- Opowiadanie: Zorbisz - Jestem

Jestem

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Jestem

Jestem teraz życie czyste,

Nieskażone już tkliwością.

Bo ze świata mego

Znikła ona,

Ta która miała uwolnić mnie od zimna.

Pierwsza taka,

Czysta, biała i niewinna…

 

Pisałem ten wiersz gdzieś tam, w jakimś mieście, w jakimś barze, ignorując wszystkich tych ludzi naokoło, zamówioną już jakiś czas temu – dla zachowania pozorów – szklankę wody, i całą resztę.

– I co to ma niby być? – zaciekawił się mężczyzna siedzący obok piszącego te słowa.

I nagle wszystko się zamieszało. Ten człowiek, ja, bar, stołki na których obaj siedzieliśmy, lada, kartka, długopis, notatnik, i pisany aktualnie przeze mnie wiersz. Wypowiedź nieznajomego wyrwała moje myśli z charakterystycznego dla mnie stanu wniknięcia w swój umysł i utwór.

Mężczyzna siedział blisko obok kogoś, piszącego te słowa, obcego dla siebie i dla świata – czyli mnie, i najwyraźniej oczekiwał odpowiedzi. Zaraz, o co on się pytał…A tak. Co to ma być. Co piszę, znaczy się. Nie cierpię tego pytania, które zadaje mi każdy ciekawski zainteresowany kwestią tego, co mogę tworzyć w danym momencie, opierając się o pomnik, idąc po ulicy, czy po prostu siedząc gdzieś na ławce.

– No, wiersz. – powiedziałem, wzruszając ramionami.

Nieznajomy już zdążył mi się nie spodobać, czy to z powodu swojej wścibskości, czy to z powodu swojego, typowego dla przesiadujących zbyt długo w barach ludzi, wyglądu. Gruby taki. I z rozlazłą twarzą. Kontrast w stosunku do mojej, raczej z natury szczupłej, sylwetki. Ale i tak obaj z wyglądu byliśmy raczej przeciętni.

Chociaż jakby tak się głębiej zastanowić, to czasem napada mnie takie dziwne wrażenie, że nie jestem już zwykłym sobą, a staję się kimś zupełnie innym, kimś kto już prawie nabywa tą umiejętność sławetną wniknięcia w tłum; kimś kto w przeciwieństwie do mnie potrafi normalnie żyć w społeczeństwie i do niego się przystosować. Tak, kimś innym…Na pewno nie tym, kto patrzy się teraz na mężczyznę z otępieniem, próbując zrozumieć sens pytania.

– „Jestem teraz życie czyste” – zacytował nieznajomy – „Nieskażone już tkliwością”…To ma być wiersz? Wiersz ma mieć rymy. Co to za wiersz bez rymów?

Zamilkłem na chwilę z zakłopotaniem.

– No, to dla dziewczyny jest.

– Dziewczyny – powtórzył człowiek – masz dziewczynę, mówisz?

– Może. – powiedziałem, odsuwając zamówioną wcześniej szklankę i zamykając notatnik. Nie chciałem dłużej rozmawiać z tym człowiekiem. W ogóle nie lubię rozmawiać z innymi ludźmi, zwłaszcza obcymi. A już zwłaszcza o dziewczynach.

Nieznajomy cały czas obserwował moje ruchy.

– Wychodzisz?

I skąd to nagłe przejście na ty? Przecież się nie znamy.

– Tak. Mam…Ważne sprawy do załatwienia. – powiedziałem, zabierając swój dobytek w postaci notatnika i długopisu ze stolika, i chowając go do kieszeni bluzy.

– Do widzenia. – powiedziałem grzecznie.

– Ale… – nieznajomy zasępił się – Ja pogadać chciałem… Problemy różne mam. Wygadać się nie mam komu. Myślałem że taki samotny chłopak…

– No…Właściwie to może pan się przejść ze mną – powiedziałem, drapiąc się z zakłopotaniem po głowie – bo tak naprawdę to nie mam nic ważnego na głowie. Wtedy będzie pan mógł mi opowiedzieć o swojej sytuacji. Marcin jestem.

Mężczyzna wyraźnie się rozweselił, wyszczerzając się w uśmiechu i narzucając na siebie kurtkę.

– Mów mi Mirek.

Wyszliśmy. Słońce, skąpane delikatnym blaskiem przemijającego już deszczu, właściwie tylko jego miękkim i chłodnym wspomnieniem, wyszło zza niebieskawych cumulusów, rozświetlając wystawione na jego promienie twarze. To znaczy, oblicze moje i mężczyzny, który postanowił mi towarzyszyć w mojej codziennej samotnej wędrówce po mieście. W takich chwilach najdogłębniej czułem zwykle niedostępną dla mnie możliwość współistnienia z innymi ludźmi, pragnąłem by ich słońce także opromieniło.

– Gdzie właściwie zamierzasz iść? – spytał Mirek.

Wzruszyłem ramionami, już drugi raz podczas tego przyjemnego w sumie, jak na razie, dnia.

– Gdziekolwiek. Gdzieś tam, donikąd. Do środka kuli ziemskiej. Do księżyca. Do trzęsienia ziemi. Możemy iść jak długo chcesz.

Szli więc, szli oni, i to byliśmy my – on, i ja, my dwaj. Gdzieś tam, przez ulice miasta, przez kolejne uliczki, skwery, parki. Jak się okazało, nie tylko ja z naszej pary byłem nieszczęśliwy. Podczas długiej drogi – jej cel znajdował się gdzieś, tam, daleko, jak zwykle gdzieś poza moimi ambicjami – Mirek opowiedział mi trochę o sobie. Jak się okazało, był przemysłowcem. Znaczy się, w fabryce pracował. Miał lekkie problemy z alkoholem, i za to podobno go wyrzucili. A gdy już go wyrzucili, problemy z alkoholem tylko jeszcze bardziej się powiększyły. Później rzuciła go żona, a on sam stoczył się w niebyt. Musiałem przyznać że jak na takie nagromadzenie problemów, to wyglądał na całkiem zadowolonego. Oznajmiłem mu to.

– To tylko maska – pokręcił smutno głową – nie chcę wyglądać jak wyrzutek. A ty, Marcin? Co jest z tobą?

– Nie rozumiem? – powiedziałem, przełykając ślinę.

– No, jak to jest z tobą? – spytał Mirek – Przecież widzę że też nie należysz do najszczęśliwszych osób.

– Ja – powiedziałem, patrząc się gdzieś, tam, w niebo – jestem…Czy raczej uważam się, za poetę. A poeci zawsze są nieszczęśliwi. I samotni. Ja też.

Mirek otworzył usta, jakby chcąc o coś zapytać, ale zamknął je po chwili, rozumiejąc że sytuacja z dziewczyną o której wspominałem mu kiedyś, setki lat już temu, gdzieś tam w barze, jest trochę bardziej skomplikowana niż to by się wydawało na pierwszy rzut oka.

– Da się wyżyć z takiej poezji? – spytał po chwili, zmieniając temat, który w jakiś dziwny, cichy i milczący sposób, wszedł do naszej konwersacji.

– Czasem jest biednie – powiedziałem, patrząc gdzieś w dal, w liczne wspomnienia – ale to życie jest dobre. Mimo wszystko.

– Tja… – przyznał mi rację Mirek, najwyraźniej nie do końca mnie rozumiejąc – Życie jest dobre…

– Będę leciał – powiedział po chwili – ale dziękuję ci za tę rozmowę. Naprawdę jej potrzebowałem. Spotkamy się jeszcze?

– Może – odpowiedziałem, potrząsając miękką i ciepłą dłoń mężczyzny.

Nie, nie spotkamy, pomyślałem, patrząc za odchodzącym w dal Mirkiem. Przecież wiesz, więc czemu pytasz? Pod wpływem nagłego natchnienia wyciągnąłem notatnik i długopis, oparłem się o jakiś tam pobliski pomnik i zacząłem pisać.

 

Iluzją uczucia.

Iluzją świat.

I iluzją ja.

I ty, kochana,

Iluzją.

 

Później szedłem gdzieś, długo, bez celu, co jakiś czas wyjmując notatnik i zapisując coś nowego. Ładna była pora tego roku, ale ludzie jak zwykle brzydcy, samotni i cholernie nieszczęśliwi. Ja też. Mijałem ludzi, odczuwając ich, i promienie ich oczu skierowane na niespełnionego w ambicjach poetę w szarej kurtce. Strasznie smutne są te spojrzenia, takie dziwne mieszanki mają w sobie, gdy są skierowane na mnie. Nienawiść, zobojętnienie, coś w rodzaju jakiejś takiej pogardy, czy czegoś.

Zawsze idąc ulicą czułem jakiś taki straszny smutek, sądziłem że tym wszystkim ludziom też musi być strasznie niewesoło, skoro ich oczy tak mnie nienawidzą.

I wtedy, idąc tak, slalomem wokół ludzi i ich wzroków, po raz pierwszy od dawna poczułem że jestem, tak po prostu. Już od długiego czasu takie przyjemne poczucie istnienia nie ogarnęło. Nabrałem ochoty roześmiać się w głos, śmiać się z tej brudnej ulicy, i tych wszystkich ludzi. Musiałem mieć dziwną minę, bo przechodzący akurat obok mnie człowiek zaczął coś do siebie mamrotać.

– Iluzją – powiedziałem głośno, ale jakby do siebie – wszyscy jesteście iluzją…

Teraz to już zdecydowanie uliczka się przerzedziła, sądząc najwyraźniej że do jej progów zawitał ktoś niespełna rozumu. Ale to w niczym nie przeszkadzało. Wyjąłem po raz kolejny notatnik i zapisałem.

 

Jestem.

Choć długo nie byłem.

Przez tą jedną, krótką chwilę,

Znów żyję.

 

Koniec

Komentarze

Mam mieszane uczucia, ponieważ ciężko było mi z początku wczuć się w ten tekst, jakieś takie zdania dziwne, ale w sumie to tylko wzbudziło moją ciekawość. Ostatecznie jednak jestem zadowolony, gdyż już po chwili brnie się przez opowiadanie bardzo lekko i sprawia ono przyjemność. W pewien sposób (przynajmniej ja) mogę się odnieść do bohatera, utożsamić z nim, zrozumieć - i to jest piękne. W sumie nie wiem czy do końca byłbym w stanie obrać taki kierunek jak bohater, ale wydaje mi się, że faktycznie - to życie jest dobre. Opowiadanie też.
Pozdrawiam

Coż, moja opinia jest inna niż powyższa. Niestety, tekst nie podobał mi się,  jak dla mnie - nuda. Spotkało się dwóch typów, coś tam popitolili i  się rozeszli. Fantastyki co kot napłakał. Pozdrawiam

Mastiff

Dobrze mówisz, Redil - "brnie się lekko".
Wiem, o co chodzi - i o to właśnie w pisaniu chodzi, by nie wprost przekazać, co się w sercu rodzi.

Ja przyjmuję dość pozytywnie. Mam nadzieję, że kolejne Twój tekst nie będzie znowu o ego bohatera. Czytałeś książki Joli Stefko?

PS. "Pisałem ten wiersz gdzieś tam, w jakimś mieście, i w jakimś barze" --> "Pisałem wiersz w mieście i w barze". Z punktu  logiki formalnej bezsens. Oznacza, że ten sam wiersz pisałeś zarówno w mieście, jak i w barze. Wyrzuć "i", wstaw przecinek. Łatwo przekozaczyć w prozie poetyckiej.

Fantastyki, to rzeczywiście trudno tu się doszukać, ale ogólnie opowiadanie podoba mi się, chociaż rzuciło mi się więcej takich kwiatków, jak ten, którego wytchnął Ajwenhoł. Biorąc jednak pod uwagę klimat utworu, większość wydaje się do przyjęcia, a niektóre nawet wskazane.
W mojej ocenie tekst zasługuje co najmniej na czwórkę, i taką ocenę wystawiam.

P.S.: 1. Ostatni wierszyk się nie broni - słaby rym gramatyczny się wkradł, może da się coś z tym zrobić?
       2. Ja piszę na komórze, zapisuję notatki jako wersje robocze SMS lub maili :).


Pozdrawiam

Bohdan, i w sumie inni też - co do fantastyki, to opowiadanie należy do gatunku realizmu magicznego (http://pl.wikipedia.org/wiki/Realizm_magiczny).

Ajwenhoł - O co chodzi z tym ego? Bo nie do końca zrozumiałem. Joli Stefko nie znam, ale poszukam. Co do tego "i" - już poprawiam.

Leszek B - 1. W porządku, poprawię. 2. Hm, no tak, ale pisanie w notatniku ma podkreślić swego rodzaju staromodność głównego bohatera.

Każde opowiadanie z tych trzech, które wrzuciłeś na stronę, jest zdominowane przez "ja" bohatera. Reszta to tło, reszta jest bez znaczenia, w tych tekstach naprawdę liczy się tylko "ja" bohatera. Każde zaczyna się od silnego nacisku na "JA".
- Kim się stałem? - Spytał lustra ogorzały mężczyzna, na którego twarzy widać było znaki przeżytego cierpienia.
- Nikim - Odpowiedziało jego odbicie
albo:
Pisałem ten wiersz gdzieś tam, w jakimś mieście, w jakimś barze, ignorując wszystkich tych ludzi naokoło, zamówioną już jakiś czas temu - dla zachowania pozorów - szklankę wody, i całą resztę.

Czujesz te zdania? To nie są zwykli klienci knajpy, to są "CI wszyscy ludzie", od których JA się odcinam. Grubą kreską. A w pierwszym przypadku bohater zwraca się do swego odbicia. To właśnie ta koncentracja na odcięciu "JA" od reszty świata, taka nieco sakralizacja siebie, trochę mnie zniechęciła, i przywiodła na myśl Jolantę Stefko (tomik "Ja nikogo nie lubię oprócz siebie" albo powieść poetycka "Diablak"). Nic na to nie poradzę, ale w takim momencie włazi mi przed oczy obraz natchnionego wierszcza, co za milijony kocha i cierpi katusze, i za cholerę nie chce sprzed oczu zejść. A można tworzyć narrację pierwszoosobową psychologicznie pełną i dopracowaną bez koncentracji na sobie - sięgnij po "Chochoły" Wita Szostaka.

A, już rozumiem o co chodzi. To zabieg celowy - inni ludzie prócz głównych bohaterów/bohatera w moich opowiadaniach zawsze są tylko tłem, bo bohaterowie czują się od nich odcięci, inni, lub sami nie chcą wejść w ich zbiorowisko. Mimo to, postaram się żeby ta sakralizacja, o której wspomniałeś, nie była aż tak widoczna.

Chwila radości u dekadenta. Rzadki widok :P Fajne nawet, przyjemnie się czytało. Mi ta sakralizacja JA, o której wspomina Ajwenhoł jakos zupełnie nie przeszkadzała. W sumie, to nawet nie zwróciłem na nią uwagi.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nowa Fantastyka