- Opowiadanie: Lana di Pati - (HAREM 2011) Umiera młodo, kogo pokochali bogowie i żyje wiecznie

(HAREM 2011) Umiera młodo, kogo pokochali bogowie i żyje wiecznie

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

(HAREM 2011) Umiera młodo, kogo pokochali bogowie i żyje wiecznie

Świetlista smuga przecięła szafirowe niebo.

Pośród niebiańskich szeptów kometa rozłamała się na dwoje.

Dwie bliźniacze gwiazdy spadły na ziemskie łono.

 

 

Kilka wieków później

 

Pati zmniejszyła jasność ekranu.

Oderwała zmęczone oczy od laptopa i rozejrzała się po ciemnej bibliotece. Strefa Libra pogrążona była w gęstym mroku.

Zjechała kursorem w dół ekranu. Pojawił się pasek zadań. Pierwsza. Późno. Jeśli dziewczyny zrobiły jak ostrzegały, to poszły spać przed godziną.

Przetarła oczy. Nie chciało jej się spać. Skupiła się raz jeszcze na symulacji międzygwiezdnej. Była jedyną osobą w ekipie naukowców, która naukowcem nie była. Kosmos po prostu fascynował ją od dziecka podobnie jak Trójkąt Bermudzki, czy Atlantyda.

Prezentacja rozpoczęła się na nowo. W źrenicach odbił się obraz przesuwającej się gwiazdy, która nagle zaczęła tracić swój zwarty kształt. Rozciągnęła się w półłuk, a rozjarzony blask wyłonił złowieszczy cień czarnej dziury. Mrocznej i pięknej zarazem.

Wewnętrzna krawędź gwiazdy zaczęła orbitować szybciej niż zewnętrzna i okręciła się wokół czarnej sfery. Rozbłysło światło. Wybuch gamma. Gwiazda została wessana przez ciemną siłę. Zapadł mrok.

I nagle rozpalił się i zgasł nikły ognik. Po kilku sekundach znów. Czarna dziura wysyłała światło! Pulsowała niczym światełko ostrzegawcze na aerodromie.

 

To był cel ich misji. Odkryć, dlaczego tak się działo.

Flarę po wybuchu energii można zaobserwować z ziemi przez miesiąc lub dwa. Ale w tym wypadku nie było to kwestią ogromnej odległości. Czarna dziura naprawdę wysyłała światło. W dodatku jeszcze nigdy nie zdarzyło się, by dziura wchłonęła przechodzącą nieopodal gwiazdę.

Pati powiększyła obraz, lecz żadne skanowanie nic nie pokazywało.

Nic tylko pulsujące, żółte światło. Bez żadnych cech. Jak żarówka.

Pati zatrzasnęła laptopa i wsunęła do torby. Opuściła bibliotekę i ruszyła w mroczny labirynt korytarzy. Tafle podłogi zapalały się pod jej stopami mdłym, białym światłem rozjaśniając drogę.

 

Statek kosmiczny wyglądał z zewnątrz jak gigantyczna łódź podwodna. I tak też przedstawiał się w środku. Wnętrze nie wiele odbiegało od wnętrza Nautiliusa kapitana Nemo. Zamiast lamp – splecione morskie węże z żarówkami w paszczach. Do tego niezliczone mapy kosmicznych mórz i lądów, wielkie globusy i rozległe modele układu słonecznego.

Było przytulnie. Niemal jak w domu. Nie było włazów na fotokomórkę, tylko zwyczajne drzwi. Jak na Ziemi. Ostatecznie trzeba było promować kulturę Błękitnej Planety. Pokazać Ortanom ziemskie klimaty. Choćby pod postacią powołanej do życia prozy Verne.

 

Nareszcie – Strefa Virgo. Dormitorium kobiet. Pati nacisnęła klamkę. Zamknięte. Dopiero teraz dostrzegła małą metalową kulkę lewitującą tuż przy drzwiach. Koliber. Odpowiednik karteczki z wiadomością. Jeden z nielicznych przejawów wyższej technologii w obiektach codziennego użytku.

Musnęła go delikatnie palcami. Momentalnie w mroku korytarza zawisły świecące litery. Westchnęła z rezygnacją.

Dziewczyny nie lubiły jej od samego początku. Podobnie jak reszta załogi. Bez doświadczenia i astronomicznego wykształcenia była według nich niegodna przebywania na Sawyer Star.

Tylko admirał ekspedycji dostrzegał w niej coś, czego naukowcy zrozumieć nie mogli – naturalną bystrość umysłu i młodzieńczą wiarę we wszystko, co niemożliwe, nieskażoną naukowymi aksjomatami.

Pati zgniotła kolibra w dłoni. Pierwsza noc i takie coś. Dziewczyny, jak powiedziały, poszły spać przed północą i o tej porze zamknęły dormitorium. Jeśli zacznie się dobijać i je obudzi, nie będzie miała tu życia.

Oparła się plecami o ścianę i osunęła na ziemię. Została pozbawiona gorącego, odprężającego prysznica i świeżej pościeli.

Otarła pot z czoła. Nawalała wentylacja. Albo był to może kolejny z elementów wystroju. Może na Nautiliusie też mieli kłopoty z klimatyzacją.

 

* * *
Sięgnęłam do kieszeni. Przeliczyłam pieniądze. Stwierdziłam, że pójdę do Strefy Scorpio, do kasyna i przenocuję w hotelu. Do Sawyer Star przydokowały jedynie dwie stacje kupieckie. Powinni mieć jeszcze wolne pokoje.

Wyjęłam z kieszeni kolibra od Admirała. W powietrzu zmaterializował się hologram mapy statku. Zebrałam się z podłogi i ruszyłam przed siebie. Towarzyszyła mi wyłącznie cisza i mrok rozświetlany skąpo przez płyty podłogi i mapkę.

Korytarze zdawały się nie mieć końca. Zaczęłam odczuwać zmęczenie. Należała mi się porządna porcja snu. Na statek transportowano nas z Ziemi ciasnymi szalupami nuklearnymi. Brakowało mi spokoju, wygodnego łóżka, kąpieli. I faceta.

Zaczynała mi doskwierać samotność. Brakowało mi opiekuńczego, męskiego ciepła.

 

Nagle w półmrok wsączyła się błękitna mgiełka dochodząca z jednego z bocznych korytarzy. Przystanęłam na rogu. Strefa Ophiuchus. Wężownik. Niedawno odkryty znak zodiaku, jak niedawno odkrytą została rasa Ortanów, której przedstawiciele zamieszkiwali Szafirowe Dormitorium.

Musnęłam kolibra, by nie wygaszał ekranu i ruszyłam dalej.

Ledwie wyminęłam wylot korytarza, przystanęłam.

Naukowcy z obcej cywilizacji…

Niewielu ich widziało. Mało, kto naprawdę poznał.

Pochodzili z planety podobnej do naszej. Widziałam ich na śniadaniu w Scorpio. Wyglądali całkiem jak ludzie.

Wpadłam na jednego w kolejce do bufetu. Wysoki, przystojny mężczyzna. O śniadej skórze, czarnych kręconych włosach i zadbanym zaroście. Najprzystojniejszy facet, jakiego w życiu widziałam.

 

Cofnęłam się kilka kroków i stanęłam u wylotu korytarza. Rozróżniałam zarysy kolistej komory i drzwi wiodące do sypialni.

Nie mogłam się ruszyć. Coś trzymało mnie w miejscu.

Nie rozumiałam, dlaczego ludzi odpychało od Ortan. Wyglądali jak zwyczajni ziemscy Mulaci. Gdyby nie skrzydła. Orle, szerokie, czarne o rdzawym pasie piór na końcach. Na samą myśl uderzyło mnie dziwne gorąco. Skrzydła bynajmniej nie zbliżały ich do zwierząt. Wręcz przeciwnie. Dodawały im niesamowitego uroku, nieodpartego czaru…

Nie. Wyrwałam się z bezruchu. Nie wolno. Do Ortanów nie wolno.

Spojrzałam szybko na mapę i pobiegłam korytarzem w kierunku Scorpio.

Myśli jednak wciąż stały w miejscu oświetlone błękitną mgiełką.

Wężownik. Mój znak zodiaku.

Zatrzymałam się gwałtownie, jakbym wpadła na niewidzialną ścianę. Zawróciłam.

Po chwili stałam już przed drzwiami z błękitnej stali z uniesioną dłonią wahając się, czy zapukać. Byleby tylko nie otworzył ten z…

Drzwi otworzyły się.

Pode mną ugięły się kolana.

Przystojny Mulat oparł się o framugę z takim uśmiechem, że nie umiałam pozbierać myśli.

-Em, nie śpicie? – spytałam bez sensu.

Zmysły Ortanów bardziej rozwinięte od naszych bez trudu radziły sobie z barierą językową, lecz on nic nie odpowiedział. Pokręcił jedynie głową.

Uwodzicielski uśmiech nie znikał.

A moje spojrzenie nie znikało z jego wilgotnych, rozchylonych lekko ust.

-Zamknęły mi pokój… – zaczęłam. – Dziewczyny z mojej załogi… Nie bardzo się dogadujemy. Em… I…

Jego spojrzenie odbierało mi zdrowy rozsądek. A myślałam, że takie rzeczy dzieją się tylko w książkach.

Jego tęczówka była całkowicie czarna. Mroczna i piękna zarazem.

– I aktualnie – ciągnęłam dalej – jestem pozbawiona łóżka, prysznica, a nawet piżamy.

Zmierzył mnie wzrokiem od dołu do góry i skinąwszy zachęcająco głową, pchnął drzwi na oścież. Odgłosy dochodzące z wnętrza przybrały na sile. Zaparło mi dech.

W środku rozkręcała się w najlepsze impreza.

Tu również było gorąco. Dosłownie i w przenośni…

Dormitorium przypominało loft. Nie wiedziałam, czy urządzili je tak sami, czy Admirała poniosła wyobraźnia. Nagie ściany z cegły, drewniana, wielopoziomowa podłoga, a wszędzie wokół drzwi wiodące do sypialni. Łamane schody prowadziły na balkon w górze, z którego przechodziło się do kolejnych pokoi.

Na długich, szerokich stopniach podłogi, leżeli porozkładani Ortanie. Strużki potu lśniły na nagich torsach.

Poczułam, jak krew uderza mi w lędźwia. Jeśli ta rasa miała coś podbijać, to chyba moje serce.

 

Nie potrafiłam oderwać wzroku od apollińskich ciał, jakimi obdarzyła ich ewolucja.

Falowały leniwie skrzydła. Te niesamowite skrzydła. Kolejne stadium ewolucji po postawie wyprostowanej.

 

Ortanie nie potrafili latać jak ptaki. Ale skrzydła bynajmniej nie pozostawały bez wartości. Choć przypominały orle, pełniły funkcję dodatkowej pary ramion. Dodawały też zwrotności podczas biegu, a Ortanie, skacząc z wysokości, mogli pozwolić sobie na krótki szybowy lot i pełne majestatu lądowanie.

To właśnie nas odpychało od Ortan. Ich majestat. Nasza zazdrość. Nasza zraniona duma.

 

Zostałam poprowadzona w głąb salonu.

Ortanie balowali całkiem jak ludzie. Na podłodze, wśród poduszek stały butelki po piwie. Fruwało pierze, trwała wojna na poduszki. Co spokojniejsi oglądali na hologramach ziemskie filmy. Ponad wszystkim przebrzmiewał ziemski rock.

– Przedstawiam Patricię – odezwał się czarnooki. On jeden miał na sobie koszulę. – Zostanie dziś u nas na noc.

Poczułam jak Ortanin obejmuje mnie ramieniem. I skrzydłem.

I myślami. Skąd wiedział, jak się nazywam? Czytał w umyśle?

– Hej! Się masz! – odezwało się ze wszystkich stron. W imprezowym chaosie ktoś zdążył wcisnąć mi w dłoń szklankę piwa, nim oberwał poduszką. Podniósł się po chwili. Uśmiechnęły się do mnie lawendowe oczy.

– Zostajesz na imprezie?

– Chciałabym. Naprawdę. – Uśmiechnęłam się. Słowa same się wypowiadały. Mózg pochłonięty był całkowicie nagim torsem barwy cynamonu, który wyrósł mi nagle przed oczami. – Ale ledwo trzymam się na nogach.

Korciło mnie jednak, by zostać. Już miałam zmienić zdanie, gdy Ortanin o czarnych oczach chwycił mnie za rękę i poprowadził na schody.

– Ja też już padam. Idziemy na górę – rzucił do tamtego.

– Jestem Craig – szepnął mi do ucha. – Prześpisz się u mnie.

 

Chwilę później siedziałam na jego łóżku tuląc w dłoniach zimną szklankę i rozważając, czy się napić.

– Skąd wiesz, jak się nazywam? – odezwałam się nagle. – Czytacie w myślach?

– Nie, tak dobrze to nie ma. – Uśmiechnął się i ściągnął koszulę. Moje myśli rozbiegły się, wpadając, co chwila na siebie.

-Potrafimy rozmawiać z elektroniką – wyjaśnił. – Twój komputer mi powiedział. – Usiadł obok mnie na kołdrze. Starałam się zebrać myśli.

– Chcesz wziąć prysznic? – zaproponował.

– O niczym innym nie marzę. Jeśli można…

Znów nic. Milczał. Skinął jedynie na drzwi obok wejścia.

Odstawiłam piwo i wstałam. On również.

– A ty…? – spojrzałam na niego, mając dziwne przeczucia.

– Jeśli się nie położę przed drugą, to rano nie wstanę przed południem. A kapitan musi być wcześnie na nogach.

– Kapitan?

– Tak. Dlatego mogę pozwolić sobie na pokój tylko dla siebie.

– Więc?

– Więc weźmiesz prysznic, jeśli zrobisz to ze mną.

Patrzyłam na niego nieruchomo.

– Coś kręcisz… Robisz to specjalnie.

– Może – uśmiechnął się mrużąc zawadiacko oczy i oparł się o ścianę.

Przygryzłam wargę. Uśmiech jednak sam mi się wyrywał.

– Chcę poznać twoje ciało – zaczął. – Ty nie chcesz mojego?

Boże, chciałam. Bardzo chciałam. Ale jeszcze bardziej się bałam.

– Obiecuję, że cię nie tknę. – Sięgnął dłonią do mojego policzka. – Przynajmniej nie tak dogłębnie.

Przeszył mnie dreszcz. Poczułam uderzenie gorąca między nogami.

Do diabła z tymi feromonami. Mieszają tylko człowiekowi w głowie.

Przełknęłam ślinę i skinęłam głową.

 

* * *

Rozebrali się do naga. Ubrania rzucili na podłogę.

Pati zanurzyła się w kłęby pary pod prysznicem. Obróciła się przodem do Craiga. Gorący strumień wody opadł na jej plecy. Nie poczuła tego. Większy gorąc płonął w niej samej.

Craig wszedł pod prysznic. Ujął ją pod łokcie i przybliżył do siebie.

Nie różnił się wiele od ziemskiego mężczyzny. A przynajmniej nie tam, gdzie Pati różnic obawiała się najbardziej.

Wsparła dłonie na jego rozbudowanym torsie.

Woda obmywała ich jędrne ciała. Uosobienie kobiecej delikatności i męskiej siły.

Bezgranicznie zajęci sobą, poznawali swe ciała. Kłęby gorącej pary odurzały zmysły.

Mydlili i obmywali się nawzajem. Nie istniało nic poza jej rozpaloną, gładką skórą, nic poza pianą spływającą po jego napiętych mięśniach.

Tworzyli bezsłowny duet pionierów badających nieśmiało nowe lądy. Pogrążeni w milczeniu, trwający w niemym porozumieniu.

Jedynie głęboki oddech wyrywał się z rzadka cichymi westchnieniami.

Nagle Craig ujął ją jak wcześniej pod łokcie i powoli, łagodnie nachylił się ku niej. Nie poruszyła się. Patrzyła nieruchomo w jego ciemne oczy. Ich usta dzieliło zaledwie parę centymetrów. Craig zatrzymał się. Pati wykonała ostatni ruch. Ich wargi złączyły się.

Z początku zamknięte, na podobieństwo przyjacielskiego pocałunku.

Craig zanurzył dłoń w jej włosach, nie pozwalając jej odsunąć się od niego. Wydała cichy odgłos sprzeciwu. Powoli, namiętnie wtargnął językiem w jej usta. Wargi rozchyliły się. Protesty zamarły. Coraz głębiej zatapiał swój język. Jakby pragnął dotrzeć do samego serca. Poddała mu się. Oplotła go rękoma, przycisnęła do siebie. Zamknął dłonie na jej lśniących wodą piersiach. Całował ją tak, jak zawsze tego pragnęła. Tak, jak całowano ją tylko w snach.

Odsunął się po chwili, oblizał nieznacznie wargi. Dłonie przesunął powoli na jej talię. Na lędźwia. Na jędrne pośladki. Uśmiechnął się na swój zawadiacki sposób, przymykając oczy.

I wtedy gwałtownie obrócił ją tyłem do siebie i przyparł do ściany.

– Hej – krzyknęła opierając się dłońmi o zaparowaną szybę. Czuła na sobie jego całego. Jego klatę, brzuch, obejmujące ją skrzydła, jego…

– Co robisz? – Mogła jedynie odwodzić go słowami. Nie mogła pozwolić sobie na szarpnięcie, bo jeszcze bardziej pchnęłaby się w jego sidła.

– Delektuję się – wyszeptał jej do ucha. Jego dłonie gładziły jej ramiona. Usta smakowały słodycz szyi. Łagodnie, subtelnie.

Ale był za blisko. Sięgnęła dłonią do tyłu, by odepchnąć jego biodra, ale Craig chwycił mocno jej nadgarstek i przyszpilił do ściany. To samo z drugą ręką.

Poczuła, że jest zdana tylko na niego.

Jego usta, język, jedwabiste pióra skrzydeł, napawały się jej ciałem. Tak delikatnie, z taką słodyczą. Pragnęła, by nie przestawał, a jednocześnie bała się jak nigdy w życiu.

Gdy wyczuła, że uchwyt na nadgarstkach słabnie, wywinęła się i odwróciła ku niemu.

Nigdy wcześniej nie podejrzewałaby się o taką sytuację. O taki prysznic. Ani o to, co zrobiła teraz. Igrała z ogniem. Stanęła na palcach i wychyliła się spragniona ku niemu. Odwzajemnił pocałunek. Wraz z językiem rozchylającym jej usta, rozchyliły się jej uda. Poczuła jego kolano między nogami.

– Nie – odsunęła się gwałtownie. Spuściła wzrok opierając się o szklane drzwi.

On jednak przygarnął ją mocno do siebie skrzydłem. Był silniejszy niż ziemski mężczyzna.

Nie miała szans. Wyrwała się znów z objęcia tylko dlatego, że jej na to pozwolił.

– Nie, proszę. Jeszcze nie – odparła cicho. – Jeszcze nie.

 

Powtórzyła to tej nocy raz jeszcze, gdy po prysznicu siedzieli na łóżku.

Craig nie naciskał. Ale próbował. Jak kobra, raz zbliżał się, raz cofał. Widział, że płonie w niej ogień, dlatego nie odpuścił od razu. Dziewczyna jednak pełna była lęku i wątpliwości.

Patrzył nieruchomo, jak narzuca na siebie jego koszulę zamiast piżamy.

– Ale możemy zostać na tym etapie, ok? – wyszeptała bojąc się, że utraci to, co już razem przeżyli.

Pokiwał głową.

– Jeśli dasz radę – dodała.

Czarne oczy zabłysły. Jego pięknie rzeźbione usta drgnęły w uśmiechu.

Położył się na plecach, a Pati zawisła nad nim. Czuł jej zapach. Pachniała młodością i gorączką. Zbliżyła do niego usta i pocałowała bez pośpiechu.

Czujna na puls jego krwi, jego miny, gesty. Jakby czekała na tę chwilę przez całą wieczność.

 

* * *

Bezdźwięcznie włączyły się generatory wschodu słońca. Złoty blask poranka wkradł się ospale w rzeczywistość kosmicznego okrętu. Craig czuł na ramieniu delikatny rytm oddechu dziewczyny. Przytulona do niego wciąż spała. Trwał nieruchomo, nie chcąc jej zbudzić. Powinien wstać i ogarnąć załogę przed pierwszym dniem pracy. Ale to nie było ważne. Załoga, misja – wszystko przestało być istotne. Liczyła się jedynie Ona.

 

Głowę oparła na jego barku. Czuła się bezpiecznie. Objęta męskim ramieniem, otulona ortańskim skrzydłem. Łagodne słońce rozświetlało jej skórę. Rozchylona koszula obnażała dół szyi, dekolt, zacienioną dolinę między wzgórkami piersi unoszącą się w rytm spokojnego oddechu.

Craig wyciągnął rękę, by rozkoszować się ciepłem jej ciała.

 

Ta noc była niesamowita. Lepsza niż seks. Natychmiastowe spełnienie przygasiłoby namiętność. Tymczasem ta płonęła trzaskającym ogniem. Wszystko mogło się jeszcze zdarzyć.

 

Craig wodził dłonią po koszuli skrywającej wdzięki Ziemianki. Dzięki wyobraźni odgadywał jej krągłości, smukłą talię, linię bioder.

Sięgnął niżej. Z jej ust wzleciało ciche westchnienie.

Obróciła się ku niemu. Spojrzały na niego oczy barwy kasztanów zdradzające dojrzałość większą, niż na jaką wskazywałby jej młody wiek.

– Buongiorno, Bella – szepnął. Dzień dobry, Piękna.

 

Zawsze o tym marzyła. By obudzić się u ciepłego męskiego boku, wpuścić w źrenice słoneczny blask i posłyszeć wkradający się do umysłu wenecki szept.

– I wy niby nie czytacie w myślach? – Uśmiech zamigotał w jej ciemnych oczach.

– Ortanie nie. Ale ja potrafię.

– A ty nie jesteś z Ortan?

Uśmiechnął się zagadkowo.

– Czytam tylko w tych z wierzchu – odparł po chwili. – Nie bój się. – Głos miał charakterystyczny, niski, niesamowicie przystojny. Pati patrzyła na pełne wargi Craiga i wzrokiem spijała z nich słowa. Odgarnął kosmyk z jej czoła. Lubiła, jak to robił.

– Ale twoje myśli są niesamowicie rozbiegane, wiesz? – szepnął.

 

*
I nagle ona odchyla się ode mnie i sięga do stolika przy łóżku. Słyszę grzechot.

Miętówki.

Dziewczyna wsuwa jedną do ust i oblizuje zmysłowo wargi spoglądając na mnie ze słodkim uśmiechem. Przysuwa się i tuli znów do mnie. Jej wargi oplatają jeszcze jedną miętówkę. Zachęca mnie żywym spojrzeniem. Nachylam się i krótkim, płytkim pocałunkiem przyjmuję cukierka z jej ust.

 

Ona opiera głowę na mym torsie. Czuję, jak dłoń jej spoczywająca na mojej piersi rozpoczyna niesamowity taniec. Delikatne palce stanowczo gładzą mój bok, jakby liczyły żebra, jakby rozcierały olejek.

 

Nie przerywając pieszczoty, Pati przesuwa się na mnie całym ciałem. Zamyka oczy.

Czuję jej słodki ciężar.

Błądzi pocałunkami po mym ciele. Rozpięta koszula rozchyla się. Objawiają się upragnione kształty. Patrzę, podziwiam. Marzę i pragnę.

Długo, zmysłowo, szuka dotykiem mych ust.

Wargi spotykają się. Wewnętrzny ogień kieruje moje dłonie na jej biodra. Napawam się i odurzam zmysły giętka linią jej ciała.

Okrywam nas skrzydłami.

Pocałunek jest lekki, świeży, pozbawiony parnego gorąca nocy.

Idealny na rześkie rozpoczęcie dnia.

 

– Czas do pracy – szepta. Podnosi się i wygina niczym kotka. Tuli policzek do łuku skrzydła i przymyka oczy.

Patrzę na nią i wiem, że już nic nie będzie takim, jakim było.

Z rozchylonymi ustami, głową odrzuconą w tył, falującą piersią, z czarnymi skrzydłami rozpościerającymi się nad jej plecami, wygląda jak anioł.

Jak upadły anioł chwytający utracone przed wiekami ciepło.

 

* * *

Naukową dyskusję zaplanowano na Strefę Sagittario. Była to ogromna połać falistych wzgórz z rzadka usiana lasem, zamknięta kopułą sztucznego nieba. Zaciszny zakątek stworzony po to, by omawiać wyniki badań na podstawie projekcji nocnego nieba w ziemskiej skali.

Strzelec miał także na celu zapewnić załodze cichy kąt z dala od codziennego zamętu. Nie było w nim kamer. Badacze mogli szukać tu spokoju i samotności.

 

W tej Strefie nigdy nie wschodziło słońce. Nocna bryza niosła się znad niewielkiego jeziora, wiatr kołysał trawami. Wieczna noc. Dość chłodna. Temperatura utrzymywana była na stałym, optymalnym dla Ortan poziomie. Dla nich to bowiem największe znaczenie miało zacisze, jakim była Strefa Strzelca. Dla nich i dla ich koni, stworzeń o budowie ziemskich rumaków z lwimi łapami, zamiast kopyt.

 

Na jednym z nich, na pięknej, białej klaczy, pojawiła się właśnie Pati. Biała męska koszula związana pod biustem podkreślała jej idealne piersi unoszące się sprężyście w rytm galopu.

Nagle zza drzew wypadł dumny, czarny wierzchowiec. Dosiadał go Kapitan Ortanów. Karosz bez trudu dopędził srebrzystą klacz i okrążył ją wzbijając tuman kurzu. Ścierając się bokami, konie wdały się w dziki taniec. Jeźdźcy pochyli się ku sobie. Pocałunek zatrzymał dla nich czas. Trwali spleceni niczym nieruchoma oś hipnotycznego pląsu natury.

 

Ortanie byli z reguły odpychający dla Ziemianek. Teraz jednak nic nie przeszkodziło zielonemu potworkowi, jakim jest zazdrość pokąsać dusze absolwentek astronomii, opierających się o swoje lśniące quady. Dziewczyny patrzyły w milczeniu na Craiga. Ich superego, moralna struktura ich osobowości, broniła się, jak mogła. Ale podświadomość nie potrafiła oderwać wzroku od ortańskiego kapitana.

Trzy słowa kołatały w ich umysłach: mężczyzna fizycznie idealny.

 

Craig zeskoczył z konia przekładając nonszalancko nogę nad karkiem zwierzęcia. Chwyciwszy Pati za biodra zsadził ją na ziemię trzymając blisko siebie.

Wierzchowce wirowały wokół nich osłaniając przed wścibskimi spojrzeniami.

 

* * *

Konferencja nie rozdzieliła ich na długo. Zaledwie kilka godzin później leżeli w trawie, nad brzegiem usianej gwiazdami tafli jeziora.

Koszule poleciały na bok. Craig chwycił jedną ręką nadgarstki Pati i przytrzymał mocno przy ziemi. Drugą ręką błądził po jej ciele. Pokrywał pocałunkami każdy cal delikatnej skóry. Jej ciało falowało pod nim.

Powędrował dłonią do klamry paska. Poczuł, jak rozpalone mięśnie jej brzucha napinają się i cofają. Przerwał pocałunki i spojrzał jej w oczy. Patrzyły nieruchomo. Płonął w nich ogień, ale też lęk. Obniżył nieco jej spodnie. Szarpnęła się.

– Nie, Craig…

Spróbował raz jeszcze, ale widział, że ją traci.

– Chcę… – wyszeptała dysząc lekko. – Ale… boję się.

– Mnie?

– Nie o to…

– Bólu? Nie skrzywdzę cię.

– Wiem. Ale…

Udało mu się przechwycić natarczywą myśl, która nie dawała jej spokoju. Czekał. Musiała sama ją z siebie wyrzucić.

– Nigdy nie byłam z facetem…

– Nigdy? Nawet…

– Nawet.

– A całujesz, że tchu brakuje. – Uśmiechnął się tak, jak to tylko on potrafił, a miłe ciepło wypełniło duszę Pati.

– Nie ma pośpiechu. – Puścił jej nadgarstki. Oparł się na łokciach i czule odgarnął kosmyk z jej czoła. – Wiem, że warto poczekać.

 

*
Spoczywali pogrążeni w swej namiętności, otuleni ciepłem jego skrzydeł, gdy wtem zatrzęsła się ziemia. Projekcja nieba zgasła. Zapadł mrok.

Po chwili zapalił się pomarańczowy, migający blask.

Zerwali się i dopadłszy koni pognali przez las skąpany w ognistych łunach awaryjnego oświetlenia.

 

Pobiegli co tchu do Strefy Gemini, gdzie znajdował się główny komputer pokładowy. Wyły syreny, w skąpym świetle ludzie wpadali na siebie, zewsząd dobiegały krzyki, ponad zgiełkiem górował głos Admirała. Wybuchła panika, jakby nastąpił koniec świata.

– Silniki pełna moc!

– Są za słabe. Nie uciekniemy, sir.

– Wykonać!

– Tak jest, Admirale.

– …za mało szalup!

– Komodorze, powiedz ludziom, by odpuścili szalupy. Melduj, teleskop Spitzer?

– Czynny, na pokładzie technicznym.

– A Texas?

– Sprawny. Sto procent paliwa.

– Podłącz ich silniki do lądownika. Uciekniemy bestii. Zmieścimy się i my, i Ortanie.

– A kupcy, sir?

– Cywili musimy poświęcić.

– Jaka bestia? – Pati szukała wzrokiem Admirała. – Co się dzieje?

– Mamy siedem minut! Jazda!

– Admirale!

– Pati… – Admirał podbiegł do dziewczyny. – Uciekajcie do lądownika! Ja zejdę z pokładu ostatni. Craig zabierz ją!

– Ale co się…

– Gwiazda… Gwiazda implodowała obok nas.

– Czarna dziura? Tu?!…

– Jazda, biegnijcie już!

 

* * *

Statek trząsł się w posadach. Złowieszcze trzaski zagłuszały syreny.

Wszyscy gnali na złamanie karku do lądownika. Nikt nie chciał wrócić do domu na tarczy. Ani nawet z tarczą. Chciano po prostu wrócić.

Pomarańczowy blask coraz rzadziej, coraz słabiej rozświetlał mrok.

Pozostało niewiele czasu.

 

Nagle Craig chwycił mnie za ramię i szarpnięciem zatrzymał w miejscu.

– W życiu tylko cztery pytania mają wartość. – W jego oczach płonął ogień.

Znałam ten cytat.

– Co jest święte? – podjęłam.

– Z czego stworzona jest dusza?

– Dla czego warto żyć?

– I dla czego warto umierać?

– Odpowiedź jest jedna.

– Tylko miłość – dokończył.

Zamilkliśmy. Czułam, jak serca w naszych piersiach biją jednym rytmem.

– Jesteś aniołem – wyszeptałam. To był idealny moment na wyznania. Może jeden z ostatnich momentów w ogóle.

– Nieprawda. Tylko w połowie. – Jego oczy przybrały dziwny wyraz.

– Jestem pół aniołem. Dosłownie.

– A gdzie… drugie pół? – spytałam.

Czarne oczy błysnęły i wskazały na mnie.

Oparł dłoń o ścianę kadłuba statku. Znajdowaliśmy się przy włazie dokowym. Za pojedynczą warstwą tytanu rozpościerała się kosmiczna przestrzeń.

– Jedna moja myśl – szepnął, nachylając się ku mnie – i drzwi otworzą się.

– Zabijesz nas. – W krótkim przebłysku światła ujrzałam jego oczy. Ich zmieniona czerń poruszyła we mnie zapomnianą, pradawną strunę.

Spojrzałam na niego z lękiem.

Z lękiem przed nieznanym, nie przed śmiercią.

 

* * *

Wrota kosmosu otwarły się z hukiem. Przestrzeń pochłonęła kochanków.

Jak na przewijanym wstecz filmie, dwie skały poderwały się z otchłani mroku i wzbiły w nocne niebo. Zderzyły się z rozbłyskiem scalając w jedną całość.

Biały blask rozpostarł się na niebie na wzór świetlistych skrzydeł.

 

Koniec

Komentarze

Przeczytalem i mam mieszane uczucia. I nie chodzi o pewne, drobne błędy, typu: "Większy gorąc płonął..." , ale o tekst jako całość. Czytało się fajnie, ale często, w wielu miejscach miałem wrażenie istnienia jakiejś zadry, która nie pozwala odpłynąć. Na początku troszkę raziła mnie ta dziwna astrofizyka, ale to przeciez s-f - przełknałem. Potem nie do końca wyjaśniona kwestia obecnosci  Ortan na pokladzie, iich pochodzenia, sprawy oddzielnych kabinami dla kobiet... (Może gdzies nie doczytałem).
Trochę drażniła mnie też przedstawiona w opowiadaniu erotyka. Raz, że zdominowala fabułę, dwa - zbyt to było jak dla mnie rozlazłe (jako facet lubią konkrety ;))
Koncówka wreszcie zbyt melodramatyczna, ale to właśnie na koncu, przy ostatnim akapicie chyba załapałem, że to tekst raczej dla pań i sądząc po nicku, przez panią pisany :)

Ogólnie zatem, tekst sympatyczny, ale pozostawił we mnie dziwne uczucie, że wykreowany świat jest jakiś zamglony.

OK, do konkursu.

A mnie sie nawet podobało. Fakt, tekst typowo kobiecy, ale jak na razie to większość opowiadań na Harem jest tego, Harlequinowskiego, typu. A ja wciąż czekam na coś z grubej rury...
No ale mniejsza z tym. Podobały mi sie te przejścia z narracji pierwszo do trzecioosobowej. Sprawnie to wyszło, nie wprowadziło zamętu jak to się czasami zdarza u autorów stosujących ten zabieg. I to masz na duży plus.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

 

Mnie to przeskakiwanie w narracji też trochę drażniło ale nie aż tak bardzo żeby zaważyć na końcowej opinii. Powiadanie dosyć zgrabnie napisane choć na pewno ma więcej znaków niż 25k. Erotyka niezła, choć nieskonsumowana do końca i to z dziwnie mało realistycznych pobudek. Zrozumiałbym jeszcze lęk przed obcowaniem z kosmitą, to naturalne boimy się obcych - ale dziewictwo? Jakoś mi to nie pasuje i trochę drażni. Czyni fabułę za bardzo infantylno romantyczną (Wielka  - nieskonsumowana miłość ziemskiej dziewicy i anioła). Ostatecznie (mim swych odczuć i niechęci do romantyzmu) opowiadanie oceniam bardzo wysoko. Spokojnie zasługuje na cenę 5. Pozdrawiam.      

Na początku dziękuję wszystkim panom tu za komentarze i uwagi :) A teraz szczegółowo:
@ibastro: Hm, niewyjaśniona kwestia Ortan... Nie chciałam wyjaśniać wszystkiego, co się natrafiło po drodze, bo ostatecznie nie o to tu chodziło (w konkursie Harem, jak sama nazwa wskazuje, fabuła miała być zdominowana przez erotykę). Ale mogę teraz wyjaśnić obecność Ortan na statku. Naukowcy z Sawyer Star mieli wyjaśnić, dlaczego pewna czarna dziura przestała być czarną dziurą. Jako że Ortanie potrafią komunikować się z elektroniką, ich zdolności mogły okazać się przydatne w rozkminianiu tej zagadki. Np. coś z wnętrza czarnej dziury mogło wysyłać sygnały zrozumiałe dla Ortan.
@Fasoletti: Dzięki, naprawdę dzięki :)
@andrzejtrybula: Co do konsumpcji... Mało realistyczne pobudki, tak? Ale bohaterka nie powiedziała Nie tylko Jeszcze nie. Pierwszy raz ma być naprawdę wyjątkowy. Dlatego warto z nim poczekać. :)
Ps. Opowiadanie ma dokładnie znaków 24 591.

Twoje opowiadanie bazuje na czymś, co jest gdzieś tam w głębi serca bliskie każdej kobiecie, czyli chęć żeby zakochać się w kimś, kto ma coś i z anioła, i z diabła. A jeszcze bardziej w głębi serca każda kobieta chce się przespać z kimś takim :P <ups... wydało się>. Na tym pragnieniu bazują wszystkie zmierzchopodobne historie, wszystkie romanse, a właściwie wszystkie powieści z wątkiem miłosnym (że już nie wspominając o wierszach, piosenkach, obrazach). A u Ciebie mamy to w stanie niemal czystym, bo niby anioł, ale jakiś taki diabelski, mamy jędrne ciała, kłęby gorącej pary i tak dalej ;) I można się zżymać, że nic nowego właściwie, że trochę kiczowate, ale to tylko taka zasłona dymna, bo przyznam że czytanie tego opowiadania to była taka wstydliwa przyjemność :P I do tego w kosmosie!

Jakiś dziwny ten tytuł... A treść... mhm... taki "Zmierzch" w kosmosie ;) Koleś nawet czyta w myślach. No i motyw zazdrosnych koleżanek jest super sztampowy. Podobał mi się opis statku i część fabuły, ale reszta to nie moje klimaty. Za bardzo to fanfikowe. Imię głównej bohaterki podejrzanie przypomina Twój nick. Proponuję tego unikać. Styl ok. 4

Dobre opowiadanie i ciężko się mi do czegoś przyczepić. Dobrze przeprowadzona narracja. Ogółem podobają mi się teksty gdzie występuje narracja pierwszo- i trzecioosobowa narracja. Główny minus opowiadania jest taki, że rozpoczęłaś od wątku wyruszenia w podróż, mającej na celu zbadanie niecodziennego zjawiska. Byłem przekonany, że wpleciesz wątek erotyczny w s-f, ale tego nie zrobiłaś. Na koniec bohaterowie ginął w wybuchu gwiazdy i tyle w tym temacie. Taki trochę wymuszony wątek s-f, nieco pozbawiony sesnsu. Ale ładnie napisane. Ortanie trochę przypominają mi Intruzów z cyklu "Hyperion; Endymion" Może inspiracja, może przypadek. Jakby nie było... 5
Ps. No i gdzie ta kontynuacja Corso i Jonesa? :)

@pyrek:
A może bohaterowie... nie giną? ;) Może kroi się dalszy ciąg historii? :)
Ps. Hm, gdzie kontynuacja Corso i Jonesa? Em, no... Przez rok priorytety mi się zmieniły, matura i takie tam, rozumiesz. Ale postaram się zabrać za dalszy ciąg Pokoju. Mam całe trzy miesiące wakacji na to :)
Ps2. Co do Intruzów, ktorych wspomniałeś, przyznam szczerze, że nic mi nie mówią...

Nowa Fantastyka