- Opowiadanie: Leander - "Na ratunek" cyberpunkowe fantasy

"Na ratunek" cyberpunkowe fantasy

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

"Na ratunek" cyberpunkowe fantasy

„Na ratunek"

 

 

Gdzieś tam był jego brat. Leander zdawał sobie z tego sprawę i nie pragnął niczego więcej, jak tylko wyciągnąć go z tarapatów, w jakie ten dał się wplątać.

 

 

Jest rok 2050. Późniejsza zima, wydająca się być wczesną jesienią. Czasy się zmieniły … i to bardzo.

 

Głośna muzyka i chaos, który panował w „Dzikim Byku" był chlebem powszednim. To właśnie w takich miejscach praworządni – i nie tylko tacy – obywatele mieli okazję odreagować wylane siódme poty po swej ciężkiej i zasranej codziennej tyrze. Krajobraz tegoż miejsca przypominał trochę chlew – mnóstwo zwierząt pijących żółtą ciecz, która powoli zalewała im, już i tak przeżółknięte żołądki. Siwy dym kąsał oczy do czerwoności. Hałaśliwe, prostolinijne gadki narąbanych klientów były bynajmniej denerwujące dla uszu kogoś, kto choć odrobinę przestrzegał zasad moralności. Takim kimś był Leander. Był prawym człowiekiem i przebywał w tym miejscu tylko dlatego, by uzyskać niezbędne dla niego informację od niejakiego Torfa – okolicznego informatora – którego nazywano za plecami konfidentem.

Torf siedział tuż przy barze znajdującym się obok wielkiego, buchającego dookoła ciepłem kominka. Sączył sobie powolnie jakiś zielony trunek i palił czerwonego byka udając, że przyszedł tu tylko się czegoś napić.

Leander miał długi do stóp, skórzany czarny płaszcz z wielkim trójkątnym , postawionym kołnierzykiem . Jego łysa bania świeciła się tak, jakby można było w niej przynajmniej ujrzeć przyszłość. Zza jego pleców, nad łysą glacą wystawała czerwona rękojeść miecza samurajskiego. Przy pasie natomiast, dostrzegalna była główka niegrzecznej 9-wiątki, którą nie raz już komuś coś przestrzelił. Jego śnieżnobiały sweter sprawiał wrażenie, iż wyglądał jak „ czarno na białym"– to jest – widocznie. Czarne skórzane spodnie i smołowe kozaki, z których to jeden kitrał mały sztylecik, doprawiały jego elegancki wygląd. Jego tęga postura ciała powodowała, iż przedzierał się on przez lokal pełen bydła bez większych problemów a wzrok odpędzał wszystkich tych, których nie odpędziła postura. Białe jak obrus oczy zdawały się nie mieć dna.

 

Jego cel był już tuż tuż.

 

– Jeszcze tylko parę kroków i wyciągnę z tego drania wszystko -pomyślał, a stawiane przez niego kroki stawały się coraz wolniejsze i mniej pewne. A co jeśli on nie udzieli mi odpowiedzi? – zwątpił.

– Ktoś, kto się spóźnia nie zasługuje na szacunek. – Zakapturzony Torf, siedzący tyłem do Leandra i tak wyczuł jego obecność. W końcu był informatorem – miał oczy dookoła głowy. Mówiono, iż nic nie przemknie jego chytrym i cwanym oczom.

– Na szacunek nie zasługuje również pies, który czai się w ciemnościach i potrafi tylko donosić. – Leander należał do opanowanych, lecz zaistniała sytuacja coraz częściej skłaniała go do agresji. Coraz częściej nie potrafił poznać samego siebie. Zmieniał się wraz ze zmieniającą się dookoła rzeczywistością. Czasem wydarzenia potoczą się tak, że nie mamy wpływu na to, co się z nami dzieje – myślał. Słowa wypowiedziane do kogoś, kto potrafił mu pomóc w odnalezieniu brata były delikatnie zbyt pikantne. Jedyna osoba na świecie, którą Leander kochał była w straszliwym niebezpieczeństwie i ten przysiąg przed samym Bogiem, iż zrobi wszystko, aby mu pomóc. Dokonałby dlań niemożliwego. Skłonny był nawet zabić…

– Uważaj co mówisz ślicznotko, bo nie dowiesz się nawet jak smakuje kupa. – Ze stoickim spokojem odparł Torf.

– Nie przyszedłem tu się sprzeczać, ale dobić targu. – przemyślał i wyrzucił.

– Co chcesz wiedzieć ? – Tego typu knajpa była idealnym miejscem do takiego rodzaju spraw. Była również idealnym miejscem, aby dostać w ryj, czy też zostać okradzionym. Stoliki były usytuowane blisko siebie, co powodowało straszne „korki",.

– Kim jest James. – dyskretnie wydusił Leander, po czym usiadł po lewej stronie nowego znajomego. Zamówił małe piwo i rzucił złotą monetę tuż przed prawie już pustą szklankę Torfa – ten błyskawicznie schwytał swą zapłatę i schował za pazuchę.

– To zwykły pionek. Tu chodzi o coś grubszego. – wymamrotał.

– O co ? – dodał zaintrygowany Leander, odbierając od barmana zimny kufel z piwskiem.

– James miał zaaranżować spotkanie z Twoim bratem udając przy tym starego znajomego z liceum. Poszedł z nim na piwo do „Black Jacka" , a tam czekało dwóch jego ludzi. Reszty się domyśl.

– Po co im mój brat? – Rzucił lekko podenerwowany Leander.

– Eeeeee, no wiesz… – Torf odsłonił delikatnie fragment twarzy spoglądając na Leandra z pod swego siwego kaptura głupim spojrzeniem.

– Właśnie chodzi o to, że nie wiem, gadajże !

– No wiesz… dwa pytania , jedna moneta. To proste.

– Co ?? – Wykrzyknął Leander.

– Cicho cicho, co się tak burzysz. Dwa pytania , jedna moneta , bez wyjątków. Jeżeli chcesz się targować , to wypierdalaj na targ jajogłowy. – odparł pewny siebie opryszek.

– Masz żydku mały i gadaj mi lepiej wszystko, co wiesz ,bo inaczej moja piękna klinga skróci ten twój parszywy łeb przynajmniej o pół. – Leander rzucił w kierunku Torfa kolejną złotą monetą, którą ten szybciutko przechwycił.

– Dobra dobra, spoko, bez ciśnienia. Już Ci mówie. Twój brat coś wie. Nie wiem co, ale posiada pewne informacje, które mogą kosztować.

– Co to za pierdoły? – Wykrzyczał Leander – Płacę Ci dwie złote monety za takie pierdoły? Lepiej powiedz mi coś konkretnego, bo słowa staną się czynem. – kontynuował.

– Nie wiem co to za informacje koleś ! nie jestem wróżką. Ale mogę Ci powiedzieć gdzie znajdziesz Jamesa. To zwykły pionek , ale myślę, że może Ci powiedzieć o wiele więcej.

– Masz fart. – Leander wypił na hejnał swe małe piwko, podał dłoń informatorowi , który przekazał mu w ten sposób karteczkę z adresem Jamesa i zaczął kierować się w kierunku drzwi frontowych.

 

Dwóch lekko chwiejących się oprychów wyszło za nim, mając pewność, iż ten się o tym nie zorientował. Silny wiatr dawał się dziś we znaki. Spadające z nieba, małe, lecz częste, irytujące krople deszczu wdzierały się w każdy odsłonięty zakątek ciała. Leander wiedział, że ludzie, którzy za nim idą, nie wyszli, aby porozmawiać z nim o pogodzie. Wiedział, że mieli złe zamiary, nie wiedział jednak – dlaczego? Mijając wielkie błotne kałuże, przygotowywał się psychicznie do najgorszego. Wiedział , że zaraz odbędzie się walka. Sprawdził, czy jego miecz luźno siedzi w pochwie i powoli kierował się ku swojej bryce, stojącej piętnaście metrów przed nim.

 

– E frajer , daj wszystko co masz a nie spuścimy Ci łomotu co ? he ? – Z popękanych ust krępego grubasa wyleciały dość szorstkie słowa. Leander utknął w miejscu, tyłem do swych mówców czekając na dalszy przebieg wydarzeń.

– E frajer, głuchyś , czy twój elektryk nie wymienił Ci baterii w uszach? – doprawił już i tak skwaszonej zupy drugi z nich. Leander tkwił tak w bezruchu i czekał.

 

Dwa obdarte wieśniaki nie żartowały. Oni poważnie chcieli mnie obrabować – pomyślał. Milcząc, czekał aż wrogowie zbliżą się do niego na dwa metry. Niepewnym, ale w miarę równym krokiem złoczyńcy zbliżali się do stojącego tyłem łysola.

 

– e frajer, mówię po raz ostatni. Dawaj siano i nigdy więcej nie pytaj o Jamesa! – Choć Leander stał tyłem, dokładnie wiedział gdzie są jego przeciwnicy. Czekał odpowiednio długo, aby móc ciąć. Puste słowa wylatujące z tępych jak kij głów, tylko pozwalały na ich lokalizację.

 

Gdy nożownicy byli w odpowiedniej odległości do ataku Leander błyskawicznym ruchem ręki wyciągnął swój piękny, długi samurajski miecz i w mgnieniu oka obrócił się przodem do swych wrogów, oburącz trzymając błyszczącą klingę. Jego blask był tak mocny i czysty, iż raził w oczy. Zdawał się być … hipnotyzujący. Nie wiedzieć kiedy, jeden z napastników wyłożył się na ziemię trzymając się za krwawiącą szyję , która miała przed chwilą bliskie spotkanie z ostrzem. Gruby przeraził się widząc jego kompana na ziemi, lecz był wystarczająco szybki by wyprowadzić kontrę. Leander nie miał większych problemów z odparciem ataku. Małe ostrze sztyletu zatrzymało się na białym niszczycielu. Leander w jednej chwili, drugą – wolną ręką – sięgnął po swą srebrno-białą dziewiątkę, którą zawsze miał przy sobie. Łzy rozpaczy polały się z oczu atakującego, widząc na czole wielką lufę pistoletu.

 

Deszcz nie przestawał padać. Stali tak obaj w bezruchu w jednej z krągłych kałuż. Nogi napastnika trzęsły się od zimna tudzież strachu, który go opanował. Leander zastanawiał się, co zrobić z tym złym człowiekiem, podczas gdy jego towarzysz wykrwawiał się na śmierć trzymając się za gardło i potrząsając od czasu do czasu całym ciałem. Czekał i myślał. W jego głowie panował gniew. Chciał tylko odnaleźć brata. Gdyby miał niefart, mógł przez nich nie osiągnąć celu.

Lufa była zimniejsza od samej zimy. Przysparzała o dreszcze nawet największych kozaków, szczególnie, gdy przyłożona była pomiędzy oczy.

 

– I tak go nie odnajdziesz – wydusił przez zaciśnięte zęby gruby zbir.

 

Leander strzelił, a ostatnim widokiem napastnika był blask świecącej się latarni, odbijający się w hipnotyzującej klindze…

 

 

***

 

 

Ciemność panująca w pomieszczeniu sprawiała, iż Lotak czuł się jeszcze bardziej bezradny. Jeszcze bardziej, bo liny, którymi był skrępowany wgniatały mu się do kości w jego chude dłonie i nogi. Jego organizm był wycieńczony. Zeschnięte rany otwierały się za każdym razem, gdy ten tylko się poruszył tworząc nowy krwotok. Brak jedzenia i wody również przyczyniał się do słabego samopoczucia – nie wspominając o jakiejś zielonej papce, którą dostawał raz dziennie. Jednak Lotak miał w sobie odrobinę nadziei. Posiadał informacje, które utrzymywały go przy życiu. Był to jego jedyny klucz przetargowy. Codziennie zadawał sobie mnóstwo pytań, na które nie znał odpowiedzi. Wiedział jedno – był więźniem jakiegoś burżuja, który za wszelką cenę chciał dowiedzieć się gdzie ukryty jest Australijski Podmuch – wartościowy kamień, który z przed 3 tygodni został skradziony z największego Narodowego Banku, jaki kiedykolwiek istniał. Ktoś dokonał niemożliwego, a Lotak wiedział – kto.

 

Słychać kroki. Ktoś się zbliża. Lotak wiedział, że są dwie opcje. Albo zostanie porządnie oklepany, albo, co gorsza, będzie musiał uporać się z ohydną zielono-fioletową papką, która utrzymuje go przy życiu. Wiedział również, że wyjaśni się to tak szybko, jak szybko otwierają się drzwi.

 

– Wstawaj psie, albo skopie Ci ryj. – Wielkolud, który stanowczo wypowiedział ów słowa nie był raczej przyjaźnie nastawiony. W jego dłoni tkwił wielki drewniany kij, którym prawdopodobnie zamierzał obić Lotaka.

 

Lotak powolnie, z wielkim trudem stanął na wpół giętkich nogach i chwiał się czekając dumnie na cios.

Dwumetrowy dryblas podniósł dłoń ku górze trzymającą obdrapany kij i śmiejąc się wyprowadził cios.

 

 

***

 

 

Adres, który Leander otrzymał od Torfa był podejrzany. Prowadził on bowiem, w najgorszy slums, jaki znajdował się w tym mieście. Leander był przekonany, że nie obejdzie się bez afery. Szczególnie, że z takim zamiarem się tam wybierał. Ktoś, kto uprowadził w haniebny sposób jego brata zasługuje tylko na jedno – śmierć.

 

Czarne myśli zaprzątywały głowę Leandra. Zabił przecież dwóch ludzi. Działał w obronie własnej, ale to go nie usprawiedliwia. Kochający brat posiadał sumienie, które odzywało się, jeżeli coś było nie tak. Właśnie to odróżniało go od innych. Jeżeli postąpił źle, po prostu to wiedział. W tym przypadku doszło do konfliktu sumienia z myślami. Leander kierował się prostymi, najstarszymi w świecie zasadami moralności i etyki – dekalogu. Zabił – zgrzeszył. I to podwójnie. Zrobił to w obronie własnej, ale odebrał drugiemu bliźniemu życie. Naraził się na wieczne potępienie.

 

Jego lewitująca nad ziemią bryka sprawiała, iż wszyscy w tej okolicy wlepiali w nią wzrok. Gdzie ja ją zaparkuje do cholery ? – pomyślał. W slumsach ludzie brali sobie to, co chcą brać. Prawo w tych rejonach było tylko pustym, nic nie znaczącym słowem. Leander wiedział, że tu nie ma żartów. Zaczął zastanawiać się, czy aby na pewno dobrze zrobił lecąc tu samochodem. Ale teraz było już za późno. Chciał jak najszybciej dostać w swoje ręce bydlaka odpowiedzialnego za uprowadzenie swego brata. Nie obchodziło go czy ktoś zajuma mu brykę, czy ją spali, albo zrobi z nią cokolwiek innego. Liczyło się tylko jedno.

 

– To tu. – wymamrotał sam do siebie i zrównał się z poziomem ziemi, parkując swego czarnego perszinga tuż przed obdrapanym, dwupiętrowym domem Jamesa. Wysiadł. Rozejrzał się i ruszył ku drzwi frontowych jak gdyby nigdy nic. Wiedział, że gdy wspomni o Latoku rozpęta się piekło, więc nie miało dlań znaczenia którędy wchodzi.

 

Puk.puk. Stuknął dwa razy i sprawdził czy klinga szybko wychodzi z pochwy. Czekał. Drzwi uchyliły się delikatnie. Leander wiedział, że musi wyglądać na poważnego gościa, który wie czego chce i nie boi się zrobić czegoś niedobrego. Pierwsze wrażenie – pomyślał.

 

– Czego tu wieśniaku ? – z ciemności, która ogarniała całą tą dzielnicę, jak i ten dom, ktoś wypowiedział ów słowa. Wraz z ostatnią sylabą – „ku"– Leander z całej siły kopną spróchniałe, drewniane drzwi tak, że stojący za nimi człowiek odleciał bynajmniej na dwa metry do tyłu, wywalając się przy tym na podłogę. Leander błyskawicznie wszedł do środka, trzymając już w dłoniach swój przepiękny miecz.

– Ty jesteś James ? wieśniaku ? – zapytał.

– Ja , ja , nie. Jamesa nie ma. To jakaś pomyłka. – ledwo co wymamrotał przerażony gwałtownym wejściem intruza oprych. Leander wyjął swą ślicznotkę zza pasa i wystrzelił w lewe kolano leżącego. W całym domu rozległ się wyk.

– Trzeba było mnie lepiej przywitać, a wszystko było by ok. Gdzie jest James ? Nie będę się powtarzał, poprostu przestrzelę Ci prawą nogę. – Na te słowa leżąca postać omal nie zemdlała.

– Powiem Ci , powiem ! Tylko nie krzywdź mnie więcej. Jamesa tu nie ma. – W jego oczach można było dojrzeć kłamstwo. Leander nie wiedział, co ma zrobić. Jeżeli ten chłopak jest niewinny?– pomyślał. Nie mógłby sobie tego wybaczyć. Kolejne pytania pojawiły się w jego i tak już pełnej głowie. Jęki leżącego, wykrwawiającego się gościa stawały się coraz głośniejsze.

 

Leander wymierzył w jego prawą nogę i bacznie go obserwował. Jęczenie i błaganie leżącego zdawały się go nie ruszać. Teraz wszystko zależało od jednego przyciśnięcia.

 

Strzał.

 

Leander padł na ziemię, chwytając się za swe lewe ramię. Jego miecz pofrunął jakieś trzy metry od niego wbijając się w jakiś mebel. Schody, prowadzące na pierwsze piętro nie były puste. Stało nań dwóch zamazanych przez ciemność gości. Leander musiał szybko zareagować, inaczej jego poszukiwania skończyłyby się na fazie wstępnej.

– Już nie żyjecie.– wymamrotał, poczym przeturlał się dwa kroki w przód strzelając przy tym jak opętany w schody prowadzące na pierwsze piętro. Jeden z napastników dostał fartownie w łepetynę i sturlał się po schodach w dół.

Amok i szał.

Leander miał przestrzelony bark, więc jego ruchy były skrępowane. Pyzatym przeciwnicy używali broni palnej, więc miecz i tak na nic się tu nie zda.

Maksymalna ciemność sprawiała, iż ani Leander, ani jego wrogowie nie mogli się odnaleźć. Każdy strzał był zdradą swej pozycji. Czekając i nasłuchując upłynęły jakieś dwie minuty. Zdesperowany napastnik stojący na schodach postanowił wrócić do bezpieczniejszego miejsca – na drugie piętro, lecz kroki po drewnianych stopniach natychmiast zdradziły jego pozycję. Leander tylko na to czekał. Strzelił, a ociężałe ciało z hukiem zleciało z długich stromych schodów.

 

Krwawiące ramię przestało funkcjonować. Kula wwiercona w jego ciało uniemożliwiała jakikolwiek ruch. Leander schował swój miecz i podszedł do leżącego, również wykrwawiającego się przeciwnika.

– Gadajże gdzie jest James albo spotka Cię ten sam los, co Twoich kumpli ! – Był wściekły na tą dzielnicę, na ten dom , na ludzi w nim się znajdujących i na ramię, które powoli zaczynało mu drętwieć.

– Tam jest ! Tam jest ! – Z górnego piętra było słychać głosy. Pięć a nawet sześć osób szybkim krokiem biegło na ratunek swoim ludziom.

Leander szybko oszacował swoje szanse. Był rozwścieczony. Nie dość, że nie znalazł Jamesa, to jeszcze ma przestrzelony bark. A ludzie biegnący z góry, na szczęście długimi stromymi schodami , byli coraz bliżej. Musiał uciekać.

 

– Jeszcze tu wrócę wieśniaku !- Przyrzekł, po czym wyleciał z tej nory niczym strzała z łuku, ku swemu latającemu samochodowi. Gdyby nie ten, pewnie nie uszedłby stąd z życiem. Teraz był przekonany, że warto było wydać 2 tysiące złotych monet na tenże przywilej.

Jak tylko szybko się da – Leander wskoczył do swego wehikułu i odleciał, a zza jego pleców było słychać ostrą amunicję.

 

 

***

 

Krwawiący bark spowodował coś więcej niż straszliwy, niewyobrażalny ból – zafajdał kolorem czysto czerwonym cały pulpit wnętrza samochodu sprawiając , iż Leander był jeszcze bardziej wkurwiony. Jego serce dudniło bardziej niż kiedykolwiek – o mały włos uniknął śmierci – a tym samym skazałby swego brata na pewną śmierć.

Leander był z zawodu mechanikiem, lecz całe swe dzieciństwo poświęcił sztukom walki do których czuł zamiłowanie. Trenował różne rodzaje walk. Uwielbiał również wszelkiego rodzaju ruch i sport – co przyczyniło się do jego krępej postury i silnych mięśni – w przeciwieństwie do brata, który był z natury uczonym. Lotak prowadził w mieście swój mały interes – bibliotekę osiedlową, do której zapraszał wszystkich debili włóczących się bezradnie po zasmarkanej dzielnicy, aby Ci wpoili odrobinę mądrości do swych popapranych głów. Sprawiało mu to przyjemność, bo twierdził, że zmienia przy tym świat. Lotak był do szpiku kości dobrym człowiekiem i właśnie to wkurzało Leandra najbardziej. Dlaczego zło dotyka zawsze ludzi dobrych ? Może dlatego , że diabli swego nie biorą.

Leander gnał po ulicach Utopos jak oszalały szukając czerwonego krzyża na białym tle. Jego oczy zaczęła przyćmiewać mgła. Pot ściekał mu po łysym czole prosto na kierownicę. Postrzelone ramie zupełnie odmówiło posłuszeństwa wisząc przy jego ciele jak odrębny członek. Z trudem , niemalże po omacku cisnął ulicami nie zwracając uwagi na żadne znaki. W końcu dostrzegł szpital imienia „Świętego Błażeja" na którego parking wjechał z impetem parkując swą czarną bestię jak najbliżej wejścia. Wytoczył się i na czworaka wszedł do środka tracąc przytomność …

 

***

 

– Co to kurwa ma znaczyć ? – gruby potężny głos schłostał wpatrującego się w swoje buty zakapturzonego zbira.

– Eee.. – odparł niezwykle elokwentnie.

– Pytam po raz drugi , co to kurwa ma znaczyć, żeby jeden paź ubił dwóch naszych ? – Człowiek siedzący za biurkiem wydawać by się mógł szefem szajki bandytów. Miał długie do ramion czarne włosy. Ubrany był w czerwony garnitur z czarną flanelową koszulą. Palił grube cygaro puszczając od czasu do czasu dymne kółeczka.

– Ja.. nie wiem jak to się stało – odparł jąkając się trochę.

– Całe życie z bandą patałachów ! – W pokoju panował nieprzyjemny nastrój. Jego ściany były szare i brudne a na jednej z nich wisiał jakiś obraz, który prawdopodobnie miał dodać uroku tej lisiej norze. Przeciętnej wielkości pokój wyposażony był jedynie w parę krzeseł i biurko stojące tuż przed jedynym oknem, przez które od czasu do czasu wpadały blaski przebijającego się przez czarne chmury księżyca.

– Wiesz chociaż kto to kurwa był ?

– Właśnie tego próbujemy się dowiedzieć szefie. Ale jeden z naszych mówi, że szukał Ciebie szefie. Wsadzę sobie tępy kij w dupę jeżeli to nie był jakiś pies, który coś zwęszył szefie. – Puszczając kolejne kółko z dymu, siedząca za biurkiem postać z trudem stłumiała w sobie gniew i udawała, że myśli.

– Obawiam się, że może to mieć związek z tym magistrem, którego więzimy. Powiedz chłopakom, żeby się szykowali. Przyspieszamy akcje. Jutro z samego rana macie być gotowi. Przenosimy miejscówkę, ta jest już spalona. Acha ! I dowiedzcie się KURWA kto u licha jest takim idiotom, żeby pakować się do mojego domu jak do swojego ! Znajdźcie Torfa , jestem pewien, że ten mały gnojek coś o tym wie ! – James wstał , zgasił spalone do połowy cygaro i wyszedł z pokoju.

 

Lotak z dnia na dzień stawał się bardziej osłabiony. Od paru dni zamknięty jak szczur w ciemnym pomieszczeniu zapomniał jak wygląda niebo. Został uprowadzony jak zwierzę, ze swej klimatycznej biblioteki, a teraz jak zwierz leży na zimnej posadzce odmawiając modlitwy. Bał się o swoją żonę Vanessę i swego ukochanego synka – małego Johnsona. Nie było dnia w którym nie myślałby o nich. Jego życie do tej pory było raczej monotonne. Praca w bibliotece i dom, który znajdował się na pierwszym piętrze ponad nią to całe jego życie. Lotak wiedział jaki jest świat – okrutny. Przez te wszystkie dni, miał dużo czasu aby przemyśleć swoje dotychczasowe życie. Nie był świadom za co i kto go więzi lecz domyślał się, że ma to związek z ostatnimi dziwnymi wydarzeniami w jego nudnym życiu.

Pewnego dnia, do jego biblioteki wszedł przedziwny klient. Był przemoknięty i bardzo wystraszony. Bredził coś o Australijskim Podmuchu – niezwykle rzadkim kamieniu, który rzekomo posiadał magiczne moce. Lotak był przemiłym człowiekiem i ugościł należycie ów dziwaka, dając mu schronienie nad głową i ciepłą strawę. Jako uczony zdawał sobie sprawę o czym mówi tajemniczy gość, lecz nie miał pojęcia w jakie tarapaty wplącze go ta sytuacja. Po długiej nocnej rozmowie z nieznajomym Lotak dowiedział się więcej o artefakcie. Tajemniczy nieznajomy okazał się jednym z włamywaczy, którego przyjaciele zostawili jako przynętę na pewną śmierć. Ten okazał się jednak sprytniejszy niż myśleli i udało mu się uciec z najpilniej strzeżonego Banku Narodowego w Utopos. Bibliotekę Lotaka wybrał jako schronienie przed strażą. Gdy ten dowiedział się o charakterze swego dziwnego gościa postanowił grzecznie wyprosić go z domu , tłumacząc, iż nie szuka kłopotów. Ma kochającą rodzinę i pracę, która jest jego pasją i nie chciał w jakikolwiek sposób narażać swoich najbliższych. Porzucony złodziej z wdzięczności za okazane schronienie jeszcze tej samej nocy opuścił miasto pod osłoną mgły i deszczu zostawiając informację, za które niektórzy byli skłonni nawet zabić.

 

***

 

Leander powoli otworzył swe zmęczone oczy, którym ukazał się obdrapany pokój, w którym stały cztery łóżka z innymi pacjentami. Próbując ruszyć przestrzelonym ramieniem skwasił twarz z bólu stwierdzając, że to wcale nie był zły sen. Czuł się fatalnie. Promieniujący z ramienia ból był odrobinę mniejszy, lecz nadal dawał się we znaki.

Drzwi od cuchnącej i dusznej sali otworzyły się, a w nich ukazały się dwie postacie. Starszy człowiek, który prawdopodobnie był dyżurującym lekarzem powoli podszedł do łóżka Leandra. U jego boku stała niezwykle urodziwa pielęgniarka. Długie do ramion blond włosy, śliczne niebieskie oczęta oraz przyzwoicie duże piersi sprawiły, iż Leander od razu poczuł się lepiej.

– Jak tam samopoczucie ? – Doświadczony i pełen entuzjazmu głos rozległ się po sali.

– Bywało lepiej doktorku. – Odparł, masując się po przestrzelonym ramieniu Leander.

– Jak długo spałem ? – Kontynuował.

– Pełne dwa dni. Operowaliśmy pana całą noc. Miał pan dużo szczęścia. Kula trafiła w ośrodek nerwowy w barku, kompletnie go uszkadzając. Gdyby nie nasza interwencja, mógłby pan stracić rękę.

– Dwie noce? To jakiś żart ??!! – Leander zerwał się z łóżka jak dzikus urywając wężyk od kroplówki przypięty do jego zdrowej ręki. – Gdzie są moje rzeczy ?!?! – Wykrzyczał.

– Chwila, chwila ! Pan nie może … – Zdezorientowany lekarz chwycił łysola za zdrową rękę dając mu do zrozumienia, że ten powinien leżeć w łóżku.

– Doktorze, jestem pełen wdzięczności za to co dla mnie uczyniliście, ale ja naprawdę muszę jak najszybciej opuścić to miejsce. Dajcie mi moje rzeczy, albo będę zmuszony sam je sobie wziąć. – Leander był wściekły na samego siebie. Stracił dwa dni. Jego brat mógł już nie żyć. Liczyły się każde minuty.

– Dobrze więc. Nikt nikogo tu nie trzyma na siłę. Ale pańskie ramię jest zupełnie nie sprawne. Pańskie wyjście może mieć dla Pana duże konsekwencje. – Wiek i doświadczenie lekarza dawało mu do zrozumienia, iż ten ma rację, lecz Leander nie mógł sobie pozwolić na kolejny dzień zwłoki.

– Siostro, proszę przynieść rzeczy tego pana. – Stanowczo wydane polecenie szybko zostało zrealizowane przez młodziutką , zgrabną pielęgniarkę. Po paru chwilach złotowłosa przyniosła duży szary worek, w którym znajdowały się wszystkie rzeczy pacjenta.

 

Leander w mgnieniu oka poradził sobie z ubraniem pomimo ciągnącego bólu w barku. Jeszcze szybciej udał się ku drzwi frontowych wypatrując swego samochodu. Miał mętlik w głowie, która pulsowała od silnych przeciwbólowych leków. Był w kropce. Zupełnie nie wiedział co robić. Sam nie dam rady … – pomyślał. Wsiadł do fury zastanawiając się, co dalej. Leander w przeszłości lubił podróżować. Zwiedził w swoim życiu kawał świata, poznając fascynujące miejsca i ludzi. Łatwo przychodziło mu nawiązywanie kontaktów i posiadał szereg znajomych oraz przyjaciół. Do tej pory nie chciał angażować w swoje problemy innych, lecz obawiał się, że nie ma innej opcji.

 

Świat, w którym żył Leander był wielki i bardzo różnorodny. Dzielił się na pięć wielkich kontynentów, które w większości zamieszkałe były przez ludzi. Odgrodzone od siebie wielkimi wodami i górami kryły w sobie przeróżne twory Boże. Leander oddając się niegdyś dalekim podróżom poznał osobiście niektóre z ras, które ni w ząb przypominały ludzi. Tak zróżnicowany świat sprawił, iż od lat niektóre z ras darzyły się nienawiścią. Liczne wojny i pokoje spowodowały migrację wszystkich stworzeń Boskich, co ostatecznie sprawiło, że nawet w Utopos można było spotkać orków – zielonych dryblasów nie grzeszących inteligencją – tudzież „szpiczastouszych" elfów, czy małych ludzi zwanych potocznie niziołkami. Wraz z rozwojem technologii, pojawiła się nawet nowa rasa – cyborgów – mechanicznych ludzi, którzy samodzielnie zakładali miasta, pracowali a nawet myśleli. Tak, czy inaczej w świecie Orff żyły cztery główne rasy – Ludzie, Elfy, Orki oraz Niziołki. Lecz kreatywny Bóg nie mógł pozwolić , aby świat był tak banalny. Stworzył więc również szereg tak zwanych „podras" takich jak Krasnoludy, Giganci i wiele innych.

 

Deszcz od paru tygodni nie przestawał padać. Niektórzy sądzili, że Bóg zsyła na świat apokalipsę. Inni twierdzili , że to złe czary Magów. Leander wiedział, że to zwykła skurwiała kończąca się zima przypominająca zaszczaną jesień. Głowa pulsowała mu, jakby wszystkie jego żyły chciały wydostać się na zewnątrz. Ostatnimi dniami prawie w ogóle nie jadł. Był osłabiony fizycznie i psychicznie. Zanim dowiedział się o porwaniu swego brata, był jak zwykle w jednej ze swych tajemniczych podróży. Vanessa – żona Lotaka zdesperowana zaginięciem męża , nie wiedząc co robić, poprosiła o pomoc jego młodszego brata, wiedząc, iż nie może zdać się tylko i wyłącznie na prawo, które w tych czasach było tylko pustym słowem. Leander tak szybko jak tylko było to możliwe wrócił do rodzinnego Utopos po około dwóch dniach od porwania. Gdy tylko przyjechał na stare śmieci zajął się wyjaśnianiem tej dziwnej sprawy zapominając o rodzinie porwanego. Natychmiast wrzucił „ jedynkę" i pocisnął jak najszybciej w stronę domu zaginionego braciszka mając nadzieję, że jego rodzinie nic się nie stało. Do tej pory , poczynaniem Leandra kierował wyłącznie gniew i złość, które zdały się być niewłaściwym doradcą. Postanowił więc zabrać się do sprawy trochę inaczej – poczynając od zebrania wiadomości od najbliższych Lotaka.

 

Stał tak przed drzwiami wpatrując się w nie w bezruchu. Dźwięk rozbijających się o ziemię kropli deszczu dudnił mu w uszach. Szyld Biblioteki uderzał z impetem o betonową ścianę budynku pod wpływem szalejącego wiatru. Wydawał się być zahipnotyzowany. Miliony myśli wirowały mu w głowie przywołując wspomnienia z dzieciństwa, które wiązały się ze starszym bratem. Bał się zapukać do drewnianych drzwi, nie znawszy reakcji zrozpaczonej żony. W końcu odważył się.

 

Puk, puk

 

– Kto tam ? – Po chwili ciszy, drżący i niewyraźny kobiecy głos wydobył się zza zaryglowanych drzwi.

– Leander … – równie cichym i stłamszonym głosem odpowiedział a drzwi powoli otworzyły się…

 

***

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

 Hałaśliwe, prostolinijne gadki narąbanych klientów były bynajmniej denerwujące
"Bynajmniej" oznacza "wcale nie". Jesteś pewien, że tego słowa chciałeś użyć?

Był prawym człowiekiem i przebywał w tym miejscu tylko dlatego, by uzyskać niezbędne dla niego informację
Samo "niezbędne" by wystarczyło. Poza tym trochę za dużo w tych kilku zdaniach słówka "być".

Leander miał długi do stóp, skórzany czarny płaszcz z wielkim trójkątnym , postawionym kołnierzykiem
"Wielki kołnierzyk" to trochę jak "wysoki krasnoludek".

Jego łysa bania świeciła się tak, jakby można było w niej przynajmniej ujrzeć przyszłość.
Dlaczego świecenie ma spowodować ujrzenie przyszłości i co tu robi "przynajmniej"? Aha, "świecić" nie jest czasownikiem zwrotnym.

Zza jego pleców, nad łysą glacą
Przed chwilą była łysa bania, może starczy tych powtórzeń? A rękojeść miecza wystaje raczej znad ramienia niż znad głowy (samurajskiego.... dzizas, jaki kicz...).

 Przy pasie natomiast, dostrzegalna była główka niegrzecznej 9-wiątki
Przecinek niepotrzebny. "Dziewiątki" piszemy słowem. Jeżeli jest to jakaś broń palna, to o co chodzi z główką? Pistolet ma rękojeść i lufę, o żadnych główkach w życiu nie słyszałam, ale nie jestem specem od giwer, więc  chętnie przyjmę wyjaśnienie.

Dziękuję za krytykę pani profesor. Konkretna analiza . Ręce opadają co to za uwagi :) 
hehe . thx pozdrówka 

Ręce opadają, co to za gramatyka:
Łzy rozpaczy polały się z oczu atakującego, widząc na czole wielką lufę pistoletu.

Hehe , życie moja droga. Wszystkim nie podpasujesz. Baw sie ! 

Hehe , życie moja droga. Wszystkim nie podpasujesz.
Tu nie chodzi o "podpasowywanie" komukolwiek, tylko o język polski, który u Ciebie leży i ledwo dycha. Przez takie "kfiatki", jakie przytoczyła Achika opowiadanie jest naprawdę ciężkie w odbiorze i, niestety, nie jest to ciężar pozytywny. Nadmienię jeszcze, że to, co zostało powyżej wymienione to tylko kropla z tego, co trzeba poprawić.
Niemniej, pozwolę sobie skupić się na innych aspektach opowiadania, bo nie mam dzisiaj ochoty na dawanie lekcji polskiego.
Nie podoba mi się kreacja głównego bohatera. Od razu czuć, że utożsamiasz się z nim i tworzysz go "pod siebie", że Cię ten bohater w jakiś sposób kręci. Moja niechęć do niego może wynikać również z bycia samozwańczym "ostatnim sprawiedliwym", albo z powodu białego sweterka. Ewentualnie, może ją jeszcze powodować fakt, że oburącz trzyma klingę katany. Tak czy inaczej - czuję niechęć do głównego bohatera. W ogóle to wydaje mi się, że to postać całkowicie nieprzemyślana i  niedopracowana, w dodatku przepak. Taka nieco inna wersja Stevena S, znanego amerykańskiego aktora. 
Styl rozmowy w barze powalił mnie na łopatki. Jak zresztą większość dialogów. Gdyby nie to, że czytając tekst i tak leżałem, to pewnie wylądowałbym na podłodze. Z wrażenia i rozbawienia. To nie jest komplement. 
Fabularne - pomysł mściciela, odbijającego z rąk zbirów słabego przyjaciela, brata, ojca, czy kogokolwik innego, do kogo ma stosunek emocjonalny, jest tak oklepany, wyeksploatowany i przerobiony, że nawet nie chce mi się zwracać na to uwagi.  Znów odnośnik do pana Stevena. Gdyby to jeszcze było przynajmniej trochę ubarwione jakimś odkrywczym pomysłem...
Oceniając ogólnie: nie podobało mi się. Raz, język, który nie zawsze przypomina polszczyznę. Dwa, opowiadanie jest wtórne i banalne, do tego kiepsko napisane.

Pozdrawiam

Ja mam zastrzeżenie nomenklaturalne. Jak widzę "cyberpunkowe fantasy", to myślę "o, będzie coś w deseń Shadowruna" (co niestety zachęciło mnie do zapoznania się). Tymczasem, cyberpunka żadnego tu nie uświadczyłem, bo latający samochód i wspomnienie o  cyborgach to bynajmniej nie równa się automatycznie temu gatunkowi. Radzę zajrzeć do definicji, bo ani "cyber" ani przede wszystkim "punk" tu nie ma. Co do fantasy... też w zasadzie go nie ma. Przez większość tekstu, poza jakimś bliżej nieokreślonym artefaktem, jedynym elementem jest miecz i kiepskie próby archaizacji dialogów (założenie, że w przyszłości świata fantasy ludzie będą mówili jak w średniowieczu swoją drogą jest trochę dziwne). Na koncu pojawia się zaś, w sposób oderwany od fabuły, informacja, że to fantasy jak bóg przykazał, orki, elfy etc.. Która zresztą nic nie zmienia.

Poza tym, czy świat jest nasz, wersją naszego, czy inszy? Bo niby inszy, niziołki i inne tałtajstwo obecne niby od wieków, ale jest wzmianka o Żydach, miecz jest samurajski, a bohater kieruje się dekalogiem. No, ale skoro realia konstytuuje parę zdań wrzuconych od niechcenia, to czemu dziwi mnie brak konsekwencji?

Językowo, stylistycznie, kontstrukcja zdań, frazeologia - źle. Szkoda wymieniać, zostawię to jakiejś Armadzie Waazona. Ogólnie pod tym względem całość do gruntownej poprawki, ale nie wiem czy warto, bo fabuła cienka i zupełnie nieinteresująca. A  bohater, który od wypomnienia mu spóźnienia dostaje praworządnej furii, też w żaden sposób nie pomaga.

Wraz z rozwojem technologii, pojawiła się nawet nowa rasa - cyborgów - mechanicznych ludzi, którzy samodzielnie zakładali miasta, pracowali a nawet myśleli. - to stwierdzenie "a nawet myśleli" jest tak rozbrajająco wstawione, że się szczerze uśmiałem. I to jedyna wartość, jaką uzyskałem w kontakcie z tekstem.

Do szuflady z tym.

Chyle czoła fachowcom.

Tyle, że właśnie o to chodziło, ażeby nie było to kolejne oklepane w schemat opowiadanko, gdzie wyszukiwać należy "cyber" albo "punka". Wszystko ma charakter żartobliwego fantasy połączonego z odrobiną future.

Cóż dodać - również rozbawiłem się czytając wasze opinie.

Wysokiej klasy specjaliści [;

z poważaniem

Chyle czoła fachowcom.

Tyle, że właśnie o to chodziło, ażeby nie było to kolejne oklepane w schemat opowiadanko, gdzie wyszukiwać należy "cyber" albo "punka". Wszystko ma charakter żartobliwego fantasy połączonego z odrobiną future.

Cóż dodać - również rozbawiłem się czytając wasze opinie.

Wysokiej klasy specjaliści [;

z poważaniem

Wysokiej klasy autorze, tekst "broni się" sam. :)

Pozdrawiam 

Tak, takiej reakcji spodziewałem się :)

Mógłbym w takim razie zapytać, czemu określiłeś konwencję tak, a nie inaczej? Czemu opowiadanie jest właśnie oklepane w najprostszy schemat? I gdzie tu jest żartobliwość?
Ale nie ma sensu.

Drobna rada, pomijając mnie i Exturio (a pewne podstawy mamy, nie myśl sobie), Achika akurat od dawna recenzuje opowiadania i dobrze wyłapuje śmiesznostki, niedociągnięcia i potknięcia językowe. Może byś posłuchał i czegoś się nauczył, zamiast rzucać "specjalistami".

Opowiadanie powstało na urodziny mego brata. Więc ma taki schemat a nie inny. Dziękuję za rady. Piszę tylko i wyłącznie dla siebie ( nie wiem co podkusiło mnie aby je tu wstawić ) - pewnie niezdrowa ciekawość.
Ażeby nie wyjść na mało przewidywalnego powiem - też spodziewałem się takiej reakcji ze strony recenzentów :)

Pozdrawiam i dzięki za "miłe" słowa. 

Zaraz sie doczepicie, że napisałem , iż piszę tylko dla siebie , a tekst powstał dla brata.
Heh :)

Atencja, 

Niekoniecznie, ale za to możemy się doczepić, że stawiasz spację przed przecinkiem.

Tak przy okazji - wiesz, że zaimek "ów" się odmienia? To tak na przyszłość, gdybyś zapragnął napisać opowiadanie również dla siostry.

hehe, dobra jest. ale jestem za stary żeby sie ujadać z licealistką, która rznie nauczycielke polskiego.
Pozdro i zamilcz już :) 

Mam takie małe pytanie do Szanownego Autora - Co to jest "cyberpunkowe fantasy" ? Pzdr.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

wpisz w google

He he, nagromadzenie "nieco" kłócących się ze sobą motywów jest rozbrajające (świat z dalekiej przyszłości, w którym wszyscy zachowują się jak w średniowieczu i wymieniają się złotymi monetami + wieśniacy + samurajski miecz i wiele innych), poza tym, hm, trochę oklepana fabuła, no i sporo błędów językowych a także stylistycznych. Ale podoba mi się właśnie z racji swojej absurdalności - przez większość opowiadania nie zwracałem uwagi na błędy, nienajlepszą fabułę, itepe, bo czułem że było pisane raczej dla zabawy niż czegokolwiek innego, poza tym - szczerze - uśmiałem się, zwłaszcza z dialogów.

Możesz być dumny z siebie,że ludzie poświęcili ci tyle uwagi. Czy ktoś powiedział,że ma być łatwo? Musisz spróbować wykształcić  w sobie zmysł analityczny i dystans krytyczny  wobec własnych tekstów,inaczej nigdy nie będziesz  dobry. Na pocieszenie dodam,że są gorsi od ciebie. Zachęcam cię wobec tego, do kącika złych tekstów mojego autorstwa, lepiej widać cudze błędy, a zapewniam cię, że robimy podobne.

Przeczytałem kawałek i zwątpiłem. Armada miałaby przy tym tekście sporo roboty :P

"Wszystko ma charakter żartobliwego fantasy" - faktycznie, nieźle się mozna pośmiać czytając niektóre zdania :P
A i pokora z jaką autor przyjmuje komentarze jest powalająca.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nowa Fantastyka