- Opowiadanie: pops - Koldras Lacki

Koldras Lacki

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Koldras Lacki

Wiosna rozkwitła w pełni. Ptasie trele rozbrzmiewały po całym gorczańskim parku narodowym. Jasnozielone drzewa o młodych jeszcze liściach, szumiały smagane delikatnymi powiewami ciepłego, południowego wiatru. W tej sielankowej atmosferze, na jednej z dzikich gorczańskich łąk, pasło się stadko saren. Kozioł, przodownik stada, zdawał się być zupełnie spokojny. Nie rozglądał się, czasem tylko zerkał na unoszące się powoli poranne słońce. Samice z młodymi chadzały delikatnie, po siwiućkim od wrzosów zboczu, w poszukiwaniu pędów wszelkiego rodzaju na skraju łąki można było ujrzeć czarne wiewiórki harcujące bez opamiętania. Wprawnemu oku nie mogły umknąć także długie słuchy, wystające z jednej z większych kęp. To właśnie te zajęcze uszy, zastrzygły gwałtownie kiedy, z dolnej części polany dobiegł alarmujący wrzask srok i sójek. Na ten dźwięk sarny zastygły w bezruchu, wiewiórki zbliżyły się na bezpieczną odległość do drzew, a zając napiął skoki przygotowany do gwałtownej ucieczki. I stało się to czego, wszystkie zwierzęta się spodziewały, a jednocześnie to czego najbardziej się obawiały. Z odległego krańca polany, z gęstego lasu bukowego, wyłoniła się postać. Ludzka, straszna postać, której zapach jeżył sierść na karku, w towarzystwie równie strasznego i głośnego czworonoga. Po chwili bezgranicznego zdumienia wszystkie zwierzęta bez wyjątku rzuciły się do panicznej ucieczki. -Patrz Burek– rzekł z rozbawieniem Bajarz– wciąż się nas boją jak ognia, chociaż znamy się nie od dziś– średniej wielkości szarobury kundel przytaknął, wesołym sapaniem i kilkukrotnym machnięciem ogona – No leć za nimi przecież wiem, że chcesz– uzyskawszy pozwolenie czworonóg ruszył przez środek polany, dokładnie w miejsce gdzie jeszcze przed chwilą, między drzewami znikały białe kupry. Wbiegł w gęsty bukowy drzewostan i tyle było go widać.

-No tak– powiedział bajarz sam do siebie– to może trochę potrwać. Wtem na szczycie łąki, na skałach zwanych przez wszystkich „Czołem Turbacza" spostrzegł postać. Drobną, ubraną na czarno siedzącą, albo kucającą postać. -Któż to zapuszcza się tutaj o tej porze dnia i roku?– zdziwił się Bajarz. Nie czekając chwili dłużej ruszył w stronę ledwo majaczącego się na horyzoncie kształtu. Im bliżej podchodził tym bardziej nie mógł uwierzyć w to co widzi. W pierwszej chwili myślał, że mu się zdaje, jednak przed sobą wciąż miał naoczny dowód, że to co widzi to prawda. Przetarł oczy ze zdumienia. Bez rezultatu. Postacią okazał się być mężczyzna w średnim wieku, ubrany całkowicie na czarno, od ciężkich glanów aż po kapelusz. Na dłoniach tak dla odmiany miał on czarne rękawiczki, a twarz jedyny możliwy jaśniejszy punkt pokrywała gruba czarna broda. Nieznajomy stanowił właściwie jedną wielką czarną plamę na tle jasnozielonego krajobrazu. Nie to jednak wprawiło Bajarza w takie osłupienie. Przecież góry przyciągały całą masę różnego rodzaju popaprańców, zarówno tych pozytywnie jak i negatywnie zakręconych. Jednak ten dziwak, był najniezwyklejszym zjawiskiem jakie Bajarz w życiu widział, a wszystko dlatego, że czarny nieznajomy unosił się o kilka stóp nad ziemią, pogrążony w jakieś modlitwie, mantrze lub narkotykowej malignie. Bajarz podszedł już na tyle blisko, że był w stanie spostrzec, że oczy tego oryginała są zamknięte. Już chciał rzec coś, na powitanie gdy z lasu wyłonił się Burek, z wywalonym jęzorem i z psim uśmiechem na pysku leciał do swego pana, aby podzielić się wrażeniami po fantastycznej pogoni. Od wyraźnego zamiaru, skoczenia radośnie na swego pana oderwał go zapach nieznajomego. W jednej chwili zjeżył się i rozszczekał. Nieznajomy wyrwany z letargu opadł na ziemię, rozglądając się ze zdziwieniem i z lękiem.

-Burek uspokój się, do nogi!- krzyknął Bajarz, a czworonóg posłusznie spełnił polecenie, wciąż jednak rzucając na nieznajomego, pełne wściekłości spojrzenia

-Witam pana i pozdrawiam– zaczął spokojnym głosem Bajarz– Całkiem rano się pan tu wybrał…– urwał gdyż nagły powiew wiatru zwiał nieznajomemu kapelusz z głowy. Wśród bujnej czarnej czupryny, promieniom słonecznym ukazały się dwa pokaźne rogi. Ki czort – pomyślał Bajarz.

Rogacz odzyskał rezon i uśmiechnął się delikatnie. -Pan wybaczy– rzekł chrypiącym, ciepłym głosem– Myślałem, że to znowu jakaś baba z dzieckiem przyszła. Na szczęście tym razem trafił się ktoś normalny. Wygląda Pan dosyć inteligentnie. Powiem szczerze kamień spadł mi z serca.

Bajarz myślał intensywnie – Kim pan jest? – spytał wreszcie

-Mimo wszystko dość wolno kojarzy pan fakty, albo jest pan z natury realistą i nie wierzy pan zjawiska nadprzyrodzone. Widzi pan. Jestem ubrany całkowicie na czarno, co więcej jak pan zapewne zauważył potrafię z dużym powodzeniem unosić się nad ziemią. Jeżeli to panu jeszcze nie wystarczy, wszelkie wątpliwości rozwiać powinny te dwie kostne narośli wyrastające z mojej czupryny. Zatem? Domyśla się Pan?

-Patrz Burek– Bajarz zwrócił się do psa– kto by się spodziewał, że przyjdzie mi kiedykolwiek spotkać się z prawdziwym czortem.

-O wypraszam sobie! – obruszył się nieznajomy – nie jestem jakimś tam byle czortem. Jestem Diabłem, a zwracać się do mnie proszę Pan Diabeł.

-Zatem Panie Diable… Co pan tutaj robi?

-Wygląda na to, że nie słyszał pan o tutejszej legendzie

-Faktycznie nie słyszałem. Uwielbiam legendy, jeśli nie ma pan nic przeciwko przysiądę tu na skale i posłucham jak Pan opowiada.

-A nie przeraża pana fakt, że jestem pomiotem piekieł?– rzekł Pan Diabeł z wyczuwalną nutką ironii

-Składnie i kulturalnie się pan wypowiada, siedzi pan spokojnie i ma pan w zanadrzu jakąś ciekawą opowieść. To faktycznie może przerażać. – bajarz podjął zabawną ironiczną grę – W zasadzie już kilka razy przeszło mi przez myśl żeby z krzykiem uciekać gdzie pieprz rośnie.

-Co pana jeszcze powstrzymuje?

-Głód proszę Pana. Głód! Ucieczka w tej chwili mi nie w smak. Akurat miałem zjeść drugie śniadanie. Pojęcia nie mam co jedzą Diabły, ale mogę się podzielić tym co mam.

-To panu powiem jako ciekawostkę. Diabły mają jak najbardziej ludzkie żołądki, a mój już się w tej chwili buntuje. Tam pod ziemią nic sensownego do jedzenia Pan nie uświadczy. Między innymi dlatego wychodzę od czasy do czasu na powierzchnię. Co pan tam ma?

-Górski prowiant: świeży chleb, kabanosy, pasztet i prawdziwy rarytas. Świeże mleko prosto od krowy.

-Wspaniale. Ubijmy zatem targ. Ja pana uraczę opowieścią, a pan mnie swymi rarytasami. Zgoda?

-Zgoda, ale wie pan to zabawne…

-Dlaczego?

-Zwyczajowo to ja opowiadam i z tego tymczasowo żyję

-Będzie miał pan zatem kolejną opowieść do swojego repertuaru. Ale przejdźmy do opowieści nim jakaś nawiedzona baba się tu zjawi.

-Baba?

-Wszystkiego się pan dowie w swoim czasie.

Bajarz siadł obok pana Diabła na skale i obaj zaczęli pałaszować jedzenie wydobyte ze starego, wytartego plecaka. Burek powoli zbliżył się do Diabła. Obwąchał go i uspokoił się nieco. Położył się przy nogach Bajarza, czujnie strzygąc swoimi szpiczastymi uszami.

-Ładne psisko – skomentował Diabeł – Skąd pan go ma?

-Znalazłem go w czasie jednej z moich wędrówek– Był strasznie zmarnowany. Ktoś musiał go wyrzucić.

-A to podobno Diabły są złe.

-Wystarczyło trochę kiełbasy aby poszedł za mną krok w krok. Ale dość tego, bo widzę, że chcę się pan wykręcić sianem z naszej umowy. Czekam na opowieść.

-O Diabłach– zaczął odchrząkając pan Diabeł– krąży mnóstwo legend. Już małe dzieci straszy się opowieściami o Diabłach jakie to one straszne są i złe. Muszę z żalem przyznać, że jest w tym trochę racji. Otóż, ktoś bardzo złośliwy, stworzył kiedyś istotę zwaną Diabłem w taki sposób, że wszystko co Diabeł robi jest złe lub dokładniej mówiąc źle się kończy. Cały problem polega na tym, że sam Diabeł jako taki nie jest zły. Zdarzają się oczywiście wyjątki. Nawet w najlepszym towarzystwie zdarzają się czarne owce, takie jest życie. Ja na ten przykład, do szpiku kości zły nie jestem. Nie rzucam się na pana i nie wbijam panu rogów w za przeproszeniem cztery litery. Nie czynię też tajemniczych, złowrogich uroków, które sprawiłyby, że skoczyłby pan w najbliższą dostępną przepaść. Prawdę mówię czy nie?

-Jak na razie prawdę– przytaknął bajarz

-Oczywiście!- kontynuował Pan Diabeł przegryzając kawałek kabanosa– Właśnie to jest jeden z powodów dla którego, Diabły wynoszą się w niedostępne miejsca takie jak to. Tu mam ciszę spokój i nie ma tu aż tylu głupkowatych ludzi. Pan naturalnie do takich nie należy. I widzi pan wydawało by się, że wszystko będzie w porządku, ludzie będą sobie żyli gdzieś tam, a ja będę sobie żył tu i ani ja im ani oni mnie wadzić nie będą. Nic bardziej mylnego– zapił zjedzonego przed chwilą kabanosa mlekiem i jął mówić dalej– Proszę sobie wyobrazić, że kiedy tylko Diabły zniknęły z siedlisk ludzkich, na ich miejscu pojawiły się legendy. Zupełnie jakby ludzie nie mogli żyć bez Diabłów pomimo tego że Diabłów nienawidzą. Widzi Pan ja nie mam nic przeciwko ludziom, którzy legendy wymyślają. Wyobraźnia piękna rzecz, pozwalająca sprawić, że świat staje się piękniejszy. Sam uwielbiam legendy, mam nawet kilka ksiąg z legendami, w swoim przytulnym przedsionku piekieł. Problemem są osoby, które bezgranicznie w te legendy wierzą.

-W każdej legendzie jest przecież ziarno prawdy

-Oczywiście, że tak! Najlepszym dowodem na to jest fakt, że ja tu z panem siedzę i z panem rozmawiam. Zaręczam panu, że nie jest pan schizofrenikiem. Podkreślę jeszcze raz. Są dorosłe w pełni rozwinięte osoby, które BEZGRANICZNIE wierzą, w legendy mity, a nawet bajki. Co więcej owe legendy, zostają jeszcze w dziwaczny sposób przekręcone. Jak pan myśli dlaczego ja tutaj wychodzę, zamiast siedzieć sobie spokojnie pod ziemią?

-Pojęcia nie mam

-Jeden powód już panu podałem. Coś trzeba jeść, a podziemia zbyt obfite nie są. Drugi powód jest nie mniej prozaiczny. Otóż, generalnie z Diabłami kojarzy się siarka. Trochę mi wstyd o tym mówić, no ale co tam. Wszystkie Diabły mają dosyć poważne problemy gastryczne. Innymi bardziej dosadnymi słowy, pierdzą na potęgę.

-Cóż każdemu się zdarza– rzekł ubawiony Bajarz

-Wiadomo, pierdzenie rzecz ludzka, ale Pan nie ma pojęcia o tym jak pierdzą Diabły. Dla przeciętnego człowieka jest to zapach niemal śmiertelny, a dla Diabła co najmniej uciążliwy. No i właśnie, muszę czasem przewietrzyć swoje podziemia, bo inaczej sam bym się zagazował. Ludziom przez myśl przejść nie mogło, że powód dla którego wychodzę na powierzchnię jest tak przyziemny, żeby nie rzec głupi. Wymyślili sobie zatem coś innego. Według ich legendy skrywam tam po ziemią, wielki, niebotyczny wręcz skarb. Skarb jakiego oko ludzkie jeszcze nigdy nie widziało. I że niby ja wychodzę tutaj po to żeby ten skarb suszyć i wietrzyć, dając tym darmozjadom szansę na wzbogacenie się. Jeśli mogę rzec wyborny pasztet

-Zajęczy, najlepszy!

-Kontynuując. Warunkiem, pod którym miałbym jakoby odstąpić cześć swojego skarbu, ma być przyprowadzenie ze sobą małego niewinnego dziecka– mówiąc to Pan Diabeł znacząco popukał się w głowę– No i widzi pan przychodzi tu taka baba z dzieckiem i koniecznie chce wejść do mojej jaskini. Nic nie pomaga, mogę przytaczać najróżniejsze argumenty prawdziwe i wymyślone. Ostatnio nawet powiedziałem, że w jaskini jest potwór i że jeśli tam wejdzie to już nigdy nie wyjdzie. To też nie pomaga. Ludziom się wydaje, że ja ich próbuje zwieść żeby nie dopuścić nikogo do mojego skarbu Pazerność niektórych osób przekracza ludzkie pojęcie.

– No to niech włazi. Zobaczy, że skarbu nie ma to da święty spokój.

-Zapomniał Pan o jednym– Pan Diabeł odchrząknął-… o gazach

-Nie rozumiem

-Powiedziałem przecież, że zapach Diablich gazów jest dla przeciętnego człowieka niemal śmiertelny. Jak już taka baba do jaskini wejdzie, to już masz Pan pewność, że stamtąd nie wyjdzie. Traci przytomność i pada. I co ja mam później z taką babą zrobić? Wie pan ile taka baba może ważyć?

-Skoro jeszcze ma Pan miejsce w swojej jaskini, znaczy znalazł Pan na to jakiś sposób.

-Żaden tam sposób. Po prostu z wielkim wysiłkiem wyciągam taką babę z jaskini, wraz z jej dzieckiem i zaciągam ich oboje tam w dół łąki. I tam baba po jakimś czasie odzyskuje świadomość, a ja jestem już wtedy głęboko pod ziemią.

-Jedno mnie zastanawia– zmarszczył czoło Bajarz

-Tak?

-Czy taka baba nie rozpowie później w wiosce, co tutaj widziała? Nie pojawiają się tutaj czasem większe, zbrojne ekspedycje.

-O dziwo nie. Ujawnia się tutaj jedyna zaleta, moich gazów. Otóż baba która, nawdycha się tego smrodu, razem z przytomnością traci przynajmniej część pamięci. Z dzieckiem dzieje się to samo. Idzie później w swojej wiosce do znachora, bo zastanawia się z dlaczego bez powodu traci przytomność. Lekarz przypisuje jej ziółka i na jakiś czas jest spokój.

Dalszą rozmowę przerwało nerwowe warknięcie Burka. Rozmówcy zamilkli i spojrzeli dokładnie w miejsce, które obserwował czworonóg.

-No i masz babo placek!- rzekł po chwili Pan Diabeł – wygląda na to, że oprócz opowieści będzie miał pan także przedstawienie.

-Zapowiada się ciekawie – rzekł z uśmiechem Bajarz.

Z dołu łąki, drogą zmierzała w ich stronę postawna baba, ciągnąc za rękę wrzeszczące i wierzgające dziecko.

-Szczerze panu powiem– szepnął Pan Diabeł– Że takiej grubej to jeszcze w życiu nie widziałem. Nie wiem czy ona będzie wstanie wcisnąć się do tej jaskini.

-Mogę zobaczyć wejście?– zainteresował się Bajarz

– Oczywiście. Proszę za mną.

Zeszli ze skały na której siedzieli i obeszli ją dookoła. Oczom Bajarza ukazała się dosyć wąska szczelina, wyglądająca niczym rana w czarnych trzewiach góry. Już w tym miejscu zapach nie był najlepszy toteż obserwowali pękniętą skałę z dystansu.

-Faktycznie nie jest za szeroko. Może być problem.

Szczeknięcie Burka dało znak, że baba jest już blisko. Widocznie uznała, że diabeł jej ucieka, więc gwałtownie przyspieszyła kroku, jeszcze brutalniej szarpiąc za rękę swoje dziecko.

-Może lepiej się pan schowa?– zapytał pan Diabeł

-E tam i tak mnie już widziała. Poza tym bardzo mnie ciekawi jak to się skończy.

Baba wychynęła zza skały nagle, niczym olbrzymi tur. Z bliskiej odległości prezentowała się co najmniej okazale. Burek– pies wybitnie obronny, ze strachem schował się za nogi Bajarza.

-Który z was to Diabeł?– wykrzyczała Baba piskliwym głosem, wodząc świńskimi oczkami

Pan Diabeł spojrzał, ze smutkiem na Bajarza – No, to ja niestety…

-A kim ty jesteś człowieku?!- przeszywające, świńskie oczka padły na Bajarza, a ten skurczył się w sobie.

-Ja… jakby… przechodziłem obok i tak jakoś wyszło

-Bujać to my ale nie nas, na pewno chce pan położyć łapska na skarbie, który należy się mnie. Wie pan przecież, że skarb można buchnąć dopiero wtedy, kiedy przytarga się ze sobą małe niewinne dziecko– wskazała, na zwijającego się w konwulsjach, na pewno nie niewinnego, pyzatego chłopca– To co tam pan trzyma za plecami – wskazała na Burka – na dziecko nie wygląda, tak więc skarb jest mój. Diable! Prowadź mnie do skarbu.

-Droga pani…– zaczął niepewnie Pan Diabeł– Nie wiem czy zdaje sobie pani sprawę z tego, że legendy są nie do końca prawdziwe. Nie wiem jak to pani przekazać, więc powiem wprost. Skarbu nie ma.

-A co mi pan tu pieprzy! Karolek uszy zasłoń– rozwrzeszczany Karolek nawet nie zareagował– Działam uczciwie. Kawał drogi przeszłam, dziecko przyprowadziłam, w terminie jestem. Nie gadaj mi więc czorcie o dupie Maryni, tylko prowadź do skarbu– na słowo Czort, Pan Diabeł zaczerwienił się nieco ze zdenerwowania

-Dobrze Babo!- rzekł, a jego głos przeszedł w syk– Tam jest szczelina, na dnie której znajduje się skarb niepojętych rozmiarów. Jeśli tam wejdziesz, możesz wziąć tyle ile zdołasz udźwignąć. Idź zatem po to co ci się należy.

Baba ruszyła w stronę szczeliny z szybkością wygłodniałego rysia, rzucającego się na swoją ofiarę.

-Wszystko wedle scenariusza– odezwał się cicho Bajarz

-Niezmiennie– odrzekł ze zrezygnowaniem Pan Diabeł

Nie wszystko jednak szło tak jak zawsze. Obawy Pana Diabła co do szerokości szczeliny okazały się jak najbardziej uzasadnione. Od początku widać było, że z punktu widzenia fizyki, baba nie miała prawa zmieścić się w wąskiej szczelinie. Ona sama nie zdawała sobie jednak z tego sprawy. Naparła na cienkie przejście olbrzymim impetem. Już wydawało się, że się uda, już prawie była po tamtej stronie. Prawie… Zabrakło niewiele, ale jednak zabrakło. Zaklinowała się na amen. Kiedy dotarło do niej w jak kiepskim jest położeniu, w jej oczach urosło przerażenie. Puściła rękę synka, a ten momentalnie przestał wrzeszczeć. W jego małych oczkach pojawiły się złośliwe ogniki, a usta wykrzywił bezzębny uśmiech. Niewinny Karolek złapał się za brzuch i zaczął śmiać się z własnej matki.

-Karolek! Pomocy! Diabeł mnie napadł! Ratunku!- baba wrzeszczała w taki sposób, że okoliczne lasy opustoszały z dzikich zwierząt. Pan Diabeł złapał się za głowę

-Aj– jęknął– takiego cyrku jeszcze nie było. Szczerze mówiąc nie wiem co robić. Sytuacja bez wyjścia. Ma pan jakiś pomysł?– spytał Bajarza

-Najchętniej oddaliłbym się stąd i to jak najszybciej. Ale przecież nie zostawię Pana w potrzebie.

-Dziękuję bardzo. To naprawdę wielkie

-Myślę, że musimy jej w jakiś sposób pomóc. Tak będzie lepiej i zdrowiej dla wszystkich.

Ruszyli w stronę wierzgającej baby.

-Proszę się uspokoić-rzekł Pan Diabeł

-Ludzieee! Mordują! Gwałcą! Pomocy!

-Jak Pan uważa, lepiej wyciągnąć ją na zewnątrz czy może wepchnąć do środka?– spytał Bajarz zasłaniając rękami uszy.

-Cóż wygląda na to, że łatwiej będzie wepchnąć ją do środka. Jeżeli byśmy ją wyciągnęli, musielibyśmy dość szybko uciekać, bo inaczej nie uszli byśmy żywi.

-Fakt– zgodził się Bajarz– poza tym jak już się ją tam wciśnie, będzie się można w ciszy zastanowić co robić dalej.

Wedle planu naparli z całej siły na wrzeszczącą babę. Baba przechodziła już powoli na ultra dźwięki. Karolek w tym czasie zaczął uganiać się za przerażonym i zdezorientowanym Burkiem.

-Nie idzie– rzekł czerwony z wysiłku Bajarz

-Spróbujmy jeszcze raz

Wytężyli mięśnie. Po chwili bezgranicznego wysiłku, nadeszła chwila ulgi. Udało się! Baba przeszła przez szparę. Jeszcze chwile rzucała się krzycząc i klnąc, aż wreszcie diable gazy zrobiły to co zrobić powinny. Zapadła cudowna dla uszu cisza. Baba padła i sflaczała zupełnie.

-Jednego nie przemyśleliśmy– zaczął niepewnie Bajarz– owszem sflaczałą i milczącą babę będzie łatwiej, a z pewnością przyjemniej przeciskać przez szparę. Jednak będzie pan to musiał zrobić sam, bo ja tam nie wejdę.

-Ajajaj. Nie wiem czy ją udźwignę. Nie pozostaje mi nic innego niż spróbować– Pan Diabeł wszedł do wnętrza jaskini. Po chwili dało się słyszeć głośne stękanie. W szczelinie ukazała się ręka, a potem reszta potężnego cielska. Sflaczałe mięśnie dużo łatwiej przeszły między kamiennymi ścianami.

-W życiu się jeszcze tak nie nadźwigałem– wysapał ze szpary ociekający potem pan Diabeł

Nieprzytomną babę wytargali wspólnie na odległy kraniec łąki.

-Trzeba jeszcze zająć się jej synalkiem– westchnął Pan Diabeł– ale będzie to dużo mniejszy problem

-Dosłownie– przytaknął Bajarz.

Po chwili dwa nieprzytomne ciała leżały na tonącej w promieniach słonecznych łące. Twarze Karolka i jego matki, były nad wyraz spokojne, nijak nie ukazywały horroru jaki przed chwilą się odbywał. Pan Diabeł i Bajarz siedli ponownie na skale i zabrali się do pałaszowania resztek jedzenia.

-Jak na razie mam dość powierzchni – rzekł wreszcie Pan Diabeł– powoli muszę wracać pod ziemię, dziękuje panu za pomoc. Sam bym sobie w życiu nie poradził.

-Naprawdę nie ma sprawy. Tak niezwykłego zdarzenia jeszcze w życiu nie widziałem.

-Cóż zatem przychodzi nam się pożegnać, zdradzę panu pewien sekret. Jeżeli kiedykolwiek będzie pan przechodził, gdzieś w okolicy, niech pan stanie na skale i powie głośno koldras lacki. Gdy tylko usłyszę pana głos, wyjdę i pogadamy. Nieczęsto trafiają mi się kompani do rozmowy.

-Dlaczego akurat koldras lacki?

-To tajemnica.

-Brzmi intrygująco. Zapiszę to sobie gdzieś żeby nie zapomnieć.

-Cóż zatem, żegnam pana– pan Diabeł skłonił się nisko. Pogłaskał wciąż jeszcze zdezorientowanego Burka i wszedł do swoich podziemi. Skała zasunęła się nie pozostawiając nawet śladu po wejściu. Bajarz stał jeszcze chwilę w milczeniu. Wreszcie odwrócił się w stronę swojego czworonoga.

-No Burek! Kto by się spodziewał, że coś takiego się dzisiaj wydarzy. Czas ruszać w dalszą drogę. Jest piękna pogoda, więc kto wie, może wkrótce czeka nas wspaniały widok.

Nie czekając chwili dłużej, Bajarz ruszył w stronę szczytu Turbacza. Po chwili zniknął wśród drzew na odległym krańcu polany.

-

Ze snu pierwszy wybudził się Karolek. Nie był on dzieckiem, które w jakimś dużym stopniu przejmowało się życiem. Nie zwrócił, więc uwagi na leżącą nieopodal matkę. Wszystko wokół było bardziej interesujące, latanie po łące, włażenie na drzewa, aż wreszcie zaspokajanie sadystycznych skłonności dziecka, czyli łapanie i maltretowanie owadów, w szczególności polnych koników. W końcu zbudziła się matka. Przetarła małe oczka i jęknęła

-Moja głowa– po chwili zerwała się gwałtownie– Karolek! Gdzieś ty jesteś– spostrzegła synalka dłubiącego właśnie długim patykiem w mrowisku– A tu jesteś! O jak ty się grzecznie bawisz dziecko kochane!- jej głos stał się nagle słodki niczym miód– Idziemy do domciu, a tam dostaniesz od mamci porcję pysznych pierogów– chwyciła Karolka za rękę a ten zaparł się i zaczął płakać– No chodź już Karolku!- baba użyła siły– Mamusie coś głowa boli, chyba trzeba będzie pójść do lekarza!- najpierw przestało być ich widać, a po długim dłuuugim czasie także słychać. Na mieniącą się w promieniach coraz niżej schodzącego słońca łąkę wyległy zwierzęta. Wszystko wróciło do równowagi.

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Legenda rodem z gór w dosyć luźnej formie. Od razu przepraszam za interpunkcję.

Interpunkcja w tym tekście to faktycznie masakra. Tylko skoro o tym wiesz, to dlaczego nie poprawiłeś? Tego nie rozumiem. Sama historia zabawna i przyjemna, pomimo tego, że nie najlepiej napisana.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Bardzo sympatyczny diabeł.
No właśnie, skoro wiesz o usterkach, czemu ich nie usuwasz przed prezentacją tekstu?

Wiem, że robię błędy (po komentarzach), ale nie wiem w których miejscach. Przy następnych tekstach (jeśli będą) popracuję nad tym.

Dlaczego ma nie być następnych tekstów? Masz, sądzę po niektórych fragmentach, a i po całości także, "lekką rękę" do pisania i pomysły odbiegające od powtarzania żywcem schematu z fantasy. Bo sadzisz byczki? Z tym można zawalczyć i wygrać...

Nowa Fantastyka