- Opowiadanie: Jerry - Impuratus a Siradiae (Opowiadanie historyczne)

Impuratus a Siradiae (Opowiadanie historyczne)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Impuratus a Siradiae (Opowiadanie historyczne)

Wpadł z impetem, konno do gospody sieradzkiej, rozbijając przy tym lekkie, sosnowe odrzwia. Rozejrzał się. A choć przyłbice kopijniczą psim pyskiem zwaną nosił na głowie, widział dość wiele. Zsiadł, a raczej zeskoczył z konia, pięknego bojowego rumaka, któremu nawet przez chwilę przez myśl nie przeszło aby zawrócić i cwałem uciec jak najdalej, nie, to zwierzę szkolono i przyzwyczajano do ferworu bitwy od źrebięcia. W karczmie panował półmrok i zaduch. Śmierdziało potem, uryną i, jak to w karczmach bywa, piwem. Stoliki rozstawione były blisko ścian i drewnianych podpór podtrzymujących, wiekowe krokwie. Szynkwas stał w kącie na lewo od wejścia, gospodarz już dawno zdążył przykucnąć i schować się pod nim. Pozostali ludzi, głównie mieszczanie, widać stali bywalcy tego jakże odrażającego miejsca siedzieli na swoich miejscach, patrząc się na nieproszonego gościa z dziwnymi grymasami na twarzach. Tylko jeden człowiek sączył spokojnie najdroższe, zachwalane w całym okręgu piwo, które ważono w niedalekim miasteczku – Łasku. Jegomość ten siedział nieopodal świecy, woskowej rzecz jasna, oświetlającej go wyjątkowo dokładnie. Widać było, że osobnik ten cenił sobie wygodę, aczkolwiek bardziej prawdopodobnym była chęć pokazania swojej majętności. Każdy obecny w gospodzie, kto rozgarnięty był trochę bardziej od pańszczyźnianego chłopa domyślić się mógł, nie tylko po drogim zamówieniu, iście szlacheckim stroju i wypchanej sakiewce, że człek ten godzien był bardzie komnat pałacowych, aniżeli brudnego pokoju w miejskiej karczmie. Rycerz ciężkimi i zarazem strasznie głośnymi krokami, którym towarzyszyło dźwięczenie stalowych płyt pancerza podszedł do stolika, przy którym siedział jegomość, po czym nie czekając na jakąkolwiek reakcję, której zresztą zapewne nie doczekałby się stojąc tam choćby do końca świata, a przynajmniej do rychłego zawalenia się starej gospody, chwycił mężczyznę za atłasowy kaftan z rozszerzającymi się u wylotów rękawami zwany houppelandą. Złapał mocno w okolicach karku, po czym odwrócił się i jak gdyby nigdy nic się nie stało ruszył ku strzępkom drzwi. Huk upadającego stołka zakłócił nieco pozorny spokój panujący dotychczas w gospodzie. Wlokący się za rycerzem mężczyzna nie protestował. Pewnym było, że spowodowała to nadmierna ilość piwa, które zdążył wysączyć przez kilka godzin siedzenia w karczmie. Jedyną jego reakcją na zaistniałą sytuację była strużka bladożółtej cieczy ciągnącej się od zydla do jego krocza. Byli już przy drzwiach. Któryś z gości rezydujących obecnie w gospodzie opróżnił przez niewielki otwór okienny na piętrze wiadro ekskrementów. Rycerz nie zastanawiając się długo cisnął oburącz mężczyzną w sam środek nowopowstałej, błotnisto-śluzowatej kałuży. Piękne wełniane nogawice, houppelande i czysta jak dotąd facjata jegomościa zmieniły nie tylko barwę ale też wyraz. Człowiek, który przed chwilą zdawał się być nieprzytomny teraz jakby odzyskiwał świadomość. Powoli. Dźwignął się na czworaka. Patrzył przez chwilę na to w czym pływał jeszcze kilka sekund temu. Jego oczy dopiero teraz zaczęły przyzwyczajać się do zupełnych ciemności panujących na dosyć szerokiej ulicy, którą z obu stron przytłaczały rzędy kamienic przysłaniające światło księżyca. Mężczyzna miał zamiar wstać, ale nie zrobił tego. Coś mu w tym przeszkodziło. Był to konkretnie zimny sabaton rycerza, który kopnął go właśnie poniżej mostka. Kopniak był silny. Bardzo silny. Mężczyzna wylądował na plecach. Zwymiotował. Na wpół przetrawione resztki obiadu i niedawno wypite piwo były wszędzie. Potylica i krzyż bolały go niemiłosiernie. Nie miał już ani siły, ani ochoty aby wstawać. Spróbował. Z wielkim trudem obrócił się na brzuch. Znowu silny ból. Tym razem nie był to kolejny cios, a pozostałość po poprzednim trafieniu. Po raz drugi tego wieczora dźwignął się na czworaka. Wstał nie czekając na uderzenie, które jak mu się wydawało z pewnością musiał kiedyś nadejść. Otworzył szeroko oczy, a to co zobaczył bardzo go dziwiło. Rycerz stał oddalony od niego jakieś piętnaście kroków i ani myślał podchodzić, a już tym bardziej znowu go bić. Stalowe rękawice uniosły się w górę chwytając hełm z obu stron. Po chwili oczom umazanego w ludzkich odchodach, krwi i wymiocinach jegomościa ukazało się szlachetne oblicze wojownika, który przed chwilą zachował się tak mało szlachetnie nie stosując się do żadnego z punktów etosu rycerskiego. Błękitne oczy błysnęły spod grzywy falowanych blond włosów. Gdyby nie silne, męskie rysy twarzy, zarysowana mocnymi konturami sylwetka i miecz przy pasie, pomyśleć by można było, że naprzeciw upokorzonego mężczyzny stoi kobieta. Grymas na twarzy rycerza wskazywał na olbrzymie obrzydzenie postacią stojącą przed nim. Sięgnął do kaletki wiszącej nieopodal miecza i wyciągnął z niej kawałek pergaminu. Rozwinął niewielki rulonik i zaczął czytać:

– Jako że wszelka zwłoka może spowodować, iż człowiek zwany Janem ze Szczekocin herbu Odrowąż może sprawić ludziom więcej krzywd aniżeli dziesięciu zbójów potrafi, niniejszym nadaję uroczyste prawo posiadaczowi tegoż listu na odebranie ostatniego tchnienia zbrodniarzowi dopuszczającemu się już w swoim nędznym życiu gwałtów, rubieży i zabójstw niczemu niewinnych osób. Podpisano Jakub z Koniecpola wojewoda sieradzki, skromny sługa króla Władysława.

– Ciekawym ile żeś dał za ten świstek Jarandzie z Gniezna. Mniejsza o to. Czyń swą powinność, jednak nie ubrudź mnie imć jeszcze bardziej.

– To co dane mi jest trzymać w dłoni, to pozwolenie, nie nakaz, czyżbyś nie słuchał zbyt uważnie? Przeto chodzi tu o twoje życie kumie – powiedział z przekąsem rycerz.

– Niech stado byków chędoży twoją matkę psi odwłoku jeden! – zaklął pod nosem Szczekociński.

– Cóżeś tam pod nosem mamrotał? Ach, nie ważne, chcę, żebyś wiedział, że mam jak to ująłeś świstek, który pozwala mi odebrać ci twój nędzny żywot kiedy tylko mi się podoba, pamiętaj o tym…

Tym jakże miłym akcentem rycerz zakończył rozmowę. Odwrócił się. Podszedł do konia stojącego przed wejściem do gospody i patrzącego z góry na swojego pana. Wskoczył na siodło i już miał zamiar odjeżdżać, gdyby nie…

– Kiedy chędożyłem twoją siostrę, kwiczała jak świnia którą zarzynają wyjątkowo tępym nożem, tępym zupełnie jak twój ojciec sukinsynu!

Jarand zawrócił konia. Wyciągnął miecz. Zaszarżował. Prawdopodobnie był to największy błąd w jego życiu. Wnet Jan wyciągnął z pochewki niewielki nożyk do dzielenia jadła. Bardzo ostry nożyk. Kiedy rycerz przejeżdżał obok niego, ten przesunął się w prawą stronę, tak aby miecz nie mógł go sięgnąć i przyłożył kozik do żeber konia. Resztę zdziałał już pęd zwierzęcia, któremu mały nożyk rozciął w poprzek prawie całą klatkę piersiową podcinając przy tym popręg trzymający siodło. Jarand nawet tego nie zauważył, pędził dalej próbując zawrócić konia w bardzo ciasnym łuku. Właśnie wtedy podcięty popręg dał o sobie znać. Nie wytrzymał mocnego szarpnięcia spowodowanego wagą rycerza siedzącego w siodle i rozerwał się na dwie części. Zwierze zatrzymało się. Jarand leżał na ziemi, nieopodal niego leżało potrzaskane, lipowe siodło. Szczekociński podszedł spokojnie do zamroczonego rycerza. Pochylił się nad nim, podniósł zasłonę hełmu, po czym spokojnie zagłębił ostrze nożyka w miękkiej gałce ocznej, która prawie natychmiast wypłynęła pozostawiając po sobie oczodół z leżącym weń ochłapem koloidalnej skóry. „Paskudny widok" pomyślał Jan uśmiechając się skrycie. Wstał. Przeciągnął się jakby wstał po wyjątkowo długiej i przyjemnej drzemce. Z kaletki przy pasku okaleczonego rycerza wyjął zwój pergaminu. Odwracając się niby niechcący kopnął nożyk tkwiący w oczodole. Od tej właśnie chwili kalekiego rycerza wszyscy mogli pełnoprawnie nazywać martwym. Nożyk zagłębił się na tyle, że ledwo co widoczna była końcówka rękojeści. Odchodząc od trupa Szczekociński zatrzymał się przy koniu. Popatrzył w dół. Na bruku leżał miecz zmarłego. „To bardzo ładny miecz" pomyślał w duchu, a następnie podniósł go i z rozmachem wbił go zwierzęciu między żebra w taki sposób, że sztych wyszedł z drugiej strony w okolicach nerek. Koń ruszył jakby smagnięty nahajką. Jan wiedział, że koń padnie gdzieś za miastem, tam, gdzie nikt nie będzie się nim przejmował.

– Jakub z Koniecpola powiadasz – zadumał się szlachcic udając się w stronę zamtuza – Muszę z nim porozmawiać… Poważnie porozmawiać…

Koniec

Komentarze

Hm, i tyle? Czy to jest fragment może czegoś dłuższego?
Opowiadanie oczywiście do korekty, jakaś tam literówka, interpunkcja itd., duperele takie. W sumie fabularnie nic się tutaj za specjalnie nie dzieje. Ot, przyłazi gościu do karczmy, wywleka drugiego, łup, łupu cup i koniec. Mam wrażenie, że stylizacja tekstu bardzo jest czymś inspirowana, postawiłbym zarzut nieoryginalności języka, chociaż sam nie wiem, ostatnio wszyscy dość podobnie piszą utwory historyczne lub pseudohistoryczne, czyli współczesny język przeplatają archaizmami, więc może to już tak ma być. Zastanawia mnie też, czy mały nożyk mógłby w tak łatwy sposób "rozciąć w poprzek prawie całą klatkę piersiową podcinając przy tym popręg trzymający siodło" nawet u pędzącego konia? Epatowania fekaliami, brudem i krwią jest chyba tutaj w nadmiarze, ale co kto lubi. Ogólnie nie widzę tego tekstu jako autonomicznej całości, a jako fragment niczym specjalnym nie ujmuje, mnie osobiście naturalnie.

Tytuł sugeruje, że to już całe opowiadanie. Ale o kim i o czym? Epizod — bo to jedynie finalny pod pewnym względem epizod — pozostawia mnie w niewiedzy, jakie jest tak zwane szersze tło. Przyjechał rycerz, chciał upokorzyć i zrobił to, może chciał zabić, ale tak się do tego partacko zabrał, że sam padł ofiarą. To ci dopiero wojak i, domyślnie, mściciel...

Poprawek i zmian doprasza się ten tekst jak skacowany klina. Poprawek drobnych (Jarand nawet tego nie zauważył, pędził dalej próbując zawrócić konia w bardzo ciasnym łuku. — imiesłowy współczesne zawsze wymagają oddzielenia przecinkiem; zdanie w całości niespecjalnie logiczne, bo Jarand i pędzi dalej, co sugeruje większą jakąś odległość, i jednocześnie próbuje zawrócić konia; kiedy zdążył się aż tak rozpędzić, na dystansie piętnastu kroków?). O koziku i podcięciu popręgu napisał mój poprzednik. Dodam pytanie: Szczekociński miał w tej sytuacji aż taki refleks, zachował aż taką jasność umysłu, a rękę miał ze stali, że utrzymał ostrze, tnące i konia, i popręg?

Wpadł konno do karczmy, ani słowa o koniu, który sam wyszedł z tejże speluny, gdyż potem czeka na rycerza przed wejściem. No dobrze, sam mogę sobie dopowiedzieć, że koń taki sprytny, ze smrodu na świeży luft potuptał, chociaż kłóci się to z twierdzeniami Autora, dotyczacymi rumaka. Ale kto mi wytłumaczy, jakim sposobem tenże konik z rycerzykiem na grzbiecie zmieścił się w otworze po odrzwiach, rozbitych podczas wjazdu do karczmy? Kucyk i karzeł? No, chyba że około trzy metry wysokości wrota miały — ale to trzeba zaznaczyć, żeby czytelnik nie pokwikiwał z radochy, jaka komediowa scenka wyszła, prawie jak z klasycznego westernu...

Tylko jeden człowiek sączył spokojnie najdroższe, zachwalane w całym okręgu piwo, które ważono w niedalekim miasteczku - Łasku.

Okręgu? A może obwodzie, komturii, dystrykcie? Przydałoby się zajrzenie do jakiejś ściągi, omawiającej tajniki podziałów administracyjnych w dawnej Polszcze.

Przydałoby się rozróżnienie między wagą a warem.

Co tu robi dywiz zamiast przecinka?

Jegomość ten siedział nieopodal świecy, woskowej rzecz jasna, oświetlającej go wyjątkowo dokładnie.

To musiała być jakaś superoberhiperświeca, skoro jegomość obok niej siedział... Nie wiesz, o co mi chodzi? Szkoda. Pogłówkuj.

Czemu służy podkreślenie, iż woskowej „rzecz jasna”?

Na czym polegała wyjątkowa dokładność oświetlania jegomościa? Świeca wszystkie promienie na niego kierowała, czy co innego?

Wystarczy tego dobrego. Teraz łyżka miodu, chociaż smaku zdecydowanie poprawić nie może. Jak na taki krótki tekścik, postacie dają się „uzupełnić” do prawie pełnowymiarowych; z krótkiego dialogu można dopowiedzieć sobie w zarysie, o co poszło, kto jest kim. Uważaj na szczegóły, na prawdopodobieństwo, na logikę (chyba nie zaprzeczysz, że nie da się pływać w kałuży, utworzonej przez zawartość kubła z fekaliami?), a będzie osiemnaście razy lepiej.

Powodzenia.

Dziękuję za szczere uwagi ;) Dobrze jest w dzisiejszym świecie usłyszeć (a może lepszym określeniem byłoby przeczytać) coś krytycznego i jednocześnie nie hamskiego. Do waszych wypowiedzi postaram się ustosunkować pisząc kolejne opowiadania.

Aha, jeszcze jedno, opowiadanie miało być wstępem do cyklu, ale plany się trochę popsuły.

Popieram poprzedników, ale mimo wszystko uważam, że jesteś bliżej, niż dalej dobrego kunsztu. To całkiem ciekawy styl, jest swawolny, szybki, dobry. Ale unikaj aż tak długich zdań, bo przy niektórych omal się nie udusiłem czytając jednym tchem. Poza tym te literówki, interpunkcja -> Jest tego tyle, że wygląda to na niedbalstwo, a nie zwyczajną pomyłeczkę.

Pozdrawiam i zapraszam do siebie; do przeczytania i skomentowania "OSZALAŁA OPOWIEŚĆ ZMARNOWANEGO MĘŻCZYZNY". 

Nowa Fantastyka