- Opowiadanie: RobertZ - Requiem dla maga (finalna wersja opowieści w odcinkach)

Requiem dla maga (finalna wersja opowieści w odcinkach)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Requiem dla maga (finalna wersja opowieści w odcinkach)

 

Coś tam było; byt, pomruk ledwo tlącej się świadomości. Wokół panowała nieprzenikniona ciemność. Niespodziewanie mrok rozproszył nie wiadomo skąd przybywający promyk światła. Zrobiło się jaśniej. Próbował się obudzić, ale nie mógł. Był zły, przeklinał, krzyczał, lecz nikt nie słyszał jego rozpaczającej duszy. Chciał żyć, ale padające światło zamiast życia ofiarowało mu jedynie przedłużającą się agonię – preludium śmierci. W końcu promyk słońca nabrał mocy, a wraz z rzedniejącym mrokiem trochę żywiej zaczęło bić jego serce. Z niebytu wyłoniła się jaskinia. Jej ściany pulsowały jasnoróżową tkanką pokrytą węzłami żył, które tętniły miarowo płynącą w nich krwią. Na środku, na kamiennym podwyższeniu leżało olbrzymie jajo. Białe w czarne kropki, jakby oblazł je liszaj lub pleśń. „Dlaczego ostrzysz kosę? Nie zetniesz mojej głowy”, zaświtała w nim pierwsza wyraźna myśl. Czuł rosnącą moc i przepływającą przez ciało energię. Powoli wracał do życia. Na jaju pojawiło się pierwsze pęknięcie. Po nim kolejne. Coś zatrzeszczało. Pomarszczona ręka rozbijała twardą skorupę.

Z rozbitego jaja wyszedł mężczyzna. Miał skołtunione, brudne włosy, sklejone oczy, mętny wzrok oraz starczą obwisłą, popękaną skórę. Nie widział i nie słyszał tak jak zwykły człowiek. Moc zastępowała mu utracony wzrok i słuch. „Zmartwychwstałem” – kolejna jasna, ale jakże bolesna myśl nawiedziła czarodzieja. Stojąc tam, na podwyższeniu, pośrodku pogrążonej w półmroku jaskini, wśród rozrzuconych skorup rozerwanego jaja, nagi, bezbronny otworzył usta i zaczął krzyczeć. Nieludzki, pełen szaleństwa i rozpaczy wrzask wypełnił po brzegi cichą dotąd grotę. Rozpierzchły się gdzieś jasne myśli. Zaszedł za daleko i za dużo zobaczył. Odzyskując ciało, musiał oddać duszę. Pozostał mu tylko obłęd. W końcu odzyskał siły na tyle, że mógł opuścić jaskinię i wyjść na słońce. Był pozbawiony strachu i bólu. Ruszył przed siebie, a otaczający go świat umierał, karmiąc wątły płomień jego życia. Odżywiał się wszystkim, co żyło, wysysając każdą odrobinę ciepła, nadziei i radości, a potrzebował tej strawy coraz więcej. Był potężny, ale nie posiadał już niczego. Stracił nawet złudzenie co do tego, że kiedyś obudzi się z koszmarnego snu fikcji i ułudy. Budząc się, tak naprawdę nie został przywrócony życiu.

 

 

Britta nie należała do specjalnie atrakcyjnych. Pulchna, jasnowłosa, o cerze przypominającej wyglądem mielonkę, w niczym nie przypominała posągowych, nieludzko urodziwych koleżanek po fachu, jednak to ona, a nie kto inny, zajmowała stanowisko Niższego Arcymaga Zachodniego Kręgu od czterdziestu ośmiu lat. Choć dobiegała dwóch setek, dbała o wygląd trzydziestolatki, ale często uznawała, że chyba niepotrzebnie – mężczyzn zachęcała jej pozycja i prestiż, a nie całkiem gładka twarz, której urok i tak odbierały dwa podbródki. Piersi magini ginęły w licznych fałdkach tłuszczu, podobnie jak talia, pośladki i uda zaś cierpiały na zaawansowany cellulit. Tak, czary mogły zdziałać cuda, ale niestety nie w jej przypadku – ona zwyczajnie miała pecha. Och, oczywiście, że co jakiś czas pragnęła skraść ciało jakiejś drobnej, zgrabniutkiej brunetce, ale nie była pewna, czy to nie umniejszyłoby jej głębokiej nienawiści do świata, paliwa, które pozwoliło Britcie przetrwać w tym gnieździe węży.

Nie o tym jednak myślała, budząc się obok dwóch młodych, przygłupich adeptów po kolejnym bezowocnym posiedzeniu Zachodniej Loży. Poderwała się, cała spocona, rozrzucając wokół atłasową pościel. Jeden z młodzików chrapnął i przewrócił się na drugi bok gdzieś w nogach łoża. Nigdy nie śniła o Przepędzeniu, jedynym wspólnym sukcesie wszystkich czterech Kręgów; wiele lat temu wyparła z pamięci zdarzenia sprzed dwóch dekad. Panicznie bała się Czarnego i faktu, że tak potężny czarodziej jak on mógłby kiedyś… w jakiś sposób… wrócić. Wrócić przede wszystkim po nią, bo nikt nie przyłożył się do odesłania go w niebyt bardziej niż ona. Strach był jednak poniżej godności Niższego Arcymaga i tłuściutka kobieta zamknęła tamten rozdział swojego życia najszybciej i najlepiej, jak umiała. Ale teraz… czuła się, jakby nieboskłon pękł tuż nad jej głową i zwymiotował najgorszym świństwem. Aury Czarnego nie dało się pomylić z czymkolwiek, ale nie chciała, z całego serca nie chciała wierzyć gwałtownemu przeczuciu. Tu? Teraz? Tak nagle? Nie, to nieprawdopodobne, niemożliwe, to zły sen, wyrazisty jak inne…

Britta chrząknęła i bez ceregieli obudziła jednego z adeptów, a po namyśle i drugiego. Seks uznawała za uniwersalne remedium, którego zrobiona kariera dostarczała jej pod dostatkiem.

 

 

Zwierzęta uciekły na długo przedtem, zanim dotarł do pierwszych zabudowań. Psy zrywały się z uwięzi i uciekały grupami z zagród, łapa w kopyto i racicę z hałasującą trzodą.

„Ludzie”, pomyślał z bezgranicznym obrzydzeniem mag. „Nigdy nie braliście i nie bierzecie przykładu ze stworzeń wciąż pierwotnie mądrych… tacy oddaleni od Matki, żałośni, a przekonani o swojej sile. Butne, małe larwy…”. – Ale nie – wymamlał na głos. – Nie, nie. Ja nawet z was zrobię użytek.

Zaalarmowane kwikiem i beczeniem pastuchy wyległy z lepianek na wydeptany, usłany gnojem i słomą placyk na środku wioseczki. Niektórzy dzierżyli widły i inne poręczne, śmiercionośne narzędzia, z pewnością niezawodne przy spotkaniach z górskimi olbrzymami. Byli jak na talerzu. Wiedział, że w kupie nabierają pewności siebie i odwagi. Pozwolił im się otoczyć a nawet zbliżyć na odległość kilku kroków. Mógł co prawda zmieść ich z powierzchni ziemi jedną najmniejszą myślą. Mógł wycisnąć z ich brudnych ciał całą energię, jaką posiadali, podobnie jak wykręca się wodę ze szmaty do podłogi. Mógł. Lecz nie zrobił tego. Chciał poczuć strach paraliżujący ich ciała i dusze. Nic nie może równać się z ludzkim przerażeniem, które nie tylko staje się widoczne, ale też słyszalne i nawet śmierdzi. Jakże wspaniale było widzieć, że oddaliby wszystko, byle tylko znaleźć się gdzie indziej. Czytał w ich myślach niczym w otwartej księdze, odbierał każdy sygnał rodzący się w głowach przerażonych chłopków.

W tłumie zawsze znajdzie się taki osobnik, który jako pierwszy zrobi krok, rzuci kamieniem, wykrzyknie obelgę. Zawsze.

– E! Dziwadło! – wrzasnął krępy, zarośnięty i niemłody chłop, licząc na wsparcie innych. – Wypierdalaj!

Wypowiedź zakończył plując w kierunku nieznajomego. Zawsze się znajdzie śmiałek, ale bohaterstwo, jak i kij, ma dwa końce. Chwała i klepanie po plecach u jednego, u drugiego mocny kopniak w dupsko lub coś jeszcze gorszego. Mag nie poruszył się nawet, lecz ślina zmieszana z resztkami kaszy nie doleciała do niego. Zawisła w powietrzu tuż przy jego twarzy i w jednej chwili wróciła tam, skąd przyleciała. Wyłamała pożółkłe siekacze, rozszarpała język i z łatwością wyleciała drugą stroną głowy. Chłop nie przestraszył się, tylko mocno zdziwił.

– O kujwa! – wycharczał, wypluwając krwawą masę z ust. Upadł w gnój na środku placyku z głośnym mlaśnięciem, drgnął jeszcze kilka razy i zastygł na wieczność. Bohater.

Mag uśmiechnął się bezzębnymi ustami, wciągnął powietrze głęboko w płuca. Tak. Strach cuchnął. Zastanawiał się, ilu z nich zesrało się bądź zlało, lecz zaraz odrzucił te myśli. Czasy, gdy był podobny do tego robactwa, prawie całkowicie zatarły się w jego pamięci. Teraz nic nie łączyło go z tymi karaluchami, byli tylko pożywieniem. W jednej chwili zrozumieli, że nie czas na bohaterstwo. Poleciały na ziemię widły i motyki, wypadły ze spoconych dłoni siekiery, cepy i kije. Odwaga leżała w śmierdzącym błocie i nikt nie był na tyle głupi, by do niej dołączyć. Spojrzenia chłopów krzyżowały się przez chwilę, zagubione oczy szukały rady. I jedyne, co im pozostało, to zwierzęcy instynkt, którego powinni byli posłuchać wcześniej. Mag usłyszał tę zbiorową myśl i pozwolił im jeszcze przez chwilę łudzić się nadzieją. Zaczęli uciekać w popłochu, rozpychając się między sobą, potrącając i wywracając na śliskim błocie. Czarodziejowi wystarczyła jedna sekunda, by powalić wszystkich samą siłą woli. Słyszał krzyki kobiet i dzieci w rozwalających się lepiankach. Na razie zajął się tymi na podwórzu, wypijał z nich nędzne życie, wyrywał dusze z wciąż jeszcze dygoczących ciał. Z każdą chwilą jego oczy nabierały blasku, stawały się coraz bardziej czarne i lśniące. Energia napływająca z wielu źródeł pulsowała w jego ciele niczym narkotyk, regenerowała każdą komórkę i tkankę. Nie przejmował się tym, że ktoś może poczuć jego rosnącą siłę. Chciał, by go dostrzeżono.

– Idę po was! – syknął zamroczony gromadzącą się w ciele energią. – Idę.

 

 

Patrzyła na nich jak na głupków, którymi w istocie byli.

– Czy mówię niewyraźnie?! – warknęła, poprawiając suknię. – Zwołać radę!

– Krąg Zachodni? – spytał niższy z młodzieńców. Nawet nie pamiętała, jak miał na imię, lecz nie było jej to teraz potrzebne.

– Jesteś kretynem! – wrzasnęła, rozkładając ręce. Jej piersi zafalowały pod miękkim materiałem. – Wszystkie kręgi! Wszyscy magowie i maginie! Każdy, choćby najbardziej skurwiony członek rady, jest na wagę złota!

Machnęła ręką, odsyłając ich, by wykonali polecenie. Zrobili to czym prędzej, nie chcąc się więcej narażać na gniew Britty. Nigdy nie widzieli jej w takim stanie. Gdy tylko wyszli, pogrążyła się w czarnych myślach. „Czy to możliwe, że znalazł jakiś sposób, żeby się odrodzić?”, zastanawiała się. Analizując całą sytuację, próbowała się uspokoić, lecz nie było to takie proste. Pierwszą możliwość odrzuciła już na samym początku. Czarny nie mógł uwolnić się sam. To było tak oczywiste, jak to, że po nocy następuje dzień. Czyżby mrok znów miał wypełnić świat, zniszczyć to, na co tak ciężko pracowała? Ktoś zdradził. Nie było innej możliwości. Poza nią w rytuale Przepędzenia brało udział trzech magów. To oni zamknęli wrota niebytu, zatrzasnęli je na wieki wieków. Jednego mogła wykluczyć, stary Dorba umarł siedem lat wcześniej, nie zaprzątała sobie nim głowy. Siebie siłą rzeczy nie zaliczała do podejrzanych, zostało, więc dwóch. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że nigdy im nie ufała. Jeden z nich? Czy też może obaj uwolnili Czarnego? Znajdzie sposób, by się dowiedzieć, choćby miała ukręcić im obu jądra i powiesić nad kominkiem. Znajdzie.

 

 

Czarny zdawał sobie sprawę ze swojej mocy, lecz wiedział też, że gdyby nie pomoc kogoś z tego świata, nigdy nie byłby w stanie się uwolnić. Nie wiedział, kim jest pomocnik, lecz będzie musiał go odnaleźć. Trupy leżące na podwórzu ulegały przyspieszonemu rozkładowi, powykręcane ciała zdawały się zapadać w sobie. Mag pogrążył się w myślach. Dopiero czyjś dotyk wyrwał go z tego stanu. Jakież było jego zdziwienie, gdy zobaczył kilkuletniego chłopca w lnianej koszuli, którego twarz pokrywały ropiejące krosty. Nie było w nim strachu, co Czarnego całkowicie zbiło z tropu.

– Musisz mnie tego nauczyć – rzekł ze zdumiewającym spokojem chłopiec.

Wpatrywał się w martwe oczy Maga jakby należały co najmniej do dobrego znajomego. Chłopak rozdrapał ropienia na czole. Żółta maź pociekła po bladej i niezdrowej skórze.

– Nazywają mnie Hun, ale możesz się do mnie zwracać Dorba. – Chłopiec uśmiechnął się złowieszczo, oblizując spękane wargi.

 

 

– Britta, co ty do cholery wyprawiasz?! – krzyczał nerwowo stary i wychudzony mężczyzna piastujący stanowisko Arcymaga Zachodniego Kręgu.

– Edgar, wyświadcz mi przysługę i zamknij swoją cholerną gębę. Sprawa jest poważna i nie możemy bawić się w przepisy – powiedziała, rzucając mu złowrogie spojrzenie.

– Okaż szacunek, ty niewdzięczna ladacznico. Choćby sytuacja była nie wiadomo jak poważna, nie masz prawa zwoływać rady bez mojego pozwolenia. Przez twoją lekkomyślność tracę reputację! – wykrzyczał.

Britta była wściekła. Miała ochotę spalić tego dziada, ale wiedziała, że w niczym by jej to nie pomogło. Musiała zachować spokój i spróbować wyjść z tego obronną ręką.

– Posłuchaj mnie, Edgarze. Na miłość bogów wysłuchaj mnie choć ten jeden raz. Dzisiejszej nocy wyczułam obecność piątego Arcymaga – powiedziała, starając się przy tym udać opanowaną, czego nie ułatwiała jej drgająca nieustannie ręka.

– Czarny powrócił? Jesteś tego pewna? – spytał ją podenerwowanym głosem.

– Tak – odpowiedziała głucho.

– Więc masz moje pozwolenie, rada zbierze się jeszcze dziś – powiedział łagodnym tonem i wyszedł.

 

 

Czarny stał, wpatrując się w malutkiego chłopca. Nie mógł uwierzyć, że to Dorba, jeden z najpotężniejszych ludzi, jakich znał. Chciał zabić go gołymi rękami, rozszarpać i wyssać całą energię życiową, którą emanował siedmioletni chłopiec, aby tylko sprawić, by poczuł się jak on podczas Przepędzenia. Już miał wyciągnąć rękę, by go udusić, gdy poczuł, że nie może nią poruszyć. Chłopiec patrzył na niego z obrzydzeniem. „Może to on mi pomógł”, przyszło mu do głowy, ale zaraz odrzucił tę myśl. Ku jego przerażeniu teraz wydawała się nadzwyczaj logiczna i sensowna, co coraz bardziej wprowadzało go w obłęd. „To nie moje myśli”, spostrzegł w pewnym momencie, co tylko nadwątliło jego i tak słabą po Przebudzeniu psychikę. Chłopiec niespodziewanie ruszył przed siebie. Czarny mimowolnie podążył za nim.

 

 

Britta stała na mównicy, znajdującej się w samym centrum ogromnej, wykonanej z marmuru auli. Nie mogła opanować drżącej ręki ani przerażenia, które nie opuszczało jej od momentu, kiedy się obudziła.

– Szanowna rado, zwołałam was, ponieważ wydarzyło się coś przerażającego. Powrócił Czarny, Arcymag nieistniejącego już Centralnego Kręgu – oznajmiła, starając się zachować spokój, jednak już sama wzmianka o nim powodowała u niej dreszcze.

– Jak miałby niby powrócić? Przecież przepędziliśmy go ponad dwadzieścia lat temu? – spytał jeden z magów przerażająco chłodnym głosem.

– Ktoś z odprawiających rytuał musiał nie dokończyć pieczęci. Nie ma innej możliwości – odpowiedziała przyciszonym tonem. Dobrze wiedziała co teraz usłyszy.

– Może ty? W końcu ty i Czarny jesteście rodziną – powiedział mag zajmujący miejsce Arcymaga Wschodniego Kręgu.

Britta spuściła wzrok, czując ciężar oskarżenia. Zaczęła dygotać z wysiłku, próbując zdławić dwa potężne uczucia. Wstyd, jakiego już dawno nie czuła, usiłując ze wszystkich sił zapomnieć o tym cholernym piętnie. Przed laty wiele się z jego powodu nacierpiała. Zbyt wiele. Zdrada potomka zacnego rodu Tankaren rzuciła się cieniem na całą rodzinę. Sława zamieniona w hańbę. Zaufanie przerodzone w podejrzliwość. Nic dziwnego, że jej ojciec odebrał sobie życie. Kto by pomyślał, że jej starszy, opiekuńczy brat zwróci się ku złym mocom. Dlatego postanowiła być tą, która go powstrzyma.

Teraz, czując na sobie spojrzenia wszystkich członków Rady, po raz kolejny musiała stawić czoło przeszłości. Była na to gotowa. Zdławiła okropny wstyd, który został zastąpiony przez gniew. Wściekłość rosła z każdą chwilą, pośród panującej w auli ciszy. Britta poddała się temu uczuciu i rzuciła podniesionym głosem, siląc się na ironiczne wyrazy szacunku:

– Wasza dostojność, doskonale wszystkim znany jest mój stosunek do Czarnego, a tak płytki sposób myślenia jakim przed chwilą skalałeś majestat pełnionego urzędu, mój panie, wydaje się odpowiedni dla wsiowego plotkarza, łażącego w obsranym worku, nie dla potężnego Ardvesa. Przypomnij o swojej legendzie, o wspaniały – czym wsławiłeś się podczas walki z Nim? Chodzą pogłoski, że żaden mag nie wypróżnił się obszerniej od ciebie, kiedy przyszło ci spotkać mego brata. A kto wtedy ratował nasz uroczy świat, ryzykując życie, by tacy jak ty, parszywy sukinsynu, mogli srać sobie ze strachu do woli? Kto?! Masz czelność rzucać na mnie oskarżenia, ty obłudna świnio?

W ławach wybuchła salwa śmiechu, gdzieniegdzie tylko któryś z magów spojrzał na maginię z niesmakiem i oburzeniem. Ardves skulił się natomiast, niczym zbity bies, ale w jego oczach widać było złość. Na szczęście nic więcej nie powiedział.

Na mównicę wskoczył Edgar, który zasłonił Britcie usta i rzucił wymowne spojrzenie. Ta wypuściła głośno powietrze, po czym oddała miejsce swemu mistrzowi. Ruszyła w stronę wyjścia, by ochłonąć w samotności. Edgar zajmie się resztą. Ona musi się zastanowić. Przemawiając do tej bandy głupców nic nie zdziała. Oddalając się powoli, rzuciła ostatnie spojrzenie na zgromadzony w auli tłum. Natrafiła na znajomą twarz. Ich spojrzenia na ułamek sekundy się zetknęły, jednak to wystarczyło. Przeczytała jego aurę. Drzwi zamknęły się za nią z trzaskiem. Oddychała ciężko, analizując informacje. Podeszła do okna i, mrużąc oczy, wystawiła twarz na delikatne muśnięcia promieni. Uchyliła okiennicę, by zaczerpnąć świeżego, rześkiego powietrza. Wszystko zaczynało się układać. Tasris zjawił się na posiedzeniu Rady. Zjawił, chociaż wiedział, że to na niego padną podejrzenia. I jego aura…

Britta pogrążyła się w rozmyślaniach, kiedy nagle, tuż obok niej rozległo się głuche stuknięcie. Wyciągnęła ręce w stronę przybysza i syknęła zaklęcie. Powietrze przeszył szmaragdowy błysk, huknęło. Na moment cały korytarz zaczął falować, wyginać się, łamać. Widziała rozsypane puzzle, części pomieszczenia, które wirowały, zamieniając się miejscami. Poczuła jak uderza o podłogę, nie będąc jednak pewną, czy nie była to ściana, lub sufit. Części jej ciała parzyły z bólu, powykręcane niemożliwe we wszystkie strony. Zwymiotowała. Walczyła z paniką i bezradnością, zebrała resztki swych sił. Wszystko nagle ustało. Leżała bezwładnie na posadzce, jej policzek lepił się od rzygowin. Podniosła wzrok. Kilka metrów dalej stał chuderlawy młodzieniec. Podniosła się ostrożnie, bacznie obserwując nieznajomego. Przeszło jej przez myśl, że młodzieniec byłby przystojny, gdyby nie rude, sterczące włosy. Jednak co się wydarzyło kilka sekund temu? Cóż to za dziwna magia. I na dodatek odbił jej zaklęcie…

– Wyrwałaś mi się, Britto – odezwał się chłopak. – Mogłem się tego spodziewać po kimś, kto uczestniczył w rytuale Przepędzenia.

Prychnęła.

– Potrzeba więcej, by mnie załatwić, dzieciaku. Wykorzystałeś moment mojej nieuwagi, nic więcej – powiedziała, chociaż zdawała sobie sprawę z nieprawdziwości swych słów. Chłopak był na tyle biegły, że zdołał zneutralizować jej magię, nie byle jaką magię. – Jak się tu dostałeś i jaki jest twój cel?

Mag uśmiechnął się jeszcze szerzej.

– Myślę, że to nie jedyna rzecz, jaka może cię zainteresować, Britto… – Urwał, bo w tym momencie drzwi auli otwarły się z hukiem. Próg przeskoczyło kilku magów, w tym Edgar. Zza pleców chłopaka wyłonili się kolejni członkowie Rady. – Och… – mruknął nieznajomy.

 

 

Czarny powłóczył szkaradnie nogami. Miał spuszczoną głowę, ramiona zwisały bezwładnie wzdłuż tułowia. Podążał bezmyślnie za chłopcem.

Zemsta…

Pokonywali kolejne metry, trawa szumiała smagana podmuchami wiatru. Słońce grzało przyjemnie. Pokonali łyse wzniesienie.

Zmartwychwstałem…

Przeszli przez niewielką polanę. Gdy przechodzili przez niewielki strumyk chłopiec wskoczył w wodę, śmiejąc się radośnie.

Ja…

Szli dalej, zbliżając się do skraju puszczy. Czarny zatrzymał się i wbił swoje spojrzenie w plecy dziecka. Pryszczaty człowieczek odwrócił się w stronę maga.

– Musisz mnie tego nauczyć – rzucił radośnie.

Ten mały karaluch przedstawia się jako Dorba? Czy to właśnie on pomógł mi wrócić? Nie boi się mnie, stoi tam, bez krzty strachu. Stoi przede mną, radosny. Za kogo się uważa? Szczury takie jak on powinny być dla mnie pokarmem, są wobec mnie podrzędne. Są niczym wobec mnie. Nikt nie może się ze mną równać.

– Jesteś pokarmem – szepnął Czarny i wyciągnął rękę w stronę dziecka.

– Musisz mnie nauczyć… Pokaż mi…

Skóra chłopca zaczęła się marszczyć i szarzeć. Oczy prawie wyszły z orbit, włosy w jednej chwili posiwiały i zaczęły opadać. Gardło zwęziło się niemożliwie. Ofiara patrzyła wybałuszonymi oczami jak skóra na jej rękach i nogach kurczy się i pęka. Spod ran wypłynęła czarna krew. W końcu wysuszone, pozbawione resztek życia ciało opadło na ziemię.

Czarny delektował się tą chwilą. Zaśmiał się ochryple patrząc na truchło chłopca.

– Nie jesteś Dorba – rzekł spokojnie.

– Nie – ciemna postać, niczym żywy cień wyłoniła się ze zwłok chłopaka – Dorba nie żyje – przerwał na chwilę, po czym dodał: – Wspaniale, że znów się spotykamy. Jestem Skugga Tankaren.

 

 

Britta nie mogła uwierzyć własnym oczom. Te niedołęgi pozwoliły mu się teleportować. Kilkunastu członków Rady nie zdołało zatrzymać jednego młodzieniaszka! Najgorsze obelgi cisnęły się na usta Britty, ale nim otworzyła usta, by zrugać magów, przypomniała sobie, że sama dopiero co leżała w bezwładnie na ziemi, kiedy użył swojej magii. Dopiero po jego zniknięciu odzyskała siły. Zerknęła na pozostałych. Ciemnozielone zazwyczaj oczy Edgara mieniły się teraz wszystkimi kolorami. Pozostali Magowie wyglądali na wstrząśniętych. Jakby zobaczyli Cień.

– Ale kto… – wydukała. – Chyba nie…

– Niestety tak – odparł lakonicznie Edgar. Twarz mu drgała, tęczówki nie przestawały zmieniać koloru, zaciśnięte w pięści dłonie drżały. Nigdy nie widziała go w takim stanie. Miała wrażenie, że zaraz się na nią rzuci. Tak jakby to była jej wina. A może jednak jej? Nagle przypomniała sobie coś, co usiłowała zatrzeć w pamięci prze ostatnie lata. Tymczasem Edgar, który najwyraźniej postanowił nie odzywać się w obawie, że straci nad sobą kontrolę, wskazał palcem na kamienną posadzkę.

List. Leżał dokładnie tam, gdzie przedtem stał nieznajomy. Britta podniosła z ziemi czarną kopertę ze złotym godłem. Przełknęła ślinę i spojrzała na pozostałych. Edgar uniósł dłoń, każąc jej poczekać, po czym znacząco spojrzał na stojących za nim, wyciągających z ciekawością głowy magów. Ci pospiesznie opuścili pomieszczenie, razem z Tasrisem, który zerkał teraz na nią ze złośliwą satysfakcją. W końcu cały tłum partaczy wyszedł. Kiedy zatrzasnęły się drzwi za ostatnim z nich, Edgar przestał się hamować:

– Czytaj, dziwko! – wrzasnął.

„Jak śmiesz, starcze” – pomyślała Britta, ale widząc minę Arcymaga Zachodniego Kręgu, postanowiła się nie odzywać. Otworzyła kopertę, w której znajdował się długi, napisany starannymi, równymi literami list.

 

 

Czarny splunął z obrzydzeniem.

– Ty?

– Wiedziałem, że się ucieszysz – zabrzmiał ochrypły głos.

– Takich padalców jak ty nawet nie warto zabijać – odparł Czarny, usiłując wypatrzeć twarz pod czarnym kapturem. – Stałeś się Cieniem?

– I tak i nie. Ale to nie jest teraz istotne. Myślę, że to, co mam ci do powiedzenia, zainteresuje cię.

– Nie sądzę.

– Daj spokój, kuzynie. Chyba nie chcesz wrócić do tego śmierdzącego jaja?

 

 

Pomieszczenie wypełnione było dziwną energią. Silną i wyraźną. Emanowała od mężczyzny siedzącego po środku na starym, obdartym fotelu. Ten wpatrywał się pusto w ciemną przestrzeń pokoju. Starzec ułożył ręce na stole przed sobą. Westchnął cicho, oblizując suche wargi. Jego oczy wciąż patrzyły w jedno miejsce.

– Co powinienem zrobić teraz? To ty mnie znalazłeś i przypomniałeś o mojej przeszłości. Powiedz, nie zwlekaj dłużej – młody mężczyzna próbował przyjrzeć się ledwie widocznej w cieniu twarzy starca.

Pomieszczenie oświetlała tylko jedna świeca. Staruch przesunął się do przodu, ujawniając swoją twarz. Pokryta była licznymi bliznami, a jego oczy nie posiadały źrenic. Mężczyzna był niewidomy. Tak! To wyjaśniałoby jego spokojne ruchy pozbawione jakiejkolwiek dynamiki… i to puste spojrzenie.

– Jesteś synem swojego ojca, Dorby. Choć ten nie żyje, cząstka jego jest w tobie i towarzyszy ci z każdym oddechem – znów mruknął coś niewyraźnie – cząstka, która jest pożądana przez innych magów. Cząstka, która daje ci siłę i potęgę, którą właśnie czujesz i dzięki której czujesz się pewnie. Młodzieniec nie rozumiał słów ślepego starca. Wiedział, że Dorba był potężnym magiem bitewnym. Nie znał jednak jego przeszłości.

– Mroczne czasy przed nami, młody Kurio, synu Dorby – starzec zamilkł i pogrążył się w zamyśleniu.

 

 

Czarny, choć rzadko ujawniał emocje, tym razem nie powstrzymał się. Syknął i spojrzał niepewnie na mężczyznę. Nie był pewien, jak ma odbierać rodzinną wizytę.

– Kuzynie powiadasz? – rzucił ostrożnie.

– Nie poznajesz mnie, mój drogi?

– Oczywiście, że poznaję. Pytanie brzmi, czy chcę pamiętać o naszych więzach krwi. Kiedyś miałem siostrę, wiesz? – prychnął pogardliwie i splunął pod nogi.

– Z nią jeszcze przyjdzie nam się spotkać. Z tego, co się orientuję, nie uchodzi za ulubienicę reszty Rady. Jak myślisz, odmówi rodzinie? – zaśmiał się w głos szczerząc przy tym zęby.

– Czego chcesz? – zapytał Czarny

– Tego co ty, kuzynie! – krzyknął – Obydwoje wiemy, że w pojedynkę możemy chodzić z dziwkami w krzaki, a nie stawiać czoła tutejszym arcymagom. Kiedy Rada upadnie, będziemy mogli zaprowadzić swój porządek.

– Mój drogi… – odchrząknął – kuzynie. Dwóch przeciwko reszcie? Samobójstwo – prychnął i ruszył przed siebie. – Britta nigdy nie odwróci się od tych głupców.

– A co powiesz na Dorbę? – zauważył reakcję Czarnego, który stanął i gwałtownie odwrócił w jego stronę. – A konkretnie syna Dorby.

 

 

Nastał wieczór. Starzec siadł w bujanym fotelu, na ganku domu. Chata znajdowała się na uboczu tuż przy drodze, aczkolwiek nie uczęszczanej. Za chatą znajdował się las gęsty i emanujący delikatnie czarną siłą. Bufa, bo tak starzec był nazywany przez innych, nie przejmował się lasem i drzemiącą w nim mocą. Był stary, wykonał zadanie, mógł odejść w spokoju.

Drzwi chaty skrzypnęły, Bufa drgnął.

– Opowiedz mi o Dorbie. Jestem jego synem… a nawet nie wiem dlaczego takie wielkie zamieszanie wokół mojej osoby.

– Dowiesz się w swoim czasie.

– Chcę wiedzieć teraz! – młodzieniec był niecierpliwy.

– Zupełnie jak ojciec, musisz panować nad sobą, być cierpliwym! Niedługo wszystko się wyjaśni i to do ciebie będzie należeć decyzja.

– Decyzja? Jaka decyzja?

Kurio kiwał głową i robił zniesmaczoną minę, czego stary nie mógł zobaczyć, nie mógł też zobaczyć jak rysy skrzywionej miny bardzo nasuwają obraz Dorby. Kto go znał tak dobrze jak Bufa, od razu zauważyłby podobieństwo.

– Będziesz musiał opowiedzieć się po jednej ze stron. To nie mit ani bajka. Pamiętaj, że nagroda jest prawdziwa, a heroizm czasami niemożliwy. Zastanów się co byś zrobił, wybierając między potęgą a dobrem. Między siłą, bogactwem i władzą, a światłem, ładem i harmonią. Wkrótce… wkrótce może ci się to przydać.

Kurio westchnął zbity z tropu. Wierzył w słowa Bufy tylko przez strach, który nie pozwalał mu im nie ufać.

 

 

Britta w milczeniu wodziła wzrokiem po równych wierszach tekstu. Mijały minuty. Edgar nerwowo krążył po ciasnej komnacie. Powoli kończyła się jego cierpliwość.

– Co on tam napisał? – spytał w końcu.

Magini zmięła list w kulkę i rzuciła w kąt pomieszczenia. Wyczerpana, przysiadła na ziemi.

– Nabija się z nas – stwierdziła obojętnie. – Drwi z naszej ignorancji, z naszej nieudolności. Śmieje się nam w twarz, przypominając, że nie byliśmy w stanie go zabić. Szczyci się tym, że zerwał pieczęć i uwolnił Czarnego. Jest z tego dumny.

– Więc to jednak on?

Britta powoli kiwnęła głową. Edgar zaklął i podniósł z ziemi pomięty list. Ręce drżały mu, kiedy rozwijał pomięty papier.

– Przecież jest Cieniem! Nie może opuszczać Królestwa Zmarłych!

– Jest na tyle potężny, że może – Wzruszyła ramionami. – I, jak widać, potrafi także przyjmować cielesną formę, choć pewnie go to sporo kosztuje.

Kolejne przekleństwo. Pomięty list został ciśnięty z furią przez okno.

– Bezczelny sukinsyn – skwitował Edgar.

Britta, niemal bezwiednie, zaczęła bawić się kawałkiem swojej szaty. Pulchnymi dłońmi miętosiła misterne, koronkowe ozdoby, niwecząc ciężką pracę służących. Wszystko nabierało sensu. Kawałki układanki powoli łączyły się w obrazek. Problem polegał na tym, że nie był to przyjemny widok. Jedwab łagodnie przepływał między jej palcami. Skugga chciał zemsty, dlatego wybrał na sprzymierzeńca ich najgorszego wroga, obracając w perzynę ich wieloletnie starania. Głupiec. Sam nie wie, z czym igra. Zadziwiało ją tylko, z jaką łatwością tego dokonał. Potrzebował jedynie krwi jednego z nas. Dlatego porwał Dorbę.

– A potem go zabił – mruknęła pod nosem – uniemożliwiając nam raz na zawsze odnowienie pieczęci.

Edgar podszedł do okna i oparł się o nie ciężko. Britta wciąż katowała swą delikatną suknię. Nie podejrzewała, że Skugga będzie tak sprytny. Dorba, jako jedyny z nich, nie posiadał potomka. Gdyby tylko Arcymag spłodził syna, mogliby wykorzystać jego krew do zamknięcia pieczęci. Westchnęła ciężko.

– Ale dlaczego? – spytał Edgar. – Dlaczego on to wszystko robi?

– Nie wiem – skłamała Britta.

Drzwi otworzyły się nagle i do pomieszczenia wpadł niski starzec w błękitnej todze. Rozejrzał się po pomieszczeniu zmieszany, otrząsnął i zamknął za sobą wrota, przytrzaskując sobie swoją długą, siwą brodę. Zaklął nieprzyjemnie. Szybko szarpnął głową, uwalniając się z pułapki. Dysząc ciężko ukłonił się w pas i oparł się o drewniane drzwi.

– Przybyłem, jak tylko się dowiedziałem – powiedział po chwili. – Czy to prawda, że Czarny…?

Pokiwali w milczeniu głowami. Starzec chwycił się za głowę.

– O bogowie! Jesteśmy zgubieni! Co teraz z nami będzie?

– Nic już nie możemy zrobić – powiedział Edgar, spoglądając gdzieś w przestrzeń za oknem. – Trzeba było zapobiegać zaraz po sporządzeniu pieczęci.

Tego było już za wiele. Britta poderwała się na równe nogi.

– Odezwał się ten, który pierwszy stchórzył – wrzasnęła. – Kiedy człowiek jest młody, nie jest chętny do popełniania samobójstwa, w imię pokoju na świecie.

– To teraz pocierpimy – odparł spokojnie.

Starzec poruszył się gwałtownie.

– Co teraz zrobimy?!

– Bez paniki – Britta wzięła głęboki oddech. – Jest ich tylko dwóch. Mamy całą cholerną armię pod sobą!

– Poprzednio też mieliśmy – przypomniał Edgar. – Pamiętasz, jak to się skończyło?

Milczeli po tym chwilę. Starzec sprawiał wrażenie, jakby miał się rozpłakać. Co chwilę chwytał się za głowę, wydzierał swoje popielate włosy, bełkotał coś pod nosem. Britta wróciła do powolnego miętoszenia swojej szaty. Dotyk jedwabiu na skórze, uspokajał ją, pozwalał zebrać myśli.

– Musimy ponownie uwięzić Czarnego – jęczał starzec. – Musimy zamknąć pieczęć!

– Dorba nie żyje – przypomniała spokojnie magini.

– A prawo krwi? Jego dziedzictwo?

Britta westchnęła ciężko. Jedwab rozdarł się, pod jej palcami.

– Dorba nie ma potomka.

 

 

Usta Czarnego wykrzywiły się w paskudnym uśmiechu. Oddychał ciężko; podpuchnięte oczy, powoli odzyskiwał widzenie zwykłych rzeczy, wracał do niego ludzki wzrok, wychwytywały każdy szczegół twarzy młodziana, który mógł się stać jego zbawieniem lub zgubą. Oblizał spierzchnięte wargi.

– Zbliż się – powiedział, a jego głos był bardziej jak syk. – Nie bój się, synu Dorby. Podejdź do mnie. Niech ci się przyjrzę.

Kurio postąpił krok do przodu, nie więcej. Emanowała od niego ogromna moc. Niemal namacalna. Mógł go wykorzystać, użyć do swoich celów. Ten potężny bękart mógł stać się trzonem jego nowej armii. Ale był też tym, co mogło go wpędzić z powrotem do jaja. Zabić czy przygarnąć

– Zbliż się, synu Dorby.

Zabić czy przygarnąć?

Pył i piasek. Szare podłoże rozciągało się po horyzont, jedynie gdzieniegdzie monotonię krajobrazu ubarwiała jakaś wydma, budowana i znów rozwiewana przez dmący bezlitośnie wiatr. Skugga szedł w stronę, którą wskazywało przejaśnienie na dziwnym, przypominającym szkło firmamencie. To był jego jedyny punkt odniesienia. Lecz od jakiegoś czasu powziął pewne podejrzenie, które coraz bardziej nie dawało mu spokoju. Światło krąży, a razem z nim i on. Nie mógł posłużyć się czarami. W dzikiej furii zużył cały zapas mocy, rzucając na oślep zaklęcie za zaklęciem, w desperackiej próbie powrotu do świata, który znał. Dwa razy się nie zmartwychwstaje, pomyślał. Człowiek, który był cieniem, upadł na kolana i pierwszy raz od wielu lat zapłakał.

– Co to? – Chłopak niczym zahipnotyzowany wpatrywał się w olbrzymi, czarny kryształ wiszący u pasa maga. Cięty w rozetę brylant wydawał się pulsować, niczym wprawiany w ruch kowalski miech. Lub serce. Wyrwane przed momentem z piersi i bijące ostatkiem sił.

Młodzieniec wzdrygnął się na tę myśl.

– Podoba ci się? – Twarz Czarnego zaczęła zmieniać się. Usta, podobne grubym, bladym larwom, rozchyliły się, a w szczelinie powstałej między nimi pojawiły się ociekające śluzem pniaki zniszczonych zębów. Dopiero po chwili Kurio zorientował się, że była to próba uśmiechu. Nieudolna. – To… Przypominacz. Tak, to dobre określenie. Przypomina on, że w grze zwanej życiem nie należy planować zbyt wielu ruchów do przodu. Bo sytuacja na szachownicy zmienia się dynamicznie. Jak będziesz grzeczny, nauczę cię robić podobne. Niepohamowany śmiech przerwał jego wypowiedź.

– T–ty słyszy–ysz, co mó–ówisz? – Kurio z radości nie mógł złapać oddechu. Po chwili uspokoił się. – Spójrz na siebie. Jesteś tylko cieniem tego, kim byłeś. A nawet wtedy zwykła, choć nieco uzdolniona dziewka pokonała cię i ośmieszyła. Stoisz tutaj dumny i taki mroczny, lecz bacz na to, z kim mówisz. Jam jest synem Dorby! – ostatnie słowa chłopak wykrzyczał.

Na twarzy Czarnego zagościł uśmiech, jeszcze paskudniejszy od poprzedniego. Decyzja została podjęta.

 

 

Gdzieś w samotnej chacie starzec, którego oczy kiedyś widziały zbyt wiele, a potem odmówiły patrzenia na cokolwiek, złapał się za serce i upadł na krzesło.

– Jesteśmy zgubieni – wyszeptał.

 

 

– Na dziewiczą piczkę bogini, czyście powariowali? – Britta wyglądała jak wcielenie furii. Z oczu sypały jej się skry, a Edgar pomyślał mimowolnie, że tylko w takich chwilach ta pucułowata kobieta jest piękna. I śmiertelnie groźna, jak królewska kobra. – Czy wasze słabowite mózgi już kompletnie przeżarte zostały francą i syfem? Jak mogliście mi o tym nie powiedzieć?

Starzec, który przekazał informacje, wyglądał jak skamieniały, więc to Edgar musiał przejąć na siebie ciężar rozmowy.

– Tu chodziło o bezpieczeństwo chłopca. Do diaska, przecież Czarny to twój brat.

– Ty śmiesz mi to mówić? – zaśmiała się – Po tym, co zrobił Skugga jesteś ostatnią osobą, która ma prawo mi coś zarzucać. Mój brat. Dobre sobie. On wie, co robiłam przy zamknięciu. Będę pierwszą, po którą przyjdzie. Już mogę zacząć się żegnać z życiem. – Ramiona opadły jej w geście rozpaczy i znów była małą, brzydką Brittą, której olbrzymiej mocy nikt się nie spodziewał. Edgarowi prawie zrobiło się jej żal.

– Jeszcze nic straconego. Czarny nie ma pojęcia o Kuriu. Musimy tylko dotrzeć do dzieciaka, nim będzie za późno.

– Genialnyś – powiedziała z przekąsem – od początku naszej rozmowy próbuję go zlokalizować. Zbierz grupę uderzeniową, wylatujemy natychmiast.

Mag nie musiał, a nawet nie powinien słuchać jej rozkazów. Lecz postanowił zapomnieć o tym na moment.

 

 

Czarodzieje, lecący w formacji klucza i ściskający kurczowo między udami miotły, przypominali żurawie. Z ziemi nikt nie rozpoznałby grupy uderzeniowej, składającej się z kilkunastu magów, arcymagów i uczniów, którym przewodzili Britta i Edgar. Kobieta, dojrzawszy cel podróży, skierowała przednią część kija niemal pionowo w stronę podłoża i spikowała niczym sokół na ofiarę. Nikt nie powtórzył tej brawurowej ewolucji, więc magini miała chwilkę, nim Edgar spokojnym ślizgiem wylądował koło niej. Cała polana pokryta była krwią i malutkimi kawałkami mięsa. Po bliższym przyjrzeniu, można było rozróżnić poszczególne organy i części ciała.

– To koniec – westchnęła cicho Britta.

Mag podniósł coś, co przypominało mu palec.

– Jesteś pewna, że to ten dzieciak? – zapytał.

Britta spuściła wzrok i pogrążyła się w myślach. Wciąż nie dawała jej spokoju treść listu pozostawionego przez Kuria. Zanim zmięła kartkę, zmieniła wypisane słowa i pogrążony we wściekłości Edgar, skutecznie nabrał się na prostą sztuczkę. Teraz musiała zacząć działać według instrukcji. Skugga doskonale przewidział wstępne działania magów, dlatego też była przekonana, że nie omylił się w pozostałych kwestiach.

Edgar zniecierpliwiony milczeniem Britty powtórzył zadane pytanie.

– Britta! Czy to ten dzieciak?

– Tak – odpowiedziała ściszonym głosem. – Edgar?

– Co takiego? – niemal krzyknął zirytowany. Zamiast gadać, powinni zacząć działać. I to szybko.

– Przepraszam. – Britta uniosła ręce i wypowiedziała krótkie zaklęcie podarowane jej niegdyś przez Skuggę. Oczy Edgara zaszły mgłą, a jego ciało owinął przezroczysty, niebieski kokon. Magini poczuła moc odbieraną arcymagowi i wtedy usłyszała krzyki. Rozległ się pierwszy huk wycelowanego w jej stronę zaklęcia. Nie musiała się bronić. Paraliżująca wiązka została przechwycona przez kokon i zaklęcie trafiło w Edgara. Drugi z nierozważnych magów posłał w jej stronę kulę ognia, a kolejny poszedł za jego przykładem. Oba pociski skręciły w stronę nieprzytomnego Edgara. Głupcy! Pomyślała Britta i jednym gestem zdmuchnęła obie kule, zanim dotarły do celu. Jej moc stawała się coraz większa. Nawet dziesięć takich zaklęć mogła w jednej chwili zneutralizować. – Głupcy! – wykrzyknęła. – Nie rozumiecie, iż nic nie możecie zrobić?Magowie nie wykonali żadnego ruchu, lecz dłonie mieli przygotowane do ataku. – Możecie mnie dopaść jedynie po zabiciu Edgara. Nie mogę do tego dopuścić. Britta wypowiedziała drugie zaklęcie i zniknęła wraz z Edgarem, z oczu czarowników. Na polu przez długą chwilę panowała cisza.

 

 

Drzwi uderzyły z hukiem o ścianę. Do pomieszczenia wszedł starzec. Jego wisząca niczym worek szata skrywała samą skórę i kości. Dyszał gwałtownie i sprawiał wrażenie doszczętnie wyczerpanego. W końcu starzec zachwiał się i upadł na drewnianą podłogę. Tasris klęknął przed nieznajomym i spojrzał w jego mętne oczy.

– Bufa! – krzyknął nie ukrywając zdziwienia. – Co ty tu robisz do cholery?

– Kurio – wydyszał starzec. – Kurio jest w rękach Czarnego.

– Tasris pomógł starcowi stanąć na nogi, po czym posadził go w fotelu.

– Skąd to wiesz? Miałeś wizję? Poza tym Kurio powinien być z tobą!

– Tak. Lecz musiał odejść.

– Jesteś pewien swojej wizji? Wiesz, że nie zawsze się sprawdzają – przypomniał Tasris.

– Tym razem jestem pewien – powiedział Bufa. – Ale to nie jedyne zmartwienie. Britta pojmała Edgara. Kilka chwil temu teleportowała się w miejsce przebywania Czarnego.

Tasris przechadzał się to w jeden kraniec gabinetu, to w drugi. W końcu zatrzymał się za plecami starca.

– To wszystko co masz mi do powiedzenia? Jakieś inne wizje? To bardzo ważne, Bufa. Jeżeli masz rację, to znaleźliśmy się w śmiertelnym położeniu.

– Nic więcej nie mam ci do powiedzenia. Powinniśmy jak najszybciej ostrzec resztę magów.

– Oczywiście – odparł Tasris. – Skugga spisał się lepiej niż myślałem.

Bufa znieruchomiał i jego serce ponownie na chwilę stanęło.

– Co…

Nie zdążył powiedzieć nic więcej, gdyż ostrze przecięło miękką tkankę i chlusnęła ciemna, tętnicza krew. Tasris uśmiechnął się szyderczo, gardząc naiwnym starcem.

 

 

Kurio siedział oparty o ścianę. Nie mógł wstać, gdyż Czarny unieruchomił go za pomocą czarów. Owinął szmatą kikut uciętego palca. Rana nie krwawiła już obficie, ale dotkliwy ból był niemal nie do wytrzymania. Lecz nie ból martwił go najbardziej. W drugim końcu pomieszczenia, Skugga wypowiadał zaklęcia nad krwią w czarnej misie. Chłopak czuł kwaśną woń, powodującą zawroty głowy. Chciało mu się zwymiotować, ale z całych sił powstrzymywał mdłości. Nagle powietrze zawirowało i rozbłysło niebieskie światło. Pojawiła się pulchna kobieta i mężczyzna we wnętrzu przezroczystego bąbla. Czarny zapowiedział wcześniej ich przybycie. Kobieta spojrzała na niego.

– Czy ty jesteś synem Dorby? Czarny cię nie zabił?

Czarny uśmiechnął się pod nosem.

– Och, przecież nie zabiłbym go zanim nie zobaczy, jak jego świat pogrąża się w chaosie.

– Co planujesz Czarny? Nadal myślisz, że nam się uda? Magów jest zbyt wielu. Lada moment nas odnajdą i zabiją. Nie odzyskałeś w pełni mocy. Zbyt szybko zacząłeś działać.

Czarny zbył jej słowa machnięciem ręki, po czym zanurzył czubek wskazującego palca we krwi Kuria.

– Zabawne są twoje słowa, siostrzyczko – powiedział z pogardą. – Wszystko idzie po mojej myśli.

– Gdzie jest Skugga?

Czarny oblizał krew z palca. Jego ciało przeszedł dreszcz. Siedzący pod ścianą Kurio nie wytrzymał i zwymiotował na podłogę.

– W nieco mniej przyjemnym miejscu – odparł Czarny. – Już nigdy więcej go nie zobaczymy. Ma jeszcze jedno zadanie do wykonania. Zapewniam cię, iż niedługo zrobi się naprawdę ciekawie.

 

 

Skugga otrzymał sygnał. Krew Kuria została przelana. Teraz musiał przekroczyć granicę między światem żywych i umarłych. Pragnął uciec, ale ostatecznie od początku wiedział, iż to nie będzie możliwe. Ruszył w głąb wirującej przestrzeni. Niebawem ujrzał setki cieni podobnych do niego. Skierował myśl w kierunku jednego z nich. Poczuł kontakt i dążył do celu niczym ślepiec trzymający się sznurka. Minęła godzina, dwie, a może cała wieczność. Czas w zaświatach rządził się całkowicie różnymi prawami. W końcu jednak poczuł duszę pałającą do niego nienawiścią. Skugga zatrzymał się i użył mocy przekazanej mu przez Czarnego. Cień jakby się rozmył, a Skugga wraz z nim. Cień przekroczył granicę i wstąpił do świata żywych. Skugga przestał istnieć w obu światach.

 

 

Skorupa pękła i z wnętrza wydobyła się pomarszczona ręka. Potem następna. Obie rozłupały całe jajo. Nagi, pokryty śluzem mężczyzna przeszedł dziesięć kroków, po czym upadł i zaklął. Nie pamiętał jak się tu znalazł, ale ostatnie wspomnienie jakie mógł przywołać, to moment jego śmierci.

Ja umarłem…

Zaczął widzieć twarze, które znał z pierwszego życia. Pamiętał jak ci ludzie umierali.

Odrodziłem się…

Walczył z Czarnym. Doskonale to wiedział.

Muszę ich zniszczyć…

Teraz musiał mu pomóc.

Zabiję, zabiję, zabiję…

Czarny! Czarny go uwolnił. Czarny nim zawładnął. Dorba ruszył w kierunku, z którego przywoływał go Czarny.

Życie nie jest łatwe. Nie kiedy myślałeś, że już nigdy go nie doświadczysz. Dorba na nowo uczył się stawiać kroki. Lewa, lewa, prawa. Noga ciągnięta za nogą. Jak działają te pieprzone stawy? W górę, jeszcze troszeczkę. Znowu upadek. I promieniujący ból, gdy delikatne ciało gwałtownie spotyka się z zaostrzonym kamieniem. To ból jest najgorszą niespodzianką. Stale musiał przypominać sobie, żeby oddychać. Lecz szedł w stronę zewu silniejszego niż wszystko, czego do tej pory doświadczył. Pan wzywa, sługa musi wysłuchać. A gdy spełni swoje zadanie, znów uwolni się od wszystkiego. Byle przezwyciężyć cierpienie.

 

 

Britta patrzyła rozszerzonymi oczami na poranione, chodzące zwłoki, w których z trudem rozpoznała jednego z najpotężniejszych magów znanego świata.

– Jak… jak udało ci się pokonać prawdziwą śmierć? – wysyczała w stronę Czarnego, patrzącego z dumą na swoje dzieło. – Czemuś go przyzwał?

Jej sytuacja wydawała się być z minuty na minutę coraz gorsza. Edgar nie dawał znaku życia. Kurio, wpatrzony w kikut palca, wpadł w podobne katatonii otępienie. Kobieta przestawała wierzyć w rychłą akcję ratunkową. „Mają nas za współspiskowców”, pomyślała. A jej brat okazał się potężny. Potężniejszy nawet od śmierci. Jakby na potwierdzenie tego faktu Dorba właśnie dotarł do pomieszczenia, w którym przebywali.

Czarny zignorował maginię, całą swoją uwagę poświęcając przybyszowi.

– A więc jesteś już. Moją siostrę i to ścierwo już znasz. Ale pozwól, że przedstawię ci twojego syna. Chyba nie dane było wam się poznać. – Jego śmiech brzmiał niczym gra smyczkiem na zardzewiałej pile. Britcie ciarki przeszłyby po plecach, gdyby nie fakt, że odkąd tu przybyła, dreszcze lęku nie opuszczały jej nawet na sekundę. Trupie oczy Dorby nie zmieniły wyrazu. Jakby nie rozumiał tego, co się wokół mówi.

– Brakuje nam tylko jednego człowieka, by koteria największych na świecie magów spotkała się w komplecie. Rozgośćcie się i uzbrójcie w cierpliwość. – Uprzejmość nie pasowała do Czarnego. Magini pomyślała, że to jest najbardziej przerażające w całej sytuacji.

 

 

Tasris patrzył na zgromadzenie Rady Arcymagów z obrzydzeniem. Głupcy, ich świat płonie, a oni miast działać, organizują szopkę. Chcą przedstawienia, to je dostaną.

Rozpoczął Ardves.

– Od wielu lat mówiłem, że ta ladacznica przywiedzie nas do zguby. Krew nie woda, ród Tankarenów to zdradzieckie psy. – Splunął na posadzkę, która i bez tego nie była dobrym przykładem jakości usług świadczonych przez zamkową służbę. – Suka i jej brat połączyli siły.

Jakiś pomniejszy klakier którejś z Potęg Północy wyrwał się przed szereg.

– Wnioskuję o wykluczenie Britty z grona Rady, ogłoszenie jej renegatką i wreszcie natychmiastowy wyrok śmierci – wykrzyczał.

Tasris śmiał się, gdy magowie jeden przez drugiego zaczęli przekrzykiwać się i popierać wniosek. Tylko na to było ich stać? Czar przygotował sporo wcześniej i trzymał w ukryciu, czekając na odpowiedni moment. Starczyło tylko wyszeptać zaklęcie i pozwolić delikatnie płynąć mu po palcach, a potem teleportować się, by nie patrzeć na piekło, które z pewnością rozpęta się niebawem. Zaklęcie powoli rosło w siłę. Zaklęcie stawało się coraz wyraźniejsze i przepełnione mocą. Tasris wiedział, że już teraz nie może się cofnąć, Arresh niczym pajęczyna rozrastał się w jego ciele, duszy i umyśle, krwawymi nićmi splatał ze sobą całą moc, jaką mag kiedykolwiek posiadał. Nie było odwrotu ze ścieżki śmierci. Raz podjęta decyzja wiązała się z dopełnieniem rytuału do końca, bądź też śmiercią, rzucającego zaklęcie. Mag szeptał słowa w starożytnym, prawie już zapomnianym języku. Z początku ledwie poruszał ustami w obawie, że któryś z bystrzejszych czarodziei zorientuje się w sytuacji, potem jednak dał się ponieść zaklęciu. Bariera, którą otoczył się na samym początku snucia zaklęcia, zapewniła mu bezpieczeństwo i spokój, a tego drugiego potrzebował, jeśli chciał poprawnie wyrecytować wersy Arreshu. Stał z zamkniętymi oczyma, nie widział więc, jak najpierw kilku magów, a potem już prawie cała zgromadzona w auli Rada, rzuca w niego rozmaite zaklęcia. Jednego nie można było im odmówić – fantazji. Z czarodziejskich dłoni ulatywały ogniste kule, wirujące i skrzące się wszystkimi barwami tęczy, snuły się widmowe węże, kłębiły opary, pęczniały łby wielkich istot podobnych do kałamarnic. Gdzie indziej efekt nie był taki widowiskowy, bo magowie rzucali tylko zaklęcia psychiczne – wkradające się do umysłów mieszacze, zapomniki, żywiące się ludzkimi uczuciami hummoniby przywierały do bariery otaczającej Tasrisa i spalały się w mgnieniu oka. Panował chaos. Nie przypominali już dumnych i rozważnych czarodziei, jakimi byli do niedawna. Długie, purpurowe i szare szaty powiewały w ogromnej auli, poruszane magicznym wiatrem. Krzyki, intonacje, inkantacje i formuły mieszały się z przekleństwami. Zawodziły wszelkie próby powstrzymania Tasrisa. Coraz więcej było i takich, którzy wykorzystawszy cały arsenał zaklęć zaczęli wpadać w panikę. Niewielu zwróciło uwagę na fakt, że każdy rzucony czar rozpływał się, lecz nie znikał. Niczym ledwo widoczny dym unosił się pod samą kopułę auli. Wsiąkał w mury starożytnego budynku i wypełniał go mocą. Nikomu z zebranych, nawet samemu Tasrisowi, nie przypomniała się historia tego miejsca. Marmurowa aula powstała jeszcze w czasach, gdy magowie nie znaczyli wiele i dopiero odkrywali swoje moce. Jej przeznaczenie zostało zapomniane, podobnie jak pierwotna nazwa – Kedreh Tertam. Ostrze ziemi. Miecz, dla którego pojęcie dobra i zła nie istniało, zapadło w sen przed wiekami. To magowie do tego doprowadzili, korzystali z zasobów energii i choć sami nie byli tego świadomi, pobierali moc z jednego i tego samego źródła. Magia rozpierzchła się po świecie, rozdrobniła na każdą istotę, która choć w najmniejszym stopniu potrafiła ją przyzwać. Nikt nie podejrzewał, że cała moc stanowi całość. Ostrze ziemi. Teraz ta potęga wracała do swojego źródła. Wnikała w marmurowe ściany, wypełniała drobne pęknięcia, drobnymi kanalikami spływała do wnętrza ziemi. Gromadziła się w jednym punkcie i zbierała informację. Cała wiedza o świecie, każde wydarzenie, wspomnienie skupiło się w przedwiecznej materii. Kedrah Tertam potrzebował tylko jednego.

 

 

Broo znalazł się w radzie tylko dzięki pozycji swojego ojca. Teraz, patrząc na to, co działo się w zamkniętej auli, żałował, że nie jest synem kogoś innego. Magia nigdy nie przychodziła mu z łatwością, lecz stołek w radzie to posada, na której więcej zyskiwał, niż tracił. Nie starał się już zachować pozorów. Gdy rozpoczął się ten cały jarmarczny pokaz rozmaitych zaklęć, Broo schował się pod jedną z ław. Wolał uniknąć trafienia jakimś zbłąkanym zaklęciem. A było ich sporo, bo zdawało się, że Tasris jest celem nieosiągalnym. Głos pojawił się nagle. Z głębi ziemi. Spod brudnej i zniszczonej kamiennej posadzki dochodził wprost do umysłu Broo.

Zabicie tylu magów nie było prostą sprawą, lecz Tasris korzystał z zaklęcia, które zdawało się być czymś potężniejszym od wszystkiego, z czym się spotkał. Odnalezienie starożytnego czaru, Arreshu, zabrało mu wiele czasu, poznanie prawie martwego języka także. Już wiedział, że najwyższy czas się teleportować. Uciec z miejsca, gdzie za chwilę rozpęta się piekło. Znaleźć się obok tego, którego stronę wybrał. Nie widział innej możliwości, Czarny stawał się coraz silniejszy, a tylko do takich należy przystawać. Zwycięzcy są najlepszym towarzystwem. Nie mógł się jednak powstrzymać. Chciał zobaczyć miny choćby kilku członków rady, co prawda czuł ich strach i przerażenie, ale to nie to samo co widzieć. Otworzył oczy. Zdziwił się. Tuż przed sobą zobaczył kogoś, kogo najmniej się spodziewał. Niewysoki chłopak stał tuż obok. Mag widział tylko poruszające się usta młodzieńca. Zaniepokoiło go nieobecne spojrzenie chłopaka. Gdy poczuł ukłucie pod żebrami, zrozumiał swój błąd.

Szept był wyraźny. Nie była to prośba czy błaganie a rozkaz. Istota z głębi ziemi wymagała jednego. Bezwzględnego posłuszeństwa, w zamian obiecywała nagrodę. Nawet bez tej obietnicy Broo zrobiłby, co mu kazano. Wolno zbliżał się do Tasrisa stojącego w centrum auli. Inni magowie okrążyli arcymaga i rzucali zaklęcia. Przestali, gdy zrozumieli, na jaki pomysł wpadł Broo. Niektórzy dopiero teraz uświadomili sobie, że to może być ich ostatnia nadzieja. Broo miał Tasrisa na wyciągnięcie ręki. Tyle potrzebował. Długi sztylet zalśnił w drżącej dłoni chłopca. Nie zawahał się jednak nawet, gdy arcymag otworzył oczy. Bez trudu przebijając się przez magiczną barierę wbił ostrze w podbrzusze zaskoczonego Tasrisa. Wszystko ucichło. Nawet jęczący, pozbawieni do tej pory nadziei młodzi członkowie rady wpatrywali się w Broo. Stojący w pobliżu starzec Thorn Gonda, jako pierwszy krzyknął radośnie, gdy ciało Tasrisa opadło na kamienną posadzkę.

– Oto bohater! Wiwat!

Zawtórowali mu inni.

Nagle ryk niczym odgłos wydobywający się z miliona gardeł ukrócił radość. Cała aula zatrzęsła się i wypełnił ją smród gnijących ciał. Ich własnych ciał, lecz to do nich dotarło na ułamek sekundy przed śmiercią. Wszyscy rozpadli się niczym usypane z piasku babki, które po utracie wilgoci tracą swój kształt. To nie był czas bohaterów. Przedwieczna istota została uwolniona. Będąc jednocześnie ładem i chaosem miała już swój cel. Chciała odebrać całą moc, która była niegdyś jej częścią. Bez podziału na dobrych i złych, na godnych i parszywców. Kedrah Tertam, początek wszystkiego, niczym ogromna burzowa chmura wypłynął na powierzchnię.

 

 

W jednej chwili poczuli to samo. Przerażenie malujące się na twarzach tak potężnych ludzi mogło, a nawet musiało coś znaczyć. Nawet Czarny, którego człowieczeństwo już dawno stało się wspomnieniem musiał sprawdzić swoje portki.

Kiedy dwójka magów opuściła towarzystwo Britty, ta usiadła i zalała się łzami. Poczuła wielkie ukłucie w sercu i nie zdawała sobie sprawy jak bardzo te spotkanie wpłynęło na jej psychikę. Bała się też decyzji, którą niebawem będzie musiała podjąć.

 

 

– Tasris nie żyje. Jest pierwszą ofiarą rzezi, która się zbliża. – Czarny stwierdził z pewną oziębłością w głosie. – Nie umarł na marne. Wiemy, że rada jest słaba. Nie jest silniejsza od nas. Są zaskoczeni i przestraszeni co negatywnie wpływa na strukturę rzucanych przez nich zaklęć. Potrzebujemy więcej ludzi… – stwierdził pewnie i zmierzył wzrokiem Dorbę.

– Jesteś pewny? – Dorba rzucił pytające spojrzenie w kierunku Czarnego – Miałem na myśli… czy jesteś pewny, że muszą to być ludzie?

– Mów dalej…

– Potrzebujemy armii zdechlaków, na których nie stracimy. Wiesz co mam na myśli, nie możemy narażać potęgi naszych magów, oni mogą przydać się później.

– Od kiedy parasz się nekromancją? – parsknął rechotliwym śmiechem.

– Nie znasz mnie? Jestem… kreatywny – rzucił w stronę Czarnego demoniczny uśmiech i ruszył przed siebie w kierunku lasu.

Las był ciemny, a powietrze między drzewami wilgotne. Grunt pod zdawał się bardzo niepewny. Był to znak, że Dorba i Czarny zbliżali się do bagien. Między drzewami świstał ponury wiatr. Widoczność była ograniczona, a żaden z magów nie chciał dawać nikomu znać o swojej obecności, im dłużej byli niewidoczni, tym bardziej bezpieczni mogli się czuć.

– To tu… czuje to – Dorba rozejrzał się po jeszcze bardzie gęstniejącym lesie.

– Co? O czym mówisz?

– Tu znajduje się mogiła. Czuje odór zwłok.

Dorba odkaszlnął chrapliwie i splunął krwią na pień jednego ze starych drzew. Upadł na kolana, biorąc na palec krew umazał sobie dziwny symbol na czole. Zaczął wymawiać formułę, która odbijała się między drzewami.

Czarny stał z boku przyglądając się w zadumie. Nie znał formuły, nigdy nie maczał palców w nekromancji aczkolwiek mógł pomóc swoją obecnością w wypełnieniu rytuału większą mocą. Upadł więc naprzeciw. Skrzyżował ręce na piersiach i zaczął szeptać zupełnie odrębną formułę. Dorba czuł jak napływa do niego siła z zewnątrz. Czuł potęgę, która bez wątpienia była w stanie przywołać każde ciało leżące pod nimi. Drzewa znajdujące się najbliżej nich zaczęły się rytmicznie kołysać za pośrednictwem magicznej, niewidocznej aury. Spłoszone zwierzęta zaczęły uciekać od epicentrum nieznanej im siły. Ptaki opuszczały gałęzie drzew ze skrzekotem odlatując. Dorba przypomniał sobie swoją dawną siłę i przyjemność, którą czerpał ze swoich chorych zainteresowań. Grunt pod drzewami zaczął pękać. Korzenie drzew wychodziły na zewnątrz. Pnie zaczynały pękać, a uginające się gałęzie wydawały z siebie ponure jęczenie. Pierwsza kończyna wysunęła się ślamazarnie. Była pokryta obszarpanym materiałem, który nie rozłożył się przez ten czas. Trupy nie były za życia żołnierzami, było to zwyczajne chłopstwo, bez umiejętności wojaczki – ale tego było im potrzeba. Nie chodziło o jakość armii a o jej liczebność. Z czasem pod drzewami zaczynały pokazywać się nowe trupie i kościste twarze. Dorba wstał i rozejrzał się po wezwanych. Westchnął głęboko napawając się smrodem armii.

– Jesteś chorym człowiekiem – zaśmiał się Czarny.

– Może właśnie dlatego się dogadujemy. – odpowiedział z pewną powagą – czuję namiastkę wróconego życia każdego z nich. Czuję, że brakuje im uczuć. Czuję silną więź umysłową, wykonają każde moje polecenie. To początek końca… początek końca. – dwa ostatnie słowa odbiły się tajemniczym i mrocznym echem po lesie wraz z mlaskaniem i charczeniem stojących na nogach trupów.

 

 

Kedrah Tertam rosło w siłę. Amorficzny kształt uniósł się wysoko nad ruinami gildii i zawisł na tle bursztynowych chmur. Dzień zbliżał się ku końcowi, a wraz z nim świat jaki był znany. Każdy człowiek i zwierze wyczuwało niebezpieczeństwo.

Gdzieś na wschodzie, w oddalonej wiosce, w kołysce zapłakało dziecko. Żadna pociecha i ciepło kochającej matki nie zapewniło dziecku bezpieczeństwa. Serce matki biło szybko ogarnięte nieokreślonym lękiem.

Gdzieś w lesie, jeleń zawył przeciągle wzywając resztę stada. Wiatr zakołysał trawą, a dźwięk kopyt rozniósł się wokoło. Przerażone zwierzęta uciekły w głąb lasu, gdzie zawsze mogły czuć się bezpieczne. Lecz nie tym razem. Szeroko otwarte oczy i pilnie nadstawione uszy wypatrywały nie drapieżnika, tylko pradawnej mocy, której były świadome, mimo iż były pozbawione magii.

Wysoko pod sklepieniem chmur szybował jastrząb wypatrując zbłąkanego królika. Po wielu minutach wyczekiwania dostrzegł pożądany ruch w polu, przyjął pozycję do zanurkowania, po czym runął w dół za ofiarą. Wtedy poczuł ukłucie w sercu i stracił stabilność lotu. Opór powietrza wykręcił skrzydło ptaka, który teraz mógł się tylko przyglądać ucieczce królika i zbliżającej się w zawrotnym tempie ziemię. Wzrok ptaka zaszedł mgłą, gdyż dzięki małej iskrze magii zawdzięczał niespotykaną ostrość widzenia. Ptak spadł w wysoką trawę, łamiąc skrzydło. Nie umarł od razu. Czekała go długa i bolesna śmierć.

Pewien czternastoletni chłopiec, który nie był jeszcze świadomy swych olbrzymich mocy, osunął się na kolana pod wpływem zawrotów głowy, pośrodku utwardzonej kamieniami drogi. Poczuł kiełkujące ziarno smutku, drążące pustkę po czymś ,czego nie zdążył poznać, a czego już nigdy nie odzyska.

W ruinach zamku, przed którym ostrzegali swoje wnuki zatroskani dziadkowie, pulchna kobieta złapała się za serce, które zatrzymało się na niebezpiecznie długą chwilę, po czym zaczęło bić szaleńczym rytmem. W miejscu, gdzie od niezliczonych lat wyczuwała swą energię, teraz nie mogła odnaleźć nic prócz bezkresnej pustki. Każda próba dosięgnięcia mocy kończyła się porażką. Zdolność rzucania czarów przeminęła jak nieustająca młodość, o ile magia w jej wnętrzu nie powróci.

Mężczyzna tkwiący przez długie godziny we wnętrzu pułapki, upadł na plecy przebudzając się brutalnie ze snu pozbawionego obrazów. Usiadł na zimnej podłodze i pomasował zraniony tył głowy. Usłyszał płacz kobiety, która znał niemal od dziecka. „Przepraszam.” Usłyszał w myślach ostatnie jej słowa, gdy niespodziewanie uderzył w niego strumień niebieskiego światła. Ona go pojmała. Ona zdradziła całą radę i powinna zapłacić za swoje czyny. I wtedy poczuł smutek, który mógł się zrodzić jedynie w obliczu niewyobrażalnie dużej straty. To jego moc rozpłynęła się niczym poranna mgła przed promieniami słońca. Choć był mężczyzną, jego oczy zaperliły się od łez.

Siedzący pod ścianą dorastający chłopiec, nie mógł pozbyć się zdziwienia kiedy ujrzał rozpływającą się w powietrzu niebieską bańkę, która ostatecznie znikła całkowicie w mrokach komnaty. Kobieta i mężczyzna wyglądali na całkowicie zdruzgotani, jakby dowiedzieli się o śmierci swoich najbliższych. Chłopak pokrywał w nich nadzieję na ocalenie. Jeżeli oni nie mogli stawić czoła niebezpieczeństwu, już nikt ich nie uratuje. Kiedy rozmyślał o niespodziewanej reakcji magów, poczuł to co oni. Choć na niższym, pierwotnym poziomie, nie tak dotkliwym i bolesnym, lecz poczuł niewyjaśniony lęk. Pragnął się schować w najciemniejszy kąt, by uniknąć niebezpieczeństwa. Jego ciało przeszedł dreszcz.

Kedrah Tertam zebrało już niemal całą magię, która znajdowała się na świecie. Pradawna siła nie przejmowała się cierpieniem i strachem oraz załamaniem równowagi świata, pasożytującego na jej energii. Tylko dwie istoty posiadały duże zapasy magii, niedostępnej dla Kedrah Tertam. Dwie istoty znające śmierć, które ją przezwyciężyły. Jedynie ponowna śmierć udostępni ich moc.

Kedrah Tertam ruszyło na północ. Nie mógł zabijać istot powracających do świata żywych, ale istniał ktoś, kto mógł posiąść całą moc i zabijać dla niego.

 

 

Czarny uśmiechnął się od ucha do ucha. Teraz stał się pewny, że cała rada poszła do piachu. Teraz nikt nie mógł ich powstrzymać. Jego błyskotliwy plan zapoczątkowany wiele lat temu okazał się doskonały w najmniejszych szczegółach. Co za głupcy! Wielcy Edgar i jego przeklęta siostra. Cała rada! Nie mieli pojęcia, że jego śmierć była celowym posunięciem. Tasris zrobił kawał dobrej roboty. Skugga również. Szkoda, że już ich nie zobaczy. Naprawdę wiele im zawdzięczał. Cóż… Nie każdy może być największym. Najbardziej przydatne były zdolności Dorby, który wskrzesi dla niego małą armię umarłych. Dzięki nim będzie mógł zapanować nad przestraszonym ludem, nie brudząc przy tym rąk. Tylko w przypadku silnego buntu użyje swej mocy. Bo kto może go powstrzymać? Kedrah Tertam odbierze najmniejszą cząstkę mocy znajdującą się na świecie. Tylko Dorba i on jej nie stracą. Najpotężniejszy mag Czarny, który niebawem ogłosi siebie królem świata.

Czarny przez wiele lat zbierał informacje na temat pradawnej mocy. Nie raz okupywał to długim cierpieniem i narastającym zwątpieniem, czy to może mu się udać. Jednak z upływem lat nabierał doświadczenia i potężnej wiedzy, gdy w końcu stał się pewien, że wiedział już wszystko i postanowił umrzeć. Tego wielkiego dnia mógł napawać się swoim sukcesem.

– Jak tam nasze chodzące zwłoki?– zapytał oddalonego o kilka kroków Dorbę.

– Nigdy nie byłem w tym najlepszy, ale mogę zagwarantować, że w promieniu pięćdziesięciu kilometrów, wszystkie trupy wyłaniają się spod ziemi i zmierzają w naszą stronę – powiedział Dorba z nieukrywaną dumą. – Kiedy się przemieścimy będę mógł ożywić więcej umarlaków.

– Dobrze. Bardzo dobrze.

Czarny ponownie się uśmiechnął. Umarlaki nie posiadały żadnej mocy. Poruszały się bezmyślnie za pomocą magii i słuchały rozkazów pana. Dorba będzie doskonałym dowódcą jego armii.

Ciekawe co tam u siostry. Myślał Czarny. Biedna nie ma na pewno pojęcia dlaczego kazał jej pojmać Edgara i przybyć do jego tymczasowej siedziby. Ten manewr miał służyć rozproszeniu uwagi rady i przykuć ich do innego problemu, odwracając ich oczy od prawdziwego zagrożenia. Dzięki wysłaniu listu manipulował nią jak szmacianą lalką ciągając za sznurki. Groźba ataku nieuchwytnego Skuggi na niczemu winnych mieszkańców poskutkowała . Dobre lecz naiwne serce Britty nie mogło pozwolić na śmierć bezbronnych ludzi. Następnie jego siostra posłużyła się wskazówkami o zmianie treści listu i użyła potężnego czaru, obezwładniającego wielkiego maga. Idioci nie mieli najmniejszego pojęcia co się kroi.

Czarny triumfował.

 

 

Kurio krzyknął na pogrążonych w rozpaczy magów.

– Co jest z wami!? Przestańcie natychmiast! Ja też się przestraszyłem. Nadal się boję, ale nie załamuję się tak jak wy!

Britta zdławiła z trudnością szloch.

– Nic nie rozumiesz – wydusiła z siebie. – To koniec. Nasz koniec.

Kurio nie potrafił zrozumieć.

– Jaki koniec? O czym ty mówisz. W końcu Edgar jest wolny, więc możecie postawić się Czarnemu.

Edgar nie spojrzał na chłopca. Swe błyszczące nienawiścią oczy skierował w stronę Britty.

– Jak mogłaś mi to zrobić? Jak mogłaś zdradzić wszystkich magów!? – zagrzmiał.

Britta skuliła się. Zmalała pod wpływem zarzutów.

– Nie zdradziłam rady Edgarze. Nigdy tego nie zrobiłam To była największa konieczność. Czarny panował nad wszystkim od samego początku.

– Panował od samego początku? Co masz na myśli? – Edgar pokręcił głową. – Nieważne – powiedział. – Co się dzieje z nami? Gdzie się podziała nasza moc?

Kuria przeszedł kolejny dreszcz. Więc o to chodzi. Pomyślał. To brak magii doprowadził ich do takiego stanu. Ale jakim cudem?

– Nie wiem Edgarze. Ale wiedz, że odczuwam tę stratę tak samo jak ty i nie mam najmniejszego pojęcia co mogło się stać. Jestem pewna tylko jednego. Za tym stoi Czarny, a jeśli my zostaliśmy pozbawieni magii, to…

Nagle ziemia zatrzęsła się.

 

 

Kedrah Tertam dotarło do celu. Szczególna istota znajdowała się kilkanaście metrów pod nim. Ona będzie mogła zabić istoty znające drogę powrotną ze świata umarłych.

Czarna chmura rozświetlana iskrami energii przebiła się przez mury zamku.

 

 

Kamienny odłamek spadł po prawej stronie Kuria lecz drugi uderzył go w głowę. Chłopak zatoczył się i upadł bezwładnie.

„Niedługo wszystko się wyjaśni i to do ciebie będzie należeć decyzja.”

Kurio dokładnie pamiętał słowa starca, który opiekował się nim od dzieciństwa. Staruszek od zawsze miał nakręcone w głowie i prawdopodobnie bredził od rzeczy. Przecież nie mógł nic zdziałać. Nie dostał daru magii. Był nikim w porównaniu do potężnych magów, do których należał jego ojciec.

„Będziesz musiał opowiedzieć się po jednej ze stron.”

A niby, po której ze stron miał się opowiedzieć. To oczywiste, że nie mógł stanąć po stronie Czarnego.

Jakiś czarny, bezkształtny twór pojawił się w komnacie. Niczym duch zawisł w powietrzu skrząc się niezliczonymi rozbłyskami. Kurio chciał uciekać, lecz po chwili zdał sobie sprawę, że nie ma dokąd, że nigdzie nie umknie czarnej mgle.

Britta i Edgar znikli gdzieś za obłokami czarnego dymu. Kurio był pewien, iż stwór przybył po niego.

„Zastanów się co byś zrobił, wybierając między potęgą a dobrem. Między siłą, bogactwem i władzą, a światłem, ładem i harmonią. Wkrótce… wkrótce może ci się to przydać.”

Roziskrzony obłok wniknął w ciało Kuria, który nagle zrozumiał słowa Bufy.

 

 

Rzeczywistość się zmieniała. Niszczona przez Kedreh Tertan powoli się rozpadała i przekształcała w swoją antytezę. Magowie stracili moc, a jej brak szybko, coraz szybciej ich zabijał. Umierali widząc jak otaczający świat ulega zagładzie. Leżąc na podłodze zamkowej komnaty Britta i Edgard nie mieli siły się poruszyć. Nie byli w stanie nawet rozmawiać z opętanym przez Ostrze Ziemi Kuriem. Przeraźliwy ból zagarnął ciała magów, a umysły opanowało bezbrzeżne szaleństwo. W końcu zabrała ich śmierć skracając potworne męki.

W zasadzie nie interesowało tę bezosobową siłę dobro, czy też zło. Jej działania napędzała chęć wzrostu, pochłonięcie i strawienia wszystkiego co ją otaczało. Kurio nie miał szans samodzielnie podjąć jakiejkolwiek decyzji. Został pozbawiony prawa wyboru między dobrem, a złem. W to złudzenie, naiwną iluzją wierzył także Czarny myśląc, że, poprzez Kuria, tajemna moc usłucha jego rozkazów.

Na świecie zapadła ciemność. Słońce zwiędło jak zasuszone pomarańcze i w końcu zniknęło z nieboskłonu. W ciągu zaledwie kilku sekund przeżyło całe swoje życie dziennej gwiazdy, aby ostatecznie zamienić się w podobną do żużlu wypaloną skorupę. Na całej planecie życie zamierało; więdły liście, trawa upodabniała się do suchego rżyska, a zwierzęta i niemagiczni ludzie pogrążali się w głębokim bliskim śmierci śnie. Mrok rozpraszało jedynie srebrzyste lśnienie wydobywające się wprost z ziemi; ona po prostu płakała czując ból wszystkich żyjących na nim stworzeń.

Czarny, kompletnie zaskoczony wydarzeniami, które sam nie tak dawno zapoczątkował, stał podobny do słupa soli i z niemądrym wyrazem twarzy wpatrywał w śpiącego pod drzewem pastuszka.

– To nie tak miało być – w końcu wykrztusił. – Ostrze ziemi jest przecież bezrozumną siłą, której jedynym celem jest pochłonięcie całej magi na świecie. Jest ono jej wypaczeniem, błędem, który powstaje w wyniku bezrozumnych poczynań czarodziejów. Nie może tak po prostu zniszczyć świata.

– Jesteś tego pewien? – stojący obok niego Dorba wyglądał na wściekłego. – Gdy napełnisz wannę, to możesz się w niej wykąpać, ale gdy będziesz wciąż do niej dolewał wodę, to w końcu się utopisz, gdyż zalejesz całą łazienkę.

– Kedreh Tartem jest silne mocą magów, których zabiło, a ich nie urodziło się tylu, aby wyssana z nich moc mogła zniszczyć nasz świat. Zresztą sprawdzałem to. Przed ćwierć wiekiem przejrzałem spisy moc, rejestry magicznych braci i dowiodłem, że cała moc zebrana na świecie nie może poczynić takich szkód. Nie uwalniałbym Ostrza Ziemi, gdybym nie wiedział, że będę w stanie nad nim zapanować.

– Ćwierk wieku temu – warknął Dorba. – Ty idioto! Wiesz ilu magów od tego czasu przeszło inicjacje?! W swoich wyliczeniach przegapiłeś cały złoty wiek magii, gdzie ilość obecnej na świecie mocy uległa niemalże potrojeniu!

– Jesteśmy zgubieni – szepnął przerażony Czarny.

– Niekoniecznie.

– Jak chcesz pokonać, to co jest niepokonane? – spytał zaskoczony.

– W końcu okazało się, że to ja jestem lepszy. Wygrałem naszą rywalizację.

– Wygrasz, jak pokonasz swojego własnego syna opanowanego przez bezrozumną siłę. Jak chcesz tego dokonać?!

– Sam mi podsunąłeś rozwiązanie. Kedrah Tertam, chłonie coraz więcej i więcej i to jest jego podstawową funkcją i celem. Nie lubi przy tym jak mu się przeszkadza. Gdy spotyka wroga kieruje przeciw niemu całą swoją moc i potęgę i nie dba o to ile jej przeznaczyło na pokonanie przeciwnika.

– Chcesz więc pozbawić go siły, ale jak?

– Przeciwstawiając jemu wszystkich zmarłych na tym świecie, których uda mi się obudzić. Nawet nie muszą z nim walczyć. Wystarczy, że on ich spróbuje zniszczyć.

– Nie ma czasu na dyskusję, Dorba. Musimy działać. Ziemia pęka.

Wszystko wokół nich się rozpadało. W ziemi pojawiły się szczeliny, który robiły się coraz większe. Pobliskie góry po prostu zniknęły, jakby ich nigdy nie było. Świat się zapadał. Dorba wiedział co ma robić. Jego zombie ruszyły na łowy.

Mieli nikłe szanse na sukces.

Czas powoli się kończył.

 

 

Rozpierała go wściekłość, nieufność i rozczarowanie. Kurio beznamiętnie przekroczył ciała zmarłych magów. Zdawał się nie widzieć jak zamek zawala się wokół niego zamieniając w stertę gruzów. Zresztą i tą miało niedługo pochłonąć pustka. Jego, prowadzonego przez Ostrze Ziemi jednak nie imała się śmierć. Spadające głazy odskakiwały od kruchego ludzkiego ciała. Nawet nie zdziwił się, gdy zauważył, że potrafi chodzić w powietrzu. Skonstatował jedynie, że zapadła się pod nim podłoga. Kedreh Tertam nie mogła odczuwać smutku, złości, czy też rozczarowania, to Kurio działania tej mrocznej siły tłumaczył na jakże bliskie mu mroczne emocje.

– Zabije was bydlaki! – wysyczał.

Tak, nikt nie powinien mu się przeciwstawiać. Pokaże im swoją potęgę. Kurio, połączony z mrokiem ziemi kolejno niszczył zastępy zombi, a istoty te, sprowadzone bardziej z zaświatów, pochodzące spoza rzeczywistości zamieszkanej przez żywe istoty, nie należały do celów, które łatwo dawały się pokonać. Kedreh Tertam stopniowo traciło siły, ale nie mając porównania, nie czując bólu, nie posiadając poczucia utraty, nie wiedziało, że umiera. Nawet Kurio nie potrafił przetłumaczyć mu swoich obaw. Czuł, że słabnie, ale myślał, że to przez rozpierające go emocje; wściekłość i żal. Jako człowiek wiedział, że to może osłabić każdego maga. Zatem nawet on nie przeczuwał końca swojej potęgi.

 

 

– Przejaśnia się – zauważył Czarny.

Słońce przez moment przypominało przegniłą pomarańcze, ale teraz znowu zajaśniało pełnym blaskiem oślepiając magów. Ziemia goiła swoje rany. Zniknęły gdzieś rozdzierające ją szpary, trawa odzyskała swoją dawną zieleń, a śpiący pod drzewem pastuszek się obudził.

– Nie zaszliśmy daleko – dodał. – Ale, Dorbo, myślę, że ocaliłeś świat.

– On tu jest. Mój syn.

Stał przed nimi; mały wściekły bóg wszystkich magów. A przynajmniej tak myślał. Znowu coś przegapił. Tym razem odrodzenie świata. Co prawda już bez magów. Poza tą trójką żaden inny czarodziej nie ocalał. Zresztą w zataczającym się ze zmęczenia Kuriu również nie pozostało wiele magii. Pozostałości Kedreh Tertam powoli wysączały z niego wsiąkając w chłonną, tętniącą życiem ziemie. Tam było jej miejsce, leże, które ta istota tak ukochała.

– Jesteście już martwi – rzekł Kurio.

– Trzeba go zabić – stwierdził Czarny i zaczął formować zaklęcie.

– Nie możesz! – krzyknął Dorba i odbił rzucony przez maga czar.

– Nieeee…! – ten krzyknął i to były jego ostatnie słowa.

– Chciałeś jakiś dom zburzyć? – spytał Dorba, w zasadzie sam siebie, gdyż mówił do wypalonej w ziemi dziury.

– Zginiesz – szepnął chłopiec stojący tuż za nim i spróbował rzucić na maga zaklęcie. Był jednak już zbyt słaby, aby chociaż drasnąć swoim czarowaniem tak potężnego czarodzieja.

– Jak sobie życzysz – odparł Dorba, a następnie z całej siły uderzył go pięścią w twarz posyłając wprost na ziemie. Kurio na dłuższą chwilę stracił przytomność. Dorba przysiadł obok niego i czekał. Miał nadzieje, że odzyskał syna.

 

 

– To już koniec, możemy iść – stwierdził Dorba.

Kurio trzymał się za twarz. Z rozbitej wargi leciała mu krew.

– Musiałeś mnie bić? I tak bym tobie nic nie zrobił.

– A ja tobie. Nie ma już magii na naszym świecie. Ostatnie jej zasoby zniszczyliśmy bezrozumnie z sobą walcząc. Wszyscy magowie oprócz nas zginęli. A my już nie jesteśmy magami.

– Więc czym jesteśmy teraz?

– Ojcem i synem – Dorba się uśmiechnął. – I to nam powinno wystarczyć.

Koniec

Komentarze

Proszę o komentarze do naszego wspólnego dzieła.

Dałbym 7, ale nie ma :)
Jak ktoś oceni na mniej niż 5 bez uzasadniającego komentarza to dostanie ode mnie w prezencie bana ;)

BRAWO!

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Dzięki, o Wielki :)

 Dorzucam 6 do kolekcji:P

Dobra, zaryzykuję tego bana... ;)

Ale co to, Robert zapomniał wymienić współpiszących? Oj, nie dobry...

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Beryl! "Niedobry" piszemy razem. MAM CIĘ!:D
To co z tym Komandosem będzie? Podać adres? 

Tutaj się nie liczy :)

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

To i ja dorzucę nam 6 ^^

Robert, jeśli coś trzeba uzupełnić (na przykład lista uczestników) to mi prześlij - uzupełnię

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Ha, no pewnie, że trzeba, bo się czuję pominięty xd

A tak serio to nawet nie doczytałem tego do końca... ;]

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Uczestniczy opowieści w odcinkach podawani w kolejności prezentowania swoich pierwszych odcinków:

RobertZ

Nathicana

meksico

Geralt16

beryl

Selena

Raezes

Uajkoniak

a.k.j

pyrek

Cholerne formatowanie. Jakbym kogo pominął, to wołać.

RobertZ
Nathicana
meksico
Geralt16
beryl
Selena
Raezes
Uajkoniak
a.k.j
pyrek

Witam.

Przeczytałem Wasze wspólne dzieło. Początek jest intrygujący, narodziny z jaja jak w alchemicznych traktatach - robi wrażenie. Potem Britta - wspaniały babsztyl, uśmiałem się, czytając o jej nieszablonowej urodzie. Słownictwo moemntami też ma urocze. Arcymag Czarny też niczego sobie. Brittcie nie dorónuje, moim zdaniem, ale to i tak mocna kreacja. Język poszczególnych części świadczy o tym, że większość starała się pisać klarownie, bez ozdobników, które by tekst zaciemniały. wszędzie tam, gdzie zdania są krótkie, a przysłówków i przymiotników mało, a w dodatku, gdzie sa one użyte odkrywczo, nie sztampowo - jest dobrze. Generalnie najwięcej uwag mógłbym mieć do fabuły. Trochę się ona rozjeżdża, co nieuniknione przy pisaniu grupowym. To, że udało się i tak, mimo wszystko, sklecić opowieść będącą całością, traktować należy jako Wasz sukces - i tak też na to patrzę. Widzę, tak przy okazji powiem, że jest potencjał w takim pisaniu. Może nie ma co myśleć zaraz o druku, ale jako ćwiczenie warsztatowe to jest nieocenione. Jeśli pojawi się jeszcze taki tekst, będę obserwować. Będę obserwować także po to, by dowiedzieć się, jaki typ wyobraźni ma się najlepiej. Zdajecie sobie bowiem pewnie sprawę, że to, co zaprezentowaliście, to swoista manifestacja wyobraźni zbiorowej, zbiorowych tęsknot, a nawet, jeśli tak wolno powiedzieć, zbiorowego poczucia humoru. I jako taki, ten tekst jest b. ciekawy. Przynajmnije dla mnie. A o Brittcie to bym chetnie osobną ksiażkę przeczytał. Nie wiem, co jeszcze mógłbym dodać. Podobało mi się. Podoba mi się ten rodzaj szlachetnej rozrywki. Naprawdę świetna robota. :)

Pozdrawiam. 

Dzięki Jakubie za pozytwyną opinię :)

Ajajaj... Jakie pochwały :D

Jeśli ktoś ma szczegółowe pytanie, proszę pytać. Postaram się odpowiedzieć. :) 

Chcieliście zielonego,

A macie samego redaktora naczelnego.

:)

Robert, pewnie wszyscy, łącznie ze mną, dalej by chcieli zielonego. Zatem mistrzowie Loży mile widziani. Tutaj. Z kilkoma zdaniami o projekcie. Z wrażeniami. :)

Wrażenia?
Jak najbardziej pozytywne. Fajna zabawa na poćwiczenie warsztatu. Każda kolejna osoba nie chce być gorsza od poprzedniej, a z tego co pamiętam Nathicana wysoko umieściła poprzeczkę. Zresztą nie tylko ona:)
Następnym razem chyba dobrym pomysłem byłoby ustalenie na samym początku jakiegoś zarysu fabuły, albo chociaż ilości bohaterów. Niemniej jestem pod wrażeniem wyobraźni wszystkich uczestników.

A tu jeszcze jedeni projekt zbiorowy <wstydzi się i bije w piersi za bezczelną autoreklamę>
 

Jakub 2011-05-18  08:52
Jeśli ktoś ma szczegółowe pytanie, proszę pytać. Postaram się odpowiedzieć. :)

No to się podłożyłeś :)
Pytajcie, pytajcie, drążcie temat ile wlezie, wykorzystajcie sytuację!

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

To było bardzo ciekawe doświadczenie, choć muszę przyznać, że moje podejście do tego projektu zmieniało się. W pierwszej turze byłem trzecim piszącym, zaraz po Nathi i zadanie wydawało się łatwe. Jak przeczytałem fragment poprzedniczki zrozumiałem, że jestem w błędzie:) Postawiła poprzeczkę wysoko i do teraz wydaje mi się, że albo ją strąciłem albo też przelazłem pod nią:)
W drugiej turze cała historia rozwinęła się już tak bardzo, że pogubiłem się. Ale mam nadzieję, że moje "Kedrah Tertam" nie okazało się aż tak beznadziejne? Jakubie! -okazało się?:)
Opowieść w odcinkach sprawiła, że razem z Seleną napisaliśmy wspólnie tekst, choć obawiałem się co to z tego wyjdzie. Zresztą mniejsza o tekst, bo jak na pierwszy raz, to chyba nie jest aż tak fatalnie. Ważniejsze jest to co się dzieje, gdy się pisze wspólnymi siłami. Doskonałe ćwiczenie, można zobaczyć co się robi źle, jak ten drugi by pewne motywy opisał, czego by nie napisał. Bardzo polecam taki eksperyment.
Współpiszącym dziękuję za zapał:)
Robercie dzięki za inicjatywę:)
Dj dzięki za zaopiekowanie się wątkiem:D
Jakubie dzięki za przeczytanie tekstu:)
Mam jedno pytanie.
 Mianowicie wspominasz, że tam gdzie zdania są krótkie jest dobrze. Czy to jest związane z dynamiką? Bo ktoś mi przy jedną moim tekście wypomniał krótkie zdania i zastanawiam się dlaczego w tym przypadku są one wskazane. (gdyby to było głupie pytanie prosiłbym zignorować;)

no to tyle na dziś:)
dziękuję, pozdrawiam i do następnego, mam nadzieję:)



http://tatanafroncie.wordpress.com/

Ja już mam ochotę na kolejne odcinki. Tylko troszkę mniej zakręcone. Zamiast ustalenia zarysu fabuły (moim zdaniem psułoby to zabawę) proponowałbym konsultacje z autorem poprzedniego odcinka, żeby nie było żadnych nieporozumień prowadzących do nieścisłości w fabule. Myślę, że taka forma wspólnego pisania sprawi, że tekst będzie bardziej zrozumiały i spójny.

A co do krótkich zdań... Myślę, że zarówno długimi jak i krótkimi zdaniami trzeba nauczyć się dobrze operować. Masz rację meksico, że jest to związane z dynamiką. Podobnie jak krótkie akapity i rozdziały. Ale kiedyś czytałem opowiadanie na tej stronie, gdzie autor używał praktycznie samych krótkich zdań i myślałem, że szlag mnie trafi jak przez cały czas natrafiałem na kilka kropek w jednym wersie. Dlatego uważam, że potrzebne jest wyczucie. Potrzebne są zdania długie i krótkie. Po prostu trzeba wiedzieć jak je używać. Sam nie wiem do końca jak. Robię to raczej intuicyjne i cholera wie czy mi to wychodzi :D

Pozdro.

Tak, meksico, długość zdania wpływa na dynamikę. Oczywiście, nie należy przesadzać ze skracaniem. Najlepszy styl zawiera zdania i krótkie i długie. Ważne są proporcje. Oraz jasność wypowiedzi. Poza tym, jak mói King: "Pamiętaj, autorze, przysłówek nie jest twoim przyjacielem". Przymiotnik, dodam, też rzadko. :)
Pozdrawiam. 

Niech pisze 5 osób, a jak znajdzie się 10 to niech powstaną dwie historie pisane po 5 osób.
W pierwszej turze każdy jeśli chce wprowadza coś od siebie, a w drugiej już tylko rozwijamy wątki.
W trzeciej kończymy ;)

Ustalanie fabuły jest fee... o to chodzi, żeby improwizować nawet jeśli momentami idzie się zakręcić.

Ustalanie fabuły jest bee, ale ograniczanie liczy osób do 5 również.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Jakub, dzięki za odpowiedź:) Pamiętnik rzemieślnika?:)
Raezes, Beryl, moim zdaniem jak za dużo ludzi to robi się burdel... no niestety tak jest. Choć w sumie na tym zabawa polega by mimo tego sklecić coś zjadliwego:)
Podział na grupy nie jest bee(sam berylu tak stwierdziłeś:) dlatego przypominam ten wątek Grupowy(nie mylić z Haremem:)
Jeśli ktoś chce się trochę podszkolić w pisaniu to tylko przy ingerencji we własne teksty można to osiągnąć. Moim skromnym zdaniem.
pozdrawiam

http://tatanafroncie.wordpress.com/

Jako nowy użytkownik podszedłem do opowieści raczej na zasadzie "złapania ogólnego smaczku", ale wraz z kolejnymi fragmentami wciągnęła mnie jak nieliczne z dotąd przeczytanych tytułów. Aż żal, że już koniec :/ Zdecydowanie zasłużyliście na 6.

Generalnie opowiadanie wyszło 'ok', chociaż znalazłoby się troszkę nielogiczności . Widać, że wszyscy uczestnicy dobrze bawili się przy pisaniu i choć całość szyta jest grubymi nićmi, a kolejne fragmenty różnią się (momentami drastycznie) pod względem językowym to nieoczekiwanie całość trzyma się kupy. Nie umiałbym ocenić takiego eksperymentu, nie wiedząc kogo nagradzam, lub karzę- tekst jest nierówny i ktoś pisal lepiej, a ktoś gorzej, dlatego całość wyszła po prostu średnio.

Nowa Fantastyka