- Opowiadanie: Szalek - Cienka granica

Cienka granica

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Cienka granica

-Myślałam, że osoby pana pokroju są wolne od nałogów, panie Sebastianie.– skwitowała z uśmiechem dziennikarka, obserwując mężczyznę wyciągającego papierosa z paczki.

– Trzeba mieć jakieś hobby na które marnuje się zdrowie i pieniądze.– bronił się blondyn, szperając po kieszeniach w poszukiwaniu zapalniczki. Podciągną lustrzane okulary, odsłaniając błękitne oczy. Lewą ręką wygrzebał z kremowego płaszcza upragnione cudo marki zippo..– Cóż ważnego w mojej skromnej osobie zwróciło uwagę tak poczytnej publicystki?– zachrobotał krzemieniem i z zadowoleniem przyłożył płomień do papierosa.

– Niech nie będzie pan znowu taki skromny. Pańskie działania na tle społecznym są zadziwiające jak i godne pochwały. Przecież założenie niezależnego domu pomocy społecznej w pojedynkę to nie lada osiągnięcie. Wie pan o tym dobrze.

Dziennikarka wygłosiła swoja tyradę pochwalną na jednym wdechu, starając jak najbardziej przypodobać się rozmówcy.

Ten zaciągną się papierosem i obserwował wiewiórkę wbiegającą na drzewo.

-Czy mógłby mi pan opowiedzieć skąd wziął się pomysł no rozpoczęcie takiej działalności? Jak pan zorganizował pieniądze na remont budynku i kadrę do prowadzenia ośrodka?

Blondyn strzepał popiół z papierosa, spojrzał najpierw na swoją uroczą rozmówczynię a potem przed siebie, skupiając się na jednym punkcie. Jakby wydobywanie z głowy wszystkich wspomnień było niemalże magicznym procesem.

-Myślę, że najlepiej jest zacząć od pewnego wydarzenia z przed półtora roku, które nasunęło mnie do głębokiej refleksji-znowu się zaciągnął petem– idąc późną nocą, przez ulicę gdzie stoi teraz ośrodek, przyuważyłem przed ruderą siedzącego bezdomnego. Płakał jak dziecko. Kiedy się go zapytałem czemu tak ryczy powiedział, że marzy się mu normalny dom.

Odszedłem, zostawiłem go z jego problemem, myśląc, iż jest to kolejne biadolenie życiowego nieudacznika. Przecież sam sobie jest winny swego losu.

Po paru dniach, znowu przechodziłem obok tego samego miejsca. Tym razem spotkałem na schodkach dziecko. Rysowało kijkiem obrazek w pyle. Kompozycja była prosta. Przedstawiała dom i wokół niego uśmiechniętych ludzi. Już nie musiałem się pytać chłopca co mu się marzy. Jego wielkie brudne oczy mówiły same za siebie. Odszedłem w swoją stronę zamyślony, spieszyło mi się do pracy.

W kolejnym tygodniu, wykonywałem koło owej rudery pewne zlecenie. Przed budynkiem stało dwóch gości i analizowało plany architektoniczne. Mieli zamiar wykupić wszystko i przerobić na klub. W tedy pomyślałem sobie, że to całkiem fajna sprawa, przecież kolejny dobry lokal nikomu nie zaszkodzi.

Ruszyłem dalej ulicą, ciesząc się solidnie wykonana robotą. Moje zadowolenie przerwał dość smutny widok. Ponownie zobaczyłem tego samego bezdomnego. Grzebał w śmietniku, szukając resztek do zjedzenia. Chyba był bardzo zdesperowany. Obdarty, śmierdzący, nie przejmując się tym, że obserwują go inni ludzie, wyciągał odpadki. Spoglądano na niego z pogardą i zażenowaniem, śmiano się w duchu i dziękowano Bogu za to, że nie dzieli się jego losu. Stał przy koszu długo, szukając w nim odrobiny zdechłego szczęścia dla siebie. Nikt z ludzi nie podjął wyzwania i nie pomógł mu. Raczej było na odwrót– bezdomny pomagał chełpić się życiowym sukcesem innym. ”Dobrze, że ja tak nie muszę” przeszło przez głowę wszystkim przechodniom. Było to odrażające.

Idąc dalej spotkałem chłopczyka, który rysował w pyle. Wracał ze szkoły z plecakiem zmarnowany i zmęczony, wlókł się do domu. Kopał przed sobą puszkę po piwie, która wyznaczało kierunek jego marszu. Był zapatrzony w kawałek tego kolorowego aluminium.

Kiedy przechodził obok mnie podniósł głowę. Miał podbite oko. Fioletowe limo, okrywało lewa część twarzy niczym maska karnawałowa. Oczy miał puste, smutne. Minąwszy moja osobę obojętnie skierował się w stronę bramy. Z niej wytoczyła się nieciekawa kobieta, która zaczęła wrzeszczeć na dziecko i szarpać za włosy. Coś mnie w środku zabolało i przeraziło zarazem. Usiadłem na ławce, odpaliłem papierosa i nim dopaliłem do połowy już wiedziałem co mam robić. Udałem się do urzędu miasta, zapytałem się ile kosztuje wykupienie rudery. Przebiłem cenę wcześniejszych interesantów i w przeciągu dwóch tygodni akt własności należał do mnie. I tak to się zaczęło. Remonty, plany projekty, zatrudnienie odpowiednich ludzi. To chyba wszystko.

Spacerowali parkiem. Wiosenny wiatr bujał ledwo co zazielenionymi gałęziami drzew. Dziennikarka z zdumieniem słuchała opowieści, która przeszła jej najśmielsze oczekiwania. Papieros palił się sam w reku. Blondyn ponownie strzepał popiół i zaciągnął się tym co jeszcze zostało. Delikatny szum przyrody został zakłócony przez stwierdzenie dziewczyny.

– Chce mi pan powiedzieć, że pańska decyzja o założeniu ośrodka była spowodowana luźną interpretacją wydarzeń które się panu przytrafiły ? Może to jest przeznaczenie albo– tutaj dziennikarka obdarzyła swojego rozmówce lisim uśmiechem– sam pan kreuje się na tajemniczego ekscentryka dla zdobycia rozgłosu?

Facet ponownie się zaciągnął, wypuścił dym nosem. Wysłuchał spokojnie koncepcji jaka mu została przedstawiona. Przeczesał ręką włosy, poprawił okulary i śmiało powiedział.

– Ja absolutnie nie wierzę w przeznaczenie. Jeśli coś nad nami czuwa, a proszę mi wierzyć, że tak jest, daje nam znacznie więcej możliwości wyboru iż jesteśmy sobie wstanie to wyobrazić. Ekscentrykiem tez nie jestem– najwyżej dokonałem ekscentrycznego wyboru a to jest różnica.

Uśmiechnął się sam do siebie i przymrużył oczy, gdyż z pomiędzy drzew wyłoniły się promienie słońca oślepiając go. Dziennikarka trochę zbita z tropu postanowiła zmienić temat.

– A czym się pan zajmuje na co dzień? Kidy się wykłada taką sumę pieniędzy na taki cel trzeba mieć niezłe dochody.

Dziennikarce nagle zaczęło się wydawać, że zadała bardzo trudne pytanie. Jej rozmówca dopiero po dłuższej chwili zaczął coś nieśmiało odbąkiwać.

– Można powiedzieć, że jestem menadżerem w dużej korporacji z wieloletnią tradycją.

– I przy pensji menadżera może sobie pan pozwolić na tak szeroką działalność charytatywną? Dziewczyna zrobiła wielkie oczy, skrzyżowała ręce na piersi i stanęła przednim. Ten zaciągnął się papierosem i czy to przez przypadek czy specjalnie chuchnął jej dymem w twarz. Lekko się zakrztusiła, odkaszlnęła zasłaniając ręką usta. Mężczyzna pokazał białe zęby w uśmiechu, błękitne oczy zaiskrzyły się figlarnie.

– Wydaje mi się, że pani redaktor szuka sensacji tam gdzie jej nie ma. Już zostałem przetrzepany przez urząd skarbowy.

Spojrzała się na własne buty starając się ukryć, że zaliczy wpadkę. Zarumienione policzki dodawały jej dziecięcego uroku. Po chwili znowu nabrała pewności siebie i zapytała jak gdyby nic się wcześniej nie stało.

– A przynajmniej mógłby mi pan wyjawić skąd taka nazwa? Niezależny Ośrodek Pomocy Społecznej pod wezwaniem Aniołów Stróżów ? Czy pana działalność jest zabarwiona akcentem religijnym albo jest oparta na współpracy z instytucjami kościelnymi?

-Nie, staram się być neutralni aczkolwiek współpracujemy z archidiecezjalnym Caritas.

Sama nazwa wzięła się…

Nagle w kieszeni kremowego płaszcza zaczął grać hit Guns N’ Ross, Welcome To The Jungle. Gość wyciągnął telefon, spojrzał na wyświetlacz. ”Eblis-praca”. Nacisnął zieloną słuchawkę, odszedł dwa kroki od swojej rozmówczyni i odezwał się do telefonu.

– Co teraz chcesz? Zajęty jestem– odezwał się oschle. Druga strona zaczęła odpowiadać bez pardonu i pospiesznie.

-Lepiej przestań obrabiać tą panienkę z gazety i weź się do roboty, Sachielu. Na Brzeźnickiej jest zlecenie do wykonania z 10 minut i nie chcę na ciebie czekać do końca świata. Z łaski swojej rusz swoja świętobliwą dupę z parku i zróbmy co trzeba w ekspresowym tempie. W końcu dziś piątek, potrzebuje relaksu.

-Dobra, zaraz będę. Nie kiwnij nawet palcem, dopóki mnie nie będzie.

Dziennikarka zerkała z zainteresowaniem na swojego towarzysza, który szybko zakończył rozmowę.. Znowu stanął do niej przodem włożył papierosa do ust, zaciągnął się.

-Obawiam się, że będziemy musieli dokończyć nasza rozmowę kiedy indziej.

Rozejrzał się w koło, sprawdzając czy nie są obserwowani. Na szczęście ich obecność przyciągała uwagę jedynie łabędzi w stawie. Kiedy blondyn się wyprostował, wciągnął powietrze z jego pleców wyrosły białe skrzydła a oczy zalśniły jasnym błękitem.

-Obowiązki wzywają. Życzę miłego dnia. Chyba nie muszę mówić pani żeby o tym nie pisała bo i tak nikt nie uwierzy– uśmiechnął się szczodrze, nasunął okulary na nos. Rozłożywszy skrzydła, wzbił się w górę między drzewami, wznosząc za sobą tumany piasku i pyłu.

Dziewczyna poczuła się jak przy starcie śmigłowca. Chwilę stała oszołomiona wydarzeniem.

Potem z nieba spad jej pod nogi ł pet . Jeszcze moment tlił się zanim zgasł.

 

***

Eblis stał oparty o siatkę czekając na towarzysza. W czarnym garniturze, było mu dość duszno w tą wiosenną porę. Poluzował niechlujnie krawat dla poprawienia swojego komfortu. Z nudów obgryzał paznokieć przy małym palcu. Obserwował ruch samochodowy na drodze. Znajdując się blisko jezdni dobrze widział kierowców. W sznurze pojazdów jego uwagę przyciągnęła brunetka, będąca za kółkiem srebrnego focusa. Wykorzystując fakt, iż stała na czerwonym świetle, sięgnęła po telefon aby napisać smsa. Obserwując czujnie co się dzieje przed nią zaczęła na siedząco, wolna ręką zdejmować marynarkę . Demon zaczął z lubieżnym uśmiechem śledzić jej czynności. Podobało mu się to jak zaradnie dziewczyna walczy z materiałem. Biała, obcisła koszula wyraźnie podkreślała jej zgrabną sylwetkę. Całość uświetniała fioletowa apaszka na szyi, rozweselająca poważne oblicze brunetki.

Nagle piękne widoki zostały zasłonięte przez anioła, który lądując stanął bezpośrednio przed Eblisem.

-Nie bajerujemy panienek w pracy– podsumował krótko, wybijając z przyjemnych myśli towarzysza– już z góry widać jak ci ślina kapie na ziemię na widok tej panny– odciągnął okulary do góry, odsłaniając potępieńcze spojrzenie.

-Ty to zawsze potrafisz wszystko spierdolić!- oburzył się i jeszcze przez sekundę zerkał na kobietę, która ruszyła dalej autem.

-Podobno ci się spieszy, więc może przejedźmy do konkretów. Co tutaj mamy?– odezwał się już neutralnym tonem.

-Widzisz ten szyld? Przeczytaj sobie co na nim pisze.– wskazał niedbale ręką na biało-czarną tabliczkę.

-Gabinet ginekologiczny– czytając zrobił wielkie oczy.

-Ja tam bym napisał gabinet śmierci. Lekarz tu praktykujący za grubą kasę od pół roku usuwa ciąże. To kawał przekupnego dziada ale na szczęście dziś zwija interes i idzie tam gdzie jego miejsce. Po raz kolejny zobaczysz upadek szlachetnego człowieka, aniołku – mówiąc to, Eblis już czuł sumak dzisiejszego sukcesu.

Zasmucony Sachiel spuścił wzrok na ziemię. Nie lubił być światkiem takich rzeczy. Nawet po paru tysiącleciach lat bycia Pośrednikiem, uważał, że sposób w jakimi postępują Demony z duszami jest obrzydliwy i niegodny. I chyba to sprawiało, że wierzył, iż nadaje się do tej roboty. Walka o każdego człowieka, nie ważne jak złajdaczonego było jego powołaniem.

– Zapraszam do środka, dokumenty podpiszesz mi później.– demonowi cieszył się tak jakby zrobił dobry zakup, a teraz cza tylko na podbicie karty gwarancyjnej o długiej ważności.

Okryci mgłą niewidzialności weszli do gabinetu. Od razu dało się czuć charakterystyczny zapach takich miejsc. Jaskrawe światło rozświetlało małą poczekalnię. Zatrzymali się przed drzwiami pokoju zabiegowego. W środku można było usłyszeć ciepły glos mężczyzny, który starał się coś wytłumaczyć . Weszli do niego, przenikając ścianę. Na krześle w pozycji zabiegowej siedziała młoda dziewczyna. Miała góra osiemnaście lat. W jej urodzie mieszała się dorastająca kobieta jak i nieświadome niczego dziecko.

– Najpierw podam pani środki nasenne które będą działać dwie godziny. Potem podłączę pod kroplówkę. Gdy zaśnie pani, przeprowadzę zabieg. Nie będzie pani niczego świadoma, po przebudzeniu obiecuję, że będzie już po wszystkim.

Cały czas trzymał małolatę za rękę i z pogodnym wyrazem twarzy mówił do niej aby choć na chwilę zapomniała o tym czego się podejmuje. Chwilę mu zajęło to co zapowiedział.

– Teraz poczekamy aż środek zacznie działać. Ja na chwilę wyjdę do sąsiedniego pokoju przygotować się. Jakby się coś działo proszę wołać.

Dziewczyna powoli zasypiała. Już nie docierało to co słyszała. Lekarz obserwował reakcję organizmu i zostawił ją na krześle.

Pośrednicy wyszli za ginekologiem, ciekawi tego co się stanie w przeciągu najbliższych minut. Na zapleczu, lekarz postanowił wypić kawę przed całą operacją. Nasypał jej sobie do kubka, dodał dwie łyżeczki cukru i sięgnął po czajnik aby nalać wody. Zalał zbiornik do połowy i odstawił na podstawkę, beztrosko włączając sprzęt. W tedy to stało się coś, czego nikt się nie spodziewał. Gdy doktor uruchomił czajnik wywołał potężne zwarcie, powodując wybuch. Huk przemieszał się z snopem iskier. Woda wylała się na mężczyznę, ułatwiając przepływ prądu przez organizm. Korki padły, zapanował półmrok.

Przybysze byli w szoku, spojrzeli się na siebie. Po wyrazach swych min stwierdzili, że oboje widza cos takiego pierwszy raz, mimo nie małego stażu. Eblis nagle wybuchnął śmiechem. Podszedł do zwłok i sprawdził czy człowiek ma jeszcze puls. Przyłożył palce do szyi. Kiedy upewnił się, że lekarz jest martwy, spojrzał się na anioła i skomentował sytuację.

-Ma dziwka za swoje. Będzie się smażył w najniższych partiach Piekła.

Sachiel nie miał już siły słuchać gadania demona, chciał już to mieć za sobą.

-Dobra, nacieszysz się wygraną później. Dawaj papier, przejmuj go i idźmy sobie stąd.

Demon wstał, wyciągnął z wewnętrznej kieszeni garnituru pergamin z wyrokiem Departamentu. Mniej więcej wiedział co tam jest zapisane, nie chciało mu się po raz kolejny odczytywać oficjalnego protokołu. Już miał z kieszeni wyciągać pióro aby pokwitować regulaminowy odbiór duszy. Eblis powoli podwijał rękaw marynarki aby mieć lepszą kontrolę nad zaklęciem. Zaczął mamrotać inkantację zamieniając przed ramię w ponurą wilczą głowę. Bestia zaczęła skomleć i warczeć. Żółte ślepia jarzyły się w półmroku pomieszczenia. Demon zaczął coraz to szybciej ruszać ustami. Już nad stawiał stwora do twarzy lekarza. Nagle za czarującym, pojawił się słup światła. Wyłoniła się z blasku ręka, która chwyciła wilka za mordę i mocno nim zatrzęsła, przerywając ponury obrzęd. Eblis z niedowierzaniem przyglądał się wydarzeniu. Po rozproszeniu zaklęcia silna ręka w skórzanej rękawicy, trzymała w garści jego bladą dłoń. Ze słupa światła wyszła zakapturzona postać w czerwono-czarnym stroju. Wolną ręką zdjęła kaptur, odsłaniając oblicze rudowłosego mężczyzny w sile wieku, z parodniowym zarostem. Jego zielone oczy były groźniejsze niż cała jego postura. Przyglądał się chwilę demonowi chyba tylko po to, aby wzbudzić w nim jeszcze większy strach do swojej osoby. Następnie obrzucił wzrokiem pomieszczenie. Zatrzymał wzrok na zwłokach lezących na wznak i na końcu dostrzegł obecność anioła.

-Nikt z was nie ma prawa do duszy tego człowieka. Jego sprawa jest zbyt skomplikowana więc wszystkie dekrety Departamentu tracą ważność. Zostanie przejęty przez Mistrzów Sprawiedliwości i poddany sądowi aby można uczciwie zadecydować o jego losie.

Mówiąc to puścił rękę diabła, wyrażał się z mocą i dostojeństwem w głosie. Mimo, że był tylko człowiekiem, Pośrednicy wypadali przy nim blado. On wyglądał na pełnego mocy i wigoru a oni na zmęczonych i znudzonych. Słuchali jego słów z uwagą, zastanawiając się jak dobrze rozegrać z nim rozmowę. Mniej sparaliżowany okazał się anioł który zaczął:

-Dobry Mistrzu, możesz nam wyjaśnić dlaczego lekarz, który łamie swoje zasady pracy i morduje nienarodzone dzieci i naraża kobiety na kalectwo dostępuje łaski Sądu? Jego wina wydaje się jasna. Wszelkie Prawo doskonale wyjaśnia jak z takimi odstępcami robić.

Gdy Sachiel się wypowiadał, rudzielec podszedł do kredensu i nalał sobie do szklanki soku z kartonu. Skończywszy pić, przetarł wąsy ręką i odstawił szkło. Zrobiwszy zadowoloną minę sprzedawcy z telemarketu zaczął mówić.

– I właśnie kiedy tak cię słucham, dziękuję Szefowi, że sprawę sądu powierzył nam.

Wy– wskazał palcem na anioła– jesteście za przesiąknięci ideą doskonałości, dobrotliwości, w kluczowych momentach opowiadacie się tylko a tym tylko co słuszne i prawe. Wszelkie przejawy słabości, zła przyprawiają was o obrzydzenie i nikogo bez kryształowym sumienia nie przyjęlibyście do Miasta Pokoju . Jeśli o was chodzi– kiwnął głową na demona– jesteście jawnymi krętaczami. Tylko wszystkich byście skazywali na potępienie byleby jak najbardziej nachapać się ludzkimi duszami.

Wygłaszając swoją teorię znowu zaczął zerkać w stronę kartonu z sokiem. W pewnej chwili ponownie napełnił sobie do połowy szklankę.

-Dziękujemy za te urocze słowa mistrzu, ale póki nie usłyszę uzasadnienia, nikomu nie przekażę tej duszy– Eblis otrząsnął się z wcześniejszych doznań i z odwagą zaczął bronić swoich uprawnień– pieczęć Departamentu jeszcze jest ważna a jeśli nie będę zadowolony z odpowiedzi, taka pozostanie.

Mężczyzna pijąc sok, spoglądał na swego oponenta lodowatym wzrokiem. Wypił jednym duszkiem. Odstawił z hukiem naczynie i wyciągnął spod płaszcza zalakowana kopertę. Sachiel myślał przez chwilę, że pod naciskiem siły rudzielca szklanka pęknie mu w ręku.

-Masz, czytaj i już mnie nie denerwuj swoimi mądrościami– warknął, rzucił kopertą. Eblis cały czas był pewny siebie, wiedział jak umiejętnie rozgrywać takie proceduralne potyczki.

Złapał kopertę, rozpieczętował ją. Im dłużej czytał tym bardziej marszczył czoło. Przeczytawszy wszystko, odezwał się gorzko:

– Kogo to teraz może interesować, że przez 36 lat swojego życia był dobrym katolikiem a po tragicznej śmierci żony i dzieci wpadł w depresję i zaczął łamać wszelkie zasady?! Od pięciu lat jest alkoholem, bluźni na swojego kochanego Boga. Największą kasę, która potem przepuszcza na dziwki zarabia-o ironio-na rozpruwaniu flaków innym pustym babsztylom!

I takiego człowiekowi chcecie dać szansę !? Już nie przepuszczaliście za mniejsze przewinienia oddawaliście nam ludzi! To właśnie ma być ta zajebista, niezawisła boża sprawiedliwość ?!Ta apelacja jest karygodna! Będziemy się odwoływać! Nie! Nawet wam go nie oddam!

Najpierw nie zwracano za bardzo uwagi na biadolenie Eblisa. Obaj słuchacze wiedzieli dobrze, że w takich chwilach demony bardzo ubolewają nad stratą. Jednak kiedy coraz głośniej wrzeszczał i pluł na podłogę, Mistrz Sprawiedliwości nie wytrzymał. Z wściekłością wyciągnął miecz, jednym susem podskoczył do demona i podstawił mu ostrze do gardło. Klinga pulsowała wyrytymi świętymi znakami, nadając mu jeszcze większą moc. Tęczówki mężczyzny zaczęły jarzyć się zielonym światłem. Eblis nagle zamilkł jednak przekrwione oczy jeszcze wyrażały złość. Zerkał tylko błyszczący metal, czekając tylko, na kolejny krok rudzielca.

– Nie tobie tu jest dane brudasie decydować co jest słuszne a co nie. Gdybyśmy się spotkali w innych warunkach już przemawiałbyś do swoich wybebeszonych flaków. O, przepraszam zapomniałem, że wy od razu płoniecie po kontakcie z świętym orężem. Więc delikatnie proponuje ci, abyś już się stąd zmywał póki jestem dobry. Naprawdę, afery by nie było jakbyś nagle zniknął.

Sachiel nawet nie miał czasu zareagować na cała sytuację. Ledwo zdążył ruszyć ręką, coś powiedzieć człowiekowi na uspokojenie gdy ten już ustawiał Pośrednika.

-Dobrze, pionku, ja odejdę ale to nie koniec. Jeśli nie przejmiemy tego to następnego. Ludzie chylą się ku upadkowi i będą należeć do nas. Zostanie wam garstka i wtedy Szef w końcu zrozumie, że wszystkie jego zabiegi nie miały sensu. Będzie musiał nam przyznać rację, iż dobrze uczyniliśmy nie oddając Pyłowi hołdu. I to będzie już wkrótce Mistrzuniu, już wkrótce.

Cofnął się o krok, oczy zalały się smolistą czernią. Przywołał swoje czarno-bure skrzydła, ruchem reki otworzył wielkie okno i wyskoczył prze nie rozpościerając je w powietrzu. Przypominał kruka, przyłapanego przez gospodarzu na wyjadaniu ziarna z pola, salwującego się ucieczką.

-To tyle go widzieliśmy. To ja robie swoje, pozwolisz, że zacznę– patrzył już na anioła z uśmiechem, wiedział, iż najbardziej nerwowa część jest za nim. Wyciągnął z skórzanego pokrowca noszonego na ramieniu pokaźną księgę. Zaczął ją wertować. Zatrzymał się na interesującej go stronie. Stanął nad ciałem, wyciągnął wolną rękę. Rozpoczął wymawianie formuły i ręką wykonywał gest przywoływania. Każde słowo wypowiadał głośno i starannie.

Po dłuższej chwili z ust lekarza zaczął wypływać biały strumień mgiełki, który zaczął się gromadzić w jego dłoni. Kidy zebrał już wszystko, zamkną z trzaskiem księgę położył ją na stole. Z pasa wyciągnął flakonik i wlał esencję do środka. Schował ponownie naczynie za pas.

Potem schował księgę, poprawił płaszcz, założył kaptur na tyle głęboko, że twarz zginęła w jego głębi.

-Z mojej strony to będzie wszystko. Życzę miłej pracy. Może się uda nam spotkać kiedyś w przyjaźniejszych okolicznościach. Mniej biurowych.

Podał Sachielowi dłoń na pożegnanie, uścisną ją dziarsko. Odwrócił się wykonał szybki gest i znowu po środku pokoju zajaśniał słup światła. Kiedy rudzielec cały w niego wszedł, zniknął za nim.

Anioł został sam w półmroku. Woda jeszcze się sączyła z pozostałości czajnika robiąc kolejną kałużę. Rozejrzał się z marazmem po pokoju. Sięgnął do kieszeni po paczkę fajek.

Wyciągnął miękkie opakowanie Cameli. Zadumał się nad wizerunkiem wielbłąda i zaczął już mówić sam do siebie:

-I jak w takich warunkach rzucić palenie? Prędzej Eblis wyrwie tamta brunetkę niż ja zapiszę się na terapię.

Wyciągnął jednego peta i odpalił. Usiadł spokojnie na krześle ciesząc się tytoniem i spokojem. Po chwili telefon oznajmił mu, że otrzymał smsa. Wydobył gadżet z płaszcza i po przeczytaniu treści uśmiechnął się do wyświetlacza: „Mam dość, jadę z brunetką na drinka. Jak nie mogłem dziś zaliczyć duszy to przynajmniej zaliczę panienkę.”

Sachiel zaciągnął się solidnie, wypościł chmurę dymu sobie nad głowę. Już wiedział, że jak skończy tego papierosa, spokojnie będzie mógł odpalić kolejnego szluga.

Koniec

Komentarze

Świetny pomysł. Dużo błędów językowych, stylistycznych oraz gramatycznych. Ale generalnie SPOKO !!

Przez błędy nie jest spoko. Pomysł rzeczywiście jest, ale wykonanie leży i kwiczy. Począwszy od złego zapisu dialogów, poprzez masę błędów interpunkcyjno-ortograficzno-stylistycznych. Ciężko się czyta, a szkoda, bo rzeczywiście tekst miał potencjał.

Dziennikarka wygłosiła swoja tyradę pochwalną na jednym wdechu, - spróbuj wdychać powietrze i coś powiedzieć :P

 

które nasunęło mnie do głębokiej refleksji- W takim wypadku już bardziej by pasowało „zmusiło mnie do refleksji”

 

Kiedy się go zapytałem czemu tak ryczy powiedział, że marzy się mu normalny dom. – „Się” zbędne.

 

Jego wielkie brudne oczy mówiły same za siebie. – Skóra wokół oczy może być brudna, ok, ale oczy?

 

Stał przy koszu długo, szukając w nim odrobiny zdechłego szczęścia dla siebie. – O co chodzi z tym szczęściem? Wyjadał martwe szczury ze śmietników i to sprawiało mu radość?

 

Nikt z ludzi nie podjął wyzwania i nie pomógł mu. - A to turniej był? To już raczej nikt się nie ulitował chyba.

 

Blondyn ponownie strzepał popiół – Nie wiem, tylko mnie się to kojarzy? Strzepnął.

 

Delikatny szum przyrody został zakłócony przez stwierdzenie dziewczyny. – od kiedy przyroda szumi? Drzewa, wysoka trawa jakaś może?

 

że tak jest, daje nam znacznie więcej możliwości wyboru jesteśmy sobie wstanie to wyobrazić. – Literówka. I po co „to”?

 

Spojrzała się na własne buty – bez „się”

Nawet po paru tysiącleciach lat bycia Pośrednikiem – niepotrzebne „lat”

 

Koledze i koleżance wyżej się nie chciało, to ja parę byków wymieniłem z poczatku tekstu. Dalej były raczej na tej samej zasadzie. Mnie się tekst nie podobał, pomojając wykonanie, fabuła jakoś mnie specjalnie nie przekonała.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Pomysł bardzo dobry, wykonanie też jest niezłe, jest trochę błędów, ale nie są rażące. Ogólnie dobrze wypadło, oby tak dalej.

Nowa Fantastyka