- Opowiadanie: nosacz666 - Jedna kropla ketchupu

Jedna kropla ketchupu

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Jedna kropla ketchupu

Opowiadanie napisane pod wypływem "Rose Madder" Stephena Kinga. Wiem – nie jest zbyt ambitne, a fabuła prosta jak drut, ale mam nadzieję, że będzie Wam się dobrze czytało :)

* * *

– Kochanie, co to ma być? – zapytał pozornie spokojnym tonem Ralph. – Prosiłem cię o kotlety schabowe. Czy tak trudno jest ci ruszyć twą tłustą dupę i przygotować cholerne kotlety schabowe?

– Nie, ja tylko…

– Nie przerywaj, jak do ciebie mówię.

Petunia natychmiast zamilkła. Spojrzała na męża. Ten jego chłodny, niemal przyjazny ton ją przerażał. Już wolałaby, żeby krzyczał.

– Czy ty naprawdę uważasz, że wracając zmęczony z pracy, w której haruję jak wół, żeby zarobić na ciebie i na tego twojego smarkatego bachora…

– Nie nazywaj go tak. Teraz to także twoje dziecko. – Petunia zorientowała się, że coś powiedziała dopiero, jak usłyszała swój głos, a nawet wtedy nie do końca uwierzyła. Po raz pierwszy odważyła się mu sprzeciwić. Ugryzła się w język, ale było już za późno. Ralph wstał od stołu.

Teraz się doigrałaś złotko, powiedział wewnętrzny głos Petunii.

Zamknij się, odpowiedziała.

Petunia odsunęła się o krok, patrząc na niego potulnie i czując coraz większe przerażenie, a jednocześnie coś, czego już dawno nie doświadczyła u jego boku. To była duma.

No tak, masz powody do dumy. Tak cię zleje, że nie pozna cię rodzona matka. Petunia miała odpowiedzieć złośliwemu głosowi jakąś ciętą ripostą – coś w stylu ponownego „zamknij się", ale nie zdążyła. Ralph uderzył ją w na odlew w twarz. Poczuła zbierającą się w kąciku ust krew.

– Czy ty naprawdę sądzisz, że wracając z pracy, w której haruję jak wół, żeby zarobić na ciebie i tego twojego cholernego bachora – ciągnął Ralph tonem towarzyskiej pogawędki – mam ochotę zastawać w domu burdel i głupią krowę, która nie rozumie najprostszych poleceń? Tak sądzisz?!

– Ralph. Proszę… Obudzisz Jamesa.

Uderzył ją w brzuch. Petunia przez moment łapała oddech, modląc się do wszystkich znanych bóstw, żeby nie zwymiotować. To by go jeszcze bardziej rozjuszyło.

– Tak sądzisz? Tak sądzisz?! Odpowiadaj, ty dziwko!

– Nie – wystękała Petunia. Och, już nie krzycz, błagam, wszystko tylko nie to.

– To dobrze. Masz coś jeszcze do powiedzenia?

– Tak. Przepraszam, Ralph.

– I?

– To już się więcej nie powtórzy.

Ralph uśmiechnął się, pokiwał głową, jakby coś rozważał. Jego wzrok błądził gdzieś daleko. Petunia wiedziała, co to znaczy. Wiedziała aż za dobrze.

– Tak, grzeczna dziewczynka. Ale winnych należy ukarać. Mój ojciec mnie tego nauczył. Chyba się ze mną zgodzisz, Petunio?

Petunia spuściła wzrok.

– Tak, Ralph.

I zaczęło się bicie. Najgorsze bicie w jej życiu. Napinając mięśnie, żeby złagodzić ciosy obiecała sobie, że nie będzie płakać. Nie wytrwała w tym postanowieniu nawet pięciu minut.

 

Wstała jak zwykle o szóstej. Bolało ją dosłownie wszystko. Kiedy spojrzała w lustro w łazience minęło kilka dobrych chwil, nim zorientowała się, że patrzy na własne odbicie. Wyglądała niczym monstrum, które wyszło z pracowni Frankensteina. Włosy w nieładzie, pozlepiane zaschniętą krwią, twarz cała napuchnięta. Przekrwione oczy, rozbity nos i rozcięta warga. Na szyi widniał łańcuszek wielkich, fioletowo – żółtych sińców. Zeszłej nocy Ralph próbował ją udusić. Teraz, w świetle dnia, uświadomiła sobie z przerażającą jasnością, że jeśli tak dalej pójdzie, on ją zabije, a James zostanie skazany na łaskę i niełaskę tego potwora.

Musisz z tym skończyć, odezwał się ten sam złośliwy głos, co wczoraj, tyle, że nie pozostało w nim już nic z jego dawnej złośliwości.

Pewnie geniuszu, tylko jak?

Zabij go.

Zabić? Mam zabić własnego męża? Tak po prostu? I co się z nami stanie, wylądujemy pod mostem?

Pomyśl, co się stanie, jeśli tego nie zrobisz.

Zabić go, a to dobre.

Głos zamilkł.

A może mi powiesz, jak mam to zrobić? Najlepiej tak, żeby nie wsadzili mnie do pudła.

Głos milczał. Powiedział już wszystko, co miał do powiedzenia, zostawiając wzburzoną Petunię z jej własnymi myślami.

O Boże, już kwadrans po szóstej, pomyślała. Zaraz wstanie. Ubrała się szybko w zielony golf i długie sztruksy, mimo, że z nieba lał się żar. Rozczesała włosy i przypudrowała twarz, zakrywając największe opuchlizny. Ze smutkiem skonstatowała, jak szybko jej to idzie – miała w tym wprawę. Lekko utykając poszła do kuchni i zajęła się przygotowywaniem Ralphowi jego ulubionego śniadania – jajecznicy na boczku. Zszedł na dół, ziewając akurat wtedy, gdy zsuwała dymiącą jajecznicę na talerz.

– Mmm, co tak pachnie! – powiedział, całując ją delikatnie w policzek. Petunia skrzywiła się nieznacznie, ale Ralph tego nie zauważył. – Dobrze ci się spało, kochanie?

– Oczywiście – odpowiedziała Petunia z krzywym uśmiechem, podając mu talerz.

– A, i przy okazji przepraszam za wczoraj. Zdaje się, że trochę mnie poniosło.

– Nic nie szkodzi. Zasłużyłam sobie na to.

Ralph uśmiechnął się i pokiwał głową, jakby spodziewał się takiej odpowiedzi. Petunia zastanawiała się, ile jeszcze będzie musiała się nieszczerze szczerzyć (cha, cha, cha), bo dzisiaj nawet uśmiech bolał jak cholera. Na szczęście Ralph nie zajmował się nią długo, wolał zająć się jajecznicą.

O mój Boże, jak ja cię nienawidzę!, pomyślała Petunia, patrząc na jego zwisający brzuch, na łysiejącą czaszkę, na szerokie barki i zgarbione plecy.

Chryste, zabiłabym go z rozkoszą, pomyślała robiąc kanapki dla Ralpha, Jamesa i Jane. Była trochę przerażona tymi myślami, ale jednocześnie podobało jej się to. Ralph, sam o tym nie wiedząc, uwolnił drzemiąca w żonie bestię, gotową gryźć i szarpać pazurami wszystko, co stanie jej na drodze.

Gdy pakowała kanapki i kładła je na barku wpadła na pewien pomysł. Jutro Ralph wyjeżdżał w dwudniową podróż służbową, co się świetnie składało. Będzie wolna od wszelkich podejrzeń, ona, biedna, załamana wdowa po mężu. Oczywiście policjanci zaczną wokół niej węszyć, ale wiedziała, że potrafi przekonująco udawać. Zrobi to dla Jamesa, dla jej synka.

– Pyszna jajecznica, kochanie – powiedział Ralph wstając od stołu i beknął donośnie. – No to… do zobaczenia wieczorem.

Pocałował Petunię w policzek na pożegnanie i wyszedł.

Mam nadzieję, że jutrzejsze kanapki będą ci smakowało równie dobrze, ty sukinsynie, pomyślała.

James zastał Petunię wesoło krzątającą się po kuchni i od czasu, do czasu chichoczącą.

– Co cię tak bawi? – zapytał.

– Ach, nic, nic – odpowiedziała, nie odwracając się od kuchennego blatu. – Mamy dzisiaj piękny dzień, nieprawdaż?

– Mamo, odwróć się.

– Idealny na piknik. Poszedłbyś ze mną na piknik, James?

– Mamo!

Petunia niechętnie spełniła polecenie syna, spuszczając wzrok. Przez chwilę panowała niezręczna cisza.

– Znów to zrobił, prawda? Znowu cię pobił. – Głos Jamesa był na pozór spokojny, ale Petunia nie dała się zwieść. Wiedziała, że kipiał z gniewu.

– Nie, James, to nie tak. Ja… spadłam ze schodów.

– Który to już raz w tym miesiącu? Mamo, tak dłużej być nie może. Weź z nim rozwód, odejdź od niego, cokolwiek. Jakoś sobie poradzimy.

W oczach Jamesa malował się taki ból, że przez ułamek sekundy Petunia zastanawiała się, czy nie zdradzić mu swoich planów. Tak bardzo chciała mu powiedzieć, żeby się nie martwił, że niedługo wszystko się skończy, ale w jej głowie odezwał się ostrzegawczy głosik.

Nie mieszaj do tego dziecka.

Więc tylko potrząsnęła głową.

– Och, spójrz która godzina – powiedziała, siląc się na beztroski ton. – Spóźnisz się do szkoły.

James wziął kanapkę, zarzucił plecak na ramię i wyszedł bez słowa.

Już niedługo, synku, już niedługo, pomyślała, słuchając trzaśnięcia drzwiami.

 

– Proszę, twoje kanapki – powiedziała Petunia nazajutrz rano podając mężowi zawiniątko w folii aluminiowej. – Takie, jak lubisz, z szynką.

Nie zdążyła powiedzieć nic więcej, bo na górze rozdzwonił się telefon. Pokuśtykała go odebrać. Dzwoniła siostra Petunii, Jane. Zapraszała ich do siebie z okazji pierwszych urodzin jej dziecka.

– I wiesz co, Petunio? Richardowi wyżyna się właśnie drugi ząbek. Jestem z niego taka dumna. Strasznie się ślini i płacze po nocach, ale to podobno dobrze. Słyszałam, że w jego wieku…

Petunia słuchała jednym uchem, wtrącając od czasu do czasu zdawkowe „Mhm", „Naprawdę?", „To cudownie". Była zbyt podniecona tym, co zrobiła. Czuła krążącą w żyłach adrenalinę.

– … w sobotę?

– Przepraszam, co powiedziałaś? Strasznie przerywa.

– Pytałam, czy na pewno wpadniecie do nas w sobotę.

– Ach, tak, oczywiście. Posłuchaj, muszę kończyć. Ktoś dzwoni do drzwi. Do zobaczenia w sobotę Jane – powiedziała i odłożyła słuchawkę. Być może jedno nakrycie nie będzie potrzebne, pomyślała i zachichotała. Zeszła na dół, do kuchni. Zastała Jamesa pakującego drugie śniadanie.

– No to ja lecę, mamo – powiedział i pocałował ją w policzek. – Trzymaj się.

Petunia odprowadziła go do drzwi. Powiedział jeszcze:

– Dzisiaj wyglądasz dużo lepiej. – I już go nie było.

W domu zrobiło się nagle bardzo cicho. Petunia włączyła telewizor. Leciał jakiś serial z Rudolfem Mouse, ale Petunia ledwo to zauważyła.

Zabijam swojego męża.

No, najwyższy czas, złotko.

Zabijam swojego męża i sprawia mi to przyjemność.

I nic dziwnego. Straszny z niego sukinsyn.

W dodatku oszalałam. Gadam sama ze sobą.

Co ty nie powiesz, złotko.

Petunia zagłębiła się w fotelu i wspomniała pewną lekcję chemii, która podsunęła jej sposób zabójstwa. Choć od czasów liceum minęło wiele czasu, pamiętała każde słowo, które padło podczas tej dyskusji. Pamiętała też to uczucie niezdrowej fascynacji, które ją ogarnęło. Nie wiedziała, że środki do zabicia człowieka są tak ogólnodostępne.

 

- Panie profesorze, czy to prawda, że trutka na szczury może zabić człowieka?

Profesor spojrzał przenikliwie na ucznia, który zadał to pytanie.

– Skąd to pytanie, Morgan? Planujesz w najbliższym czasie zabójstwo?

Klasa wybuchła śmiechem, a na policzkach Morgana wykwitły czerwone rumieńce.

– Nie, ja tylko gdzieś się z tym spotkałem i wydaje mi się to nieprawdopodobne. To znaczy… czy to nie jest niebezpieczne?

– Czy ktoś z was czytuje książki Agathy Christie? – Profesor zwrócił się do klasy. Zgłosiła się brunetka w okularach, siedząca w pierwszej ławce.

– Tylko Terry? Żałujcie, wiele tracicie. Jej książki to świetna lekcja chemii. Agatha Christie była swego czasu farmaceutką. Terry, wiesz co to jest strychnina?

– Oczywiście. Jest to trucizna o gorzkim smaku. Działa na górne drogi oddechowe po trzech godzinach od spożycia.

Profesor obdarzył ją ciepłym uśmiechem.

– Dokładnie tak. Otóż trutki na szczury to niemal czysta strychnina. Dziesięć miligramów wystarczy, żeby zabić człowieka. Mówię wam to z czystym sumieniem, ponieważ zakładam, że żadne z was nie ma morderczych skłonności, nawet ty, Morgan.

Klasa znowu wybuchła śmiechem.

– A teraz, jeśli nie ma więcej pytań, przejdźmy do dzisiejszej lekcji…

 

Dziesięć miligramów. Petunia nie miała pojęcia, ile trutki na szczury wsypała do kanapki Ralpha, ale było tego na pewno dość, by zabić. Dla zamaskowania gorzkiego smaku, kanapkę polała obficie pikantnym ketchupem. Jak mawiała świętej pamięci matka Petunii, ketchup jest w stanie zabić smak wszystkich potraw. Teraz pozostawało tylko czekać. Petunia zamknęła oczy i sama nie wiedząc kiedy, zasnęła przy jazgoczącym telewizorze.

Po obudzeniu nie pamiętała swojego snu, wiedziała tylko, że coś ją w nim zaniepokoiło. Coś nie chciało dać jej spokoju. Wstała z fotela, wyłączyła telewizor i zapaliła. Ralph nienawidził, kiedy paliła w domu, ale on nie miał już nic do powiedzenia (cha, cha). Spojrzała na zegarek. Była trzynasta. Ralph musiał już dawno zjeść swoją kanapkę. Powinni do niej zadzwonić, powinni…

Petunia stanęła w pół kroku i krzyknęła. Papieros wypadł jej z ręki, ale ona nie zwracała na to uwagi. Nie, to nie może być prawda, to nie może być prawda, to nie może…

I wtedy zadzwonił telefon. Petunia rzuciła się na górę i odebrała niemal wyrywając kabelek z gniazdka. Serce waliło jej jak młot.

– Halo? – powiedziała drżącym głosem.

Proszę, nie mówcie mi tego, nie mówcie mi, że…

– Pani Manlon? Mówi dyrektor Gimnazjum imienia Leonarda da Vinci.

Nie!

– Stało się coś strasznego. Lepiej, żeby pani usiadła.

Nie! Petunia rzuciła słuchawkę na widełki i ukryła twarz w dłoniach. Wstrząsnął nią gwałtowny szloch.

– Zabiję cię, Ralphie Manlonie, klnę się na wszystkich bogów, że to zrobię, słyszysz?!

Na zewnątrz spadły pierwsze krople deszczu, zwiastujące burzę.

 

Ralph Manlon miał powody, by być zadowolonym z siebie. Po pierwsze, spędził wspaniałe dwa dni, po drugie dostał awans, a o trzecie syn tej zdziry nie żył. Petunia dzwoniła do niego w trakcie wykwintnej kolacji z ambasadorem arabskim. Kiedy mu to mówiła, głos miała dziwnie spokojny.

To pewnie szok, pomyślał wtedy.

Teraz, pogwizdując cichutko, kiedy szukał w kieszeni kluczy od domu, miał nadzieję, że nie wpadnie w histerię. A nawet jeśli, to jego prawica da sobie z tym radę.

Nic nie jest w stanie zepsuć mi tego pięknego dnia, pomyślał.

Mylił się, och jakże się mylił, ale kiedy zobaczył żonę siedzącą do niego plecami przy stole, na którym piętrzyły się puszki po piwie, jeszcze tego nie wiedział. Poczuł co najwyżej słabiutkie uczucie gniewu

(to piwo było moje co ta zdzira sobie wyobraża)

ale uznał, że dzisiaj może jej wspaniałomyślnie wybaczyć.

– Cześć kochanie – powiedział tonem, który miał nadzieję, że był dostatecznie przygnębiony.

– Wziąłeś kanapkę Jamesa – powiedziała Petunie, nie odwracając się do niego. Mimo tej ilości alkoholu, które w siebie wlała, mówiła wyraźnie.

– Ależ skarbie, o czym ty mówisz?

– Wziąłeś kanapkę Jamesa – upierała się Petunia. – Twoja była z ketchupem. Ta, którą ci podałam.

– Jesteś w szoku – stwierdził autorytatywnie Ralph. Położył torbę na podłodze i chciał podejść do żony, uspokajająco ją przytulić (a jak nie pomoże, to dać jej nauczkę), ale następne słowa Petunii go zmroziły.

– Pamiętam to dokładnie. Folia, w której ty miałeś kanapkę była ubrudzona jedną, pojedynczą kroplą ketchupu. Ketchup miał zamaskować smak strychniny. Wiesz, co to strychnina, Ralph? To trucizna. Działa na górne drogi oddechowe. Chciałam cię zabić, Chryste, jak bardzo chciałam.

Ta zdzira chciała go zabić?! Jego?!

– Chciałam to zrobić dla Jamesa. Oczywiście wiedziałam, że ludzie zaczną gadać. Miałam być wdową po raz drugi. Takie rzeczy zawsze budzą plotki. Ale wierzyłam, że mi się uda. Tylko, że ty musiałeś wszystko popsuć. Podałam ci kanapkę i poszłam odebrać telefon. Na barku leżała jeszcze jedna kanapka. Wziąłeś ją, zamiast tamtej i wyszedłeś. Zeszłam z góry akurat, żeby zobaczyć, jak James pakuje twoją kanapkę. Mignęła mi mała, czerwona plamka ketchupu, ale nie zwróciłam na to uwagi.

Ralph jeszcze się nie bał – był na to zbyt wściekły.

– Ty szmato, powinnaś być mi wdzięczna! Powinnaś dziękować mi na kolanach za to, co dla ciebie zrobiłem!

Petunia powoli wstała od stołu, zachwiała się lekko i się odwróciła. W ręku trzymała pistolet. W jej oczach malowała się czysta nienawiść, ale Ralph był tak zaślepiony gniewem, że tego nie zauważył.

– Ty, co ty dla mnie zrobiłeś?! – wrzasnęła, wymachując pistoletem. – Stworzyłeś mi piekło na ziemi, oto, co dla mnie zrobiłeś.

Rozległ się huk i brzęk i wazon, ich prezent ślubny, pękł. Petunia lekko zdziwiona spojrzała na dymiącą lufę pistoletu. Ralph pobladł.

– Kochanie, odłóż ten pistolet. Możesz nim wyrządzić komuś krzywdę.

Petunia wybuchła zimnym śmiechem, pozbawionym wesołości.

– Ty głupi kutafonie. Jeszcze nie pojąłeś? Ja chcę ci wyrządzić krzywdę. – Wycelowała starannie pistoletem. – Żegnaj, Ralph.

Kolejny huk targnął powietrzem. Tym razem trafiła w okno. Przeklęła. Zachwiała się lekko i strzeliła jeszcze raz. Ralph złapał się za krocze i wrzasnął.

O mój Boże, jak trudno go zabić, pomyślała. Szumiało jej w głowie, ale nie zwracała na to uwagi. Ukucnęła nad mężem, przykładając mu pistolet do brzucha. To był błąd. Ralph, pomimo bólu, zdołał zaatakować. Jego dłoń zwinęła się w pięść, jak robiła to setki razy i wystrzeliła. Trafił ją w twarz. Petunia wrzasnęła i upuściła pistolet, który poleciał daleko, poza ich zasięg. Ralph z twarzą ściągniętą cierpieniem zaczął się czołgać. Wyciągnął rękę, już prawie…

Nagle, bez ostrzeżenia poczuł ostry, przeszywający ból w karku, sięgający gardła. Czegoś takiego nie doświadczył nigdy w życiu. Sięgnął dłonią do tyłu i wymacał ostry przedmiot tkwiący głęboko w jego ciele.

„Ty suko" – chciał zawyć, ale tylko zacharczał, plując krwią. Resztką świadomości zarejestrował, że Petunia pada bez zmysłów obok niego.

 

 

Koniec

Komentarze

"rozjuszyło''- chyba rozruszyło. No ale miejsza z tym.
Przyznam szczerze strasznie dramatyczne opisy. Jak on znędzał się nad Nią. Słowa wulgarne i to w dużej ilości.
Jeszcze tam było ,że "... Petunia pada bez zmysłów obok niego." To znaczy, że i Ona zgineła?
Postać męża oczami własnej żony musiał opisywać potwora. 
 Trochę niezgrabnie sformułowane wątki, np.:
"  Ukucnęła nad mężem, przykładając mu pistolet do brzucha. To był błąd. Ralph, pomimo bólu, zdołał zaatakować. Jego dłoń zwinęła się w pięść, jak robiła to setki razy i wystrzeliła. Trafił ją w twarz. Petunia wrzasnęła i upuściła pistolet, który poleciał daleko, poza ich zasięg. Ralph z twarzą ściągniętą cierpieniem zaczął się czołgać. Wyciągnął rękę, już prawie...
Nagle, bez ostrzeżenia poczuł ostry, przeszywający ból w karku, sięgający gardła. Czegoś takiego nie doświadczył nigdy w życiu. Sięgnął dłonią do tyłu i wymacał ostry przedmiot tkwiący głęboko w jego ciele."  

Gdy jego dłoń zwineła się w pięść i dalej napisałęś, że wystrzeliła to mogło światczyć, iż ta jego żona strzeliła z pistoletu. Przynajmiej ja tak za pierwszym razem odebrałem.
Dalej jest, że upuściła pistolet. Hmm logicznie to ujmując gdy upuścisz pistolet to on spada równolegle, a nie " leci daleko" .
Nie ma nic dalej o tym kto sprawił mu ten ból. Jest tam, że " wymacał ostry przedmiot tkwiący głęboko w jego ciele" .
Tylko co zaprzedmiot? Sam tam mu utknął?
 

No nie, Nosaczu, pod wpływem, nie pod wpływem, ale to jest kserokopia i to robiona złą kserokopiarką. Też częstokroć bywałem zainspirowany ksiązkami ulubionych pisarzy, ale trzeba powstrzymać instynkty i w żadnym wypadku nie próbować w tak jednozanczy sposób naśladować. Bo potem mamy krążących po sieci Sapkowskich, Tolkienów czy Kingów, a to niestety na ogół świadczy o braku własnych pomysłów. 

"rozjuszyło''- chyba rozruszyło.

Chyba jednak nie.

Wiem, wiem już o co chodzi jednak ok.

... z tym rozjuszyło

No dobra, jedno Ci się udało - sprowokować mnie do przeczytania oryginału inspiracji ;)
W przeciwieństwie do Kinga, padła Ci dramatycznie psychologia postaci. Po przeczytaniu fragmentu nie miałam myśli typu "Ralph to kawał sukinsyna" tylko "dlaczego Petunia nie zrobiła mu tych cholernych schabowych, skoro on ją o to prosił a ona zajmuje się domem, a on w dodatku utrzymuje ją i jej syna". Innymi słowy, postać, która chyba w zamierzeniu miała być biedną, uciśnioną żoną, wywołującą współczucie została przeze mnie odebrana jako leniwa, niewdzięczna baba, co mężowi który przygarnął ją wraz z dzieckiem nawet jego ulubionych kotletów nie zrobi i jeszcze chce go zabić. Ralph też mało wiarygodny, jak na zimnego, wyrachowanego sadystę to bez sensu zlał ją po twarzy zostawiając masę śladów. No i kwestia nieszczęsnej strychniny...  w żadnym wypadku nie działa ona na górne drogi oddechowe tylko na układ nerwowy. Fakt, że śmierć następuje z powodu uduszenia, ale na litość, nie oznacza to, że strychnina zatkała nos i zatoki :-) Polecam solidny research (ze ZROZUMIENIEM!) przed wciskaniem w opowiadanie tego typu baboli.
I z czysto literackiego punktu widzenia - ostatnie zdanie jest fatalne. Co to ma znaczyć, że pada bez zmysłów? No i skąd umierający Ralph wie, że ona padła bez zmysłów? Również intryga bardzo grubymi nićmi szyta, od razu wiedziałam, że dzieciak weźmie kanapkę z trucizną, jak tylko pojawiły się dwie kanapki :p

pzdr.,
Bella.

Nowa Fantastyka