- Opowiadanie: piotr - Walkiria

Walkiria

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Walkiria

Część 1

Nie sądziłem by tamten dzień – łudząco podobny do innych, zwyczajnych dni – mógł być wstępem do czegoś ważnego i wielkiego.

Byłem wtedy neurotykiem zajętym bardziej wysokimi sprawami niż materią szarego życia.

Tanatos, a więc pragnienie śmierci choć jest zjawiskiem to łatwiej opisać mi go z tamtego dnia gdy wyobrażę sobie, że jednak jest człowiekiem.

Jaki był ów dzień na zewnątrz? Był jasny ale nie wyjątkowo słoneczny, ciepły. Czasem wiał słaby wiatr.

Jaki był od wewnątrz… Tanatos oplótł mnie swoim uściskiem bardzo mocno. Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Ale efekt jego uścisku był jednoznaczny – chciałem ze sobą skończyć. Istnieje wiele możliwości odebrania sobie życia, a ja wybrałem właśnie upadek z wysoka. Uznałem, że klatka schodowa domu, w którym mieszkałem odkąd skończyłem cztery lata nadaje się do tego najlepiej. Ten budynek, który miał być moim domem był pełen złych wspomnień, niechcianych emocji i nostalgii… nostalgii za czym? Nie wiedziałem, ale przeczuwałem wciąż, że tak nie powinno być, buntowałem się przeciw wszystkiemu. Przeciw życiu. Nie mogłem, nie potrafiłem znieść świadomości, że tak właśnie wygląda świat, w którym będę musiał tkwić po grobową deskę.

A jednak… bałem się. Gdybym wtedy skoczył owa ważna opowieść nie mogłaby się rozpocząć, a ja nie dożyłbym siedemdziesiątki.

Ba! Ja nie dożyłbym dwudziestych pierwszych urodzin. Tak, miałem wtedy dwadzieścia lat. Tanatos niezdarnie i zbyt gwałtownie rozplótł silne ramiona przyprawiając mnie o mdłości i poczucie, że przeżyję… ale tak, jakbym był martwy od dawna.

 

Poza chwilami, w których nienawidziłem wszystkiego dookoła byłem w stanie, który momentami stykał się ze szczęściem. Ale szczęśliwy nigdy nie byłem.

Zawsze zastanawiało mnie skąd – nie poznawszy nigdy szczęścia – mogłem wiedzieć, że cierpię smutek. Byłem zagubiony i zatracałem się w mitologii, w świecie fikcji. Byłem niedojrzałym podrostkiem, którego miażdży perspektywa zmian.

Studiowałem. Tamten dzień był zaś pierwszym dniem wakacji.

Szczęście było nią. Nigdy nie dowiedziałem się jak miała na imię i choć znaliśmy się krótko, jej obecność odcisnęła na mnie piętno. Była Walkirią. Ale kim są Walkirie?

To istoty, postacie niebiańskie, które przeprowadzają wojowników przez bramę śmierci, na tamten świat. Łudziłem się wtedy, że jestem takim wojownikiem, a ona przeniesie mnie na rękach, jak dziecko. Ale śmierć nie była dla mnie łaskawa. Nie umarłem.

 

Zatopiony w snach marzyciel, nurzający się w fikcji już nie chłopiec, ale jeszcze nie mężczyzna kochał fotograficzny aparat. Robiłem wtedy masę zdjęć, wiele mam do dziś w tym jedno przedstawiające Walkirię.

Była piękna. Jej oczy śmieją się do mnie ze zdjęcia, a ja nie mogę sobie przypomnieć o czym wtedy rozmawialiśmy… chcecie wiedzieć jak ją poznałem? Była nielepsza ode mnie. Tylko, że ona nie była nieśmiała – to z tego powodu jej matka zamknęła ją w szpitalu dla umysłowo chorych. Nim tam trafiła była zimna jak lód chociaż kochała wielu mężczyzn, nigdy nie odnalazła miłości, szczęścia… nadziei. Była jak ja. Byłem nieśmiały. Ale też miałem wiele problemów. Byliśmy wyrzutkami.

 

Tamtego dnia wybrałem się do lasu. Fotografowałem wszystko i nic. Ptaki ćwierkały, lecz ich śpiew nie przebijał się przez skorupę skołatanego człowieka. Zobaczyłem dziewczynę. Była w części lasu, w którą rzadko się zapuszczałem. Uciekła. Uznałem ją za Walkirię. Wtedy wszystko się zaczęło. Nim zdążyłem ściągnąć osłonę z obiektywu już jej nie było.

 

Tamtego dnia przyszła by odnaleźć to, co zgubiła. Nie wiedziałem długo, że też szukam. Nie wiedziałem dopóki nie znalazłem. A wtedy było już za późno by być dzieckiem. Patrząc w tył widziałem jedynie dolinę pełną kwiatów, łąk i słońca. Ale miałem do niej nie wrócić.

Oglądała drzewa, patrzyła na strumień, chodziła to tu, to tam, rozmyślając o całym świecie. Trafiła na polanę i przysiadła, oglądała i wąchała kwiaty. Kochała fiołki i konwalijki. Storczyki, tulipany i maki. Dzikie róże, złocie i lilie. Uwielbiała niezapominajki i pierwiosnki, ale najbardziej ze wszystkich lubiła fioletowe goździki.

Na polanie znalazła goździki. Kucnęła by je powąchać. Powoli wstała słysząc mój niezdarny krok, który musiał brzmieć dla niej jak stąpanie pijanego odyńca i odeszła.

– Nie odchodź, poczekaj! – Zdążyłem zawołać ale odeszła.

Tak kończy się moje pierwsze spotkanie z Walkirią.

 

Choć była tylko rok starsza ode mnie mogła mnie wiele nauczyć. I nauczyła. Dzieliła nas przepaść, ja dopiero miałem odnaleźć, szukałem, ona już znalazła. Nie chodziło o sens życia, odpowiedź na jakieś pytanie z filozofii, lecz o radość. Starą i dobrą, zwykłą radność.

 

Czy wierzycie w duchy? Ja długo myślałem, że nie muszę o tym myśleć, że nie muszę mieć do tego określonego stosunku ale spotkania z Walkirią zmusiły mnie do tego, ponieważ była… duchem. Nie wiem jak to się stało, być może odebrała sobie życie na szpitalnym łożu czy też w toalecie upuszczając nadmiar zbędnej posoki do umywalki. Tego nie wiem. Wiem jednak, że mimo tego, co zrobiła była duchem dobrym. To mgliste, wiem. Nie wiem co dzieje się z nami po śmierci jeśli cokolwiek ale Walkiria nie była prawdziwa tak, jak prawdziwe są inne dziewczyny. Zresztą nie tylko one. Nie potrafię tego wyjaśnić ale zrobię co mogę. A mogę opisać co wydarzyło się później.

Myśl o lesie nie dawała spokoju. Czułem, że wkrótce tam powrócę. Wątpiłem bym ją znalazł lecz chodziłem tam tak często, że spotkałem ją ponownie. Nie była półprzejrzysta jak duchy, jak je sobie zazwyczaj wyobrażamy lecz miała wygląd młodej kobiety, nosiła niebieskie jeansy i wielokolorowy, gruby sweter w poziome pasy. Wiele razy śmiała się i uciekała pozostawiając jedynie płomień w sercu, lecz pewnego dnia udało mi się do niej zbliżyć po cichu. Nie usłyszała mnie nachylona nad naparstnicą, próbując nosem wyciągnąć zapach z jej dzbaneczków.

– Zaskoczyłeś mnie. – Powiedziała. Nie wystraszyłem jej.

– Kim jesteś, jak się nazywasz, dlaczego tu przychodzisz?

– Nie za wiele tych pytań? – Powiedziała i wstała. Zaczęła iść brzegiem łąki w słońcu, powoli. Szedłem obok.

– Skąd jesteś? – Powiedziałem ale ona tylko się zaśmiała. Bałem się, że ucieknie ale nie zrobiła tego. Byłem oburzony jej ignorancją. Nie mogłem wiedzieć, że nie żyje. Wiele razy potem myślałem, że miałem halucynacje, ale dziś jestem szczęśliwym staruchem, który doczekał się wnuków, miałem pracę, i to niejedną i nie uświadczyłem już nigdy potem niczego podobnego.

W końcu zaczęła opowiadać o sobie. Mówiła wiele, a jej głos działał na mnie kojąco. Usnąłem przy niej, leżąc na plecach, na łące w palącym słońcu a gdy otworzyłem oczy, ujrzałem błękit nieba, zieleń traw, czerwień i żółć kwiatów, ciemny brąz i czerń głębi lasu ale jej – nie dostrzegłem. Tym razem odeszła cicho odwdzięczając mi się za to, że podszedłem do niej w końcu tak cicho, że nie musiała uciekać i mogła ze mną porozmawiać. Nie wiedziałem, czy ją jeszcze kiedyś spotkam. Uważałem, że mieszka na wsi pod drugiej stronie lasu. Postanowiłem, że to sprawdzę.

 

Część 2

Odsłoniłem wam po części słowiańskiego ducha owych niesamowitych wydarzeń, a i swój temperament.

Widywaliśmy się z Walkirią wiele razy – z reguły nie pamiętam tematów rozmów. Po latach doszedłem do wniosku, że ona nie mówiła – to znaczy z jej ust wybrzmiewał głos, ale nie zawierał treści, nie było słów.

Możliwe, że jednak rozmawialiśmy „tak naprawdę" tylko tego nie pamiętam. Gdyby jednak było inaczej sądzę, że mogę to wyjaśnić ale o tym później.

 

– Dziękuję. Mam nadzieję, że w końcu odnalazłeś. Nie szukaj mnie więcej, bo nie jestem z tego świata – od dawna nie żyję. Nie szukaj… – Powiedziała i później się pożegnaliśmy. Nie zatrzymywałem jej. Jeśli kobieta pragnie raz na zawsze zniknąć z twojego życia to pozwól jej odejść – nie zdołasz jej zatrzymać.

Wtedy widziałem ją po raz ostatni.

 

Walkiria, która kochała zapach goździków – tak ją najlepiej pamiętam. Jak widzicie jestem pełny tego dawnego, beznadziejnego marzycielstwa – w końcu nadal nazywam ją Walkirią.

To, że powiedziała mi, że nie żyje, uznałem za metaforę – nie mogłem na to przystać, potrzebowała pomocy. Więc zacząłem jej szukać.

Bardzo często odwiedzałem wieś po drugiej stronie lasu – rano, wieczorem, w południe, czasem byłem tam cały dzień nie odnajdując choćby jej cienia. Przepadła, jak kamień w wodę.

Później zaczęło docierać do mnie, że ona naprawdę nie żyje. Bywało, że myślałem, że wyjechała. Zacząłem nawet o nią wypytywać! Ależ byłem zakochany.

Tamte rozmowy bardzo mi pomagały, ale nie wiedziałem, że pomagają też jej.

 

W lesie, który uważałem po części za dom był cmentarz. Spoczywali na nim głównie żołnierze z czasów drugiej wojny światowej.

Nie myślałem o tamtym miejscy w kontekście Walkirii aż powiedziała mi we śnie, bym odnalazł pewien grób.

Wtedy to po raz pierwszy idąc przez las zobaczyłem coś, czego widzieć nie chciałem. Nad ścieżką unosiła się półprzejrzysta, matowa i biaława kula – opalizująca trupia czaszka okolona szczątkami ciała, wypustkami, mackami…

Czaszka trzasnęła zębami i znikła. Poczułem, że po kręgosłupie wspina mi się strach.

 

Nie wiedziałem jeszcze, że na następną wycieczkę na cmentarz wezmę łopatę.

Był tam – jak powiedziała – grób nieznanego żołnierza. We śnie oznajmiła, że ktoś oznakował go tak nie wiedząc, że leży tam ciało dziewczyny. Miałem uwierzyć snu? Wahałem się, bo wiedziałem, że to szaleństwo.

 

Codziennie przez dwa tygodnie wędrowałem do lasu, gdzie pierwszego dnia, przy mogile, zostawiłem łopatę.

Potrzeba rozkopania grobu okazała się silniejsza ode mnie – łopata w końcu uderzyła o coś twardego. Trumna. Wieko. Ciało w środku. Strach; paniczny, wszechogarniający.

Szept z lasu, szmer, dzwonki, syk, czaszka…

Myśli napierały na czoło, z którego kapały krople potu – zarówno od wysiłku, jak i strachu – z siłą tajfunu.

Rzeczywiście, znalazłem się w oku cyklonu, zjawiska nadprzyrodzonego, którego nie mogłem zrozumieć. To chyba ich cecha – nasze umysły mają z nimi trudność. Dziś mam wiele teorii na ten temat, ale o tym kiedy opiszę, co zaszło.

Z góry doszło do mnie sapanie psa, bo tylko to przypominał mi ów dźwięk. Ale gdyby to był pies mógłbym mówić o szczęściu, choćby był wściekły. Stukając w wieko trumny obudziłem strażnika tajemnicy.

Chciałem jak najszybciej wyleźć z dołu lecz sypka ziemia uniemożliwiała mi to. Wciąż wracałem na dno, a wolałem być na jego wysokości, gdyby pies chciał się na mnie rzucić. W końcu mi się udało.

Nie krzyczałem. Tylko dlatego, że sparaliżował mnie strach.

To nie była opalizująca zjawa, a istota z krwi i kości. Istota, która nie należała do tego świata.

Potwór miał sześć kończyn jak owad, ludzki korpus i dużą, czaszkopodobną głowę o wielkim, łysym czole. Zdawało się, że tworzy go wiele ciał istot żyjących na tej i innej planecie. Chwiał się i zataczał jak pijany, zrozumiałem później, gdy już był blisko… za blisko, że udało mu się mnie zahipnotyzować. Machnąłem łopatą, na oślep. Zawył.

Nigdy wcześniej nie czułem takiego odoru. Nie tylko rana ale cała bestia cuchnęła. Na dnie głębokich oczodołów tkwiły małe oczka. Szponiaste ręce wyciągnęły się w moją stronę. Uskoczyłem i zachwiałem się. Myślę, że gdybym wtedy upadł, nie byłoby ratunku.

Zacząłem na oślep bić pokrakę.

Uciekłem do lasu. Stwór był zbyt silny. Ale pomyślałem o Walkirii, że to dla niej. Wiedziałem, że zabiję szkaradę choćbym miał to przypłacić życiem – uwolniłem ją i nie mogłem pozwolić hasać. Ktoś mógł zginąć. Niespiesznie wróciłem na spotkanie z przeznaczeniem.

Bestia była wyższa ode mnie. Skryła się w cieniu. Dostrzegłem w porę jej szarżę i rzuciłem się w bok. Później uderzyłem w nogę kraba niżej stawu. Rozległ się pusty odgłos i pancerz pękł – ze środka wylał się czarny płyn, krew jak sądzę.

Gdy stwór się obrócił uderzyłem w rękę niemal ją odcinając – nie okazał bólu. Musiałem odskakiwać przed uderzeniami szpikulców kończyn – ta, którą uszkodziłem stałą się bezwładna. Krab połączony z ludzkim, trupim ciałem i karykaturalnej wielkości głową nacierał.

Kolejne zwycięstwo, kolejna kończyna.

Gdy w końcu padł wbiłem ostrze sztychówki w jego czaszkę.

Chwiałem się na nogach ze zmęczenia. Zadanie czekało. Zeskoczyłem na dno wykopu i podniosłem wieko trumny.

W wilgotnej ziemi ciało spleśniało i było w zasadzie szkieletem obleczonym skórą i ubraniami. Ujrzałem pukiel długich, jasnych włosów – dokładnie takich jak u Walkirii.

– Dobrze, Walkirio. Co teraz? – Wyszeptałem. Nie oczekiwałem odpowiedzi. Mimo to nadeszła.

Najpierw rozgorzał ogień, a moje nozdrza ukłuł smród tak silny, że zwymiotowałem. Domyśliłem się, że w taki sposób wraca do piekła to, co z niego wypełzło.

Wdrapałem się na górę – miałem rację. Truchło znikło tak szybko, jak się pojawiło.

Kolejny dźwięk mnie zaniepokoił. Dochodził z trumny. Obróciłem się i spojrzałem w dół. Coś działo się z ciałem, jakby kości ożyły – podskakiwało i miotało się w trumnie. Z przerażenia zamarłem.

 

Walkiria wróciła. Do tamtej pory myślałem, że ona pomaga mnie – każde jej słowo wlewało nektar w mojego ducha – i tak było. Lecz i ona potrzebowała pomocy. Lecząc mnie odnalazła spokój.

Trup stał się dziewczyną o delikatnej skórze – pocałowała mnie – dziękuję – powiedziała. A później wróciła do grobu, a jej ciało pozostało piękne.

Zamknąłem trumnę i zabrałem się do pracy.

 

Dziś czuję jakby miało to miejsce we śnie – począwszy odkąd zobaczyłem ją pierwszy raz aż do chwili, kiedy odstawiłem łopatę na swoje miejsce w piwnicy.

Nie wiem czy śniłem, a może nie wszystko było snem, jeśli tak, nie wiem co. Ale to nie ma znaczenia.

 

Znacie ten mit?

Może rzeczywiście ma jeszcze jedno zadanie do spełnienia – pomóc mi przejść przez bramę śmierci do Wal halli. Jest to w końcu zadanie każdej Walkirii!

 

Czuję, że dopełniają się moje dni. Mam siedemdziesiąt lat. Może zostało mi ich pięć, dziesięć, a może kilka dni.

Dobrze wiedzieć kiedy kończy się twoja historia, że nie wszystko co cię spotkało mogłeś zrozumieć. Bo tylko tajemnice są piękne.

Koniec

Komentarze

Nie mogę za weile ci pomóć, bo sam sobie pomóc nie potrafię, ale chcę, żebyś wiedizał, że po tej stronie też są ludzie i cię obserwują, a nwet czytają. Ja  należę do gatunku entuzjastów pisania. Pisarzem nie będę. TY musisz się określić. Jeśli chcesz to robić dla siebie, należysz do pierwszego gatunku i może spotkać cię czyjeś uznanie, albo należysz do drugiego gatunku,czyli pisarzy i robisz wszystko, żeby wygrać czytelnika.Pozdrawiam PIotrze. Napiszę więcej.;)))

Twoje opowiadanie ma za dużo infantylności, pewnego bałaganu opisu, jest dla mnie nie przekonywujące. Z drugiej strony zdarzają się partie tekstu wręcz doskonałe. Masz więc talent , wyobrażnię i co gorsza, gdzieś siedzi  bestia, która to psuje. Będę czekał na nastepne opko z niecierpliwością. Heya :::))))

Wiem, wiem. W tej chwili jestem w żywciowym dołku i już poprawiając ten tekst widziałem tę "infantylność". Talent - dzięki. Ale w tej chwili mam przerwę w pisaniu, może i to dobrze. Muszę się pozbierać. Może jeszcze do tego wrócę. A tak z ciekawości... partie tekstu doskonałe? Ciekawe, które to. Dziękuję za komentarz.

Bardzo dużo tych dobrych parti tekstu, uwierz mi i wyprostuj się, żeby cię w dołku nie przysypało. Zresztą właśnie na dołki najlepsze jest pisanie. Napisz coś zajebistego, tak żeby ręka drżała przy pisaniu. Nie przerywaj tego. Te partie skleję na innym kompie,Firefox nie chce kopiować. Trzymaj się ;;))

Powracam @ Piotrze, jak obiecałem. Spróbuję wyjaśnić, bardzo krótko, bowiem brak mi do tego kwalifikacji jak wspomniałem. Jednak opierając się wyłącznie na moich odczuciach i doświadczeniu wydaje mi się, że masz talent. Stajesz się wolny, niemal niebosiężny w słowach takich jak;

Ten budynek, który miał być moim domem był pełen złych wspomnień, niechcianych emocji i nostalgii... nostalgii za czym? Nie wiedziałem, ale przeczuwałem wciąż, że tak nie powinno być, buntowałem się przeciw wszystkiemu. Przeciw życiu. Nie mogłem, nie potrafiłem znieść świadomości, że tak właśnie wygląda świat, w którym będę musiał tkwić po grobową deskę

Ale szczęśliwy nigdy nie byłem.

To silna refleksja. Za nią ukrywa się osoba bardzo młoda, w której budzi się cała masa buntów, w której rodzą się kompleksy i pozostają z nią na całe życie.

Jak ja to czytam, odkrywając smaczki i półcienie?

Napiszę to sam, łatwiej zrozumiesz o co mi chodzi.

Ten budynek to monstrum, pełne złych wspomnień, wiecznych awantur, krzyków i obcych mi śmiechów. Wali we mnie ciężarem przenikniętych smrodem ścian, tumultem kroków na wiecznie brudnych schodach, wyścigiem szczurów po martwego ptaka albo wyciem samotnego psa zmuszonego do snu pod łóżkiem z parą starych kapci. Nie chciałem go i nienawidziłem, ale był moim obdrapanym domem, z którego tynku jak spod skóry krew, sączyła się chłodna wilgoć jakiejś śmierci. Nie wierzyłem, że można się buntować. Chciałem. Nie mogłem znieść świadomości, że oto stoi przede mną świat plugawy i ciągnie się w dal, aż do mojej grobowej deski.

Wybacz, że pozwalam sobie używać twojego tekstu, ale ja tak to czytam. Więcej niż jest napisane. Bo to jest o mnie samym, kiedy miałem 15 lat i pisałem opki, zaszczuty w takiej kamienicy, pod stołem, w ukryciu przed wściekle rozwodzącymi się rodzicami.

Ale w tobie jest ta siła.

Zawsze zastanawiało mnie skąd - nie poznawszy nigdy szczęścia - mogłem wiedzieć, że cierpię smutek. Byłem zagubiony i zatracałem się w mitologii, w świecie fikcji. Byłem niedojrzałym podrostkiem, którego miażdży perspektywa zmian. ------------------ to już ty.

Trzymaj się. I pracuj. Pozdrawiam serdecznie.;;;)))

Szczerze mówiąc mi też bardzo się podobało i nie powiedziałbym, by tekst był zanadto infantylny (z drugiej strony może to po prostu świadczy o moim nikłym obyciu z prozatorstwem :P ). Co prawda opowiadanie momentami wydaje się lekko chaotyczne, ale przy takim "rozbiciu" na fragmenty raczej to normalne.
I nie przejmuj się dołkami. Sam cały czas wpadam w kolejne, ale jakoś trzeba iść do przodu... 

Nowa Fantastyka