- Opowiadanie: zenon_smietana - Gośka

Gośka

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Gośka

Nowelka fantastyczno-kryminalna. Życzę miłej lektury.
Dawna dziewczyno, dzisiaj spotkałem cię
Dawna dziewczyno, spojrzałem dzisiaj wstecz
Dawna dziewczyno, minęło tyle lat
Dawna dziewczyno, gdzie tamten przepadł świat

 

Maciej Maleńczuk, Dawna dziewczyno

 

 

 

Kursor ustawiony na przycisku “Wyślij" pulsował bielą. Andrzejowi zdawało się, że strzałka jest bezpośrednio połączona z jego sercem. Kliknięcie lewego przycisku myszy, mogło sprowadzić katastrofę. Raz jeszcze spojrzał na pole tekstu wiadomości, który znał na pamięć:

Cześć,

Mam nadzieję, że to Twój aktualny mail. Przypadkowo natknąłem się na niego w sieci. Co u Ciebie? Jak żyjesz?

Pozdrowienia,

Andrzej

PS. Jeśli uznasz, że nie warto odpowiadać zrozumiem, jeszcze raz pozdrawiam.

Tekst dojrzewał w jego głowie od kilku tygodni. Zaczęło się jesienią, kiedy mieli z Martą cięższy okres. Pewnej nocy Andrzej przebudził się przed czwartą rano pełen niepokoju. Dopiero dzień później dotarło do niego, że uczucie to płynęło ze snu, który tamtej nocy śnił. We śnie tym, przypomniał sobie Gośkę. Dziewczynę, z którą kilka lat wcześniej łączyło go pierwsze silne uczucie. Zdał sobie wówczas sprawę, że od trzeciej klasy liceum nie miał od niej właściwie żadnych wieści. Wiedział, że po maturze wyjechała na studia do Torunia i że tam najprawdopodobniej mieszka do tej pory.

Owego dnia siedząc w kancelarii i rutynowo analizując dziesiątki stron umów handlowych, zdał sobie sprawę, że od prawie sześciu lat Gośka w jego życiu nie istniała. Wspomnienia zaś, które udało mu się wówczas wyrwać z dna pamięci, dawały obraz cokolwiek mglisty. Wtedy właśnie Andrzej zapragnął odnowić znajomość z byłą dziewczyną. Mimo że z Martą łączyło go pięć lat wspólnego życia, postanowił zaryzykować. Wtedy też ułożył sobie w głowie słowa wiadomości, jaką wyśle.

Spojrzał jeszcze raz na kursor, który wydawał się pulsować coraz szybciej i szybciej dostrajając się do rytmu jego serca.

***

Sen o Gośce przyszedł niespodziewanie i równie niespodziewanie ulotnił się z głowy Andrzeja. Dopiero powiązanie kilku widoków przywołało tak silne wspomnienie. Ślad bieżnika wilgotnej opony na wysuszonym przez mroźne powietrze krawężniku; rozbłyski grudniowego słońca pomiędzy czarnymi gałęziami drzew; szara bluza dresowa porzucona niedbale na krześle obrotowym przy jednym z boksów kancelaryjnego open-space'a… – to wszystko składało się w całość.

Obrazy z przeszłości zaczęły pojawiać się seriami przypadkowo powiązanych sytuacji.

Las. Pełgający w oddali płomień jej rudych włosów. Najszczęśliwsze chwile w życiu.

Ogród przed jej domem. Spotkanie. Zaproszenie na spacer i grzeczna odmowa.

Wiosenne popołudnie. Bulwar ciągnący się wzdłuż rzeki. Powrót z wypożyczalni video. Zielona damska bundeswehrka i poczucie straty.

Sen przestroił jego ciało na dziwne, dawno zapomniane częstotliwości. Czuł drżenie i ospałość. Mrowienie wokół serca, które falami ciepła docierało do najbardziej odległych zakątków ciała, odbijało się od jego granic i wracało ze zdwojoną siłą.

Nie mógł skupić uwagi. Zdecydował się zabrać część zadań do domu i wczesnym popołudniem opuścił gmach kancelarii.

Nie pojechał jednak na Bielany. Przez godzinę włóczył się bez celu Nowym Światem. Badał spojrzenia ludzi, odgłosy dobiegające ze szczelnie zamkniętych wnętrz najdroższych restauracji. W Empik Cafe zamówił latte z podwójnym espresso i otworzył laptopa.

Czując narastające podniecenie, wklepał w wyszukiwarkę imię i nazwisko dziewczyny. Zapytanie ograniczył cudzysłowem, a kryteria wyszukiwania zawęził tylko “do materiałów w języku polskim". Przekopawszy się przez trzy pierwsze strony wyników, stwierdził, że pomysł jest szalony. Imię i nazwisko Gośki notowało ponad pięć tysięcy wystąpień w wynikach. Chciał przejrzeć wszystko od deski do deski, ale wkrótce dał za wygraną. Było już dobrze po dwudziestej pierwszej, kiedy wsiadł do powrotnego autobusu.

Wydawało mu się, że doskonale znał Gośkę. Był przecież zakochany. Jednak próby wiernego odtworzenia w pamięci jej zainteresowań, zwyczajów, ulubionych filmów, czy piosenek, okazały się niezwykle męczące.

Gośka była dziewczyną raczej zamkniętą w sobie. W wolnych chwilach fotografowała. Planowała dalekie podróże. Szlifowała angielski. Centralne miejsce największej ściany w jej pokoju zajmował plakat promujący pierwszy występ U2 w Polsce 12 sierpnia 1997 roku. Opowiadała, że była tam z ojcem, który kilka lat później zaginął podczas samotnego rejsu przez Pacyfik na trasie Wenezuela-Filipiny.

***

– Jak minął ci dzień? – Zapytała Marta monotonnie. Od dłuższej chwili leżała odwrócona do ściany, a Andrzejowi wydawało się, że śpi.

– Jak zwykle. – Odparł, nie odwracając wzroku od “Komentarza do Ustawy Prawo Turystyczne". – A jak tobie? – Zapytał, zmiarkowawszy, że słowa Marty były tylko zaproszeniem do tej nieprzyjemnej gry, którą lubiła podejmować wieczorami.

– W czwartek mamy zaproszenie do Świetlickich… – Jej odpowiedź natychmiast wytrąciła Andrzeja z równowagi. Była jedną z tych wywołujących poczucie winy.

– W piątek mamy zamknięcie dużej sprawy. – Zripostował. – W czwartek będę musiał zostać dłużej w kancelarii.

– Pójdę sama. – Odparła westchnąwszy.

– Może uda mi się jakoś wyrwać… – Rzucił dla formalności, co skutecznie urwało nawiązującą się pomiędzy nimi rozmowę, pozostawiając uczucie ciężkości w głowach obojga. Wrócił do lektury, lecz nie potrafił się skupić. Zbyt dobrze wiedział, że czwartkowy wieczór spędzi samotnie w pracy. Z natręctwem roju pszczół w jego głowie mościło sobie miejsce przeświadczenie, że słowa, które przed chwilą wypowiedziała Marta, wygłoszone zostały tylko po to by, wywołać konflikt.

Andrzej często analizował, co go tak bardzo irytuje w zachowaniu towarzyszki. W końcu stwierdził, że wszystko, co dziewczyna robi, zmierza do jakiegoś konkretnego celu. I to właśnie namacalność owego celu, tak bardzo go męczyła.

Rozgryzłszy ów sekret, Andrzej częstokroć łapał się na myśleniu o zabójstwie. Wyobrażał sobie, jak dosypuje Marcie środek nasenny do portugalskiego Vinho Verde, którego lampkę obowiązkowo wypijała przed snem. Jak dusi ją potem poduszką. Jak kładzie ją w wannie i czeka aż ostatnia kropla krwi dziewczyny, spłynie do kanalizacji. Jak potem porcjuje jej ciało na kilkadziesiąt kawałków o równej wadze, które następnie rozdrabnia w elektrycznej maszynce do mielenia mięsa. Jak układa to mięso w torebkach śniadaniowych w zamrażarce i jak przez kolejne dwa miesiące zostawia je w bramach dla bezdomnych psów.

W takich chwilach cieszył się, że nikt nie ma dostępu do jego głowy. Myśli o zabójstwie Marty interpretował jako rodzaj emocjonalnej immunoterapii. Brak możliwości wcielenia ich w życie, leżał właściwie u podstaw ich natury. Ukołysany taką pewnością, Andrzej zwykle zasypiał kamiennym snem.

***

Cześć Andrzej!

Ale mnie zaskoczyłeś! I to jak pozytywnie! Wielokrotnie zastanawiałam się, jak sobie radzisz, ale jakoś nie miałam odwagi się odezwać… potem pojawiła się Marta, więc… sam rozumiesz.

Pytasz co u mnie – wydarzyło się naprawdę sporo od czasu naszego ostatniego spotkania (Kiedy to było? Druga klasa liceum?). Studiowałam anglistykę w Toruniu. Po całej tej aferze z ojcem mama musiała sprzedać dom. Przerwałam studia i od trzech lat mieszkam w Belfaście. Właściwie pod Belfastem. Pracuję tu jako pomoc bibliotekarza. Praca, jak praca – nie jest strasznie nudna, ale czasem tęsknię za jakąś zmianą. Na jesień przyszłego roku planuję wyjazd do Australii.

Napisz, co więcej u Ciebie? Mieszkasz w Warszawie? Skończyłeś już studia? Dalej jesteście z Martą?

Pozdrawiam cię,

Gosia

Siedząc przy swoim biurku w kancelarii, Andrzej przeczytał maila kilka razy. Nie mógł jednak uwierzyć, że kontakt z dziewczyną był właściwie na wyciągnięcie ręki. Bez wahania kliknął “odpowiedz" i zaczął.

Cieszę się, że mimo upływu lat udało mi się Ciebie zaskoczyć! Jak widzisz, dalej jestem w tym dobry. Wiedziałem, że studiujesz w Toruniu, ale o przeprowadzce do Belfastu pierwszy raz słyszę. Szkoda, że nie ma cię w Polsce, bo chętnie bym się spotkał. Myślę, że mamy sobie dużo do powiedzenia, zwłaszcza że i u mnie, i u ciebie sporo się działo. Nie wybierasz się przypadkiem na święta do ojczyzny?

Ja w zeszłym roku skończyłem prawo. Czekam aktualnie na obronę i pracuję w Kancelarii Sadowski i Grzelak (może coś o nas słyszałaś?). Jakkolwiek dumnie by to nie brzmiało, praca jest raczej charytatywna i z całą pewnością na wyjazd do Australii nie będzie mnie stać nawet za dwa lata (jeśli oczywiście nie znajdę czegoś lepszego).

Z Martą nie jesteśmy już razem. Były momenty, kiedy wydawało mi się, że jest między nami coś niezwykłego, jednak ja tak naprawdę mam naturę samotnika.

Mam nadzieję, że napiszesz mi coś więcej, jak teraz żyjesz i jak się urządziłaś. Jestem niezmiernie ciekaw.

Andrzej wysłał wiadomość bez poprawek i nawet bez powtórnego czytania. Wiedział, że treść listu jest mocno naciągana i nie daje pełnego obrazu jego obecnego położenia, jednak nie mógł się powstrzymać.

Tak, wybieram się do Polski na święta. Przylatuję do Warszawy 22 grudnia lotem z Dublina. Zostaję na trzy tygodnie, więc na pewno będzie wtedy czas, by się jakoś spotkać.

Przyjemnie słyszeć, że tak dobrze powodzi ci się zawodowo. Przykro mi jednak ze względu na Martę. Czułam, że to, co jest pomiędzy wami, naprawdę ma przyszłość. Ale jak to mówią “takie życie".

Kończę na razie, bo muszę wracać do moich książek. Na pewno zostaniemy w kontakcie.

PS. Moja siostra Emilka jest w Warszawie i też studiuje prawo! Czy to nie dziwny zbieg okoliczności?

***

– Mam dziś dużo pracy. – Odpowiedział na zaproszenie Marty do wspólnego oglądania “Szybkiej piątki" z Vinem Dieslem. To, jak bardzo jego towarzyszka przepadała za tym łysym mięśniakiem, napawało go irytacją.

Zamknął się w pokoju i odpalił Google'a. Po serii zapytań, które wymyślił podczas podróży do domu, bez trudu odnalazł materiały o zaginięciu ojca Gośki. Jeden z lokalnych portali udostępniał nawet artykuł, w którym komentarza udzielała matka dziewczyny. Andrzej pamiętał, że kiedy odwiedzał Gośkę w domu, prowadziła ona tam swoją prywatną praktykę stomatologiczną. Bez zastanowienia odnalazł jej dane w rejestrze KRS. Przed trzema laty firma zmieniła siedzibę. Wydało mu się wysoce prawdopodobne, że kobieta sprzedała dom. Gośka miała jeszcze młodszą siostrę, która jakoś rok temu była w wieku licealnym.

Andrzej zamyślił się. Po chwili odnalazł na Facebooku profil Emilki. Według informacji, które deklarowała – mieszkała w Warszawie. Natychmiast przeskanował jej dane kontaktowe. Nie była obeznana z ustawieniami prywatności. Jej tablica, znajomi oraz zdjęcia jawiły się jak na dłoni każdemu postronnemu internaucie. Przeklikał wszystkie zakładki, jednak niczego nie znalazł. Po kolei sprawdził znajomych Emilki, lecz Gośki i tam nie było. “Ona zawsze była zamknięta w sobie". – Pomyślał, zatrzymując wzrok na adresie mailowym Emilki, zarejestrowanym w domenie wp.pl.

Postanowił zaryzykować. Aktywował w przeglądarce wtyczkę dynamicznie zmieniającą proxy i kliknął w serwisie poczta.wp.pl link “Zapomniałem hasła". W formularzu, który ukazał się jego oczom, bez wahania podał login Emilki. Przeładowanie strony trwało kilka sekund, podczas których zdążył poczuć zimny pot spływający mu wzdłuż kręgosłupa w dół pleców. Formularz zmiany hasła składał się z kilku pól. Andrzeja najbardziej interesowało, to w którym miał udzielić odpowiedzi na pytanie pomocnicze.

“Imię pierwszego zwierzęcia?".

Te słowa wybiły go nieco z rytmu. Wyprostował się na krześle i wytężył umysł. Nie przypominał sobie, żadnych zwierząt w domu Gośki. Przynajmniej w okresie, kiedy tam bywał. Kliknął zakładkę, na której otwarty był wciąż profil facebookowy Emilki. Otworzył galerię i zaczął czytać opisy umieszczonych tam zdjęć. Kiedy i to zawiodło – zapytał Google'a o “popularne imiona zwierząt".

Wybrał co bardziej prawdopodobne i postanowił wpisywać je po kolei. Doskonale wiedział, że liczba prób jest ograniczona, dlatego postawił na cztery pewniaki, które dodatkowo wpisywał raz małą literą, a gdyby nie podziałało – jeszcze raz wielką.

Nadzieja, którą czuł w sercu, zaczęła się oddalać, gdy zostały mu tylko trzy próby. Jeszcze raz otworzył kartę przeglądarki, na której widniał artykuł dotyczący zaginięcia ojca Gośki. Przeczytał go, nie omijając podpisów pod zdjęciem i komentarzy. Amatorska fotografia dołączona do artykułu przedstawiała zaginionego mężczyznę, na tle łodzi, którą płynął, zacumowanej na przystani w jednym z wenezuelskich portów. Andrzej zatrzymał wzrok na burcie jachtu, gdzie majaczyła jego nazwa. Obraz był jednak do tego stopnia rozmyty, że nie potrafił rozpoznać słowa. Nazwa składała się z całą pewnością z jednego wyrazu. Napisana była kapitalikami, co dodatkowo utrudniało jej rozszyfrowanie. Mogła składać się z siedmiu, najwyżej ośmiu liter.

Postanowił szukać informacji o zaginionym jachcie. Po dziesięciu minutach gorączkowego wertowania wyników Google'a dotarł do anglojęzycznej wzmianki na stronie lokalnego dziennika jednego z archipelagów Mikronezji. Jacht, na którym płynął ojciec Gośki, nazywał się “Lukrecja".

Andrzej gorączkowo wpisał nazwę małą literą w pole odpowiedzi na pytanie pomocnicze formularza zmiany hasła do konta pocztowego Emilki. System przemielił zapytanie, po czym zwrócił komunikat: “Hasło do konta zostało zmienione. Aby korzystać z poczty, musisz zalogować się ponownie".

***

– Musimy porozmawiać. – Powiedziała Marta. Andrzej doskonale znał ten ton i ten wyraz twarzy.

– Chyba wiem, co chcesz mi powiedzieć. – W odruchu naiwności postanowił uprzedzić lawinę czającą się po jej stronie. Przeliczył się.

– Naprawdę? – Zapytała agresywnie. – A skąd ty to możesz wiedzieć, jak rozmawiałeś ze mną ostatnio jakieś trzy miesiące temu, kiedy sama, z własnej woli postanowiłam cię przywołać do pionu?

Takiego obrotu sprawy Andrzej się nie spodziewał. Miał nadzieję, że rozmowa skończy się na zwyczajnym wypominaniu, być może łzach, deklaracjach, że od tej pory wezmą się razem do pracy, by ratować ich związek, gorących pocałunkach i namiętnym seksie.

– Postanowiłam, że święta spędzę z matką. Wyjeżdżam za tydzień… – Zawiesiła głos, chcąc nadać swojej wypowiedzi dramatyzmu. – Chcesz się ze mną ożenić?

Ostatnie pytanie zupełnie zbiło Andrzeja z tropu, zwłaszcza że nigdy nie rozmawiali o ślubie.

– Znam twoje poglądy na temat małżeństwa, sądziłem, że takie rozwiązanie nie wchodzi w grę… – Zaczął.

– Tylko krowa nie zmienia poglądów. – Tego było za wiele.

– Nie przerywaj mi! – Podniósł głos. – Żadnego ślubu i żadnych dzieci, to nie są moje słowa, lepiej sobie przypomnij, kto jest ich autorem. Podpowiem ci, że znajduje się w tym pokoju i nie jestem nim ja.

Marta spuściła wzrok.

– Chcesz móc powiedzieć matce, że jesteśmy zaręczeni? – Zapytał. W obliczu jej milczenia dodał. – Nie możesz skłamać? Nie byłaś z nią w dobrych stosunkach, skąd to nagłe odnowienie relacji i pomysł z wizytą na święta?

– Nie zamierzam od niej uciekać, tak jak ty uciekasz przed swoim ojcem…

– Odpierdol się ode mnie i od mojego ojca… – W Andrzeju złość wezbrała gwałtowną falą. Zaparł się jednak w miejscu i utkwił kamienny wzrok w oczach Marty.

– Wiem, co mówiłam. – Powiedziała po chwili, bez nerwowego zacięcia. – Ale pytam cię teraz, dokąd zmierza nasz związek? Czy w ogóle jeszcze istnieje?

– Nie wiem. – Odparł bez wahania. Odpowiedź ta zaś sprawiła, że oczy Marty rozbłysły. Przybliżyła się i pocałowała go w czoło.

– Jeszcze miesiąc temu chciałabym, żeby ta rozmowa zakończyła się w łóżku… – Jej głos był już bardzo spokojny. – Jeśli w trakcie wyjazdu postanowię zostać z matką – nie wrócę już do ciebie.

Andrzej siedział nabuzowany. Po chwili wstał, demonstracyjnie przeszedł przez pokój i trzasnął drzwiami. Szyba z hukiem rozsypała się na podłodze, lecz on się nie odwrócił. Zamknął za sobą drzwi pracowni i otworzył laptopa. Od niedawna sporo czasu tracił na nerwowym odświeżaniu swojej skrzynki mailowej.

Wychodząc następnego dnia rano do kancelarii, odkrył na podłodze łazienki ślady krwi. Marty nie było już w domu.

***

“Nie czekała długo z wyjazdem". – pomyślał wróciwszy następnego wieczora z pracy. Na podłodze sypialni wciąż leżało szkło ze zbitej szyby. Ubrania Marty walały się bezładnie porozrzucane po pokoju. Gdy zapalił światło w łazience, odnalazł więcej plam krwi. Wszystko dokładnie starł mokrą szmatką, którą potem wrzucił do pralki. Nie obchodziło go, co się z dziewczyną dzieje. Przejrzał szafę z ubraniami i pawlacz. Brakowało jej płaszcza i zimowej kurtki. Walizka stała zaś na swoim miejscu, co wydało się Andrzejowi dziwne. “Być może tylko wyszła do znajomych". – Pomyślał.

Nalał sobie jedną trzecią szklanki podłej “Red Label", której butelka napoczęta na jednej z domowych imprez, stała od pół roku w kuchennej szafce. Otworzył laptopa i zalogował się na zhakowane konto pocztowe Emilki. Dziewczyna prawdopodobnie korzystała z Outlooka albo Thunderbirda, który miał aktywowaną opcję usuwania odebranych wiadomości z serwera. Teraz poczta na nim zostawała, nie było wśród niej jednak, żadnej korespondencji od Gośki. Adres byłej dziewczyny znalazł w kontaktach.

Uruchomił procedurę zmiany hasła do konta Emilki na Facebooku. Po chwili zyskał do niego pełny dostęp i prześledziwszy korespondencję, stwierdził, że nie ma tam niczego wartościowego. "Gdybym tylko w jakiś sposób mógł określić miejsce zamieszkania Emilki…" – Pomyślał.

Przewertował skrzynkę jeszcze raz. Znalazł przesyłkę reklamową z forum internetowego żeglarzy morskich. “Więc Emilka, również żeglowała?" – Przemknęło mu przez głowę. Uruchomił procedurę odzyskiwania hasła na tym forum. Tak jak się spodziewał, po chwili na konto mailowe Emilki dotarło przypomnienie hasła. “Lukrecja2004". “Wszyscy w tej rodzinie mieli widocznie obsesję na punkcie tej łódki" – Pomyślał. Po chwili znalazł się na dobrze sobie znanej stronie USOS Web. I tu stwierdził, że potrzebuje pomocy z zewnątrz.

Cześć Doktor,

tu Andrzej, mógłbyś mi wydobyć z systemu dane jednej osoby? Nazywa się Emilia Chmielewska, studiuje na pierwszym roku dziennych, lub zaocznych, tego dokładnie nie wiem, pochodzi z Białegostoku. Będę wdzięczny za każdą pomoc.

A.

Doktor był wydziałowym informatykiem. Posiadał wielką moc z zakresu pozyskiwania najbardziej poufnych informacji, jeśli chodziło oczywiście o Wydział Prawa UW.

***

Andrzej bez trudu odnalazł wskazaną w mailu zwrotnym od przyjaciela ulicę. Władysława Skoczylasa 4/46. Taki adres wskazała Emilka w dokumentach uczelnianych, jako “adres do korespondencji". Andrzej przyjechał na Pragę po zmroku. Na jego szczęście naprzeciw budynku, w którym mieszkała dziewczyna, wznosił się gmach Biblioteki Publicznej Praga Północ. Po znalezieniu okna mieszkania nr 46 mógł bez problemu zorganizować sobie w czytelni lub wypożyczalni stanowisko obserwacyjne.

Nadszedłszy od strony Borowskiego, skręcił w trzecią bramę. Nacisnął kilka losowo wybranych przycisków domofonu, po czym usłyszał dźwięk otwieranych drzwi. Ktoś wychodził z tamtej strony. Starsza kobieta z wyliniałym rottweilerem. Zobaczywszy psa w smudze światła, Andrzej zawahał się nieco i ustąpił z drogi. Bydle dopadło go jednak i wspiąwszy się na tylne łapy, oparło mu cały ciężar ciała o klatkę piersiową. Andrzej gwałtownie odskoczył.

– On nie gryzie. – Powiedziała drobna właścicielka. Andrzej był już jednak na klatce, gdzie nerwowo otrzepywał ubranie z błota. Wydawało mu się, że ma je wszędzie – w kieszeniach, butach i pod klapami marynarki.

– Trzymaj swojego burka przy sobie! – Wrzasnął, ale kobieta nie mogła go usłyszeć. Mieszkanie 46 znajdowało się na piątym piętrze.

Kamienicę wybudowano we wczesnych latach pięćdziesiątych i z tego, co zdążył zmiarkować Andrzej, od tamtej pory nieznane jej było słowo “kapitalny remont". Korytarz zionął stęchlizną, która w połączeniu z mdłym półmrokiem rozrzedzanym sporadycznie przez światła nagich żarówek niskiej mocy, stwarzała klaustrofobiczne wrażenie. Na ścianach, niby przegryzione suszą pnącza, wiły się rury kanalizacyjne i kable instalacji elektrycznej. Zza ścian dobiegały odgłosy życia toczącego się w mieszkaniach. Krzyki, uderzenia, dźwięki pracy domowych sprzętów. Skrzypienie drzwi.

W kilku skokach wspiął się na piąte piętro, gdzie napotkało go pewne rozczarowanie. Drzwi do mieszkania nr 46 znajdowały się w końcu korytarza. Od jego reszty oddzielone były stalową kratą. Pchnął ją do przodu, lecz ta ani drgnęła.

Zaklął cicho i dopiero w tym momencie dostrzegł, że kable, które widział na niższych piętrach, łączyły się właśnie tuż obok drzwi do czterdziestki szóstki w czarnej puszce ściennej wielkości wiadra, zwieńczonej plakietką “Baczność! Wysokie napięcie".

“Czyżby jakaś rozdzielnia?" – pomyślał i jakby w odpowiedzi na jego wątpliwości korytarz przeszył głośny huk. Żarówka pod sufitem przygasła, by po chwili na nowo rozbłysnąć pełnym blaskiem, któremu teraz towarzyszyło głuche buczenie transformatora dochodzące zza drzwi mieszkania nr 46.

“Co do cholery?" – Andrzej wodząc gorączkowo wzrokiem po ścianach korytarza w poszukiwaniu dzwonka, zaczynał godzić się z myślą, że adres korespondencyjny przypisany do Emilki w bazie USOS jest zwyczajnie zły.

Zapukał do drzwi mieszkania obok, gorączkowo grzebiąc w plecaku. Na korytarzu zgasło nagle światło. Pomieszczenie wypełniły nieprzeniknione ciemności. Po chwili usłyszał zgrzyt klucza. Jego oczom ukazała się stara, pomarszczona twarz kobiety z wałkami na głowie. Patrzyła, pytająco zmarszczywszy brwi.

– Dzień dobry, mam przesyłkę dla znajomej, która mieszka tu obok, ale chyba nie zastałem jej w domu, czy mógłbym zostawić u Pani? – Starał się zabrzmieć jak zdezorientowany chłopiec, co wielokrotnie mu się udawało. Jego dłoń zmacała w plecaku kształt zwiniętej w rulon dzisiejsze gazety, którą dostał przy wyjściu z Metra Centrum.

Kobieta nie mniej zaskoczona niż on przyjęła pakunek bez słowa. Odezwała się dopiero po chwili.

– Pod którym numerem mieszka pana znajoma?

– Tutaj. – Rzekł Andrzej, wskazując kratę. – Nazywa się Emilia Chmielewska. Zna ją pani?

Twarz kobiety nie zmieniła wyrazu.

– Pierwsze słyszę. – Odparła. – Tam nikt nie mieszka. To rozdzielnia jest na kamienicę.

– Jak to nikt? Prosiła mnie znajoma, jest siostrą tej dziewczyny. Wskazała mi właśnie ten adres.

– Widocznie się pomyliła.

– Widocznie… – Andrzej zawiesił głos. – No cóż, dziękuję i przepraszam za kłopot.

– Ale, ale… – Odezwała się po chwili staruszka. – Mieszka tu taka jedna. Emilia. Tylko że 39 numer. To piętro niżej jest. Po mężu ona Tarkowska. Ale na panieńskie to nie wiem. Chełmińska może. Oni z Białegostoku są. Jej mogę przekazać. Od kogo przesyłka?

– Eee, ach, tak… – Plątał się Andrzej. – Piotr Jedynak. Dziękuję.

Zbiegł prędko po schodach. W bramie przywitały go ciemności. Z nocnego nieba zaczął prószyć drobny śnieg.

“Zatem nic z tego, jak mogłem w ogóle przypuszczać, że to się uda?" – Pomyślał. Przed wejściem do bramy spojrzał w górę. Zatrzymawszy wzrok na oknie, które według niego przynależało do mieszkania nr 46, spostrzegł, że pali się w nim światło.

Niewiele myśląc, skierował się do gmachu biblioteki. Na górnym piętrze zlokalizowana była czytelnia komputerowa. Andrzej zajął miejsce przy stoliku vis a vis okna. Stąd widział przeciwległą kamienicę jak na dłoni. Światło w mieszkaniu nr 46 okazało się prawdziwe. Mimo przenikliwego mrozu na zewnątrz okno było uchylone. Przez szparę dostrzegł zarysy przedmiotów. Stół, coś, co mogło być krawędzią sofy, wszystko to na tle rozległej meblościanki.

Mimo usilnego wytężania wzroku nie dostrzegł żadnego ruchu.

***

W domu odebrał wiadomość.

Cześć

Mam nadzieję, że nie męczę cię moimi mailami. Byłam właśnie na spacerze z Luki (to skrót od Lukrecji), moim psem (dałbyś kiedykolwiek wiarę, że będę miała psa?). Poszłyśmy do Ballymenoch Park. To całkiem przyjemny kawałek zieleni na obrzeżach Holywood (nie mylić z Hollywood) – teraz oczywiście przykryty śniegiem, choć tu naprawdę rzadko jest biało, częściej leje deszcz…

Szczerze to nie wiem, co oni mają z tymi nazwami. Dlaczego większość dzielnic portowych w miastach UK nazywa się Portobello albo Newheaven, a dzielnice takie, jak ta – właśnie Holywood? Ale mniejsza o to. Przypomniałam sobie nasze spacery po lasach w Augustowie. Pamiętasz jeszcze “wagarowe wycieczki"? Jakkolwiek nie patrzeć, by na to z perspektywy – takie to było ekscytujące!

Życzę dobrej nocy,

Gosia

PS. Siostra pisała mi ostatnio, że chyba ktoś włamał się do niej na konto e-mailowe. Chciałabym zapytać Ciebie jako prawnika – czy takie coś jest w Polsce karalne? Jak się przed czymś takim bronić?

Poczuł się trochę nieswojo, czytając post scriptum. Miał dużą tolerancję dla wyrzutów sumienia, o ile czynności wcześniej podjęte stanowiły środek do osiągnięcia perspektywicznego celu. Tak było i tym razem. Wziął się w garść i opisał Gośce, jak wygląda procedura. Napomknął o tajemnicy korespondencji, lecz swoją wypowiedź spuentował stwierdzeniem, że w wielu przypadkach sprawca tego rodzaju ataków jest po prostu niewykrywalny. Poradził Emilce, by jak najszybciej zmieniła hasło na bardziej skomplikowane.

Przypomniał sobie ich wagarowe wypady z Gośką. Często w roku szkolnym spotykali się na dworcu PKP w Białymstoku, wsiadali w szynobus jadący do Augustowa i tam włóczyli się całymi dniami po lasach. Było to przyjemne, zwłaszcza zimą. Dworzec PKP w Augustowie znajduje się na odludziu, właściwie w sercu lasu. W sklepie przy dworcu kupowali alkohol i szli nad jezioro. Tam godzinami rozmawiali o całym morzu spraw.

Andrzej od niechcenia wpisał w wyszukiwarce hasło “ballymenoch park", a potem “Holywood Belfast". Znalazł kilka zdjęć, lecz jego wzrok przykuł wynik w języku polskim. “Holywood Belfast, studio produkcji filmowej, telewizyjnej i multimedialnej, ul. Augustówka 76, Warszawa".

Bez trudu odnalazł tę lokalizację na mapie i zapragnął wybrać się tam nazajutrz. Adres, pod którym zlokalizowane było studio, miał zbyt wiele wspólnego z historią jego i Gośki. Rzucił raz jeszcze okiem na treść maila, który pisał.

“PS. Czy jesteś pewna, że o wszystkim mi mówisz? Czy nie zatajasz czegoś przede mną?" – Chciał wysłać w takiej formie, lecz zawahał się. Po chwili skasował tekst i poszedł do łazienki. Tam przez dłuższą chwilę szukał swojego odbicia w lustrze. Marta nie pojawiła się od czasu ich feralnej kłótni. Na podłodze w sypialni dalej leżało szkło, a kafelki w łazience ubabrane były krwią. Tym razem Andrzej zauważył zakrzepłą krew również w wannie. Nerwowo wylał do niej pół butelki Domestosa. Schwycił szczotkę i zaczął szorować różowe przebarwienia powstałe na białych fugach i silikonowych uszczelnieniach. “Skąd ta krew, do kurwy nędzy?" – Pomyślał.

***

Następnego dnia również wyszedł z Kancelarii wcześniej. Do Augustówki jeździło kilka autobusów. Dzielnica była opustoszała. Z gatunku tych, w których ludzkie spojrzenia spotkać można jedynie za szybami samochodów.Odnalazłszy adres, Andrzej z rozczarowaniem stwierdził, że studio “Holywood Belfast" musi znajdować się w głębi ogrodzonej parceli magazynowej. Na oko mogła mieć ze dwa hektary, jednak było ciemno i nie potrafił tego dokładnie ocenić. Zapragnął papierosa. Palił sporadycznie, na imprezach, kiedy miał już dość mocno w czubie. Tym razem pragnienie pojawiło się znikąd i było nieprzemożne. W kiosku nieopodal kupił Lucky Strike'i. Zapytał sprzedawcę o studio filmowe “Holywood Belfast", ale ten o niczym takim nie słyszał. Niedbałym ruchem wskazał natomiast Andrzejowi portiernię, w której paliło się światło.

– Studio filmowe Holywood Belfast, to tu? – Rzucił Andrzej do skulonego za wąskim okienkiem portiera. Ten spojrzał na niego zniechęcony i wytłumaczył, że kiedyś było, ale że już nie ma.

– Jakieś pół roku temu zwinęli interes, teraz magazyn stoi pusty.

– Mógłbym zobaczyć ten magazyn? – Zapytał Andrzej.

– Nie mogę pana wpuścić. Tam nic już nie ma.

Oddaliwszy się od portierni, podążył wzdłuż ogrodzenia. “Tylko rzucę okiem." – Pomyślał. W rogu parceli skręcił w lewo. Ogrodzenie murowane ustępowało tam miejsca starej, przerdzewiałej siatce. W miejscu osłoniętym od światła przeszedł przez płot. Na posesji mieściło się kilkanaście dużych hal magazynowych. Były to głównie firmy transportowe lub składy materiałów różnego przeznaczenia. “Skoro dane studia figurują ciągle w Google'u, firma nie mogła się zwinąć jakoś dawno". – Myślał Andrzej. – “Prawdopodobnie znajdę tu jeszcze jakieś stare szyldy z jej nazwą".

Rozpoczął poszukiwania, dbając jednocześnie, by nie wychodzić za bardzo z cienia. Po około godzinnym błądzeniu od jednej hali do drugiej zwątpił jednak w sens swoich poszukiwań. Przyjechał tu, bo wydawało mu się, że Gośka chce mu przekazać coś więcej, niż to, co napisała w liście. Każde zaś jej słowo w jakiś sposób dotykało ich wspólnej przeszłości. Na pierwszy rzut oka takie przypuszczenie było iście szalone. Jednak Andrzej dobrze wiedział, jak zagadkowa była ta dziewczyna. Świadczył o tym chociażby fakt, że nigdy jej do końca nie poznał, choć byli przecież ze sobą tak blisko.

Ostatni magazyn, który przyszło mu zbadać, mieścił “zakład utylizacji odpadów organicznych". Andrzej już miał wrócić się do południowej ściany parceli, gdzie mógł z powrotem przejść przez siatkę, kiedy wzrok jego przykuł mały, murowany budynek, wzniesiony tu prawdopodobnie, zanim nieopodal ulokowano wielkie hale. Andrzej bez trudu domyślił się jego przeznaczenia, a przypuszczenia te potwierdziły się, kiedy na jednej z jego ścian, w ciemności zamajaczyła tabliczka z napisem “Wysokie napięcie".

Stacja transformatorowa. Zamknięta na cztery spusty. Andrzej obszedł ją dookoła i zauważył coś dziwnego. Od strony, gdzie budynek przylegał do hali mieszczącej “zakład utylizacji" w ścianie stacji znajdowały się drzwi. Zwyczajne drewniane drzwi z wizjerem i błyszczącą aluminiową plakietką. “Studio produkcji multimedialnej Holywood Belfast" – Odczytał i poczuł narastającą adrenalinę.

“To niemożliwe" – Pomyślał. Nacisnął klamkę. Drzwi były zamknięte od zewnątrz, jednak we wnęce umieszczony był domofon. Nie licząc na jakąkolwiek reakcję, Andrzej przycisnął jedyny dostępny na nim guzik. Odczekał chwilę, po czym nacisnął jeszcze raz.

Powietrze przeciął trzask, a zaraz potem głuchy warkot. To włączył się transformator. Andrzej nacisnął klamkę i pociągnął ją z całej siły do siebie. Nieopodal znalazł metalowy pręt. Podważył drzwi z zamiarem wyjęcia ich z zawiasów. Mocował się dłuższą chwilę, póki nie ustąpiły. Jego oczom ukazały się zaciemnione betonowe schody. Niewiele myśląc, przekręcił wyłącznik światła. Nic się jednak nie stało. Przyświecając telefonem, podążył w dół. Schody przechodziły tam w korytarz, który ciągnął się najwidoczniej pod budynkiem. Andrzej pchnął drzwi pierwszego pomieszczenia po prawej. Telefon oświetlał jedynie niewielką przestrzeń, jednak Andrzej wyczuł, że wnętrze jest klaustrofobiczne. Nie pomylił się. Natrafił na biurko i krzesło ustawione tuż przy przeszklonej ścianie. “To pewnie reżyserka" – Pomyślał.

Ruszył dalej. Adrenalina pchała go naprzód, a głowę wypełniały myśli o Gośce.

Kolejne pomieszczenie było już znacznie większe. Kroki Andrzeja na posadzce wyzwalały w nim lekki pogłos. Światło emitowane przez wyświetlacz telefonu nikło w ciemnej pustce. Poza tym wszystko wypełniała cisza. Wśród cieni rysujących się na suficie pomieszczenia, rozpoznał statyczne żebra rusztowań. Musiała się tu najwidoczniej mieścić hala produkcyjna. “Być może są tu jeszcze jakieś sprzęty" – Pomyślał. Jakby w odpowiedzi na to przypuszczenie, potknął się o coś metalowego wystającego z podłogi. Poleciał do przodu, odruchowo wyciągając przed siebie ręce. Telefon potoczył się po płytkach PCV i zatrzymał nieopodal. Prawa dłoń Andrzeja dotknęła czegoś miękkiego i zimnego. Przerażony wyciągnął drugą po komórkę. W przestrzeni, którą oświetlił, jego oczom ukazała się wykrzywiona w grymasie strachu twarz kobiety. Dobrze znana twarz. Zerwał się na równe nogi i pędem puścił w kierunku schodów.

***

Cześć,

Przekazałam siostrze Twoją radę. Ona jest młoda i głupia, a to że ktoś włamał się jej na konto, było tylko kwestią czasu. Dobrze, że nie znalazł tam żadnych poufnych informacji, chociaż – z jej rozgarnięciem – nie zdziwiłabym się, by zostawiła otwarte drzwi swego mieszkania przed wyjazdem na wakacje.

Będę u niej w Warszawie. Do Białego jedziemy dopiero w wigilię rano. Może już wtedy będzie czas, żeby się spotkać? Co o tym myślisz?

Swoją drogą… jakie są Twoje plany na święta i Sylwestra? Ja zostaję w Białym. Będzie rodzinnie. Do UK wracam dopiero po Trzech Królach. Do wyjazdu jeszcze tydzień, a ja już nie mogę przestać o tym myśleć! Zastanawiam się, jak to będzie znowu zobaczyć rodzinne strony. Przez pierwszy rok na studiach, jak przyjeżdżałam do domu, musiałam od nowa uczyć się rozmieszczenia domowych sprzętów. Też tak miałeś?

Do zobaczenia. Napisz tylko wcześniej, czy dasz radę spotkać się jeszcze przed świętami.

Gosia

Ps. Wybacz, że to zrobiłam, ale znalazłam twoje zdjęcie na Facebooku. Nie mogłam się powstrzymać. Muszę ci powiedzieć, że… prawie Cię nie poznałam!

Andrzej przez cały wieczór starał się dodzwonić do Marty. Był pewien, że to właśnie jej twarz zobaczył w ciemności pomieszczenia na Augustówce. W telefonie ciągle słyszał jednak to samo. Pięć przepisowych sygnałów i irytujący automat poczty głosowej. W końcu wysłał SMS:

Marta napisz co z Tobą. Jesteś już u Matki? Przepraszam, że nasza rozmowa się tak skończyła. Nie chciałem tego, ale dobrze wiesz, jak działają na mnie wzmianki o ojcu. Daj znać.

Przeszedł do ich sypialni i zgarnął dłonią rozsypane szkło. Kilka jego fragmentów wbiło mu się w skórę dłoni. Z piekących ranek cienkimi stróżkami zaczęła sączyć się krew. Zignorował ból i nieprzyjemne uczucie. Ubrania Marty dalej leżały rozsypane na łóżku i podłodze. Zgarnął je w jedno miejsce i włożył do kosza na brudną bieliznę. I tak ubrudziły się krwią, sączącą się z jego dłoni.

Ucieszył się w duchu z kolejnego maila od Gośki, lecz nie mógł przestać myśleć o tym, co zobaczył. Właściwie to nie był do końca pewien tamtych wydarzeń. Od momentu, kiedy pogrążył się w ciemnościach nieznanego korytarza, czas jakby przyśpieszył. Informacje docierały do niego w strzępach, a mózg nie nadążał ze składaniem ich do kupy. Potrzebował tego impulsu, by wreszcie przypomnieć sobie o Marcie. Od czasu ich kłótni żył tylko myślami o Gośce, chcąc podświadomie zemścić się na swej partnerce. Teraz był przerażony.

Wykręcił numer jej najbliższej znajomej, Anki, i czekał.

– Cześć, nie miałaś żadnych wieści od Marty? – Zapytał, usłyszawszy jej głos w telefonie.

– Cześć… – Odparła. – Właśnie miałam do ciebie dzwonić. Marta nie odzywała się od kilku dni. Zaniepokoiłam się.

– Mieliśmy małą sprzeczkę i oznajmiła mi, że wyjeżdża do matki…

– Co takiego? – Zapytała z nutą zdziwienia. – Przecież Marta praktycznie nie utrzymywała z nią kontaktu.

– Wiem… Nie mam numeru do mojej teoretycznej teściowej, a teraz jest już za późno, żeby iść i szukać go na poczcie w książce telefonicznej… – Odrzekł.

– No nic. Jak czegoś się dowiem, będę cię informować.

– Ja też.

Zakończył rozmowę, lecz uczucie ogólnego podniecenia i zdenerwowania nie ustąpiło. Wziął gorący prysznic. Woda z ciepłego kranu parzyła mu skórę, a on zaciskał zęby. Zmył krew z dłoni, lecz w dalszym ciągu widział różowawe przebarwienia na fugach i łączeniach kafelków. Jeszcze dzień wcześniej rzuciłby się na nie z Domestosem i tarł do utraty tchu. Dziś widok ten wydał mu się bardziej powszedni. Wyszedł spod prysznica i przyjrzał się sobie w lustrze.“Czy się zmieniłem?" – Pomyślał. Patrzył na niego niewysoki, chudy mężczyzna z potężnymi zakolami i wyraźnie przerzedzonymi włosami na czubku głowy.

– Kim jesteś? – Zapytał Andrzej. – Co tu, kurwa robisz, co?

Facet w lustrze otwierał usta, naśladując ruchy jego warg.

– Spójrz do wanny. – Powiedziało w końcu odbicie.

Andrzej odruchowo odwrócił wzrok, lecz nie zauważył nic szczególnego.

– Nie tak! – Krzyknął tamten. – Spójrz do mojej wanny!

Andrzej odwrócił wzrok, by uzyskać najlepszy kąt widzenia. Odskoczył jednak zaraz jak oparzony. Poleciał prosto na kabinę prysznicową. Uderzył głową w drzwi i poczuł ogromny ból. W wannie po drugiej stronie bielało posiniaczone ciało kobiety. Z przeciętej tętnicy pachwinowej krew spływała do kanalizacji. Kobieta miała poszarpane włosy. Twarz wykrzywioną grymasem strachu. Martwe oczy trwały wpatrzone w punkt spowite twardą otuliną opuchlizny.

Andrzej wiedział, czyje to ciało. Zerwał się na równe nogi i bez namysłu uderzył pięścią w środek lustra. Te w okamgnieniu rozbryzło się na kawałki, lądując z trzaskiem w zlewie i na podłodze. Poczuł znajome pieczenie dłoni, z której na powrót polała się krew.

“To się nie dzieje" – Myślał. – “Nic tam kurwa nie było, przywidzenie…". Owinął rękę papierem toaletowym, który z białego natychmiast zmienił kolor na czerwony. Wrócił przed komputer, uruchomił program pocztowy i napisał.

Cześć Doktor,

Tu znowu Andrzej. Co wiesz o botach rozsyłających maile? Czy te boty mają coś wspólnego ze sztuczną inteligencją? To znaczy, czy jest możliwa z nimi korespondencja, tak jakbym korespondował z prawdziwym człowiekiem? Nie wiem, jak to wytłumaczyć, ale chyba mam do czynienia z takim właśnie botem.

Andrzej.

Na odpowiedź nie musiał długo czekać. Doktor bardzo często przesiadywał przy komputerze po godzinach, toteż odpisał niemal natychmiast.

Cze,

Z niczym takim się nie spotkałem. Jeśli jakiś spam jest tłumaczony z automatu, to przeważnie widać. Nie wiem nic o botach, które przeszłyby test Turinga, a z tego, co piszesz, ten musiałby takowy test przejść. Prześlij mi maila od tego rzekomego bota w całości – tj. Ze wszystkimi nagłówkami. Rzucę okiem.

Dr

Andrzej załączył całą korespondencję z Gośką w formie pliku .eml.

Hahaha… trzeba było od razu napisać, że chodzi o korespondencję z twoją byłą xD.

Odpisał Doktor.

***

Cały następny dzień w kancelarii Andrzej rozważał, co stało się z Martą. W dalszym ciągu próbował dzwonić, lecz po kilkunastu próbach sygnały w telefonie ustąpiły miejsca głuchej ciszy, po której natychmiast włączała się poczta głosowa. Podczas przerwy obiadowej pobiegł na Pocztę Główną w nadziei sprawdzenia numeru telefonu swojej niedoszłej teściowej. Dokładnie pamiętał ich adres. Białystok, ulica Upalna 7/13. W czasach licealnych bywał tam bardzo często. Przypominał sobie skromny wystrój mieszkania i panujący tam nieprzyjemny zaduch. Nigdy nie poznał historii ojca Marty. W każdym razie, kiedy zaczęli się spotykać, jego już nie było. Matka jej zaś była kobietą milczącą. Zmęczoną życiem i zniechęconą do czegokolwiek. Być może właśnie dlatego tak ciężko było się Marcie z nią dogadać. Z tego, co wywnioskował Andrzej, dziewczyna miała do niej o coś żal i daremnie szukała, w tym, co kobieta mówi i jak postępuje, choćby cienia poczucia winy.

Ostatecznie okazało się, że teściowa nie ma telefonu. Jedynym słusznym wyborem było więc wzięcie bezpłatnego urlopu na jeden dzień i wyprawa do Białegostoku. Wizje zmasakrowanego ciała Marty nie rokowały dobrze. A milczenie telefonu? Nawet w przypadku największych spięć i najbardziej dotkliwych kłótni, żadne z nich nie zachowywało się w taki sposób. To by było wbrew zdrowemu rozsądkowi.

Wieczorem Andrzej kupił przez internet bilet na pociąg TLK relacji Warszawa Zachodnia – Białystok, odjeżdżający o siódmej czterdzieści następnego dnia. Skład podstawił się kwadrans przed planowaną godziną odjazdu, więc Andrzej zajął miejsce jako jeden z pierwszych pasażerów. Zawsze wolał być pół godziny przed planowanym odjazdem. Zaszywał się wówczas w najbardziej niedostępnym przedziale i modlił, o to, by nikt się nie dosiadł.

Tym razem jednak jego pragnieniu nie stało się zadość. W okresie przedświątecznym na wschód ze stolicy wyjeżdżały tłumy ludzi. Zaraz również pociąg wypełnił się ich gwarem i nieprzyjemnym zapachem. W przedziale Andrzeja znalazł się ostatecznie komplet pasażerów. Starszy mężczyzna ze wczorajszym wydaniem “Naszego Dziennika" i zwiniętym w rulon dzisiejszym “Super Expressem". Kobieta z dzieckiem. Dwóch ogorzałych roboli, od których śmierdziało przetrawionym alkoholem, i którzy z miejsca wypełnili przedział swoim kłującym uszy chrapaniem.

Andrzej nałożył słuchawki i pogrążył się w rozmyślaniach. Ostatecznie nie był do końca pewien, czy rzeczywiście włamał się do opuszczonego magazynu na Augustówce. To było niepodobne do niego ani trochę. Widok zmasakrowanego ciała, również wydawał się tym razem bardzo odległy.

Mniej więcej na wysokości Szepietowa obudziła go wibracja telefonu.

Cześć, przepraszam, że odzywam się dopiero teraz, ale rozładowała mi się komórka, a zapomniałam ładowarki z domu. Nic mi nie jest, byłam z Beatą u niej w Mszczonowie podładować baterie. Twoja reakcja ostatnio była nieco przesadzona. Będę dziś w domu po rzeczy, więc jeśli chcesz, możemy pogadać. Wieczorem mam pociąg do Białego.

***

W pierwszym przypływie wściekłości Andrzej kilkukrotnie wykręcił numer Marty i taką samą ilość razy naciął się na pocztę głosową. Wściekłość była tym większa, iż jego lęki i wyprawa do rodzinnego miasta okazały się po prostu niepotrzebne. Zamierzał zwyzywać Martę na czym świat stoi, ale poprzestał na nerwowym wierceniu się na siedzeniu i kilku pomrukach, które nie zwróciły uwagi nikogo w przedziale.

“Mam to gdzieś" – Pomyślał. Nie odpisał na wiadomość Marty. Był zdeterminowany jednak dotrzeć do Białegostoku. Na dworcu sprawdził skrzynkę mailową w telefonie. Spodziewał się wiadomości od Gośki, znalazł jednak tylko spam zachęcający do powiększenia penisa.

Mógł odwiedzić matkę, ale z drugiej strony, co by jej odpowiedział na pytania, które na pewno by zadała? Całej historii nie chciałoby mu się przecież przywoływać. Sam nie wiedząc czemu na przystanku od strony ulicy Zwycięstwa, wsiadł w autobus jadący w kierunku osiedla Dziesięciny. Tam, według danych KRS, mieścił się mały zakład dentystyczny prowadzony przez matkę Gośki. Na miejscu zastał zamknięte drzwi i zasłonięte okna. Żółta karteczka typu postit umocniona taśmą klejącą informowała o urlopie właścicielki, który miał zakończyć się po świętach.

"No cóż" – Pomyślał Andrzej – "Jakbym przyjechał tu wczoraj, to pewnie bym kogoś zastał". Spróbował zajrzeć przez okno do wnętrza pomieszczenia, ale szpary w roletach mu to uniemożliwiły. Zamyślił się nad sensem swojej obecności tutaj. Jakby się sprężył, to może zdążyłby na powrotny do Warszawy o 11.25.

Nie spieszył się jednak z realizacją tego zamiaru. W barze naprzeciw zakładu dentystycznego zamówił grzane piwo. Zajął miejsce przy oknie i obserwował ulicę. Od czasu, gdy zamieszkał w Warszawie i przestał bywać na co dzień w Białymstoku, miasto go przygnębiało. Zwłaszcza na przełomie jesieni i zimy, kiedy mróz przenika powietrze. Na samą myśl Andrzeja przeszedł dreszcz, co zbiegło się z uporczywą wibracją telefonu. Dzwonił Doktor. Andrzej nie miał jednak ochoty rozmawiać. Spokojnie odczekał aż znajomy da za wygraną. Był niemal pewien, że zostawi mu wiadomość, jak miał w zwyczaju. Zgodnie z przypuszczeniem Andrzeja telefon po chwili umilkł, a zamiast ponownego sygnału na jego ekranie pojawił się SMS informujący o poczcie głosowej.

Nagle uwagę Andrzeja zwrócił ruch po przeciwnej stronie ulicy. Przed gabinetem zatrzymała się ciemnozielona Toyota Avensis starego typu. Wysiadł z niej mężczyzna w płaszczu, którego twarzy Andrzej nie mógł rozpoznać przez przyciemnioną szybę restauracji. Nieznajomy skierował swoje kroki ku drzwiom zakładu. Chwilę majstrował przy zamku, po czym wszedł do środka. Andrzej pośpiesznym ruchem wychylił kufel do dna, otulił szalikiem i zatrzymał przed wejściem do restauracji, udając, że wyszedł na papierosa. Toyota miała lokalne numery rejestracyjne i naklejkę z tyłu informującą prawdopodobnie o charakterze działalności jej właściciela. "Technika Dentystyczna" – Głosił napis, pod nim zaś znajdowały się niewidoczny z tej odległości numer telefonu oraz imię i nazwisko.

"Fałszywy alarm" – Pomyślał uznawszy, że to rutynowe odwiedziny jakiegoś podwykonawcy.

Przeszedł na przystanek autobusowy i zmiarkowawszy, że na 34 na dworzec PKP przyjdzie mu czekać jeszcze dobry kwadrans, kontynuował studiowanie detali Toyoty. Numery rejestracyjne oraz telefon miał już głęboko w pamięci. Teraz uwagę skupił na niedoskonałościach lakieru i dużym wgnieceniu w prawych tylnych drzwiach samochodu.

"Widocznie nasz technik dentystyczny, nie jest specjalnie dobrym kierowcą…" – Zadrwił w duchu. Z kontemplacji wyrwał go jakiś ruch. Andrzej nie odnotował, kiedy przy Toyocie znalazł się jej właściciel. Przyjrzał się jego twarzy i poczuł przypływ adrenaliny. Wokół samochodu krzątał się nie kto inny, jak zaginiony na Pacyfiku ojciec Gośki.
Po chwili Toyota odjechała. Umysł Andrzeja, poszukujący jak zwykle logicznych wyjaśnień wysunął hipotezę, że osoba, którą zobaczył była jedynie bardzo podobna do zaginionego. Mógł to być jego brat albo inny członek rodziny. Takie wyjaśnienie tłumaczyłoby również fakt, że mężczyzna bez kłopotu dostał się do gabinetu pod nieobecność jego właścicielki.

Powodowany narastającą ciekawością Andrzej jeszcze raz zbliżył się do drzwi zakładu. Karteczka informująca o urlopie dalej wisiała na swoim miejscu. Jego uwagę zwróciło jednak co innego. Zza zamkniętych drzwi dobiegał jednostajny niski dźwięk. Dźwięk, który w ciągu ostatnich dni Andrzej słyszał już dwa razy. Za drzwiami gabinetu buczał transformator.

***

Wpadnij do mnie, jak będziesz miał chwilę. Cały dzień jestem dziś w chacie. Przyglądałem się nagłówkom tych maili, które mi podesłałeś… wiesz, tych, co wymieniacie niby z twoją byłą… wydaje mi się, że faktycznie jest w nich coś dziwnego. Nie wiem co do końca, ale pracuję nad tym… interesujący materiał… nara.

Głos Doktora kojarzył się Andrzejowi ze starymi syntezatorami mowy, które można znaleźć w sieci. Tym razem jednak ważniejsza była sama treść wiadomości. Odsłuchał pocztę już w przedziale pośpiesznego relacji Białystok-Warszawa. Rodzinne miasto opuścił koło 14. Za oknami panował już półmrok charakterystyczny dla najkrótszych dni w roku. Tym razem Andrzej miał dla siebie pusty przedział i wyciągnąwszy nogi na całej długości kanapy, próbował drzemać.

Doktor jak zwykle był enigmatyczny w swoich wyjaśnieniach. Zamiast rzetelnie zdać relację, z tego, co odkrył, on wolał bawić się w tajemnice i osobiste spotkania. Być może sytuacja wyglądałaby inaczej, gdyby Andrzej odebrał jego telefon w restauracji. Jednak podczas późniejszych prób kontaktu, przyjaciel nie odpowiadał.

Dojechawszy na Dworzec Zachodni o osiemnastej z minutami, Andrzej od razu wsiadł w autobus na Wolę.

– Cześć Doktorze. – Powiedział, kiedy ten otworzył mu drzwi.

– Dzień dobry Andrzej, co tak długo?

– W Białymstoku byłem… długa historia…

– Myślałem, że przylecisz w te pędy, jak dowiesz się, że coś jest w tych mailach. – Odsłonił w uśmiechu żółte zęby, z których jeden przykuwał uwagę wydatną szczerbą.

– Czego się dowiedziałeś? – Zapytał Andrzej zniecierpliwiony.

– Twoja hipoteza o tym, jakobyś korespondował z botem, wydała mi się fantastyczna… – Rzekł Doktor, uruchamiając elektryczny czajnik, stojący na parapecie w dużym pokoju. – Kawa? Herbata? Wódka?

– Kawy mi daj. – Odparł Andrzej z uśmiechem. – Chyba że potrzebuję czegoś mocniejszego?

– Raczej nie. – Rzekł Doktor. – Jest pewna regularność w kodzie nagłówkowym tych maili, która wskazuje, że są wysyłane z tego samego serwera. To, co ciebie najbardziej zainteresuje, to fakt, że bynajmniej serwer ten nie jest zlokalizowany w Irlandii Północnej, ani w ogóle nigdzie na wyspach, jak sugerowałaby deklaracja twojej znajomej…

– To gdzie jest w takim razie? – Zapytał Andrzej osłupiały.

– Całkiem blisko. – Uśmiechnął się Doktor, podając Andrzejowi wydruk z widoku satelitarnego Google Maps z zaznaczonym jaskrawym flamastrem miejscem.

– To Biblioteka Publiczna Praga Północ…

– W rzeczy samej. Sprawdzałem dokładnie. Nie jest to żadne proxy ani inne przekierowanie. Wygląda, jakby twoja znajoma łączyła się z siecią gdzieś z Warszawy. Nie musi być to ten serwer w bibliotece na Pradze. On może być tylko bramką. Chociaż… – Doktor zawiesił głos, gorączkowo szukając czegoś wśród bałaganu panującego na pulpicie monitora. – Patrz tutaj…

– Co to jest? – Zapytał Andrzej, przyglądając się pozornie chaotycznemu ciągowi znaków w dokumencie, który pokazał mu Doktor.

– To informacja o numerze IP i kliencie pocztowym, z jakiego korzysta twoja znajoma.

– No i co to oznacza?

– Oznacza to, że te maile zostały prawdopodobnie wysłane z biblioteki, ale nie przez webmaila…

– Błagam stary, mów po polsku, bardzo mnie to interesuje.

– Przychodziła do biblioteki z laptopem i wysyłała je do ciebie przez Thunderbirda, taki program pocztowy.

– Jak to możliwe? Ona jest w Anglii, niedługo przyjeżdża… – Andrzej wydawał się zdezorientowany.

– Może po prostu się z tobą bawi, wiesz, jakie są laski…

– No niby tak. – Andrzej układał wszystkie minione wydarzenia w nową całość.

– Widziałem, że to ty zacząłeś tę korespondencję… nie przyszło ci do głowy, że ona może po prostu nie chce się z tobą kontaktować? Zwłaszcza jeśli coś was kiedyś mocniej łączyło.

– No tak… to ja zacząłem. – Tłumaczył się Andrzej. – Ale ona nie jest z tych lasek, które się lubują w intrygach i temu podobnych…

– Ja nic nie sugeruję. – Odparł Doktor, nalewając kawy. – Zbadałem sprawę na tyle, na ile potrafiłem, a teraz, jeśli nie będziesz miał nic przeciwko, usunę twoją korespondencję z dysku.

– Dzięki za pomoc, stary. – Powiedział Andrzej, wstając z kanapy. – Ja już w sumie pójdę.

– A kawa?

W odpowiedzi Andrzej jednym haustem wypił całą szklankę, bez mleka i bez najmniejszego grymasu na twarzy.

– Do jutra. W razie czego będziemy w kontakcie.

***

Dwóch mężczyzn w czarnych wełnianych płaszczach i futrzanych czapkach Andrzej spostrzegł na przystanku niedaleko kamienicy Doktora. "Pewnie kanary" – Pomyślał, odruchowo sprawdzając obecność swojej karty miejskiej w portfelu. W autobusie wmieszał się w tłum z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Miał nadzieję, że nawet jeśli będą chcieli sprawdzać bilety, on nie da się zaskoczyć. Postanowił następnego dnia po pracy natychmiast jechać do praskiej Biblioteki Publicznej i poszukać tam jakiegoś tropu. W tej całej korespondencji z Gośką od początku coś mu nie pasowało. Za dużo było tam niejasności, niedomówień i z pozoru oczywistych faktów, które nie do końca przystawały, do rzeczywistości.

Wysiadłszy na Wolskiej, zauważył, że dwójka w wełnianych płaszczach, również czeka na przesiadkę. Tym razem na przystanku nie było nikogo, a mężczyźni kątem oka zerkali w jego stronę. Szybko przeskanował wzrokiem rozkład jazdy, że ma dość czasu, ruszył przed siebie na następny przystanek. Znajdując się w odległości około trzystu metrów od domniemanych kanarów, stwierdził, że ci nie ruszyli się z miejsca. Obserwował, w który autobus wsiadają i postarał się, wsiąść w inny.

Dojechawszy do końcowego przystanku, zdążył już zapomnieć o swoich prześladowcach, kiedy naraz wychynęli zza rogu nieopodal jego bloku. Początkowo nie zwalniał, jednak za chwilę odbił w prostopadłą alejkę i postanowił spróbować ich jeszcze raz zgubić. Mężczyźni trzymali się w bezpiecznej odległości. Andrzej przyśpieszył. Wkrótce wkroczył na ogrodzony plac pełen straganów. Odpowiednio klucząc pomiędzy ich niskimi sklepieniami, miał nadzieję na sto procent pozbyć się natrętów. Wkrótce wrócił do alejki prowadzącej do jego bloku. Rozejrzał się uważnie, lecz nie dostrzegł niczego poza oprószonymi śniegiem badylami parkowych zarośli.

Spokojnym krokiem wszedł na klatkę schodową, po czym pędem puścił się na drugie piętro, gdzie znajdowało się jego mieszkanie.

Ulgę poczuł, dopiero gdy jego uszy odnotowały szczęknięcie klucza w zamku. W korytarzu paliło się światło.

Dopiero po chwili uświadomił sobie, że mieszkanie jest posprzątane i że brakuje rzeczy Marty. Dziewczyna musiała być tu wcześniej i wszystko zabrać. Andrzej był tak zaabsorbowany spotkaniem z ojcem Gośki i odkryciem Doktora, że zupełnie zapomniał o SMS-ie Marty. Jakby w odpowiedzi na te wspomnienia dostrzegł na kanapie w sypialni zapisaną kartkę.

Nie zdziwił się, gdy znalazł na niej kilka gorzkich zdań i deklarację, że "skoro on ją tak olewa, to już teraz na pewno nie wróci do niego po świętach". Nie doczytawszy listu do końca, zgniótł go w dłoni i cisnął na podłogę.

Nalał sobie szkockiej i włączył komputer. Myśl, by sprawdzić, czy Emilka bywa w Bibliotece Publicznej Praga Północ, pojawiła się właściwie już wtedy, gdy Doktor oznajmił mu, że listy, które dostaje, wysyłane są z kraju. Teraz wpisał w przeglądarce adres biblioteki i przeszedł do sekcji PROlib, odpowiadającej za logowanie użytkowników. "Zapomniałem hasła". Kliknął i podał adres e-mail Emilki. System wypluł rutynowe "Link resetujący hasło wysłany został na podany przy rejestracji adres e-mail", a Andrzej bez wahania i najmniejszego problemu zalogował się na pocztę dziewczyny. "Dziwne, że tego jeszcze nie zmieniła…" – Pomyślał.

Nie minęło pięć minut, a wiedział już gdzie naprawdę mieszka Emilka. Ulica była ta sama, różnił się tylko numer kamienicy i mieszkania. Wiedział też, że w ciągu ostatniego półrocza dziewczyna wypożyczyła tylko jedną książkę. "Mistrz i Małgorzata" wydanie z 1982 roku o sygnaturze PRN 3874. Według danych systemu książka została zwrócona do biblioteki przed trzema tygodniami i była aktualnie dostępna do wypożyczenia.

Przed snem, Andrzej jeszcze raz sprawdził pocztę. Był tam nowy list od Gośki, który napełnił go pewną dozą strachu. Po chwili wahania zdecydował się otworzyć wiadomość.

Cześć,

Chciałam tak tylko dla formalności przypomnieć się z naszym ewentualnym spotkaniem. Nie odpisałeś, czy chciałbyś się ze mną spotkać jeszcze w Warszawie przed świętami, ale wydaje mi się, że nie odmówisz… No. To jak będzie? Na pewno masz w Warszawie jakieś swoje ulubione miejsce, do którego moglibyśmy pójść?

Ściskam gorąco,

Gosia

Cześć,

Wybacz, że od razu nie odpisałem, ale przed świętami zupełnie pochłonęła mnie praca. Spotkam się oczywiście bardzo chętnie. Możesz mi wierzyć lub nie, ale naprawdę się za Tobą stęskniłem. Czego jak czego, ale brakowało mi naszych długich pogawędek i szczerze, to straciłem już nadzieję, że kiedykolwiek będzie nam dane do nich wrócić. Jeśli chodzi o termin naszego spotkania – to wolałbym dostosować się do Ciebie. Nie wiem, jak ci będzie pasowało w związku z przelotem itp. A co do ulubionych miejsc w Warszawie… jest ich kilka, choć ja mam jedno, które wyjątkowo kojarzy mi się z Tobą…

Pozdrowienia,

Andrzej.

Dopisując ostatnie słowa, wiedział, że kłamie, ale było mu tylko trochę nieswojo. Przeczytał tekst raz jeszcze, poprawił literówki i bez wahania kliknął "Wyślij".

***

Następnego wieczora zajął miejsce w czytelni przy oknie wychodzącym na ulicę Skoczylasa, a bibliotekarce kazał przynieść sobie książkę o podanej sygnaturze. Według systemu wolumin w dalszym ciągu był dostępny do wypożyczenia, a on miał przeczucie, że może mu powiedzieć coś więcej o sprawach, w które się uwikłał. W znajomym mieszkaniu naprzeciwko nie paliło się tym razem światło. Ulica tonęła w ciemności mieniącej się migotliwymi drobinami śniegu. W czytelni panował półmrok. Wątłe snopy światła emitowanego przez czytelnicze lampki przymocowane do pulpitów roboczych dawały wrażenie przytulności i tajemnicy.

– Pana książka. – Usłyszał głos bibliotekarki, która ni z tego, ni z owego pojawiła się na sali.

– Bardzo dziękuję. – Odrzekł i otworzył książkę na losowo wybranej stronie. Jego wzrok przykuł zaznaczony seledynowym zakreślaczem cytat:

Miłość napadła na nas tak, jak napada w zaułku wyrastający spod ziemi morderca i poraziła nas oboje od razu. Tak właśnie razi grom albo nóż bandyty.

Andrzej uśmiechnął się w myślach. To był jeden z ulubionych cytatów Marty. "Mistrz i Małgorzata" to była właściwie jej ulubiona książka. Mieli w domu egzemplarz, ale Marta musiała zabrać go ze sobą do Białegostoku, gdyż Andrzej nie potrafił go znaleźć wczoraj w sypialnianej biblioteczce.

Przeglądnąwszy jeszcze kilka losowych stron, natknął się na złożoną na dwoje kartkę, zapisaną równymi rządkami liczb.

104.34.253.543

345.34.34.235
943.40.32.422
43.865.45.3
453.234.234.234
54.786.76.54
675.74.56.6

Nie rozumiejąc nic z tak podanej informacji, zrobił jej zdjęcie telefonem i wysłał Doktorowi wiadomość MMS.

Stary. Ty na pewno będziesz wiedział, co to jest. Help!

Nie minęło dziesięć minut, a Doktor odpisał, żeby sprawdził maila. Andrzej usiadł przed komputerem służącym do zamawiania książek.

Liczby na kartce były stałymi adresami bramek dostępowych. Doktor naniósł je na zrzut z Google Maps i przesłał Andrzejowi w formie pliku .png. Mapa przedstawiała Warszawę z lotu ptaka. Na czerwono oznaczone były miejsca odpowiadające bibliotece, mieszkaniu naprzeciwko i lokalizacji studia Holywood Belfast na Augustówce. Były również cztery dodatkowe lokalizacje, w tym jedna pokrywająca się z adresem, który Andrzej odczytał wczoraj z danych na koncie czytelniczym Emilki.

Złożył kartkę jeszcze raz na pół i wcisnął do kieszeni. Z książką pod pachą opuścił czytelnię.

– Idę tylko na ksero… – Powiedział, przechodząc obok kantorka, za którym widniała niewyraźna postać bibliotekarki. Zamiast do pracowni kserograficznej udał się jednak schodami w dół ku drzwiom wyjściowym.

***

Kamienica przy ulicy Skoczylasa 12 była wąska i w ciemności wieczoru wyglądała jak jasny pasek pomiędzy dwoma innymi budynkami. To właśnie tu mieściło się mieszkanie Emilki.

Drzwi wejściowe zastał zamknięte. Po krótkim zastanowieniu na domofonie wcisnął siódemkę. Czekał. W huczącej wokół ciszy miasta miarowe sygnały aparatury wydawały się jedynym połączeniem z rzeczywistością. Drzwi nikt mu jednak nie otworzył. Dziewczyny prawdopodobnie nie było w domu. Mógł spróbować z losowo wybranym mieszkaniem i podać się za kogoś z administracji albo za spóźnionego listonosza, ale po chwili, otworzyły się one bezgłośnie i stanął w nich potężny rottweiler w skórzanym kagańcu. Przez moment mierzyli się z Andrzejem wzrokiem oboje jednakowo zaskoczeni, jednak zaraz pojawiła się starsza kobieta w wełnianym berecie, otulona kożuchem z karakułów. Zanim minęło pierwsze zaskoczenie, kobieta i pies zniknęli wśród krzaków pasa zieleni przecinającego ulicę wzdłuż. Był pewien, że na swojej drodze spotkał już tę dziwną parę.

Co kobieta i pies mogli robić tutaj? Najpewniej starucha przyszła do kogoś w odwiedziny, a jako że tego typu osoby, zwykle żyją samotnie – zabrała ze sobą najbliższego członka rodziny. Andrzej po chwili był już w korytarzu. Wnętrze kamienicy bardzo przypominało to z jego poprzedniej wizyty. Granitowa posadzka. Odrapane ściany. Bardzo wysoki sufit i drewniane, dwuskrzydłowe drzwi do każdego z mieszkań, pokryte grubą warstwą białej farby. Klatka schodowa była przestronna, całkowicie ograniczona z jednej strony szkłem rozpraszającym światło. Wspinając się na kolejne stopnie, Andrzej miał wrażenie, że zniekształcone cienie zza okna oplatają go siecią niewidzialnych pnączy. Droga na górę stawała się w związku z tym coraz trudniejsza. Wrażenie spotęgowało się, kiedy światło na korytarzu zgasło, czemu zaś towarzyszyło roznoszące się echem po całym budynku, stuknięcie wyłącznika ogólnego zasilania.

Po omacku szukał kontaktu, jednak te nie były zlokalizowane na klatce schodowej. Przeważnie musiał wchodzić na korytarz każdego piętra i sprawdzać, czy nie ma tam przypadkiem mieszkania nr 7. Według obliczeń Andrzeja znajdowało się ono na trzecim piętrze i tak też było. Duże, dwuskrzydłowe drewniane drzwi z zamazaną tabliczką sugerującą nazwiska lokatorów. Zapewne tabliczka zdobiła je jeszcze od przedwojny. Andrzej nacisnął dzwonek, nie licząc właściwie na cokolwiek. Nic się też nie stało. Trwał chwilę oparty o ścianę. Naraz usłyszał znajomy trzask i korytarz zaległa zupełna ciemność. Postanowił, że będzie czekał pod wyłącznikiem światła. Otworzył książkę, którą zmacał w kieszeni płaszcza i zaczął czytać.

Fragment dotyczył snu Małgorzaty, w którym ma ona wrażenie, że obcuje ze zmarłym. Sceneria snu jest iście upiorna. Pustkowie, a ponad nim "strzępiaste, rozpędzone, popielate niebo". Małgorzatę przepełnia przygnębienie, które ustępuje podnieceniu, gdy z pobliskiej chaty wychodzi obdarty mężczyzna. Małgorzata poznaje w nim kochanka. "Sen ten może oznaczać tylko jedno z dwojga" (…) – podsumowuje – "jeżeli nie żyje, a wzywał mnie do siebie, to znaczy, że przyszedł po mnie i że niebawem umrę. To bardzo dobrze – w takim razie szybko skończy się moja udręka. Ale jeżeli żyje, to sen może oznaczać tylko jedno – że chciał mi o sobie przypomnieć! Chce powiedzieć, że się jeszcze zobaczymy…"

Z lektury wyrwał Andrzeja kolejny dźwięk wyłącznika i ciemność, która rozlała się wraz z nim po korytarzu. Na powrót wcisnął kontakt i dopiero wtedy zmiarkował, że na ścianie naprzeciwko widzi sporą puszkę rozdzielającą, podobną do tej z poprzedniej kamienicy. W puszce zbiegała się potężna rzesza grubszych i cieńszych kabli. Andrzej postąpił krok naprzód i zamarł. Pośród normalnych odgłosów życia jeden ton wydał mu się znajomy. Buczenie transformatora. Dobiegało gdzieś z daleka, przytłumione przez inne dźwięki. Zszedł piętro niżej. Tutaj odgłos wydał mu się donośniejszy. Wywnioskował, że pochodzi z piwnicy. Zbiegł na sam dół. Pomieszczenie wglądało jak korytarz kolejnego piętra, z tą tylko różnicą, że ostatnie drzwi były oddzielone od pozostałych stalową kratą. Widok był na tyle znajomy, że początkowo Andrzej miał wrażenie silnego deja vu. Dopiero po chwili pchnął kraty przed siebie. Konstrukcja ani drgnęła.

Już chciał wracać na górę, kiedy nagle z hukiem zgasło światło. W korytarzu zaległa niemal namacalna cisza, gdyż transformator za drzwiami również przestał pracować. Andrzej odruchowo wyciągnął telefon i oświetlił sobie nim drogę. Jego umysł podświadomie przywoływał niechciane widoki. Wspomnienie makabry z Augustówki… Andrzej dalej do końca nie wiedział, co tam właściwie zobaczył i poczuł. To wspomnienie przywołało inne. Krew w wannie… jej gorączkowe szorowanie, zimny dotyk trupa…

W panice szukał kontaktu, kiedy naraz w polu widzenia mignęła mu kobieca twarz. W narastającym przerażeniu wydało mu się, że ją rozpoznał. Twarz należała do Gośki.

"O co kurwa chodzi?" – Zaklął. Oświetlił jeszcze raz tę samą przestrzeń, ale twarz nie znikła. Stojąca przed nim kobieta osłaniała oczy ręką, jakby światło telefonu ją raziło. Po chwili ktoś przekręcił włącznik i korytarz wypełniła jasność.

Przed Andrzejem stała drobna dziewczyna w płaszczu, z niewielką raportówką przewieszoną przez ramię.

– Przepraszam… – Odezwał się Andrzej. – Szukałem włącznika.

– Nic nie szkodzi. – Odparła ona. – Zegar wyłącza tu światło, kiedy chce…

– Czy ty jesteś Emilka Chmielewska? Siostra Gośki? – Zapytał.

– T… tak… a o co chodzi? – Jej twarz zdradziła zaskoczenie.

– Jestem Andrzej, być może mnie pamiętasz, kiedyś, jeszcze w Białymstoku spotykaliśmy się z Gośką…

– Nie bardzo. Nie interesowałam się zbyt mocno jej sprawami… Co cię do mnie sprowadza? Chyba nie Gośka…

– Właśnie ona. – Stwierdził Andrzej, starając się nadać swojemu głosowi ton pewności siebie. – Poprosiła mnie o spotkanie, jak teraz przyleci do Warszawy… Naprawdę nic ci o mnie nie wspominała? Może przy okazji poczty?

– Jakiej poczty? – Dziewczyna zupełnie nie wiedziała, o co Andrzejowi chodzi.

– No poczty elektronicznej… prosiła mnie niedawno o opinię, co grozi komuś, kto hakuje skrzynki mailowe…

– Przykro mi. Prawie nie utrzymujemy kontaktu.

– Jak to? Ale Gośka jest w Anglii, tak?

– No tak.

– I przyjeżdża teraz na święta?

– Nic mi o tym nie wiadomo. Nie mogę ci pomóc… – Dziewczyna odwróciła się plecami do Andrzeja i zaczęła kręcić kluczem w zamku.

– Zaczekaj… – Żachnął się Andrzej. – Chcesz powiedzieć, że nic nie wiesz o przyjeździe Gośki?

– To właśnie chcę powiedzieć. Jeśli moja siostra napisała do ciebie, to prawdopodobnie chce przyjechać do ciebie…

Andrzejowi głos uwiązł w gardle. Milion myśli kłębił się w jego głowie nie pozwalając ruszyć się z miejsca.

– Czy jeszcze w czymś ci mogę pomóc? – Z letargu wyrwał go pytający głos Emilki.

– No… chyba nie… – Odparł. – Skoro Gośka się z Tobą nie kontaktowała… Przepraszam, za to najście.

– No, nic nie szkodzi. – Odrzekła dziewczyna, przekręcając klucz w zamku. Jedno ze skrzydeł drzwi, otworzyło się skrzypiąc. – Do widzenia.

– Do widzenia. – Powtórzył pod nosem Andrzej. Emilka zamknęła drzwi, lecz on nie usłyszał ponownego zgrzytu klucza. Poczuł impuls. W jednej chwili zebrał się w sobie i nacisnął klamkę. Z impetem wpadł do mieszkania. Ona nie zdążyła jeszcze rozpiąć płaszcza. Andrzej błyskawicznie chwycił ją za jego poły i siląc się na spokój, wycedził:

– Co jest grane? Proszę, powiedz mi, co jest grane? – Dziewczyna zaczęła się szarpać i wkrótce uszy Andrzeja rozdarł przeciągły wrzask.

– Cicho, tylko cicho bądź – Szeptał Andrzej. – Musisz mi tylko wszystko powiedzieć o Gośce.

Dziewczyna zdołała mu się wyrwać i puściła się biegiem do dużego pokoju. Andrzej w jednej chwili dopadł ją od tyłu i zakrył jej usta otwartą dłonią. Padli we dwoje na podłogę. Wśród szamotaniny zdołał przygwoździć ją twarzą do ziemi. Położył się na niej całym ciężarem ciała. Z oczu dziewczyny poleciały łzy. Spod dłoni Andrzeja dobiegł stłumiony jęk.

– Musisz mi powiedzieć. Na pewno wiesz, co to wszystko znaczy… – Andrzej odwrócił jej twarz maksymalnie w swoim kierunku. – Jak cię puszczę, to mi powiesz?

W odpowiedzi skinęła głową. Ostrożnie zwolnił uścisk i wstał. Kobieta leżąca u jego stóp, obolała i nadzwyczaj wątła podnosiła się powoli. Przyglądał się jej, nie mogąc uwierzyć w to, co się właśnie stało.

Nagłe uderzenie w szczękę na chwilę wrzuciło go w mrok. Emilka walnęła go czołem w twarz i pognała w kierunku wyjścia. Czując, jak wzbiera w nim wściekłość, rzucił się w pogoń. Do drzwi dopadli niemal jednocześnie. Ona – chcąc je otworzyć, on zaś – zamknąć. Nie słyszał krzyku ani nie czuł bólu. Emilka, mimo że zwinna ustępowała jednak mężczyźnie siłą. Po chwili trzymał ją znów za poły płaszcza. Szarpali się. Ona kopała go w piszczele, on usiłował jej to uniemożliwić. W pewnym momencie włożyła nogę między jego uda. Andrzej padł jak długi ciągnąc ją za sobą.

Dopiero po chwili zauważył, że dziewczyna się nie rusza. Zwolnił uścisk i spostrzegł stróżkę krwi sączącą się z jej ucha. Usiadł zdyszany na podłodze, starając się zebrać myśli. Po pięciu minutach wziął dziewczynę na ręce i przeniósł do dużego pokoju. Ułożył na kanapie i cicho wymknął się z mieszkania. W torebce Emilki znalazł klucz i dla bezpieczeństwa zamknął drzwi od zewnątrz.

Znajdował się na korytarzu trzeciego piętra, po kratach zaś nie było śladu. Przez moment chciał wrócić do piwnicy i sprawdzić, jak znalazł się na górze, ale Emilka mogła się w każdej chwili obudzić.

"Straciła tylko przytomność". – Myślał, kierując się Skoczylasa ku Inżynierskiej i Wileńskiej. W Kieszeni płaszcza zmacał zapisany świstek. Z zaskoczeniem odkrył, że jego druga strona również jest zapisana w podobny sposób.

***

Zwolnił dopiero przy Placu Wileńskim. Przez przejście dla pieszych przeszedł spokojnie, nie zwracając na siebie niczyjej uwagi. Centrum Handlowe Dworzec Wileński było już zamknięte, jednak Andrzej znalazł wytchnienie na stacji kolejowej. Wydobył z kieszeni telefon i wykręcił numer Marty. Odpowiedziała mu jak zwykle ostatnio zresztą poczta głosowa. Czuł pulsującą wokół niego noc. Bezskutecznie powtarzał sobie, że nic się nie stało. Minione wydarzenia wydały mu się odległe i nierzeczywiste. Jeszcze raz sprawdził kieszenie i ze zdziwieniem stwierdził, że nie ma już przy sobie książki, którą zabrał z biblioteki. Mogła mu wypaść po drodze… Albo w ogóle jej nie wypożyczył. Otworzył jeszcze raz telefon i sprawdził pocztę. Nie znalazł jednak niczego. Wkrótce wysłużony Samsung z systemem Android dał mu znak, że jeśli nie podłączy go wkrótce do prądu, ten się rozładuje.

Pośpiesznie wprowadził telefon w stan uśpienia. Odcięcie od sieci komórkowej, było ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebował. W oddali, na jednym z dworcowych peronów spostrzegł jakiś ruch. To przyjechał ostatni pociąg z Zielonki. Wysiadło kilkoro pasażerów, którzy prawie natychmiast rozpierzchli się w okolicy wyjścia.

Andrzejowi przez moment wydawało się, że wśród szarawych ludzkich sylwetek miga jaskrawy płomień rudych włosów Gośki. Wrażenie było jednak chwilowe, gdyż dworzec za moment wypełniła zupełna pustka.

***

Cześć,

Coś złego przytrafiło się mojej siostrze. Nie do końca wiem co, ale Emilka wylądowała na ojomie, bo ktoś ją napadł! Piszę to, ponieważ postanowiłam przyśpieszyć przyjazd. Kosztowało to majątek, ale jak wszystko dobrze pójdzie, przylecę jutro o 12.25 lotem z Dublina. Mam do ciebie w związku z tym ogromną prośbę. Czy nie zechciałbyś odebrać mnie z lotniska i pomóc przetransportować się do szpitala? Wiem, że sama dałabym radę, ale… Daj, proszę znać. To bardzo pilne i jeśli byś tylko zechciał, będę ci bardzo wdzięczna.

G.

Andrzej siedział jak w letargu przed ekranem komputera w kancelarii, a znaczenie słów listu Gośki docierało do niego z zauważalnym opóźnieniem. Zeszłej nocy do mieszkania dotarł grubo po dwunastej.

"Wszystkim się zajmę" – Machinalnie wystukał na klawiaturze słowa odpowiedzi i kliknął "Wyślij". Gra zbliżała się do finału, a on, mimo iż wycieńczony nie chciał rezygnować. Maile, które dostawał, napawały go na przemian to euforią, to przerażeniem. Sam nie wiedział, czy osoba, którą wczoraj odwiedził i którą zostawił bez przytomności w jej własnym mieszkaniu, rzeczywiście jest siostrą Gośki. Z tego, co mówiła – nawet jeśli – to dziewczyny były sobie zupełnie obce. Nie utrzymywały kontaktu. Skąd zatem w korespondencji tyle atencji Gośki pod adresem Emilki? Albo te liczby. Adresy IP. Przypadkowe lokalizacje stacji przesyłowych, które skrywały niezrozumiałe dla Andrzeja tajemnice…

Wyjście było tylko jedno. Stanąć twarzą w twarz z tym kimś lub czymś czającym się po drugiej stronie ekranu. Andrzej, pomimo niepewności postanowił, że jeśli jutro na lotnisku spotka Gośkę, weźmie ją w bezpieczne miejsce, porozmawia, zapyta, co to wszystko ma znaczyć. Jeśli będzie się opierała – zmusi ją do tego siłą. Jest mu coś przecież winna, za wszystko przez, co musiał dla niej przejść.

A jeśli jutro na lotnisku nie spotka Gośki? To pytanie otwierało za sobą niezbadaną pustkę. Bo jeśli nie Gośka, to kto? Jeśli ktoś się z nim bawi, prawdopodobnie nie pojawi się jutro na lotnisku, a Andrzej straci tylko czas i dalej pozostanie bez odpowiedzi.

"Wypożyczę samochód" – Pomyślał. – "Powiem, że zawiozę ją do szpitala, ale pojedziemy do mnie. Tam mi wszystko opowie".

W kancelarii powiedział, że źle się czuje, że idzie właśnie do lekarza, a przeznaczone na dziś zadania wykona z domu. Z ostatniego tygodnia zostało mu kilkanaście rutynowych umów do sprawdzenia.

– Będę normalnie pod telefonem. – Rzekł na odchodne recepcjonistce. Opuszczając kancelarię, raz jeszcze odruchowo wybrał numer Marty. Telefon o dziwo okazał się włączony. Zatrzymawszy się na rogu Foksal i Nowego Światu, Andrzej oczekiwał, że dziewczyna się zgłosi. Po drugiej stronie ulicy, w pasażu Chmielnej spostrzegł znajomy czarny płaszcz i karakułową uszankę. Mężczyzna zbliżał się wolnym krokiem, a Andrzej odniósł wrażenie, że bacznie się mu przygląda. Po piątym sygnale włączyła się poczta głosowa. Zaklął cicho i rozłączył się, odrywając wzrok od mężczyzny. Kiedy podniósł go na powrót, czarnego płaszcza nie było już w polu widzenia.

***

Wieczorem, w firmie "Car and go" wypożyczył dwulitrową Skodę Superb. Wynajem samochodu na dwadzieścia cztery godziny, kosztował go niecałe dwieście złotych, co w pełni rekompensował cel, jaki Andrzej chciał zrealizować. Zanim jutro odbierze Gośkę z lotniska i wszystko sobie wyjaśnią, chciał zbadać przynajmniej kilka lokalizacji naniesionych na mapę przez Doktora. Jedna z nich znajdowała się w Zielonce i właśnie tam Andrzej postanowił spróbować w pierwszej kolejności.

Było grubo po dwudziestej pierwszej, kiedy zostawił za sobą znak określający granicę administracyjną Miasta Stołecznego Warszawy. Droga spowita w mroku była już niemal zupełnie pusta. Samochody jadące z naprzeciwka zdarzały się sporadycznie, a otaczające jezdnię wysokie na pół metra zaspy potęgowały wrażenie odosobnienia. Chwycił niewielki mróz, który ujarzmił wznieconą na drodze za dnia błotną breję.

Mapa, którą Andrzej otrzymał od Doktora, wskazywała, że stacja przesyłowa zlokalizowana jest na dworcu kolejowym w Zielonce. Dworzec to właściwie za dużo powiedziane – lepiej pasowałoby tutaj określenie – stacyjka podmiejska. Andrzej doskonale wiedział, gdzie szukać swojego tropu. Bez trudu odnalazł usytuowany nieopodal transformator. Kilkoma uderzeniami młotka rozbił kłódkę założoną na jego drzwiach. Świecąc sobie ekranem telefonu, na kuckach wszedł do wnętrza stacji. Wionęło ono nieprzyjemnym zapachem zmrożonej stali i oleju syntetycznego. Wąskie przejście, ciągnące się od drzwi wejściowych w głąb budynku, przy końcu rozszerzało się nieco, tworząc niewielkie pomieszczenie. Na jego dnie Andrzej zauważył klapę włazu. Mocował się chwilę, zanim ze skrzypieniem ustąpiła. Niemal natychmiastowo poczuł na twarzy cieplejszy prąd powietrza. Opuścił się w dół. Poziom niżej zlokalizowane było większe pomieszczenie wypełnione regałami mrugającymi setkami kolorowych diod. "Doktor miał rację." – Pomyślał Andrzej. – "To serwerownia".

Tło dźwiękowe pomieszczenia stanowił jednostajny szum komputerowych systemów chłodzenia. Przy jednej ze ścian zauważył jarzący się jaśniejszą czernią monitor CRT, a pod nim, na niewielkim biurku – klawiaturę.

Gdy podszedł bliżej, stwierdził, że na komputerze wykonuje się jakiś skrypt. Linie outputów następujących po sobie poleceń przesuwały się z dołu na górę ekranu w jednakowym tempie. Nie rozumiał z tego zupełnie nic. Drżącą dłonią odnalazł na klawiaturze przycisk "Break" i przytrzymał go kilka sekund. Serwer zatrzymał wykonywanie skryptu, po czym ekran monitora zrobił się czarny.

W jego górnym lewym rogu migał kursor. Andrzej wstukał na klawiaturze komendę "help" i wcisnął Enter. Okazało się, że system obsługuje serwer unixowy. Poprosił o zalogowanie nowego użytkownika. Jako nazwę wpisał adres e-mailowy Emilki, a jako hasło "Lukrecja2004". System zarzęził, lecz po chwili ku swojemu wielkiemu zdumieniu, Andrzej zyskał dostęp do katalogu głównego. Wylistował go komendą dir. Jego uwagę przykuł plik o nazwie letters.log. Spróbował przeszukać go poleceniem "grep", lecz system odmówił jego wykonania. Andrzej zaznaczył plik i kolejnym tekstowym poleceniem wysłał go sobie na skrzynkę mailową jako załącznik anonimowej wiadomości, z adresem Doktora wpisanym w kopii.

– Doktor? – Zapytał, słysząc w słuchawce zaspany głos znajomego.

– No… Co jest? – Odpowiedział tamten pytaniem.

– Mam coś. Odpalaj pocztę i sprawdź załącznik, który ci wysłałem. Zaraz u ciebie będę.

Nie czekając na odpowiedź, zakończył rozmowę. W plątaninie kabli zwieszających się z biurka odnalazł coś, co wydało mu się kablem zasilającym. Śledząc go, dotarł do wyłącznika napięcia. Wcisnął guzik. Jego uszu dobiegł trzask. Diody komputerów zgasły, a powietrze na krótką chwilę wypełniła głucha cisza. Po chwili z góry dobiegł dźwięk buczenia transformatora.

***

Wracając, postanowił zajechać jeszcze na chwilę do domu, żeby zabrać laptopa, z parkingu spostrzegł jednak, że w mieszkaniu pali się światło. Początkowo sądził, że to Marta. Wróciła i krząta się po mieszkaniu. Kiedy jednak wysiadł z samochodu i podszedł nieco bliżej, zauważył stojących przy wejściu do bloku mężczyzn w płaszczach. Drzwi do klatki otoczone były taśmą, a na alejce, służącej normalnie spacerom stały dwa policyjne Volkswageny. W odpowiedzi na przypuszczenia Andrzeja po chwili z klatki wyłoniło się kilku policjantów niosących czarne foliowe worki.

Nie zastanawiał się długo. Pędem wrócił do samochodu i odjechał z piskiem opon. Nie minęło pół godziny, a dzwonił już domofonem do Doktora.

– Stary, mam dość. – Usłyszał jego zaspany głos w głośniku.

– Wpuść mnie, wszystko ci wyjaśnię, szybko. – Andrzej nie mógł znieść sprzeciwu.

– Dobra, dobra… – Szczęknął zamek, a Andrzej z impetem wpadł na klatkę.

– Chłopie co się stało? Budzisz mnie w środku nocy i wysyłasz, jakieś śmieci…

– Powiedział Doktor, otwierając mu drzwi.

– Dowiedziałeś się czegoś? Co jest w tym pliku, który ci przesłałem? – Zapytał, łapiąc znajomego za ramię.

– Daj spokój stary… To jakieś serwerowe śmieci… – Odrzekł tamten.

– Jesteś pewien?

– Całą duszą administratora systemów…

– Nie ma w tym pliku nic, co cię zainteresowało?

– Nic. – Odpowiedział Doktor po dłuższej chwili. – To zapis transmisji pakietów z centrali serwerowej. Śmieci. Normalnie nikomu do niczego niepotrzebne.

– Mów jaśniej… jak to transmisji?

– No informacja o tym skąd i dokąd stacja przesyła informacje.

– I skąd dokąd przesyła ta stacja?

Doktor popatrzył na Andrzeja pytająco.

– Tam są tysiące źródeł… Sam je sobie przeglądaj, jak chcesz, ja się nie bawię w takie rzeczy…

– Mógłbym spojrzeć? – Andrzejowi rozbłysły oczy.

– Chwilę. – Odpowiedział Doktor. – Usiądź i powiedz mi lepiej, o co biega. Znowu świrujesz w związku z tą twoją byłą?

– Zawartość tego pliku może mi pomóc znaleźć odpowiedzi…

– Jakie odpowiedzi, stary? Uda się wam teraz spotkać?

– Ona jutro przylatuje. Mam ją odebrać na lotnisku…

– No. – Doktor się delikatnie uśmiechnął. – To jutro sobie porozmawiacie.

– Może i tak… – Szepnął Andrzej.

– Z tym plikiem to naprawdę odpuść… Nie wiem, skąd go wytrzasnąłeś, ale nie ma w nim nic wartościowego… Chcesz nocować dziś tutaj?

Andrzej skinął głową. Dopiero teraz poczuł, jak bardzo jest zmęczony i jak bardzo potrzebuje snu.

– Jutro będzie po wszystkim. – Powiedział, osuwając się w ubraniu na rozkładaną sofę.

Doktor przy stole w kuchni dopijał herbatę wpatrzony w migoczące światła miasta.

– Każdego dnia bywa po wszystkim. – Rzucił w przerywaną miarowym oddechem znajomego nocną ciszę.

***

W Voyage Cafe zamówił śniadanie. Nie wiedział już, czy chce zobaczyć się z Gośką, czy tak naprawdę dowiedzieć się, kto rzeczywiście przyleci, jeśli w ogóle ktokolwiek. W nasuniętym na głowę kapturze czuł się nieco odcięty od świata. W terminalu A, hali przylotów bodźce zewnętrzne męczyły bardziej niż gdziekolwiek. Jaskrawe, rozproszone światło lamp, nawoływania w różnych językach, smutny widok padających sobie w objęcia ludzi… Wszystko to przygnębiało go na tyle mocno, by pragnienie opuszczenia owego przybytku stało się dominujące.

Odliczał minuty. Zostało ich jeszcze siedemnaście, a brak komunikatu ze strony obsługi lotniska o ewentualnych opóźnieniach wskazywał na to, że samolot Gośki przyleci o czasie. Andrzej w drodze zobaczył towarzyszących mu od kilku dni mężczyzn w płaszczach. Przywykł już do ich widoku.

Siedząc w Voyage Cafe, kątem oka zlokalizował trzech. Jeden przy wyjściu. Dwóch w większej hali. Wyglądali, jakby wypatrywali swoich podróżnych.

Dwie minuty przed południem Andrzej wstał od stolika. Zostawił na stole odliczoną kwotę uwzględniającą napiwek i wolnym krokiem ruszył w kierunku mniejszej hali. Wolał pozostać z dala od osobników w płaszczach, widząc przy tym wszystko jak na dłoni.

Wmieszał się w tłum. Skórę jego twarzy uderzyło ciepło ludzkich oddechów. Gwar przybrał na sile i stanowił niemal namacalne tło do otaczającego Andrzeja widoku.

Minęło dziesięć minut zanim pierwsi pasażerowie linii Ryanair z Dublina zjawili się przy taśmach odbioru bagażu. Andrzej wytężył wzrok i obserwował. Nie mógł jednak dostrzec nikogo, kto przypominałby Gośkę. Przez chwilę bezskutecznie wpatrywał się rosnący przy taśmach tłumek, by stwierdzić ostatecznie, że wśród pasażerów nie ma dziewczyny, ani nikogo podobnego. Po chwili przybyli pasażerowie wymieszali się z oczekującymi ich bliskimi. Harmider osiągnął apogeum. Roześmiani ludzie padali sobie w objęcia. Rozglądali się nerwowo, poszturchując Andrzeja.

Wreszcie rozczarowany i zrezygnowany wycofał się w kierunku korytarza, nad którym widniała tabliczka "Wyjście ewakuacyjne". Dwóch mężczyzn w płaszczach miał po swojej prawej, na wysokości centrum konferencyjnego. Trzeci gdzieś z niknął.

Naraz Andrzej poczuł dreszcz. Wydało mu się, że wśród tłumu krzątającego się na sali mignął mu przez chwilę płomień rudych włosów Gośki. Zatrzymał na nich wzrok, po czym upewniwszy się, że widok nie jest przewidzeniem, podążył w tamtym kierunku. Właścicielka rudej czupryny, ciągnąc niewielką walizkę na kółkach szła pewnie w kierunku wyjścia. W jej kroku Andrzej rozpoznał krok Gośki. Serce zabiło mu mocniej. Przyspieszył, starając się za wszelką cenę nie stracić jej z oczu. Rude włosy na przemian to znikały, to pojawiały się na nowo w morzu wydzielających ciężki zapach ludzkich ciał. Próbował biec, ale nie mógł. Bez przerwy nacinał się na zaaferowanych podróżnych. Płomień w końcu zgasł za rogiem oszklonej witryny. Andrzej popędził tam co sił w nogach, lecz nie zobaczył jej znowu.

– Taka ruda dziewczyna, przechodziła tędy… – Wykrztusił pytanie do pierwszej napotkanej osoby. Z przerażeniem stwierdził, że jest to brakujący mężczyzna w czarnym płaszczu.

– Nikogo takiego nie widziałem. – Odparł ten z pewną dozą irytacji.

Andrzej odskoczył i biegł dalej na oślep w kierunku drzwi. Zdawało mu się, że tamten krzyczy. Dopiero po chwili obejrzał się za siebie. Czarny płaszcz biegł za nim wykrzykując niezrozumiałe zdania. Za chwilę zza rogu wyłoniło się dwóch kolejnych.

"Nie dostaniecie mnie" – Pomyślał Andrzej. Nie zwalniał. Trafił na korytarz ciągnący się od mniejszej hali. Znów miał przed oczami gorejący wśród szarości płomień włosów Gośki. Zmierzała do wyjścia, kiedy nagle odbiła w prawo, tam gdzie zlokalizowane były toalety. Popędził za nią. Przejście prowadziło w dół korytarzem, rozszerzającym się pod koniec. Kobieta zniknęła za drzwiami damskiej toalety. W środku było pusto. Nieopodal umywalki stała walizka podróżna.

– Gośka, jesteś tu? To ja, Andrzej, przyjechałem po ciebie! – Wypowiedział w miarę donośnie, lecz w odpowiedzi usłyszał tylko szum wody w ścianach. – Gośka jesteś tu?

Pochylił się i powiódł wzrokiem po dolnej szparze wieńczącej rząd toaletowych kabin. Stwierdziwszy, że w pomieszczeniu nikogo nie ma, zatrzymał wzrok na walizce podróżnej. Rozpiął zamek, a jego oczom ukazał się znajomy widok. Poporcjowane w torebkach foliowych mielone mięso mrożone w niewielkich kostkach.

– Kurwa… – Zaklął Andrzej. Był pewien, że już to widział. W swoich mrocznych fantazjach. W snach i wspomnieniach. Otworzył drzwi pierwszej kabiny i zaczął gorączkowo wpychać zawartość walizki do klozetu.

Nagle drzwi otworzyły się z trzaskiem i do wnętrza wpadło trzech mężczyzn w płaszczach. Andrzej zerwał się na równe nogi, zdecydowany stanąć do walki. W pierwszym z nich rozpoznał człowieka spod sklepu.

– Nie rób głupstw. – Odezwał się. – Chodź z nami…

– Gdzie jest Gośka, co z nią zrobiliście? – Wrzasnął.

– Chodź z nami. – Odezwał się kolejny z grupy.

– Dokąd mam z wami iść?

– Wszystkiego się dowiesz. Nic ci nie grozi.

Andrzej opuścił ręce. Pozwolił mężczyznom otoczyć się i wyprowadzić z toalety przejściem zamkniętym dla ruchu pasażerów.

Po chwili jednak szarpnął się, wyrwał napastnikom i pognał ku wyjściu. Znów był wśród ludzi. Wmieszał się w tłum. Krok zwolnił dopiero przy postoju taksówek. Przez moment, znów widział płomień rudych włosów. Dziewczyna właśnie odjeżdżała. Andrzej dopadł do szyby samochodu. Widział jej twarz. Znajomą, zastygłą i zobojętniałą.

– Marta! – Wrzasnął za odjeżdżającym samochodem, a potem unosząc wzrok ku chmurniejącemu niebu, wyszeptał. – Marta… Ja… Przepraszam…

Tłum, który zdążył zgromadzić się wokół, zgęstniał. Za chwilę pojawili się też policjanci. Czarny płaszcz dopadł go, wykręcił mu ręce do tyłu i powalił na kolana. Andrzej poczuł ból, któremu poddał się bez walki.

***

Policjanci z wydziału zabójstw Komendy Stołecznej Policji zatrzymali wczoraj na lotnisku Okęcie podejrzanego o brutalne morderstwo Andrzeja K. Pracownik znanej warszawskiej kancelarii prawnej jest podejrzany o zamordowanie swojej konkubiny Marty G. Morderca poderżnął ofierze gardło. Następnie wykrwawił ją w wannie własnego mieszkania, a ciało poćwiartował i zmełł maszynką do mielenia mięsa. Podejrzany systematycznie wynosił tak spreparowane porcje z mieszkania i zostawiał w stacjach transformatorowych na terenie Warszawy, chcąc prawdopodobnie, by mięso zostało zjedzone przez bezdomne zwierzęta.

Biegły psychiatra stwierdził u Andrzeja K. zaburzenia psychiczne i zawnioskował o jego niepoczytalność.

Policjanci łączą sprawę z kilkoma innymi brutalnymi zabójstwami i atakami na kobiety, które miały miejsce w ciągu ostatnich dwóch lat na terenie Warszawy, m. in. z niewyjaśnioną jak dotąd sprawą studentki Emilii C., której zwłoki kilka miesięcy temu znaleziono na terenie studia filmowego Hollywood Productions w Warszawie.

W mieszkaniu Andrzeja K. zabezpieczono komputer, na którym przestępca gromadził materiały o swoich ofiarach. Przebieg morderstw opisywał w formie korespondencji z pierwszą miłością. Kobieta o imieniu Gośka figurowała w korespondencji zarówno jako adresat listów K., jak i jego morderstw.

Policja szuka w zapiskach K. powiązań z innymi niewyjaśnionymi morderstwami, które miały miejsce na terenie Warszawy i w Białymstoku w ciągu ostatnich siedmiu lat.
Koniec

Komentarze

Kompletnie nie dociera do mnie ten tekst. Nie bardzo czaję co się w ogóle stało. Gośc miał jakieś zwidy czy co?

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Zenonie śmietano, wciągnęło mnie bardzo. Jak dla mnie, całkiem zręcznie poprowadziłeś historię. Tekst jest dopracowany pod względami "technicznymi", niezwykle dynamiczny, ale nie chaotyczny. A to trudna sztuka przy emocjonalnych tematach.  Ja miejscami stawiałam, że Andrzej to morderca, ale miejscami miałam wrażenie, ze Marta robi mu psikusa. Bardzo podoba mi się, sposób w jaki nakreśliłeś stan psychiczny głównego bohatera. Pokazanie dwóch stanów świadomości - super! Warsztat też niezły. Powiem szczerze, że wir fabuły mnie na tyle wciągnął, ze nie zważałam na błędy. Jeśli jakieś były...Plus za obrazowość " Skórę jego twarzy uderzało ciepło oddechów". Daję 6.
pozdrawiam

Niedokładnie zacytowałam wyżej. Przepraszam.

Ok, dwie zupełnie odmienne opinie, czas wyrobić sobie własną. Zaczynam. 
 zdał sobie sprawę
W przeciągu dwóch zdań bohatera zdaje sobie z czegoś sprawę. Ok, ok, starczy...
 Wtedy właśnie Andrzej zapragnął odnowić znajomość z byłą dziewczyną. Mimo że z Martą łączyło go pięć lat wspólnego życia, postanowił zaryzykować.
Z kim?
 Spojrzał jeszcze raz na kursor, który wydawał się pulsować coraz szybciej i szybciej dostrajając się do rytmu jego serca.
Nie wchodzi się bez przyczyny, dwa razy do tej samej rzeki. Ile jeszcze razy przeczytam nawiązanie do serca z okazji pojawienia się kursora? 
 westchnąwszy, zmiarkowawszy
To źle, źle brzmi. 
 Po całej tej aferze z ojcem
Jakiej aferze? Afera ma zdecydowanie inny wydźwięk, niż w tym kontekście, w którym użyłeś tego słowa w ustach tej, a nie innej postaci. 
Doktor był wydziałowym informatykiem. Posiadał wielką moc z zakresu pozyskiwania najbardziej poufnych informacji, jeśli chodziło oczywiście o Wydział Prawa UW. 
Docent (Doktor) Jacek Petzel, specjalista od logiki prawniczej i nauk informatycznych wszelakich?:P
 

Dworzec PKP w Augustowie znajduje się na odludziu, właściwie w sercu lasu. W sklepie przy dworcu kupowali alkohol i szli nad jezioro. Tam godzinami rozmawiali o całym morzu spraw.
To akurat nie jest prawdą. Dworzec PKP w Augustowie nie znajduje się na odludziu, tym bardziej nie w sercu lasu...  Ani PKP, ani PKS.  

Moje pytanie brzmi: o co chodzi? Raz Gośka, potem twarz Marty w taksówce na Okęciu, wcześniej niezrozumiały wątek z mężczyzną w lustrze. W końcu napadł tę Emilkę i ją zabił, czy tylko poranił i to w jej domu, czy w studiu? Pytań można mnożyć.
Styl, choć czasami męczący ze względu na imiesłowy przysłuwkowe uprzednie, jest generalnie spójny i ciekawy. Nie było raczej zaimkozy, lecz pojawiły się błędy w zapisie, literówki i nieco interpunkcji. 
Pytanie brzmi, jaki był sens tego tekstu i o czym był? Nie wiem.  

Dziękuję za przeczytanie tekstu i uwagi. Cieszę się, że nawet jak nie do końca się podobał - okazał się strawny formalnie. 

@aga - dziękuję za pozytywne słowo o emocjach

@Orson - cenna uwaga o imiesłowach - staram się zwalczać. Jeśli byłbyś tak uprzejmy, to mam prośbę o przykłady literówek i błędów zapisu. Wydawało mi się, że mój system korekty wyłapał 99% śmieci, ale jak widać nie:/

pozdrowienia



 

Wciągnęło. Moim zdaniem tekst dobrze przemyślany i dobrze napisany.

Dodam jeszcze od siebie, że godne uznania jest uzasadnienie rzeczywistości, tzn. że coś się nie bierze z niczego, do pewnego momentu opisywane przez Ciebie wskazówki i dążenia bohatera są logiczne, fajnie opisane i przede wszystkim bardzo realnie oddane, na wyciągnięcie ręki. Natomiast wyjaśnienie fabuły, czy też ona sama, w pewnym momencie staje się niejasna, a pewne wątki pojawiają się i w zasadzie nie wiadomo czym są oraz po co. 

To akurat był celowy zabieg. Do pewnego momentu bohater porusza się w realnym świecie, a potem rzeczywistość się zaciera i przestaje być uzasadniona. Co jest rzeczywistością realną, a co wytworem chorego umysłu Andrzeja? Niech zadecyduje czytelnik. Moim celem było zostawienie szerokiej swobody interpretacji (dlatego nie rogzgraniczyłem tego w tekście wyraźnie). Co się w tej historii właściwie stało? Wiele jest prawdopodobnych scenariuszy, łącznie z tym, że tekst jest kiepski :)

Nie chodzi mi o to, że przeszkadza mi niedopowiedzenie, czy też możliwość interpretacji przedstawionych wydarzeń. Przeszkadza mi to, że odczuwam niejasność i nie wiem jak je zinterpretować, Autor nie pozostawił mi wskazówek. Nie wiem po co człowiek w lustrze, o co chodzi w ogóle. Nie wiem też paru innych rzeczy, które wymieniłem. Po prostu zrobiło się na tyle niejasno, na tyle szast prast, że nie zrozumiałem co Autor miał na myśli. 
O szoo chosziii?  

Trochę wstyd się przyznawać, ale trudno --- nie dla mnie takie bajki. W znaczeniu: nie gustuję, więc nie przyswajam, albo na odwrót.
Przyznaję Autorowi, że --- moim zdaniem --- zdrowo się napracował, żeby tak namotać.

Andrzej już miał wrócić się do południowej ściany parceli, gdzie mógł z powrotem przejść przez siatkę, kiedy wzrok jego przykuł mały, murowany budynek, wzniesiony tu prawdopodobnie, zanim nieopodal ulokowano wielkie hale. Andrzej bez trudu domyślił się jego przeznaczenia, a przypuszczenia te potwierdziły się, kiedy na jednej z jego ścian, w ciemności zamajaczyła tabliczka z napisem "Wysokie napięcie".
Niepotrzebne powtórzenie. 

ta sygnaturka uległa uszkodzeniu - dzwoń na infolinie!

Chyba jestem grupą docelową dla tego tekstu, bo bardzo mnie wciągnął (choć zakończenie było dla mnie oczywiste od zniknięcia Marty). Tylko czemu Andrzej wziął jeden dzień urlopu bezpłatnego, by pojechać do Białystoku? Urlop bezpłatny bierze się chyba właśnie na dłuższe okresy, nie jeden dzień? [tak mi się wydaje, ale może się mylę].
Ode mnie 5.

heh, może faktycznie, lepiej było powiedzieć o "urlopie na żądanie" :) dzięki!

Nowa Fantastyka