- Opowiadanie: Versus - Pan F. i cena zmiany

Pan F. i cena zmiany

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Pan F. i cena zmiany

Ta noc będzie inna niż wszystkie. Czuję tak dobrze mi znane, przejmujące mrowienie pełznące od karku w dół kręgosłupa; przyśpieszony rytm serca, pompującego wzburzoną krew; uderzenia gorąca; wreszcie nadzwyczajną jasność umysłu, graniczącą niemal z telepatią.

W przesiąkniętym złymi emocjami powietrzu, wisi napięcie i złowrogie wyczekiwanie. Tak – dziś z pewnością stanie się coś niedobrego. Rozpoznaję to w tchnieniach cuchnących zgnilizną podłych uczynków. Niczego nieświadomi ludzie ukazują to w zachowaniu, nerwowych tikach, niespokojnych spojrzeniach.

Nawet księżyc górujący nad miastem, świeci przyćmionym blaskiem, jakby obawiając się rozświetlić mrok nocy. Spoglądając w niebo można zobaczyć gęste chmury przysłaniające gwiazdy. Pasemka mgły spowijają ulice. Ciemność nieśmiało rozpraszają pomarańczowe światła latarń, niedostatecznie jednak, bym mógł poczuć się komfortowo. Atmosfera przypomina tę, jaka panuje na cmentarzu w Zaduszki. Zła energia tężeje niczym zamarzająca woda zamknięta w zbyt ciasnym pojemniku. Szuka ujścia, słabego punktu i gdy dojdzie do kulminacji – trach – rozerwie opakowanie rzeczywistości. Brakuje jeszcze tylko jednej składowej.

Nic nie dzieje się bez przyczyny.

Nie bez powodu zjawiłem się tutaj, na parkingu przed osławioną Analgezją – dyskoteką, cieszącą się bardzo złą opinią. Można tu dostać wszystko – prochy, seks, informacje, ale najłatwiej o wpierdol. Dlatego na razie trzymam się z daleka. Gość taki jak ja i to jeszcze z aparatem w ręku, z pewnością zwróciłby niepożądaną uwagę.

Chwilowo nie pozostaje mi nic innego jak czekać. Nici losu zostały splecione, ofiara niebawem powinna się zjawić.

Siedzę w tym już szmat czasu, a zawsze największą trudność sprawia mi czekanie. Niekiedy przedłuża się na wiele dni. Bezsennych, wyjątkowo niekomfortowych, pełnych nerwowego wypatrywania – czy to już? A może za późno? Ale nie… Kiedy nadchodzi czas czuję to całym sobą. Muszę być tylko w odpowiednim miejscu, o odpowiedniej porze.

Tylko ja wiem, że dzisiejsza noc jest inna niż wszystkie. Wyjątkowa.

Nalewając do kubka letnią kawę z termosu myślę, że wolałbym być gdzie indziej. Na przykład w łóżku z jakąś panienką, najlepiej ekskluzywną – taką, która wie, za co bierze forsę. Przez moment dekoncentruję się i łapię na tym, że wodzę wzrokiem za kurewkami plączącymi się przed dyskoteką. Jak na moje wyczucie, większości wiele brakuje do pełnoletniości. Ale widać, tutaj nikomu to nie przeszkadza.

Szybko wracam do poprzedniego zajęcia. W zasięgu wzroku pojawia się patykowaty krawaciarz, typ niegroźnego szaraka. Przylizana fryzura, koszula pomięta, krawat źle dopasowany, brudne buty. Z pewnością nie jest nikim ważnym. Może jakiś urzędas, albo marketingowiec. Zastanawiam się co go tu przywiodło, ludzie jego pokroju nie odwiedzają przecież takich dyskotek. Wybierają raczej przyzwoite kluby, gdzie nie szuka się zaczepki na każdym kroku.

Nie podoba mi się ten człowiek.

Robię zbliżenie aparatem. Plac jest dostatecznie oświetlony, bym nie musiał używać funkcji widzenia nocą. Mimo gęstniejącej mgły mam nienajgorszą widoczność. Gość wygląda na przygnębionego, wyraźnie coś go przytłacza. Smutne oczy, smutna twarz, obraz bezdennej rozpaczy. Czego może tu szukać? Narkotyków? Raczej nie.

Tknięty nagłym przeczuciem wysiadam z samochodu. Coś mi mówi, że ten człowiek może być powiązany z moim Obiektem. Irracjonalny pomysł, ale przywykłem już do tego, że moje życie i praca do racjonalnych nie należą. W rubryce zawód zazwyczaj wpisuję „fotograf", lecz gdy ludzie pytają mnie co fotografuję, zawsze zastanawiam się co odpowiedzieć.

Fotograf śmierci albo Złodziej Dusz – ci, którzy wiedzą czym się zajmuję, różnie na mnie mówią. Dorabiam też jako paparazzo, ale nie mam z tego kokosów. Naprawdę dobrze wychodzą mi jedynie zdjęcia ostatnich chwil z życia klienta.

Krawaciarz przygląda się grupce nieletnich panienek. Podchodzi i pyta o coś, a gdy nie otrzymuje odpowiedzi, płaci jednej z nich. Po wyrazie jej twarzy wnioskuję, że całkiem niemałą sumkę. Dziewczyna wskazuje wejście do Analgezji, coś tłumaczy.

Coraz mniej mi się to podoba.

Facet porusza się nerwowo, jakby nie był pewien czy powinien wejść, zaczekać na zewnątrz, czy może odwrócić się i uciec jak najdalej.

Nad drzwiami niepokojąco miga czerwona żarówka, rzucając na twarz mężczyzny krwawy poblask. Wyobraźnia, a może to właśnie moje wyczulone zmysły podsuwają mi rozmaite obrazy. Jestem niemal pewien, że podczas jednego z rozbłysków widzę jego nagą czaszkę. Ponieważ jestem z tyłu, oszczędzono mi nieprzyjemnych widoków w postaci kłapiącej szczęki, czy pustych oczodołów. Nigdy tego nie lubiłem, a widuję takie obrazy często. To oznaka zbliżającej się śmierci.

Gotowi… do startu…

Żarówka przepala się dokładnie w momencie, gdy mężczyzna przekracza próg Analgezji. Nikt prócz mnie nie zwraca na to uwagi. Ludzie nie umieją patrzeć na znaki. Dla nich to tylko zepsuta żarówka, lecz ja widzę w tym coś znacznie więcej. Wskazówki można dostrzec wszędzie, trzeba tylko umiejętnie spoglądać. Starożytni mistycy wiedzieli na ten temat wiele, lecz z upływem czasu i postępem cywilizacyjnym, ludzkość zatraciła tę zdolność. Zmysły zastąpiła technologia, nadmiar wiedzy paradoksalnie przyczynił się do zawężenia horyzontów – epoka rozumu ha ha ha. Wiarę i duchowość sprowadzono do poziomu ciemnogrodu. Magia umarła.

Wchodzę za krawaciarzem do środka, zapominając na chwilę o Obiekcie. Nie ucieknie, przecież i tak ma się tutaj pojawić. Właśnie tutaj.

Wewnątrz dudniąca muzyka poraża natężeniem decybeli. Jestem ledwie w przedsionku a już zastanawiam się czy powinienem wchodzić dalej. Dylemat jednak szybko rozwiązuje ochroniarz o wyglądzie tępego golema z komputerowych gier RPG.

– Gdzie z tym aparatem!? – wydziera się na cały głos. – Wyyypad!

– Jestem fotografem! Fo-to-gra-fem! – próbuję przekrzyczeć muzykę. – Robię reportaż. Re-por-taż!

– Gówno mnie to obchodzi. Tu nie wolno. Zostaw aparat w szatni albo wypierdalaj!

– Tu masz moją legitymację! – pokazuję kartonik zawieszony na szyi, chociaż w sumie niepotrzebnie, bo wątpię, by taki tępak potrafił czytać i pisać (co najwyżej własne nazwisko, niekoniecznie bezbłędnie).

– Gówno mnie to obchodzi! – powtarza. – To dyska pana Łabiegi. Chcesz robić foty to do szefa.

– Weź człowieku nie rób jaj. Masz teraz chyba większy problem – wskazuję na korytarz prowadzący do głównej sali.

Ochroniarz niepewny, czy go przypadkiem nie wkręcam, z ociąganiem ogląda się za siebie. Przekonuje się, że jednak nie.

Krawaciarz najwyraźniej szybko znalazł sobie towarzystwo. Prowadzi, a właściwie ciągnie za sobą młodziutką dziewczynę, piętnasto-, może szesnastolatkę. Ubrana i wymalowana, jak na nieletnią dziwkę przystało, wyrywa się z mocnego uścisku mężczyzny; próbuje bić oprawcę, coś krzyczy, ale dopiero po chwili jestem w stanie rozróżnić słowa.

– Zostaw, puszczaj! – to najszybciej mogę zrozumieć.

– Niech tylko się matka dowie, co ty sobie wyobrażasz gówniaro!? – odgraża się facet.

– To teraz próbujesz odgrywać rolę opiekuńczego ojca? Trochę już za późno!

Gdy tylko znajdują się przy wyjściu zatrzymuje ich ochroniarz, a ja ustawiam się celowo z tyłu, by przypadkiem nie znaleźć się w centrum awantury.

– Co jest kurwa!? – ryczy tak, że wydaje się, iż drżą ściany (choć tak naprawdę drżą od łomotu muzyki), a chuderlawy krawaciarz natychmiast traci rezon. Nie puszcza jednak nadgarstka dziewczyny, czym jeszcze bardziej wkurwia bramkarza. – Ona nigdzie nie idzie pojebie. Zapłaciłeś? Za dupczenie trzeba płacić!

Niedobrze, myślę, bardzo niedobrze.

– C..co? To jest moja córka i idzie ze mną.

Facet udaje twardego, jednak widzę jak drżą mu kolana. Wcale się nie dziwię. Jeden cios takiego mutanta mógłby zrobić mu z twarzy miazgę.

Ochroniarz nie jest jednak taki głupi na jakiego wygląda; a może to po prostu doświadczenie zawodowe. Dziewczyna, choć z pewnością dobrze tutaj znana, widocznie nie jest "etatową" dziwką, przychodzi tu raczej naćpać się i zabawić, i nie pracuje dla szefa. Nie ma więc powodu, by specjalnie ją zatrzymywać i ściągać na siebie kłopoty, tym bardziej, że świadkiem jest wścibski fotoreporter z gotowym do użycia aparatem, a rozgłos, akurat w tym przypadku byłby najmniej wskazany. Lepiej po prostu pozbyć się kłopotu. Warczy więc coś w stylu:

– Wypier-dalać! I żebym cię tu więcej nie widział – choć to ostatnie, skierowane do dziewczyny, wypowiada bez wielkiego przekonania. Wie, że klub żyje z takich panienek.

Potem brutalnie wypycha oboje za drzwi.

Niestety wcale mnie to nie uspokaja. Wręcz przeciwnie. Mam przeczucie, że zaraz coś się wydarzy. Coś, na co czekałem już od dawna. Nadchodzi śmierć, by zebrać krwawe żniwo. Ale jeszcze nie teraz, nie w tej chwili. Poczekam, pozwolę rozwinąć się wydarzeniom, biec im po właściwym torze, by dopiero w odpowiednim momencie zainterweniować; zrobić to, co do mnie należy.

Powietrze na zewnątrz jest naelektryzowane, jak tuż przed burzą. Niemal widzę maleńkie wyładowania elektryczne pośród mgły. Atomy mieszają się między sobą i zderzają; plączą się również ścieżki losu. I oto widzę po przeciwległej stronie ulicy mój Obiekt. Maksym Nowicki, pseudonim Szpila. Ten gość ma na koncie tyle grzechów, że nie sposób wymienić. Handel prochami, prostytucja, pedofilia, gwałty, morderstwa, to tylko niektóre z nich. I właśnie za te grzechy przyjdzie mu za chwilę zapłacić bardzo wysoką cenę.

Mówią, że istnieją tak zatwardziali grzesznicy, że nie sposób ich nawrócić. Ich dusze są zgubione już za życia, bo nawet piekło ich nie przyjmie. To nieprawda. Na każdego istnieje metoda, a ja znam sposób, a cena… cena nie jest zbyt wygórowana.

Zbliżają się. Ojciec z wyrywającą się i wciąż wrzeszczącą córką oraz mój Obiekt. Czy ta, pozbawiona niewinności dziewczynka, jest świadoma, że to właśnie tamten człowiek jest bogiem jej życia? Że to on dostarcza jej narkotyki, których tak pragnie? Czy wie, że niebawem stałaby się jego własnością? Marną pacynką, która w pogoni za prochami zrobiłaby dla tego śmiecia wszystko? Dosłownie wszystko.

A czy ten biedny ojciec (nagle robi mi się go żal) jest świadom, że mija swego największego wroga?

Nie sądzę. Ich światy są zbyt odległe. Dziewczyna, póki co, nie stoczyła się jeszcze tak na dno, by musiała osobiście poznać stąpającego po ziemi diabła. A krawaciarz gdyby wiedział z kim ma do czynienia, nie odważyłby się przejść tuż obok. Znam się na ludziach – owieczka nigdy nie postawi się wilkowi, bo to po prostu nie leży w jej naturze. Tymczasem wygląda na to, że wszyscy troje miną się ramię w ramię na środku ulicy.

…start!

Czuję na karku lodowaty oddech nadchodzącej kostuchy. Jak zawsze wzbudza we mnie fizyczne podniecenie. Po grzbiecie przechodzą mi dreszcze podobne do tych, jakich zaznaje rozpalony kochanek, gdy partnerka trzymając w ustach kostkę lodu, namiętnie całuje go po kręgosłupie. Z każdym uderzeniem serca tłoczącego nadludzkie dawki hormonów, przenoszę się na coraz wyższy poziom świadomości, by wreszcie uzyskać stan nieporównywalny do niczego innego. Tylko ktoś, kto przeżyłby to w równym stopniu, mógłby zrozumieć o jakim uczuciu mówię.

Jestem panem życia i śmierci.

Czas płynie ślamazarnie, z sekundy na sekundę spowalniając. Każdy ruch, każdy krok, a nawet pojedyncze uderzenia serca rozciągają się na długie chwile. Mogę dostrzec masę szczegółów nieosiągalnych dla ludzkiego oka. Ma to też swoje wady – zamiast skupiać się na rzeczach naprawdę istotnych, zachwycam się mało ważnymi drobiazgami. Dzięki hiperpercepcji dostaję się do tajemniczego świata poza czasem. Widzę zawieszone w locie ćmy, niemrawo poruszające skrzydełkami, jakby powietrze miało jakąś gęstą, lepką konsystencję; kotłowanie mglistej zawiesiny; lot przypadkowo trąconych butami kamyczków; falowanie króciutkiej spódniczki dziewczyny i jej ciemnych, lśniących włosów, które, zgodnie z ruchami tułowia, oplatają się wokół twarzy, to znów płyną w powietrzu niczym morskie algi w oceanicznych odmętach.

Staram się skoncentrować na najważniejszym. Żarna zostały wprawione w ruch. Dziewczyna wciąż się wyrywa. Potyka się i przewraca kosz na śmieci. Metalowa pokrywa, ze złowrogim brzękiem toczy się po jezdni. To wszystko w nierealnie długim okresie czasu.

Przestraszony kot zeskakuje z płotu. Gaśnie żarówka jedynej w tym miejscu latarni. Może to ptak zrobił spięcie, a może pechowy zbieg okoliczności.

Ojciec wychodzi na ulicę, próbując jednocześnie uciszyć rozhisteryzowaną nastolatkę. Nie ma czasu spojrzeć czy droga wolna, zresztą przez mgłę i tak niewiele widać. Zaciekawiony akcją Nowicki popełnia ten sam błąd. Wkracza na jezdnię. Kot również – prosto pod koła nadjeżdżającego z ogromną prędkością samochodu.

Mam wrażenie, że oglądam szatański komiks, plansza, po planszy, przedstawiający opis wydarzeń. Brakuje tylko dymków z dialogami.

Kierowca w żaden sposób nie mógłby dostrzec rozgrywającej się scenerii. Jedzie zbyt szybko i nieostrożnie. Przejeżdża kota i traci panowanie nad samochodem.

Trójka bohaterów komiksu spotyka się na samym środku jezdni, a kiedy orientują się w czym rzecz jest już za późno. Dziewczynka ma jednak cholernie dużo szczęścia. Na sekundę przed zderzeniem wyrywa się z ojcowskiego uścisku, siłą bezwładności cofa się trzy kroki do tyłu i upada.

Kierowca już wie, że nie uniknie tragedii. Samochód niczym tocząca się siłą rozpędu kula do kręgli, uderza w mężczyzn, omijając stopy dziewczyny jedynie o centymetry.

Robię całe serie zdjęć. Kilkaset klatek na sekundę, tak, by w żadnym wypadku nie ominąć tego najważniejszego elementu, na którym mi zależy – dokładnego momentu śmierci, kiedy dusza opuszcza ciało. Bez tego wszystko poszłoby na marne.

Nie bez lekkiej satysfakcji stwierdzam, iż Szpila obrywa najmocniej. Dosłownie zostaje wyrzucony w powietrze, a tam, już jako bezwładna kukła wywija dwa piruety, zanim w końcu roztrzaskuje się o asfalt. Właściwie powinien był się roztrzaskać, lecz wbrew wszelkiej logice grunt przyjmuje go nadzwyczaj delikatnie, oszczędzając większości obrażeń. Nowicki żyje.

Krawaciarz przetoczywszy się przez maskę samochodu, kona przy krawężniku. Wokół zbiera się wielka kałuża krwi. Obserwuję ostatnie agonalne oddechy. Może to bezduszne, lecz w tym stanie i tak nie mógłbym mu pomóc. Nikt nie mógłby.

Oszołomiona dziewczyna, dotąd niedająca o sobie znać, nagle zaczyna przeraźliwie piszczeć. Od jej wrzasku bolą mnie uszy i nie mogę się skoncentrować, a to przecież jeszcze nie koniec. Na dodatek ściągnie świadków, którzy nie są jeszcze mi do niczego potrzebni. Muszę doprowadzić sprawę do finiszu.

Nastolatka na czworakach czołga się w stronę ojca. Powoli. Wygląda to jak mozolne pełzanie ślimaka. Spogląda na mnie nieprzytomnymi oczyma. Widzi mnie stojącego na krawężniku, nieruchomego, z lodowatą obojętnością przyglądającego się zajściu. Myślę, że błaga mnie o pomoc, lecz nie potrafię rozróżnić bełkotliwych słów. Znajdujemy się na dwóch różnych płaszczyznach czasowych i nie dogadalibyśmy się nawet gdybyśmy chcieli.

Roztrzaskany samochód stoi wbity w drzewo. Silnik wciąż pracuje. Widzę sylwetkę nieprzytomnego mężczyzny zwisającą na kierownicy. Ten mnie nie obchodzi. Jego los jest w rękach Boga, ja nie mam tu nic do roboty.

Czekam na śmierć krawaciarza, to już tylko kwestia sekund. Obrażenia wewnętrzne są zbyt poważne. Małolata podczołgawszy się, obejmuje go za głowę. Nie ma siły krzyczeć, teraz już tylko łka, a po jej twarzy spływają zły, czarne od tuszu do rzęs. Rozmyty makijaż, potargana fryzura, obdarte kolana i łokcie, ubrudzona spódniczka zawinięta tak, że spod spodu widać różowe majtki, bluzeczka z opadniętym ramiączkiem – to wszystko powoduje, że upodabnia się do dziewczyny z ostrego, mrocznego anime. Mam ochotę ją sfotografować, z tego byłoby naprawdę dobre zdjęcie. Może nawet na miarę jakiejś prestiżowej nagrody.

Dziewczyna krzyczy. Mogę się tylko domyślać, lecz wydaje mi się, że coś w stylu:

– Tatuuuusiu! Tatuuusiu nie umieraj!

Tak… teraz to jest jej tatuś, a przed chwilą chciała mu napluć w twarz.

Mężczyzna wydaje ostatnie tchnienie. I to jest właśnie ten moment w którym muszę interweniować. Unoszę aparat.

Co się właściwie dzieje w momencie kiedy wypalając duszę na cyfrowym nośniku, zatrzymuję ją przed ucieczką w zaświaty? Nigdy nie potrafiłem tego pojąć i chyba nawet bym nie chciał. Czy kości same się zrastają w przeciągu ułamków sekund? Krwawienia ustępują, krew jest zasysana z powrotem do ciała? Nie. Gęste kałuże zawsze pozostają, choćby to miało być pięć litrów, czyli tyle ile krąży w organizmie przeciętnego człowieka. Kości również pozostają rozkawałkowane, a moich klientów czeka długa rekonwalescencja. Za to najważniejsze organy pozostają nienaruszone. Więc co się dzieje? Następuje ich gwałtowna nadprodukcja, hiperregeneracja?

Nie potrafię znaleźć logicznego wyjaśnienia.

Po prostu się dzieje. Posiadam nadprzyrodzoną siłę, potrafię z niej korzystać, lecz jej nie rozumiem. To tak jak fotoamator – umie pstrykać zdjęcia, wie co nieco o układzie, świetle i innych technicznych szczegółach, lecz nie ma pojęcia w jaki sposób powstaje zdjęcie, czy jaka jest budowa aparatu. Podobnie jest z moim darem.

Zmarli przestają być zmarli. Ożywają. Czy są żywymi trupami? Nie. Są ludźmi z krwi i kości, dokładnie takimi, jakimi byli w chwili śmierci. Czy więc może zmienia się coś w ich psychice? Również nie. Są normalni, może tylko trochę ostrożniejsi, bo w większości pamiętają, że mieli wypadek, lecz nie mają pojęcia o tym, że przez jakiś czas, milisekundy, formalnie byli absolutnie nieżywi i w normalnych warunkach nie mieliby szans.

Czas powraca do normalnego biegu. Opadają emocje, przestaję odczuwać tę podniecającą wszechmoc, znów staję się tylko człowiekiem. Wyświetlacz LCD mruga natrętnie „Memory Full".

Podnosi się również mgła, jakby miała tu odegrać ważną rolę, a po jej wypełnieniu po prostu zniknąć. Może i tak było, kto wie.

Ile to wszystko mogło trwać? Piętnaście sekund? Pół minuty? Minutę?

Dopiero teraz mogę pozwolić na wezwanie pomocy. Słyszę kroki. Oto nadciąga zbieranina. Zaczną się lamenty, przekrzykiwania i pouczania, co kto powinien zrobić, a czego nie. „Niech im ktoś pomoże!", „Zróbcie coś!", „No niech ktoś się ruszy!", ale oczywiście wszyscy mocni tylko w gębie, a do udzielania pomocy nie będzie nikogo. Jak zwykle.

Przez komórkę wzywam karetkę pogotowia. Reszta jest w ich rękach. I tak będą mieli dużo roboty. Nie nastąpiło cudowne uzdrowienie, tylko cofnięcie wyroku. Rany będą goić się tygodniami, a zapoczątkowany przeze mnie proces wielkiej zmiany może rozciągnąć się na lata, a może i na całe życie.

Wracam do domu.

***

Udana sesja zdjęciowa. Do rana zajmuje mi przeglądanie wszystkich fotografii, w poszukiwaniu tylko tych dwóch konkretnych, które mnie interesują. Cała reszta, jakkolwiek całkiem niezła, jest bezużyteczna. No, może kilka wyślę do lokalnej gazety. Redaktorzy będą mieli zdjęcia z miejsca wypadku, a mi wpadnie trochę bonusowego grosza. Na brak pieniędzy nie mogę narzekać, nie robię tego za free, jednak w większości są to dochody lewe, a przecież muszę się czymś pochwalić przed skarbówką.

Zawsze kiedy patrzę na tak zepsutą duszę, jak ta Maksyma Nowickiego, ogarnia mnie fala obrzydzenia. Czuję emanujący ze zdjęcia mrok.

Nowicki, zawieszony w powietrzu, tuż po zderzeniu z samochodem. Nienaturalnie powyginany, jak zmiętoszona szmaciana lalka; zalany krwią, z zastygłym na twarzy wyrazem przeraźliwego strachu. Z ust rozwartych w niemym krzyku, ulatnia się ledwie widoczny, przybrudzony obłoczek, tylko nieco przypominający kształtem sylwetkę człowieka. Już raczej skojarzenie z pokraczną bestią byłoby trafniejsze. Dusza demona.

Takie zdjęcia określa się mianem przeklętych. Wystarczy, że nieodpowiednia, najczęściej słaba psychicznie osoba spojrzy i nagle zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Nawet mnie nieraz przechodzi dreszcz. A przecież sam tworzę te straszne obrazy. Ktoś niepowołany mógłby pod ich wpływem oszaleć, a jego dusza zostałaby wciągnięta w mrok na wieki. Nie chciałbym zobaczyć w rzeczywistości tego, co tak chętnie jest wykorzystywane w horrorach – opętanie przez złego ducha, zamkniętego w jakimś przedmiocie. Naprawdę bym nie chciał, dlatego moje zdjęcia są mocno chronione, tak, aby nikt nigdy nie mógł się do nich dostać. Nikt, poza ich właścicielami – i to też nie wszystkimi. Nie każdy na to zasługuje, a niektórzy po prostu nie wiedzieliby co z nimi zrobić.

Fotografia ojca tej nastolatki jest zupełnie inna. Mężczyzna, choć zakrwawiony i połamany, umiera spokojnie z głową wspartą na kolanach rozpaczającej córki. Teraz zapewne oboje są w szpitalu, a dziewczyna czuwa przy jego łóżku. Wiem to na pewno. Tak zmienia się ludzi. Śmierć tego człowieka była tylko środkiem do uzyskania celu. Jeśli pod wpływem owego zdarzenia coś się w jej życiu zmieni, to wygrała nowe życie, jeśli nie, no cóż… będzie zgubiona. Tylko całkowicie zły człowiek nie doceniłby, że ojciec nieomal stracił życie próbując wyciągnąć córkę z bagna. Mam nadzieję, że małolata to dostrzeże i stanie się lepszą osobą. Nie mam już po co ingerować, reszta należy do nich. Nigdy nie dowiedzą się o zdjęciu i o tym, jak blisko byli prawdziwej tragedii.

Z Nowickim sprawa jest inna. Musi wiedzieć, że umarł i żyje tylko dzięki mnie; że trzymam jego życie w garści i mogę w każdej chwili zrobić z nim co chcę. Wystarczy, że zniszczę fotografię i kartę pamięci, a będzie koniec. Ba! Wystarczy, że wbiję szpilkę w oczy Szpili, a na zawsze straci wzrok. Taka jest potęga przeklętego zdjęcia. Jestem Złodziejem Dusz, a ta należy już do mnie. Może strach przed śmiercią nie jest najlepszą metodą na zmianę człowieka na lepsze, lecz najbardziej skuteczną, a już na pewno dla kogoś takiego jak Szpila – tchórza, maskującego tę słabość podłymi uczynkami.

Zamierzam odwiedzić go jeszcze dziś. Pokazać co mam i co mogę z tym zrobić. Wymusić przysięgę; powiem mu jak powinien postąpić. Pokieruję go we właściwą stronę.

 

„Choćby wasze grzechy były jak szkarłat, jak śnieg wybieleją; choćby czerwone jak purpura, staną się jak wełna. Jeżeli będziecie ulegli i posłuszni, dóbr ziemskich będziecie zażywać. Ale jeśli się zatniecie w oporze, miecz was wytępi."

[Iz 1, 18-20]

 

Zużytą kartę pamięci oraz zdjęcie krawaciarza wkładam do sejfu, gdzie będą bezpieczne obok kilkudziesięciu innych trofeów. Fotografię Nowickiego zabieram ze sobą. Czas złożyć niezapowiedzianą wizytę.

F.

Koniec

Komentarze

Jest to drugie opowiadanie o tajemniczym "F". Pierwsze zostało opublikowane w e-zinie Fahrenheit nr 68 (jeśli ktoś byłby ciekawy).

Pozdrawiam i życzę miłej lektury

Bardzo mi się podobało.
Znalazłam kilka niezręcznych sformułowań i gdzieś coś nie tak z przecinkiem, ale absolutnie nie przeszkodziło mi to w odbiorze tekstu.
Uważam, ze pomysł ciekawy, a i wykonanie dobre, więc gdybym mogła oceniać, wagałabym się między pięć, a sześć. ;)
wreszcie nadzwyczajną jasność umysłu, graniczącą niemal z telepatią. - tu jedna z tych domniemanych niezręczności, nie wiem, czy telepatia jest odpowiednim słowem, no ale nieważne to akurat.
Inne z takich rzeczy to "pasemka mgły". Ładnie brzmi, ale mgła to chyba jednak w pasemkach nie występuje.
Nie chce mi się więcej szukać na siłę, nic specjalnie nie rzuciło mi się w oczy.
Pójdę poszukać teraz tego drugiego opowiadania.;)
Ale najpierw chyba zrobię polecajkę do najlepszych opowiadań miesiąca.;D
Pozdrawiam

Dziękuję bardzo za pozytywny komentarz i cieszę sie, że ci się podobało. Nie ma lepszego wyróżnienia dla autora niż zainteresowanie czytelników ;) To motywuje do dalszego działania.

Pozdrawiam

Opowiadanie naprawdę świetne bardzo miło mi się je czytało. Poza tym mi człowiekowi, który chciałby, choć w połowie tak dobrze, jak ty pisać nasuwa się pytanie czy ty jakoś rozwijałeś swoje umiejętności przed zamieszczaniem tu opowiadań, czy to u ciebie jest, po prostu wrodzony talent do pisania, bo widziałem ze drugie opowiadanie również zebrało dobre komentarze

Bardzo dziękuję ;)

To nie są moje pierwsze opowiadania.  Umiejętności rozwijałem długo i nadal rozwijam, aby pisać choć w połowie tak dobrze jakbym chciał ;) Wrodzony talent do pisania... czy coś takiego istnieje? Pewnie tak, ale to przede wszystkim dużo, dużo pracy. Każdy ci to powie, że bez tego nie ma efektów.

Naprawdę niezły tekst. Sam pomysł to jedno - takich ludzi o nietypowych zawodach/dziwnych właściwościach było już pełno w literaturze fantastycznej i trzeba się nagimnastykować, żeby nie być "jednym z wielu". Trzeba taki pomsł podać tak, żeby czytelnicy zawołali "więcej!". Wydaje mi się, że Tobie się udało. Bardzo dobrze napisany, wciągający tekst, zapadający w pamięć bohater. Gdyby był bohaterem powieści, to może nawet bym taką powieść kupiła?

Dziękuję. Gdzieś w zakamarkach umysłu kołacze mi się myśl o powieści lub zbiorze opowiadań, więc kto wie... Jeśli w 2012 roku nie skończy się świat, to jest szansa ;)

Bardzo fajnie wykorzystałeś motyw aparatu kradnącego duszę. Naprawdę świetne opowiadanie. Dobrze napisany tekst, wciągnęło mnie od pierwszych linijek i z zaciekawieniem czytałem do samego końca. Podoba mi się, że pomimo niezwykłości całej sytuacji,  bohater jest nadal zwykłym gościem, który po prostu robi swoje, najlepiej jak umie. Ta zwyczajność i brak dominującej mesjanistycznej nuty (o co przy takim pomyśle było łatwo) jest według mnie wielkim plusem tekstu.

 

Pozdrawiam.

Tekst z zaletami. Byłbym jednak szczęśliwszy jako czytelnik, gdyby autor przysłowki i przymiotniki ciął bez litości. Za dużo tego. I w dodatku nie używa autor tych ozdobników - bo przymiotnik i przysłówek to w gruncie rzeczy ozdobniki - odkrywczo. Jak "podmuch" to "lodowaty", jak "opinia" to "zła". Naprawdę, King ma rację po tysiąckroć, kiedy w "Pamietniku rzemieślinka" pisze: "przysłowek nie jest twoim przyjacielem". Versus, proszę, zapamietaj: przysłowek nie jest twoim przyjacielem. Wywal z następnego tekstu wszystkie, a potem zobacz, gdzie naprawdę trzeba jakiś dać. Mimo wszystko: tekst wciąga. dlatego wyróżnienie, czyli piórko. :)

Dzięki za tę cenną uwagę, popracuję nad tym. A Pamiętnik rzemieślnika, mam, czytałem, ale chyba jeszcze raz do niego wrócę.

Piórko cieszy ;)

versus, nie sluchaj sie jakuba, to nie tak, King mial na mysli zupelnie inne zrozumienie rzeczy.
Czyli nie powinno sie pisac: wieje lodowaty wiatr tylko zamienic to na literacki język: wieje wiatr, jakby kawałki lodu uderzały w ...coś w tym stylu.  Czyli zamiast ozdobnika do rzeczownika, metaforka, bardzie lub mniej wyrafinowana.

Nowa Fantastyka