- Opowiadanie: adamdabrowski85 - Kujon i skarb nazistów

Kujon i skarb nazistów

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Kujon i skarb nazistów

Kujon i skarb nazistów

 

1944. Wojna. Imperium trzeciej rzeszy zaczyna upadać. Specjalny oddział Ahnenerbe stworzony przez Fuhrera zostaje wysłany w rejony Jerozolimy, Akki i Damaszku by odnaleźć starożytny artefakt mogący dać zwycięstwo…

 

 

Wiatr złowieszczo wył nad wykopaliskami. Rzucał drobinkami piasku niesionego znad Pustyni Syryjskiej o ścianki niewielkiego namiotu wojskowego, który bujał się targany coraz to mocniejszymi podmuchami. Przy niewielkim stoliku, w świetle kołyszących się lamp naftowych, siedział starszy, około czterdziestoletni mężczyzna w SS-manskim mundurze, próbując notować w swoim dzienniku: „…Od kilku dni nie mamy łączności, a wszyscy robotnicy uciekli najprawdopodobniej ze strachu. Została nas garstka, sześcio – osobowy oddział. Cierpimy też z braku żywności, nasze depesze nadawane alfabetem morsa najprawdopodobniej nie dochodzą z powodu zerwanych linii. Nie mamy żadnych informacji z frontu. Wszyscy jesteśmy pełni nadziei rze jeszcze mamy gdzie wracać"… do namiotu wszedł. Nie wszedł. Wpadł jeden z żołnierzy. Ubrany w mundur koloru feldgrau, z czerwonym kołnierzem i naramiennikami, uderzył prawa ręką w lewa stronę klatki piersiowej, wyrzucił dłoń w przód w geście salutu i z nadmiernym przytupem wysokimi wojskowymi butami krzykną:

– Heil Hitler! Her Oberst! Znaleźliśmy to! – Pułkownik poderwał się z krzesła, jednym ruchem owiną twarz arafatka i wyszedł z namiotu. Uderzenia piasku aż kuły w skore, a wiatr wiał z taka silą ze mężczyzna z trudem łapał oddech. Spojrzał w gore w nienaturalnie ciemne niebo. Chmury kłębiły się w kształt leja, którego środek zdawał się wisieć nad centrum obozowiska. Po wykopaliskach latały części garderoby, garnki, narzędzia i wszystko to czego nie zdołano przytwierdzić do ziemi.

Po przejściu kilku metrów wyznaczonym szlakiem i kilka stopni w dol dotarli do kopalin. Paru mundurowych stało nad kamiennym grobowcem, którego pokrywa była lekko uchylona. Dowódca skinieniem rozkazał do otworzenia wieka. Po kilku ruchach sierpowato zagiętymi, metalowymi brechami podkomendni otworzyli właz, do którego nie wpadało żadne światło. Mężczyzna klekną i pochylił się nad grobowcem, powoli sięgną do środka i zastygł na chwile. Poczuł elektryzujący impuls, który przeszedł jego ciało, palce zacisnęły się na metalicznym przedmiocie, mięśnie gwałtownie się skurczyły aż zajęczał z bólu. Słyszał szept w głowie, którego nie rozumiał:

 

lu gal mu-ĝen, mu-ra-an-sum, šeš-ĝu-ene-ra, kaskal lu du-bi nu-gi-gi-ed-e

 

Kompani rzucili mu się na ratunek jednak każdy z nich odskakiwał rażony takim samym promieniem, padali na zwały piachu targani spazmatycznymi drgawkami, runęło niebo. Huk grzmotów raził skore, oślepiające światło błyskawic paliło przez zamknięte powieki, rozstąpiła się ziemia…

 

Silne uderzenie drewnianej linijki w dłoń chłopca brutalnie przywraca go do rzeczywistości.

– Tylekroć ci mówiłam żebyś uważał na lekcjach!- wrzasnęła stara nauczycielka z grubymi szkłami okularów, zsuniętych do polowy nosa, zza których spoglądała rozszerzonymi w złości ciemnymi ślepiami.

– Pożałujesz teraz łobuzie!- zaburczała wyrywając mu książkę z rak – co to maja być za bzdety? Skad to masz? Ja ci dam!- kontynulawala ze wściekłością. W tej złości jej twarz marszczyła się jeszcze bardziej niż zawsze i wyglądała na jeszcze straszniejsza wiedźmę jak codzien – pomyślał chłopiec.– Klasa milczała. "Czarownica" wyciągnęła urwisa z ławki za ucho i poprowadziła do drzwi

– Do dyrektora! Jemu będziesz się tłumaczył.

 

 

Obcięty na grzybka, blond chłopiec, o piegowatej buzi z okrągłym zadartym nosem, na którym spoczywały sklejone plastrem okulary. Miał na sobie obowiązkowy granatowy mundurek, zza którego wystawał biały kołnierzyk. Siedział lekko zgarbiony, nie dotykając oparcia na wielkim drewnianym krześle z zwisającymi ledwo sięgającymi ziemi, chudymi nogami w trampkach. Lubił to pachnące starymi książkami pomieszczenie, choć zazwyczaj przesiadywał w nim kiedy coś przeskrobał. W pokoju dyrektora panowała cisza, słychać było tykanie starego zegara z kukułka, który nieubłaganie wymierzał czas do wyznaczenia kary. Stara nauczycielka stała z tak samo opuszczonymi okularami do połowy nosa co zawsze, z założonymi rękoma na piersiach i ciężarem ciała na lewej nodze potupując nerwowo. Spoglądała to na chłopca, to na dyrektora. Siwy, bardzo poważnie wyglądający starszy pan siedział z splecionymi palcami, opartymi łokciami na biurku i wpatrywał się w zarumienionego ucznia. 'Ta cisza była jeszcze gorsza od krzyków staruchy'' pomyślał zniecierpliwiony chłopak.

– Znowu czytał jakieś bzdury na mojej lekcji, to jest lekceważenie mojej osoby!-przerwała cisze nauczycielka – nie obchodzi mnie to rze ma dobre stopnie. Nie ma drugiego takiego ucznia co by miał tyle ucieczek, nieobecności i jeszcze po kryjomu czytał na zajęciach książki, które są nie na temat!

-Ale ja… -wtrącił się oskarżony.

-Dobrze! -przerwał ponuro dyrektor. -niech pani wraca do klasy, przecież nie chcemy jeszcze bardziej zakłócać pani obowiązków, a ja załatwię to z Adasiem.

-Hmmm – fuknęła i z zadartym nosem skierowała się do wyjścia – Tylko tym razem niech to popamięta!- zagroziła trzaskając drewnianymi drzwiami.

Obydwaj spoglądali chwile na siebie w milczeniu po czym wybuchli śmiechem.

-I jak ta książka którą ci dałem?-zapytał śmiejąc się belfer.

-Świetna! Tylko ona mi ja zabrała!

-Proszę cie Adasiu, nie "ona" tylko pani Shreder. Wiesz że na dużo ci pozwalam ale na książki jest czas po zajęciach.

-Dziadku kiedy one są takie wciągające! – opadł na oparcie krzesła– tajemnice, przygody, skarby, chciałbym je wszystkie poznać.

-Obawiam się, że jak będziesz czytał nawet na lekcjach to może ich zabraknąć– zaśmiał się staruszek.

– Myślisz że zostało coś dla mnie? że jest jeszcze coś co mógłbym odkryć?

– Jestem pewien że ten świat jest jeszcze pełen tajemnic chłopcze.

– Myślisz że skarb Nazistów jest prawdziwy? Naprawdę istniał tajny oddział Hitlera? Jeśli tak to co znaleźli żołnierze? Co się stało z tym skarbem dziadku?

Siwe, starannie przystrzyżone wąsy kryjące usta dziadka uniosły się w uśmiechu – gdybym znal odpowiedź na te pytania… – westchną – musisz wiedzieć, że najważniejsze i najtrudniejsze w odkrywaniu tajemnic to wiara i upór chłopcze. Nie samo znalezisko daje najwięcej wspomnień, a droga do niego!

– Nie rozumiem.

W oczach staruszka zapłonął blask identyczny jaki rozświetla źrenice chłopca kiedy wpada w amok geniuszu -Wyobraź sobie, że to co odnajdujesz po wielu godzinach spędzonych nad mapami i starymi źródłami ląduje w muzeum. – Pochylił się lekko w stronę chłopca – W zależności od wartości historycznej twoja duma spoczywa w muzeum, w mieście z którego pochodzisz lub w Louvre w Paryżu, czy w Muzeum Londyńskim, czy jakimkolwiek innym na całym świecie. Nawet jeśli mógłbyś oglądać te eksponaty codziennie to one już nie należą tak naprawdę do ciebie, a wszyscy oglądający nie kojarzą go z tobą. Co ci wtedy pozostaje? Jedynie to, co przeżyłeś w drodze do odkrycia. To smutne ale niestety prawdziwe. Co do Skarbu Nazistów… Hmmm. – westchnął dyrektor. Spojrzał na malca jakby chciał odpowiednio dobrać słowa – Sam bardzo w niego wierzyłem, kiedy bylem młodszy jednak zabrakło mi czasu na próbę zglebienia tej opowieści. Dorosłość to kat marzeń o przygodach chłopcze. Przyszła wojna, teraz wcale nie mamy lepiej w kraju socjalistycznym, mimo to ty masz jeszcze szanse! I tylko od ciebie zależny czy wierzysz w nią czy nie. Westchnęli razem, chwile milczeli pogrążeni w myślach kiedy zadzwonił dzwonek.

-Uciekaj teraz – powiedział poprawiając stos kartek – ja postaram się udobruchać panią Shreder, a ty zmykaj do domu!

 

 

Przed szkolną bramą czekała na Adasia trójka znajomych. Dwie dziewczynki i chłopiec. Pierwsza podbiegła Alicja. Długowłosa chuda dziewczynka z czerwonymi wstążkami we włosach, z plastrem na kolanie.

-I jak? – zapytała – Pani Shreder jest cięta na ciebie, nie możesz bardziej uważać? – Dołączyła do nich pozostała dwójka.

-Co się głupio pytasz? – burkną Henryk, lekko grubawy chłopiec z zapchanymi kanapką ustami.-przecież to oczywiste że mu się upiekło! Żebyście wiedzieli co ja robiłbym, gdyby mój dziadek był dyrektorem!

-To akurat nie odwaga, a lekkomyślność Adasia jest powodem wiecznego lądowania na dywaniku dyrektora. Już wszyscy wiedzą, że jak nie bujasz w obłokach wpatrzony w okno, to na pewno coś czytasz.– skończyła z delikatnym uśmiechem Wera. Wera była najspokojniejszą i najrozważniejszą dziewczynka z całej czwórki. Zawsze myślała nad tym co mówi i nigdy się nie unosiła. Zielonooka o blond włosach, ze śliczna okrągła buźka o białej cerze, która nosiła czerwoną chustę w białe groszki.. Zawsze pełna gracji i powagi blondyneczka zdecydowanie była przeciwieństwem Ali, która nie czekając dogryzła:

-Ty to jakbyś miał nawet tatę prezydenta to na same tupniecie pani Shreder popuściłbyś w spodnie! – zachichotała.

Czerwony ze wstydu Henryk przytupną stanowczo:

– Tyle razy prosiłem żebyś mi nie dokuczała! Zresztą ja usiadłem na coś mokrego.-próbował bronic się ciemnowłosy grubasek w koszulce w paski.

-Dajcie już spokój– przerwał Adaś.-pomówmy lepiej o naszym planie. Macie wszyscy o co prosiłem?

-mam zapałki – powiedziała Alicja

-a ja ukryłam pod ławką, w moim ogródku lampę naftowa. -oświadczyła Wera.

Wszyscy spojrzeli na Henryka który kręcił młynki kciukami.

-Ja… ja mam kanapki na drogę.– wskazał ruchem ramienia na kwadratowy plecak z odblaskami. Cala trojka jednocześnie z niedowierzaniem puknęła dłonią w czoła.

-No co? Wiecie jakie dostałbym baty od ojca jak by zauważył ze podkradam mu naftę?

-No nic, na szczęście podejrzewałem, że tak będzie, dlatego wyniosłem z domu pare świec, zabrałem z klasy kredę, którą będziemy zaznaczać drogę żeby się nie zgubić.

-Zgubić? Jak to zgubić? – z niepokojem zapytał Henryk, ale został zignorowany.

-Wiec idziemy do domów, każdy zajmie się swoimi obowiązkami. Spotkamy się o siedemnastej kolo Gęsiarki, tam wam wszystko wytłumaczę. – wszyscy zgodnie kiwnęli głowami i rozeszli się w swoje strony. W miejscu został tylko grubasek pytając samego siebie:

-Tam można się zgubić?

 

***

 

Z głuchej ciszy zaczął dochodzić delikatny łoskot. Z jednostajnego łoskotu głośniejszy, regularny tętent przerodził się w rytmiczny łomot. Huk powietrza przejeżdżającego obok drugiego pociągu brutalnie wybudził ze snu Agnes Schmitt. Kobieta podniosła się z półleżącej pozycji poprawiając szarą garsonkę.

-Dobrze się spało?– Zapytał siedzący naprzeciw, wysoki, szczupły, ubrany w białą marynarkę mężczyzna. Pochylony był lekko do przodu, z rękoma opartymi na połyskującej lasce, spoglądał spod białego kapelusza w stylu fedora.

-Szybko– odpowiedziała przecierając kąciki ust– A pan? Zdrzemną się trochę?– znała odpowiedź, zapytała z grzeczności.

-Ależ skąd! Tak długo czekałem na tę chwilę, jak mógłbym przespać taki moment? Właściwie to jestem podekscytowany jak młody chłopak przed pierwsza randka– zaśmiał się Hofman.

-Moja rodzina jak zapewne panna wie, czekała do zakończenia wojny, by móc odwiedzić to miejsce! Trzydzieści długich lat wyczekiwań, nieprzespanych nocy i niecierpliwych dni. Patrzyłem jak zmieniają się rządy, i jak Ruscy plądrują te tereny z tego co…

– myśmy nie ukradli!- dokończyła w myślach Agnes -…zostało, aż tu nagle nadążyła się okazja, której nie mogłem przegapić. Mój serdeczny przyjaciel i panny przełożony, redaktor naczelny gazety Kleine Presse, Her Gruber powiedział mi o możliwości wysłania reportera do ukochanego niemieckiego miasteczka na polskich ziemiach, do Berlinchen! Problemem były formalności, wizy, pozwolenia. Na szczęście Her Gruber jest prawdziwym przyjacielem i nie musiałem go długo prosić. Właściwie to nie tyle prośby co butelka Jagermeistera przekonała go, żebym to właśnie ja pani towazyszyl. Ja wiem – kontynlowal podekscytowany staruszek – że to wszystko spadło na pannę tak nagle, ale proszę mi wierzyć…-nie przerywając sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyciągnął srebrna papierośnice, wysunął dwa białe ruloniki z tytoniem, uniósł brwi i wyciągnął rękę w stronę kobiety w geście poczęstunku. Agnes odmówiła kiwając przecząco głową-…że moja pomoc w znajomości Berlinschen może tylko ułatwić Pani pracę, a przy okazji, kiedy będzie Pani miała chwilę wytchnienia od obowiązków i ja będę mógł załatwić swoja mała sprawę. Młoda reporterka po raz kolejny ugryzła się w język.

– Jestem przekonany że to będzie udany wyjazd panno Smitt!- Wypowiadając te słowa, Hofman z trudem powstrzymał uśmiech. Chcąc ukryć walkę z euforiom spojrzawszy w okno, za którym śmignęły szlabany, pierwsze zabudowania, gwizd z lokomotywy. Metaliczny zgrzyt hamujących kol pociągu dawał znak, że przybyli na miejsce.

 

***

 

To było typowe, kwietniowe popołudnie. Na barlineckim brukowym rynku, wokół którego stały dziewiętnastowieczne, dwupiętrowe szare domki, tłoczyło się od spacerowiczów, chcących skorzystać z pierwszych wiosennych promieni słonecznych. W północno-wschodniej stronie głównego placu, zza drzew, dumnie widniał gotycki kościół katolicki, którego bicie dzwonów niosło się nad całym miastem. W centrum rynku znajdowała się Gęsiarka. Bezimienna kobieta, broniąca się przed atakiem ptaszyska. Zbyt wczesna pora roku by włączone były pompy natryskowe.

 

 

Alicja, Wera i Adaś przybyli wcześniej w umówione miejsce. Choć Henryk mieszkał najbliżej, zdyszany dobiegł ostatni. Z wypiekami na polikach, sapiąc, oparł się o własne uda.

-Mama… nie chciała… puścić mnie… z domu – powiedział próbując łapać powietrze grubasek.

– Wiedziała że coś kombinuje, bo po powrocie do domu od razu wziąłem się do lekcji, ale jak sam zaproponowałem, że wyniosę śmieci to wtedy zaczęła pytać! – Cala trojka zaczęła rechotać z pechowego chłopca, który przemywał zlane potem czoło w fontannie.

Próbując powstrzymać śmiech Adaś zaczął:

– Słuchajcie. Natrafiłem na zapiski w jednej z ksiąg dziadka, na temat schronu. I choć samo to nie jest niczym dziwnym, to co najciekawsze nie ma go w spisie budowli powojennych, ani w spisie fortyfikacji wojskowych z tamtych czasów. Nie znalazłem też numeru ewidencji bunkru widmo. Jednak w jednym z tekstów jest wyraźnie napisane, że takowy istniał i wszystko wskazuje na to, że istnieje dalej w okolicy cmentarza na ul. Gorzowskiej! Gdy zapytałem o niego dziadka, powiedział że nic mu o tym nie wiadomo – chłopiec zamilkł na chwile – Nie widzicie w tym nic dziwnego? Jestem pewien, że w biblioteczce dziadka nie ma nic, czego by nie przeczytał albo o czym by zapomniał, dlatego ciekawi mnie to podwójnie! Rozumiecie? Możemy być pierwsi, którzy odwiedzą to miejsce od czasów wojny. Wyobrażacie sobie co tam może się znajdować? Przejdziemy do historii!

-Może nie ma go w spisie bo został zburzony podczas budowy cmentarza?

– Albo już podczas wojny? – pytały kolejno Ala i Wera. Adaś z grymasem kręcił przecząco głową

– Nie. Uważam że ciągle tam jest, inaczej staruszek powiedziałby to co wie i wysłał mnie żebym to zbadał sam. Żebym przeżył przygodę. I tak też zrobimy!

 

Młodzi „Odkrywcy" zeszli z Rynku ulica Jeziorna by popatrzeć na ogromny, otoczony lasem akwen wodny, na którym znajdowały się cztery wyspy. W pomarańczowym świetle zachodzącego słońca jezioro Barlineckie mieniło się tysiącem jasnych refleksów niczym diamenty na tafli wody, które co rusz były burzone przez przepływające kaczki, łabędzie i wetkarzy w niewielkich drewnianych łódkach. Szli jego brzegiem aż do dzikiej plaży przy cmentarzu, po czym skręcili za starym tartakiem w mały zagajnik. Adaś dobrze się przygotował do tej malej operacji, godzinami wertując strony książek opisujących rodzaje fortyfikacji, zasady budowy przez opisy żołnierzy po historie i opowieści.

-Słuchajcie, powinniśmy szukać jakiś betonowych bloków wystających z ziemi. Myślę, że to będzie niepozornie wyglądało, skoro nikt o nich nie wie. Uważajcie pod no…

-Aaaaaaa! – przerwał mu krzyk Henryka. Kujon ruszył w stronę skąd dobiegał krzyk. Przeskoczył małą dzika różę, jednym susem przeleciał nad niewielkim świerkiem, za którym do pasa w ziemi z założonymi rękoma siedział naburmuszony grubasek

-Dlaczego to zawsze mi się przytrafiają takie rzeczy? – zapytał retorycznie. Próbując opanować śmiech, dzieci za pomocą gołych rąk, kawałków gałęzi poszerzyli wyrwę uwalniając kolegę. Chwilę spoglądali na siebie.

-Odnalazłeś to – powiedziała z przekąsem Ala – poklepując po ramieniu Henryka. Do tunelu zaczęły wpadać -pierwsze od lat– promienie słoneczne, odsłaniając betonowe, strome schody, które wiodły w dól pól-okrągłego korytarza z całkowicie równymi ścianami, z których nie wystawały żadne kable ani rury. Blond-okularnik wyciągnął z torby przewieszonej przez ramie kwadratowa latarkę, odpalił ja i włożył do kieszeni na piersi.

-To co, panie przodem? – zażartował i kiwnął dając znak – za mną!

-Na pewno powinniśmy to robić? – zapytała Wera łapiąc chłopca za rękę. – Jak coś się stanie?

-Wszystko będzie dobrze, takie bunkry były budowane ze zbrojonego betonu, grubego na kilkadziesiąt centymetrów, więc zawalenie nam nie grozi. Jesteśmy stosunkowo nie daleko od jeziora więc tunel może być podtopiony.

-No właśnie, tego nie mówiłeś!

-Tylko zerknijmy – powiedział dotykając dłoń koleżanki – jeśli natkniemy się na ślady wody zawrócimy, zgoda?

-Już chodźmy – przeszła między nimi Ala rzucając zimnym spojrzeniem.

Kujon o krok z przodu, pozostali w zwartej grupce za nim. Delikatne światło świec nikło z jednej strony w ciemności z drugiej w jaśniejszej lunie latarki, która cięła ciemność na wskroś.

-Im głębiej, tym zimniej. – powiedział szczękając zębami grubasek.

Po przejściu kilku metrów dotarli do kratownicy gwiżdżącej w przeciągu od podmuchu powietrza.

– Jest zamek! – powiedziała Ala wskazując na wystającą ze ściany puszkę – zepsuty.

-Wiec wracajmy – rzucił Henryk przyciągnięty z powrotem szarpnięciem za ramie w półkroku, którego trzymała się kurczowo Wera. Kujon chwile się zastanawiał.

– Znajdują się tu cztery kable, a w normalnych zamkach są trzy: plus, minus i uziemienie. Ten czwarty to na pewno włącznik generatorów – myślał na głos – generator odpala się automatycznie po naciśnięciu guzika otwarcia. Gdybym tylko trafił który to jest – nie przerywał monologu skręcając kabelki. Reszta przyglądała się dygocząc bardziej ze stresu niż z zimna – na pewno był tu zamek z siłownikiem lub przerywaczem, który po włożeniu odpowiedniego klucza wysyłał impuls do otwarcia wrót i odpaleniu prądnicy, musiałbym dobrze spiąć kable i… – przerwał chłopiec wyciągając z latarki baterie – … i zrobić małe spięcie… – Metaliczny dźwięk zwalnianych siłowników blokujących kratownice rozszedł się echem po ciemnym tunelu. Zazgrzytało, zahuczało i krata ustąpiła. – …otworzyłbym wejście! – z duma w glosie powiedział Adaś otwierając zardzewiałe, złożone z pionowych prętów wrota. Ukłonił się niczym kamerdyner zapraszając gości na salony. Z lamp pod sufitem wystrzeliły światła, gdzieś z oddali dobiegł dźwięk pękającej żarówki.

-Mam wątpliwości czy…

-Ej? – uciął kujon – umawialiśmy się że jeśli będzie coś nie tak to zawrócimy. Na razie jest wszystko w porządku, więc?

– Nie masz pewności czy…

-Czy coś na nas nie czyha? – znowu przerwał – proszę was, przecież duchy są tylko w bajkach.

-Czy nie zgubisz drogi?– zapytała Wera.

– Mamy kredę do znaczenia drogi, z reszta jest zasada poruszania się w labiryntach i katakumbach, zasada lewej reki. Wystarczy trzymać się lewej ściany i dojdzie się wszędzie. Jak chcecie to wracajcie, ja idę dalej! – ruszył nie czekając na nikogo. Reszta spojrzała się na siebie i ruszyła za nim w zwartej pętli rak.

 

***

 

Agnes Smitt i Her Hofman dotarli do miejsca, w którym mieli spędzić nadchodzące dni. Zatrzymali się u stóp wzgórza, na którym stal piękny pałac. Otoczony lasem budynek z dwiema cebulkami na szczytach wieży zrobił ogromne wrażenie na młodej reporterce.

 

Jedynie Hofman zdawał się w ogóle nie przejęty widokiem i dźwigając za sobą walizkę, czym prędzej wskoczył na schody prowadzące do wejścia. Nim zdążyli zapukać otworzyły się duże, podwójne drzwi, z których wyszła starsza pani, w siwych włosach spiętych w kok. Ubrana w białą bluzkę, z podwiniętymi rękawami do łokci, której przód zasłaniał pobrudzony, najprawdopodobniej maka, kuchenny fartuch.

-Spóźniliście się. – powiedziała sucho pani Józefa. – zdążyłam podać do stołu. Proszę, wejdźcie. Pokażę wam gdzie są wasze pokoje i zapraszam na dól, do jadalni.

Podczas kolacji panna Schmitt dowiedziała się kilku istotnych rzeczy o Barlinku, o zabytkach, o szkołach, i o ludziach mieszkających w tym mieście. Nie wiedziała ze słynny niemiecki szachista, przez dwadzieścia siedem lat niepokonany mistrz Emanuel Lasker urodził się właśnie tutaj. Hofman nie wydawał się zainteresowany. Wstał od stołu w pospiechu, podziękował z jego nadmierna szarmancja i wrócił na górę. Agnes nie lubiła przyznawać mu racji ale było już późno i sen w ciepłym łóżko dobrze by jej zrobił. Pani Czarnecka – właścicielka pałacu – oczywiście nie przyjęła pomocy w sprzątaniu i Schmitt szybko wylądowała w pokoju. Opadła bezwładnie na tapczan który zaskrzypiał pod jej ciężarem, puchowa kołdra wydęła się i młoda reporterka czuła jak odpływa. Fala ciepła zalała jej ciało, dopiero teraz widziała jak naprawdę jest zmęczona. Na granicy snu i jawy dźwięk zamykanych drzwi wrócił jej świadomość. Pokój w którym spala znajdował się na pietrze więc miała doskonały widok na ulice i jezioro za nią. Była pełnia i bez trudu widziała Hofmana ukrytkiem wymykającego się z domu. Pomyślała tylko

-Co wyprawia ten stary dureń? ale kolejna fala zmęczenia stłumiła jej ciekawość. Dowiem się jutro.

 

***

 

Stosując regule, o której powiedział im Kujon, przemierzali jednakowo wyglądające tunele na końcu których, natrafili na potężną komorę. Czwórka przyjaciół stała jak wryta pod ogromnym tympanonem* i panoplium* z błyskawicą i sztyletem skrzyżowanymi na tarczy grawerowanej orłem trzeciej rzeszy.

-To jest niesamowite! – powiedziała Wera.

-W życiu takiego czegoś nie widziałem! – dodał Henryk.

-No to na co czekamy, zobaczmy co jest w środku! – Ala popchnęła dwuczęściowe, grube na kilkanaście centymetrów, drewniane drzwi zdobione metalowymi kątownikami. Wrota rozchyliły się trzeszcząc i sypiąc kurzem, odsłaniając pustkę.

-Jak to? – zapytał Adaś rozczarowany, poczuł dłoń Wery na ramieniu.

-Tak mi przykro.

-Nie rozumiem, mieliśmy być pierwsi. Tyle zachodu po nic? Po co ta tajemnica, po co to wszystko?

-Jak to po co? Jest super! – powiedziała Ala chodząca z kata w kat oglądając zdobienia ścian.

Henryk co chwile poprawiając za doże spodnie, chodził w kulko oglądając kuty sufit.

-Jak to możliwe? To nie mógł być normalny schron, cały czas działa w nim światło, zamek kratownicy był niedbale jak by w pospiechu wybebeszony, a do tego te płaskorzeźby. Po co ktoś zadał sobie tyle trudu żeby wykuć panneau w zwykłym składziku? Przecież o takich miejscach się nie zapomina, i nie zasypuje wejścia… – urwał. Oczy Adasia rozjazyly się ponownie – …właśnie! Wejście! – Chłopiec wybiegł z pomieszczenia i stanol pod zdobionym lukiem nad drzwiami, cala reszta zamarła, znała ten amok. Tak wyglądał Kujon kiedy wpadał na pomysł, wiedzieli ze nie można mu przeszkadzać, zresztą i tak nigdy nie słuchał.

-Widzicie orla nad drzwiami? – Adaś przebiegł do przeciwległej ściany – a widzicie tego w godle ze swastyka?

-No tak są identyczne. – powiedział grubasek podciągając spodnie.

-Przypatrz się jeszcze raz! – podeszli do panoplium szukając tego co widział piegowaty blondynek.

-Spójrzcie! Tak samo jak nad wejściem do komory widzimy tu tarcze z skrzyżowanym piorunem i sztyletem, przyznam ze dość nietypowe połączenie ale nie to jest najważniejsze, nad nimi orzeł ze swastyka i tu jest ciekawostka. Swastyka w szponach ptaka jest wykuta w kwadracie stojącym poziomo na jednym z boków, prawda? Nie sposób nie zauważyć ze wszędzie indziej znak ten jest wrysowany w kwadrat, jednak obrócony wieszcholkami zagiętych ramion swastyki w pionie i poziomie. – przyjaciele milczeli – jeżeli się nie mylę a robię to rzadko… – chłopiec złapał wystające niewiele ponad płaszczyznę krawędzie swastyki i przekręcił ja do prawidłowego kata. Głuchy dziwk obiegł pomieszczenie, zazgrzytało za ścianą która się rozsunęła wyrzucając chmurę pyłu. Wszyscy drgnęli, Henryk piszczal. Z ozdobnej Stelli* której płyta opadła do polowy w dol, wysunęła się pólka. Kiedy opadł pyl, ich oczu okazała się księga. Mocno zakurzona, obłożona drewnem i jakaś skórą, której brzegi zdobiły metalowe ćwieki. Przez środek księgi przechodziła, prawdopodobnie złota klamra której końcówka ginęła w półokrągłej śpiączce.

Adaś przetarł okulary, reszta podeszła bliżej. Chłopiec powoli wyciągnąć ręce w stronę księgi, wziąć głęboki oddech, czul szacunek dla znaleziska, wiedział ze oto spotyka się młode pokolenie z czasów gdzie wszystkie tajemnice zostały odkryte z przeszłością pełna zagadek. Kiedy podniósł księgę, metalowa Stella zaczęła zapadać się pod poziom podłogi. Pólka z kutego żelaza cofnęła się w głąb ściany z kad trysnęła woda. Dzieci zapiszczały i ruszyły do wyjścia które zaczęło się zamykać. Kolejne strumienie wody tryskały ze zdobionych ścian, zgasło światło. Podłoga drżała, dziewczyny z piskiem biegły ku drzwi. Woda z coraz wiekrza sila tryskala z otworów których zaślepki strzelały z trzaskiem, było już widać niebieskie światło nocy na końcu tunelu, które wpadało przez otwór wyjścia.

 

Kujon siedział ze spuszczona głową. Cały przemoczony, dygotał z zimna pod filcowym kocem jaki dostał od jednego ze strażaków. Błyski syren ginęły w konarach drzew przycmentarnego zagajnika. Chłopiec widział Ale i Werę siedzące w Milicyjnej nysie, Henryka już nie było. Nocna cisze zagłuszały agregaty wypompowujące wodę z tunelu odkrytego przez dzieci. Po ziemi ciaglo się coraz więcej węzy rozwijanych przez strażaków. Adaś widział dziadka. Stal plecami do niego wraz z innymi rodzicami, rozmawiającymi z Komendantem Milicji który nerwowo machał rękoma. Wyglądało na to ze się kłócili. Stalo kilkoro gapiów, w śród nich dziwnie ubrany starszy mezczyna w białym garniturze.

-Jedziemy do domu – powiedział dyrektor pojawiając się nagle. Adaś dawno nie widział tak posępnej miny dziadka. Nie próbował się tłumaczyć, posłusznie wykonywał polecenia.

-Masz szczęście ze komendant dal się przekonać żeby złożyć wyjaśnienia jutro, inne dzieci tez jada do domów. Ich rodzice nie są zadowoleni i mam nadzieje ze zdajesz sobie sprawę ze winią ciebie chłopcze? – wnuczek pociagnol nosem – o reszcie porozmawiamy jutro. Oby dwaj milczeli resztę drogi. Adaś ściskając księgę w torbie pod pacha nie myślał teraz o niczym innym niż sen..

 

Koniec

Komentarze

sorry za bledy i miejscami moze brakowac polskich liter :/ prosze o szczere kometarze i milego czytania!

W 944 istniała już III Rzesza? No, to tłumaczy wiarę w cudowne artefakty ;]

Nowa Fantastyka