- Opowiadanie: burnett & cooper - Diamosuka de Luxe (HAREM 2011)

Diamosuka de Luxe (HAREM 2011)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Diamosuka de Luxe (HAREM 2011)

1. Gdziekolwiek spojrzeć, zawsze jest na co popatrzeć

 

Kosmos zbankrutował. Z dołu do góry, z ziemskiego kurzu w gwiazdy – to nie był już, zdaniem majora Jay Key Pratta, jedynie słuszny kierunek patrzenia.

Od tysiącleci ludzie wierzyli, że w kosmosie panuje ład, ba!, że kosmos jest ładem, zgodnie ze starogreckim źródłosłowem. Według domniemanego niebiańskiego ładu przodkowie Jay Key Pratta kształtowali swoje technologie, religie, zasady moralne oraz codzienne obyczaje. Ale u progu XXI wieku już nawet masy zwykłych podatników, nieświadomych przecież, jak wiele zmieniło się po Roswell, zaczynały doświadczać wszechświata jako chaosu.

Pratt szedł w awangardzie zmian. Zamiast podziwiać rozbłyski supernowych, fraktale mgławic i pseudoharmonijne struktury niezliczonych konstelacji, z pułapu dwóch tysięcy kilometrów obserwował jędrne i gładkie ciało o masie 56 kilogramów, wysokości 170 centymetrów i miseczce 75 D, zlokalizowane niedaleko Tuscaloosa w stanie Alabama.

Jay Key Pratt odpowiadał za obsługę przyrządów wizualnych na międzygalaktycznym statku USS Jazon. Był pozornie zrównoważonym, lecz w rzeczywistości emocjonalnie niestabilnym trzydziestopięciolatkiem. Jego życie wewnętrzne posiadało bezdenną głębię wynikającą z wieloletniego uzależnienia.

– Skończyłbyś już z tą pornografią – odzywał się czasem dziwny głos w jego głowie. Pratt nie był w takich sytuacjach pewien, czy to on sam do siebie myśli, czy też jakiś telepata sączy mu w jaźń rozdwojenie.

Pod koniec trzeciej doby postoju Jazona na okołoziemskiej orbicie Pratt podjął z głosem polemikę.

– To nie pornografia. To życie – odpowiedział. – I niby gdzie mam poznać kogoś prawdziwego? Cały czas na statku kosmicznym… Te kobiety tutaj… nawet szkoda słów. I noszą mundury! Poza tym, romanse są niezgodne z regulaminem.

– A porno na służbowym sprzęcie jest zgodne? He, he, he … – szyderczo zaśmiał się głos.

– To nie porno! – parsknął zirytowany Pratt.

Miał trochę racji. Kiedy USS Jazon (zamaskowany najnowocześniejszymi w skali wszechświata metodami) zawisł nad Ameryką, Pratt nieoczekiwanie znalazł lepszą rozrywkę niż filmy erotyczne. Było nią prawdziwe życie Diamosuki De Luxe, młodej, utalentowanej aktorki. Mieszkała na dalekim skraju osiedla przyczep campingowych, kilkanaście mil za Tuscaloosa. Co trzy lub cztery dni, około godziny piętnastej, wsiadała do starego forda i jechała do pracy. Zdjęcia, kręcone w willi na eleganckim przedmieściu, często kończyły się o świcie. Wracała zmęczona i obolała, czasem na lekkim rauszu, po czym do następnej roboty kręciła się po domu, oglądała telewizję, czytała kolorowe czasopisma, bawiła z okolicznymi zwierzętami. Pratt najbardziej lubił podglądać, jak zaspana wstaje z łóżka, bierze prysznic, pije do śniadania pierwszą kawę i wypala pierwszego papierosa. Niespodziewana przerwa w misji Jazona mogła trwać wiecznie, major amerykańskich sił kosmicznych nie miałby nic przeciw temu. Lato było gorące a Diamosuka wyglądała świetnie w swym ulubionym domowym stroju: króciutkich dżinsowych spodenkach i czerwonej koszulce. Jej długie blond włosy najbardziej podobały się Prattowi w stanie umiarkowanego nieładu. Twarz miała jeszcze piękniejszą bez różowego pudru, którym pacykowali ją filmowi charakteryzatorzy. Pratt tak wykalibrował teleskopy (zarówno klasyczny, jak i wyposażony w emiter pseudofotonów), żeby wykorzystywać przenikanie sztucznych cząstek przez blaszane ściany przyczepy oraz odbijanie zwykłych fotonów od jej wewnętrznych powierzchni. W rezultacie dysponował pełną wizją, pozwalającą praktycznie w dowolnym momencie podziwiać nawet odcienie błękitu w tęczówkach Diamosuki.

Powiększył na ekranie oczy dziewczyny do rozmiarów piłek futbolowych i tak się w nie wpatrzył, że przestał słyszeć głos wewnętrznego intruza. Te oczy wydawały mu się otwartą księgą. Nie widział w nich szczęścia ani rozkoszy, gdy spocona i zdyszana w tamtej willi w Tuscaloosa doprowadzała pięciu mężczyzn do jednoczesnego orgazmu bądź jęczała, by rżnęli ją mocniej. Ciekawość, zadowolenie – to tak. Ale najszczęśliwsza była, jego zdaniem, gdy po wolnym wieczorze wychodziła rano z przyczepy, wystawiała twarz w stronę słońca i okadzała je kubkiem parującej kawy. Albo gdy w parną noc rozkładała matę na dachu i szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w gwiazdy przed zaśnięciem. Lubił myśleć, że patrzy wtedy na niego.

– To nie porno… – mruknął Pratt do siebie, tym razem bez takiej pewności jak poprzednio bo przyszło mu do głowy, że pornografia to nie treść, lecz sposób oglądania.

 

 

2. To nie jest pieprzony piknik!

 

Wściekłość Johna D. Samsonova narastała z każdą minutą bezproduktywnego postoju statku, którym dowodził. Komandor resetował się w trakcie snu, kilka pierwszych minut po przebudzeniu spędzał w stanie względnej psychicznej równowagi, po czym nagle – bang! – trafiał go szlag. Począwszy od tego momentu emocje kipiały w nim, a nieraz i wybuchały, przez cały czas aż do pory umownie zwanej wieczorową.

Wszystko przez matołów z kontroli lotów. Kto tam w ogóle pracował, do licha ciężkiego. Fakt, konkurencja nie była zbyt ostra, mogło brakować kandydatów posiadających odpowiednie kompetencje a jednocześnie – spełniających kryteria dostępu do najściślejszej tajemnicy wojskowej, ale z drugiej strony, do licha ciężkiego, to miała być przecież elita. Elita elit. No i co zrobiła ta elita? Wysłała statek w kosmos tylko po to, by po kilku godzinach, gdy Jazon rozgrzewał już napęd QED przed skokiem w metaprzestrzeń, nadać komunikat, że podróż na Wybieg jest chwilowo niewskazana z powodu burz magnetycznych na tamtejszym słońcu. Idioci. A teraz on, komandor John D. Samsonov, się niecierpliwi, załoga nudzi i demoralizuje, a podatnik buli grube miliony nie wiedząc nawet, za co. Jakby nie można było sprawdzić tego wcześniej. Doprawdy, za rządów republikanów rzeczy działały zupełnie inaczej. Kiedy wreszcie skończy się kadencja tych nieudaczników…

Takie myśli codziennie kłębiły mu się w głowie, gdy wystrojony w uniform Kosmicznych Sił Specjalnych, paradował korytarzami Jazona, próbując zapobiec rozluźnieniu dyscypliny. Był doświadczonym (on sam rzekłby: wytrawnym) dowódcą i wiedział, że wszyscy zawsze powinni dawać z siebie wszystko. Erozja wielkich skał zaczyna się od małych szczelin, jak lubił powtarzać.

– Krąży jak lew ryczący, szukając, kogo pożreć – mruknął raz kapral Rouck do sierżant Usteckiej w kabinie głównej.

– Co mówisz? – kobieta podniosła roztargniony wzrok znad panelu, na którym oboje śledzili proces przywracania napędu QED do pełnej mocy po przerwanej próbie startu. Rouck szturchnął ją łokciem i wskazał podbródkiem zwalistą postać Samsonowa. Ustecka nagle oprzytomniała, w jej zielonych oczach pojawiły się figlarne błyski.

– Baczność żołnierzu! Jak się zwracacie do przełożonego! To jest armia Stanów Zjednoczonych a nie pieprzony piknik. Macie stanąć na rzęsach by przyspieszyć regenerację napędu, zrozumiano?!

– Tak jest, pani sierżant – zasalutował Rouck, wyprężając się jak struna.

Samsonov pokiwał głową z aprobatą i wyszedł z kabiny. Ustecka sprawdziła, czy żaden z pozostałych oficerów na nich nie patrzy.

– Spocznij! – klepnęła Roucka w pośladek.

– Trzeba będzie sprawdzić ten napęd w maszynowni – kapral spojrzał z nadzieją w oczy przełożonej.

Ustecka odwróciła wzrok.

– Później – rzuciła niby obcesowo, postukując perłowym paznokciem w ciekłokrystaliczny monitor.

 

 

3. Aphelium

 

Pierwszy raz kochali się na stacji obsługującej metaprzestrzenną bramę ukrytą przed ziemskimi teleskopami w okolicy aphelium orbity Neptuna. Ponad wszystko inne Ustecka lubiła wtedy oglądać z tarasu widokowego, jak statki przechodzą przez układ ruchomych pierścieni, znikają w błękitnych kłębach ontologicznej piany bądź wynurzają się z nich, wracając z najdalszych podróży.

Obiektywnie rzecz biorąc, istniały w kosmosie i na Ziemi piękniejsze widoki, jednak żaden nie działał na Ustecką równie mocno. Nie wiedziała wtedy, dlaczego, a i później, gdy już na to wpadła, nie chciała o tym myśleć.

W tamtym czasie była kompletnie oziębła seksualnie i próbowała zapomnieć o wydarzeniach, które do tego doprowadziły. Dopiero po przybyciu Roucka coś w niej drgnęło, oczywiście stopniowo, nie od razu. Ważne było przede wszystkim, że nie stanowił dla niej zagrożenia, młody, wystraszony, czerwieniący się i opuszczający wzrok pod jej spojrzeniem. Zaczęła spotykać go w optikum, przychodził coraz częściej a ona coraz bardziej oswajała się z jego widokiem i milczącą, dyskretną obecnością. Aż pewnego razu, jednego z tych wieczorów, kiedy tuż przed zaśnięciem chciała popatrzeć na otwierającą się bramę i kolejne tajemnicze przejście ludzkiej rasy z jednego zakątka wszechświata w drugi, spotkała chłopaka z otwartymi ustami i wypiekami na twarzy. Stał jakieś trzy metry od przezroczystej ściany i podziwiał nadlatujący statek. Był tak podniecony, że odważył się do niej odezwać, jakby zapominając o lęku.

– Piękne… Wielka jest potęga naszego kraju.

To szczere wyznanie jednocześnie rozbawiło ją i rozczuliło. Powstrzymała jednak śmiech i podeszła do okna. Zjawiła się w samą porę. Pierścienie gigantycznej bramy zaczęły się rozszczelniać i przesuwać, USS Abram powoli podchodził coraz bliżej, w tle świeciły gwiazdy, brama zajaśniała opalizującym światłem sygnalizując gotowość. Rozwarła się na oścież. Ustecka straciła rozum i samokontrolę. Myślała później, że może to z bramy wypełzło coś niewidzialnego i z nadświetlną prędkością pokonało próżnię, przeniknęło przez ścianę stacji i zamieszkało w jej ciele; ale nie; to coś dojrzewało do tej chwili i ostatecznie zrodziło się między nią a Rouckiem gdy stanęła tyłem do mężczyzny między nim a oknem, zrzuciła buty, ściągnęła jednocześnie spódnicę, rajstopy i majtki, pochyliła się w szerokim rozkroku. Lekko przekrzywiła głowę, by spod rozpuszczonych włosów obrzucić Roucka spojrzeniem tak pełnym treści, że aż pustym. W jego oczach dostrzegła ten sam paradoks, gdy wyswobadzał prącie i bezwiednie deptał spodnie od munduru. Wpłynął w nią powoli, niczym USS Abram między aluminiowe pierścienie, po czym przystanął, nie chcąc za wcześnie wytrysnąć. Ale nawet wtedy czuła tętniące w jej środku jego życie, krew pulsującą w mięśniu nabrzmiałym do granic możliwości. Potem znów zaczął się poruszać i skończył szybko jak rozdziewiczony nastolatek, w kilku konwulsyjnych pchnięciach, gdy po spotkaniu statku z bramą została tylko przerzedzona smuga ontologicznej piany. Gdzie ta piana!, gdzie ta piana!, nonsesownie gorączkowała w myślach Ustecka, póki nie doświadczyła, że piana jest wewnątrz niej, a wtedy i ona eksplodowała i niemal jednocześnie oboje przenieśli się miliardy parseków dalej niż USS Abram, dokądkolwiek amerykańska ludzkość leciała wtedy na tym statku.

 

 

4. Człowiek z misją

 

W głębi duszy Samsonov nienawidził całej pozaziemskiej menażerii, miał jednak dość rozumu, by się z tym uczuciem nie afiszować. Dawno temu wybrał służbę w siłach kosmicznych, przyciągnięty nieodpartym urokiem klauzuli „top secret". Taką możliwość proponowano tylko wybrańcom a John od zawsze czuł, że jest przeznaczony do wielkich czynów. Jego zapał przygasał jednak po każdym kontakcie z obcymi rasami.

Ziemianom zawsze udawało się znaleźć dla kosmitów nazwę pochodzącą ze świata zwierząt. Rozbitków spod Roswell, dzięki którym Stany Zjednoczone uzyskały mapy i technologie potrzebne do eksploracji kosmosu, nazwano Płazińcami, z uwagi na podobieństwo do żab. Ich planetę nawet naukowcy określali mianem Bagna. Samsonov poznał też Małpy z Małpiarni, wielkie Mrówy z Termitiery, Tukany z Amazonii oraz opasłe Sumy z Łowiska (zdaniem poczciwych Płazińców – najmądrzejsze, a zarazem najsmaczniejsze stworzenia w znanym wszechświecie). John D. Samsonov brzydził się nimi wszystkimi, ale swoje kosmiczne obowiązki, zwłaszcza te związane z zarządzaniem ludźmi oraz utrzymywaniem porządku i dyscypliny, wykonywał gorliwie, ku chwale ojczyzny.

USS Jazon miał lecieć na Wybieg, którego mieszkańcy – trzymetrowe, mięsożerne Żyrafy o granatowej sierści, diabelskich różkach i niepokojących, czerwonych oczach – zażądali dostarczenia kilku żywych homo sapiens do jakichś eksperymentów. Samsonov wiedział, że Płazińców z Roswell rozebrano niemal na cząstki elementarne; dostawał dreszczy na myśl, co te długoszyjne dzikusy mogą zrobić z ludźmi. Rozkaz był jednak rozkazem i komandor Samsonov musiał zdecydować, kto z jego ludzi zostanie porzucony na Wybiegu. Utrzymywał cel misji w tajemnicy, nie chcąc wzbudzać w załodze przerażenia. Wygłosił za to kilka uroczystych apeli motywacyjnych, podkreślając, jak ważne jest, aby wszyscy dawali z siebie wszystko, bo najlepsi zostaną nagrodzeni a najgorszych nie ominie słuszna kara.

Głównym kandydatem do zsyłki był kapral Rouck. Już wcześniej wykazywał niesubordynację, ale nic nie mogło równać się z samowolnym opuszczeniem stanowiska pracy. Na dole minęła właśnie piąta noc idiotycznego postoju Jazona a Samsonov bezskutecznie dobijał się do Roucka przez interkom w bardzo ważnej sprawie wyjaśnienia, czy napęd QED osiągnął aktualnie 78 czy 82 procent pełnego potencjału. Klął przy tym tak, że uszy więdły nawet kilku starym kosmicznym trepom z kabiny nawigacyjnej. Trwało to piętnaście minut, po których Samsonov postanowił wypytać o Roucka sierżant Ustecką, kompletnie lekceważąc fakt, iż według grafiku kobieta miała właśnie przerwę w służbie: dwanaście godzin na sen i inne małe przyjemności.

 

 

5. Sex on fire

 

Ważne, żeby odbierać mniej więcej na tych samych falach. W dłuższej perspektywie, jedyną sferą erogenną jest mózg – Rouck myślał zaskakująco trzeźwo, jak na sytuację, w której się znajdował i ilość lemuryjskich konopii, jaką wypalili z Ustecką w jej apartamencie. Na domiar złego podłączyli się pod elektroniczny generator halucynacji. Zdaniem Roucka, za pośrednictwem urządzenia zafundowali sobie wycieczkę do XVIII-wiecznej Francji, gdzie jako hrabia Axel Fersen chędożył Marię Antoninę Ustecką w ciasnej pakamerze dla pokojówek. Bufiasta suknia miała swój urok: choć zupełną niemożliwością było ją zdjąć, a do la chatte z trudem się przedarł przez fiszbiny i falbanki, to wyłuskanie piersi przyszło mu nadzwyczaj łatwo. Na zewnątrz słyszał jakieś hałasy, muzykę, dźwięki rozmów… Wyglądało na to, że w każdej chwili ktoś może wejść i im przeszkodzić. Chyba powinni się pospieszyć…

Oczy Usteckiej były szeroko otwarte, jakby czegoś się bała. Rouck pomyślał, że spod każdego seksu wyziera strach przed śmiercią. A Usteckiej zdawało się, że odgrywają Otella w wersji upgrade nieskończoność, scenariusz i reżyseria Tim Burton na podstawie przekładu na język Płazińców. Jęczała „tak, Jago, tak" i kazała tytułować się grzeszną Desdemoną. Żeby już nie gadała bez sensu, wpił się w jej wargi pocałunkiem. Posmakował śliskiego niepokoju, zadrżał od obłego lęku, skroplonego na jej języku. Wbił się w nią głębiej, objął mocniej, zębami ścisnął skórę na karku. Zapomniała o wszelkiej dyskrecji i gdy wkrótce nadeszło spełnienie, zadrżała i jęknęła tak rozdzierająco, że Rouck natychmiast eksplodował. Wyczerpani, skleili się w jedno za pośrednictwem słonych płynów, wewnątrz i na zewnątrz. Rouck poczuł, że zaraz zaśnie.

Nagle drzwi się otworzyły i do kabiny wbiegł postawny mężczyzna. Jego twarz wykrzywiał grymas wściekłości. Kochankowie odruchowo odskoczyli i jednocześnie zawołali:

– Otello!

– Ludwik Burbon!

– Ja wam dam, kurwa, burbona! – wrzasnął mężczyzna. – Ja wam dam! Dezercja, narkotyki, nepotyzm, za to jest, kurwa, sąd wojskowy! Rozstrzelanie! Wiwisekcja na planecie Żyraf! Ubierać się i na posterunek! Biegiem, kurwa, marsz!

Spojrzeli na siebie ze zdumieniem. Ani Otello, ani Ludwik, najwyraźniej. Czyżby kolejna halucynacja? Iluzje też mogą być groźne. Lepiej im się nie sprzeciwiać. Lepiej robić, co każą, w oczekiwaniu, aż okropny narkotyk opuści układ nerwowy.

Ustecka wygładziła suknię, która powoli zaczynała przypominać mundur. Rouck podniósł z podłogi jakieś galoty i przyglądał im się z zainteresowaniem godnym badacza obcych planet.

– Pewnikiem, trza wzuć na tyłek – zauważyła Ustecka.

Samsonov posiniał.

– Za dziesięć minut na mostku! – warknął i wybiegł z kabiny, gdyż zemdliło go od słodkich oparów, wypełniających całe pomieszczenie.

 

 

6. Młode byczki

 

Czwartego lipca 2011 roku Jane Beaver alias Diamosuka De Luxe wróciła z pracy o siódmej rano i była tak zmęczona, że nie mogła zasnąć. Wzięła gorący prysznic, napiła się kawy i włączyła telewizor. Poranna audycja dla kobiet dotyczyła tematu „czym powinien różnić się wygląd odświętny od codziennego". Jane oglądała przez chwilę rozkojarzona, po czym z głośnym plaśnięciem uderzyła dłonią w czoło.

Święto Niepodległości! Jak i z kim je spędzi? Zupełnie zapomniała. Nie miała wcześniej czasu, żeby się zastanowić, a teraz nic nie przychodziło jej do głowy. Wiedziała tylko, że nie chce być sama. Ale to wieczorem. Teraz trzeba by pospać, odpocząć, dać trochę oddechu zmęczonemu ciałku. Tyle się w nim wczoraj odbywało…

Było ostro. Ostatnio coraz częściej uczestniczyła w seksie grupowym. Reżyser mówił, że to najkrótsza droga do wyrobienia sobie silnej marki, podobno znał też paru aktorów, pod którymi warto by było wystąpić. Czuła więc, że tak trzeba, chociaż wolała klasyczne sesje one-on-one, ewentualnie z udziałem innej kobiety i zdecydowanie bez penetracji analnej. A chcieli ją jeszcze wmanewrować w rolę dominatrix, mówili, że pasowałaby, bo ma czasem taki sukowaty wyraz twarzy… Nie wiedziała, co o tym myśleć.

Ściszyła odbiornik, bo przez uchylone drzwi usłyszała coś na zewnątrz. Samochód. Dziwne. Rzadko ktokolwiek ją odwiedzał, a jeśli już – goście zapowiadali się z wyprzedzeniem, według zwyczaju cywilizowanych ludzi. Z wysiłkiem wstała z tapczanu i wyszła na pyliste podwórze.

Kabriolet zahamował i wyskoczyło z niego trzech młodych mężczyzn, uczniów liceum albo koledżu. Dwóch wyglądało jak filary szkolnej drużyny futbolowej, trzeci, pryszczaty okularnik, jak autor jej taktyki.

– Mówiłem, że dobrze jedziemy! – ucieszył się jeden z byczków. – Cześć, Diamosuka!

– My się znamy? – Jane Beaver spróbowała przykryć ziewnięcie uśmiechem.

– Jesteśmy twoimi fanami. Jechaliśmy aż z Minnesoty – wtrącił drugi osiłek. – To jest Josh, ten drugi też Josh, a ja mam na imię Josh.

– Z Minnesoty, poważnie? Dla mnie? – rozpromieniła się dziewczyna.

– W pewnych kręgach jesteś już legendą – powiedział okularnik. – Chłopcy, stańcie do zdjęcia.

Podeszli do niej i Josh-trener cyknął fotę jak się grzecznie przytulają, niczym trzyosobowa rodzina na wycieczce w Disneylandzie. Chwilę potem jeden z byczków wsunął rękę pod koszulkę dziewczyny a drugi zaczął wpychać dłoń między jej udo a dżinsowe spodenki.

– Hej! Przestańcie! – Jane wyślizgnęła się z ich lepkich uścisków. – Co wy robicie? Poczekajcie, ja muszę odpocząć, spędźmy trochę czasu razem, poznajmy się… Dziś święto, zobaczymy, może wieczorem poczuję się lepiej…

Okularnik wyjął trzy banknoty studolarowe.

– Nie mamy czasu. Zamarudziliśmy po drodze i musimy szybko wracać. Odbieramy medale za mistrzostwo sezonu. Chcemy cię tu i teraz.

– To tak nie działa. Wczoraj pracowałam, wszystko mnie boli…

– Ej, nie kłam, kurwo – powiedział jeden z byczków niby przyjacielsko, ale w jego głosie zabrzmiała groźba. – Jechaliśmy z daleka, coś nam się należy. No, rozkładaj kopyta. Przecież to lubisz.

– Dzwonię na policję! – Jane chciała pobiec do środka po telefon, ale futbolista zagrodził jej drogę. Drugi uniósł ją jak piłkę, miała wrażenie, ze zaraz dostanie kopniaka i wyleci w nicość za stadionem. Rzucona na tylną kanapę buicka niczym tobół ze sprzętem sportowym, uderzyła o coś twardego. Zakręciło jej się w głowie i pociemniało przed oczami. Machała rękoma i nogami na oślep. Krzyczała, ale zatkali jej usta. Poczuła pięści lądujące na twarzy i brzuchu, straciła oddech. Nikt nie usłyszał wołania o pomoc, najbliższe przyczepy stały za daleko, poza tym ludzie w tym miejscu nie interesowali się sąsiadami. Próbowała zwinąć się w kłębek, stoczyła pod siedzenia, ale Joshowie wyciągnęli ją stamtąd i rozprostowali jej kończyny. Była unieruchomiona. Załkała rozpaczliwie, ale szloch nie mógł nawet wstrząsnąć jej ciałem. Trzymali ją zbyt mocno.

– Przecież to lubisz. Jesteśmy twoimi fanami – sapnął jej któryś prosto twarz.

 

 

7. Spotkanie trzeciego stopnia

 

Panna De Luxe wyglądała tego ranka tak mizernie, że Prattowi topniało serce i ze współczucia aż nie mógł jej oglądać. Zmniejszył zoom i spojrzał na okolicę z szerszej perspektywy. Podziwiał krajobraz Alabamy: pola, lasy błyszczące w promieniach słońca, drogę stanową, od której odchodziły zadbane nitki odgałęzień. Przy końcu jednej z tych nitek leżała galaktyka Diamosuki. Jay Key prześledził wzrokiem trasę do Tuscaloosa oraz do Montgomery, stolicy stanu. Kto wie, może kiedyś odwiedzi ją samochodem. Sfokusował teleskop na Route 59 i zaczął się zastanawiać, gdzie trzeba by odbić. Zabawne, jakieś auto właśnie skręcało w tamtym miejscu. Pratt przyjrzał się bliżej. Wypasiony kabriolet na numerach z Minnesoty z trzema chłopakami na pokładzie. Czyżby pielgrzymi do jego porno princess? Poczuł w sercu ukłucie zazdrości.

Jednemu z pasażerów zadzwoniła komórka. Pratt błyskawicznie wyregulował skaner fal, ustawił parametry dekodowania i już po chwili mógł przysłuchiwać się rozmowie. Po drugiej stronie znajdował się najwyraźniej kolega tamtych, który z jakichś przyczyn nie wziął udziału w wyprawie.

 

– Stary, jesteśmy już blisko.

– A jak jej nie będzie?

– Musi być. Będzie, czuję to.

– A jak nie będzie chciała?

– Już my się postaramy, żeby chciała. Poza tym, wiesz jak jest. Nawet jak mówią „nie", to myślą „tak", zwłaszcza takie jak ona. Grunt, żeby May się nie dowiedziała, wiesz, co jej mówić, w razie czego.

– Jasne. Nagrajcie fajny filmik. I dajcie znać, jak skończycie.

Pratta oblał zimny pot. Nawet jak mówią „nie", myślą „tak"… to zabrzmiało groźnie. Może wyolbrzymiał, to tylko słowa, w dodatku rzucone ot tak, mimochodem. Ale uczucia podpowiadały mu, że trzeba działać. A przynajmniej – być do działania przygotowanym.

Podjął decyzję w mgnieniu oka.

– A, chuj tam – mruknął, zerwał się na równe nogi i szybkim krokiem ruszył w stronę doku. Na pierwszym zakręcie korytarza, blisko głównej kabiny nawigacyjnej, omal nie stratował Johna D. Samsonova. Komandor był sinozielony i podpierał się ręką o ścianę.

Jak cała załoga, Pratt miał powyżej uszu starego buca. Mimo to, poczuł niepokój o jego zdrowie.

– Otruli mnie… pieprzona chmura… zielono od dymu i czarno od wersalskich ufoków. Powyrzynać ich wszystkich! Powyrzynać! – zacharczał Samsonov.

Pratt pochylił się nad dowódcą i wyczuł zapach lemuryjskich konopi. W innych okolicznościach byłby w ciężkim szoku, ale teraz nie miał nawet czasu się zdziwić, gdyż co innego całkowicie zaprzątało jego umysł. Zawołał przechodzącego szeregowca. Nakazał odprowadzić komandora do prywatnej kabiny i uśpić na osiem godzin.

– Jako najstarszy stopniem, z uwagi na niepoczytalność komandora Samsonova, przejmuję dowództwo – oświadczył kategorycznie całemu statkowi przez interkom i pognał dalej.

– Ustecka, Rouck, za mną! – rzucił do pary kochanków, stojących bez sensu pod kabiną pani sierżant, w wymiętych mundurach, ze zdezorientowanymi minami. – Do spodka zwiadowczego. No, szybciej! – złapał ich za fraki i pociągnął za sobą, bo reagowali dziwnie wolno.

Spodek był typową konstrukcją Płazińców, często widywaną na całej kuli ziemskiej, trochę tylko przebudowaną pod kątem wygodnego użytkowania przez ludzi. Poruszał się niemal bezszelestnie, był szybki, zwrotny i wyposażony w najnowocześniejszą broń oraz urządzenia optyczne, podsłuchowe i maskujące, zintegrowane z systemem statku-matki. Pratt przypomniał sobie, że były plany dodatkowego wyposażenia tych pojazdów w moduł ochrony przed bronią chemiczną. Odnalazł na panelu sterowania odpowiednią funkcję, jako truciznę wskazał lemuryjskie konopie, włączył detoks. Strumień egzotycznych cząstek elementarnych oczyścił mózgi jego towarzyszy na tyle, że byli w stanie pracować. Rouck zdalnie otworzył dok. Jay Key ostrożnie wyprowadził statek z hangaru, po czym podał Usteckiej docelowe współrzędne i kazał przejąć stery, a sam zajął się obserwowaniem sytuacji na dole oraz przygotowaniami do ewentualnej interwencji.

W ciągu dwudziestu minut znaleźli się nad przyczepą Diamosuki, dokładnie w chwili, gdy Joshowie zaczynali ściągać pobitej dziewczynie spodenki i koszulkę.

Pratt zadrżał z żalu i wściekłości. Nadał sygnał dźwiękowy, standardowe powitanie obcych ras w języku Płazińców. Wokół spodka rozszedł się przeraźliwy ciąg skowytów i bulgotów. Gwałciciele z Minnesoty odskoczyli od swej ofiary i pełni niedowierzania wpatrzyli się w nieziemski pojazd. Zastygli z głupkowato rozdziawionymi gębami, przyciskając ręce do uszu. Ze statku wysunął się trap, po którym trójka żołnierzy amerykańskich sił kosmicznych zeszła na ziemię w przebraniu Płazińców. Wygląd kosmitów z planety Bagno zdecydowanie kłócił się z ich dobrotliwym charakterem. Wyłupiaste oczy w wielkich głowach miały złowieszcze, złośliwe wejrzenie.

– Translator ustawiony. Przekaz dla tubylców gotowy do transmisji – zabulgotał statek po amerykańsku. W trakcie podróży Pratt miał chwilę czasu, by zaplanować wejście w wielkim stylu.

– Uwaga, wiadomość dla ludzkości: WYBIJEMY WAS SKURWYSYNY DO OSTATNIEJ NOGI! – wrzasnęło mechanicznym głosem urządzenie, a Pratt, Rouck i Ustecka wystrzelili z pistoletów plazmowych do zamarłych ze strachu osiłków. Salwa była celna, ogłuszeni Joshowie padli jak muchy. Pratt podbiegł do samochodu, w którym kuliła się przerażona Diamosuka. Nacisnął niemal niewidoczny przycisk na kombinezonie i zielona, syntetyczna skóra w mgnieniu oka się zwinęła, odsłaniając jego prawdziwe oblicze.

– Nie bój się. Nic ci już nie grozi – powiedział z uśmiechem. – Nazywam się major Pratt z armii Stanów Zjednoczonych. Musieliśmy cię uratować, jesteś przecież skarbem narodowym. Chcesz z nami spędzić Święto Niepodległości?

Rouck i Ustecka też odrzucili kamuflaż. Załadowali do spodka nieprzytomnych byczków, po czym Pratt wniósł osłabioną Diamosukę. Wkrótce zasnęła, a gdy obudziła się w apartamencie prezydenckim USS Jazon, była już po regeneracyjnych zabiegach w medlabie.

W ekskluzywnym pomieszczeniu panował zmysłowy półmrok. Jedną ze ścian zajmowało imponujących rozmiarów okno z widokiem na błękitną planetę. Na niewielkim stoliku płonęła świeca, pod nią stał talerz pełen ostryg. Pratt, w jasnym, galowym mundurze z dystynkcjami majora, otwierał właśnie białe wino.

– Za miłość! – wznieśli toast, a Jane Beaver, która nigdy w życiu nie piła lepszego trunku, pomyślała że chyba jeszcze śni i wcale nie chce się obudzić.

 

 

8. Kosmoseksozofia

 

Król-kapłan, zgodnie z prastarym zwyczajem, powitał gości na otwartej przestrzeni, której na Wybiegu nie brakowało. Cały ten świat był jedną wielką sawanną, oświetloną podzwrotnikowo-równikowym słońcem.

Pierwszy Żyraf wyglądał prawie tak samo jak inni tubylcy. Odziany był w przykrótką, granatowoczarną tunikę, przypominającą kolorem jego sierść. Zamiast kopyt miał u każdej nogi po osiem silnych, chwytnych palców. Chodząc, zaciskał je na piaszczystym podłożu. W oczach Ziemian od reszty swych pobratymców różnił się tylko kępką siwych włosów na podbródku.

Gdy wbił gorejący wzrok w Samsonova i przemówił, ludzie usłyszeli niezrozumiałą sekwencję kwików i porykiwań. Komandor niespokojnie obejrzał się na podwładnych.

– Czy leciał z nami tłumacz? – zapytał.

Z grupki wojskowych wystąpił najbardziej niepozorny człowieczek i odchrząknął.

– Dzień dobry.

Samsonov przyjrzał się jego dystynkcjom i naszywce z identyfikatorem.

– Świetnie. Procedujcie, poruczniku Casters. Co on powiedział?

– Powiedział „dzień dobry".

– Ach. Myślałem że to pan powiedział od siebie.

– Nie, nie. To on pierwszy powiedział.

– No dobra, Casters, przedstawcie mu w takim razie nasze dary. Powiedzcie, że to bardzo porządne okazy i mają o nich dbać jak o własne dzieci.

Przed posępne oblicze Pierwszego Żyrafa doprowadzono trzęsących się chłopaków z Minnesoty. Samsonov patrzył na nich z żalem. Zdrowa, krzepka młodzież, sól ziemi amerykańskiej, świetny materiał na żołnierzy. W trakcie podróży trochę ich poznał i polubił. Ale musiał ich oddać; cóż miał zrobić, skoro konopie lemuryjskie są wykrywalne w moczu przez co najmniej rok od inhalacji, a on sam był już tak blisko emerytury i miał bardzo mgliste wspomnienia z tego feralnego dnia, gdy na jego statku w niewyjaśnionych okolicznościach pojawiła się czwórka cywilów. Pratt miał go w garści, cholerny szantażysta.

Żyraf tymczasem dokładnie obejrzał chłopaków i załkał coś w swym narzeczu.

– Myślałem, że u was są dwie płcie, a nie trzy – przetłumaczył Casters.

– Są dwie. Wszystkie te osobniki należą do rodzaju męskiego.

Na twarzy Żyrafa odbiło się niemal ludzkie zaskoczenie. Teraz to on zaczerpnął rady u swej świty. Gdy przemówił, Ziemianom wydawało się, że nigdy nie skończy.

– Wygląda na to, że podczas naszego ostatniego spotkania musiało dojść do błędu komunikacyjnego. Pewnie dlatego, że korzystaliśmy z automatycznego translatora Płazińców, który wszystko tłumaczył dwa razy: najpierw na język Bagna, a potem na nasz lub wasz. Musimy więc wyjaśnić charakter naszej prośby. Otóż prowadzimy szeroko zakrojone badania nad sposobami rozmnażania istot inteligentnych. Tysiąclecia naszych intensywnych poszukiwań filozoficznych zaowocowały wnioskiem, że zgłębienie tajemnic procesu rozrodczego doprowadzi nas do zrozumienia życia jako takiego. Krótko mówiąc, drodzy goście, seks to życie. Zrozumieć seks, we wszystkich jego przejawach, od nieprzerwanej półrocznej kopulacji hermafrodytycznych Winniczków ze Ślimacznicy po samotne strzykanie do kałuży siarkowego błota przez cztery płcie daskoniańskich Pomroczników, znaczy posiąść tajemnicę życia. Wszystkim uczestnikom naszego projektu zapewniamy komfortowe warunki, możliwie jak najbardziej zbliżone do ich naturalnych środowisk. W waszym przypadku, jak sądzimy, wystarczyłoby postawić ultrawygodne namioty na sawannie; o ile wiemy – ewoluowaliście w podobnym otoczeniu, co my. Jest to więc projekt naukowy, czasowy i dobrowolny. W pierwszej kolejności chcemy zbadać formy obcowania potencjalnie prowadzące do rozwoju życia. Zachowania innego rodzaju będą przedmiotem ewentualnego drugiego etapu. Mając to wszystko na uwadze: czy sugestia, aby wasi ochotnicy byli otwartymi na dyskretną obserwację parami heteroseksualnymi, byłaby dla was obraźliwa?

Samsonov spojrzał na Pratta; Pratt – na stojącą obok niego Diamosukę.

– Jesteś otwarta na dyskretną obserwację? – szepnął jej do ucha, muskając wargami małżowinę.

– Cokolwiek pan major rozkaże – uśmiechnęła się zalotnie.

– Zgłaszamy się – powiedział głośno Jay Key Pratt, biorąc ją za rękę.

– My też! – sierżant Ustecka wystąpiła przed szereg, ciągnąc za sobą kaprala Roucka.

– Świetnie. Proszę przetłumaczyć – kiwnął Castersowi zadowolony z takiego rozwiązania Samsonov. Pozbył się najbardziej kłopotliwych żołnierzy i zyskał nowych, jakże obiecujących.

– Moja ty intergalaktyczna gwiazdo porno – Pratt chciał pocałować Diamosukę, ale dziewczyna się odsunęła.

– Eee tam, porno. Porno to nie treść, lecz sposób oglądania – powiedziała z przekonaniem. Nie mógł się nie zgodzić.

Zdjęli buty i poczuli na stopach pieszczotę suchej, kłującej trawy. Zaczerpnęli głęboko w płuca rozgrzanego, rozedrganego powietrza. Zapragnęli zrzucić ubrania, pobiec przed siebie, zmęczyć się; a potem – lec wspólnie na tej trawie, potoczyć po niej, nazbierać spoconą skórą pyłków, patyczków i mrówek; a w końcu – zasnąć jedno obok drugiego na nagiej ziemi.

 

Koniec

Komentarze

Ach, fallus to nie mięsień, to ciało jamiste. Chyba że to nabrzmiałe w środku Usteckiej to był język...

Fajny tekst, całkiem zabawny, podobała mi się szczególnie scenka francuska, choć niektóre motywy -- jak lądowanie spodka -- warto by jeszcze podkręcić.

pozdrawiam

I po co to było?

To jest bardzo dobry tekst, z przyjemnym poczuciem humoru, które jest natualne, nie drażni i nie wpycha się na siłę na pierwszy plan. Postacie, choć zarysowane dwoma-trzema kreskami, nie są papierowe - trochę mi się przypomniał "Muchobójca" Dukaja, gdzie bohaterowie byli przedstawieni w podobny sposób.
Jak dotąd Twoje opowiadanie spośród haremowych najbardziej przypadło mi do gustu, właśnie za naturalność, lekkość i brak pretensjonalności. Brawo.

Świetnie napisane, wciągające, a przy tym niewiarygodnie lekkie i takie... spontaniczne, jakby akcja rozwijała się w miarę czytania, a nie była wcześniej napisana :) Przez to całe to "podglądactwo" jest naprawdę wiarygodne, bohaterowie podglądają kogoś (a może nas...), a my podglądamy bohaterów. Do tego fajnie napisane dialogi, no i styl, słownictwo, wszystko mi się podobało. Kolejny świetny tekst na Harem, hmmm, a jeszcze sporo czasu do końca. Będzie się działo :)

Świetne! Czytając tekst ma się nieodparte wrażenie, że czytelnik trzymany jest na dystans. Na tyle odległy by intrygował, ale dosyć bliski, by nie zniechęcał. Wspomniana już w komentarzach nutka nienachalnego humoru to dodatkowy atut.
Zdarzają się w tekście jednak sformuowania - słowa, które trudno ocenić jako przejaw humoru, a nieco ranią odbiór. Dla przykladu: szepnął jej do ucha, muskając wargami małżowinę. Ta małżowina niby poprawna ale ucho czy płatek ucha zabrzmialoby znacznie lepiej ;)

OK, do konkursu.

Bardzo dobrze napisane opowiadane. Dla mnie również najlepsze z dotychczas nadesłanych na konkurs. Przy czytaniu odczuwam jednak lekki dyskomfort. Moim zdaniem elementy komediowe z końcówki nie za bardzo pasują do świetnego, realistycznego i jednak dość poważnego początku. Poza tym wszystko gra. Pozdrawiam.

Ja dla odmiany trochę skrytykuję, mimo, że przedmówcy właściwie dość dobrze określili całość (rzeczywiście lekkość, przyjemność, humor).

Na początku bardzo zraziła mnie pierwsza scena erotyczna. Kobieta, podniecająca się skojarzeniami pomiędzy statkiem wchodzącym w bramę, a fallusem, nastepnie pod wpływem tych odczuć rozbierająca się, opierająca o coś i wypinająca w stronę pierwszego samca jakiego widzi. Wszystko to w dodatku w miejscu publicznym jak mniemam. To brzmi jak scenariusz filmu porno. Jeślli opisy scen erotycznych miałyby być ważną częścią prac konkursowych, to za ten wybryk stawiam, nomen omen, pałę i wyrzucam za drzwi. Znacznie poniżej wysokiej średniej oceny całości.

Drugi element, który nie przypadł mi do gustu to beztrosie porwanie cywili i zabranie ich na ściśle tajny obiekt armii USA. Trochę to naiwne, choć przyjmuję, że być może taka miała być konwencja całego opowiadania i scena trzyma się tej konwencji.

Pozytywnie za to odbieram wątek z niedoszłym gwałtem na Pani de Lux. Ośmielę się stwierdzić, że ma on wymiar edukacyjny ponieważ ukazuje gwiazdę porno jako kobietę. Przemysł porno i w ogóle kultura sexu często doprowadza do uprzedmiotowienia kobiet (jak mniemam Panowie Joshowie padli ofiarą takiej indoktrnacji).

Ze spraw językowych:
lubiła wtedy oglądać z tarasu widokowego, jak statki przechodzą przez układ ruchomych pierścieni, - brzmi dośc naiwnie, ładniejszym zdnaiem byłoby (..)oglądać statki przechodzące (...)" - to jak mi jakoś nie pasuje

Stanowczo opowiadanie odstaje w górę od dotychczasowych. Ciekawe, jak będzie dalej. Ale muszę przyznać, że broni się nawet jako niekonkursowe.
Może finał trochę zbyt szybki, zbyt mało wyjaśnione, ale wiadomo, limit.
Podobało mi się.

Świetne:)

Opowiadanie "de Luxe" :D Niesamowita mieszanka humoru i tematów poważnych podana w mistrzowskiej formie. Sceny erotyczne są... no erotyczne, czyli takie, jak być powinny - nie porno, nie harlequin. Fajnie że bohaterów łączą normalne, zdrowe relacje a seks daje im radość. Dla mnie bomba :) 6

P.S. Czy ktoś jeszcze zauważył aluzję do pewnej znanej polskiej piosenkarki? ;)

@Ran
Jakiej piosenkarki? Tak pytam, bo ja w dziupli mieszkam, telewizji nie mam, gazet nie czytam, a na internecie wchodzę tylko na stronę NF i Elendilion:)

@Ajw, ostatnia (?) płyta Dody nosi tytuł "Diamond Bitch" ;)

Dzięki za dające do myślenia i budujące komentarze, fajnie, że ogólnie się podoba :) Z tą Dodą to trochę przypadek, tzn. najpierw, przynajmniej świadomie, postanowiłem że pseudo-imię bohaterki będzie złożeniem tych dwóch elementów, a potem zaczęło mi świtać, że chyba coś, gdzieś, jakaś Doda... I tak to zostawiłem jako dodatkowy smaczek, choć raczej nie chciałbym, by czytelnik postrzegał pannę de Luxe na podobieństwo rzeczonej piosenkarki.
@Dreammy - ciekawa uwaga o spontaniczności, rzeczywiście pisałem ten tekst na dużym luzie, i mimo że jak zawsze miałem plan i wizję, to często od nich odstępowałem, więc od strony autora mam bardzo podobne wrażenie.

Bardzo przyjemne opowiadanie, lekki i fajny humor. Pomysł też niczego sobie. Mocna pozycja w "Haremie".

Pozdrawiam.

Rewelacyjknie mi się czytało. Pomysł i wykonanie świetne.

Ps: pomysł ratowania diamosuki w kombinezonach Płazińców wprost epicki:)

Elfinder

Nowa Fantastyka