- Opowiadanie: lbastro - Ucieczka przed olbrzymem

Ucieczka przed olbrzymem

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ucieczka przed olbrzymem

Ucieczka przed olbrzymem

 

 

 

Maj 2018

 

– Tato, tato! Co to jest? – Mały Szandor, nieustannie poprawiając czapkę z daszkiem, wskazywał na jasny woal zasłaniający niemalże ćwierć nieba w okolicach zenitu.

 

– To kometa – spokojnie odrzekł ojciec.

 

– Aha, taka jak wtedy – zadumał się, ale już po sekundzie znowu się ożywił i wskazał palcem miejsce na niebie ponad wschodnim horyzontem, widoczne pomiędzy wysokim budynkiem, a grupą drzew w parku. – A tamto?

 

– Tam też świeci na niebie kometa.

 

– A czym się różnią?

 

– Nie widzisz różnicy? – Ojciec pięcioletniego Szandora był niezwykle cierpliwy.

 

– No ta jest większa i ma taki wachlarz, a tamta ma taki jakby drut nad tym czymś.

 

– Ta jaśniejsza to Bopp 4, a ten wachlarz to ogon pyłowy.

 

– A dlaczego Bob?

 

– Bopp. Bo odkrywca tak się nazywał; zdaje się, że Thomas Bopp – wyjaśnił ojciec. – A ta druga nazywa się Koyaguma-Newman. Bo odkryło ją dwóch astronomów jednocześnie. Ten jasny pręt, to dodatkowy, gazowy ogon. Czasami można takie zobaczyć przy kometach.

 

– Aha – Szandor patrzył z rozdziawioną buzią na ogon komety, zakręcony ponad rozłożystym platanem, wyróżniający się na tle nieba, nawet w parku, pośrodku wielkiego, jasnego miasta.

 

Komety stały się tej wiosny czymś powszechnym. Od marca gołym okiem można było dostrzec kilka bardzo jasnych komet i jakieś trzy razy więcej słabych, ale w dalszym ciągu widocznych bez teleskopu. Było to niezwykłe i wcześniej nigdy nie spotkano się w całej historii gatunku ludzkiego z podobnym nasileniem tego pięknego zjawiska. Ale ostatnio, podobnie jak kilka wieków temu, odbierano to z coraz większym przerażeniem. Pojawiły się przepowiednie wróżące koniec świata. Szczególnie wielu zwolenników zebrał wokół siebie niejaki Lenny Bagalio, który twierdził, że świat zostanie ostatecznie zniszczony przez jakieś kosmiczne fatum. Według niego ma to nastąpić pod koniec 2058 roku.

 

Nad powodem takiej sporej aktywności kometarnej zastanawiali się też naukowcy. Jednak astrofizycy i planetolodzy nie wykoncypowali nic ponad stwierdzenie, że musiało dojść albo do zewnętrznego zaburzenia obłoku Oorta, albo jest to zwyczajny splot okoliczności.

 

Do lata 2020 roku liczba komet zmalała i wkrótce media zapomniały o tej wielkiej kometarnej fali, jaka nawiedziła wewnętrzne obszary Układu Słonecznego. Zapomniano też o przepowiedni Bagalio.

 

 

 

Wrzesień 2022

 

Kacper jechał rowerem przez las. W zasadzie nie był to zwykły las, ale rezerwat przyrody, jednak dawne płoty i szlabany pochłonął czas i wszyscy astronomowie skracali sobie drogę poprzez te cudowne okoliczności przyrody. Spieszył się na popołudniową zmianę do obserwatorium, gdzie oprócz pracy nad swym doktoratem zajmował się od jakiegoś czasu programowaniem korelatora dla nowego interferometru PIAST. Było ciepło, a przez konary wiekowych dębów docierały do niego promienie popołudniowego słońca. Jak zawsze, skupił się na powtarzaniu mantry: Loka samasta sukhino bhavantu.

 

Nagle do jego uszu dotarł przeszywający świst. Starał się rozejrzeć, szukając źródła dźwięku, ale niespodziewanie, po prawej stronie, kilka metrów od niego, coś gwałtownie upadło z potężnym hukiem, powalając kilka drzew. Fala, jaka przetoczyła się po ziemi, podbiła koła roweru i w ten sposób Kacper znalazł się w krzakach, ze sporą ilością ściółki na głowie.

 

Gdy wreszcie wygramolił się i stanął na brzegu trzymetrowego krateru, uświadomił sobie, że dalej słyszy dziwny świst. Spojrzał w górę i zobaczył błękit nieba poprzecinany wstęgami burego dymu. Te pasy, podobne były do chmur kondensacyjnych, znajdowały się jednak dużo niżej i rozpraszały się znacznie szybciej.

 

Rower nie był uszkodzony, dlatego Kacper szybko wyjechał z lasu, chcą jak najszybciej dostać się do pracy. Był w stu procentach pewny, że to kosmiczna skała uderzyła w ziemie na terenie lasku piwnickiego i postanowił, że oględzin miejsca spadku meteorytu – zapewne cennego – dokona wraz z kolegami. Jednak dopiero teraz, gdy znalazł się na otwartym terenie, groza zmroziła krew w jego żyłach. Wielki, biały radioteleskop stał jak zawsze dumnie kierując misę swego oka w niebo, jednak zaniepokoiło go coś innego. Zauważył, że z budynku po lewej, w którym umieszczone było laboratorium elektroniki cyfrowej, unosiła się w górę strużka dymu.

 

Ponadto uświadomił sobie, że ślady spadków meteorytów widoczne są wszędzie dookoła.

 

Gdy Kacper dotarł po kilku minutach na miejsce, nie było mowy o pracy. Nie było też mowy o wyprawie do lasu. W sali konferencyjnej zebrało się już pokaźne gremium. Tam dowiedział się, że na szczęście nikt nie ucierpiał, gdy meteoryt uderzył w ścianę laboratorium. W dyskusji, jaka się rozpętała, przodował oczywiście szef, profesor Arnold Kwasz.

 

– To dosyć niezwykle zjawisko, ale nie precedensowe. Słyszeliście pewnie o deszczu leonidów z 1833 roku. Wtedy obserwowano tysiące zjawisk na godzinę.

 

– No, ale teraz nie promieniuje żaden znaczny rój meteorów. Zresztą mamy tu do czynienia raczej z deszczem meteorytów. I to nie deszczem związanym z rozpadem jakiegoś meteoroidu w atmosferze, lecz ze zjawiskiem, które jest bardzo rozciągnięte w czasie. – Jakby na dowód słów wypowiedzianych przez doktora Maćkiewicza, za oknem pojawiła się kolejna brunatna smuga i po sekundzie do uszu zgromadzonych naukowców dotarł narastający huk. Ktoś rzucił pomysł ukrycia się w piwnicy, ale został zignorowany. Chyba tylko doktor Ustowicz burknął kilka słów o prawdopodobieństwie.

 

– A ja myślę jednak – profesor perorował dalej, popisując się bardzo rozległą wiedzą – że jest to zjawisko podobne do sytuacji z 1883 roku. Ósmego października miał miejsce słynny pożar Chicago i kilku innych miejscowości w okolicach jeziora Michigan. Zapaliło się też sporo, jakby przypadkowych, fragmentów lasu. Najciekawsze jest jednak to, że w tym samym czasie wybuchł pożar w Pesthigo, który z całą pewnością został wywołany przez meteoryt. Dziś jest niemal pewne, że pożary na tym sporym obszarze wywołał deszcz meteorytów powiązany z kometą Biela.

 

Ktoś rozsądny przerwał wypowiedź szefa włączając telewizor.

 

Nawszystkich kanałach przerwano nadawanie ramowych programów i skupiono się na informacjach. Dziwny deszcz meteorytów nie był zjawiskiem lokalnym, ograniczonym do okolic piwnickiego obserwatorium. Dał się bowiem we znaki mieszkańcom Europy, Afryki i częściowo na wschodnich obszarach obu Ameryk. Domyślano się, że główny impet rozproszył się w wodach Atlantyku. Meteoroidy nie nadleciały jednorodną chmurą, lecz tworzyły obszary o rożnym zagęszczeniu tych drobnych ciał. Skutkiem tego na niektórych terenach nie zauważono nic, zaś w innych zarejestrowano ogromną ilość spadków. Najwięcej zniszczeń odnotowano w Baltimore i w Rotterdamie. Tam też wiele osób zginęło w wyniku spadku meteorytów, głównie w pożarach, pod gruzami budynków, ale także kilku w wyniku bezpośredniego uderzenia.

 

Pech absolutny – pomyślał Kacper uśmiechając się kwaśno patrząc w kierunku telewizora.

 

Kilka dni później grupa ekspertów ustaliła ponad wszelką wątpliwość, że materiał meteorytowy pochodził z zewnętrznego pasa planetoid, a szczęściem nazwano fakt, że największy meteoryt miał ledwie ćwierć tony. Ziemia nie doznała znacznego uszczerbku i drobne ranki szybko się zagoiły powodując przejście od incydentu, jak media przemianowały to zdarzenie, wcześniej zwane katastrofą, do codziennej rutyny.

 

 

 

Luty 2027

 

– Co jest do diabła! – Ching Lae, koordynatorka bezzałogowej misji Humea 1, patrzyła w pstrokaty jak papuga monitor zawieszony przed jej twarzą, niczym czarodziejska firanka. Jej wzrok wyrażał zdumienie absolutne.

 

– Co się stało? – Głos profesora Huji Deyjanga był jak zawsze spokojny i opanowany.

 

– Coś mi nie gra z orbitami. Za cztery miesiące zaczynamy manewry i sprawdzałam położenia Neptuna i Humea przy pomocy teleskopu Webba. Neptun spóźnia się o blisko sto tysięcy kilometrów, a Humea jest gdzieś… Jakieś trzynaście milionów kilometrów od zakładanej pozycji. Nie wiem co jest grane!

 

– Dziwne – profesor Deyjang zamyślił się, gładząc drobną dłonią rzadką, siwa brodę. Po kilku chwilach odezwał się: – Sprawdzaj dane o położeniu obu ciał dwa razy na dobę i wyznacz nowe, poprawne orbity.

 

Huij znowu popadł w zadumę i wpatrzony w padający za oknem śnieg szeptał: – Co za dziwna anomalia. Hmm… Tam jest jeszcze Makemake w pobliżu… – Dodał głośniej w stronę Ching: – Sprawdź też, czy coś się nie stało z orbitą Makemake.

 

No i okazało się, ża Makemake, planeta karłowata, która była akurat w tym samym sektorze nieba co Humea, także dosyć znacznie zboczyła z przewidywanej trajektorii ruchu po swej orbicie. Nie były to odchylenia znaczne i planetki karłowate, a także inne monitorowane planetoidy pasa Kuipera, często poruszały się po orbitach odbiegających od idealnie keplerowskich elips, ale zawsze było to ściśle przewidziane, najczęściej wywołane oddziaływaniem grawitacyjnym Neptuna albo Urana.

 

W tym wypadku przyczyna pozostawała nieznana, a na dodatek drobnym, ale zauważalnym perturbacjom nieznanego pochodzenia uległ też sam Neptun.

 

Dla Huji Deyjanga i Ching Lae w tej chwili przyczyna nie była najistotniejszym problemem. Niebawem bowiem Humea 1 ma minąć Neptuna i wykorzystując jego pole grawitacyjne powinna zostać skierowana ponad płaszczyznę ekliptyki, ku planecie karłowatej Humea. Wymaga to kilku niezwykle precyzyjnych manewrów. Byłoby wielkim rozczarowaniem, gdyby po dwunastu latach lotu nie trafili i misja okazałaby się fiaskiem.

 

Usilnie zaczęli pracować nad strategią, tym bardziej, że wszelkie komendy wydawać trzeba sondzie z czterogodzinnym wyprzedzeniem, tyle bowiem fale radiowe potrzebują by dotrzeć w pobliże Neptuna i uruchomić silniki korekcyjne Humea 1. Drugie tyle trzeba będzie czekać na wyniki podjętych działań.

 

 

 

Lato 2030

 

Humea 1 nie była jedyną sondą mknącą w kierunku obiektów pasa Kuipera, zaś Huji Deyjang i Ching Lae nie byli jedynymi ludźmi, którzy zaobserwowali dziwne perturbacje w ruchu Neptuna i obiektów widocznych akurat w tym kierunku na niebie. W gwiazdy wpatrzonych było bowiem sporo oczu. Nie tylko na Ziemi, ale także na orbicie i na powierzchni Księżyca.

 

Liczne gremia wypowiadały się przedstawiając swoje hipotezy, które różniły się w zasadzie tylko detalami. Zawsze występowała w nich dziwna masa wywołująca anomalie grawitacyjne, a w ich wyniku powodująca perturbacje w ruchach ciał niebieskich.

 

Już w roku 2028 zespół profesora Murti Kulkarniego policzył, że odpowiedzialne może być ciało niebieskie o masie około dziesiątej części masy ziemskiej, które znajduje się na otwartej trajektorii parabolicznej, bądź hiperbolicznej.

 

Wreszcie, w maju 2030, roku na peryferiach Układu Słonecznego zaobserwowano sprawcę zamieszania, a dwa miesiące później sam profesor Kulkarni referował wyniki obserwacji i symulacji podczas nadzwyczajnego sympozjum Międzynarodowej Unii Astronomicznej. Sam temat był dla mieszkańców Błękitnej Planety, wobec masy bardziej przyziemnych problemów, tylko kolejnym newsem, jednak wystąpienie transmitowano w wielu kanałach informacyjnych NetLinku.

 

– Zacznę od przypomnienia pewnych, zapomnianych już faktów – profesor , ubrany w biały garnitur, rozpoczął swój referat. – Dwa anomalne zjawiska sprzed dwunastu i ośmiu lat. Na myśli mam rok komet i dziwny deszcz meteorytów. Mają owe zjawiska bardzo ścisły związek z naszym odkryciem. Oto bowiem w kierunku centrum Układu Słonecznego zmierza obiekt o masie i wielkości bardzo zbliżonych do Marsa. To właśnie ten obiekt spowodował wytrącenie sporej ilości materii z chmury Oorta, a potem z zewnętrznego pasa Kuipera, co spowodowało wspomniane zjawiska.

 

Dziś już wiemy, że mamy do czynienia z planetą, która nie jest związana z Układem Słonecznym. Przybywa z zewnątrz i pewien sposób naruszy nasz spokój, jednak od razu musze uspokoić. Poza pewnymi, drobnymi perturbacjami, nie grozi nam żadne niebezpieczeństwo.

 

Obecnie obiekt jest w odległości około trzydziestu pięciu jednostek astronomicznych od Słońca i porusza się z prędkością blisko dwudziestu trzech kilometrów na sekundę. Prędkość będzie rosła i w peryhelium osiągnie przeszło pięćdziesiąt siedem kilometrów na sekundę, przelatując w odległości jeden koma trzy jednostki astronomicznej od Słońca. Będzie zatem znacznie dalej naszej gwiazdy niż Ziemia, a nastąpi to we wrześniu 2059 roku. Mamy więc sporo czasu. – Profesor zaśmiał się z lekka i popił łyk wody, po czym kontynuował:

 

– Wstępne obliczenia, choć nie jest to pewne, każą wierzyć, że planeta ta dotarła do nas z odległego o przeszło trzydzieści trzy lata świetlne systemu czerwonego olbrzyma, Polluksa. Jeśli poruszała się z obecną prędkością, to opuściła Polluksa blisko pół miliona lat temu…

 

Kilka kolejnych tygodni zajęła burzliwa publiczna debata, która zakończyła się porozumieniem przywódców mocarstw i przyznaniem środków na wysłanie kilku automatycznych misji. Celem głównym miała być dokładna penetracja Grahantara Uniki, Obcego Bytu. Taką bowiem nazwę nadano oficjalnie mknącej ku nam planecie.

 

 

 

Marzec 2058

 

– Jak to lecisz na Gra? Ty?! – Zdziwienie w głosie Juany było bardziej niż wyraźne.

 

– A niby dlaczego nie? – próbował się bronić. – Poświęciłem przeszło rok na poznanie każdego skrawka tej planety, każdej informacji o niej i znalezionych tam konstrukcjach. Ciągle się uczę nowych rzeczy, żeby nikt ze zwiedzających mnie nie przyłapał na ignorancji, więc nie jest dziwne, że ESA chce właśnie mnie.

 

– Ale Josh, zobaczyłbyś siebie poza NetLinkiem. Spędzasz wpięty trzy czwarte czasu, a gdy sie odłączasz, ledwo chodzisz. Odżywianie przylinkowe, zero sprawności fizycznej. – Popatrzyła oskarżycielskim wzrokiem. – My nawet się nie pieprzymy poza NetLinkiem.

 

– Posłuchaj – powiedział spokojnie, wchodząc w ton rzeczowego tłumaczenia, czego Juana nie lubiła. – Na Gra ciążenie to zaledwie czterdzieści procent ziemskiego i nawet chromy by sobie poradził, a co do seksu… Do tej pory nie skarżyłaś się.

 

Nie masz racji, co do mojej sprawności fizycznej, pomyślał Josh. Zawsze dbał, bo przed wpięciem założyć kombinezon stymulujący rożne partie mięśni. Juana stała trzymając się pod boki z miną naburmuszoną, a przecież cała misja miała trwać nie więcej niż trzy miesiące. Kurcze, co ona się tak wkurza, pomyślał. Przecież udział w tej misji spowoduje, że wreszcie staniemy na nogi. Tak się bowiem składało, że w kwartał Josh zarobić mógł więcej niż w ostatnich pięciu latach jako e-przewodnik po Gra.

 

Mknąca ku centrum układu słonecznego planeta została bardzo dokładnie sfotografowana i przeskanowana. Mapa całej powierzchni wykonana została z precyzją ledwie kilku metrów, a wiele rejonów spenetrowały lądowniki i samobieżne łaziki. W zasadzie każdy mógł sięgnąć do tych informacji, jednakże ludzie nie mili czasu ani ochoty na szukanie danych, a chcieli zobaczyć inne światy. Dlatego powstały specjalne wirtualne agencje wycieczkowe.

 

Każdy mógł, podłączywszy sie do NetLinku, zwiedzić Księżyc, Marsa, a teraz także Gra bez wychodzenia z domu. Josh specjalizował sie w oprowadzaniu grup po wirtualnych zakamarkach nowej, tajemniczej planety; znał jej topografię niemalże na pamięć i chyba właśnie dlatego ESA wystosowała do niego zaproszenie do wzięcia udziału w misji. Miał w trakcie ekspedycji robić dokładnie to samo, ale już nie w wirtualnym świecie NetLinku, tylko na rzeczywistej powierzchni Grahantara Uniki.

 

Josh patrzył na swą dziewczynę, stojącą przed nim w obcisłych spodenkach i kusej bluzce z napisem hug me. Nie znosił kłótni, nie lubił też droczyć się, nawet w żartach. Teraz jednak wygląd Juany i jej mina spowodowały, że poczuł zupełnie niekontrolowaną fale ciepła ogarniającą podbrzusze. Miał na sobie tylko zieloną koszulkę sięgającą do połowy uda i Juana natychmiast zauważyła rysujące się zmiany. Opuściła ręce i uśmiechając się zagryzła dolna wargę.

 

Josh podszedł do niej szybko i mocno przywarł swymi ustami do pełnych, malinowych warg. Po kilku sekundach odwrócił gwałtownie Juanę, ręką przygiął jej kark i plecy tak, że położyła się na blacie szafki. Szybkim ruchem zaczął zrywać srebrne szorty kościstych pośladków. Udawała, że się broni, jednak, jak sprawdził smukłymi palcami, była bardziej niż gotowa.

 

– Poo leee cę – mówił w rytm wyznaczony przez biodra i podążające za nimi klaśnięcia – a ty bę dziesz grze cznie cze kać! Bez ma ru dze niaaaaaajjeeeejjjj.

 

Głowa Josha opadła na plecy Juany. Gdy się wyprostowała i odwróciła, wyszeptała tylko:

 

– O jejku jej.

 

Przygarnął ją ręką i przytulił zastanawiając się nad tym, że to samo w NetLinku trwa dłużej, ale za to jest znacznie mniej intensywne. W NetLinku nie można poczuć na palcach wilgoci warg, nie można też powąchać włosów i spoconej szyi. Wreszcie całując Juanę w czoło rzekł:

 

– Zrób coś normalnego do jedzenia. I nie gadaj więcej, że poza NetLinkiem jestem niesprawny.

 

Juana zaśmiała się tylko.

 

Później, gdy siedzieli na kanapie odezwała się:

 

– Wiesz, może jednak spojrzę łaskawszym okiem na te twoje kosmiczne plany. – Popatrzyła na niego siląc się na powagę, po czym puściła oko i dodała: – Ale mam warunek.

 

– Jaki? – Josh udawał przerażenie.

 

– Musisz częściej być taki… Zdecydowany. Poza NetLinkiem.

 

 

 

Czerwiec 2058

 

Lot trwał zaledwie czternaście dni, po których weszli na niską orbitę Grahantara Uniki. Później, po kilku okrążeniach planety przez kosmolot, wyglądający jak wielka pajęczyna kratownic z podwieszonymi kokonami, niezależne grupy wyruszyły w dwunastu promach, by zbadać dokładniej pewne, wcześniej wybrane obszary. Josha przydzielono do jednej z ekip, jako ewentualne wsparcie, podobnie jak kilku innych zwerbowanych e-przewodników.

 

Ponad połowę powierzchni planety pokrywały przedziwne konstrukcje. Jak wykazały badania spektroskopowe oraz analiza próbek wykonana przez wcześniejsze, automatyczne lądowniki, w znacznej części konstrukcje wykonane były z elementów tytanowych, tytanowo-irydowych i wielu różnych stopów tytanu z aluminium, wolframem i niklem. Powierzchnia tych fantazyjnie rzeźbionych figur nie wyglądała na naruszoną, była jedynie w wielu miejscach zanieczyszczona kosmicznym pyłem i szarym, lepkim nalotem, w składzie którego dominowały związki siarki.

 

Krążyli nisko nad jednym ze skupisk owalnych konstrukcji o różnych wielkościach, od metrów do nawet kilometrów. Obserwowali miękkie łuki oraz kanciaste wstęgi jakby mostów. Rozległe placki i strzelające wysoko ku gwiazdom iglice. Wszystko wyglądało na niezmiernie nieuporządkowane, jakby niesforne dziecko wysypało z worka klocki i nie zadbało, by coś z nich ułożyć.

 

Jeden z członków załogi – chyba oficer wojskowy, sądząc po mundurze – obserwując to niezwykłe miasto w postaci wielkich, jaskrawych i wzmacniających kontrast, trójwymiarowych projekcji, zauważył:

 

– Tam są jakieś otwory.

 

– Tak – Josh, mimo, że był chyba najmniej ważną osobą w całej ekspedycji, odezwał się pewnym głosem. – W środku mają całkiem ciekawą strukturę. Jedna z sond porobiła zdjęcia – wetknął palec w wirtualny model konstrukcji – ale jak dotąd żaden próbnik tam nie wleciał. Otwory okazały się być zbyt małe.

 

– Człowiek się zmieści?

 

– Myślę, że bez problemu, nawet w GPR-23. Niektóre otwory mają średnicę ponad czterech metrów.

 

**

 

Dwa ciężkie kombinezony ukrywające w swych trzewiach Josha i MacLogana krążyły nad jednym z kompleksów. Gepeery były używane od dwóch dekad w eksploracji Księżyca i Marsa, a najnowszy model posiadał niezwykły arsenał pomocy potrzebnych badaczowi nieznanych miejsc. Od systemów komunikacyjno-informacynych, poprzez szereg skanerów i rejestratorów, aż po całkiem pokaźne mini laboratorium chemiczne i biologiczne. A wszystko to upchane w skorupie przypominającej wielkie jajo trzymetrowej wysokości, z trzema solidnymi nogami na spodzie i wieloma wypustkami manipulatorów naokoło.

 

– Proponuję zajrzeć do tego dużego budynku w centrum. – Josh posłał koordynaty, które ukazały się na mapie MacLogana i system natychmiast naniósł je na widoczny przez niego obraz otoczenia.

 

– Ok, przyjąłem. Prowadź.

 

Kilka chwil później stali już na środku sporego, prawie zupełnie ciemnego pomieszczenia. Oświetlane silnymi strumieniami reflektorów GPR wnętrze przywodziło na myśl jakąś gigantyczną katedrę. Podeszli do jednej ze ścian i dopiero wtedy zauważyli, że dokładnie wszystkie powierzchnie, zarówno ścian, jak i rozmaitych, porozrzucanych bezładnie sprzętów o nieregularnych kształtach, w odbitym świetle uwidaczniają pajęczynę czerwonych wzorów. Zbliżenie uwidoczniło, że wzory te utworzone są z mikroskopijnych czworościennych kropek, zatopionych w strukturze krystalicznej metalu.

 

– Niezwykłe – zauważył MacLogan badając pewien owal długą rurą wystającą z kombinezonu.

 

– Musieli być bardzo wysocy – rzekł cicho Josh.

 

– Słucham?

 

– No popatrz na te szczeliny. Prowadzą zapewne do innych pomieszczeń. Są wąskie i wysokie, stąd wniosek, że chyba mieszkańcy Gra byli wysocy.

 

– Możliwe – MacLogan nie był chyba przekonany. Cenił Josha, jako przewodnika, lecz nie przyjmował zbyt dobrze jego prób snucia hipotez na temat Gra. Teraz też praktycznie zignorował jego uwagę, nie odrywając się od wykonywanej czynności.

 

W pewnym momencie ich pozycję na Gra minął terminator i do pomieszczenia wpadły strumienie słonecznego światła, oświetlając jaskrawymi plamami surowe wnętrze. Czerwone wzorki zapłonęły na moment, a potem przygasły, ustępując miejsca srebrzystemu, chłodnemu blaskowi.

 

– Przełącz się na bliskie IR! – Josh tak nagle wypełnił ciszę donośnym głosem, że MacLogan podskoczył we wnętrzu GPR.

 

Gdy przełączył oglądany obraz z zakresu widzialnego na podczerwień oniemiał. Całe pomieszczenie wypełnione było mozaiką barw, jakie pokryły wszystkie dziwne sprzęty oraz częściowo ściany.

 

Niezbyt długo cieszyli się widokiem, bo nakazano im powrót na prom. Lecąc zauważyli, że większość struktur zaczęła świecić w zakresie podczerwieni. Najjaśniejsze, a co za tym idzie najcieplejsze okazały się dziwne stożki, przypominające wysokie, nieregularne piramidy. Ich wierzchołki sięgały na wysokość nawet czterdziestu kilometrów nad powierzchnię. Na początku badań Grahantara Uniki, jeszcze za pomocą automatycznych sond, zadziwił wszystkich dosyć regularny rozkład tych wież, ale materiał, który je tworzył, odbiegał znacznie od składu chemicznego struktur na powierzchni, co do których nie było wątpliwości, iż nie są pochodzenia naturalnego.

 

Ktoś podał jakąś dziwną, pewnie naprędce wymyśloną teorię, w której takie wysokie stożki mogą krystalizować się w warunkach naturalnych i na tym zamknięto temat. Do sprawy smukłych wież powrócono, gdy kolejne badania wykazały, że nie mają jednak charakteru naturalnych tworów geologicznych, a zostały raczej wzniesione w jakimś ściśle określonym, aczkolwiek wciąż tajemniczym celu.

 

 

 

Wrzesień 2058

 

Do Grahantara Uniki udały się dwie następne misje, ale pierwsza zebrała tak bogaty materiał w postaci obrazów, przede wszystkim w podczerwieni oraz wielu ton próbek, że zaczęły się spekulacje. Stawianym hipotezom i rozmaitym teoriom nie było końca. Nie było też końca publicznym debatom w NetLinku.

 

– Znam go! – Josh krzyknął do Juany krzątającej się w kuchni. Wielka wstęga ekranu ukazywała zapowiedź kolejnych rewelacji związanych z Gra.

 

– Był z nami na Grahantara, ale brał udział w innych ekspedycjach. Od razu wyczułem, że to nie był zwykły jajogłowy.

 

– A niby kim jest? – Juana była średnio zainteresowana; bardziej pochłaniało ją odmierzanie składników jakiejś potrawy.

 

– No fizykiem, ale jednocześnie – zmrużył oczy patrząc w cienką firankę ekranu unoszącą się jak delikatna pajęczyna na środku pokoju. Chyba od ciągłego wchodzenia do NetLinku siada mi wzrok, pomyślał, a na głos odczytał: – Koordynator NASA do spraw technologii z Grahantara Unika.

 

– No i co się dzieje – znowu bez entuzjazmu w głosie odezwała się Juana.

 

– To tylko zapowiedź programu, który będzie w NetLinku za kilka minut. Chyba się wepnę i zobaczę co znowu wymyslili.

 

– Ok.

 

Nie skomentował tego absolutnego braku zainteresowania najważniejszym wydarzeniem w historii ziemskiej cywilizacji. Niestety, reakcja Juany była typowa dla dziewięćdziesięciu pięciu procent populacji. Na szczęście ignoranci, netłogowcy i osoby lokujące swe zainteresowania w innych miejscach i aspektach życia, nie należeli do grona mocodawców określających kierunki rozwoju.

 

Josh przeszedł do Linkrumu, by wpiąć się i prześledzić program. Zresztą zawsze, gdy natknął się na jakieś informacje dotyczące Gra, śledził je dokładnie i rejestrował. Nie zakładał kombinezony, podpiął jedynie NetLinku.

 

Obraz stopniowo pojaśniał. Z menu wybrał odpowiedni program. Zauważył, że razem z nim było przeszło siedemnaście milionów wpiętych. Scenografię debaty zaaranżowano minimalistycznie jako wielki, owalny stół konferencyjny, nad którym unosili się widzowie. Każdy miał wrażenie, że jest jedyną osoba śledzącą rozmowę ekspertów.

 

Josh skupił swą uwagę na wymienianych poglądach i zmieniających się nad stołem przestrzennych grafikach.

 

– Jest prawie pewne, że Gra pochodzi z systemu Polluksa. Pytanie zasadnicze brzmi w tym momencie: dlaczego ta planeta znalazła się w naszym układzie oraz jak i dlaczego opuściła okolice bety Bliźniąt?

 

– To, że znalazła się w pobliżu Słońca, wobec braku jakichkolwiek dowodów, że taki kierunek został obrany celowo, pozostaje chyba kwestia przypadku i wcześniej zaistniałych okoliczności.

 

Jeden z rozmówców odezwał się bardzo pewnym głosem:

 

– Według naszej obecnej wiedzy na temat ewolucji gwiazd, Polluks bardzo niedawno i chyba dosyć gwałtownie przeszedł do fazy olbrzyma.

 

– Co znaczy gwałtownie?

 

– Znaczy to tyle, że proces ten trwał od kilkuset do kilku tysięcy lat, a miał miejsce kilkaset tysięcy do miliona lat temu.

 

– Obliczenia wskazują, że Gra potrzebowała jakieś pół miliona lat, by przebyć dystans ponad trzydziestu trzech lat świetlnych, jaki jest pomiędzy Polluksem i Słońcem.

 

– Dokładnie.

 

– Czyli wniosek o cel jest tylko jeden. Chcieli uciec. Uciec przed fazą olbrzyma.

 

– Razem z całą planetą? To chyba niezbyt ekonomiczne podejście.

 

– Dla nas tak, ale badania struktur na powierzchni Gra wskazują, że zostały stworzone przez zaawansowane istoty i posługujące się technologiami krańcowo innymi od naszych; Dużo bardzie zaawansowanymi. Kto wie czy sposób rozumowania mieszkańców Gra nie wyłonił zupełnie innego podejścia do ekonomii, odmiennego od naszych standardów.

 

– Tak czy owak, zasada zachowania energii jest jedna w całym Wszechświecie.

 

– Zostawmy to na razie. Chciałbym zwrócić uwagę na inną sprawę. Niezwykle ciekawy jest system wież. Moja grupa doszła do wniosku, że to układy rezonatorów bardzo niskiej częstotliwości. Odpowiednio zasilone i pokierowane mogą doprowadzić do wprowadzenia całego globu w stan drgań o wielokilometrowej amplitudzie.

 

Wszystko ilustrowały pstrokate grafiki, płynnie zmieniające się ponad stołem obrad. Josh, zafascynowany wynikami, o których nie słyszał wcześniej, rejestrował całość, bo później odtworzyć to ponownie i przeanalizować na spokojnie. Tymczasem dyskusja trwała:

 

– W jakim celu mogły powstać te konstrukcje?

 

– To doskonale wpasowuje się we wcześniejsze stwierdzenia. Takie drgania powodują zmiany potencjału grawitacyjnego, a to z kolei może pociągać za sobą pewne, kontrolowane perturbacje w ruchu orbitalnym. Obieg po obiegu, można by zmieniać w taki sposób orbitę planety.

 

– Użyli owego systemu wież do wygenerowania zakłóceń pola, które pozwoliły im uciec przed puchnącą gwiazdą.

 

– Musieli wiedzieć, że będą w przestrzeni międzygwiazdowej poruszać się tysiące, albo miliony lat. Nie widać, żeby jakoś się zabezpieczyli prze tą podróżą. Planeta straciła atmosferę. Nikt nie przetrwał. Ba, nie ma nawet śladów dawnych mieszkańców.

 

– A ja myślę, że oni zwyczajnie popełnili błąd.

 

– Jak to błąd? Przy takim zaawansowaniu technologicznym?

 

– Wiadomo powszechnie, że podczas przejścia gwiazdy od stanu karła do olbrzyma ekosfera przesuwa się na zewnątrz układu. Myślę, że najrozsądniej jest, dysponując technologią umożliwiającą przesuwanie całej planety, zmienić orbitę jej ruchu na bardziej odległą, by nie wypaść z obrębu ekosfery.

 

– To najbardziej logiczne.

 

– Ponadto, elementarna wiedza z zakresu mechaniki nieba pokazuje, że zmiana współpłaszczyznowych orbit jest najmniej energochłonna, gdy skorzystamy z przejściowej orbity eliptycznej, przy czym im bardziej ta orbita przejściowa rozciągnięta, tym mniej potrzeba energii na cały manewr.

 

– Energia przejścia dąży do zera, gdy rozległość orbity zmierza do nieskończoności, tak?

 

– Dokładnie. I dlatego wydaje mi się prawdopodobną hipoteza, że popełnili błąd, który kosztował ich cywilizację zagładę, a w najlepszym wypadku konieczność opuszczenia dryfującej w przestrzeni międzygwiezdnej, martwej planety.

 

– Martwej? A zaobserwowana aktywność w podczerwieni, związana z ewidentnym czerpaniem energii słonecznej?

 

– Wydaje się, że to automatyczna reakcja na zewnętrzne bodźce.

 

– Nic pewnego nie wiemy na ten temat, z wyjątkiem zarejestrowanych faktów, których nie rozumiemy. Kto wie, może poniżej powierzchni kwitnie aktywność. Może mieszkańcy czekali pół miliona lat, aż zbudzą ich ze snu automatyczne systemy, gdy planeta znalazła się blisko źródła energii.

 

– A może planetę zasiedlają jakieś niematerialne formy.

 

– Jedno jest pewne – ten sam człowiek, który zaczął rozmowę, teraz najwidoczniej poganiany czasem, odezwał się kończąc i puentując debatę – Grahantara Unika jeszcze przez kilka lat będzie dostępna naszym badaniom. Może uda się w tym czasie rozszyfrować podczerwona aktywność, może w trzewiach planety znajdziemy jej prawowitych właścicieli, a może wreszcie uda się rozpracować, uruchomić i wykorzystać system wież rezonansowych, by zakotwiczyć Gra na jakiejś stabilnej orbicie naszego systemu planetarnego.

 

Josh wypiął się z NetLinku. Był oszołomiony informacjami, jakie podano w czasie debaty. Wielu wypowiedzianych teorii domyślał się wcześniej, zdecydowanej większości nie rozumiał do końca. Zresztą orientował się, że tak naprawdę twórcy struktur na powierzchni Gra, dawni jej mieszkańcy, byli zapewne tak dalece odmienni od ludzi, że ta planeta jeszcze długo będzie zagadką.

 

Wyszedł z Linkrumu i poczuł słodką woń jakiejś potrawy. Zauważył Juanę krzątająca się przy talerzach. Szczupłe ciało okrywała krótka sukienka w kwieciste wzory, poruszająca się zwiewnie w rytm ruchów dziewczyny. Josh patrzył przez chwilę zauroczony, a zapach i widok dziwnie dopełniały się. Powoli podszedł do dziewczyny z mocnym postanowieniem, że będzie bardzo zdecydowany.

 

 

 

KONIEC

 

 

Niech wszystkie światy będą szczęśliwe

Koniec

Komentarze

Fajny tekst. Dochodzę do wniosku, że niigdy się  na tobie nie zawiodę.Po prostu jesteś w tym  dobry,;)))
A wiesz jakie jest u mnie boskie niebo? Alpha Centauri  z jej Pandorą. Obłoki Magellana i jeszcze kilka prześwietnych obiektów.
Zawsze się zastanawiałem jaką szybkość musiałby posiadać obiekt, aby Słońce było zdolne go przechwycić. Poza tym perturbacje orbit, to byłaby chyba katastrofa dla nas. Przynajmniej dobrze, że  w spokojnych kosmicznych czasach żyjemy.
Pozdrawiam

Kilka subiektywnych uwag edycyjnych:

>Od marca gołym okiem można było dostrzec kilka bardzo jasnych komet i jakieś trzy razy więcej słabych, ale w dalszym ciągu widocznych gołym okiem.
>Było to niezwykłe i wcześniej nigdy nie spotkano się w całej historii gatunku ludzkiego z podobnym nasileniem tego pięknego zjawiska. Ale ostatnio, podobnie jak kilka wieków temu, odbierano to z coraz większym przerażeniem. - nagromadziło się ‘to'. Jedno warto zastąpić nazwą zjawiska, np. ‘pojawienie się niezwykłych obiektów na niebie' albo jakoś tak
>Szczególnie wiele zwolenników zebrał - wielu zwolenników
>Szczególnie wiele zwolenników zebrał wokół siebie niejaki Lenny Bagalio, który twierdził, że świat zostanie ostatecznie zniszczony przez jakieś kosmiczne fatum. Według niego ma to nastąpić pod koniec 2058 roku. - w drugim zdaniu zamiast niego lepiej Bagalio, bo inaczej jakiś purytanin/purysta uzna, że to ‘kosmiczne fatum' twierdziło, a nie Lenny (forma gramatyczna ta sama)
>zniszczony przez jakieś kosmiczne fatum - fatum nie niszczy, ale może nad kimś/czymś ciążyć... AdamKB, jak myślisz?
We fragmencie ‘Maj 2018' czterokrotnie wystąpił kometarny. O 2 razy za dużo ;)
>coś gwałtownie upadło z potężnym hukiem, powalając kilka drzew - huk towarzyszy raczej uderzaniu, upada się z mniej efektownymi odgłosami; huk z natury jest 'masywny'

c.d.n.

c.d.
>Fala, jaka przetoczyła się po ziemi, podbiła koła roweru i w ten sposób Kacper znalazł się w krzakach, ze sporą ilością ściółki na głowie. - zdanie nie gra, bo fala uderzeniowa nie porusza się w ten sposób; ale obrazek ma potencjał i warto go wykorzystać, tylko jeśli krater miał trzy metry, to czy Kacper nie powinien stać się tym, czym jest jego archetypiczny imiennik?
>Rower nie był uszkodzony, dlatego Kacper szybko wyjechał z lasu, chcą jak najszybciej dostać się do pracy.
> dumnie kierując misę swego oka w niebo - jak już metaforycznie, to może ‘źrenicę'?
> elektroniki cyfrowej - hmm... co masz na myśli? Nie znam innych typów elektroniki, ale może za 11 lat już nastąpi podział na cyfrową i... parową
> ślady spadków meteorytów - upadków? I w zdaniach sąsiednich 2x ‘dotarło/dotarł'
> dyskusji, jaka się rozpętała - dyskusja raczej rozgorzała...
> znaczny rój - spacja
> We wszystkich kanałach wstrzymano nadawanie - na wszystkich kanałach przerwano
> Dał się bowiem we znaki mieszkańcom w Europie - mieszkańcom (czego?) w Europie? ... mieszkańcom Europy... Europejczykom...
> uśmiechając się kwaśno w kierunku telewizora. - uśmiechamy się do kogoś, na myśl o czymś a zerkamy w czyimś kierunku
> materiał meteorytowy pochodził z zewnętrznego pasa Kuipera - może zewnętrznych obszarów pasa Kuipera? Bo sam pas jako taki nie jest wewnętrzny czy zewnętrzny, czy masz na myśli zewnętrzny pas asteroid (znany pasem K., wtedy już bez jego nazwy.... zamotałem się)...
> Ziemia nie doznała znacznego uszczerbku i drobne ranki szybko się zagoiły powodując przejście od incydentu, jak media przemianowały to zdarzenie, wcześniej zwane katastrofą, do codziennej rutyny. - rozumiem, że miała być 'gradacja odwrotna', ale żeby zadziałała, trzeba zachować porządek (od najmniejszego nasilenia cechy do największego albo odwrotnie)
I na tyle czepiania się, więcej mi się nie chce.
PS. >ekosfera przesuwa się na zewnątrz układu - raczej 'w obszar układu bardziej oddalony od gwiazdy' czy podobnie, bo jeśli by ekosfera miała znaleźć się na zewnątrz układu, to musiałaby znaleźć się w okolicy obłoku Oorta. Hmm... ale przecież i sam obłok też musiałby się rozszerzyć, bo wiatr słoneczny stałby się silniejszy... Hmm... Czy skoro Obcy przesunęli swoją planetę, znaczyło to, że znaleźli się gdzieś w okolicach typu I lub II wg skali Kardaszewa? Czy to byłoby możliwe bez istotnej technologicznej osobliwości? Czy posiadając taka wiedzę i technologię rzeczywiście popełniliby takie błędy? Czy nie prostsze byłoby użycie magii? Licencja artysty ;)

Dzięki wielkie za opinie. Szczególnie dziekuję Erreth za bardzo uważne przejrzenie tekstu - tego zawsze potrzeba :D
Wiele uwag uwzględniłem, inne nie ;) I już tłumaczę watpliwości i mój sposób widzenia spraw.
> Fala, jaka przetoczyła się po ziemi, podbiła koła roweru  - niby wiem, że wczesniej 'normalna' fala uderzeniowa wywróciłaby go, ale wyobraźnię zapaprały mi hollywoodzkie filmy z falami sejsmicznymi rozchodzacymi sie po ziemi, jak kręgi po wodzie ;)  
> elektroniki cyfrowej - tak, jest też elektronika mikrofalowa, związana z anlogowymi podzespołami elektronicznymi przetwarzającymi sygnaly odpowiedniej czestotliwości, stosowanymi w radioastronomii, zaś elektoniką cyfrową w tym fachu określa sią te podzespoły, ktore bazują na sygnałach już zdigitalizowanych. W Obserwatorium Radioastronomicznym TCfA w Piwnicach pod Toruniem jest lab. elektroniki cyfrowej i lab. mikrofalowe
> ekosfera przesuwa się na zewnątrz układu - to chyba kwestia punktu odniesienia. Tak czy siak jest tam w domyśle kierunek ;)
Niby powinni być co najmniej na poziomie I, ale nie oznacza to automatycznie osiagniecia stanu osobliwości technologicznej. Ponadto kwestia popełnienia przez Obcych błedu jest tylko hipotezą. A może okaże się, że to wrogie istoty, które spaly sobie pół miliona lat w sarkofagach, gdzies 100km pod powierzchnią i za chwilę wyjdą i nas pożrą, bo zgłodniały od czasu posiłku w okolicach Polluksa ;) 

Aaaa... no to mnie zabiłeś z tą elektroniką. Nie wiedziałem i nie sprawdziłem. Z falą od roweru - zwyczajnie dziwny obraz, ale traktowany jako groteska może być :) Co do tych osobliwości... chyba jednak bez nich nie da się osiągnąć wyższych poziomów. No ale to kwestia dla futurologów póki co.
Cieszę się, że pozytywnie reagujesz na czepianie się :)

Świetne opowiadanie. Szukałem w necie jakiegoś hard SF do poczytania i przypadkiem trafiłem tutaj. Cieszę się, że znalazłem kogoś kto pisze teksty zarówno wciągające, jak i podparte solidną wiedzą naukową. Aż postanowiłem się zarejestrować i podziękować :).

PS: Kojarzyło mi się nieco ze "Spotkaniem z Ramą" Clarke'a.

@SpaceWarfare Fajna ta Rama, ale nie doczytałem wszystkich części. Powiesz mi, jak to się kończy? Co tam było w środku poza robocikami? :) I dokąd ten walec doleciał?

Nie powiem, bo sam czytałem tylko pierwszą część (z bodajże sześciu). Mogę jedynie odesłać do Google'a ale to chyba nie jest to na co liczyłeś :).

No, nie to. Może okazało się, że są to wielkie fabryki margaryny?

@Erreth: W "Rama II" eksplorując Ramę spotykają jakieś ptaki i zostaje kilku (chyba trójka) bohaterów, zaś w 3 części ("Ogrody Ramy") opisane sa perypetie uwięzionych bohaterów (chyba coś im sie rodzi po drodze ;) ) i dotarcie do wielkiej stacji kosmicznej wcześniej spotkanych 'ptakow'. Jest jeszcze jedna 'Clakowska' część i chyba ktoś pisał kontynuację, ale nie wystarczyło mi samozaparcia - gdzieś jednak mam to w czytniku ;)

Mi to przypominało Wędrowca.http://solarisnet.pl/oferta/wedrowiec/ Jednak miałem wątpliwości co do szybkości zdarzeń astronomicznych. Poza tym dlaczego wszystko co przybywa z reguły zatrzymuje się w płaszczyżnie ekliptyki, przecież ona jest charakterystczna tylko dla obiektów powstałych w systemie. Również intereuje mnie problem przejścia ciała niebieskiego. Najpierw musi przelcieć aby widoczne były efekty a nie na odwrót. Nie zmieniam zdania. Fajne opko. Przedwszystkim to dlatego , że o nim myślałem.;))))

W tym tekście, jeśli sprawdzisz np. położenie Polluksa, to planeta przylatuje z kierunku, który jest ponad płaszczyzną ekliptyki. Wiele obiektów, poza oczywiscie planetami w US, tak się porusza.
Oddziaływanie grawitacyjne może być zauważalne, nawet jesli obiekt jest daleko i dopiero zbliża sie do nas. Przyciagajac inne ciała, zmienia delikatnie ich orbity (perturbuje). Nie musi byc 'obca planeta' widoczna. Wystarczy, że delikatnie działa swym (nieskonczenie rozległym w założeniu) polem grawitacyjnym. 
Przykładem jest odkrycie planety Neptun. najpierw zauwazono delikatne zmiany parametrow orbity Urana i na tej podstawie obliczono gdzie i jak apowinna byc planeta, by takie zachowanie sprowokować swym polem polem grawitacyjnym. 

Bardzo lubię opowiadania, które odciskają się na mnie jakimś tam piętnem. Twoje zwykle właśnie pobudzają moją wyobraźnię. Tak stało się z Kwantowym sejfem, tak jest i teraz. Otóż nie chcę polemizować z fachowcem, jestem tylko amatorem. Chciłbym zaprezentować ci moją wizję jaka narodziła się pod twoim wpływem na moim spacerze z psem. Nie chcę nic takiego napisać. Po prostu masz przed sobą czytelnika, na którym robisz wrażenie. Zresztą ja też kocham astronomię. Ale problem jest dla mnie fascynujący i mam nadzieję coś z tego wynieść, to jest  z twojej odpowiedzi na ten przydługi tekst. Przedtem miałeś mi za złe ,że tylko walnąłem piątaka i poszedłem sobie? Tylko na spacer...Teraz masz za swoje.

 Wydaje mi się, że Neptun jest złym przykładem. Zawsze tam był i jego zakłócenia grawitacyjne razem z nim. W zasadzie skutek nie może wyprzedzić działania. Tak więc wyobraziłem sobie obiekt podążający w okolice naszego Słońca, masywny jak planeta. Propagacja  zniekształcenia czasoprzestrzeni czyli odziaływanie grawitacyjne rozchodzi się z prędkością światła, owszem, ale będzie wyjątkowo słabe przed  przybywającym ciałem niebieskim. Dopiero w najbliższych okolicach układu obiekt rozpocznie wymierne oddziaływanie, czyli doda energii systemowi. Komety, roje meteorów uzyskają dobrego kopa i zmienią orbity. Ale wszystkie one poruszają się z mniejszą szybkością niż obiekt ponieważ znajdują się w systemie. Jeśli mają już wysoką szybkość własną to dodatkowa energia może nawet doprowadzić je do prędkości ucieczki i opuszczą system. To byłoby ciekawe zaobserwować. Niech więc nasza planeta przybędzie do układu. Naukowcy odkrywając ją są zdumieni. Nadlatuje obiekt , który nie znajduje się w płaszczyźnie ekliptyki np. o prostopadłej  90 stopni nachylonej hiperboli?,z szybkością większą niż prędkość ucieczki. Musi taka być.Ludzie nie chcą utracić takiej okazji badawczej. Obiekt jest spoza układu, a jego wartość geologiczna wprost bezcenna. Lądują zbierają próbki skały starszej niż układ słoneczny o dwa miliardy lat. Planeta znika w czeluściach przestrzeni. Pytanie brzmi, czy Słońce dodało jej enregii przy tym przelocie, czy ujęło. Jeśli jego prędkość była minimalnie większa od prędkości ucieczki, to mogło mu ująć, ale jeżeli bardzo tę wartość przekraczało  mogło tylko dodać, tak?  Załóżmy więc , że przekraczało,więc nie powinna wrócić. Gdyby została przechwycona do układu, to  na długiej orbiocie eliptycznej powinna pokazać się za dwieście lat.  A planeta  wraca po dziesięciu latach. Ludzie zaczynają się bać. Tym razem przechodzi bardzo blisko Słońca i następuje gwałtowne  odgazowanie. Wygląda jak gigantyczna kometa, ale nieporównywalna z niczym dotad zanym. Rozwija się monstrualny  ogon sięgający Marsa i Jowisza .Przechodzimy przez  sam jego środek. Okazuje się, że glob ma drobnoustroje, syndony  SF-substancje podobne do prionów i wirusów, coś pośrodku ,  atakujące , deformujące  nasze DNA, życie jest zagrożone,a gazy które wmieszała w naszą atmosferę są trujące. Glob  ponownie zapadł się w ciemność kosmosu.I daj Boże, żeby tam pozostał.Odtąd wszyscy chodzą w maskach gazowych i panuje  nieprzenikniona mgła , zabijająca zwierzęta i rośliny. Ale to nie koniec. Planeta powraca, elipsa się zawęża, zaciska jak w wahadle. Wchodzi na orbitę stacjonarną i ludzie  wiedzą co to oznacza. Jej lot jest kontrolowany.  Ale Obcy nie przewidzieli jednej rzeczy. Pierścień Oorta nie istniał w ich układzie. Nadlatuje  sfora komet. Setkami tysięcy rozbijają się o planety Saturn i Jowisz. Fala tysięcy  dopada w końcu Marsa i Ziemi, ale tu ludzie tylko z satysfakcją obserwują swoją i jednocześnie Ich zagładę.Bombardowanie nie ma końca. Nasz system solarny ma swój układ imunologiczny. Jak u Wellsa sam robi porządek z obcym elementem.Nie ma litości dla skurczybyków.

Widzisz jaki zrobiłeś  na mnie efekt. Nie powinienem się odzywać! Przekroczyłem jak zwykle wszelkie limity znaków, dotyczących długości komentarza i dobrego wychowania, ale... Pozdrawiam naprawdę serdecznie.

Wydaje mi się, że Neptun jest złym przykładem. Zawsze tam był i jego zakłócenia grawitacyjne razem z nim. W zasadzie skutek nie może wyprzedzić działania.
Sprawa wygląda tak - Uran jest około 20 j.a. od Słonca, żas Neptun blisko 30 j.a. Jednakże okresy obiegu roznią się tak znacznie, że planety "spotykają się" (są najbliżej siebie) co około 100 lat. Perturbacje rosną w ruchach obu, gdy odleglość miedzy nimi zaczyna maleć, a gdy Neptun jest po przeciwnej stronie Słońca, niz Uran, to odległość wynosi wtedy 50 j.a.
Ale nawet wowczas ich wzajemne oddzialywanie nie znika!
Dlatego perturbacje wywolane pojawieniem sie obiektu o masie 0.1 masy Ziemi są niewielkie (takie też przedstawiłem), ale mierzalne i oczywiscie rosną, w miarę jak obiekt jest coraz bliżej. I nie ma tu mowy o tym, że skutek wyprzedza działanie, bo działanie jest zawsze, tylko skutek pozostaje do pewnego momentu niemierzalny.

Odnosnie energii - to jest tak, jak przy zderzniach kulek (oczywiscie to daleko posunięta paralela). Całkowita energia jest zachowana, a skutek jest tym wiekszy dla ciala mniejszego, im wieksza będzie róznica mas. Jesli wyobrazimy sobie, że Słonce ma mase tysiąc razy wieksza niż wszystkie pozostałe obiekty US razem wzięte, to możemy sobie wtedy wyobrazic różne warianty.

Dla przykladu, grawitacja planet wykorzystywana jest do znacznego przyspieszania sond. Oczywiscie, o ile ich predkość i kierunek poczatkowy sprawią, że koncowe parametry będa przekraczać 2 predkośc kosmiczna dla danego ciała.

W przypadku opisanej przeze mnie planety, prędkość poza orbitą Neptuna jest wieksza niż 16.7 km/s (3 prędkość kosmiczna dla US) i wzrosnie jeszcze, zgodnie z 2 prawem Keplera (które wychodzi z prawa zachowania energii) w okolicach peryhelium. Reasumując, jesli nie nastapi nic, planeta poleci dalej, po lekko zakrzywionej, hiperbolicznej trajektorii :))

I na koniec - gratuluję wyobraźni jahusz! Może rzeczywiście Obcy powinni się obudzić, zadzialać, by zmienić trajektorię - przy okazji siejąc zamęt - i jakoś nas na końcu zatłuc. Chocby genetycznie :))

Pozdrawiam i też przepraszam, że tak bardzo sie rozpisalem.

Właśnie mam pewien pomysł na hipotezę,  w moim przypadku pseudonaukową, a dotyczącą jednego twojego zdania - pole grawitacyne w założeniu o odziaływaniu nieskończonym. To tłumaczy inercję w przestrzeni kosmicznej i nie przeczy relatywistyce.Od lat męczy mnie ten problem. Wiesz chciałoby się umrzeć z jako taką wiedzą o świecie, w którym się żyło.Muszę stworzć opowiadanie na ten temat i szerzej wypowiedzieć myśl. W sf  wolno mi wymyślać nawet teorie w rzeczywistości co najwyżej nia się podetrzeć. Nie będę palił tematu.To opko będzie pytaniem,czy może tak być że ? Dziękuję za odpowiedż .Pozdrawiam.;))))

Dobry tekst. Przeczytałem z przyjemnością. Potrafisz zaprezentować SF (z solidnym "S") w sposób ciekawy i wciągający także dla laika.

Urwane zakończenie i brak rozwiązania tajemnicy pozostawiło u mnie pewien niedosyt, ale z drugiej strony pozostawienie otwartego zakończenia też ma swoją siłę.
Myślałeś kiedyś nad rozbudowaniem tego pomysłu w coś większego?

Pozdrawiam.

Dobry początek dalszego ciągu.

Moje gratulacje.Zasłużone piórko.:)))

Nowa Fantastyka