- Opowiadanie: Ogórke - Śmierć łagodne ma oblicza

Śmierć łagodne ma oblicza

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Śmierć łagodne ma oblicza

Morian Nieśmiertelny wyszedł z domu przyodziany w oficjalny strój. Dbał o swój wizerunek wśród klientów. Chciał wyglądać tak jak go sobie wyobrażano. Przed wiejską chatką rozciągał się cudowny widok na pole pszenicy. Była ona czymś więcej niż pospolitą rośliną. Z każdym kłosem łączyła Moriana osobista relacja, więź, wspomnienie z niezwykle długiego życia. A właściwie to nie-życia. To było dla śmiertelników niepojęte. Jak można być, a nie żyć? Jednak właśnie na takiej zasadzie bytowały śmiercie.

 

Morian miał jeszcze parę minut do wizyty u niejakiego Waldemara Stołeckiego. Schował kosę pod czarną, postrzępioną szatą. Długimi kośćmi muskał wiecznie złote kłosy. Niektóre wręcz uginały się od ilości ziarna. Inne był puste. Jednak samotny śmierć wszystkie kochał tak samo.

Najwyższą z wartości była dla Moriana praca. Oddawał się jej w stu procentach. Ze sterty papierów wybierał najstarsze zlecenie. Odszukiwał adres klienta i składał delikwentowi krótką wizytę. Później już tylko szybki ruch kosą bądź innym narzędziem i sruu na cmentarz! Lubił czystą robotę, a w sposobie uśmiercania kierował się prostotą. Unikał wpychania ludzi pod pociągi, katastrof lotniczych, czy epidemii. W wolnym czasie siadał na środku pola i rozmawiał ze swoimi złocistymi towarzyszami. Innym razem odgrywał przed nimi zabawne scenki. Pszenica odpowiadał mu łagodnym szumem. Było to dla niego magiczne miejsce. Jedyne, w którym nie zbierał plonów. Tylko to zboże towarzyszyło mu w wieczności.

 

Czas się zbierać. Nieśmiertelny pstryknął palcami i znalazł się przed starymi drzwiami rozlatującej się chałupy. W środku paliło się słabe światełko. Przestępując wysoki próg wszedł wprost do ciasnej kuchni.

– Dobry wieczór – przemówił nieśmiało, wyciągając kosę spod szaty.

Brodaty mężczyzna poderwał się z krzesła i zaraz opadł na nie z powrotem. Był potwornie zaniedbany i okropnie cuchniał mieszaniną dziwnych zapachów. Widok śmiercia przeraził go na chwilę, ale potem w oczach Stołeckiego pojawiło się zobojętnienie.

– Niech zgadnę. Nadszedł mój koniec? – klient nie wydał się przejęty swoim losem.

– Właściwie to będzie dopiero początek. Ostatnie życzenie? – Morian lubł pewien ustalony rytuał. Tak pracowało mu się znacznie lepiej.

– Chciałbym z tobą pogadać.

Śmiercia zatkało. Z natury skryty, unikający ludzi, rzadko nawiązywał z nimi jakiekolwiek kontakty. Ogólnie z trudem przychodziło mu zawiązywanie nowych znajomości. Ale żeby odmówić umierającemu?

– No dobra. Pięć minut.

– Usiądź, proszę. Waldek – klient wyciągnał dłoń. W momencie uścisku przeszedł go nieprzyjemny dreszcz.

– Wiem, Morian Nieśmiertelny jestem.

– Moje życie było parszywe… – mężczyzna zaczął się żalić. Śmierć nienawidził tego typu rozmów. A właściwie monologów, których zdarzało mu się wysłuchiwać – Szkoda, że muszę już umierać. Może mógłbym coś naprawić? Nieważne, i tak za późno, prawda?

– Niestety.

– Widzisz, dziesięć lat temu zostawiłem żonę i dziecko. Głupi byłem. Kochałem ich, ale jeszcze bardziej kochałem procenciki – w tym miejscu wymownie uderzył się w szyję – Bałem się walczyć z nałogiem. Cholernie się bałem. Stchórzyłem… Ni… – Waldkowi drżał głos – Nigdy więcej nie pokazałem im się na oczy. Pewnie nic nie stracili. Pewnie jest im tak lepiej… – otarł łzę spadającą po policzku.

Nieśmiertelny ze zdziwieniem odkrył, że historia całkiem obcego człowieka dziwnie go poruszyła. Poczuł współczucie, choć ten człowiek wcale nie błagał go o ratunek. O nic nie prosił. Jakie to było dziwne.

Waldek kontynuował zwierzenia.

– Zniszczyłem życie nie tylko sobie i mojej żonie, ale też niewinnej, maleńkiej istocie. Dlaczego byłem taki głupi? Dlaczego?

Śmierć wolał nie patrzyć w przekrwione oczy Stołeckiego. Chciał mu pomóc. Ale jak? Zlecenie to zlecenie. Każdy człowiek musi umrzeć.

– Nie jesteś złym człowiekiem, Waldek – było go stać jedynie na tyle.

– Nikt mi nic nie zawdzięcza. Nikomu nie byłem potrzebny.

Śmierć odwrócił się. Stary zegar na ścianie odliczał upływający czas. Waldek powinien był już nie żyć. Choć łza nie zakręciła się w pustym oczodole, Nieśmiertelny poczuł głębokie wzruszenie. Co teraz robić? Niezręczna sytuacja. Nie potrafił go teraz zabić. Trafiła kosa na kamień.

– Co ze mną będzie jak już umrę? – spytał w końcu Stołecki.

– Trafisz na pola.

– Elizejskie? – mężczyzna dopytywał z ironią.

– Noo, tak jakby – Morian udzielił wymijającej odpowiedzi.

– Dużo masz pracy? – klient nagle zmienił temat próbując się otrząsnąć.

– Sporo. Każdego zazwyczaj odwiedzamy z osobna.

– To jest was więcej?

– O, tak! Sam nie dałbym rady. I w ogóle to ja lubię tradycyjne metody – wskazał na błyszczącą kosę – taki romantyk ze mnie. Natomiast koledzy, w czasie wojny na przykład, to normalnie kombajnami jeździli. No bo to wygodniej, szybciej. Wiadomo, każdemu się spieszy.

Zapadła krępująca cisza. Morian siedział w bezruchu jak sparaliżowany. 'Aleś mnie załatwił. Jeszcze nikt mnie tak nie przerobił.'

Nagle Waldek wstał, schylił się i ułożył głowę na stole.

– No to dawaj, jak musisz. Byle szybko.

– Nie zabiję cię. Nie mogę – zdecydował śmierć.

– Jak to? – niedoszły klient wyprostował się – Nie będziesz miał problemów?

– Eee, tam. Drobiazg. Napisze się odwołanie od decyzji uśmiercenia. Takie rzeczy się zdarzają – Morian wcale nie był tego taki pewien. Nigdy nie miał bliższego kontaktu z 'górą'. Szef musiał być kimś cholernie dostojnym skoro nigdy nie rozmawiał z nim twarzą w twarz – zadzwoń do córki. Wpadnę innym razem – spróbował się uśmiechnąć.

 

Morian spieszył się, aby nie zmienić zdania. Nie chciał się rozmyślić. Oparł długą kosę na ramieniu i obrócił się gwałtownie w stronę wyjścia pragnąc jak najszybciej dotrzeć do domu. Kosa zahaczyła o coś zataczając koło. Usłyszał głuchy dźwięk przedmiotu uderzającego o podłogę. Obejrzał się i zamarł.

– O cholera! Jak mogłem być tak nieostrożny!- biadolił załamując ręce nad trupem leżącym u jego nóg. Głowa Stołeckiego potoczyła się parę metrów po nierównej podłodze. Szeroko otwarte oczy zdawały się ciągle widzieć i rozumieć całą sytuację.

– Przepraszam, wypadek… – wydusił z siebie Morian. Szkoda było gościa. Fajny chłop w sumie.

Śmierć wyciągnął z kieszeni tubkę kleju 'Super Truper' – No cóż, widocznie tak miało być – pocieszał się – Właściwie po to tu przyszedłem.

Jednym ruchem ręki wprowadził kałużę krwi z powrotem do organizmu Waldka, a głowę przykleił do korpusu. Lubił zostawiać po sobie porządek. Dopiero by się policja zaczęła doszukiwać morderców, gdyby zobaczyli ciało bez głowy! Teraz trup wyglądał na klasyczny zawał serca. Śmierć wstał wyciągając ręce do przodu i wymówił tradycyjną formułę:

– Czas przeżyty twój, będzie na wieki mój. Gdzie bezkresne pola, dopełni się twa dola.

Morian pstryknął palcami i wrócił do domu. Wtedy pewna myśl rozjaśniła jego oblicze. Waldek jednak komuś pomógł. I to jemu samemu. Przez kilka minut rozmowy, śmierć nauczył się współczuć człowiekowi. To było coś zupełnie nowego.

 

**********************************************************************************************

 

Nieśmiertelny stał przed domem i spoglądał w dal. Przybrał ludzką postać. Była znacznie wygodniejsza, a poza tym bardzo źle znosił przeciągi mając same kości. W jeansach i koszuli w kratę, żując w ustach źdźbło trawy, wyglądał jak normalny rolnik. Nie ruszał się. Popadł w głeboką zadumę. Rozmyślał o sobie. O tym czego w życiu dokonał. Spojrzał na łany zboża i ujrzał ludzi, których 'przeprowadził na drugą stronę'. Widział Sokratesa, Kartezjusza, Napoleona i Micheala Jacksona. Lecz przed rzędami złotych kłosów pojawił się nowy, zielony pęd. Śmierć dostrzegł go dopiero parę dni temu. Podszedł do niego, przykląkł i pogłaskał czule.

– Oj Waldek, Waldek. Co z ciebie wyrośnie?

Koniec

Komentarze

 Niby sprawdzałem, ale boję się, że przeoczyłem jakiś kompromitujący/żenujący/żałosny błąd... Proszę o uwagi :)

Tragedii nie ma, ale interpunkcję w dialogarz rzeczywiście mógłbyś poprawić.

 

Samo opowiadanie nie zachwyciło mnie specjalnie. Nawet jakby trochę zbyt ckliwe, jak na mój gust.

dialogach, grrr... :evil:

Sympatyczna historyjka.Podobalo mi się. Szczególnie motyw z polem.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

dziękuję :)

W sumie to symaptycznie się czytało.

Bardzo ciekawe opowiadanie. Nie jest to oczywiście majsterszyk, ale broni się orginalnym pomysłem. Dam 4. Jest to bardzo zasłużona potrzeba. Pisz szybko!

 wszelkie dolegliwości moich opowiadań (językowe i stylistyczne) będę starał się eliminować, jednak niezmiernienie mi miło czytać, że pomysł jest ciekawy:) Dzięki!

Sympatyczne - to dobre słowo do opisania tego opowiadania. I spokojne - jak upalne sierpniowe popołudnie, kiedy nawet muchom odechciewa się latać... Ale postać śmiercia - znów użyję tego słowa - sympatyczna :)

Całość skojarzyła mi się z Pratchettowskim Śmiercią, który nota bene jest jednym z moich ulubionych bohaterów :)

Jeśli chodzi o zapis dialogów (wciąż nie poprawiony, jak widzę) to polecam poradnik Mortycjana: [tu].

Dobrze mi si e ten tekst czytało. Nie chce wytykać błędów, bo zajmowałem się czytaniem, a nie skanowaniem opowiadania. :P

encore, chyba dośc młody jesteś jeszcze, skoro piszesz w taki sposób...Błędów nie wyłapuj, coś Ty, "nieopyla się". Zwłaszcza dla geniuszy :)
Opowiedziana historia jest naprawdę fajna. Pomysł ciekawy i nietuzinkowo pokazane dusze po śmierci w źdźbłach pszenicy. :)

Nowa Fantastyka