- Opowiadanie: Postumus - Smak ognia

Smak ognia

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Smak ognia

PORANEK

 

 

Budzimy się tuż przed wschodem słońca, by móc maksymalnie wykorzystać jego światło. Powoli wygrzebujemy się ze swoich ochronnych kokonów, w które zamieniły się nasze ziemianki po tylu latach znoszenia do nich materaców, płyt pancernych, poduszek, worków z piaskiem… Szybko przeliczamy się. Są wszyscy? To dobrze.

Rozkładamy maty z ogniwami słonecznymi, ciasno, jedna przy drugiej. Trzeba oszczędzać miejsce. Takie polecenie z Góry. Dwa miesiące temu było odwrotnie– rozlokowywać maty w niewielkich grupkach na dużej przestrzeni. Co było lepsze? Kto wie.

Maty niemrawo budzą się do życia, początkowo jedynie lśniąc w słońcu, wkrótce jednak zaczynają mruczeć i buczeć, coraz głośniej i głośniej; cieszy nas ten dźwięk, bo dzięki niemu wiemy, że jak na razie wszystko działa normalnie. Całe szczęście. Nie będzie już więcej mat. To też wiemy z komunikatu Góry. Gdyby te się zepsuły, lub ktoś je zniszczył nie mielibyśmy prądu.

Śniadanie. Ha! A jednak tym razem udało im się je dowieźć. Patrzymy łakomym wzrokiem na niezgrabny, beczkowaty wóz, przerobiony chyba z dawnej polewaczki. Co dzisiaj przywieźli? Zupa? Może być i zupa. Mniam, mniam, rozpieszczają nas tutaj…Czysta woda z pierwszego, no góra z drugiego obiegu, makaronik, a być może jakiś szczęściarz znajdzie kawałki mięsa. Żyć nie umierać!

Czyszczenie sprzętu. Regulaminowo, czyli głupio, bo to samo robiliśmy wieczorem. Wątpliwe, by przez te kilka godzin we względnie czystym miejscu coś mogło się zabrudzić. No ale mus to mus. Robimy to szybko, niedbale, zerkając z ukosa na dowódcę, czy będzie się czepiał. Nie robi tego. Po co? On też wie, że to bez sensu, ale musi zachować pozory.

Chwila wolnego. Kładziemy się na ziemi i patrzymy w niebo. Czy jednak ktoś powraca? Chyba nie. Nie dzisiaj. Niby nic nowego, ale boli jak zwykle. Jutro, mówimy do siebie pocieszająco. Jutro wrócą.

No nic. Nie można dłużej się wylegiwać. Wstajemy powoli i zbieramy sprzęt. Pora wrócić do okopów.

 

ROZKŁAD JAZDY

 

Dzisiaj środa, a więc wróg zniszczy Khardos i Velithię. A może jednak Khardos i Zimię? Nie, to w czwartek. Dzisiaj Khardos i Velithia.

 

OKOPY

 

Przybywamy spóźnieni, pozostałe drużyny już są. Pech! Oczywiście lepsze stanowiska są już zajęte, dostaliśmy więc mało używany ostatnio odcinek. Zanim się rozłożymy trzeba tu trochę posprzątać. Idą w ruch łopaty. Monotonny rytm pracy idealnie nadaje się do zabicia czasu. Powolne ruchy, oszczędne. Łopata w dół. Łopata w górę. Łopata w dół. Łopata w górę. I tak w kółko. Mamy czas, tamci nie zaczną wcześniej niż w południe.

Pora rozłożyć sprzęt. Trochę tu ciasno, ale poradzimy sobie, prawda? Dwa mechaniczne Szperacze na przedpiersia, sprzęt pomiarowy do bocznego okopu, tuż obok nawigacja. Drobny sprzęt przy sobie, sekcja broni ciężkiej do umocnionego workami z piaskiem gniazda. Działo do tyłu. Od pięciu lat nie ma do niego amunicji, ale robi wrażenie na wrogach. Z nudów pokryliśmy prawie całą powierzchnię lufy różnymi grafitti, a większa część zamka i optyki została użyta do produkcji części zamiennych dla Szperaczy. Wolimy mieć dwa czynne Szperacze niż jedno sprawne działo.

Znowu można chwilę siąść, popatrzyć w niebo. Ciągle nic, cholera? No trudno. Nie spodziewaliśmy się niczego innego. Trzeba czekać.

Cholerny los.

 

RAKIETY

 

Nadlatują w samo południe, jak zwykle. Wysoko, jakieś 7-8 kilometrów. Gołym okiem widać tylko smugi kondensacyjne, ale Szperacze powiększają obraz na swoich ekranach. Cztery…. Sześć… Osiem… No, dzisiaj się wykosztowali. Oglądamy ich lot na ekranach, zajadając obiad. Tu już go nie przywożą, więc jemy to, co wzięliśmy z suchego prowiantu. Jakieś suchary, glony, cholera wie co. Góra mówi, że wodorosty, ale przecież oceany już nie istnieją, prawda? Nieważne. Notujemy trajektorię i kurs, klasyfikujemy typ rakiet. Nic nowego. Drużyna obok odpala dwa nasze pociski. Jutro my. Niedobrze, nie lubimy taszczyć cięzkich, owalnych korpusów rakiet, z dalekich magazynów aż tutaj, na przedpole.

 

POMYŁKA

 

Dzisiaj środa, ale rakiety spadają na Khardos i Zimię. Po krótkiej dyskusji kontaktujemy się z wrogiem, pytając, co się stało. Wróg przeprasza i tłumaczy, że miał awarię elektronicznego kalendarza. Nie ma sprawy, ale prosimy, by następnym razem uważał.

 

POPOŁUDNIE

 

Pora na prace polowe. Wychodzimy z okopów na ziemię niczyją, doglądamy ogródków. Może w końcu wzszedł pierwszy groszek? Eee, nie. Może słońce za słabe? Ktoś sugeruje, że ta odmiana była projektowana, gdy świat był cieplejszy. Kto wie, może i racja? Ale co zrobić, dostało się tylko taki. Za to ziemniaczki powinny być dobre już względnie niedługo, o tak. Te rosną tu świetnie, chyba ziemia im służy.

Dwieście metrów od nas wróg sadzi rzepę. Prychamy z politowaniem. Próbowaliśmy tego w ubiegłym roku i nic. Kilka nędznych listków, dwie małe bulwy i koniec zbiorów. Właśnie dlatego w tym roku tylko ziemniaczki i groszek. Trzymać się sprawdzonych rozwiązań, to definicja przetrwania!

Proszą nas o pożyczenie konewek. Zgadzamy się, ale mają oddać przed wieczorem. Nie mówimy im jednak, że z rzepą nic nie wyjdzie. Było nie było to jednak wróg, a co!

 

STRATY

 

Khardos– 13 tysięcy zabitych. Zimia– nieco ponad 17. Od naszych dwa razy po piętnaście.

 

WIECZÓR

 

Gwiazdy powodują, że robimy się niespokojni. Ich blask rozprasza. Co i rusz podnosimy głowy do góry, szukając znaków, że oni wracają. A przecież przed zejściem ze stanowisk mamy jeszcze tyle do zrobienia… Trzeba wyłączyć Szperacze, wymienić im baterie. Ktoś poleciał po świeże, te, które ładowały się cały dzień z mat. Wróg życzy nam dobranoc i schodzi ze stanowisk wczesniej. Mają dzisiaj jakąś rocznicę albo święto, kto by spamiętał.

Czyszczenie sprzętu. Tym razem porządne, bo przez cały dzień był w użyciu. Pył jest wszędzie, mija trochę czasu, nim udaje nam się wszystko doczyścić. Potem umyć się samemu, wodą z trzeciego obiegu, odkazić się, wyjałowić. Na wszelki wypadek, bo a nuż coś z pierwszego etapu wojny jeszcze lata w powietrzu?

Cholera, skończyliśmy za szybko. Jest jeszcze masa czasu przed zejściem ze stanowisk. Cholera, cholera, cholera. Wiemy, jak to się skończy. Niby nikt tego nie chce, każdy obiecuje, że będzie uważał, ale zawsze jednak…

Ktoś mimochodem rzuca uwagę, że długo już czekamy na Ich powrót. Szlag! Jak zawsze ktoś nie wytrzymał. Raz poruszonej lawiny nie da się zatrzymać. Pogrążamy się w rozmyślaniach. Oni odlecieli, to wiemy. Kazali czekać, aż znowu zobaczymy słupy ognia z dysz silników. Zabiorą nas do lepszego świata, ale dopóki to się nie stanie musimy zadbać, by wróg nie zajął tego. Ale wróg też czeka na powrót swoich, też wysyłał w Podróż statki. Tak więc on też bardziej czeka niż walczy. Po co tracić życie, skoro za dzień, dwa wszystko to stanie się nieważne? Pojawią się słupy ognia z dysz silników i wszystkich zabiorą, do zieleni i błękitu, kwiatów i zwierząt i zapomnimy o tym wszystkim, o tej brzydocie, która nas otacza. Dlatego to wygląda jak wygląda. Przynajmniej tu, w okopach. Nikt nie chce ginąć, skoro lada dzień to wszystko się skończy.

No, ale oni nie wracają….

Ile to już czasu? Najpierw każdy liczył godziny, byle spadająca gwiazda powodowała, że podskakiwaliśmy. Potem były dni. Potem miesiące.

Przestaliśmy na dziesiątkach lat. Właściwie po co liczyć, prawda? W końcu przecież wrócą, nieważne kiedy to będzie. Możemy poczekać, prawda? Hej, prawda? Mamy zapasy, jeszcze wiele zostało. Hodujemy roślinki, Góra dba o to, byśmy dostawali ciepłą zupę, makaronik, mniam mniam… Czyli możemy czekac, prawda? Bo jest nam tu dobrze. Cicho, spokojnie, gdzieś tam ktoś może ginie, bo tak mówi Góra… A może nie? Może już dawno nie ma „tam”, ani nie ma Góry? Może istnieje już tylko okop, jeden nasz, jeden wroga, długa linia życia pośrodku martwej pustyni? Ale wtedy kto mówiłby, co mamy robić? Dowódca? Wolne żarty. Jest na to za głupi. Wróg? Też nie. On pewnie też ma swoją Górę i też pewnie zastanawia się wieczorami, co zrobi, gdy pojawią się słupy ognia i Oni powrócą i wszystko jakoś się ułoży. Też pewnie mają makaron, albo może ziemniaki i też siedzą teraz, starając się… Starając się nie dopuszczać do siebie myśli…

A co będzie, jeżeli Oni nie wrócą?

Nie! Nie można nawet tak myśleć! Wyrzucamy prędko tę myśl, odrzucamy ją ze wstrętem, depczemy z pasją, miażdżymy, opluwamy, oczyszczamy się. Śmiejemy się szyderczo z absurdalnego założenia, że Oni mogliby zapomnieć o nas, tych, którzy oddali im wszystko… Całą wodę, technologię, surowce, całą kulturę i wszystko, co ocalało z pierwszych lat wojny… Dali im wszystko, co mieli po to, by ci mogli przygotować nowy dom i po nas wrócić. Niemożliwe, że mogli być tak cyniczni i zagarnąć go tylko dla siebie. W końcu to byli najlepsi z nas, wybrani, najszlachetniejsi. Nasi bohaterzy. Nasi zbawiciele.

Jak w ogóle taka nutka zwątpienia mogła pojawić się w naszych myślach? Przecież to my, tu i teraz, cały czas, całe życie walczymy za nich, w ich imieniu.

Gdy pojawia się kapelan, spowiadamy się z tego grzechu. Klecha to swój chłop. Niewielki grzech, zawsze ten sam, dlatego nie dowala wielkiej pokuty. Zwątpienie jest normalną reakcję na ciężkie czasy, rozumiem was chłopcy. Po prostu nie poddawajcie się i bijcie wroga, bo taki jest wasz obowiązek. Bić wroga! To jedyne, co was powinno teraz obchodzić, jedyne, co powinno zaprzątać wam głowy w czasie czekania. Jako pokutę odpalcie jutro jedną rakietę ekstra, mówi. Swój chłop, naprawdę.

 

A potem, gdy już wszystko zostało spakowane, schowane i wyczyszczone rzucamy ostatnie spojrzenie na niebo i z pieśnią marszową na ustach wracamy do ziemianek, by móc jutro z nową werwą zająć się dbaniem o to, by Oni byli z nas dumni, gdy wrócą.

Koniec

Komentarze

Intrygujący tekst, dużo trzeba się samemu domyślać. Ale sam nie wiem czy w tym przypadku jest to wada. Ma swój urok, mnie czytało się go przyjemnie.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Chyba nie do końca ogarnęłam... ale napisane bardzo fajnie :) Intryguje i sprawia, że człowiek zaczyna myśleć: o co tu u diabła chodzi?! Taki wojenny "Dzień świstaka", czy co? Mhm...

@Fas, wysłałam Ci coś na maila.

Co najmniej dobry tekst. Interesująca koncepcja dziwnej kontynuacji dziwnej wojny. Dziwnych z naszego punktu widzenia, i za to brawka.
Do kilku szczególików wracał nie będę, nie są istotne.

Zaraz takiej dziwnej. Za pierwszej światowej też sobie wojacy z przeciwległych okopów, jak blisko siebie leżały, pożyczali sprzęt, a nawet jedzeniem wymieniali

Intrygujący tekst, a czyta się go jeszcze lepiej z "czymś" do picia.

Z czymś do picia to wszystko czyta się lepiej, nawet Biblia zaczyna mieć sens.

Święte słowa.

Dla mnie bomba.

Nowa Fantastyka