- Opowiadanie: andyk77 - Ironia losu

Ironia losu

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ironia losu

Dochodziła druga w nocy. Zbliżała się pora ostatniego obchodu sierżanta Harrisa. Właściwie to już nadeszła. Nie bardzo miał ochotę odrywać się od powtórki ostatniego w tym sezonie meczu Lakersów chociaż wiedział, że syn i tak nagrał mu go na video. Ale co z tego, że w domu obejrzy go jeszcze raz? Ważne, że teraz musiał oderwać się od telewizora. Szlag by trafił służbę…

Wsunął do ust garść pokruszonych paluszków, sprawdził, czy broń znajduje się w kaburze i wziąwszy czarną, drewnianą pałkę oraz latarkę ruszył spowitym w półmroku korytarzem. Nie bardzo widział w tym sens, w końcu cele były pozamykane i sprawdzone wieczorem, zaś samo więzienie miało bardzo dobry system zabezpieczeń. Jednak stary zwyczaj i zasady pozostały. Rozkaz to rozkaz i chcąc nie chcąc Harris musiał obejść cały kompleks, żeby się przekonać, że wszyscy więźniowie śpią lub przynajmniej udają, że śpią. W gruncie rzeczy niewiele go obchodziło, co robili po swojej stronie krat. Mogli nawet walić gruchy i tryskać na ściany byleby zachowywali ciszę nocną. Cele były jednoosobowe, więc nawet nie mogli w tej kwestii liczyć na pomoc współwięźniów.

Harris wszedł na drugi poziom. Umieszczone wysoko pod sufitem lampy (był jeszcze trzeci poziom) dawały trochę więcej światła niż na pierwszym. Pobieżne spojrzenia do cel wystarczały, żeby miał pewność, że więzień śpi. Zresztą wcale się im nie dziwił. Kto by miał siłę zajmować się sobą po całym dniu ciężkich robót? Harris był zadowolony z nowej ustawy zmuszającej wszystkich więźniów do pracy. Wkurzało go to, że więzienia zapewniały tym nierobom wyższy standard życiowy niż niejednokrotnie miały rodziny na wolności. Sala telewizyjna, siłownia, dobre posiłki… I za co to? Za rabunki? Napady? Morderstwa? No ale teraz to się zmieniło i każdy więzień musiał sobie zapracować na swoje utrzymanie. I to bardzo ciężko. Tak właśnie powinno być.

Przelotnie zajrzał do celi Kyle'a Gatesa. Po kilku krokach wrócił. Coś było nie tak. Harris włączył latarkę i omiótł silnym promieniem celę. Łóżko było zbyt płaskie, Kyle'a nie widział. Dwa dni temu Gates złamał nogę, jednak po zagipsowaniu, ze względów bezpieczeństwa wrócił do celi. Jako morderca nie zasługiwał na wygody więziennego szpitala, poza tym tam miał o wiele więcej możliwości, żeby uciec. Ale, jak widać, tutaj też mu się to udało. Harris uklęknął i zajrzał pod łóżko. Nic. Ale przecież wieczorem jeszcze tu był! Osobiście wszystko sprawdził po zamknięciu cel.

Zastanawiał się, czy wezwać Murraya a może nawet zawiadomić komendanta, ale zatrzymał dłoń w połowie drogi do krótkofalówki. Nie było to już potrzebne, dojrzał więźnia wciśniętego za kibel. Tylko zagipsowana noga mu wystawała i w pierwszej chwili wziął ją za rolkę papieru toaletowego. Kyle nie wyglądał dobrze.

– Co tam robicie Gates? – zapytał półgłosem. – Wyłaź natychmiast i kładź się do łóżka.

Kyle ani drgnął. Harris przyczepił do paska pałkę, odpiął kaburę i odbezpieczył pistolet. Tak na wszelki wypadek, chociaż nie przewidywał kłopotów. Morderca czy nie, okulawiony nie stanowił większego zagrożenia.

Cicho otworzył celę i wszedł do środka. Zatrzymał się w połowie drogi trzymając dłoń na kolbie pistoletu. W razie czego zdąży ją wyjąć.

– Gates, nic ci nie jest? – zaniepokoił się Harris. Nie żeby się przejmował stanem zdrowia więźnia, najchętniej sam by rozwalał takich jak on. Ale prawo mimo zaostrzenia, wciąż miało przestępców pod opieką i gdyby któryś z nich kopnął w kalendarz, to on, Harris, odpowiadałby za to. A przynajmniej stanąłby do raportu, za czym raczej nie przepadał.

Nagle coś stuknęło z lewej strony, tuż nad pryczą. Harris faktycznie był szybki – ułamek sekundy później stał odwrócony w kierunku odgłosu z bronią wyjętą do strzału. Ale spustu już nie zdążył nacisnąć. Nóż wykradziony niegdyś w warsztacie, przemycony do celi i sprytnie ukrywany za rurą odpływową kibla, z cichym świstem przeszył powietrze i gładko zagłębił się w szyi Harrisa. Ciało strażnika zachwiało się, po czym runęło bezwładnie na pryczę aż zajęczały sprężyny.

Ukryty za klozetem Kyle nasłuchiwał przez chwilę ale nikt z sąsiednich cel nie zareagował. Gates podszedł do martwego Harrisa, na wszelki wypadek sprawdził jeszcze puls, ale otwarte, niewidzące oczy w zasadzie powiedziały mu wszystko. Zdjął gips z nogi, następnie rozebrał strażnika i przebrał się z jego mundur. Plama krwi na koszuli była trochę ryzykowna, ale miał nadzieję, że nikt nie będzie mu się dokładnie przyglądał, zaś w półmroku panującym w więzieniu była prawie niewidoczna.

Mundur pasował idealnie. Kyle był podobnej postury co Harris, co zauważył już wcześniej. Dlatego też zdecydował się na wykorzystanie go w swoich planach ucieczki. Schował broń do kabury, gips nasunął strażnikowi na nogę, którego następnie ułożył na pryczy i nakrył kocem. Przy odrobinie szczęścia do samego rana nikt się nie zorientuje, że Kyle Gates jest na wolności.

Opuszczenie więzienia również nie nastręczało większych trudności. Wszyscy strażnicy bez wyjątku byli fanami Lakersów, o czym Kyle wiedział. Wiedział również o tym, że tego dnia odbył się jeden z ważniejszych dla nich meczy i jeszcze przez najbliższych kilka dni wszyscy będą łaknąć powtórek, powtórek powtórek i powtórek powtórek powtórek. Telewizor będzie ich najważniejszym (jeśli nie jedynym) obiektem zainteresowań.

Gates podszedł do stróżówki. Za szybą siedział Chris Murray i oczywiście gapił się w telewizor. Jednak albo miał doskonały słuch albo jakiś szósty zmysł.

– Hej! – krzyknął kiedy Kyle chciał niepostrzeżenie minąć otwarte drzwi. Machinalnie położył dłoń na broni gotów ją w każdej chwili wyciągnąć. Przezornie pozostawił ją odbezpieczoną. Ale Chris nawet się nie odwrócił. – Połóż klucze na stole. Dobrej nocy. Na pewno nie zostaniesz do końca meczu?

Kyle mruknął coś niewyraźnie, co zapewne zostało odebrane jako zaprzeczenie, gdyż Chris już się nie odzywał. Odpiął od pasa pęk kluczy do cel i położył na stole. Potem ruszył do wyjścia. Przeszedł wąską ścieżką ogrodzoną z obu stron wysoką na trzy metry siatką z drutem kolczastym na szczycie. Strażnik przy wyjściu głównym również go zauważył mimo meczu, ale bez słowa nacisnął przycisk zwalniający blokadę drzwi. Kyle w duchu dziękował za marne światło przy wyjściu po czym w dwóch krokach znalazł się po drugiej stronie.

Na parkingu stały trzy samochody. Kyle znał wóz Harrisa, nie miał więc problemów z wybraniem właściwego. Wsiadł i ruszył nim w noc…

 

Długa i niekończąca się nitka szosy uciekała pod kołami samochodu. Z obu stron rósł las, wysokie drzewa zamykały się tworząc żywe sklepienie. Kyle bezwiednie oddał się rozmyślaniom, wspomnieniom. Mimowolnie wrócił myślami do dnia, w którym został schwytany i osadzony w więzieniu. Rozprawa była krótka i w zasadzie nie miał najmniejszych szans na obronę. Zabójstwo pary staruszków. Nie pierwsze i nie ostatnie ale miał wtedy pecha. A właściwie sam był sobie winien, nie zachował podstawowych środków bezpieczeństwa. Wnuk staruszków zaskoczył go i po prostu ogłuszył uderzeniem łopaty. Mógł poprawić dwa razy i zakopać gdzieś w ogródku. Nie zrobił jednak tego tylko oddał w ręce policji. Dwa dni później Kyle siedział już w więzieniu. Głupiec. Teraz zapłaci za to. W zasadzie był już trupem, dla Kyle'a znalezienie go było tylko kwestią czasu. I to niezbyt długiego. Już sobie zaplanował, że gość będzie umierał długo, bardzo długo. Właśnie, umierał. Nie zabije go tylko pozwoli umrzeć. A sam będzie na to patrzył.

Kyle jednak nie mógł powstrzymać się od uśmiechu. Zabawne, morderstwo zaprowadziło go za kratki, morderstwo też pozwoliło mu uciec. Ironia losu…

 

Silnik nagle zakasłał. Samochodem szarpnęło kilka razy, w końcu maszyna stanęła. Dokładnie, ostatecznie i definitywnie. Gdyby Kyle był przesądny, pomyślałby, że to kara za ucieczkę z więzienia. Może nawet by się przestraszył. Ale z drugiej strony, gdyby był przesądny, to nigdy nie zrobiłby niczego, za co by się w więzieniu znalazł.

– Cholera – zaklął i to były jedyne słowa, jakich użył. Nie rzucał mięsem, nie walił pięścią w kierownicę. Był spokojny. Opanowanie i chłodne myślenie niejednokrotnie wybawiało go z opresji.

Sprawdził wskaźnik paliwa. Według niego połowa baku była jeszcze pełna. Więc to nie to. Wysiadł z samochodu. Przez chwilę zastanawiał się, co dalej. Nie zaglądał pod maskę. Nie znał się na samochodach, wiedział, że i tak nie znajdzie usterki. Jedynym wyjściem był ruszyć dalej pieszo.

Co też uczynił. Szedł skrajem lasu i myślał. Jeśli będzie miał szczęście, zaczną go szukać dopiero rano. Jeśli nie… być może pogoń już się zaczęła. Chociaż raczej w to wątpił – starannie wybrał tę noc na ucieczkę, kiedy wszyscy bardziej są zajęci meczem niż innymi sprawami. Tak… Był pewien, że do rana nikt się nie zorientuje. Miał nadzieję, że uda mu się znaleźć samochód, zanim go znajdą.

Po prawie półgodzinnym marszu Kyle kątem oka dostrzegł światło. Właściwie to mignęło mu już kilka razy zanim zwrócił na nie uwagę. Przystanął i wytężył wzrok – to na pewno nie było żadne robactwo ze świecącym tyłkiem. Był pewien, że to dom. A gdzie dom, tam są ludzie. A ludzie zazwyczaj mają jedzenie (głód z każdą chwilą coraz bardziej się nasilał), często także samochody, czasami nawet jakieś kosztowności. A on miał pistolet…

Bez chwili wahania ruszył w tamtą stronę. Postanowił grać gliniarza po służbie, któremu zepsuł się samochód. W zasadzie niezbyt daleko odbiegał od prawdy, pomijając fakt, że nie był policjantem.

Zbliżył się do niewielkiego gospodarstwa. Starał się zachowywać na tyle głośno, żeby obudzone psy odpowiednio wcześnie powiadomiły gospodarzy o jego nadejściu – nie chciał, żeby wzięto go za skradającego się złodziejaszka. Jednak rozczarował się. Żaden pies nawet nie pisnął, kiedy przekroczył furtkę i zbliżył się do domu. Zanim wszedł na ganek, obszedł dom dookoła i pozaglądał do okien. Dom miał dwa pomieszczenia: salon połączony z kuchnią i maleńką sypialnię. Wyglądało na to, że mieszka tutaj tylko para staruszków – znowu uśmiechnął się do wspomnień. To będą najmilsze pierwsze chwile wolności.

Wyjął broń i zastukał kolbą do drzwi. Otworzył około osiemdziesięcioletni dziadek. Kyle przyłożył mu lufę do czoła i wepchnął zmuszając go do cofnięcia się. Wszedł za nim i zamknął za sobą drzwi.

– A teraz dostanę coś do jedzenia. Tylko bez wygłupów, bo najpierw umrze stary, a potem ty. Rozumiesz? – pomachał znacząco lufą pistoletu.

Kobieta pokiwała głową i bez słowa, ale też bez lęku, podeszła do kuchni i nałożyła na talerz jakiejś papki z garnka. Do tego ukroiła dwie pajdy chleba i położyła całość na stole przed Kyle'm. Następnie usiadła obok męża i przytuliła się. Staruszek objął ją ramieniem. Nie wyglądali na przestraszonych, byli bardzo spokojni. Gdyby tylko wiedzieli, co ich czeka…

Potrawa smakowała dziwnie. Trochę jak kaszanka, ale była zdecydowanie zbyt świeża. Przemknęło mu przez myśl, że kaszanka powinna być smażona a nie gotowana, ale może ci tutaj robili to inaczej. Nieważne. Był zbyt głodny, żeby wybrzydzać, smak krwi zagryzał chlebem.

Nie podobało mu się, że tak się przyglądają. Wpatrywali się w niego, jak sroka w kość. Jak dziecko nie mogące doczekać się otwarcia prezentu. A niech tam. Niech się napatrzą. To już nie będzie długo trwało… Tylko dlaczego patrzyli tak łakomie?

Kyle sięgnął do leżącego obok pistoletu. Może rozwalić starego już teraz? Albo nie. Lepiej starą. On niech się patrzy. Kyle lubił patrzeć jak jego ofiary umierają. A jeszcze bardziej lubił, jak ich bliscy na to patrzą. I jak mają świadomość, że wkrótce do nich dołączą. Ten strach w ich oczach. To było coś, co go podniecało. Naprawdę podniecało.

Kątem oka dostrzegł, że dziadek podnosi się z łóżka. Gwałtownie chwycił pistolet i wycelował w starego.

– Siadaj – warknął. – Jeszcze nie skończyłem jeść.

Dziadek nie posłuchał, zamiast tego zrobił krok do przodu. Babka dołączyła do niego.

Kyle nie należał do osób, które dwa razy powtarzają. Wystrzelił dwa razy trafiając w okolicę serca. W koszuli starego pojawiły się dwie dziurki w odległości dwóch centymetrów od siebie. Ale mężczyzna nie upadł. Zachwiał się, ale nie przewrócił. Uśmiechał się. Na ustach kobiety również pojawił się uśmiech. Drwiący.

Kyle wystrzelił jeszcze dwa razy do dziadka celując w twarz i trzy razy do starej. Uderzenia kul szarpnęły ich do tyłu ale tylko na chwilę. Z twarzy zwisały wyrwane strzępy skóry. Pociski jednak nie wyrządziły im większych szkód.

Stary znajdował się już teraz o krok od Kyle'a. Szybkim ruchem chwycił go za włosy, przytrzymał drugą ręką za ramię i silnym szarpnięciem złamał mu kark. Kyle w ostatnich chwilach uciekającego życia poczuł jeszcze jak coś ostrego zagłębia mu się w szyję.

 

Charles i Mary posilili się krwią prosto z tętnicy. Następnie znieśli ciało do piwnicy, gdzie je poćwiartowali i ułożyli w starej zamrażarce. Lubili świeże jedzenie i nie cierpieli supermarketów. Drobno posiekaną wątróbkę dodali do gotującej się na wolnym ogniu potrawki.

Co za ironia losu. Już drugi raz Kyle'a pokonała para staruszków.

Koniec

Komentarze

Ostatnio mamy pełno horrorów podobnej treści.Podobało mi się w tym opowiadaniu to, że było krókie a jednak treściwe.

moim zdaniem opowiadanie można by było jeszcze skrócić usuwając kilka dziwnych i niepoprawnych stylistycznie fragmentów, np.:

Zbliżała się pora ostatniego obchodu sierżanta Harrisa. Właściwie to już nadeszła. - to zbliżała się czy nadeszła?

Mogli nawet walić gruchy i tryskać na ściany - gruchę, a nie gruchy, bo to związek frazeologiczny

powtórek, powtórek powtórek i powtórek powtórek powtórek - dziwaczne i niepotrzebne

razy, w końcu maszyna stanęła. Dokładnie, ostatecznie i definitywnie. - również niepotrzebne

Nowa Fantastyka