- Opowiadanie: Epinefryn - (C8H13O5N)n - HAREM 2011

(C8H13O5N)n - HAREM 2011

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

(C8H13O5N)n - HAREM 2011

Pogładziła wielki łeb vomitori. Lubiła czuć jak mięśnie zwierzęcia pracują przy rozmiękczaniu pokarmu. Oderwała kolejny płat mięsa i rzuciła jej tuż przed oczy. Wielkie, obojętne, nieruchome.

W myślach czuła głód istoty, wychwytywanie emanacji tak prostych, pierwotnych potrzeb nie sprawiało jej trudności. Spojrzała krytycznie na wymieszane z zakrwawionym materiałem zapasy. Kończyły się. Jednak vomitori była już wystarczająco duża, nawet jeśli nie zdąży się już posilić cel został osiągnięty. Cisnęła ostatni ochłap i wstała przyjmując na ciało smagnięcie ciepłego od wulkanicznych wyziewów wiatru. Podeszła do krawędzi urwiska. Z nienawiścią spojrzała na ostre iglice skał, wsłuchała się w jęki, powielane echem szmery rozbrzmiewające wśród kryształowych ścian bezdennej przepaści. Uwięziono ją tu. Dawno, dawno temu. Wpadała w furię na samą myśl jak długo tu tkwiła. Głód jej nie groził, pobierała energię ze ściekającego po ścianach lodu kometarnego i gorących cieków. Teoretycznie mogła żyć wiecznie, lecz nie była niezniszczalna. Nie mogła skoczyć, jej oprawcy doskonale o tym wiedzieli. Podarowali jej wybór – samotność lub kończący wszystko krok w przepaść. Nie chciała umierać, nie potrafiła oszaleć. Męka. Ale jej oprawcy, nawet oni, nie byli w stanie przewidzieć wszystkiego. Przybycia dziwnych, węglowych istot. Oraz tego, że znajdzie vomitori.

XXXXX

 

– Ta planeta stanowi jakąś anomalię geologiczną. – kolejny raz przygładził włosy, połyskujące tłuszczem w sztucznym świetle paneli. – Jebaną anomalię.

– Zdaję sobie z tego sprawę panie Yama. – przytakiwałem, bo tego oczekiwał. Obserwowałem go przywołując na twarz wyraz chłodnego profesjonalizmu. Potrafiłem myśleć o nim wyłącznie jako o Szefie. W ochronie CenecoPhilliops pracowałem niemal rok, a właśnie widziałem go po raz drugi. Szef sprawował kontrolę nad wydobyciem na Harmie niemal całkowicie odcinając się od pracowników. Widziałem, że nie najlepiej znosił przeniesienie na planetę.

– Absolutnie żadnego naukowego sensu, czy uzasadnienia. Nic. – kontynuował zgarniając z czoła olbrzymią muchę. – Wiercimy losowo, intuicyjnie. Albo trafiamy na żużel, albo złoża. Obok siebie leżą platynowce, turmaliny, złoto, diamenty, zupełnie jakby ktoś rzygał minerałami i pierwiastkami. – Zespoły poszukiwaczy patrolują powierzchnię jak chcą, jak wiesz na mocy kontraktu firma nie ponosi odpowiedzialności za ich bezpieczeństwo. Dostarczamy sprzęt, dajemy koncesje, pobieramy procent oraz opłatę rekultywacyjną, katalogujemy złoża. Ostatnio jednak tej jebanej anomalii przybyła kolejna, statystyczna. – gwałtownie zanurzył palec w projekcji holomapy. – Tu! Tu coś jest nie tak. – nie przerywając mu pobrałem do slotu współrzędne. – W tym górzystym rejonie zaginęło w ciągu ostatnich czterech standardowych miesięcy, aż 18 mężczyzn. Grozi nam kontrola z Federacji, może nawet zatrzymanie wydobycia! – mucha którą odgonił przysiadła mi na karku, usłyszałem brzęczenie kolejnej. – Pobierz sprzęt, zapoznaj się z danymi satelitarnymi, weź kogo chcesz i wyjaśnij to jebane nieporozumienie. – Odwrócił się sygnalizując koniec spotkania.

Wyszedłem. Nie przepadałem za nadętymi kutafonami uznającymi śmierć tylu ludzi za nieporozumienie. Jebane zresztą. Na tarasie powoli wciągnąłem powietrze przez zęby. To była jedna z cennych umiejętności, minimalizowała ryzyko połknięcia muchy. Były wszędzie. Lata biotransformacji przekształciły nizinne rejony planety w raj. Rozległe łąki, lasy, same gatunki wiatropylne. Uszlachetnione genetycznie jelenie, uroczo śpiewające ptaki. Idyllę szpeciły blizny odkrywek i odwiertów, jednak szybko przywracano im pozorną dzikość. No i muchy. Sztuki, roje, chmury. Ktoś zawlókł je tu przed laty zamieniając życie ludzi w koszmar. W warunkach niskiej grawitacji, przy braku wrogów insekty plemiły się jak szalone osiągając rozmiary, które na ziemi wywołałyby zdumienie. W dodatku potrafiły się wszędzie dostać. Zniszczenie much na Harmie byłoby najlepszą z możliwych reklam dla firmy zajmującej się produkcją środków owadobójczych. Niestety tu jak dotąd wszyscy ponieśli klęskę.

XXXXX

 

Na misję wziąłem Androsa. Mało gadał, był duży, silny i nie znał zwrotu 'asertywność'. Pasowało mi to. Od korporacyjnych dziwek wiedziałem też, że na pewno był konserwatywnym hetero, co w realiach długiego patrolu pozwalało mi spać spokojnie. Najwyraźniej pewne stereotypy były we mnie silnie zakorzenione. Lecieliśmy tuż pod gęstym baldachimem chmur, pod nami wyżyny stopniowo przechodziły w pasma gór. Odsłonięte przez erozję złoża rozmaitych kryształów załamywały światło czerwonego olbrzyma wokół którego krążyła Harma, przez co stoki mieniły się wszelkimi barwami, skrzyły kreując na niebie bajkowe tęcze oraz smugi interferencyjne. Nie miałem czasu podziwiać tego piękna, planeta znana była z anomalii grawitacyjnych i magnetycznych, niemal nie odrywałem wzroku od wskaźników. Andros pilotował racząc mnie zasłyszanymi w burdelu mądrościami.

– Wiesz dlaczego kobieta ma przegrodę w nosie? – mruknąłem coś, pytanie było najwyraźniej retoryczne. – Żeby nie kusiło! – zarechotał. Uśmiechnąłem się sztucznie. Nie chciałem przypominać mu, że mężczyźni też mają nosy o dwóch dziurkach.

– Skup się, zbliżamy się do współrzędnych docelowych.

– Robi się. – maszyna wyrównała lot. – O kurwa! – Andros uniósł się w fotelu gwałtownie zbliżając twarz do kokpitu. – Niech pan spojrzy, co my tu mamy.

– Siadaj. – nie dokończyłem. – pilot nerwowo kręcił gałką kamery, zbliżenie stopniowo wypełniało wyświetlacz. Oniemiałem, Andros nerwowo przełknął ślinę. Poniżej, na rozległym, płasko ściętym szczycie leżała kobieta. Naga, o kruczoczarnych włosach opadających luźno na plecy. Machała do nich uśmiechając się wyzywająco. Druga dłoń znikała między udami, poruszała się miarowo.

– Skąd się tu wzięła? – to nie miało sensu, wierzyłem zmysłom, lecz czułem irracjonalność, absurd całej sytuacji. To nie miało prawa się zdarzyć. Włączyłem nagrywanie szykując się do transmisji.

– Poderwij maszynę, nie mogę nawiązać łączności. Andros, poderwij maszynę!

– Trzyma łapę w cipie. Rany, sama się zadowala!

– Zawracaj. – wzrok pilota zmieniał się, przestałem dla niego istnieć. Dopiero teraz zacząłem się bać.

Śmiejąc się, gwałtownie skierował maszynę ku skałom. – Zaraz cię zerżnę maleńka, wiem że mnie pragniesz…– krople śliny na osłonie kabiny, wnętrze zaczęło wypełniać się wonią jego potu. Nie mogłem się z nim szarpać, za ostro schodziliśmy. Modląc się (nie pamiętam, kiedy robiłem to po raz ostatni) mocno zaciągnąłem pasy i klamry usztywniające. Teraz widziałem ją wyraźnie. Alabastrowa skóra, piękne oczy o szarych tęczówkach, pełne piersi o ciemnych, nabrzmiałych sutkach. Kamera wychwytywała wszystkie detale. Jakby wyczuwając to, kobieta wstała i powoli, ze zwierzęcą lubieżnością zlizała wilgoć z palców.

 

– Zerżnę cię, zerżnę. – ten bełkot zaczął brzmieć jak mantra. Zacisnąłem powieki.

XXXXX

 

Wyczuła ich z oddali. Kolejne węglowe stwory. Mózgi oparte na niezbyt wyrafinowanych molekułach i czystej energii poddawały się głębokiej penetracji. Zakrawało na drwinę, że ewolucja nie doprowadziła do powstania jakichkolwiek mechanizmów obrony mentalnej. Mogła się po prostu zanurzyć w świecie ich doznać, zmysłów, fantazji. Robiła tak za każdym razem. Szybko odkryła, że są dwupostaciowi, chociaż bezpośrednio z drugą formą istot się nie zetknęła. Dwupostaciowość ta wynikała głównie z realizowanej przez węglowców strategii rozrodu. Dostrzegła szereg podobieństw do swego ludu, nie była jednak pewna czy jakiekolwiek pasujące do niej samce jeszcze istniały. Zapanowała nad własnymi popędami i nagłym smutkiem, vomitori czekała. Psychiczne potrzeby i tęsknoty związane z rozmnażaniem były u węglowych istot zaskakująco silne. Wykorzystała to. W ciągu swego istnienia polowała stosując różne techniki, podstępy, w tym przypadku zabijanie okazało się łatwe. Wręcz zbyt łatwe. Na szczęście wiązało się z ciekawymi, jedynymi w swoim rodzaju doznaniami.

 

Poczuła głód i narastające napięcie. Brakowało jej tego. Musiała nasilić wabienie, utrzymywanie tego kształtu kosztowało ją dużo wysiłku. W latającej machinie znajdowały się dwie istoty. Wybrała słabszą i zalała prymitywny umysł żądzami. Wystarczyło tylko na bieżąco dopasowywać się do generowanych przez mózg pragnień. Brakowało im doznań wynikających z bezpośrednich kontaktów z samicami, marzyli o nich – odpowiedziała na to całą sobą. Przeciągając leniwie językiem po palcach obserwowała jak machina kołysząc się na boki uderza o rumowisko miażdżąc kryształy, zrywając tafle cienkiego lodu. Zmrużyła oczy.

XXXXX

 

Obudziły mnie jęki. Smak krwi w ustach. Nie mogłem ruszyć nogami, nie czułem ich. Nie mogłem tak skończyć, nie ja! To na pewno sen, koszmar, kumple wsypali mi prochy do żarcia. Albo podłączono mnie do jakiegoś wiroświata. Wstanę, wszystko będzie po staremu, a kiedyś te wspomnienia zaczną wywoływać uśmiech zażenowania. Tak, ten chory zwid się skończy. Otworzyłem oczy, ujrzałem ich. Nie mogłem przestać, ktoś, coś kazało mi to oglądać. I pozwalało krzyczeć.

XXXXX

 

Andros sapiąc gniótł brutalnie piersi tej dziwki. Była piękna, ale bezwstydna. Najwyraźniej to lubiła, jej oczy prosiły o jeszcze, jęk wyrażał rozkosz, więc posuwał ją coraz gwałtowniej. Nigdy nie był tak podjarany. Mocnym uderzeniem pięści na krótką chwilę zgasił uśmiech na jej wargach. Ujrzał krople krwi. Zgarnęła je językiem po czym obaliła go na żwir i brutalnie opadła na krocze.

 

Panowała nad nim. Płynnie realizowała rodzące się w świadomości węglowca wizje, dostarczała bodźców których potrzebował. Podniecał go ból, zostawiła mu krwawe pręgi na plecach, wymagał by twór między jej nogami nabrzmiewał, wilgotniał, dopasowywała strukturę komórkową czując jak jego narząd kopulacyjny twardnieje, rośnie. Swoją drogą właśnie rytmiczne, coraz szybsze, głębsze ruchy samca dostarczały wyjątkowo dużo energii. Absorbowała zresztą każdy jej przejaw. Chłonęła ciepło coraz bardziej słonego ciała, gorąc spazmatycznego oddechu. Wiedziała, że druga istota ich widzi, kontrolowała ją szczątkowo pozwalając dostrzec prawdziwą formę. Jego groza była taka zwierzęca, sycąca. W myślach przywołała vomitori, nadeszła pora ostatniego karmienia.

 

Krzyczałem, darłem się. Pilot nie reagował. Lizał, pieścił opalizującą, wijącą się breję. Masa ta traciła resztki ludzkich kształtów, dostrzegałem jeszcze zapadający się w kłębowisko galaretowatych zwojów zarys czaszki, łuki szczęk, grudy zębów. Andros był nagi, wyglądało jakby zdarł z siebie ubranie. Penis, w absurdalnie wielkiej erekcji, wbijał się w istotę orząc głębokie, zasklepiające się natychmiast bruzdy. Ściskał udami bryły barwy pleśni, upstrzone skupiskami połyskujących plamek. Odniosłem wrażenie, że przemieszczały się one tworząc niestabilne pierścienie zwrócone w moją stronę. Oczy. Pieprzył to coś po cholernych oczach! Nie miałem już siły krzyczeć. Niech to się już skończy, proszę.

 

Chrzęst przesypującego się żwiru, łoskot spadających w przepaść głazów, coś wygrzebywało się na powierzchnię. Stopniowo pojawiał się kształt. Znałem ten łeb, rozpoznawałem cielsko, odnóża, skrzydła. Mózg desperacko bronił się przed zaakceptowaniem nowego obrazu, za to wyzwolił rezerwy sił do krzyku. Dławiłem się, szarpałem klamry w desperackiej próbie ucieczki z tego koszmaru. To była mucha. Zwykła, pierdolona, bzycząca mucha. Tylko, że ta miała rozmiary kontenera i skrzydła niczym samolot.

 

Pozwoliła vomitori podejść i hamując ośrodki głodu bestii obserwowała jak gruba, sztywna rura narządu gębowego zaczyna niemal czule dotykać, lizać kark i głowę węglowca. Vomitori, tak ją nazwała, gdy wiele cykli temu wiatr cisnął tym drobnym, fascynującym ciałem na kamienie. Niewiele wcześniej zwabiła i zabiła pierwszych węglowców. Los jej sprzyjał. Podniosła wówczas stworzenie, przeanalizowała, dostrzegła skrzydła. Zdumiewająco mocne, o dużym potencjale wzrostu. Vomitori, zemsta. Wtedy wiedziała już, że ucieczka ze szczytu jest możliwa. Zdołała zmienić metabolizmvomitori, ta zaś, karmiona mięsem węglowców rosła, a słabe przyciąganie planety sprawiało, że sztywny, zewnętrzny szkielet wytrzymywał rosnącą masę, objętość tkanek. Rosły też skrzydła.

XXXXX

 

Andros lizał pachnące mlekiem sutki, ssał sycąc się jej spazmami. Uderzał w cipę coraz mocniej, czując jak napięcie przenosi się z podbrzusza do jajec.

– Ty suko! Wspaniale się pieprzysz. – znów walnął ją w twarz i doszedł głębokim sapnięciem kwitując wylewającą się spermę.

Opuściła jego umysł pragnąc by ujrzał ją prawdziwą. Znała już strukturę układu nerwowego węglowców, wiedziała co poczuje. Chciała tego.

Andros zobaczył. Poczuł. Odepchnął ją od siebie. Odwrócił się i wtedy monstrualna mucha z miękkim plaśnięciem zdjęła mu głowę z szyi. Od razu zaczęła się posilać wciągając wnętrzności.

 

Zemdlałem.

XXXXX

 

Odczekała, aż vomitori się nasyci, rozleniwi. Skupiła się wytwarzając parę ramion o imponującej muskulaturze. Wspięła się na szorstki grzbiet po czym wyłączyła ośrodki bólu bestii. Ze zdumieniem uświadomiła sobie, że czuje żal. Wzdrygnęła się i wykorzystując całą zgromadzoną w tkankach energię wyrwała skrzydła. Z powstałych dziur wytrysnęły strugi żółtawej, gęstej cieczy. Chwyciła skrzydła kierując ruchem bruzd ciała tak, by przytwierdziły się mocno, nie zawiodły. Podpełzła do krawędzi stoku. Wreszcie. Wreszcie!

 

Wyprostowała ciało potężnym skurczem naczyń i mięśni. Przez chwilę spadała bezwładnie wpatrzona w coraz większe kryształowe stalagmity. Przez chwilę poczuła paraliżujący strach. Rozpostarła ramiona w desperackiej próbie ratowania życia. Gwałtowne szarpnięcie, gdy błona skrzydeł wybrzuszyła się łapiąc powietrze. Uderzyła ramionami. Jeszcze raz, znów. Tak, skrzydła vomitori były wspaniałe, niosły ją ku wolności, nowym żerowiskom, ku zemście. Zatoczyła triumfalny krąg nad górą, która tak długo była jej więzieniem. Zbyt długo. Koniec. Wykorzystując liczne kominy powietrzne poszybowała w jedynym kierunku, który uznała za obiecujący, tam skąd przybywali węglowcy. Mogła przyjąć każdą postać. Musiała uciec z tej planety, a węglowcy, mimo swego prymitywizmu, najwyraźniej posiadali niezbędną technologię.

XXXXX

 

Ocucił mnie ból. Na krótko, śmierć nadeszła szybko. Łapa wielkiej muchy miażdżyła mi żebra. Nie miała skrzydeł, wystające z tułowia chitynowe pręty drgały spazmatycznie tryskając sokami niczym rozerwany napęd hydrauliczny. Mozaika zajmujących niemal całą głowę oczu pozostawała doskonale obojętna.

 

Kamery pracowały jeszcze długo. Potem, wraz z wyczerpywaniem się ogniw, kolejne układy pojazdu zamierały, wreszcie zgasła ostatnia kontrolka.

Koniec

Komentarze

Toż to nie Harem, ale Horror jakiś! ;) I to w mocno Lovecraftowskich klimatach. Jestem pod wrażeniem pomysłu, naprawdę. Nie będę się tu rozpisywać, coby nie zepsuć zabawy innym, ale Twoje opowiadanie to w moich oczach szalona, eklektyczna mieszanka SF, Mitów i... niemieckiego porno ;) To ostatnie, to żart. Scenki są, co prawda, nieco wulgarne, ale naprawdę dobrze napisane. Co ważne, opowiadanie na każdym kroku zaskakuje. Technicznie - bez zarzutu. 5

Zajebiste opowiadanie :)

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Dałem 6. Bo naprawdę cholernie mi się podobało.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Uhh, mocne :) Zaintrygował mnie tytuł, a od pierwszego akapitu mnie wciagnęło.
Dobry, plastyczny język, miejscami wulgarny, ale nie odpychajaco.

Dobre, naprawdę dobre, tylko mam jedno pytanie: (uwaga, zdradzam zakończenie!)

Skoro mogła stworzyć parę muskularnych ramion, to dlaczego nie mogła wykształcić pary wiekich skrzydeł? Nie żeby motyw wyrywania ich vomitori mi się nie podobał, bo w tym miejscu zaskoczyłeś mnie kompletnie <pozytyw>, byłam pewna, że odleci na niej... Ale to moja jedyna uwaga :)

Pozdrawiam.

Fajne. Wciągające. "Mięskie" ;). Delikatną konsternacjię wzbudził tytuł, bo rozumiem, że rozchodzi się o znaczenie słowa chityna, czyli powierzchowność (istoty pierwszoplanowej). Jednak w tytule jest chemiczny symbol chityny i ja to czytam jako polisacharyd beta-glukozy, a to już tylko odniesienie do dawcy skrzydełek ;)

I rzeczywiście, tak jak zauwazył(a) Sylwien, postać musi rwać skrzydła, a niby może przybierac dowolny kształt. Mogła zatem poczytać w głowach ludzi o ptaszkach i zmienić się w Gwahira...
Zabrakło mi też troszkę szerszego tła - kilka akapitów z opisem otoczenia i odniesieniem do historii. Jednak, jak nadmieniłem na samym poczatku, opowiadanie jest dobre! Pozdrawiam.

Dziękuję za wszystkie uwagi. Odniosę się do nich tak lapidarnie, po mojemu. Co do tytułu - etymologia słowa 'chityna' pozwala na uzyskanie wieloznaczności pozornie suchego, chemicznego tytułu. Lubię takie smaczki. Odnośnie pozornej nieścisłości związanej ze skrzydłami...Sylwien, nawet nie sądziłem, że ktoś to wychwyci, gratulacje. Każdy ma swój pomysł, technikę, manierę pisania. Ja też. Pisząc operuję w wyobraźni obrazami, w tym przypadku spodobał mi się układ scen, który wymyśliłem. Po prostu. Nie zawsze należy kierować się logiką. Przykładem jest np. film Starship Troopers Paula Verhoevena (kto nie zna zachęcam do obejrzenia). Szkieletem filmu jest walka piechoty z gigantycznymi robalami na powierzchni planety. Rzeźnia. A przecież wystarczyłoby parę ładunków nuklearnych. No, ale wówczas film trwałby ok. 20 minut; góra pół godzinki. 
Traktujcie więc moją wizję jako swoistą licentia poetica. Zresztą świadomie zostawiłem sobie furtki umożliwiające ewentualny powrót do opowiadania. Skąd wzięła się oryginalność planety? Jakie było w odległej przeszłości jej znaczenie dla kosmitów którzy uwięzili zmiennokształtną? O niej samej z tekstu dowiadujemy się niewiele. I dobrze. Może nie potrafi wytworzyć z własnej tkanki skrzydeł pozwalających na swobodny lot, czy chociaż kontrolowane opadanie (prawo zachowania masy - myszy nie da rady zamienić w słonia). Może kosmici ją uwarunkowali? Cholera wie? Sam jeszcze nie znam odpowiedzi. Wiem, że pomysłów mam moc i szkolę swój warsztat.  
Pozdrawaiam:) 

Super fantastyka.Masz odemnie 6;)

Wow. Naprawdę, robi wrażenie. Język super, taki z mięchem. Obrazy są tak plastyczne, że aż dreszcze przechodzą. Większość tekstów na Harem jest jednak delikatnych, a nawet ostrzejszy seks i erotyka to efekty jakiegoś uczucia. A u Ciebie mamy czystą żądzę i to jeszcze perwersyjnie sterowaną przez... coś. Było tu już opowiadanie o modliszce, która pożera swoich kochanków po stosunku, ale było takie sobie. U Ciebie, chociaż mamy innego owada niż modliszkę, wyszło genialnie ;) Mucha-modliszka-vomitori. Żałuję, że to nie Ty pisałeś scenariusz "Avatara". Cameron mógłby Ci go dac chociaż do poprawki. Pozdrawiam i gratuluję.

 

Opowiadanie, trochę sztywne z początku potem fajnie się rozwinęło. Widać, że rozkręcałeś się w trakcie pisania. Trochę drażniło użycie w początkowej części aż cztery razy w krótkich odstępach słowa „jebany" (Moim zdaniem niepotrzebne powtórzenia), ale późniejszy rozwój akcji opowiadania pozwolił mi szybko zapomnieć o tym zgrzycie. Świetna historia dobrze opowiedziana od początku do końca z zaskakującymi zwrotami akcji im niezłą (brutalną ale nie wulgarną erotyką). Dobre, mocne zakończenie cyklu (Harem 2011). Pozdrawiam     

Jak zwykle Twoje wykonanie - rewelacyjne! Piszesz tak sugestywnie i "mięsiście" ;) - dla mnie bomba!
pzdr

OK, do konkursu.

Opowiadanie dobrze napisane. Podobało mi się, że nie bałeś się używać wulgaryzmów i nie uraziła mnie ich ilość. Mimo tego opowiadanie nie zrobiło na mnie większego wrażenia. Chciałeś wulgarnie, obrzydliwie i krwiście, co udało Ci się w zupełności. Lecz nie zmienia to faktu, że opowiadanie sprowadza się do pieprzenia z muchą.  Nic nie wiadomo o bohaterach. Jeden jest napalony i poddaje się manipulacji. „Oczywista oczywistość." Natomiast główny bohater w zasadzie nie ma żadnego znaczenia i odgrywa mniejszą rolę niż napalony idiota. Akcja rozgrywa się bardzo szybko i w zasadzie nawet nie pozwoliłeś mi się zagłębić w treść, a już dobrnąłem do końca. Początek również nie ma żadnego znaczenia. Mogłeś opisać powód wyprawy już w jej trakcie, a nie rozpisywać się o anomaliach geologicznych, których pojęcie całkowicie pomyliłeś. Anomalią mogłeś nazwać nadzwyczaj dużą ilość zaginięć, co nie sprawia, że jest to anomalia geologiczna.
Nie oceniam, bo dobrze napisałeś, jednak wiele zabrakło.

Nie podajesz uwag, tylko własną wizję mojego tekstu. No, ale każdy ma prawo. To miała być krótka forma literacka, nie dokonywałem wielopłaszczyznowego rozbioru psychiki bohaterów bo i po co. A pojęcie "anomalia" użyte jest akurat prawidłowo; zresztą z punktu widzenia geologii zasadniczo każde złoże jest anomalią. Anomalia to generalnie, w filozofii nauki, zjawisko, którego nie da się wyjaśnić za pomocą uznanych teorii naukowych; odchylenie od normy, od ogólnej reguły. Czyli po mojemu ok. 

Z punktu widzenia geologii każde złoże jest anomalią? A później piszesz, że anomalia to zjawisko, którego nie można wyjaśnić? Przecież każdy przedszkolak wie skąd się wziął węgiel w ziemi. Dlatego skąd stwierdzenie, że każde złoże jest anomalią? A w opowiadaniu zrozumiałem, że chodziło o zaginięcie ludzi, które nie jest anomalią geologiczną. Dlatego uważam, że źle użyłeś pojęcie anomalii. Albo czegoś nie zrozumiałem.
Moją główną uwagą są papierowe postacie. Piszesz po co się rozwodzić... A właśnie po to, że jak w tym kierunku ma iść literatura to ja podziękuję. I nie mówię o rozwodzeniu się na temat ludzkiej psychiki. Ująłeś to w ten sposób jakbym domagał się pełnego rysopisu psychologicznego i wnikanie w cechy ich osobowości. Nie. To nie tak, więc nie przesadzaj.
Do reszty nic nie mam. Piszesz ładnie, tylko sucho, bez emocji. Jakby podać na obiad ziemniaki bez kotleta.

Cytat: "(...) z punktu widzenia geologii zasadniczo każde złoże jest anomalią". Poczytaj np. o teoriach dotyczących pochodzenia najstarszych złóż ropy. Rany, istnieje szereg teorii na temat powstania złóż złota. Podobnie tworzenie skamielin. Pozorna pwszechność różnych złóż nie powinna zacierać faktu, że powstanie każdego z nich wymaga często niewiarygodnego splotu okoliczności. Każdy ma prawo do opinii. Szanuję to.
"(...) jak w tym kierunku ma iść literatura to ja podziękuję." - nie reprezentuję całej literatury, opowiadanko żem popełnił:) Ale jakby co - proszę.
"ziemniaki bez kotleta" - ująłeś to tak papierowo, że nie wiem, o co chodzi. Jak o frytki to źle zastosowałeś pojęcie. Jeżeli w tym kierunku ma iść sztuka kulinarna, to podziękuję.

Gratuluję zwycięstwa! To był świetny tekst. Również twoje riposty na temat geologicznych anomalii. Masz absolutną rację. Siedzę w paleontologii, to mój konik.Najlepszym przykładem jest życie biologiczne, to jest dopiero anomalia, nie mówiąc o zwycięstwie w konkursie, odłoży się geologiczną wrastwą w naszej duszy. Pozdrawiam:)))

Super. Tyle mam do powiedzenia. I jeszcze, że świetne napisane, bo wciągnęło mnie od samego początku i nie wypuściło aż do końca ;) 6.

it's time for war, it's time for blood, it's time for TEA

Nowa Fantastyka