- Opowiadanie: Lavekall - Ku chwale, część pierwsza.

Ku chwale, część pierwsza.

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ku chwale, część pierwsza.

1.

Był słoneczny poranek. Rishadan obudził się na potwornym kacu. Światło wpadające przez okno izby oślepiało go całkowicie. Obrócił się na drugi bok i próbował zasnąć, jednak równomierne uderzenia czyichś stóp o posadzkę wybiły mu ten pomysł z głowy.

– Ciszej tam! Nie widzicie, że człowiek półprzytomny leży? – chciał krzyknąć, lecz wydał z siebie jedynie gardłowy pomruk.

Głosy ucichły. Ktoś pochylił się nad nim i trącił go w ramię.

Rishadan otworzył oczy.

– Czego?

– Ty żyjesz? – rzekł ktoś zdziwionym głosem – Myśleliśmy, że ten wczorajszy samogon cię położył na amen.

– Żyję, jak widać – przewrócił oczami – przyniósłbyś szklankę wody rodakowi w potrzebie!

Stojący nad nim mężczyzna uśmiechnął się i wstał. Chwilę później do ust Rishadana trafił życiodajny płyn.

– Dzięki.

Podniósł się z podłogi i spojrzał wokół siebie. Zakręciło nim ale dzielnie utrzymał pion i mruknął:

– No pięknie.

Chatę Rishadana „zdobiły" pamiątki z wczorajszej imprezy. Gdzieniegdzie leżeli jego kompani, wokół niego walało się całkiem sporo butelek po bimbrze domowej roboty. To cholerstwo miało co najmniej sześćdziesiąt procent mocy – pomyślał i odwrócił głowę. Ktoś właśnie zwracał wczorajszą kolację przez okno, prosto na jego zadbany trawnik.

– Ile my wczoraj tego wypiliśmy? – spytał towarzysza, który uratował go od śmierci z pragnienia.

– Cholera wie… przy siódmej straciłem rachubę.

– Powiedz mi, że nie wychlaliśmy wszystkiego – jęknął.

– Jak będziesz w stanie ustać na nogach to sam sprawdź. Chyba wiesz, gdzie masz gorzelnię – rzekł ironicznie.

Rishadan westchnął ciężko.

Powszechną „tradycją" w Lerholdzie było pędzenie bimbru. Było to spowodowane zdradziecko wysokimi cenami alkoholu. Władza oczywiście chciała jak największego zysku dla siebie, a nie myślała o obywatelach. Na całe szczęście zlikwidowano niedawno zakaz samego pędzenia samogonu. Teraz prohibicją objęta jest jedynie dystrybucja i handel. Na własny, domowy użytek można bimber posiadać. Wiadomość ta z pewnością ucieszyła niemal wszystkich obywateli Lerholdu.

Rishadan na stałe mieszkał w Coriat, małej wiosce na wschodzie Kontynentu, niemalże nad samą Wielką Wodą. Coriat liczyło może tysiąc mieszkańców, co na warunki krajowe było niemal zerowym wskaźnikiem zaludnienia. Rishadan był dobrze zbudowanym mężczyzną, miał dziewiętnaście lat. Miał ciemne włosy, sięgające do ramion. Oczy lśniły purpurą, co było znakiem rozpoznawczym jego rodu.

Wstał. Przyszło mu to z trudem tak wielkim, że ciężko go do czegokolwiek przyrównać. Zachwiało go i oparł się o ścianę. Z trudem trzymając równowagę ruszył w stronę piwnicy, gdzie miał gorzelnię.

– Th'norn! Idziesz ze mną na dół? Mogę potrzebować asekuracji – uśmiechnął się gorzko.

– Czemu nie? – odrzekł retorycznie wywołany mężczyzna i poszedł za Rishadanem.

Th'norn był nie kim innym jak „wybawcą" Rishadana od kaca. Był rok starszy od dziewiętnastolatka i był jego sąsiadem. Miał krótko przycięte, jasne włosy i błękitne oczy. Podobnie jak jego towarzysz, był człowiekiem. Ma to o tyle istotne znaczenie, że wraz z nimi w izbie przebywało jeszcze dwóch ludzi, półelf oraz hybryda gnoma z człowiekiem… Cóż, nie wszyscy mieli szansę urodzić się w pełni związanymi z jakąś rasą. Co nie oznacza, że był gorzej traktowany przez kompanów. Byli ze sobą zżyci dość mocno, już nie jedną bestię razem upolowali i nie jedną flaszkę obalili.

Trzeba wspomnieć, że cała szóstka była zaprawionymi w boju łowcami. Każdy z nich miał już niejedno stworzenie na sumieniu, jednak nie zabijali istot myślących. Nawet, jeśli był to krasnolud. Na pustkowiach i moczarach często można było spotkać rozmaite bestie, od utopców do wilkołaków. Często eksterminowali bestie dla rozrywki, jednak z czasem pomyśleli, że przecież można na tym zarobić. Reszta grupy podchwyciła pomysł i zaanonsowali swoje usługi gdzie tylko się dało. Czasem trafiały się zlecenia banalne, jak wybicie nietoperzy czy szczurów w piwnicy jakiegoś arystokraty, czasem trafiały się pierońsko trudne jak przepędzenie demonów czy poltergeistów z nawiedzonego domu. Jako, że było to ich jedyne źródło utrzymania akceptowali niemal każdą robotę, aczkolwiek zawsze odmawiali jeśli chodziło o zwyczajne morderstwo. Byli łowcami bestii, nie łowcami głów.

Odsłonili właz prowadzący do piwnicy. Zeszli ostrożnie po stromych schodach na dół. Swoją drogą, dlaczego one są aż tak strome?! – pomyślał Rishadan.

Odsłonił płachtę oddzielającą część oficjalną piwnicy od drugiej. Uff, zostało jeszcze trochę. Czyli nie wypili wszystkiego. Sześć pełnych, zakorkowanych butelek śliwowicy stało pod ścianą i wyraźnie czekały na to, by ktoś je otworzył. Th'norn niepewnie chwycił za jedną i niemal szepnął:

– Lecz się tym, czym się strułeś, co nie?

Rishadan pokiwał jedynie głową i uderzył otwartą dłonią w dno butelki. Odkręcił wywar i napawając się cudownym zapachem śliwek wziął solidnego łyka. Piekło w gardle, jednak ulga była niewyobrażalna. Uśmiechnął się szczerze i powiedział:

– Śmiało.

Th'norn, pamiętając zeszłą noc jakby z niepokojem podniósł szyjkę do ust, ale także napił się i również na jego twarzy wymalował się uśmiech.

– Na górę?

– Mhm.

Wyszli na górę, opuszczając właz i spojrzeli przed siebie. Wszyscy w izbie jako tako podochodzili do stanu wczorajszego, więc niewiele myśląc Rishadan wyciągnął szkło z szafki i polał wszystkim uczestnikom tego kulturalnego spotkania towarzyskiego jeszcze po kieliszku.

Koniec

Komentarze

Sto dwudzieste trzecie opowiadanie, rozpoczynające się kacem.
Dziekuję, postoję, poczekam na coś bardziej intetresującego.

Prawda? Ziew.

Nie czytałem poprzednich opowiadań, nie jest złe, ale wstawianie tak mało ważnego fragmentu dla historii nie ma za bardzo sensu. Jest pare powtórzeń, nie jest źle.

Czy wszystkie te opowiadania zaczynają się kacem, a kończą piciem alkoholu? Ludzie ile można...

Ludzie ile można...
Nie pytaj. Moda. Kiedyś się skończy.

Nie wiem, czego tu więcej - clishe, czy powtórzeń...

Wybaczcie niski poziom tego opowiadania, zdecydowana większość innych tutaj prezentuje o niebo wyższy poziom, ale dopiero zaczynam, staram się rozwijać swój warsztat literacki ale to nie przychodzi z dnia na dzień, więc praktyka i jeszcze raz praktyka, aż dojdę do przyzwoitego poziomu ;) A konstruktywna krytyka zawsze się przyda.

Czy wszystkie te opowiadania zaczynają się kacem, a kończą piciem alkoholu?
Gdyby tak było, to przynajmniei mielibyśmy fantastyczny wątek cofania się w czasie. ;-)

Bohaterowie piją poprostu niedoletnie wino ;]

Nowa Fantastyka