- Opowiadanie: Mick - Śmierć na Górze Strachów - część 1

Śmierć na Górze Strachów - część 1

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Śmierć na Górze Strachów - część 1

Rozdział 1

 

 

Muzyka biła z głębi lasu. Były to dźwięki jakiejś wiejskiej kapeli.

Dzięki temu dwóch żołnierzy, pomimo panującej nocy, szybko odnalazło swój cel. Był to dość duży dworek, stojący samotnie pośród drzew. Świece paliły się we wszystkich oknach. Przechodzące w nich, co chwila postacie, wskazywały, że ruch w środku jest spory.

Żołnierze zapukali do drzwi wejściowych. Otworzył młody, chudy chłopak. Widok mężczyzn w zbrojach z mieczami przepasanymi u boku mocno go zdziwił.

– O co chodzi? – zapytał.

– To my tu jesteśmy od zadawania pytań! – warknął jeden.

– Szukamy właścicieli tego domu – powiedział drugi znacznie spokojniej.

– Mamy i taty nie ma.

– Sami się przekonamy – rzucił groźnie pierwszy i nie pytając gospodarza o zgodę wlazł do środka.

– Bardzo dziękujemy za gościnę – rzekł drugi i także wszedł.

Cały dom był pochłonięty imprezą. Na środku salonu tańczyło wielu młodych ludzi. Usadowiony z boku zespół grał wiejskie piosenki. Na stołach walały się wielkie ilości jedzenia. Wino oczywiście, też było. Żołnierze zajrzeli w każdy kąt. W końcu stwierdzili, że właścicieli naprawdę nie ma i poprosili ich syna na słówko.

– Gadaj, gdzie są albo… – zaczął żołnierz, ale jego kolega przerwał mu:

– Uspokój się! Ten młody człowiek wszystko nam powie, prawda?

Chłopak domyślił się już, że grają z nim w dobrego i złego żołnierza. Postanowił dowiedzieć się, o co chodzi.

– Dlaczego szukacie moich rodziców?

– Ty psie! Mówiłem ci już, że to my jesteśmy od zadawania pytań!

– Chcemy wyjaśnić pewną sprawę.

– Nie wiem gdzie są. Czego od nich chcecie? I możecie już przestać grać w złego i dobrego żołnierza. To na mnie nie działa.

Mężczyzna, który jeszcze przed chwilą zachowywał się jak rozwścieczony pies, teraz podjął normalnie:

– Nie możemy powiedzieć dlaczego ich szukamy.

– Jak to?

– Wtedy nie chciałbyś ich nam wydać, tak wysoka kara grozi za czyn, który popełnili.

Bohaterowi zmroziło krew żyłach. Uszła z niego cała ochota do zabawy. Dziesiątki myśli skakały mu po głowie. Co się mogło stać? Przecież jego rodzice byli takimi spokojnymi ludźmi, czasami nawet denerwująco nudnymi. Nie pozwalali mu na żadne szaleństwa.

– Ja… nie wiem – wytrajkotał w końcu.

– Dobra. Czuję, że dziś nic się tu nie dowiemy. Miłej zabawy.

Żołnierze wyszli.

Ha! Jak mógł pomyśleć, że po tym, co powiedział, będę mógł się dobrze bawić – pomyślał bohater.

 

 

Nazajutrz, o poranku główny bohater zbudził się po bardzo krótkim i niespokojnym śnie. Rozejrzał się po domu. Rodziców jak nie było, tak nie było, a wyjechali przedwczoraj! Za to znalazł walających się po podłogach i stołach, śpiących kolegów.

A przecież mówiłem, żeby mi się tu nie upili – pomyślał zdenerwowany.

Przegonił towarzystwo do domu i zabrał się za sprzątanie. Kiedy skończył, położył się na kanapie i głęboko odetchnął. Minęło już południe. Postanowił spokojnie poczekać na rodziców. Kolejne godziny mijały, a oni ciągle się nie pojawiali. Niecierpliwił się i martwił. W końcu, grubo po piątej, wyszedł na dwór i zaczął iść jedyną dróżką prowadząca z dworku do miasta. Jeśli mieli wrócić, to tylko tędy. Chłopak chciał wyjść im naprzeciw.

W pewnym momencie zobaczył w oddali dwie sylwetki zmierzające w jego stronę. Bardzo się ucieszył. Pobiegł w ich stronę, ale z bliska okazało się, że są to tylko dwaj znani mu już żołnierze.

– A, to znowu wy – podjął z grymaśną miną. – Rodziców jeszcze nie ma.

– Wiemy. Przyszliśmy po ciebie.

– Co? Jak to? Nigdzie nie idę!

Żołnierze wzięli go pod ramię i unieśli w powietrze.

– Opór jest daremny.

Wiedząc, że tak jest w rzeczywistości, chłopak powiedział:

– Dobra. Pójdę z wami, więc postawcie mnie już na ziemi.

I ruszył z nimi w stronę miasta.

Może w końcu dowiem się, o co chodzi – myślał w duchu.

 

 

Zaprowadzili go wielkiego zamku stojącego na wzniesieniu pośrodku miasta. W środku szli długim korytarzem, mijając kolejno różnych ludzi, stojących jeden za drugim. Jeden trochę się zdenerwował.

– Hej! Jeśli na audiencję do władcy, to koniec kolejki jest tam – wskazał palcem.

– To sprawa priorytetowa – odparł jeden z żołnierzy. – Mamy pierwszeństwo.

Słysząc to, chłopak bardzo się przejął. Przypomniał sobie postać króla. Sam nigdy go nie widział, ale według opowiadań rodziców był to bardzo miły, starszy człowiek. On na pewno wszystko spokojnie wyjaśni.

Weszli na sali tronowej. Na złotym, umieszczonym na przeciwległym końcu sali tronie nie siedział starzec, lecz niska, rudowłosa dziewczyna. Chłopak stracił resztki nadziej, że wszystko dobrze się ułoży. To była Leonia. Według rodziców, wredna i rozkapryszona dziewucha. Z boku sali siedział jeszcze łysy urzędnik przy małym biurku.

– Wasza wysokość – przemówił. – Oto Fin Rain, syn Pelagii i Rudolfa.

Leonia wlepiła bystre spojrzenie w chudego chłopca o brązowych włosach i oczach tego samego koloru. Poczuł, jak żołądek podchodzi mu do gardła. Zdawał sobie sprawę, że będzie źle, jeśli to ta dziewczyna zajmie się jego sprawą, wypalił, więc:

– Żądam audiencji u samego króla!

– Król zmarł wczoraj. Teraz rządzi nami królowa Leonia – chłodno powiedział urzędnik.

Co za pech. Fin bardzo się zestresował. Dał nowej władczyni wyraźny znak, że mu się nie podoba, a poza tym przypomniał jej o śmierci ojca… Ach! Kiedy patrzył na jej rozzłoszczoną minę, wiedział już, jak bardzo ma przechlapane, niezależnie od tego, o co chodzi.

– Nic nie powiem bez prawnika! – krzyknął jeszcze rozpaczliwie.

– Nie stać cię – powiedziała z uśmiechem Leonia.

– Ależ stać! Mam pięć tysięcy rengów w banku Rickiego i jeszcze dwieście w skarbonce w domu, a poza tym jest jeszcze bardzo wartościowa kolekcja piór i…

– Wszystko to zostało skonfiskowane. Dworek także.

Fina oszołomiła ta wiadomość. Po chwili doszedł do siebie i krzyknął:

– Dowiem się wreszcie, o co chodzi?!

Jeden z żołnierzy zdzielił go w kark.

– Jak ty się zwracasz do królowej? Pani, mam dać mu nauczkę?

– Nie trzeba. Musimy wreszcie wyjaśnić tę sprawę. A więc sytuacja wygląda tak: twoi rodzice byli na dworze mojego ojca głównymi skarbnikami, jak zapewne wiesz. Jako jedni z nielicznych ludzi w tym królestwie mieli dostęp do głównego skarbca i… wykorzystali to. Dwa dni temu, nocą, zabili czterech strażników i ukradli wszystko. Całe dwa miliony rengów w klejnotach i papierach wartościowych !

– Nie możliwe! To nie mogli być oni!

– A jednak. Kto inny zdołałby się dostać do skarbca? Poza tym kilku chłopów widziało ich jadących w stronę zachodniej granicy z dużym ładunkiem w powozach.

Fin nie dowierzał. Młoda królowa ciągnęła dalej:

– Rozumiesz jak poważna jest sprawa? To była znaczna część skarbu królestwa. Dodatkowa nie możemy już ich odzyskać, bo za zachodnią granicą rządzą dzikie i brutalne plemiona barbarzyńców. Jeśli, choć mały oddział naszych żołnierzy postawi tam stopę, niechybnie zacznie się krwawa wojna. Mój ojciec umarł wczoraj ze zmartwień.

Setki chaotycznych myśli tłukły się po głowie bohatera. Jak rodzice mogli zrobić coś takiego? Czterech strażników? Daliby radę ich zabić? Pewnie ktoś ich zmusił. A może to żart?

Dopiero po chwili zaczął myśleć logicznie. Znał trochę prawo, uczył się go w szkole. W takich sytuacjach… o nie! Jeśli nie można złapać winowajców, to ciężar zadośćuczynienia przechodzi na ich najbliższych.

– Nie możesz! – krzyknął, patrząc na Leonię.

– Ależ mogę. Skonfiskowano już cały majątek twoich rodziców, a więc także i twój, ale wystarczy tego na zaledwie sto tysięcy rengów. Obawiam się, że będziesz musiał odpracować resztę w kamieniołomach.

– Ha! Nie starczyłoby mi na to i dziesięciu żyć.

– To chociaż malutką część. Wycisnę z ciebie, ile tylko się da. Żegnaj, raczej się już nie zobaczymy. Wyprowadzić go.

Dwóch żołnierzy złapało mokrego od potu Fina i poczęło targać w kierunku wyjścia.

 

 

Rozdział 2

 

 

Powóz ciągnięty przez dwa konie jechał wolno leśną, nierówną drogą. Towarzyszyło mu czterech jeźdźców. Obok woźnicy siedział sierżant Flat – młody oficer, który właśnie dowodził pierwszą w swojej karierze misją. Miał eskortować więźnia, niejakiego Fina Raina do kamieniołomów po drugiej stronie prowincji.

Siedzący w środku główny bohater oddawał się ponurym rozmyślaniom. Wcale się nie dziwił, że Leonia potraktowała go tak bezlitośnie. Dotychczas to ruda główka zajmowała się pewnie tylko uprzykrzaniem innym życia, aż tu nagle spadło na nią tyle problemów. Ale co teraz? Perspektywa dożywotniej pracy w kamieniołomach ani trochę mu się nie podobała. Ten młody oficer wygląda na niedoświadczonego, a towarzyszący mu żołnierze też nie sprawiają wrażenia zbyt rozgarniętych, ale i tak nie miał żadnego pomysłu.

Nagle jego rozmyślania przerwało szarpnięcie. Konie parsknęły. Powóz zatrzymał się na rozstaju dróg. Lewą odnogę blokowało dwóch żołnierzy.

– Co jest? – zapytał sierżant Flat. – Musimy tędy przejechać.

– To nie jest dobry pomysł – odpowiedział jeden z żołnierzy. – W tej części lasu odnotowano ostatnio wzmożoną aktywność bandytów, więc nocą trasa jest zamknięta dla wszystkich. A widzę, że słońce już zachodzi.

Flat był oficerem i gdyby chciał, mógłby rozkazać przesunąć się tym szeregowcom, ale perspektywa możliwego ataku bandytów dość mocno go przerażała.

– Dobra. Pojedziemy na prawo. Czy jest tam jakieś miejsce, w którym można bezpiecznie przenocować?

– Tak. Gospoda „ U wielkiego Toma ". Mają tam pyszne jedzenie.

Ciarki przeszły po ciele sierżanta.

– Co takiego? Słyszałem, że tam straszy.

– Ja też – dorzucił jeden z jeźdźców.

– To jednak pojedziemy w lewo – przemówił Flat.

– Sierżancie! Chyba nie chce pan ryzykować życia z powodu paru głupich historyjek – rzucił inny jeździec.

Oficer zrozumiał, że jeśli wystraszy się nocować w tej gospodzie, to straci uznanie w oczach żołnierzy.

– Dobra, dobra. Jedziemy do tego wielkiego Toma.

 

 

 

Wiele gwiazd migotało już na niebie, kiedy powóz zatrzymał się przed gospodą. Sierżant Flat wynajął trzy małe pokoje parterze, chciał na piętrze, ale nie było już wolnych. Jeden dla siebie, drugi dla więźnia, a w trzecim mieli spać żołnierze. Rozkazał, aby przez pierwsze pół nocy dwóch stało pod drzwiami Fina. Później mieli się zmienić.

– Nie możecie pozwolić mu uciec – mówił Flat. – Nie mogę zawalić tej misji.

– Tak jest, sierżancie!

Fin siedział sam, zamknięty w swoim pokoju. Na szczęście nie związano mu rąk, aby mógł zjeść skąpą kolację, którą mu podano. Jedzenie wcale nie było takie pyszne, jak mówił tamten żołnierz z rozstaju dróg. No, nieważne, trzeba obmyślić plan ucieczki. Frontowe drzwi odpadają. Cały czas stało tam dwóch strażników. Właśnie zaczęli rozmawiać. Fin przysunął się do drzwi.

– Podobno to miejsce nawiedza duch ojca wielkiego Toma, wielki stary Tom – mówił jeden.

– To bzdury! Chyba w to nie wierzysz?

– Nie! Ja nie, ale John i Jack mają niezłego stracha – zaśmiał się. Kolega mu zawtórował.

Fin wrócił do obmyślania planu ucieczki. Sprawdził okno. Było zamknięte, ale szybę łatwo byłoby wybić nogą od krzesła. Poczekał, aż wskazówki zegara zaczną bić północ i przy głośnym akompaniamencie kukułki wykonał swój plan. Udało się. Żołnierze nic nie słyszeli. Teraz spokojnie mógł wyjść.

Na jego nieszczęście przy bramie stała pozostała dwójka żołnierzy.

Hmm, pewnie Flat nie mógł zasnąć, bo bał się, że ucieknę i wysłał ich tutaj – myślał Fin. Sytuacja wyglądała źle. Gospoda była solidnie ogrodzona. Tylka ta brama stanowiła drogę ucieczki. Nagle wpadł na pewien pomysł. – To muszą być John i Jack. Podobno strasznie boją się duchów, a właśnie jest północ. Hmm.

Szybko wrócił do swojego pokoju. Zabrał z łóżka duże, białe prześcieradło i ponownie czmychnął przez okno. Cały owinął się prześcieradłem i pobiegł w stronę bramy, krzycząc:

– Marni śmiertelnicy, jak śmiecie zakłócać mój spokój?! Buu! Buu!

Oniemiali żołnierze nawet nie próbowali go zatrzymać. Byli sparaliżowani strachem. Gdy Fin już przebiegł, z krzykiem pognali do gospody.

 

Koniec

Komentarze

Jeśli dobrze zrozumiałem chłopak miał na imię bohater albo nawet był bez imienny. Do tego jakoś mało porywająca fabuła i ten motyw z duchem, który wolę przemilczeć. Na stępnym razem napisz coś bardziej porywającego.

Główny bohater miał na imię Fin. Było to napisane mniej więcej w połowie pierwszego rozdziału. I dzięki za komentarz.

Przez pierwsze dwa kawałki (te oddzielone interliniami) sądziłam, że akcja toczy się we współczesnej Polsce, a bohater jest ofiarą dowcipu jakichś erpegowców (BTW, miecze się przYpasuje, przEpasać można siebie). Potem niby mamy królową, tron, skarbiec, a jednocześnie nijak nie da się wyczuć, że to świat średniowieczny lub quasi-średniowieczny (dwidziestowieczna socjotechnika stosowana przez żołnierzy, biurko, kolejka, sprawa priorytetowa itp). Jak rozumiem, to ma być element humorystyczny?...

Językowo przyzwoicie, gdzieniegdzie trafiają się literówki (weszli na sali tronowej) lub zdziczałe przecinki, ale na tle reszty utworów z tego portalu jest w porządku.

Aha, i królewscy skarbnicy mieszkający w głębi lasu w domu ukrytym tak, że królewscy żołnierze ledwo mogą go znaleźć, to pomysł raczej bezsensowny.

Powóz ciągnięty przez dwa konie jechał wolno leśną, nierówną drogą. Towarzyszyło mu czterech jeźdźców. Obok woźnicy siedział sierżant Flat - młody oficer, który właśnie dowodził pierwszą w swojej karierze misją. Miał eskortować więźnia, niejakiego Fina Raina do kamieniołomów po drugiej stronie prowincji.

POWOZEM wiozą więźnia do kamieniołomów???
Tak, to chyba miał być tekst humorystyczny. Nie wyszło.

Czy końcówka miała być śmieszna? Hmmm...
Trochę infantylnie.  

Nowa Fantastyka