- Opowiadanie: Aduine - Historie z Gleeadu. Wstęp.

Historie z Gleeadu. Wstęp.

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Historie z Gleeadu. Wstęp.

Miasto tętniło życiem. Ulicą przelewał się tłum ludzi, w którego skład wchodzili kupcy, szlachcice, mieszczanie oraz dość znacząca ilość złodziejaszków i kanciarzy. Od czasu do czasu w słońcu zabłyszczała glewia strażnika miejskiego, zdarzało się też zobaczyć konie ciągnące po bruku wyładowany towarami wóz, który najprawdopodobniej przed dotarciem do celu nie był już taki wyładowany. Kupcy z kramów przyległych do murów zachwalali swoje towary, przed stoiskami z ubraniami zebrała się dość spora grupka kobiet, które z entuzjazmem przerzucały kolejne suknie i tuniki, przekrzykując się nawzajem. Przed jednym z domów, na ogrodzonym kamiennym murkiem trawniku, bawiły się dzieci, rzucając do siebie drewnianą kulkę. W innym budynku, pełniącym funkcję gospody, panował natomiast niesamowity zgiełk. Mimo ochrony, składającej się z dwóch barczystych mężczyzn stojących przed wejściem, którzy konsekwentnie selekcjonowali wchodzących gości, wewnątrz znajdowało się tyle ludzi, że znalezienie dla siebie wolnego miejsca przy jednym ze drewnianych stołów graniczyło z cudem. Wśród osób, którym udało się dostać do siedzenia przy ladzie, znajdował się mężczyzna. Był ubrany w skórzany półpancerz, ciemne włosy sięgające nieco poniżej ramion związał w kucyk. Rozglądał się po sali podejrzliwym wzrokiem, popijając z poszczerbionego kufla coś, co zdaniem siwego karczmarza miało być piwem. Męczył go ten cały hałas i smród spoconych ciał, z ustami zaciśniętymi w wąską szparę przyglądał się grupie szlachciców, śpiewających pijackie pieśni i wymachujących kuflami (które to wymachiwanie sprawiało, że wszyscy mieli poplamione kaftany), zastanawiając się, jak długo przyjdzie mu przebywać w tym mieście. Zakrzyknął do karczmarza, a gdy ten przybiegł, nakazał mu podać drugie piwo, ciskając mu przy okazji srebrnego półgroszaka. Karczmarz chwycił monetę, odsłaniając czarne zęby w radosnym uśmiechu, i ruszył dziarskim krokiem w stronę beczki, trzymając w ręce kufel. Po chwili wrócił, postawił przed mężczyzną piwo, po czym mrugnął przyjaźnie i odszedł w stronę klienta, który wykrzykiwał obelgi na sprawną obsługę. Przybysz wypił szybko zbawienny w panujących o tej porze roku upałach napój i wyszedł z gospody. Spojrzał na ludzi na ulicy, po czym śmiało wszedł między nich, ze stoickim spokojem znosząc kuksańce i szturchnięcia. Przy wyjściu z dzielnicy kupieckiej tłum znacznie się rozrzedził. Mężczyzna zbliżył się do bramy prowadzącej do zewnętrznego pierścienia zamkowego, pilnowanej przez jednego strażnika, który przewracał w palcach złotą monetę, uważnie się jej przyglądając. Ignorując go przeszedł przez bramę, ku własnemu zdziwieniu nie zostając zauważonym przez „czujnego" stróża prawa. Szedł spokojnie ulicą, zerkając od czasu do czasu na niesiony w ręce zegarek – innowacyjny wynalazek, który zastępował dotychczasowo stosowane klepsydry – znaleziony w kieszeni marynarki jednego ze szlachciców, który uznał, że można mu się odgrażać krótkim sztyletem. Miał jeszcze około dwóch godzin do zmierzchu, a do tego czasu miał załatwić pewną niecierpiącą zwłoki sprawę. Skręcił w wąską alejkę i przeszedł kilkadziesiąt metrów, kiedy zobaczył osobę, której szukał. Szlachcic, powszechnie nazywany „Księciem", szedł z dumnie podniesioną głową, ciągnąc za sobą długą, rubinową pelerynę, mając na twarzy pełen pogardy do wszystkiego uśmieszek. Przeszedł obok nie zwracając na niego uwagi, a gdy się minęli, przybysz wyciągnął schowany w rękawie nóż myśliwski i wbił mu w szyję. Następnie rozejrzał się, a gdy uznał, że pozostał niezauważony, pociągnął drgającego Księcia w pierwszy z brzegu zaułek i spojrzał na niego z politowaniem. Wyraz pogardy na twarzy szlachcica zmienił się w minę ukazującą zaskoczenie i przerażone niezrozumienie. Rozpiął mu błyszczący złotym brokatem kaftan i wyciągnął z wewnętrznej kieszeni zwinięty pergamin, którego, zbiegiem okoliczności, akurat potrzebował. Rozwinął go, zerknął na nadawcę, a gdy upewnił się, że jest to ten dokument, zwinął z powrotem i w wsadził do zawieszonej przy pasie skórzanej torby. Następnie spojrzał jeszcze raz na bladą twarz wykrwawiającego się mężczyzny i wyszedł z zaułka, wycierając zaczerwienione ręce o półpancerz. Mógł mu zabrać niewątpliwie przyciężkawą sakiewkę, ale nie był przecież hieną cmentarną, a pozostawiony przez niego człowiek leżący w plamie koloru podobnego do koloru swojej peleryny był niczym innym, jak tylko trupem…

***

Otworzył drzwi i wszedł, otrzepując buty z błota. Odwiesił płaszcz na drewniany haczyk wystający ze ściany i ruszył do następnego pomieszczenia. Znajdowało się w nim kilkanaście osób, w większości odzianych w luźne koszule. Wyglądali niegroźnie, ale mógłby się założyć, że każdy z nich miał przynajmniej jeden ukryty nóż. Jeden z mężczyzn, siedzący przy stole, z niesamowitą prędkością wbijał ostrze sztyletu w przerwy między palcami. Na każdym z nich miał wiele blizn, co pozwalało zakładać, że dojście do perfekcji wymagało od niego wielu treningów. Spośród zgromadzonych w sali jeden się wyróżniał. Rzucało się w oczy, że jest bogatszy od pozostałych – na wierzch koszuli narzucił skórzaną kamizelkę, do paska miał przytroczony krótki miecz, na jego szyi zwisał złoty naszyjnik, na palcach błyskał mu pierścień ze szmaragdem. Przybysz skinął mu głową, a tamten podniósł się z ławki i otworzył drzwi do pokoju obok. Przeszli, i, zamknąwszy drzwi, rozsiedli się na krzesłach po obu stronach stołu.

– Nie ukrywam, że nie spodziewałem się, iż wyrobisz się jeszcze dzisiaj – rzekł mężczyzna, sięgając do półki przy stole i wyciągając przykurzoną nieco butelkę oraz dwa kubki. – Napijesz się? – spytał, napełniając swój kubek. Przybysz pokręcił przecząco głową. – A teraz powiedz, czego udało ci się dowiedzieć. – dodał gospodarz, po czym z głośnym gulgotem opróżnił kubek.

Nieznajomy uśmiechnął się, po czym podał wyjęty z torby zwitek papieru. Mężczyzna wziął kartkę w rękę i rozwinął ją:

– Imponujące. – rzekł z nutką podziwu. – Zakładam, że miał to Książę? – Przybysz po skinął głową:

– Czysta robota. – powiedział z uśmiechem, który przyprawiał o dreszcze. – Nawet nie zdążył krzyknąć.

– Ciekawe… Czytałeś to? – spytał, kiwając z uznaniem głową.

Przybysz rozłożył ręce w geście bezradności:

– Zerknąłem tylko, żeby upewnić się, że to o to chodziło.

– Cóż, świetnie się spisałeś i należy ci się nagroda…

Rozejrzał się po pomieszczeniu i wzruszył ramionami, po czym zerknął na swoją dłoń i z grymasem na twarzy zsunął pierścień z palca, a następnie położył na stole.

– Trzymaj. Należy ci się. – rzekł, przybierając minę niewyrażającą żadnych emocji. – A teraz pozwolisz…

Nieznajomy wstał, skinął głową, i uśmiechając się szczerze, wyszedł z budynku, zdejmując po drodze płaszcz z wieszaka i ignorując podejrzliwe spojrzenia mężczyzn z sali. Uśmiechając się obracał pierścień wokół palca. Teraz pora chyba trochę odpocząć. – pomyślał, i ruszył szybkim krokiem w stronę gospody…

***

W karczmie zapanował chaos, gdy wszyscy w pośpiechu opuszczali pomieszczenie. Drzwi otworzyły się i do sali wszedł komendant Straży Cesarskiej wraz z kilkunastoosobową obstawą. W pełnej i głośnej gospodzie nagle zrobiło się cicho i pusto, gdyż większość obecnych czym prędzej wybiegła bocznymi drzwiami. Karczmarz stał za ladą z wytrzeszczonymi oczami, w jednej ręce nerwowo ściskając brudną ścierkę, drugą trzymając drżącą na blacie.

– Zakładam, panowie, że macie mocne powody, by mnie niepokoić… – powiedział cicho, licząc pośpiesznie przybyłych strażników. Doliczył się dwudziestu dwóch osób, jednak wiedział, że jeszcze kilku stoi na zewnątrz.

– Mamy informacje, że w jednym z pokojów przebywa pewna osoba, której szukamy. – powiedział komendant, przyglądając się osobie po drugiej stronie sali. Zrobił kilka kroków i stanął przy ladzie. – I ośmielę się sądzić, że dobrze wiesz, o kogo chodzi oraz że bardzo szybko wskażesz nam ten pokój. Nie mylę się, prawda?

Karczmarz powiesił ścierkę na gwoździu, powiedział cicho „proszę za mną" i ruszył wolnym krokiem w stronę schodów. Na górze przeszli przez korytarz i zatrzymali się przy jednych z ostatnich drzwi.

– To tutaj – powiedział cicho i szybko pobiegł z powrotem do głównej sali. Nienaoliwione zawiasy głośno zaskrzypiały, gdy komendant otworzył drzwi. Wszedł do środka i rozejrzał się. Drzwi do szafy były otwarte, przy łóżku leżało kilka rozrzuconych ubrań. Firanki falowały delikatnie, a przez okno nieśmiało wsadzał głowę gołąb. Mężczyzna szybko podszedł do okna i wychylił się. Krzaki kilka metrów niżej były wyraźnie połamane.

– STRAŻ! – rozległ się po korytarzu jego krzyk. W pośpiechu do pomieszczenia przybiegło kilku żołnierzy. – Nie mógł daleko uciec. Zwołajcie ludzi i szukajcie!

Zerknął jeszcze raz i westchnął. Wiedział, co go czeka, jeśli w ciągu kilkunastu godzin nie znajdą uciekiniera…

***

Jann biegł szybko krętymi uliczkami. Nie zastanawiał się nad tym, gdzie biegnie, zależało mu na jak najszybszym oddaleniu się od gospody. Wbiegł w wąską uliczkę i schował się pod wozem z połamanym kołem. Oddychał ciężko i wpatrywał się w miejsce, z którego przybiegł. Przekręcił na palcu pierścień, co przez ostatnie kilka dni stało się jego pewnego rodzaju nawykiem. Ulicą przebiegło kilku strażników z pochodniami. Po chwili następna grupka przebiegła w przeciwnym kierunku. Gdy ucichło, wyczołgał się spod wozu i otrzepał kurtkę. Dopiero teraz zaczął się zastanawiać, gdzie właściwie się znajduje. Po głębszym zastanowieniu doszedł do wniosku, że doszedł do tego fragmentu dzielnicy kupieckiej, gdzie znajdują się domy uciech, a największy udział handlowy mają przemytnicy. W większości mieszkali tutaj przestępcy, którzy z jakiś powodów nie zostali przechwyceni przez straż. Wiele domów stało pustych, a ich właściciele siwieli w zamkowych piwnicach. I właśnie takie domy, w tym momencie, były dla Jann'a najlepszym schronieniem. Wyszedł na ulicę i rozejrzał się. Była noc i we wszystkich domach były zgaszone światła. Określenie, w którym domu ktoś jest, a w którym nie ma nikogo byłoby dość trudne. Przeszedł się wolnym krokiem, wypatrując i nasłuchując, czy nikt nie nadchodzi. Nie było tu już jednak straży, jedynie z oddali dobiegały krzyki. Kątem oka zobaczył dom wyróżniający się spośród innych. Okna były zabite deskami, na drzwiach zalegały pajęczyny. Tak, w tym domu z pewnością od długiego czasu nikogo nie było. Spojrzał w górę – budynek miał dwa piętra, z czego ostatnie wyglądało na bliskie zawalenia. Przez chwilę wpatrywał się w budynek, jednak pod wpływem jego wyglądu i nieobecności strażników postanowił rozejrzeć się za najbliższą karczmą, gdzie liczył na to, że będzie mógł napić się czegoś orzeźwiającego i zapomnieć o problemach.

***

Obudziły go promienie słońca wpadające przez malutkie, zakratowane okienko. Podniósł się ze słomianego posłania i przetarł oczy. Próbował sobie przypomnieć, skąd się tu wziął, ale pamiętał jedynie smak piwa oraz półnagie kobiety tańczące na drewnianych stołach wśród rozradowanej gawiedzi. W każdym razie teraz z przerażeniem zdał sobie sprawę, iż w wyniku jakiegoś nieszczęśliwego zbiegu okoliczności znalazł się w celi. Podstawił sobie pod okno drewniany, rozklekotany stołek i wyjrzał na zewnątrz. Był wczesny ranek i miasto dopiero budziło się do życia. Po ulicy turkotały pierwsze wozy, skądś dobiegały głosy wesołych kobiet, jednak były one poza zasięgiem jego wzroku. Westchnął i przekręcił pierścień. A raczej chciał przekręcić, gdyż okazało się, że znikł on z jego palca. Razem z pierścieniem znikło skórzane ubranie. Obecnie był w poplamionej, białej koszuli oraz krótkich, połatanych zielonych spodniach. Koszula nie miała rękawów, zostały po nich jedynie dwa porwane otwory. Podszedł do metalowych krat. Wejścia pilnowało dwóch strażników w pełnym uzbrojeniu. Jeden z nich opierał się o trzymaną halabardę i oddychał głęboko. Wszystko wskazywało na to, że służba oraz skonsumowany w czasie jej trwania alkohol przerosły żołnierza, w związku z czym zdecydował się pójść spać. Drugi z strażników, usłyszawszy kroki, odwrócił się szybko, i ujrzawszy mizernie wyglądającego więźnia uśmiechnął się szeroko.

– Witamy w naszych apartamentach. Wyspał się pan? Przynieść śniadanie, czy może osobiście zejdzie wasza wielmożność do jadalni? – rzekł, parskając śmiechem i patrząc wyczekująco na osobę drugiej stronie furty.

– Dziękuję, nie jestem głodny – odpowiedział Jann i odszedł z powrotem w głąb celi.

Widocznie strażnicy zdecydowali jeszcze raz rozejrzeć się po gospodach i nieszczęśliwie spotkali go w jednej nich. Westchnął znów, usiadł na stołku, oparł łokcie na kolanach i złapał się za głowę. Co by nie mówić, znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Sytuacji, w której zręczność, siła ani skromne umiejętności walki nie mogły mu się przydać. Wstał i zaczął chodzić w kółko. Szybko jednak zrezygnował z tej czynności, gdyż nie miał butów, a podłoga celi pokryta była licznymi kamyczkami. Położył się na posłaniu i spojrzał w sufit. W książkach, które czytał będąc dzieckiem, cele zawsze miały tajemnicze, ukryte przejście. W tym przypadku na sekretny tunel nie było co liczyć. Cela zbudowana była z ciasno ułożonych kamiennych bloków, stworzenie podkopu na wydeptanym, twardym jak skała podłożu z całą pewnością było niemożliwe. Okienko natomiast było zbyt małe, by mógł się przez nie przecisnąć człowiek. Poza tym i tak znajdowały się w nim grube na trzy lub cztery centymetry metalowe pręty. Jedyne wyjście stanowiła stalowa furta, pilnowana przez strażników. Dalej były schody, na górze których z pewnością również czekali strażnicy. Wzruszył bezradnie ramionami i przekręcił się na bok. W pomieszczeniu oprócz zawieszonego przy ścianie na drewnianej podpórce słomianego siennika oraz rozklekotanego stołka znajdował się także solidny drewniany stół, a także optymistycznie nastawiająca czaszka bez kilku przednich zębów. Wstał i podniósł ją z ziemi.

– Mam nadzieję, że nie poleżę tu tak długo jak ty – powiedział z przekonaniem, patrząc w puste oczodoły. – Ciekawy jestem, gdzie jest twoja reszta…

Bez entuzjazmu rozejrzał się po celi, gdzie, zgodnie z tym czego się spodziewał, nie znalazł reszty szkieletu. Położył czaszkę na stoliku i wrócił na siennik. Przez niewielkie okienko widział malutki kawałek nieba. Było niemal bezchmurne. Wzdrygnął się, gdy po jego reku przeszedł malutki pajączek. Niby malutki, ale większość ludzi się wzdryga gdy widzi w pobliżu pająka (wspomnianego pająka czekał nieszczęśliwy los, gdyż pod wpływem pstryknięcia wzniósł się w powietrze, gdzie doznał ogromnej radości, po czym uderzył w ścianę i zginął). Jann położył się na wznak i leżał, patrząc w sufit. Ciężkie kamienne płyty oparte na drewnianej, bardzo solidnej konstrukcji. Westchnął jeszcze raz i zamknął oczy. Po kilku chwilach pochrapywał już, krążąc myślami wokół bezludnych wysp i niezliczonych bogactw.

***

Następne dni zleciały szybko. A właściwie, nie oszukujmy się, wlokły się niemiłosiernie. Raz dziennie przychodził strażnik i przez szczelinę na dole kraty wsuwał tacę z jedzeniem. Nie najsmaczniejszym jedzeniem, ale więzienie to więzienie, nie ma co oczekiwać dań godnych książęcego stołu. W każdym razie Jann miał okazję przegryźć pajdę czerstwego chleba, wypić kubek lub dwa zimnej wody oraz zjeść nieco podejrzanie wyglądającej potrawy o trudnej do opisania konsystencji. Po kilkunastu dniach, około południa, coś zakłóciło więzienny spokój. Zaczęło się od tego, że z góry schodów zaczęły dobiegać głosy. Zdawało się, że ktoś się z kimś kłóci. Po chwili głosy ucichły, a zaraz potem rozległ się przytłumiony odgłos zatrzaskiwanych drzwi. Sytuacja ta zaintrygowała Jann'a, gdyż na górze do tej pory zawsze panowała cisza. Tego dnia nad miastem przesuwały się wolno gęste, burzowe chmury i wszystko wskazywało na to, że wieczorem będzie ulewa. Fakt ten, jak się wkrótce miało okazać, był dla więźnia bardzo sprzyjający, jednak siedząc w celi patrzył on na chmury z ponurym, chłodnym spojrzeniem i grymasem na twarzy, reprezentującym głęboką niechęć do otaczającego świata. Kilka godzin później dał się słyszeć stukot butów na schodach i ktoś wszedł w więzienny korytarz. Na ścianach tańczyło światło rzucane przez pochodnię, którą przybyły trzymał w ręce. Zaciekawiony więzień podszedł szybkim krokiem do furty. Nie tylko on – przy większości metalowych krat pojawili się pozostali więźniowie, przyglądający się ubranemu w błyszczący kirys człowiekowi, który w ręce trzymał zwinięty pergamin.

– Dokument ze stolicy – powiedział z kamienną twarzą do strażnika przy celi Jann'a – Więzień ma być przetransportowany do więzienia cesarskiego, gdzie ma zostać poddany dokładnemu przesłuchaniu. – Westchnął i spojrzał na strażnika. Uśmiechnął się lekko. – Zarówno wy, jak i ja wykonujemy pokornie rozkazy. Muszę dostarczyć tego człowieka przed północą. Zbierzcie się szybko, to może jeszcze wybierzemy się do karczmy – na mój koszt oczywiście. – dodał przyjaźnie, po czym podrapał się w policzek i poszedł z powrotem w stronę schodów. Zaraz po zatrzaśnięciu drzwi, na górze znów rozległy się hałasy, po czym zapanowała cisza.

Myśl o kuflu piwa w miejscowej gospodzie sprawiła, że strażnik poderwał się i gwałtownie zaczął przebierać w pęku kluczy wiszącym przy pasie. Drugi natomiast szybkim krokiem odszedł w stronę skrzynki, z której wyjął dwie rzeczy: sporych rozmiarów worek oraz metalowe kajdany. Po chwili wrócił, a gdy pierwszemu udało się otworzyć furtę, pochwycił więźnia i szybko zacisnął obręcze na jego nadgarstkach i kostkach. Zarzucił wór na plecy, chwycił Jann'a za bark i ruszył w stronę schodów. Pomieszczenie na górze było urządzone bardzo skromnie – w rogu stała szafa, na wprost drzwi stało biurko zasypane kartkami, za biurkiem natomiast znajdowała się wielka biblioteczka zastawiona oprawionymi w czerwone okładki książkami. Przy biurku siedział starszy pan, o długiej, sięgającej obojczyków brodzie, bystrych oczach oraz palcach poplamionych inkaustem. Spojrzał na strażnika oraz więźnia, i przewrócił oczami.

– To ten? – spytał. Strażnik skinął głową. – Czy wy słyszeliście – ciągnął urzędnik – jaką awanturę zrobił mi ten przybysz? Przecież to jest oczywiste, że muszę sprawdzić oryginalność glejtu!

Strażnik spojrzał na niego pełnym politowania wzrokiem. Dziadek strzelił palcami i stwierdził:

– Tak, tak! Ale przejdźmy do rzeczy. Proszę, oto… – przewrócił kartki na blacie i wydobył kilka, zapisanych szczególnie niewyraźnym pismem – … dokumenty. – zerknął w trzymany plik papierów i powiedział mocniejszym głosem: – Tak, oto one. – dał plik kartek strażnikowi.

Ten spojrzał w papiery, schował je za pazuchę, po czym, chwyciwszy mocniej Jann'a, opuścił budynek więzienny…

Koniec

Komentarze

Od autora: 
Przy okazji publikacji tego opowiadania chciałbym serdecznie powitać wszystkich użytkowników portalu :)
Tak więc:

WITAJCIE! Jestem tu nowy! :) Nazywam się (oficjalnie) Aduine i chciałbym się z wami podzielić moją skromną twórczością. Chciałbym także, aby to opowiadanie było krótką demonstracją moich umiejętności literackich. 

Samemu ciężko doszukać się blędów we własnej twórczości, więc apeluję do wszystkich, którzy zdecydują się zapoznać z treścią powyższego utworu, żeby wskazali mi błędy jakie popełniłem podczas jego pisania.

Aduine

PS
Przepraszam za brak jednoznacznego zakończenia, ale chciałem zapoznać się z waszym zdaniem zanim umieszcze kontynuację, która - swoją drogą - nie jest jeszcze ukończona. Nieśmiało proszę o przymknięcie oka na moje jawne niedokończenie zamieszczonego opowiadania :P

Pierwsza uwaga: zmień tytuł! na jakiś normalny:) wtedy będzie wiadomo z czym ma się do czynienia... a tak to wchodząc tu wydaje mi się jakbym miał CV przeczytać:)
Jutro obiecuję zerknąć na Twój tekst, a może jeszcze dziś...
pozdrawiam

http://tatanafroncie.wordpress.com/

Wszystko w porządku, dobry styl, warsztatowo też nieźle, czuć że to średniowiecze, ale...Jakieś to opowiadanie typowe. Nie ma tu czegoś, co zachęcałoby do czytania. Sugerowałbym to jakoś uoryginalnić. Inaczej mówiąc, brak ciekawego pomysłu mogącego być motorem napędowym fabuły (innowacyjność w jej zakresie jest w najlepszym razie średnia) , bohater też mało wyrazisty, poza tym trochę mało dialogów - a te w opowiadaniach classic fantasy odgrywają one sporą rolę.

@meksico
Prawda jest taka, że zarówno wymyślanie nazw miast, imion czy tytułów czegokolwiek przychodzi mi z niemałym trudem, w związku z czym są to nazwy składające się z przypadkowo wklepanych liter które w miarę da się wymówić :D
Bądź też - w przypadku tytułu - standardowe "bez nazwy" lub "projekt n".

@Zorbisz 
Najprawdopodobniej wpływ na to, że jest to opowiadanie absolutnie przeciętne, nie wprowadzające nic nowego do bogatego świata fantasy, ma kilka faktów, aczkolwiek ja, jako amator, dopiero zaczynam pisać opowiadania w związku z czym takie rady są dla mnie bezcenne :) 
Tak więc bezczelnie zwalę wszystkie niedopracowania na swój mały staż i postaram się uwzględnić rady przy pisaniu pozostałych opowiadań. 

W opowiadaniu jest niewielka ilość dialogów, ponieważ w opisanych w nim scenach były one, moim zdaniem, zbędne. Wiem że rozmowy między postaciami są ważnym elementem każdego utworu fantasy :) jednak uważam że nie należy wciskać ich na siłę ponieważ usztuczniałoby tegoż utworu.
Bo o czym może rozmawiać zabójca siedzący w gospodzie pośród obcych sobie ludzi, lub przebywający w celi?

@Zorbisz - Ty jakiś inny tekst miałeś przed nosem?
Ulicą przelewał się tłum ludzi, w którego skład wchodzili kupcy, szlachcice, mieszczanie oraz dość znacząca ilość złodziejaszków i kanciarzy. - wymieniasz jakby to były jakieś składniku zupy, na dodatek potem piszesz "ilość". Nie ma czegoś takiego jak ilość ludzi. Zresztą jak rozpoznać "złodziejaszków"? po ubraniu?

Od czasu do czasu w słońcu zabłyszczała glewia strażnika miejskiego, zdarzało się też zobaczyć konie ciągnące po bruku wyładowany towarami wóz, który najprawdopodobniej przed dotarciem do celu nie był już taki wyładowany. - A czemu to niby z tego wozu ubywało?

przed stoiskami z ubraniami - Bardzo średniowiecznie.

I niestety takich błędów jest dużo. Nie dotrwałem do końca. Przykro mi drogi Autorze, jednak zachęcam do dalszej pracy. Nie wiem dlaczego szanowny Zorbisz Cię pochwalił, choć ma do tego prawo. Jak dla mnie tekst marny. Powinieneś trochę poczytać jak wyglądało średnioweczne miasto.
Czytaj, czytaj i jeszcze raz czytaj. I pisz dalej.

pozdrawiam serdecznie

http://tatanafroncie.wordpress.com/

Notorycznie zapominam wstawiać przecinek przed "że"...

Za sprawą wspomnianych złodziejaszków. 
Zamierzam próbować pisać dalej. W tym celu zdecydowałem się umieścić tu ten "marny tekst"  - liczę na uwagi/porady ludzi, którzy opowiadań przeczytali wiele i wyłapią błędy, których ja nie widzę :)
Również pozdrawiam :)
 

Tak na marginesie to sporo powtórzeń się znalazło:

Wyglądali niegroźnie, ale mógłby się założyć, że każdy z nich miał przynajmniej jeden ukryty nóż. Jeden z mężczyzn, siedzący przy stole, z niesamowitą prędkością wbijał ostrze sztyletu w przerwy między palcami.(przerwy między palcami?)

nie chce mi się szukać dalej bo jaki sens.
Ale wiesz o co mi chodzi mam nadzieję i po jakimś czasie sam będziesz potrafił wyłowić część błędów. Mam takie pytanie. Ile czasu upłynęło od napisania tekstu do wrzucenia na stronę?

http://tatanafroncie.wordpress.com/

Moja opinia jest identyczna jak meksico. Błędów nie wypisywałem, ale jest tego naprawdę sporo. Ze wszystkim się mogę zgodzić z Zorbisz, poza jednym: Twój styl i warsztat są słabe i zupełnie nie czułem się jak w średniowieczu. Pozdrawiam

Mastiff

Swoją drogą - gdzie w takim razie sprzedawano ubrania, i wszelkiego rodzaju inne przedmioty? Zawsze myślałem, że odbywało się to za pośrednictwem jakiś kramów lub stoisk właśnie. Przepraszam za moje braki w wiedzy.

Około miesiąca. Wcześniej wrzuciłem je na inne forum, gdzie przyjęto je milczeniem. Obecnie forum znikło, a wraz z nim moje nadzieje na jakąkolwiek opinię. W związku z tym wrzucam tutaj.

Wiesz najlepiej żebyś sobie znalazł odpowiednią literaturę. Piszesz o średniowieczu, warto więc poświęcić trochę czasu na to by poznać realia w których rozgrywa się akcja. W bibliotece na pewno znajdziesz wiele pozycji na ten temat(akurat o średniowieczu napisano chyba milion ksiąg).
Aduine nie przepraszaj. Teraz już wiesz co powinieneś zrobić i wierzę, że kolejny tekst będzie o wiele lepszy:) Głowa do góry i nie traktuj naszych(moich) uwag jako atak na Ciebie. Chcę tylko pomóc, na tyle na ilę potrafię.

pozdrawiam

http://tatanafroncie.wordpress.com/

Nie traktuje jako atak :D Każda rada jest dla mnie niezwykle cenna i dzięki za próby pomocy. Opowiadanie pewnie za prędko się nie pojawi, ponieważ nie bardzo mam czas na pisanie - jak już, to zazwyczaj nocą, a wtedy układanie czegokolwiek twórczego idzie mi dosć żenująco. Chyba jednak zrezygnuje (na jakiś czas) z kuszącej epoki jaką jest średniowiecze i stworze kilka "dzieł" w klimacie współczesnym :P
Rozważałem edytowanie tekstu z uwzględnieniem dotychczas ukazanych błędów, ale stwierdziłem, że nie ma to głębszego sensu. Jakby nie patrzeć nigdzie nie jest powiedziane, że pierwsze opowiadanie musi być dobre :)
W każdym razie za jakiś czas umieszczę tu coś nowego, a póki co... Wygląda na to, że poczytam :)
(Obecnie mam wkręte na Achaję - w moim mniemaniu świetna książka, już raz czytałem ale są takie książki do których się wraca ^^) 

Ja co prawda tekstu liznąłem tylko kawałek, ale pozwolę sobie odnieść się do pytania: gdzie sprzedawano. Ubrań nie sprzedawano jako tako, masowa produkcja tego typu rzeczy to dopiero wiek XX, wcześniej po ubrania i buty udawano się odpowiednio do krawców i szewców. Co biedniejsi szyli sobie sami.
Większe miasta miały swoje targi (oraz dni targowe), a sprzedaż różnych rodzajów artykułów często miała miejsce na różnych placach: był więc targ (plac) rybny, warzywny, mięsny, solny i tak dalej. Ilość i jakość targów zależały od przywilejów nadanych miastu. Jednak z racji niewielkiej przestrzeni popularnym rozwiązaniem było dzielenie większych placów (i rynków) na sektory, w których urządzano odpowiednie targi.
Skoro już o rynkach: większe miasta (jak na przykład Kraków czy Toruń) miały na rynkach budynki, w których znajdowały się ławy chlebowe, mięsne i miejsca na kramy. W kramach sprzedawano wszystko, od łapci przez hafty po gwoździe.
Jeśli spojrzysz na nazwy ulic w średniowiecznych miastach możesz dostrzec jeszcze jedną ciekawą rzecz: ulice bardzo często były nazywane według wytwarzanych i sprzedawanych na nich towarów (garbarska - skóry, krupnicza - od krup, czyli kaszy, sukiennicza - sukno, kotlarska - kotły, czyli garnki, jatki - od mięsa i tak dalej). Wynika to z faktu, że w średniowieczu często lokowano podobne warsztaty w bliskim sąsiedztwie, żeby skumulować nieprzyjemne wpływy takich warsztatów w jednym miejscu (jak na przykład hałas kotlarzy).
To tak na dobry początek, z mojej wiedzy. Nie zaniedbuj dobrego rozeznania w temacie. Powodzenia w dalszym pisaniu.
Pozdrawiam 

Ulicą przelewał się tłum ludzi, w którego skład wchodzili kupcy, szlachcice, mieszczanie oraz dość znacząca ilość złodziejaszków i kanciarzy. – Faktycznie, brzmi jak przepis na zupę :P

 

konie ciągnące po bruku wyładowany towarami wóz, który najprawdopodobniej przed dotarciem do celu nie był już taki wyładowany. – Po pierwsze powtórzenie. A po drugie, to czemu nie był już wyładowany? Co się stało z tym towarem? Zniknął? Ukradli go?

 

wolnego miejsca przy jednym ze drewnianych stołów graniczyło z cudem. – z

 

Wśród osób, którym udało się dostać do siedzenia przy ladzie, znajdował się mężczyzna.  – lada to jest w sklepie. Zbyt współcześnie brzmi. W średniowieczu się to nazywało szynkwas.

 

a gdy ten przybiegł, nakazał mu podać drugie piwo, ciskając mu przy okazji srebrnego półgroszaka.

 

po czym mrugnął przyjaźnie i odszedł w stronę klienta, który wykrzykiwał obelgi na sprawną obsługę. – wykrzykującego obelgi na…  Jak możesz uniknąć „którów”, to staraj się unikać. A skoro obsługa była sprawna, to czemu obrzucał ja oblegami? I jak to brzmi, obrzucać obelgami obsługę? To lepiej napisać, że np. leniwe posługaczki, czy coś w tym rodzaju.

 

w minę ukazującą zaskoczenie i przerażone niezrozumienie. – Niezrozumienie się przeraziło? Wystarczyłoby w zupełności samo zaskoczenie.

 

Rozpiął mu błyszczący złotym brokatem kaftan – Dziwnie to brzmi. A jakby tak napisać, np. poprzeszywany złotymi nitkami kaftan? Logiczniej brzmi.

 

Następnie spojrzał jeszcze raz na bladą twarz wykrwawiającego się mężczyzny i wyszedł z zaułka, wycierając zaczerwienione ręce o półpancerz. Mógł mu zabrać niewątpliwie przyciężkawą sakiewkę, ale nie był przecież hieną cmentarną, - A drugie zdanie odnosi się, jak wynika z kontekstu, do półpancerza, któremu sakwy zabrać raczej nie mógł.

 

Przeczytałem kawałek, ale dalej mi się nie chce. Wymieniłem co wpadło mi w oko, oprócz tego powtórzenia i moim zdaniem przydługie zdania, przez co niezbyt dobrze się to czytało.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Proponowałbym Ci - o ile nie czytałeś jeszcze - Wiedźmina, opowiadania i Sagę, to może dać sporo inspiracji, inspiracji w ogóle i co do średniowiecznych obyczajów, itepe, także zakupowych.

Hmm... Po głębszych przemyśleniach wpadłem na pomysł jak skontrować zarzuty dotyczace oddawania klimatu średniowiecza. 
Otóż z tego tytułu, iż świat przedstawiony w opowiadaniach fantastycznych NIE MUSI wiernie oddawać świata realnego, w zwiazku z tym przedstawione w moim utworze miejsca i zdarzenia, mogące się kojarzyć z epoką średniowiecza, nie muszą być jej wiernym odwzorowaniem - w związku z tym inne możę być nazewnictwo przedmiotów (tzn bardziej współczesne), podobnie jak forma dialogów. Realia świata przedstawionego mogą nawiązywać do średniowiecza (choćby noszenie mieczy), ale mogą być całkowicie od niego odmienne.
W zwiazku z czym uznaje wszystkie zarzuty dotyczące odbiegania od klimatów średniowiecza za nieadekwatne :)
Uzasadniam to tym że nie jest to powieść historyczna a opowiadanie fantasy. :D 

Aduine, nie ma czegoś takiego. To czytelnik sam ma się domyśleć, że to jest świat pomieszany, musisz to opisać, zaznaczyć w jakoś w tekście, że tak jest. To tak jakbys na meczu piłki noznej strzelił gola rękami i powiedział sędziemu, że ma go uznać, bo przecież Ty grasz w ręczną. Bez jaj.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nowa Fantastyka