- Opowiadanie: k.stelmarczyk - Termin ważności

Termin ważności

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Termin ważności

***

 

Babette obudziła mnie godzinę przed świtem.

Śniło mi się, że latam nad zieloną łąką utkaną kolorowymi kwiatami, a niebo jest jasnobłękitne i usiane białymi chmurami. Jak na holozdjęciach, które kiedyś widziałem.

W dół ściągnęło mnie brzęczenie Babette.

Wyburczałem, żeby dała mi spokój i przeszła w stan drzemki, ale sen zdążył się rozwiać. Kręciłem się w kapsule, chcąc bezskutecznie uchwycić jego resztki.

Chlupot odżywki uaktywnił Babette.

– I tak już nie zaśniesz – stwierdziła oczywistość i odsunęła pokrywę kapsuły. – Wystarczy na dwie doby aktywności na poziomie sześćdziesięciu pięciu procent – podała aktualne wskaźniki, gdy wystawiłem na zewnątrz nogę.

Po jej tonie poznałem, że była niezadowolona.

– Nie zamknąłeś cyklu – dodała.

Domyśliłem się, że się martwiła. Zupełnie niepotrzebne. Termin ważności mijał mi dopiero za pięć dni.

– Pozostań w audio – poleciłem, chwytając brzeg kapsuły.

Miałaby zaniepokojony wyraz twarzy, którego nie widziałem od ostatniego transferu i nie miałem ochoty znów oglądać. Ostrożnie, by nie pośliznąć się na odżywce, stanąłem na zimnej podłodze.

– Dbam tylko o twoje wskaźniki – powiedziała z wyrzutem w głosie, ale nie przeszła na holo, a zdarzało jej się ignorować moje polecenia.

– Wezmę prysznic – oznajmiłem i powlokłem się do kabiny.

Wypełniła ją ciepła para i odżywka rozpuściła się. Spływając, zmyła resztki martwego naskórka i brudu. Błyszczący świeżutką skórą wyszedłem z kabiny i przez chwilę bez celu pokręciłem się po module socjalnym.

Włączyłem Tele.

Ustawiłem sześć kanałów na głównym ekranie, przegląd dwudziestu kolejnych w monitorze fotela i rozsiadłem się w nim wygodnie. Rzuciłem okiem na główny ekran, potem na przegląd i szybko straciłem zainteresowanie. Sprawdziłem ipsofon, ale nikt nie zostawił żadnych wiadomości.

– Umów mnie na spotkanie z doktorem Zoidbergiem w V2 – poprosiłem Babette.

– Na kiedy?

– Na dzisiaj.

Zamknąłem oczy i myślami skoczyłem do V2.

Z ciemności wyłoniły się hale z inkubatorami pełnymi ciał i ludzie w fartuchach pochyleni nad mikroskopami z długimi szklanymi szpikulcami w dłoniach. Moje wspomnienie V2 ze szkolnej wycieczki na fermę ciał.

 

***

Fermę pojechaliśmy zwiedzić w pierwszej klasie.

Wydawało mi się wtedy, że wiem o świecie wszystko, co można było wiedzieć, w końcu nie byłem już przedszkolakiem. Miałem osiem lat.

Wiedziałem, że kiedy skończę piętnaście opuszczę Kopułę i już nigdy pod nią nie wrócę. Wiedziałem, że dopóki pod nią żyłem, nie mogło urodzić się następne dziecko. Musiałem ustąpić miejsca. Takie było prawo.

Wiedziałem, że tylko pod nią mogły rodzić się dzieci, po tym, jak coś stało się ze Słońcem i jego promienie zaczęły zabijać ludzi. Nie robiły tego od razu. Można było przeżyć dziesięć lat, ale człowiek stawał się bezpłodny.

W skrócie historia ludzkości po Wielkim Wyginięciu, bo zanim zorientowaliśmy się, co się dzieje, dla większości było już za późno.

Niedobitki ludzi przetrwały jedynie dzięki Zoidbergowi.

On pierwszy zrozumiał znaczenie zmian na Słońcu i zbudował pierwszą Kopułę. Gdy byłem w pierwszej klasie, Wyginięcie było już zamierzchłą historią, a firma Zoidberga, Verison 2, miała ich dziesięć na całym świecie. Jednak i one w pewnym momencie przestały wystarczać dla rosnącej populacji Ocalałych, a nie można było zbudować kolejnych. Brakowało potrzebnych materiałów.

I znów doktor uratował ludzkość.

W momencie, gdy miejsca pod dziesiątą kopułą wyczerpały się, przedstawił swoje rozwiązanie problemu. Opracowany przez niego proces, który nazwał transferem, dawał możliwość życia poza nimi.

Ceną były nowe prawa. Prawa Zoidberga.

Rozmnażanie pod kopułą nie może zostać przerwane. Kto opuści kopułę nie może pod nią wrócić. Sklonowane ciało wymieniane jest na nowe co dziesięć lat.

Ale choć wiedziałem to wszystko w wieku ośmiu lat, to nie byłem przygotowany na to, co zobaczyłem podczas wycieczki.

Wciąż wyobrażałem ją sobie tak, jak pokazywały to holo-bajki, które oglądaliśmy w przedszkolu. W nich ferma była wielką drewnianą stodołą, na której drzwiach wymalowano logo Version 2, wielkie V z małą dwójką na dole. Była pracownią doktora Zoidberga, okularnika z bujną blond czupryną i gęstą brodą.

Obok fermy stał stary dom, ze szpiczastymi wieżyczkami i dachem w stylu sprzed Wyginięcia, w którym mieszkały dzieci. Mali mieszkańcy nigdy nie widzieli, co doktor robi w stodole, bo z powodu zabójczych promieni Słońca nie mogli opuścić domu. O tym, co się tam działo opowiadał im Zoidberg.

W jego opowieściach ciała wyglądały jak bezgłowe kombinezony wiszące w rządku na wieszakach. Dzieci w wyobraźni zakładały je, robiły się dorosłe i przeżywały mnóstwo pasjonujących przygód.

Rzeczywistość tylko w jednym pokrywała się z holo-bajką.

Ferma kształtem przypominała stodołę. Ze szkła i stali z wielkim logo firmy na szczycie. Ramiona V wbijały się w niebo. Czubek z dwójką w budynek. Przed wejściem do fermy czekał na nas przewodnik, ale z Zoidbergiem łączył go tylko fartuch. Był łysy, ogolony i bez okularów.

Gdy wychowawczyni w końcu nas ustawiła w jako tako zwartą grupę i uciszyła, popatrzył na nas zbudzonym spojrzeniem.

– No dobrze – mruknął.

Otworzył drzwi i wszedł do farmy.

Czułem się jak dziecko z holobajki, które wreszcie mogło wyjść z domu i zajrzeć do tajemniczej stodoły na podwórku.

Pełni niepokoju, ciekawości i lęku weszliśmy za nim do ogromnego i pustego holu. W środku nie było żadnych wieszaków z kombinezonami. Nikogo nie było. I niczego. Jedynie na ścianie na wprost czubek V wskazywał maleńkie drzwi, do których kierował się nasz przewodnik.

Szliśmy za nim w milczeniu, a echa szurania naszych nóg odbijały się wysoko w górze. Gdy podeszliśmy do drzwi, przewodnik otworzył je i wpuścił nas do środka.

To, co czekało za nimi, przeszło moje najśmielsze oczekiwania.

Wchodziło się na wąska stalową platformę przyklejoną do ściany. Z niej stalowymi schodami schodziło się na sam dół hali, która zdawała się nie mieć końca.

Ciągnące się w niej rzędami ogromne szklane butle zbiegały się w środku, by zniknąć w świetle wiszących pod sufitem reflektorów. Były wypełnione ciałami. Rozmiar hali nie odpowiadał wielkości budynku na zewnątrz. Musiała mieścić się pod ziemią. Przez całą drogę w dół wpatrywałem się w stopy i liczyłem schody. Doliczyłem się pięćset pięćdziesięciu pięciu. Myśl, że ich liczba była celowa, nigdy mnie opuściła.

Przewodnik odezwał się dopiero na dole.

– To są inkubatory – wskazał ręką butle za swoimi plecami. – Tu ciała dojrzewają do transferu. Od stanu embrionalnego do dwudziestu pięciu lat w cztery miesiące.

Gdy to mówił, na jego twarzy malowała się duma. Za moich czasów proces został usprawniony i przyspieszony. Ostatnio zajmował cztery dni, ale nie uległ większej zmianie.

– W jednym inkubatorze dojrzewa dwa tysiące ciał – poinformował przewodnik, gdy prowadził nas między butlami. – Są zanurzone we fluidzie odżywczym. Dostarcza im wszystkich składników niezbędnych do wzrostu, który od początku do końca jest monitorowany. Z powodu wad genetycznych, nie wszystkim udaje się dojrzeć do stanu pozwalającego na transfer. Prawie 30 procent nie przechodzi testu jakości.

Rozległy się nasze ochy i achy. Policzyłem w pamięci, ile ciał na jeden inkubator nie przechodzi testu.

– Dlatego, żeby osoba przechodząca transfer nie dowiedziała się w ostatniej chwili, że brakuje dla niej ciała, wyrastamy ich po pięć na osobę – kontynuował znużonym tonem przewodnik.

Kolejne zdumione westchnienia nie robiły na nim wrażenia.

– Co się dzieje z pozostałymi czterema? – zapytałem, bo ciekawość przezwyciężyła wstyd i strach.

– Są utylizowane.

Miałem jeszcze kilka pytań, ale nie zadałem ich z obawy przed niezadowoleniem wychowawczyni.

Po krótkiej chwili, którą przewodnik wykorzystał na omówienie szczegółów technicznych inkubatora, doszliśmy do czegoś, co wyglądało jak wielkie stalowe pudło, z którego wychodziła długa cienka linka, umieszczone na większym pudle z betonu ze schodami.

– Kolejka strunowa – wyjaśnił przewodnik. – Będziemy musieli z niej skorzystać, żeby dostać się na drugi koniec hali, gdzie mieszczą się laboratoria.

Wtedy to była nowość. Tylko V2 ją miało.

Wszedł na platformę i dotknął pudełka. Ściana z sykiem odsunęła się.

– Witam na pokładzie – zaprosił nas gestem do środka.

Weszliśmy, rozglądając się ciekawie. Poza siedzeniami nie było tam niczego więcej.

– To wszyscy? – upewnił się przewodnik.

Wychowawczyni policzyła nas i skinęła głową.

– Drzwi – wydał polecenie przewodnik.

Drzwi zasunęły się.

– Okna.

Szare ściany zrobiły się przezroczyste i natychmiast zaczęliśmy się do nich przepychać. Przewodnik po raz pierwszy uśmiechnął się.

– Cel: laboratorium – podał punkt docelowy.

Kolejka ruszyła. Inkubatory za oknem rozmazały się w smugę i po chwili było po wszystkim. Zatrzymaliśmy się.

Wychodziłem rozczarowany.

– Na koniec będziecie mieli okazję zobaczyć laboratorium – powiedział przewodnik.

Podobnie jak do hali, do laboratorium wchodziło się przez jedyne drzwi w wielkiej ścianie. Było na tym samym poziomie i dużo mniejsze od hali z inkubatorami, ale i tak ogromne.

Przy długich stołach przed mikroskopami siedzieli ludzie w białych fartuchach i czepkach na głowach, z cienkimi długimi i ostro zakończonymi szklanymi rurkami w dłoniach. Z pojemników na stole wyciągali szklane płytki i układali je pod mikroskopem. Dotykali płytki rurką, wyciągali spod mikroskopów i odkładali na taśmę, która je zabierała. Sięgali po następną i umieszczali pod mikroskopem.

– Tu odbywa się delikatny proces zapłodnienia – powiedział szeptem przewodnik. – Jest bardzo skomplikowany. To co widzicie, to jedynie pierwszy etap: selekcja właściwych komórek jajowych, które następnie zostaną poddane zapłodnieniu.

– A skąd my się bierzemy? – spytałem.

Spojrzałem na wychowawczynię. Milczała, ale jej wzrok mówił wszystko. Po powrocie czekała mnie poważna rozmowa, a może nawet kara.

– O tym dowiesz się w ostatniej klasie – odpowiedział niezrażony przewodnik. – W której teraz są? – zwrócił się do wychowawczyni.

– Pierwszej – odpowiedziała. – Osiem lat.

– No to będziesz musiał poczekać.

Wychowawczyni klasnęła w dłonie.

– Kochani, podziękujcie panu, że był tak miły i oprowadził nas po fermie – powiedziała, z ulgą, jakby chciała się stąd jak najszybciej wydostać. – Teraz wiecie, dzięki czyjej ciężkiej pracy będziecie mogli żyć poza Kopułą, gdy ją opuścicie.

To był koniec wycieczki.

Przez całą drogę powrotną myślałem nad tym, skąd my się bierzemy. Tak jak powiedział przewodnik, dowiedziałem się o tym w ostatniej klasie i byłem zaskoczony, bo myślałem, że robi się nas tak samo, jak ciała.

 

***

– Masz rozmowę – wyrwała mnie ze świata wspomnień Babette.

– Świetnie – zatarłem ręce. – Odbierz.

– V2 – usłszyałem kobiecy głos. – Recepcjonistka Irina Okolicznaja, czym mam przyjemność z panem Metheusem Buchenbaum?

– Babette, dlaczego jest tylko audio? – zdziwiłem się.

– Masz zamiar odbierać rozmowę nago? – odpowiedziała Babette pytaniem.

O co jej chodziło? Ubranie było potrzebne jedynie do wyjścia na zewnątrz. W modułach tylko przeszkadzało.

– Przepraszam, czy mógłby pan włączyć holo lub video – niecierpliwiła się recepcjonistka.

– Chwileczkę, mam tu drobne nieporouzmienie z domowym komputerem – uspokoiłem ją. – Babette, w tej chwili włącz wizję na głównym monitorze.

– Jak sobie chcesz.

Na ekranie pojawiła się Irina.

Miała na sobie służbowy fartuch i to by było na tyle, jeśli chodzi o jej strój. Fartuch zapięty był na guzik nad piersiami, które bardzo przyjemnie go wypełniały. Wszystkiego dopełniał modny ostatnio makijaż. Każdy policzek zdobiły czerwone kółka.

Irina uśmiechnęła się lubieżnie na widok reakcji mojego ciała na jej wyzywający wygląd, ale to by było na tyle. Za video seks w godzinach pracy czekało zwolnienie.

– Dziękuję za serdeczne powitanie – powiedziała jedynie.

– Chcę się umówić z doktorem – przeszedłem od razu do sedna rzeczy.

– Na kiedy?

– Dzisiaj. Babette nie daje mi spokoju.

– Poproszę pana numer identyfikacyjny.

Wstukałem go w klawiaturę w oparciu fotela.

– Dziękuję. Czy to pana pierwszy transfer?

– Nie.

– Czy ma pan jakieś życzenia? Może aktualizację?

– Nie sądzę, ale niczego nie przesądzam.

– Czy to będzie wszystko?

– O której mam się stawić?

– Ustalę godzinę z pana komputerem osobistym.

– Dopilnuję, żeby był punktualnie – zapewniła Babette.

– W takim razie to wszystko – powiedziała Irina i dyskretnie zmierzyła mnie wzrokiem. – Czekam na pana… z niecierpliwością.

 

***

W siedzibie V2, ku mojemu rozczarowaniu okazało się, że Irina była tylko hologramem. Skląłem w duchu wszystkich speców od marketingu. Nie chcąc tracić czasu na flirt, z którego i tak nic sensownego nie wyjdzie, poprosiłem ją od razu o skierowanie do gabinetu doktora.

Uśmiechając się zalotnie, wskazała drzwi windy.

– Dzięki – mruknąłem i ruszyłem we wskazanym kierunku.

Nie wiem, dlaczego nie zrobiłem tego od razu. Po piątym razie transfer był już tylko rutyną. Wszystko wyglądało tak samo, jak dziesięć lat temu, tylko w recepcji nie było już ludzi. Chyba liczyłem, że coś się wydarzy między mną i Iriną.

Drzwi windy rozsunęły się.

Wszedłem i nacisnąłem guzik gabinetu doktora. Znalezienie go nie było trudne. Był tylko jeden na panelu. Dla pewności umieszczono na nim literę Z.

Z windy wyszedłem wprost na wielki dywan. Na jego drugim końcu stało biurko, za którym siedział doktor w białym fartuchu. Holo-okno w ścianie wyświetlało gęsty las. Ostatnio była to pustynia.

Po drodze do biurka można było poznać całą historię Zoidberga i V2, która była zarazem historią ocalenia ludzkości. Opowiadał ją dywan. Nie był to żaden hologram, ale autentyczna ręczna robota.

Za każdym razem zachwycał mnie ilością detali, jak choćby postać kobiety stojącej przed kopułą z koszykiem jabłek w ręku, którą udało mi się dostrzec po raz pierwszy. A przecież scena Opuszczenia zawsze sprawiała, że przystawałem, by podziwiać ludzką rzekę wypływającą z mlecznej odwróconej półkuli.

Nie inaczej było i tym razem.

– Za każdym razem znajduję coś nowego – powiedziałem głośno.

Doktor wyszedł zza biurka. Ręce trzymał w kieszeniach fartucha.

– Zaiste jest to dzieło mistrza nad mistrzami – przyznał.

– Nie ująłbym tego lepiej, panie doktorze.

Niestety był tylko hologramem. Prawdziwy doktor zmarł jeszcze przed moimi narodzinami. Tak jakby.

Swoją świadomość zapisał w pamięci komputera, ale nie postawiłbym swoich kredytów, na to, że hologoram ją zawierał.

– Och wystarczy doktorze Zoidberg.

Przez chwilę staliśmy i w milczeniu podziwialiśmy dzieło mistrzowskich rąk.

– Może usiądziemy – przerwał milczenie doktor.

Nie odrywałem wzroku od sceny na dywanie.

– Chciałbym przejść transfer – przeszedłem do celu wizyty. – Mój termin ważności mija za pięć dni i…

Nie dokończyłem. Spojrzałem na doktora.

– Proszę się nie martwić – uspokoił mnie. – Zdążymy. Może jakieś zmiany?

– Nie bawi mnie to. Ale chciałbym znów mieć 15 lat.

Zoidberg przyjrzał mi się uważnie.

– Nasi pacjenci wybierają zazwyczaj wiek, w którym są lub ten z poprzedniego transferu – powiedział po chwili.

– Ale jesteście w stanie to zrobić? – chciałem się upewnić.

– Jesteśmy. Ale to będzie drożej kosztować.

– Ile?

– Może usiądziemy.

Cena musiała być wysoka. Przypuszczałem, że taka będzie i oszczędzałem przez całe dzisięć lat. Miałem nadzieję, że zgromadzone kredyty wystarczą.

Usiadłem. Doktor zajął miejsce za biurkiem.

– Proszę położyć ręce na blacie.

Zrobiłem, jak powiedział. Blat rozświetlił się i wyświetlił mój profil.

– Przykro mi – rozwiał moje nadzieje. – Stan środków nie wystarczy na pokrycie transferu tego typu.

– Ile mi brakuje?

– Drugie tyle?

– Aż tak dużo? Za co?

– Koszty związane z ponownym zasiedleniem.

– Przecież nie muszę na nowo…

– Jako piętnastolatek, zostałbyś ponownie osiedlony poza Kopułą – nie dał mi skończyć. – A to oznacza budowę nowego modułu mieszkalnego i stworzenia nowego miejsca pracy.

– Mam już pracę.

Zoidberg pochylił się na biurkiem i przyjrzał historii zatrudnienia.

– To raczej nie jest zajęcie dla nastolatka – stwierdził, unosząc głowę. – No i wymagałoby ponownego szkolenia. Kolejne koszty.

– Nie mogę mieć znowu piętnastu lat, bo to będzie za dużo kosztować? – nie mogłem uwierzyć. – Kogo?

– V2, a kogo? – prychnął rozbawiony pytaniem. – Kto was osiedla, kiedy opuszczacie Kopułę?

Miał rację. Wszystkim zajmowało się Version 2. Postanowiłem zmienić taktykę.

– Na jaki wiek starczy? – spytałem.

– 25.

– To jak przy pierwszym transferze. Wcześniej nie można?

– Nie.

– W takim razie biorę – zdecydowałem się.

Nie miałem innego wyjścia.

– Świetnie. Możesz podnieść ręce.

Blat zgasł, gdy to zrobiłem.

– Za cztery dni będziemy gotowi do transferu – poinformował Zoidberg.

Wstałem.

– W takim razie do zobaczenia – pożegnałem się.

Wyciągnąłem do niego rękę i dotarło do mnie, że przecież był hologramem. Uśmiechnął się.

– Widzimy się za cztery dni.

 

***

Dni do transferu spędziłem w kapsule.

Oczywiście mogłem iść do pracy, ale wziąłem sobie wolne. Wolałem nie ryzykować, że coś mi się wcześniej stanie. Nikt nie wnosił sprzeciwu. W końcu zbliżał się mój termin ważności.

Zaprogramowałem kapsułę na sen ciągły i zabroniłem Babette budzić mnie, aż przyjdzie na to czas.

Śniłem, że unoszę się między łąką i niebem.

 

***

Po przebudzeniu, wziąłem prysznic i udałem się do V2.

Tym razem nie dałem się nabrać na sztuczne wdzięki Iriny i od wejścia skierowałem swoje kroki prosto do windy.

Doktor czekał za biurkiem. Holo-okno wyświetlało zieloną łąkę z mojego snu.

Podszedłem do biurka.

– Dzień dobry doktorze – przywitałem się. – Możemy zaczynać? – spytałem.

– Proszę usiąść – wskazał krzesło. – Nie mam dla pana dobrych wieści.

Nogi się pode mną ugięły.

– Co ma pan na myśli? – spytałem, siadając.

– Wczorajszej nocy nasze laboratorium, w którym wyrastało ciało do transferu, zostało zniszczone.

– Co się stało?

– Separatyści z Piątej Kopuły.

Nie byłem w stanie zadać właściwego pytania. Odpowiedź na nie przerażała mnie.

– Niestety pana ciało znajdowało się w jednym inkubatorów, wysadzonych potężnymi ładunkami.

– Ale transfer odbędzie się? – spytałem w końcu.

– Przykro mi. Nie wyrośniemy nowego ciała w jeden dzień.

To nie mogła być prawda.

– Ta tragedia dotknęła nie tylko pana – ciągnął doktor.

Im dłużej mówił, tym bardziej wzbierała we mnie złość.

– W podobnej sytuacji są tysiące naszych klientów. Padliście państwo ofiarą terrorystycznego ataku. Separatyści celowo zniszczyli inkubatory z ciałami w końcowym procesie wyrastania.

– Przecież wam zapłaciłem! – nie wytrzymałem.

– Środki zostaną zwrócone na pana konto.

Roześmiałem się.

– I co mam z nimi do jutra zrobić? – spytałem.

– Co tylko pan zechce.

Miał szczęście, że był tylko hologramem. Wstałem i ruszyłem do windy. Spojrzałem na scenę Opuszczenia na dywanie. W każdym spojrzeniu widziałem szyderstwo.

Zatrzymałem się.

Rozpiąłem spodnie i ulżyłem pęcherzowi. Prosto w szydercze uśmiechy. Gdy skończyłem, zapiąłem spodnie i spojrzałem na Zoidberga.

– Jest pan dziecinny – powiedział tylko.

– Spierdalaj – warknąłem i wyszedłem.

 

***

Kiedy wróciłem do domu, Babette nie odezwała się słowem. I tak nie miałem jej nic do powiedzenia.

Zaprogramowałem kapsułę na sen w nieskończoność. Zasuwając za sobą pokrywę pomyślałem o tych, którzy będą musieli mnie z niej wyciągać. Nie było mi ich żal. Miałem nadzieję, że zapamiętają mnie do końca swoich żyć.

Zanurzyłem się w odżywce i zamknąłem oczy.

Koniec

Komentarze

zapraszam do czytania i oceniania

Można było przeżyć dziesięć lar, ale człowiek stwał się bezpłodny. - literówki.

On pierwszy zrozumiał znaczenie zmian w Słońcu i zbudował pierwszą Kopułę.
- na Słońcu.

Mali mieszkańcy nigdy widzieli, co doktor robi w stodole - chyba zjadłeś "nie".

Szyliśmy za nim w milczeniu - co szyli? chyba szli.

(...)z którego wychodziła długa cienka linkan(...)

Przez całą drogę powrotną myślałem nad tym, skąd mu się bierzemy.


Miałem tylko nadzieję, że będzie mnie na to stać, mimo tego, że przypuszczałem, że taka będzie i oszczędzałem przez całe dzisięć lat. - koszmarne jest to zdanie, zmień je.

od wejścia skierowałem swoje kroki prosto windy. - "do"  brakuje

Opowiadanie nawet ciekawe, czytało się lekko. Trochę błędów popełniłeś, wypisałem je - masz sporo czasu na korektę. Pozdrawiam





Mastiff

dzięki za uwagi biorę się za poprawki, najgorzej być własnym korektorem, połowy błędów się nie zauważa

Ciekawy pomysł i poprawnie zrealizowany. Czyta sie nieźle. Pozdrawiam  

popieram poprzednika w kwestii, że czytało się lekko :)

Pierwszy akapit jest naszpikowany elementami, które nie zostają do końca wyjaśnione:

"Kręciłem się w kapsule" - wyobraziłam sobie wirujące okrągłe coś w którym leży skulony facet. Jak można w czymś takim spać? >_<

"Chlupot odżywki uaktywnił Babette." - dopiero w ostatnim akapicie zorientowałam się o co chodzi z tą odżywką

"Wystarczy na dwie doby aktywności na poziomie sześćdziesięciu pięciu procent" - aktywności czego? domyślam się, że tego mężczyzny.

"Nie zamknąłeś cyklu" - co to za cykł?

"Sprawdziłem ipsofon"...

To nowości, które nieco komplikują odbiór. Brakuje mi takich objaśnień: jak wygląda sen w kapsule; że Babette to komputer a nie koleżanka z pracy; jak wygląda miejsce zamieszkania bohatera. Jest to co prawda krótkie opowiadanie i objaśnianie wielu szczegółów mogłoby hamować akcję. Niemniej one tam są (szczegóły) a my nic o nich nie wiemy. Wszystkiego trzeba się domyślać.

Bardzo wyobcowany jest ten świat. Oprócz ludzi widzianych na szkolnej wycieczce występują same hologramy. Brr...

Brakuje mi trochę opis jak wygląda życie poza kopułą. Dzieje się to w kosmosie? na Ziemi?

Ile lat ma obecnie główny bohater? W zasadzie transfery to sposób na nieśmiertelność, mógł żyć już naprawdę długo.

Nie umiem sobie wyobrazić, że można zaprogramować sobie sen... To jak hibernacja?

Podoba mi się sposób ustawienia snu na nieskończoność... W zasadzie samobójstwo. Ale dziwi trochę, że z nikim się nie pożegnał, z nikim nie rozmawiam poza komputerem. Żyć tak długo i nie mieć żadnych bliskich? przerażające.

Trochę się rozpisałam... Ogólnie rzecz biorąc bardzo mi się podobało :)

Dr. Zoidberg? Nie za dużo Futuramy?

nigdy nie za dużo Futuramy :)

Ooo, miałam kiedyś podobny pomysł i nawet ciutkę (termin ważności) z niego przebija w moim opku POWÓD :)
Ciekawe, ciekawe :D

Nowa Fantastyka