmy i pisze książki, a nikt im niczego nie zabronił, w niczym nie przeszkodził.

Radosław Chania: A czy możemy przynajmniej być z tobą, kiedy znowu… będzie termin?

Karolina Radycz: Nie sądzę, by było to konieczne.

 

[Fragment artykułu Radosława Chani opisującego wydarzenia z 18 marca 2010 i przypadek Karoliny Radycz, zamieszczony na stronie internetowej MUFON Polska 23 lipca 2010 o godzinie 1:33]

 

Właśnie się dowiedziałem. Mimo wcześniejszych zapowiedzi nie będzie dalszych zeznań Karoliny w sprawie uprowadzenia znad Jeziora Roś, które miało miejsce w marcu tego roku. Wczoraj wieczorem podcięła sobie żyły w wynajętym mieszkaniu w Olsztynie. Lekarze stwierdzili zgon o 23:12, jest o tym na wp.pl, a jutro, to znaczy dzisiaj rano pewnie będzie w gazetach.

 

[Komentarze:]

Quelcamisoatl: Zabiła się w 126 dniu od uprowadzenia. Widać nie chciała następnego badania.

Mixxan: Dajcie z tym spokój, była chora. Mania samobójcza jest typowa przy psychozie jakiejś tam, co ona ją miała. Sami sprawdźcie http://www.afektywna.pl/chad/

Romman: Smoleńsk, kurwa!

 

Koniec

Komentarze

Faktograficzno-scenariuszowa konwencja zdecydowanie na plus, choć miejscami wypowiedzi trochę nienaturalne. Historia fajnie się rozwija. Jak dla mnie na 5.

Bardzo dobry tekst! Fajna konstrukcja, forma i wciągająca treść.
Delikatnie skonsternował mnie bełkot dra Króla (astronom) albo fraza dra Pakuły o "chodzeniu przez sen". Normalnie takie zdania w opowiadaniu by spowodowały wewnętrzny (i może uzewnętrzniony w komentarzu) protest, ale w takiej formie, jaką przyjał Autor, są usprawiedliwione. Co więcej, umacniają w moich oczach tekst i nadają mu znamion realizmu.
Ostatnie zdanie odjechane ;)
Dodatkowy plus ode mnie za Warmię i Mazury - jestem z Iławy i mieszkam w Olsztynie ;)
Pozdr

Bardzo ciekawa forma,tekst doskonale poprowadzony. W sumie swietnie sie czytalo. 5;)))

Z racji na to, że interesuję się hipnozą i mam w praktyce do czynienia z hipnozą sceniczą, przeczytałem na razie tylko fragmenty związane z hipnozą. I muszę stwierdzić, że ta, przedstawiona w Twoim tekście jest mocno stereotypowa i nieprawdziwa. Nie tak to wygląda. Zarówno ze strony pytań, jak i odpowiedzi. 

Hipnotyzer może wprowadzić pacjenta w stan hipnozy
To też jest stereotyp. O stanie hipnozy mówimy jedynie umownie. Nie ma czegoś takiego jak stan hipnozy. Co więcej, trwa dyskusja, czy istnieje coś takiego jak zjawisko hipnozy, czy jest ono jedynie rodzajem mentalizmu. 
Może pan wyłowić tą łyżką wszystko, projekcie wszelkich pragnień i lęków, ale mało prawdopodobne, że wydobędzie pan akurat poszukiwany pierścionek. 
To też nie jest do końca prawda. Kiedy ktoś nam opowiada w hipnozie o UFO, o poprzednim wcieleniu itp, nawet nie oznacza tego, że jego lęki przybrały tę postać i mówiąc o UFO szyfruej traumę, a nie chcąc opisywać swojego życia podświadomie dystansuje się do niego poprzez opowieść o ,,poprzednim wcieleniu". 
To kwestia sugestii. Hipnotyzowany jest jak lep, przylepia się do niego wszystko. Jesli zapytasz się jak to jest być komarem, to powie. Jeśli zadasz pytanie: Gdzie teraz jesteś, to już zasugerowałeś, że jest ON i GDZIEŚ JEST, zatem będzie opowiadać o sobie i o tym, że gdzieś jest, zacznie wizualizować to na poczekaniu. Dlatego też istnieje zestaw neutralnych pytań, a odpowiednie sugestie i natropy daje się jeszcze nawet przed wprowadzeniem w trans (kotwiczenie). Są oczywiście różne hipnozy, ale ta, którą opisałeś, jest nieprawdziwa. Zupełnie jakbyś pisał o kaczce, słysząc jedynie, że dusi się ją z jabłkami. I, generalnie, hipnoza nie jest metodą inwazyjną, bo nie ingeruje się w organizm... 
 

Cieszę się, że się Wam podoba ;)
Co do hipnozy, to faktycznie, nie zgłębiałem tego tematu - celem tego opowiadania nie jest bowiem przekazanie Czytlenikom rzetelnej wiedzy na temat czegokolwiek, tylko dostarczenie rozrywki. Opisana tu hipnoza nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością, jest tylko narzędziem posuwającym akcję do przodu. Dokładny opis sesji terapeutycznej przy użyciu hipnozy byłby za długi (kotwiczenie itd) i nudny. Podobnie moje wynurzenia na temat ChAD. I UFO. Wszystko jest narzędziem służącym rozrywce.
Mam nadzieję, że mimo nieprofejonalnego opisu sesji hipnotycznej, historia cię wciągnęła, 60rson6 ;)

Zerknąłem tylko na hipnozę, bo to, że tak napiszę, moja działka:). Kiedy przeczytam resztę, wypowiem się na temat całości. Natomiast, nie uważam, żeby Autora licentia poetica zwalniała z wiernego oddawania rzeczywistości. Sesję hipnotyczną da się przedstawić wiernie i nie będzie nudno. Zakłamanie informacji o hipnozie, jest tym samym, co pisanie o pistoletach pieprzniczkowych w XVI wieku, o tym, że Galieusz spłonął na stosie, albo, że bałałajka to nazwa trunku. Veto:D!

A ja przeczytałam od początku do końca, z wielkim zainteresowaniem - naprawdę niezłe opowiadanie, z doskonale zachowaną równowagą "jest - czy nie jest" czyli w zależności od interpretacji możemy albo przyjąć, że to opowiadanie fantastyczne o kobiecie regularnie porywanej przez kosmitów, albo thriller psychologiczny o kobiecie z zaburzeniami osobowości. I obie te interpretacje będą równie prawdziwe. Nie każdy potrafi tak pisać, zazwyczaj pokusa "elementu fantastycznego" jest zbyt silna. Brawo, że jej nie uległeś :) No i interesująca forma złożona z wypowiedzi, artykułów, komentarzy, wywiadów... to też mogło sprawić wrażenie śmietnika, a nie sprawia. Bardzo dobry tekst.

Bardzo dobry, przemyślany tekst. Przeczytałem z przyjemnością, Ciekawie dobrana forma i sprawnie wykorzystana.
Wydaje mi się jednak, że mogłeś darować sobie część: "[Komentarze:]. Umiejętnie przeplatasz przez cały tekst domysły, teorie i doniesienia prasowe. Bez tych kilku zdań zostałoby fajne niedopowiedzenie, a czytelnik musiałby sam zadecydować, w co chce wierzyć.

Jeden z najlepszych tekstów w tym miesiącu.

Pozdrawiam.

jeden z lepszych tekstów, na jakie natrafiłam ostatnimi czasy na tym portalu. Trzyma w napięciu, bardzo dobrze wyważone niedopowiedzenia z dopowiedzeniami. Podobało mi się, zdecydowanie. Dam 6.

Przeczytałem, nic dodać, nic ująć, zdanie mam takie, jak większość wypowiadających się. Ciekawy tekst, ciekawie napisany, mimo, że Autor przedstawił zjawisko hipnozy w sposób mocno bajkowy:). 

Tekst obejrzałem, przeczytałem fragmenty. Konstrukcja przemyślana, pomysł dopracowany, a wątku hipnozy bym się nie czepiał - to w końcu literatura piekna i piękna ma przede wszystkim być, jak Emil będzie pisać do "Wiedzy i Życia" to sobie szczegóły poprawi. :)
Ten tekst ma też zaletę klarowności. Język - będę to powtarzać - język musi być prosty. Chyba że ktoś ma potrzebę stworzenia własnej maniery - przyznam jednak, że nie jestem zwolennikiem takiego wymyślania języka na siłę. Dlatego ten tutaj, w prozie Emila, podoba mi się. Zasłuzone piórko. :)  

Ciekawy pomysł i dobrze wprowadzony w życie. Każdy z bohaterów ma własny język, dzięki czemu nie czuje się braku narracji. Z przyjemnością przeczytałam.

Takie sobie . Stereotypy o hipnozie i UFO. Ostatnie zdanie ‘przylepione’ nie wiadomo po co.

Witam.

Nie lubię długich opowiadań, ale czytając te nie odczuwałem monotonii. Ciekawa wizja wizyty UFO w Polsce, którą próbowano wyjaśnić na wiele sposobów. Artykuł ukazał się w sezonie ogórkowym, mimo niewątpliwie dużej pracy, jaką jego autorzy włożyli w jego powstanie. Dwa razy cicho się zaśmiałem, pierwszy raz, gdy zepsuła się im kamera, drugi, gdy dalsze wywiady przeprowadzali z użyciem dyktafonu. No i po wysłuchaniu opowiadania złamały mi się słuchawki, kara albo klątwa.

Świetne opowiadanie, wyłapałem jedną literówkę.

Pozdrawiam, Feniks 103.

audaces fortuna iuvat

Nowa Fantastyka