- Opowiadanie: Piszę - Jeziornica

Jeziornica

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Jeziornica

Bel Sheal nazywany był bajarzem. Prawdziwym gawędziarzem. Czasem coś zasłyszał, czasem sam wymyślił, lecz zawsze opowiadał z wielkim wdziękiem, sugestywnie i przekonująco, przede wszystkim zaś z klimatem, dzięki czemu wszędzie znajdywał sobie słuchaczy. Przeważnie w doroślejszych, bo smarki uciekały, co odważniejsze natomiast zatykały uszy i mrużyły szklące oczy. Głównie w płci brzydkiej, bo białogłowe nie przepadały za opowiadaniami starca. Gawędziarz zarabiał więc językiem, ćwiczonym przez lata w wielu przydrożnych karczmach, strzępionym przy niejednym ognisku. W zamian za ciepłą strawę, kufel grzańca lub parę miedziaków, które trzymał na czarną godzinę w wysłużonej sakwie.

Dzisiejszego dnia Bel Sheal wędrował od samego świtu wydeptanym szlakiem, wijącym między pagórkami, wrzosowiskami i starymi kurhanami. Przemierzył leśne przesieki, a na końcu żytnie pola, podziwiając po drodze złocone słońcem kłosy. Zmęczenie przyjemnie rozlewało się po jego starczym ciele, pulsując w głębi ogniem, przypominając, że jeszcze znajduje się wśród żywych. Na niebie pojawiły się karmin i róż, malujące brzuszki chmur najróżniejszymi odcieniami. Chwilę później wszystko pociemniało, zza obłoków wyjrzał wyraźniej księżyc, w przestrzeni coraz donośniej niosła się pieśń świerszczy.

Doskonała pora na historie, pomyślał Bel, przyspieszając kroku. Nadszedł wreszcie czas, żeby jego słowa stały się ciałem.

 

***

 

Drzwi zaskrzypiały, otworzyły się, do środka wpadło rześkie powietrze, które nie wytrzymało próby z zapachem potu, kurzu i alkoholu. W wejściu pojawiła się zgarbiona postać w kapturze. Zamknęła za sobą, ruszyła między ławami w stronę kontuaru.

W środku panował rejwach i nikt nie zwrócił uwagi na nowego gościa.

– Nie dam wiary – obstawał przy swoim barman z sumiastymi wąsami. – Co noc słyszy się tu wiele takich historii.

– Mówiłeś… – zaczął łysy, chudy bywalec.

– Że nawet lubię bajarzy, bo stanowią przeciwieństwo porannych smętów – dokończył za niego. – Ino wiary dać nie mogę.

Do lady przepchnął się osiłek, zarośnięty i śmierdzący jak dziki zwierz.

– Polej no, panie karczmarz. I lepiej sam się napój, to historyje będą kolorowsze, a wiarę też dasz łatwiej.

Gospodarz nalał do pełna olbrzymowi i klepnął w tyłek pomocnicę, żeby sprawniej jęła obsługiwać gości.

– Jak ja się popiję, to kto się wami zajmie? – spytał niechętnie.

– Ano tamte – łysy chudzielec wskazał na uwijające się jak w ukropie dziewki.

– Byś się przeliczył, przyjacielu. One głupsze są od starej szkapy. Umieją jeno proste rozkazy wykonać, i dobrze nogi rozkraczyć przed co młodszymi klientami.

Olbrzym obejrzał się za młódkami, oblizał z piany spierzchnięte wargi.

Z tyłu dobiegła ich awantura. Jakiś bywalec porzygał się i wyszedł na zewnątrz, targany po drodze spazmami żołądka.

– Była sobie pewna młoda dziewczyna, która każdej nocy wychodziła z burdelu okrakiem – skorzystała z chwilowej ciszy postać w kapturze. – Był też młody chłopak, co schadzki urządzał w lesie z koleżanką po fachu.

– Zdejmij kaptur, łapserdaku.

– A to dlaczego? – spytał nieznajomy.

– Bo źle słuchać strasznych opowieści, gdy sam gawędziarz straszny z wyglądu.

Kaptur spadł ukazując siwy czerep starca. Odsłaniając wydatny nos, krzaczaste brwi i wielkie oczy, z czego jedno jakby przymglone.

– Patrzta! – rzucił mężczyzna o buraczanym nosie. – To dziad obesrany! Niemyty, łachmaniarz śmierdzący!

– Tedy go wyrzuć, skoro ci wrzód na dupie.

– Albo zatkaj nos – powiedział olbrzym, zaciekawiony widocznie dziewczyną chodzącą okrakiem. – Mi tam dziad nie wadzi.

– Ale nam wadzi! – krzyknął ktoś butnie.

Olbrzym wstał, rozejrzał się po sali, wyłowił nieszczęśnika wzrokiem. Ten chyba nie wiedział, że został zauważony, bo nie zdążył uciec zanim wielkolud podszedł i złapał go za brudną koszulę.

– Ty, Lenart, lepiej zajmij się swoimi sprawami. My chcemy tu posłuchać dziada. Mam rację?

Podniosły się pomruki, kilku bywalców opuściło karczmę. Mężczyzna o buraczanym nosie zaczerwienił się na reszcie twarzy, zamówił dolewkę grzańca. Inni poszli w jego ślady, każdy przyglądając się z ukosa starcowi, który zyskał dziś nieoczekiwanego poplecznika. Pomocnice gospodarza całe się spociły, co widocznie spodobało się gościom, bo chętnie zaglądali w dwa perlące potem dekolty.

– To jaką historyję opowiesz, dziadu? – spytał łysy chudzielec.

– Pierwej muszę coś na ząb zarzucić. Ale dwa miedziaki to wszystko, co mam. – zrobił aluzję Bel.

Barman spojrzał wymownie na Seske, pomocnicę o wielkich piersiach i małym rozumie, ale przeliczył się, bo ta tylko stała, z tępą miną wpatrując się w swoje trzewiki. Zaraz jednak przyszła druga, rozumniejsza, której spojrzenie gospodarza wystarczyło. Potruchtała wdzięcznie na zaplecze i zaraz wróciła, niosąc jedną ręką kufel pitnego miodu, drugą zaś trzymając misę z ciepłą strawą.

Bel Sheal skończył siorbać, beknął, chrząknął i podziękował.

– Tera gadaj, dziadu – odezwał się olbrzym.

– Pierwej muszę rozgrzać ciało – odparł powoli starzec. – Jako rzekłem, mam jeno dwa miedziaki…

Parę osób wyszło, złorzecząc na dziada. Olbrzym również powoli tracił cierpliwość; wypił trunek do końca i walnął kuflem o kontuar.

– Beglar, daj mu więcej miodu!

– Na czyj koszt? – spytał karczmarz. – Przecie mówiłem nie raz, żem biedny.

– Na mój koszt – odezwał się łysy chudzielec. – I nie kufel, tylko dzban pełen.

Tak też się stało. Ben Sheal upiły parę łyków, wytarł pianę z brody i zapadła cisza.

– Zaczniesz, dziadu? – olbrzym wypowiedział to bardziej jak rozkaz niż pytanie.

– Pierwej muszę wiedzieć co.

– O jakichś ładnych dziewkach – rzucił ktoś ze słuchaczy.

– Najlepiej o chędożeniu!

– Po takiej bajce lepiej będzie baraszkować – przyznał łysy chudzielec.

– Ciekawe kto by cię chciał – prychnął Buraczany Nos. – Ja bym wolał o rębajłach, o takich zawsze miło posłuchać.

– Każdego zadowolę – z właściwym sobie spokojem uciszył ich Ben Sheal. – Tylko mi nie przerywajcie, stary jestem i wątek szybko gubię. Zaraz, jak to szło…

 

 

***

 

Gretast wyszedł z chaty przed brzaskiem, odetchnął rześkim powietrzem w którym czuć było zapach porannej rosy, wilgotnej ziemi, bzu oraz mirry.

Przechodząc przez leśny jar nieustannie myślał o tajemniczej kobiecie, którą spotkał poprzedniej nocy. Wspomnienie tamtej chwili sprawiło, że przyspieszył, i nawet nie wiedział, kiedy zaczął biec po gęstym mchu, łamiąc przed sobą gałązki, nie zważając na ostre kolce tarniny. W paru miejscach zaciął się do krwi, ale nie zważał na to, bo czuł jedynie narastające podniecenie.

Usłyszał w oddali jakiś głos i wyrwał jeszcze szybciej, bojąc się, że nie zdąży, że kiedy dotrze nad lustrzane jezioro, kobiety już nie będzie.

Słońce wzeszło, przedarło się przez korony drzew, śląc na bujne poszycie snopy światła.

Gretast zobaczył rozbłyskującą tysiącami refleksów taflę jeziora. Był już tak blisko, lecz nigdzie jej nie widział. Czy pojawiła się i znikła? Czy może jeszcze jest czas?

Dobiegł na brzeg i osunął się na kolana. Przez jakiś czas błądził wzrokiem po muskanej wiatrem powierzchni wody. Bliżej kołysały wysokie trawy. Dalej, na środku, pławiły się grążele o żółtych i różowych barwach.

I nic więcej.

Nie, zaraz.

Między nenufarami, niedaleko brzegu, zobaczył mlecznobiałe włosy, rozpościerające się na wodzie niczym skrzydła ptaka. I oczy, których koloru nie potrafił opisać ze względu na dzielącą odległość. A może się przewidział?

Gretast klęczał i ani ważył się odezwać. Wreszcie wstał, zdjął obuwie, podwinął spodnie oraz rękawy koszuli, i ruszył ostrożnie do wody, stąpając po śliskich kamieniach, idąc pośród pieszczących jego stopy wodorostów. Gdy zimno dosięgło mu kolan, zatrzymał się.

– Kim jesteś? – spytał ostrożnie.

Nie doczekał się odpowiedzi, więc ruszył dalej, tym razem przez kożuch glonów. Kiedy woda zaczęła sięgać pasa, usłyszał jej rozkazujący, dźwięczny głos.

– Keal eadin deh!

– Nie zrobię ci krzywdy.

Zakręciła się w wodzie, prychnęła.

– Hest eop shufir lean'deh. Każdy tak mówi.

– Ja… – całkiem stracił głowę.

Stał tak i patrzył na nią z otwartymi ustami, zahipnotyzowany jej oczami, całymi czarnymi jak smoła, kontrastującymi z mlecznobiałymi włosami i bladą cerą.

– Gretast – przedstawił się wreszcie.

– Neadivh. Choć imiona są dla przyjaciół.

– Masz jakichś? – wypalił, zanim zdążył pomyśleć.

Neadivh prychnęła, zakręciła się w wodzie.

– Cean deh. Każdy ma.

Gretast przeanalizował te słowa, starając nie patrzeć się na linię gołych ramion Neadivh, co nie było łatwe, bo wzrok sam mu uciekał niżej.

– Czemu przychodzisz tu każdego świtu? – spytała.

– Ty robisz to samo. Przychodzisz i sobie pływasz.

– Co? Eadin deh! – żachnęła się. – Ja tu wcale nie przychodzę! Ja tu mieszkam!

– W wodzie? – zdziwił się.

– Jestem jeziornicą.

Neadivh zanurzyła się. Znikła.

 

 

***

 

– To ma być fest baja? – splunął bywalec o aparycji świniaka. – Gawędzisz tak jak kuchta, który daje jeno przekąski wzmagające burczenie brzucha.

– Stul ryja, prosiaku. – odezwał się Buraczany Nos, widocznie zmieniając zdanie na temat karczmianych opowiadań przy ognisku. – Dziad wie, co robi.

– Ba! Może podług ciebie, eunuchu.

W karczmie podniosły się szmery, ktoś bez krempacji zaśmiał się głośno. Nie trzeba było długo czekać, nim rozgorzała wrzawa.

– Cicho być! – ryknął Olbrzym. – Dziad mówił, do kurwy nędzy, że łatwo wątki gubi! Jeszcze raz ktoś mu przerwie, a na honor przysięgam, miotłę w żyć wsadzę!

I wszyscy ucichli, bo właśnie zaczęli bojać się bardziej miotły niźli miecza.

 

 

***

 

Gretast chodził nad jezioro każdego ranka, i każdego dnia coraz bardziej tracił nadzieję, bo Neadivh nie pojawiała się. Zaniedbywał swoje obowiązki, brodząc w wodzie godzinami, ignorując pijawki i komary, które w innych okolicznościach uznałby zapewne za nieznośne. Przychodził nad wodę też w południe i o zmroku, lecz ani razu nie dostrzegł jeziornicy.

Szóstego dnia przydarzyło się coś strasznego. Zdradzieckie były wody jeziora, bo w jednej chwili brodził po pas, w drugiej zaś zakryło go całego. Gretast spanikował, zamachał rękami, krzyknąć już nie zdążył.

Przepadł w wodnej toni.

 

To, co wydarzyło się potem, przypominało bardziej sen niż rzeczywistość.

Kiedy się obudził, zobaczył ją. Ich wargi musnęły się, rozchyliły i zwarły w rozkoszy. Dwa oddechy stały się jednym ciepłym szeptem, spoiwem odległych dusz, westchnieniem rodzącej się namiętności. Pocałunek trwał i trwał, Gretast błądził palcami po mlecznobiałych włosach, dotykał jej policzków, szyi, pieścił sperlone kropelkami wody ramiona.

Neadivh odsunęła się, spojrzała na niego czarnymi oczyma, otoczonymi gąszczem rzęs. Pachniała jeziorem i świeżością lasu. I pożądaniem.

Znów się nachyliła, przywierając do niego cudownie ciepłymi piersiami. Rozchyliła wargi, westchnęła, przesunęła niżej rozgrzanymi udami. Pchnęła nimi i jęknęła rozkosznie.

Choć Gretast miał w życiu parę kobiet, takiej słodyczy nigdy nie zaznał.

 

***

 

– To smutna historia – powiedział Bel Sheal. – Smutna i prawdziwa.

– I straszna, bo gospodarz nam pozieleniał – powiedział łysy chudzielec.

– Ino o rębajłach ni wzmianki nie słyszałem – pożalił się buraczany nos.

Bel Sheal uśmiechnął się gorzko.

– Poczekaj do końca, synu.

 

***

 

 

Gretast chodził nad jezioro każdego dnia, a Neadivh zawsze się pojawiała. Rozmawiali o nim, o jej świecie, kochali się, śmiali, i tak minęło lato. Na ziemi zaległo kolorowe listowie, powietrze stało się zimniejsze, ptaki odleciały w cieplejsze rejony. Nastała jesień.

Siedzieli na jednym z kamieni.

– Nadchodzi zima – powiedziała Neadivh, układając wianek z kwiatów. – Czas rozstania.

– I odchodzisz do innego świata, cieplejszego, do innego jeziora – powtórzył Gretast.. – Do miejsca, gdzie teraz zaczyna się wiosna.

Neadivh westchnęła widząc jego rozdrażnienie.

– Takie jest prawo czasu, Quenta'lal.

– Bo przychodzi czas na życie i śmierć, na zakwitanie i obumieranie. Znam to już na pamięć.

Neadivh spojrzała na niego czarnymi oczami.

– O co chodzi, eadin deh? Przecież się spotkamy.

Gretast wstał zaciskając szczęki, zły, że jeziornica nic nie rozumie.

– Tam możesz mieć innego. Chcę, żebyś była tylko moja.

– Jestem twoja, ale też jestem innych – odparła spokojnie i rzuciła gotowy wianek do wody.

– Tak nie powinno być – jęknął Gretast. – Nie można oddawać się każdemu lepszemu. To nierząd ohydny.

Neadivh westchnęła.

– Zostań – nalegał. – Nie musisz odchodzić. Opuść jezioro i chodź ze mną! Zamieszkaj ze mną!

– Moje miejsce jest tu. I w innych wodach.

Gretast nie chciał uwierzyć, że jeziornica nie może z nim zostać. Że nie da się jej ujarzmić.

– Porwę cię!

Neadivh zezłościła się.

– Klątwa na ciebie spadnie, głupcze! Wspólnie spędzone chwile nigdy nie będą już takie same, a ja…

Urwała, bo Gretast pocałował ją namiętnie, ułożył delikatnie na kamieniu i zaczął pieścić. Najpierw uda, perfekcyjne, jakby przez bogów wyrzeźbione. Biodra idealnie krągłe i jakże ciepłe cudownie. Zatrzymał dłoń na tali, wiotkiej niczym trzcina, i wziął w usta brodawkę, która przyjemnie stwardniała pod językiem. Neadivh, pachnąca świeżością, rozgrzanym kamieniem oraz mirrą, jęknęła cichutko. Uniósł ją, tak, że usiadła mu na kolanach.

– Jesteś moja – powiedział.

– Ceen Est – wyszeptała, uśmiechając się.

Potem wsunęła się wyżej, oplotła go rękoma, a on wszedł w gorące łono, i pocałunkiem stłumił jej jęk rozkoszy.

Tego wieczoru, podczas erotycznego misterium, kochali się raz za razem.

 

 

***

 

W karczmie zaległa cisza.

– Już więcej się nie spotkali? – spytał zaciekawiony Olbrzym.

– Ależ spotkali. Ino w inszych okolicznościach. Widzicie, nasz bohater zrobił, tak jak mówił. Porwał jeziornicę i żyje z nią po dziś dzień pod jednym dachem. A może sama się zgodziła?… Mniejsza, bo smutna to historia.

– Żyli długo i szczęśliwie to smutna baja? – zdziwił się łysy chudzielec. – Za dużo żeś wypił, gawędziarzu.

– Racje ma – poparł go ten przypominający prosiaka. – chędożenie takiej dupki nie może być smutne.

Bel Sheal dopił trunek, przetarł siwą brodę.

– Porwanie jeziornicy wiązało się z pewną klątwą. Każdego dnia stawała się ona mniej i mniej atrakcyjna dla Gretasta. Wreszcie zapomniał on nawet, że Neadivh nie była zwykłą kobietą. Zapomniał również gdzie i jak ją poznał. A później? Cóż, Gretast prowadził karczmę a Neadivh została jego pomocnicą.

Olbrzym posmutniał, smarknął głośno w chusteczkę.

– Muszem się napić. Beglar, polej no. Dzięki – wypił duszkiem, pociągnął nosem. – Klątwa to straszna.

– Zara! – oburzył się buraczany nos. – A gdzie krew? A gdzie rębajły? Po com tu siedział, skorom się nie doczekał?

Bel Sheal siedział zamyślony, spoglądał przez okno na mroki nocy.

– Klątwa się jeszcze nie dopełniła – powiedział oschle.– Neadivh chciała go ostrzec, ale nie słuchał jej. Dziesięć wiosen od porwania pojawić się ma czarny mściciel, demon nie człowiek. I mścić będzie. Spuści krew z porywacza.

– Durne bajędy dla smarków. – zdenerwował się gospodarz, machnął ręką i poszedł na piętro.

Do Bela podeszła rozumniejsza pomocnica barmana. Miała mlecznobiałe włosy oraz wielkie oczy koloru srebra.

– Skąd znasz tę historię? – spytała smutno, choć dźwięcznie.

– Od pewnej jeziornicy – powiedział Bel – która prosiła mnie, bym opowiedział to tu, w tej karczmie.

– Quenta'lal – rzekła po chwili. – Czas zawraca.

Bajarz uśmiechnął się, mrugnął jej zamglonym okiem.

– Co oznaczało eadin deh?

– Głupi jesteś – odpowiedziała, i oboje gorzko się zaśmiali.

 

***

 

Około północy do karczmy zawitał rycerz w czarnej zbroi. Ruszył w stronę kontuaru, podłoga okrutnie poskrzypywała pod jego ciężarem, wszelkie rozmowy ucichły.

Usiadł bez słowa i czekał. Przez plecy przewieszony miał ogromny miecz.

– Tak, panie? – spytała przerażona Seska.

Rycerz nie odpowiedział.

– Coś do picia podać?

W karczmie ucichło, Sesce zawróciło się w głowie.

– To ja może gospodarza zawołam – i potruchtała na piętro.

Tak, pomyślała, Beglar pewnikiem będzie wiedział, co zrobić w takiej sytuacji. Ona nie miała podejścia do gości.

 

Koniec

Komentarze

Ciekawie skonstruowana opowieść. O to przykład jak z banalnego tematu można zrobić coś dobrego, dobre, ciekawe i żywe  dialogi.

Dobre opowiadanie, naprawdę fajny pomysł i ciekawa realizacja. Podobało mi się. Pozdrawiam

Mastiff

Dzięki za miłe słowa :)

Całkiem zmyślna historia. Wyłapałam trochę usterek technicznych (te naprawdę widoczne - zwykle to mnie trzeba poprawiać ;)):
Bel Sheal nazywany był bajarzem. Prawdziwym gawędziarzem => rymuje się
znajdywał sobie => znajdował
białowłose => a nie białogłowy?
wędrował od samego świtu wydeptanym szlakiem, meandrującym między pagórkami => nie znam się, ale meandrują przeważnie rzeki
Chwilę później wszystko pociemniało, zza obłoków wyjrzał wyraźniej księżyc => chyba nie taką znowu chwilę
obstawał przy swoim barman z sumiastymi wąsami. => karczmarz. Barman to taki wymuskany gostek z szejkerem w łapce ;)
Z tyłu dobiegła ich awantura. Jakiś bywalec porzygał się i wyszedł na zewnątrz, targany po drodze spazmami żołądka. => coś mi tu nie pasuje
wilgotnej ziemi, bzu oraz mirry => a skąd ta mirra?
- Nadchodzi zima - powiedziała Neadivh, układając wianek z kwiatów. => o, jakaś zagubiona panna Stark! ;) (to jest żart a propos Gry o Tron ;))

Pomysł naprawdę spoko. Z wykonaniem gorzej ale i tak 4 się należy.

Dzięki :)

Błędy oczywiste, aż dziwne, że ich nie wyłapałem(zwłaszcza z tą białowłosą :D)

A aluzję zrozumiałem - Gra o Tron to jedna z moich ulubionych pozycji.

Przeczytałem z przyjemnością. Szczególnie przypadły mi do gustu prostackie teksty co prostszych gości. Naturalne choć nie wulgarne :)

4 całkowicie zasłużone

A mi te prostackie teksty brzmiały tak na siłę, że aż momentami bolało. Dla mnie opowiadanie jest bezsensownie rozciagnięte i porozbijane nie tam, gdzie powinno. W innych momentach mialam wrażenie dziur, jakby coś tam powinno być, ale tak się spieszyłeś, że to przeoczyłeś. Całe opowiadanie trąci strasznym banałem, dopiero pod koniec zaczyna się robić ciekawie. Choć chyba i tak nie do końca pojęłam, po co starzec miał przypomnięć tą historię i przyznaję, że z mojego punktu widzenia ciekawsze by było, gdyby właśnie on okazał się mścicielem.

No to żeby nie było, że ostatnio tylko marudzę: nie idziesz na łatwiznę i to się chwali. Musisz tylko pilnować logiki tekstu i dbać, żeby styl był jednakowy przez cały tekst. Podejrzewam, że z czasem będzie Ci szło coraz lepiej.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Mnie się podobało. Fajna baść, teksty gości też były nawet zabawne. Tylko błędy jakbyś wyłapał i poprawił, ty byłoby ok. A, no i zakończenie deczka przewidywalne, ale ogólnie jest nieźle.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nowa Fantastyka