- Opowiadanie: krisbaum - Kłusownicy, tudzież Opowieść Niesamowita Mości Pana Jana Swędziwora z Lubomirskich

Kłusownicy, tudzież Opowieść Niesamowita Mości Pana Jana Swędziwora z Lubomirskich

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Kłusownicy, tudzież Opowieść Niesamowita Mości Pana Jana Swędziwora z Lubomirskich

Były to czasy zdarzeń dziwnych i niewyjaśnionych, mrocznych i tajemnych. Patrząc na rzeczy przeszłe wzrokiem dzisiejszym, zdawać by się mogło, że nawet ciała niebieskie sprzysięgły się z mocą czartowską. Azaliż bowiem najpierw jedna kometa uderzyła w Jowisza, niczym gniewny miecz Pana przebijając tułów boga starożytnych. Później druga, przez czas długi wędrowała po niebie, jako owa słynna gwiazda, która ongiś trzech magów do wrót stajenki zawlokła, dziś jednakowoż wisiała nad niebem złowieszczo, łypiąc na świat cały podwójnym warkoczem. Jednym słowem rzekłszy, nawet niebiesia słały nam znaki wszelakie, które jeżeliby im tylko mówić dano, rzekłyby: zawróć z drogi złej człeku śmiertelny! Wtedy jednakże, niech niebiosa wybaczą, ślepym byłem, niczem nowo narodzone kocię, któremu natura nie dała jeszcze pełnego zmysłów spektrum, by świat otaczający właściwie ocenić. Przeto gdy wuj mój, Waldek, spytał:

– Idziemy dzisiaj kłusować nad zalew Somiński, będziemy ciągnąć sieć wzdłuż brzegu. Chcecie zabrać się z nami?

– Tak – odparłem zarówno ja, jak i brat mój młodszy, czym nieświadomie przypieczętowaliśmy swój los.

 

Niczym piekielny ogar Szatana przemierzaliśmy ciemny, leśny trakt, rozświetlany jeno dwiema ponurymi ślepiami reflektorów. Samochód podskakiwał miarowo na wybojach i korzeniach, co nam, nieznającym losu swego potępieńcom, wydawało się wtedy zabawne.

– No chłopaki, bez śmichów chichów! Jak dojedziemy do jeziorka, to musi być cisza jak makiem zasiał, bo nas usłyszy straż, a wtedy dupa blada. – pouczał wuj.

– Dobrze wuju, buzie na kłódkę, możesz na nas polegać.

– No ja myślę. A teraz Gieniu zwolnij, bo gdzieś tu po krzakach czai się Włodzio.

Takoż i wuj Gienio zwolnił, a po chwili dojrzelim korpulentną sylwetkę imć pana Włodzia, machającego ku nam zza krzaka jałowca.

– Noż kurdebele, dłużej nie szło? Komary tną tu niczym piekielne bestie!

– Nie denerwuj się Włodziu, mam flaszeczkę. Wypijemy literek, to i lżej się będzie sieć ciągło, i te cholery ciąć nas nie będą. – odparł wuj Waldek wesoło. Mię zaś trwoga zdjęła, jakem spojrzał na gorzałki antałek, gdyż pacholęciem jeszcze będąc, zaznałem ci ja diabła drzemiącego w tym napitku, także ojciec Anzelm, mnich z pobliskiego klasztoru, ledwie mię ku żywym przywrócił. Takoż i wuj Gienio wielce był niekontent, kiedy ujrzał napitek, lecz nie wiem ci ja, czy było w tym więcej gniewu, czy tęsknoty jeno, że skoro mu powozić przyszło, tedy się napić nie wypada, a nawet nie wolno.

– Kurwa mać! Waldek, miało nie być żadnej wódki!

– Nie marudź! Łatwo ci się mówi, a to ja z Włodziem będziem się musieli rozebrać do gaci, i w tą zimną wodę włazić! Trza na rozgrzewkę kielicha…

– Jakiego kurwa kielicha! Ty masz litr na dwóch! Jeszcze się kurwa potopicie!

– A co to jest pół litra na łeb? I nie kracz, tylko drogi patrz, bo jeszcze się wpierdolimy na jakieś drzewo. – zaśmiał się wuj Waldek, polewając obficie gorzałki do kubka, który imć pan Włodzio wypił bez zmrużenia oka, jeno po wąsach kropel kilka uroniwszy. Tako też im na swarach droga mijała, tymczasem zajechalim nad jezioro.

 

Spojrzałem na niebo ciemne nade mną, ku gwiazdom jaśniejącym. Te oczu swych ku mnie nachyliwszy, łypały niespokojnie, a Droga Mleczna grymasem swym…

– Ty się młody tyle nie namyślaj, tylko owiń szmatą rejestracje! Co by nas tu z daleka nie rozpoznali! – nakazał wuj Gienio. Takoż też uczyniłem, przesłaniając znaki tajemne.

– No to kurwa do gatek! – zakomenderował wuj Waldek, na co on, i imć pan Włodzio, odzienie wierzchnie zrzucili.

– A opłaca się w ogóle z tą siecią chodzić? – zapytał wuj Gienio, dla którego nasz nocny wypad to takoż była pierwszyzna.

– No ba! Ostatnio dwa worki ryb wyłapalim! A prądem to ino żab natłuklim.

– Bo dwieście dwadzieścia tylko było, na ryby trza więcej, a tu drutów nie ma. Dobra Włodziu, ja przy brzegu, a ty dalej. Ratownikiem byłeś, dasz se radę.

Tak też dali nura w ciemną taflę jeziora. Wuj Waldek przedzierał się przez nadbrzeżne sitowie, niczym husaria przez las pikinierów. Dało się nawet słychać trzaski, niczym piki na wpoły złamane przy szarży. Tymczasem imć pan Włodzio nacierał od skrzydła, atakując szuwary szerokimi wymachów ramiona, rąbiąc jak sam Wołodyjowski. Jeno co czas jakiś, gdy tempo szturmu zwalniało, wychodzili na brzeg, opróżniając sieci, i w międzyczasie wzmacniali się gorzałką. A gdy tej ubywało, tak im fantazji zaczęło przybywać. Tym bardziej chyba, że ponownie ryb już dwa worki mielim, zatem obu rybakom zbywało na łowieckim animuszu.

– Kurwa mać! Mam dosyć tych pierdolonych szuwarów!

– Chcesz się Włodziu zamienić? – tu wuj Waldek wskazał na pęto tataraku, które mu nalazło pod gatki, a gdy je próbował wyszarpać, tak wyszarpał i tatarak, i pokaźny kawał gatek, dając światu ucieszny prospekt.

– Pierdolę to! Mam gacie pełne wody!

– A ja mam pół gaci! – na co wuj wskazał ogołocony zadek.

– A mnie kurwa zimno!

– A mnie to nie?

– A może się przymkniecie, i pójdziemy tam – wskazał palcem wuj Gienio.

Wzrok nasz za palcem podążył. Gdzieś tam w oddali, niczym jutrzenka nadziei, jaśniał ogniska płomień.

 

Wuj Waldek, zadek ku ognisku nadstawiwszy, minę przyjął błogą, i rzekł:

– Bóg was nam tu zesłał z tym żarem chłopaki – powiedział ku dwóm pacholikom, którzy obozowali na tym odludziu. Odpowiedzieli mu jeno zdawkowym uśmiechem, lecz miny mięli cokolwiek nietęgie, nerwowo zerkając w stronę namiotu. Mnie się zrazu zdało, że z nimi jest coś nie tak, tym bardziej, że z namiotu dobiegały szepty jakoweś. Gdybym się bardziej wtedy przyjrzał… Niestety, uwagi mej rozproszenia przyczyną imć pan Włodzio, który kąpieli zapragnąwszy, jakby mu wody nadal było mało, wplątał się między szuwary. Takoż tedy zielskiem utytłany, wyszedł na brzeg, krzycząc donośnie:

– Neptun idzie! Kurwaaaaa!!! Neptun idzieeeee!!!

– O ooooooo! – zawtórował mu krzykiem wuj Waldek.

– Kurwa pojebało was! To dzieciakom mówiliście, żeby siedzieli cicho, a teraz sami drzecie ryja! – rozsierdził się wuj Gienio.

Wdali się tedy w sprzeczkę, pełną krzyków donośnych wuja Waldka, który raz to intonował swe "O ooooooo" tubalnie, niczym okrętowa syrena, innym razem zaś piskliwie, niczym okrętowa mysz. Jużci z bratem myślałem, że skoczą sobie do gardeł, kędy nagle odezwał się jeden z pacholików:

– Lepiej już sobie idźcie panowie.

– Właśnie. Tak będzie lepiej dla was i dla nas. – zawtórował mu drugi.

– Hehehe! – zaśmiał się wuj Waldek. – Wiem że w tym namiocie kryją się wasze dupy. Spokojnie, nie jesteśmy gwałciciele.

– Wy się o nie nie martwcie, tylko o siebie. – powiedział jakoś tak złowróżbnie, że mię zrazu plecy zdjęło lodowatym drszczem.

– A czego się niby mamy bać?

– Wiesz ty głupku, kto to wieszczy? – zapytał jeden, mrużąc przy tym oczy. Mnie zaś trwoga zdjęła, gdyż nasłyszałem się ja opowieści o tej kaszubskiej formie wampira. Odporny jest ponoć nawet na światło słoneczne, a biada temu, kto dzwon usłyszy, rozkołysany martwą ręką upiora.

– Co wy, chłopaki, w bajki wierzycie? – zaśmiał się donośnie pan Włodzio.

– Wam do śmiechu, a tu sprawa poważna. Dziewczyny nasze padły ofiarą upiora, i próbujemy je ratować.

– Jaja se z nas robią – wuj Waldek puścił oko do pana Włodzia, i odchylił rąbka namiotu. Pobladł natychmiast jak kreda.

– O żesz kurwa! – zdołał z siebie wyjąkać. Nogi zaś tak mu zmiękły, że przysiadł natychmiast na gołym tyłku, mało go żarem ogniska nie przypaliwszy.

Dziwna mieszanka strachu i ciekawości pchnęła nas ku wejściu namiotu. Boże Najmilejszy, cóż to był za widok! Dziewczyny nagie, sznurami spętane, wiły się po ziemi niczym węże jakoweś, sycząc i warcząc, szponami więzów dosięgnąć nie mógłszy! A kły przy tym szczerzyły jak wilki!

– Jasny chuj! Spierdalajmy stąd! – krzyknął wuj Gienio, któremu gorzałka nie przesłaniała jasności umysłu. Przebóg! Sam wtedy chciałem to uczynić, jednakże wuj Waldek, ochłonąwszy nieco po pierwszym szoku, ciekawością toczon, odparł:

– Ale o co kurwa tu chodzi?

To też przystalim, by wysłuchać tej osobliwej historii.

 

Pacholik grzebał w żarze ogniska patykiem, jakby wyczekaniem chciał podnieść nastrój i wagę opowieści. W końcu rozpoczął.

– Wiecie panowie jakie są baby. Naczytały się opowieści o wampirach, filmów naogladały, i im się wydawało, że kurwa romantycznie będzie. Wyszukały takiego jednego dupka, co się dziwnie ubierał, i się zaczęły do niego łasić na dyskotece w remizie. Gdybyśmy wtedy z Józkiem wiedzieli… No ale to zawsze jest tak, że jak ci kto rogi przyprawia, to się jeleń dowie na końcu, choć cała wioska huczy od plotek. Ale chuj z tym. Normalnie to byśmy kurwa gnojowi nogi połamali, ale było już po fakcie. Myślelim, że sukinsyn się tylko robi na wampira, bo to teraz w modzie, pełno takich czubków się tu kręci, i dupy na to wyrywa. A ten skurwysyn okazał się prawdziwy! No i się doigrały… Już my z Józkiem dorwali tego kutafona. Spierdalał przed czosnkiem aż miło. A wył jak cholera, jak my mu serce przebijali kołkiem. Tylko z dziewczynami problem. W Draculi było, że jak się wampira głównego zajebie, to się jego ofiary odratuje. A tu kurwa dupa… Pewnie on żaden główny, tylko zwykły gnojek. Do księdza poszlim po radę, to się śmiał, chuj jebany! Ale jak go siłą zapakowaliśmy do auta i do chałupy zawieźlim, to na ich widok spierdalał aż się kurzyło, tylko krucyfiksem za sobą wymachiwał.

– To czemu ich kołkiem, tak po prostu? – zapytał wuj Waldek.

– A bo to łatwo tak? Może i jelenie jesteśmy, ale zakochał się człowiek. Miłość, kurwa…

– A co ma wam pomóc takie siedzenie tu dzisiaj?

– Ksiądz nie pomógł, no to wiadomo, że jak człowiek ma problem, to idzie do baby, co to odczynia, uroki rzuca i takie tam pierdoły. U nas też taka jedna mieszka, przy lesie. Stracha z początku mielim, bo za dzieciaka się różne rzeczy o niej słyszało. Ale cóż robić, kiedy siła nieczysta, a ona się tym ponoć para. No i powiedziała nam, że jak w bezksiężycową noc się krwi nie nażrą, to zły urok pryśnie.

Tu przerwał swą opowieść, gdyż nastała cisza złowroga, taka, że nawet żaby przestały rechotać. Rozejrzelim się niepewnie. Wzrok nasz padł na wejście do namiotu. Boże w niebiesiach! Namiot był pusty! Zerwalim się na równe nogi, gotując się do ucieczki, lecz zdało się to na nic. Maszkary, wyzwolone z więzów, wzięły nas w dwa ognie, gryząc i szarpiąc szponami. Już to pacholiki leżą, z przegryzionymi grdykami, już to pan Włodzio, machając szuwarami, od licha się opędza, które siedzi mu na grzbiecie! Wuj Waldek pada jak gromem rażony, gdy kudłata potwora wpija mu w ogołocony zadek swe zębiska! Rzuciłem się do ucieczki, pędząc przed siebie jak oszalały, poganiany rozpaczliwemi okrzykami wuja Gienia i brata mego! Lecz jakie ma szanse ratunku krucha istota ludzka, gdy goni ją diabelska bestia? Dopadła i mnie…

 

Siedzę tedy przy sekretarzyku, i spisuję tę opowieść, ludziom ku przestrodze, i ku uspokojeniu myśli. Noc jest czarna, bezksiężycowa, jak dnia owego. Czy dziś wytrzymam, czy znów wyruszę na łowy?

Koniec

Komentarze

krisbaum, nie dało się dłuższego tytułu wymysleć ? ;)

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

tudzież znaczy "i"

Patrz pan, ciągle się człowiek czegoś uczy. Zawsze myślałem, że tudzież znaczy "lub", a tu się okazuje że dupa :)

"Tudzież" znaczy: "a, także, i, oraz". Zerknijcie do słownika.

Nie "a, także" tylko "a takkże", wszysko to co wymieniłeś to synonimy "i".

Nie "a takkże" tylko "a także".

 

Kurwa, ale ze mnie złośliwa bestia :D

Zanim przeczytam: Znowu coś antychrześcijańskiego? ;)

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Nie chyba, choć po księdzu pojechałem po bandzie. Ale to nie ja w sumie, tylko pacholik.

Prosta, sympatyczna historia. Lubię takie, więc podobało mi się. Mignęło mi kilka literówek, ale nie pamiętam, w której części tekstu - zresztą nie przeszkadza w czytaniu. Pozdrawiam

Mastiff

Zabawne, prześmiewcze, zgrabnie napisane. 

Powiem tak, że pierwsze zdania mnie zniechęciły ale potem to już było tylko "bu-ha-ha-ha":D
bałem się, że będzie się ciężko czytać lecz okazało się(na szczęście), że się myliłem:D
świetna historia i doskonale napisana. Stylizacą mnie przeraziłeś ale jak się okazało strach to ma tylko wielkie ja.. znaczy oczy:)
brawo
ode mnie 6

http://tatanafroncie.wordpress.com/

Zacnie!

Chyba czytanie komentarzy przed tekstem było błędem. Marne to, jak dla mnie, ale każdy gust ma inny.Z ciekawosci tylko zapytam - autor ciągał sieć wśród trzcin i szuwarów osobiście może? Bo jam się nad Wigrami wychował i nijak wyobrazic sobie tego nie mogę.

Skomentuję w trzech krótkich słowach: ha, ha, ha :D Pojechałeś po bandzie z absurdem i stylizacją i wyszło na Twoje ;)

Gwidonie, część o kłusowaniu jest autentyczna :) Mogę sobie pozwolić to powiedzieć, bo obaj pływacy już nie żyją, zatem nie podpadną pod paragraf. Gdzie dokładnie na zalewie Somińskim ciągnęli sieć nie pamiętam, ale faktem jest, że wujek roztargał sobie wtedy tatarakiem gatki. Zresztą mieli wtedy tyle w czubie, że nie odpływali daleko od brzegu, a tam najwięcej chaszczy. A że się nie podoba... De gustibus, ale w tajemnicy zdradzę, że pisałem to na konkurs o kiczu, stąd ta stylizacja na Sienkiewicza, te jego gadki o komecie. Tylko na konkurs nie zdążyłem.

Witaj!

Rzeczywiście stylizacja kiczowata, ale do mnie trafiła. Podobało mi się, lubię absurd i przesadyzm, a Tobie wyszło jak cholera. Niektóre teksty bohaterów rozłożyły mnie kompletnie. :) No i udany dysonans pomiędzy podniosłą i patetyczną narracją, a bardzo "swojskimi" dialogami.

Pozdrawiam

Naviedzony

Nowa Fantastyka