- Opowiadanie: meksico - Zbóje i Magowie - Obietnica krwi

Zbóje i Magowie - Obietnica krwi

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Zbóje i Magowie - Obietnica krwi

I

Skryty pod baldachimem sosnowych gałęzi miał widok na trakt biegnący w samym dole doliny. Księżyc wisiał już nisko nad górami, skrzył się srebrem na ośnieżonych wierzchołkach, tworzył mroczne cienie w rozpadlinach i szczelinach niezdobytych szczytów. Wysoko ponad głowami zbójników, mroźny wiatr wył wściekle, wyginał korony drzew jakby starał się ich odwieźć od tego, co zaplanowali. Jurta, tak jak i reszta bandy, wiedział, na kogo czekali i nie przeszkadzało im, że kupcy przybyli dzień wcześniej niż powinni. W tym fachu nie wszystko układa się tak, jakby się chciało i czasem trzeba się dostosować. Mężczyzna otulił się szczelniej futrem i zastygł w bezruchu. Nie nosił jak pozostali typowego góralskiego stroju, tylko pilśniowy, czarny kapelusz, upodabniał go do reszty zbójników. Nie był przecież jednym z nich. To, że tutaj się znalazł wynikało raczej z przymusu niż z wyboru. Teraz, schowany przed wzrokiem ludzi jadących traktem, zastanawiał się, czy resztę życia, przyjdzie mu spędzić z bandą Jurima, czy może kiedyś nadejdzie dzień, w którym obietnica krwi przestanie obowiązywać. Spojrzał trochę niżej za wielki, zwalony pień drzewa. Trzech kompanów siedziało przytulonych do gnijącej kłody, jeden sprawdzał kurek pistoletu a dwóch zdawało się drzemać. Po drugiej stronie drogi, w gęstym lesie, czekała reszta bandy na czele z hetmanem. Choć Jurta nie mógł ich zobaczyć wiedział, że przynajmniej jeden z nich myśli o nim w tej chwili. Jurim, wielki jak niedźwiedź, zarośnięty herszt zbójnicki miał władzę nad Jurtą, był panem i władcą i korzystał z danej mu władzy nader często.

 

Jurta wetknął za pas nienabity pistolet, w dłoni trzymał poręczną ciupagę, broń równie skuteczną, co groźną. Podróżni, którzy byli jeszcze daleko, nie zdawali sobie sprawy z niebezpieczeństwa. Mężczyzna po zamknięciu oczu widział zarówno budę samego powozu, jak i dwa konie mozolnie go ciągnące. Nie mógł jednak dostrzec samego wnętrza pojazdu, tak jakby ktoś mu na to nie pozwalał. Wiedział, że stosowano rozmaite metody by chronić się przed magią, dlatego też postanowił być ostrożny. Nie chciał natrafić na jakąś barierę, która odbiłaby zaklęcie. Oparł się plecami o wilgotny i chropowaty pień, jego myśli zaczęły biec do dnia, w którym to wszystko się zaczęło.

 

II

Leżąc, na wilgotnej od moczu i potu słomie, nie potrafił zebrać myśli. Każdy, nawet najmniejszy ruch, sprawiał ból i osłabiał go jeszcze bardziej. Nigdy więcej nie da się skusić pięknej, nawet bardzo pięknej, kurwie – postanowił ocierając spierzchnięte usta. Jeśli oczywiście będzie mu jeszcze dane odmówić. Na razie sytuacja przedstawiała się raczej w ciemnych barwach i nie sądził, by w najbliższym czasie miała nastąpić poprawa. Został złapany jak jakiś młodzik, który dopiero tydzień wcześniej dowiedział się, że jest czarodziejem. A przecież jeszcze niedawno, razem z najbieglejszymi magami, odpierał atak najeźdźców z Wysp. Był w pierwszym szeregu z Kazimierzem Rozprutym, Wadimem z Harkowa i Sanną Turon. Wylewał kosztowne krople krwi, rzucając najwymyślniejsze zaklęcia ognia i zmącenia, odbijał z pozytywnym skutkiem klątwy i wzierniki, rozpraszał uroki i mgły zapomnienia, uderzał w armię wroga nie zważając na niebezpieczeństwa. Po roku walk i najazdów podpisano pokój i Jurta zastanawiał się, co takiego się stało, że nagle magowie, czarodzieje i zaklinacze stali się wspólnym wrogiem obydwu królów? Podobnie jak reszta, musiał się ukrywać, zapomnieć kim jest i zacząć życie uciekiniera. Choć było to podłe życie udawało mu się jakoś wiązać koniec z końcem. Nie czarował prawie wcale a jeśli już to tylko w chwilach, gdy był absolutnie pewien, że nikt go nie obserwuje. Aż do dnia wczorajszego.

Teraz wydawało się, że wszystko nie mogło się potoczyć w ten sposób, bez użycia magii. W zmęczonym umyśle układał wszystkie fakty w sposób najbardziej prawdopodobny. Jedno było pewne i w związku z tą pewnością miał kolejne postanowienie. Jak tylko zdoła się uwolnić, znajdzie zdrajcę i ukatrupi jak psa. Na razie nie miał konkretnej osoby na myśli, ale to nie przeszkadzało w obmyślaniu sposobów zemsty.

Rozejrzał się i stwierdził, że znajduje się w jakiejś drewnianej skrzyni, w której ledwo się mieścił. Przez szpary w deskach widział kilku, usuwających zwalone drzewo z drogi, ludzi. Byli to zapewne żołnierze, bo nosili przypięte do pasa miecze. Nieco bliżej dostrzegł dwa, nerwowo wstrząsające łbami, konie. Domyślił się, że skrzynia, w której się znajdował musiała spoczywać na odkrytym wozie. Wieźli go do miejsca kaźni. Na samą myśl o tym, co go czeka, zrobiło mu się niedobrze. Musiał podkulić nogi, by jakoś ułożyć się na śmierdzącej słomie. Zaklęcie, którym go obezwładniono podczas igraszek z dziwką, już dawno powinno przestać działać, więc był pewien, że skrzynia jest otoczona zaklęciem i nawet gdyby ktoś otworzył jedną ze ścian skrzyni, to sam nie byłby w stanie się uwolnić.

Siedział w niej niczym szczur, którego nie dość, że zaraz oddadzą w ręce kota to jeszcze na wszelki wypadek ogłuszono. Słyszał historie. Okropne opowieści o tym, jak traktowano złapanych czarodziei i czarodziejki. Zrobiło się mu niedobrze, gdy wyobraził sobie, że zostanie wykastrowany, co pozbawi go wszelkiej mocy. Zostanie eunuchem i niewolnikiem. Już bardziej przyjemna wydawała się wizja śmierci i zastanawiał się, co takiego okropnego mógłby zrobić, żeby na nią zasłużyć. Już teraz wiedział, że jeśli tylko nadarzy się okazja, zrobi, co będzie trzeba.

Gdy usłyszał strzały i krzyki, nie poruszył się wcale. Nie miał siły, by zrobić cokolwiek więcej, niż tylko obserwować całą sytuację. Lecz w szparach między deskami migali mu biegający ludzie, zarówno żołnierze, jak i chłopi w góralskich strojach. Rozpoznał od razu, że to zbójnicy. Białe koszule o szerokich rękawach, lniane spodnie i czarne kapelusze coraz częściej pojawiały się przed oczyma Jurty. Wóz, na którym był poruszył się, podskakując na kamienistej drodze, lecz zaraz ktoś zatrzymał konie. Strzały z pistoletów grzmiały coraz częściej, a nawoływania ludzi mieszały się z rżeniem koni. Jęki rannych i konających niosły się daleko niczym pieśń pokonanych. Górale nie mieli litości. Jurta przewrócił się na brzuch z wielkim trudem, by mieć lepszy widok. Widział czołgającego się mężczyznę zaledwie kilka metrów od wozu. Kula wyrwała mu kawałek policzka, odsłaniając cały rząd zębów, rozszarpała ucho, a oko zmieniła w wylewającą się maź. Któryś ze zbójników nie pozostał obojętny na wołania żołnierza. Jednym ciosem rozłupał nieszczęśnikowi czaszkę, potem wytarł ostrze ciupagi o koszulę zabitego i kucając, uchylił się przed ciosem innego żołnierza. Szabla świsnęła nad głową, unik sprawił, że udało mu się nie stracić głowy. Styliskiem ciupagi grzmotnął przeciwnika w brzuch i ,gdy ten zgiął się w pół, nadział go na własną szablę.

Widział jeszcze dwóch żołnierzy biegnących z nadzieją do pobliskiego lasu. Padli jednocześnie, gdy kilka kul pognało w ich kierunku. Jeszcze przez kilka chwil słychać było jęki rannych, ale ucichły bardzo szybko. Jurta domyślał się, że czyjaś litościwa ręka ukróciła męki biedaków. Słyszał już tylko głosy zbójników, niekiedy śmiechy czy przekleństwa. Nie mogło być ich wielu, Jurta słyszał o napadach i taktyce, zbójeckich band. Górzysty i zalesiony teren dawał im przewagę i czynił niezwykle skutecznymi wojownikami. Zła sława też robiła swoje.

Czarodziej, mimo iż czuł się fatalnie, dojrzał światełko nadziei w tunelu. Wizja obciętych klejnotów zdawała się już teraz bardzo mało prawdopodobna, chyba, że zbóje też lubią tego typu męczarnie. Sądził, że w najgorszym wypadku dostanie ciupagą w łeb i tak zakończy się jego żywot. Była jednak szansa, że wyjdzie cało z tej opresji. Pozostało mu jedynie czekać, aż któryś z rozbójników znajdzie go w drewnianej skrzyni, szukając jakiegoś cennego łupu.

Jak się okazało, nie musiał długo czekać.

Jakaś wąsata, poznaczona krostami gęba, zbliżyła się do skrzyni. Jurta nawet poczuł śmierdzący oddech, lecz nie to zaprzątało mu teraz umysł. Usiłował wypowiedzieć jakieś zaklęcie. Wcześniej przygryzł wargę a gdy poczuł żelazny smak krwi, zaczął wić czar. Wielkie, złośliwe, oko bandyty przyglądało mu się zaledwie chwilę, bo gdy dostrzegł, co takiego znajduje się w skrzyni, wrzasnął.

– Jurim! – Zbój podrapał się po czerepie. – Choć popac, na co my trafili, jakieś trupy chyba wieźli.

Czarodziej zaklął, gdy próba rzucenia choćby najmniejszego uroku spełzła na niczym. Ledwo dosłyszał wzmiankę o trupach, a już przy skrzyni pojawił się wielki mężczyzna różniący się strojem od pozostałych. Na głowie miał dużą czapę z pilśni, zdobioną rozmaitymi monetami przypiętymi dookoła, na rzemykach wisiały błyszczące srebrne pierścienie.

Sprawiał wrażenie osiłka, któremu myślenie przychodzi z trudem, ale było to wrażenie mylne. Jurta zdawał sobie sprawę, że w ciągu kolejnych minut rozstrzygną się jego losy. Herszt bandytów podszedł wolno, wyciągając zza pasa nabitą fajkę. Odpalił ją, pociągnął parę razy i opierając się o skrzynię wpatrywał się w niebo.

– Grzęda – rzekł chrypliwym barytonem. – Pomiesało ci się we łbie?

Ledwo to powiedział a łupnął pięścią w wieko skrzyni. Jurta aż podskoczył i mimowolnie stęknął.

– Najpierw się przypacz, a potem rozdziawioj gymbę, jak jakiś baran. – Uśmiechnął się i sam zajrzał do skrzyni. – Co się nom tu trafiło? – powiedział, bardziej do siebie niż do zamkniętego w skrzyni, maga.

– Kim jeześ? Za co cie czymajom w tej trumience? – warknął.

Jurta starał się myśleć szybciej, niż pozwalało mu na to położenie, w jakim się znalazł.

– Nazywają mnie Jurta. – Zawahał się. – Jestem złodziejem, panie.

– Ze mnie taki jaśnie pan, jak z ciebie złodziej. – Mag usłyszał śmiech drugiego mężczyzny. – Nie cygań mnie! Złodziej, otwarby zomecek choćby kudłą z dupy, lepiej gadaj prowde , bo doczekosz się spotkanio z szubienicom!

Jurta miał już dość grożenia kastracją, zamykania w skrzyniach, bicia po głowie, teraz jeszcze zapowiadanego wieszania. Gdyby nie to cholerne zaklęcie blokujące, już dawno roztrzaskałby drewniane więzienie i rozprawił się… Właściwie to tych, z którymi miał się rozprawiać, było sporo. Lecz teraz zająłby się zbójcami, którzy stanowili najbardziej realne zagrożenie. Mag wiedział przynajmniej, że nie ma w pobliżu żadnego innego czarodzieja i zastanawiał się, czy magiczna blokada nie zniknie po jakimś czasie. Choć i czasu nie miał. Musiał zdać się na siebie. Przypomniał sobie słowa matki – Kłamstwo przynosi korzyści jedynie wtedy, gdy zdaje się być prawdą.

– Jestem czarodziejem. – Rzekł, nie wiedząc, czego się spodziewać.

Jurim drapał się po owłosionej brodzie, zastanawiając się, co począć, gdy rozległ się dziewczęcy pisk. Jurta nie bardzo wiedział, co się dzieje, ale sądził, że dla dziewczyny, która krzyczała nie wróżyło to nic dobrego.

– Śliwa! – Warknął zbójecki hetman. – Weź ucisz tego jancykrysta i idź z niom gdzieś, gdzie nie bede cię, ani słyszoł ani czuł. – Krzyki ustały w jednej chwili. – A co do ciebie, panie czarowniku. – Zbliżył się do szpary w deskach i mówił szeptem. – Pewnie myślisz ze my tu głupie wszystkie?

– Nie oceniam ludzi, których nie znam. – Tym bardziej takich, którzy chcą mnie powiesić. Tego jednak nie powiedział, na głos.

– Zresztom, co sobie myślisz to twoja sprawa. – Jurim spojrzał w niebo. – Nie wielu u nas takich jak ty.

– Czarodziei? – Herszt pokręcił głową.

– Zaklinacze, som. – Wyliczał na palcach. – Wieszczki, co to przysłość i czasy downe znają, som. Uzdrawiają rozmaici i klątwy rzucają, inni zaś uroki odpendzają i amulety robiom. Ale takich jak ty ni ma – Zaśmiał się gwałtownie.

– Jakich?

– Zamknientych w skrzyni. – Jego głos stał się zimny. – Jeześ bezbronny, zdany na moją łaskę. Takich czarodziejów ni ma. Znosz obietnice krwi?

Wszystkie myśli maga zamieniły się w jedno słowo. Wyrażało ono wszystko, co czarodziej czuł a także będzie mu dane poczuć w najbliższym czasie. Kurwa – Pomyślał odgarniając ze spoconego czoła kłaki brudnych, jasnych włosów. Zastanawiał się czy to, co zaraz ma zrobić, a właściwie to, na co ma przystać jest dobrym wyborem. Uratuje życie, ale cena będzie wysoka. Czy aby nie za wysoka?

– Znam – Odpowiedział.

– Tym samym poznołeś sposób ocalenia własnego tyłka, no i całej reśty. – Herszt wsunął przez szparę koniec swojego sztyletu. – Na krew czarodzieju.

Jurta westchnął. Nie mógł się nadziwić, jak to układają się koleje losu i jak ten los potrafi być przewrotny. Raz się jest na wozie a raz pod wozem. Uśmiechnął się na samą myśl o swoim położeniu. Na wozie, a jednak jak najbardziej pod.

Nie miał nawet nadziei na to, że uda się mu oszukać Jurima, bo ten cały czas się mu przyglądał, czekając na słowa przysięgi. Jurta przyłożył kciuk do ostrza i przejechał delikatnie po krawędzi. Krople krwi ściekały po żelazie i po dłoni. Sączyły się leniwie i niechętnie jakby ciało nie chciało się pogodzić z decyzją maga.

– Na moją krew, na moje kości i na moje życie. – Wyszeptał na tyle głośno by zbójnik mógł dosłyszeć. – Przysięgam być ci wierny. Aż moja albo twoja krew zostanie przelana.

Jurta nie poczuł żadnej zmiany. Nic. Przysięga krwi była silnym zaklęciem, bowiem złamanie jej kończyło się śmiercią.

– No. Teraz mój paniczu drogi skul się, jeśli łaska. – Mówiąc to zamachnął się ciupagą zza głowy. Trzasnął zamek i pręt blokujący wykrzywił się nieco, ale nie puścił. Dopiero przy drugim uderzeniu zamek rozleciał się, a wieko, które stanowiło jednocześnie drzwi, wpadło do środka. Mag wypchnął je resztkami sił, a potem poczuł jak chwytają go wielkie łapska i wywlekają z niewielkiego więzienia.

Jasne słońce oślepiło go, wyczerpanie sprawiło, że upadł na kolana i oddychając ciężko starał się rozeznać w sytuacji.

Zbójów faktycznie nie było wielu. Poza hersztem i wąsaczem, który go znalazł, dostrzegł jeszcze siedmiu. Trzech przeszukiwało wozy, ale poza bezwartościowymi gratami, nie znaleźli wiele. Trzech innych zbierało porzuconą broń i układało na jednym z wozów. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, co robił ostatni ze zbójników. Przypomniał sobie jak herszt wołał na niego. Śliwa właśnie skończył uciszać dziewczynę, która przedtem krzyczała. Teraz leżąc z rozkraczonymi nogami, spódnicą zarzuconą prawie na głowę a co najważniejsze z poderżniętym gardłem, krzyczeć już nie mogła. Góral podciągnął spodnie i zawiązał rzemieniem. Splunął na młodą dziewczynę i dołączył do reszty. Jurta zauważył, że nie był jedynym więźniem. Dziewczyna, również musiała być złapana na czarach, ale jak widać nie umiała się bronić, a może strach sprawił, że nie potrafiła wykorzystać tego, co umie.

Jurta patrzył na Śliwę z nienawiścią i wzgardą. Postanowił go zabić, bo za śmierć odpowiada się śmiercią. Już wypowiadał zaklęcie, gdy nagle poczuł silny ból w piersi, potem cierpienie rozlało się po całym ciele. Zwinął się w kłębek padając na ziemię. Z tej perspektywy obserwował podchodzącego i pochylającego się Jurima.

– Teraz jezem twoim panem – Kudłata gęba wykrzywiła się w uśmiechu. – Pamiętoj o tym. Nie możesz zrobić nic, bez mojej zgody. – Uśmiechnął się jeszcze szerzej widząc fale bólu przechodzące przez ciało maga. – Zresztom, sam czujesz.

Tak. Jurta zdecydowanie odczuwał to, o czym mówił herszt. Pierwszy raz czuł się jak pies, który odbiec może tylko na tyle, na ile pozwala łańcuch. Pocieszał się jedynie myślą, że ten łańcuch zrobiono z ludzkiego żywota, a ten czasem jest niezwykle kruchy, zwłaszcza, jeśli jest się hersztem zbójców.

 

III

Minął rok, a Jurta dalej był psem na łańcuchu Jurima, niezwykle pożytecznym i pomocnym, ale tylko psem. Mag nie zdradził, kim tak do końca jest i jakie są jego umiejętności. Wiele się nacierpiał i zaciskając zęby kłamał, żeby hetman nie odkrył jego prawdziwej wagi. Dopóki był tylko przeciętnym czarodziejem, dopóty mógł mieć nadzieję na to, że kiedyś ktoś ukatrupi Jurima. Wiedział, że przysięga przenosi się na zabójcę, ale tym będzie się martwił potem. Na razie, przywódca bandytów nie miał zamiaru ani umrzeć sam, ani tym bardziej z czyjejś ręki.

Wóz był już w zasięgu wzroku. Jechał wolno, prosto w pułapkę zastawioną przez bandę. Jurim, widział dwóch mężczyzn siedzących na koźle powozu. Jazda nocą, choćby nawet przy świetle księżyca, nie należała do najrozsądniejszych. Na dodatek jazda bez strażników, czy choćby kilku zbrojnych na koniach, była już zwyczajną głupotą. Ale Jurim wiedział, że zbójcy nie przepuszczą łatwego zarobku, nie oddadzą tego, co w ich umysłach należało już do nich. Mag nie miał zamiaru wypowiadać swoich wątpliwości głośno.

Usłyszał szelest za sobą i odwracając się zobaczył Pyrdę, chłopca niespełna osiemnastoletniego, który niedawno dołączył do bandy. Jurim lubił młodego, nie nasiąknął jeszcze zbójecką obyczajowością i zawsze, gdy był świadkiem śmierci, mag dostrzegał w oczach chłopca obrzydzenie a jednocześnie współczucie. Chłopak przysiadł obok maga i wpatrywał się w to samo miejsce, co on. Czarne, długie włosy spiął w koński ogon, miał jasną i trochę dziewczęcą twarz, choć odwagi i zawziętości mu nie brakowało.

– Jadą – westchnął młody.

Jurim skinął głową pocierając kilkudniowy zarost.

– Jakoś pusto – powiedział sam do siebie Pyrda.

– Też mi się tak zdaje.

– Zasadzka? – Chłopak wpatrywał się w oczekiwaniu na czarodzieja.

Jurim miał podobne przeczucie, a nawet pewność. Coś tu wyraźnie śmierdziało, i wiedział, że nie jest to zapewne któryś ze zbójców. Mag milczał prze chwilę, usiłując rozważyć wszelkie za i przeciw. W końcu się odezwał.

– Posłuchaj mnie uważnie. – Chwycił chłopaka za ramię wpatrując się w jego czarne jak węgielki oczy. – Nie pasujesz tutaj.

– Ale… – Przerwał.

– Nie pasujesz tu. – Kontynuował mag. – Bo zbójnik prędzej czy później kończy na szubienicy. Za młody i za mądry jesteś na taką śmierć.

Chłopak nie wtrącał się już więcej. Spuścił wzrok i zdawało się, że usiłuje to przemyśleć.

– Dziś może się stać coś, co może wszystko odmienić. – Pokręcił głową, gdy Pyrda spojrzał na niego pytająco. – Nie wiem, co. Może nic. Ale chciałbym, żebyś mi zaufał i gdyby coś jednak się stało, zrobił, co trzeba.

Pyrda nic nie odpowiedział i Jurta zastanawiał się, czy nie popełnił błędu ostrzegając chłopaka. Mógł przecież pognać do hetmana i powiedzieć mu wszystko, jak na spowiedzi. Mógł.

Ale nie zrobił tego.

– Jestem z tobą – rzucił, wracając na swoją pozycję.

Mag odetchnął z ulgą. Zajął się tym, po co tutaj został wysłany. Wóz prawie dotoczył się do miejsca, gdzie ukryła się część bandy. Jurta na to właśnie czekał. Z rozciętego kciuka pociekła kropla krwi, zapłata za czar. I w jednej chwili konie zatrzymały się i choć mężczyzna na koźle poganiał je batem nie poruszyły się ani o krok. Czarodziej nie miał zamiaru niszczyć powozu, coś mu podpowiadało, że tym razem tak to ma wyglądać. I zaczęło się.

Kilka wystrzałów z pistoletów rozerwało nocną ciszę, okrzyki zbójców wyskakujących z lasu przypominały wycie dzikich psów, które dopadły łanię ze złamaną nogą. Bo i tak w rzeczywistości było.

Jeden z mężczyzn zeskoczył z kozła i zaczął uciekać, lecz natrafił na trzech bandytów, którzy jeszcze przed chwilą siedzieli za zwalonym pniem. Potraktowali go ciupagami. Ubili bez najmniejszych skrupułów i zbliżyli się w stronę powozu. Drugi woźnica nadal trzymał lejce w dłoni i starał się pogonić stąpające w miejscu konie. Nadal trzymając skórzane pasy w rękach, upadł na ziemię trafiony kulą z pistoletu Jurima.

Jurta schodząc w dół zbocza miał mętlik w głowie. Bandyci otoczyli powóz i trzymając w pogotowiu broń, czekali na jakiś ruch ze strony zaatakowanych. Mag stanął obok Jurima, również oczekując rozwoju wydarzeń.

– Otwórz – Szepnął do czarodzieja.

Ledwo wypowiedział te słowa a drzwi powozu z trzaskiem otwarły się. Młody czarodziej nie potrafił dostrzec wielu szczegółów, poza tym, że w środku znajdowała się tylko jedna osoba. Bardzo wolno wyszła z pojazdu i stanęła na kamienistej drodze. Nikt się nie poruszył. Powozem podróżowała, bardzo urodziwa młoda kobieta o idealnych kształtach i wymyślnym stroju. Jurta musiał bardzo się starać, by nie dać po sobie poznać, że choćby widział tą kobietę wcześniej. Prawda była taka, że znał ją bardzo dobrze.

 

IV

Patrzyła na nich pogardliwym i wcale niewystraszonym, czy choćby odrobinę zlęknionym wzrokiem. Nie robiły na wrażenia wycelowane lufy pistoletów czy uniesione ciupagi i szable. Obserwowała, nie zatrzymując spojrzenia na żadnym ze zbójników, dłużej niż kilka sekund. Tak jakby dokładnie widziała, kim są i czego się może po nich spodziewać. Jurta starał się opanować podniecenie, które buzowało w jego głowie, nie chciał, by doprowadziło go, do popełnienia jakiegoś błędu. Nie mógł sobie na to pozwolić.

– Zabiliście moich ludzi. – Zwróciła się do Jurima ze spokojem. – Czy była to słuszna decyzja?

Jej melodyjny głos i spokój, wybrzmiewający w każdej głosce, wydał się na swój sposób przerażający. Tylko ludzie, mający asa w rękawie, mogą sobie pozwolić, na taki ton. Kobieta nie była wysoka, ale biła od niej jakaś nienazwana moc. Czarne, długie loki spadały na plecy oraz rozlewały się po ramionach i sięgały krągłych, spiętych gorsetem piersi.

– Coś mi się wydaje, że z panienki taki kupiec, jak ze mnie klecha – rzekł Jurim robiąc krok w przód – dawaj kosztowności, klejnociki, talary. Jeśli nie masz, to już znojdziemy inny, sposób zapłaty. – Spojrzał po kompanach. Zarechotali.

– Znojdziemy – Syknął Śliwa oblizując wargi i zbliżając się do kobiety.

Nie cofnęła się nawet o cal. Otworzyła zaciśniętą pięść, a potem szybko ją zamknęła. Głowa Śliwy gwałtownie odchyliła się w przód, jakby ktoś rąbnął go w szczękę. Poleciało kilka wybitych zębów a z rozwartej paszczy siknęła krew, zmieszana ze śliną. Zbójnik upadł na ziemię, zwijając się z bólu, zasłaniał rękoma twarz. Jęczał i przeklinał jednocześnie.

Pozostali, stali się czujni i z niepokojem próbowali dostrzec, kto powalił Śliwę. Tylko Jurim i Jurta nie poruszyli się. Obaj wiedzieli, co się stało. Hetman domyślał się, natomiast Mag wiedział, kim jest kobieta w niebieskiej, falbaniastej sukni.

– Lepiej nie dopominać się zapłaty – szepnęła – bo może nią być śmierć.

– Widzę, że jesteś pewno swego, czarodziejko – warknął Herszt.

– Nie takich zabijałam panie…?

– Jurim. Może słyszałaś?

– Silfien. – Przedstawiła się. – Silfien, zacny Jurimie.

Czarodziejka zaśmiała się dziewczęcym głosem, zasłaniając usta dłonią. Jurim poczuł jak purpurowa wściekłość rozlewa się na jego twarzy.

– Wyobraź sobie, że słyszałam. Od twojego jak sądzę, przyjaciela. – Uśmiechnęła się bezczelnie. – Niejakiego Barnaby z Salawy.

– To ten skurwysyn cię przysłał?! – Jurim ruszył na nią, ale mag, stojący o krok za nim, zatrzymał go.

Czarodziejka przestała się uśmiechać. Jej oblicze stało się zimne i okrutne.

– Nigdy więcej – syknęła – nie waż się mówić, że komuś służę! Nie jestem niczyim psem, jak ten tu. – Wskazała na Jurtę.

Mag nie skomentował tej obelgi. Jurim spokojniejszym już głosem zaczął mówić.

– Ostawmy to – westchnął – lepiej, spróbujmy znaleźć jakieś wyjście z sytuacji, w której się znaleźliśmy. Nie poradzisz wszystkim kulom, które w każdej chwili mogą podziurawić twoją facjatę. Pewnikiem kilku straci życie, ale ty tak samo.

– Co proponujesz?

– A co możesz mi dać? – Jurim, najbardziej pragnął jednego.

– Co powiesz na Barnabę? – Była z siebie zadowolona, wiedziała, że herszt nie może odmówić.

Jurim usiłował wszystko przemyśleć. Czy może zaufać tej kobiecie? Czarodzieje to w końcu czarodzieje. Choć można powiedzieć, że jednego przechytrzył i od ponad roku korzystał z jego usług. Jednak moc Jurty nie była wielka, widział ile potrafi. Kobieta, której powóz zatrzymali zdawała się być kimś silniejszym i potężniejszym. Wolał nie mieć jej za wroga.

– Dosz mi Barnabę, a puszczę cię wolno. – Zapewnił.

– Dasz mi też trzech ludzi, którzy będą mi towarzyszyć aż do Drobiczyn.

– Co to za targi?

– Zabiłeś moich woźniców. To uczciwa propozycja.

– Dobrze. Ale przed świtem Barnaba ma się zjawić u mnie, sam, posłuszny jak pies.

– Nic prostszego.

Jurta usiłował, nie zwracając na siebie uwagi, wyszeptać zaklęcie. Jak się okazało, udało się za pierwszym razem. Szepnął kilka słów, prosto do umysłu czarodziejki. Nie ryzykował bardziej, bo zdawał sobie sprawę, że Jurim może się zorientować. Teraz, był jednak zbyt przejęty, obietnicą złożoną przez czarodziejkę. Mag wiedział, że Barnaba kilka lat temu, wyrżnął całą rodzinę zbójnickiego hetmana i od tego czasu Jurim, starał się go upolować. Lecz nie było to łatwe, bo dworek szlachcica miał doskonałą obronę, a sam Barnaba, nie ryzykował wypadów, bez większej obstawy.

– Biorę tego młodego – Wskazała na wystraszonego Pyrdę. – Twojego maga i…

– Śliwa pojedzie z wami. – Zbójnik pozbierał się z ziemi i choć nie bardzo odpowiadało mu to zadanie nie sprzeciwił się – Ktoś musi mieć na was baczenie.

– Obietnica jest obietnicą. – Wszystko układało się po jej myśli, lecz udawała znużoną. – Możemy ruszać?

Jurim skinął głową i spojrzał po swoich ludziach. Lecz nie w głowie było mu teraz, zastanawianie się, czy zrobił dobrze, czy nie. Zemsta, zaczęła być jedyną rzeczą, o której potrafił teraz myśleć. W wyobraźni widział już starego Barnabę, który niczym bezbronna owca, przychodzi do jaskini pełnej wilków. Chciał zobaczyć przerażenie, malujące się na twarzy człowieka, który tak okrutnie potraktował jego rodzinę. Nic innego się nie liczyło. Długo będzie smakował tą chwilę, tak długo jak czekał na samą możliwość zemsty. Gdzieś, na skraju umysłu, dostrzegał wątpliwości. Bo co jeśli czarodziejka kłamie? Może przecież nie mieć takiej mocy. Lecz biorąc pod uwagę i tą możliwość, Jurim nie miał wiele do stracenia. A właściwie nic.

Obojętnym wzrokiem obserwował, jak Śliwa i Jurta wsiadają do powozu, w którym już znajdowała się czarodziejka. Młody ,usadowił się na koźle i jeszcze raz sprawdzając czy nie siedzi, aby na strzępach mózgu poprzedniego woźnicy, chwycił lejce w dłonie i pognał konie. Ruszyły swoim, spokojnym rytmem.

Jurim, jeszcze chwilę wpatrywał się w oddalający się powóz a potem razem ze swoimi ludźmi udał się do kryjówki. Nie wiedział, że obietnica złożona przez czarodziejkę, spełni się bardzo szybko.

 

V

Las zdawał się gęstnieć i gałęzie, niektórych przydrożnych drzew, prawie dotykały ścian powozu, który mozolnie parł do przodu. Pyrda, starał się nie myśleć o słowach, które wcześniej usłyszał od Jurty. Teraz wypełniał rozkaz swojego herszta, a co będzie dalej, to już się okaże.

Wewnątrz powozu panowała cisza. Nie rozmawiali wcale. Śliwa ze strachu i złości, Jurta przez niepewność, a czarodziejka wpatrzona w małe okienko, zdawała się nie mieć ochoty na wyjaśnienia, bądź też czekała na odpowiednią chwilę.

Chłopak, nie musiał poganiać koni, które jak się zdawało wiedziały, co mają robić. Dopiero teraz, gdy zbliżyli się do niewielkiego strumyka, zatrzymały się. Pyrda domyślił się, że nie zrobiły tego, ot tak. Gdzieś w środku poczuł, że to zaklęcie rzucone przez czarodziejkę. Nie zrobił nic by konie ruszyły. Teraz wiedział, że to może być ten moment, gdy wszystko może się odmienić. Nie uciekł, gdy z powozu dobiegły przeraźliwe krzyki. Nie pokusił się nawet spojrzeć na to, co wypadło przez otwarte drzwi i z mlaśnięciem wylądowało na drodze. Wóz znowu ruszył.

 

Czarodziejka, odczytała w głowie życzenie Jurty. Ledwo słyszalne i krótkie komendy, bo tylko tak można było się porozumiewać nie-mową. Jednak od razu zrozumiała, o co chodzi magowi. Zatrzymała powóz. Jednym spojrzeniem przygwoździła zdezorientowanego Śliwę, do ścianki powozu. Przykleił się do niej, jakby chciał się przez nią przybić. Twarz zdawała się wrzeszczeć, a oczy dosłownie wyłaziły z oczodołów, gdy górna część spodni zbójnika przesiąkła krwią. Rozcapierzone palce rąk, drżały kurczowo a klatka piersiowa unosiła się i opadała coraz szybciej. Żyły na rękach, szyi i czole pęczniały, jakby wypełniały się większą ilością krwi. I wtedy pierwszy raz krzyknął. Przez zaciśnięte zęby, które szybko zaczęły się kruszyć pod naciskiem żuchwy. Potem już tylko wypluł wyrwany język, który niecałkowicie amputowany, zawisł na jakimś skrawku tkanki i rozlewając się na brodzie sięgał prawie do piersi.

Jurta, nie poruszył się nawet, nie odwrócił wzroku. To było przecież jego życzenie. Długo czekało na spełnienie, od dnia, gdy mag pierwszy raz spotkał Śliwę. Od czasu, gdy zbójca zgwałcił młodą kobietę i poderżnął jej gardło.

Drzwi powozu otwarły się i Śliwa żyjący jeszcze wypadł na trakt. Czarodziejka spojrzała na maga i kazała koniom ruszyć.

– Mam nadzieję, że jesteś zadowolony. – Rzekła uśmiechając się.

– Śmierć nigdy nie jest powodem do zadowolenia Silfien. – Cieszył się, że ją widzi. – Lepiej opowiedz jak mnie znalazłaś.

– To nie było takie proste. – Rozsiadła się wygodniej na siedzisku. – Nie zostawiłeś żadnego śladu.

– Nie tylko ty mnie szukasz. – Zamyślił się. – Zostawiając znaki tobie, odkryłbym się również przed tymi, którzy na nas polują.

– Zostałeś pieskiem tego capa. – Nie mogła się powstrzymać.

– Raczej nie miałem wyboru. – Skrzywił się. – Wiesz, że jak dojedziemy do wioski muszę wrócić, wiąże mnie obietnica krwi? Dlaczego go nie zabiłaś?

Silfien, westchnęła bezradnie i wywróciła oczyma. Czemu mężczyźni są takimi głupcami – pomyślała.

– Wiem o przysiędze. Zupełny przypadek sprawił, że znalazłam się w gościnie u Barnaby. Od niego usłyszałam o zbójcach, z którymi zadaje się mag. Pomyślałam, że to możesz być ty. Pytasz, czemu nie zabiłam tego Jurima czy jak mu tam. Nie domyślasz się?

Już wszystko stało się jasne.

– Zostałbym wtedy twoim sługą. – Uśmiechnął się. – To miałoby dla ciebie pewne zalety.

– Dopóki bylibyśmy po tej samej stronie mój drogi. – Spoważniała. – Gdybyś chciał się uwolnić od przysięgi, musiałbyś mnie zabić.

– Nadal nikomu nie ufasz.

– Zobacz gdzie ciebie zaprowadziło zaufanie. To nic innego jak głupota, a tej trzeba się wystrzegać.

– Masz jakiś pomysł – spytał – Jak mnie uwolnić?

Znów na jej twarzy wykwitł złośliwy uśmieszek.

– Zawsze mam. – Pokiwała głową. – Nie doceniasz mnie Jurta. A powinieneś.

Dopiero godzinę później zrozumiał, dlaczego powinien.

 

VI

Do kryjówki prowadziła tylko jedna droga. Wąska i zdradliwa ścieżyna pnąca się nad głębokimi rozpadlinami i przepaściami. Niewielu odważyłoby się z niej skorzystać, tyle, że dla górali takie drogi nie były specjalnym wyzwaniem. W ciemności, szli jeden za drugim i już prawie docierali do początku ścieżki, gdy idący na przedzie Jurim zauważył, że coś jest nie tak. Wdepnął w końskie łajno i zaklął strzepując je z buta. Zaraz też uświadomił sobie, że jeśli jest końskie gówno, to i koń. A co za tym idzie, jeździec.

Zobaczył go, opartego o wielką skałę, wyrastającą prosto z ziemi. Ten ktoś stał w cieniu, więc Jurim nie widział twarzy, czuł jednak, że to nie może być nikt inny, jak sam Barnaba. Herszt, zatrzymał uszczuplony oddział i czekał na to, co zrobi nieznajomy. Uzbrojeni w pistolety zbójcy byli w gotowości. Jurim starał się przebić wzrokiem ciemność. Wiedział, że zarówno on jak i reszta bandy są widoczni w księżycowej poświacie. Lecz mężczyzna, stojący pod skałą, zdawał się nie zwracać na nich uwagi.

Jurim, ostrożnie wysunął się do przodu. Niespiesznie, podchodził do mężczyzny z coraz większą pewnością, co do jego tożsamości.

Gdy sam znalazł się w cieniu wielkiego głazu, roześmiał się i opuścił pistolet. Przed sobą, miał największego wroga, podanego jak na tacy. Barnaba, sędziwy mężczyzna w szarych hajdawerach wpuszczonych w skórzane buty, od pasa w górę był nagi. Wyciągnięte przed siebie ręce, ktoś związał powrozem w nadgarstkach. Usta miał zakneblowane kawałkiem materiału. Nastroszone włosy i brudna, poraniona twarz, nadawała mu wygląd wystraszonego, dzikiego zwierza.

Jurim nie mógł się napatrzeć. To był cudowny widok, który na zawsze pozostanie w jego pamięci. Wiedział o tym. Zbliżył się do bezbronnego starca. Patrząc mu głęboko w oczy, chlasnął pięścią w brzuch, a potem w twarz. Barnaba skulił się i zachwiał, ale nie upadł.

– Chcę słyszeć twój krzyk, panie Barnaba – Zarechotał opętańczo.

Wyszarpnął knebel z ust starca i chwytając za grdykę przycisnął do ściany. Z rozbitej wargi ściekała krew. Usta z trudem zasysały powietrze.

– Jakieś ostatnie słowa, zanim wyrwę ci język i wsadzę w dupsko? – Zwolnił nieco uścisk.

Barnaba, kilka razy złapał oddech i na jego twarzy pojawiło się coś, czego Jurim, ani nie miał ochoty oglądać, ani też się nie spodziewał. Złośliwy uśmiech. Cholernie zła wróżba.

– Głupiś Jurim, głupiś jak ta cała twoja banda. – Wypowiadając ostatnie słowo zacharczał i odchylił głowę do tyłu.

Z szeroko rozchylonych ust, wyleciały kłęby czarnego, śmierdzącego dymu. Niczym, żywa istota przybrał kształt, który przeraził Jurima. Nie zdołał nic zrobić, gdy chmura czarnego dymu, rozpostarła skrzydła a na długiej czarnej szyi stworzenia, wyrosła kłapiąca dziobem ptasia głowa.

– Pierdoleni czarodzieje. – Zdążył jeszcze pomyśleć, nim ptaszysko rozłupało mu czaszkę.

 

VII

– Masz wybór chłopcze – rzekł Jurta do Pyrdy, gdy zatrzymali się tuż nad ranem, na rozwidleniu dróg. – Możesz jechać z nami albo wrócić do swojej wioski.

Chłopak miał dokąd wracać. Opuścił swoją rodzinę, bo chciał poznać inne, lepsze życie, pełne bogactw i wielkich czynów. Poznał śmierć, gwałt i wstyd.

– Wrócę do swoich. – Uśmiechnął się. – Dość mam włóczęgi i poniewierki.

– Jesteś pewien?

Chłopak skinął głową i zatknął za pas pistolet. Potem będzie musiał go wyrzucić i zapomnieć o zbójeckim rzemiośle. Teraz jednak czekała go wędrówka, której bezpieczeństwo zależało wyłącznie od niego i od jego broni. Pożegnali się szybko i bez zbędnych słów.

Mag patrzył jak Pyrda znika w jednym z rozwidleń, i tonie w ciemności. W takiej pozycji, zastała go Silfien, gdy wyszła z powozu.

– Ufasz mu? – Spytała z troską.

– On zaufał mi. – Szepnął, trochę bardziej do siebie, niż do niej. – Ruszamy?

Skinęła głową, rzucając jedno spojrzenie, w stronę, w którą odszedł chłopak.

 

VIII

Poczuł zmęczenie tak wielkie, że prawie słaniał się na nogach. Ciemność zdawała się gęstnieć z każdą chwilą, choć wiedział, że pierwsze promienie słońca, zaskrzyły między pniami srebrnych jodeł i rozłożystych dębów. Zszedł ze ścieżki i przedzierając się przez gęste tarnie, dotarł do jednego z większych drzew, jakie tu rosły. Usiadł opierając się o potężny pień. Czuł się tak bardzo senny, że ledwie zamknął oczy, a zasnął. Śnił, że jest nieśmiertelny, że jego życie nigdy nie dobiegnie końca.

Za plecami Pyrdy, w pniu dębu, pojawiła się szczelina. Najpierw niewielka, zwyczajne pęknięcie na pomarszczonej korze. Dopiero po chwili zaczęła rosnąć i otwierać się coraz bardziej. Drzewo miało czas, chłopak spał i miał się już nie zbudzić. Zaklęcie, rzucone przez czarodziejkę, powaliło go prawie bezboleśnie.

Zaufanie, można mieć tylko do siebie, albo do martwych – pomyślała Silfien, dokładnie w tym samym momencie, w którym chłopak, kładł się do swojego ostatniego snu.

 

 

Koniec

Rafał Tomaszek Sala

Marzec 2011

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

OK, przynajmniej wiemy, po co ci była ta gwara. Co się jednak stało, że szanowny pan meksico, oddał tekst nie do końca poprawiony? Powtórzenia, interpunkcja i różne takie, które nawet mi się rzucały w oczy. A to już niezły pojazd. 
Sama gwara wyszła ci dość sprawnie. Mi jakoś nie przeszkadzała, a nawet dodawała uroku, jako stylizacja językowa. Problem był znowu z niedopracowaniem. Jurim raz nią mówi, a raz nie.
Do tego zły zapisa dialogów. Nawet gorzej - czasami zły, czasami dobry.
Co do samej historii, to sama fabuła nie jest jakaś porywająca, choć ciekawa. Bardzo podoba mi się natomiast pomysł świata. Góralscy zbóje (łącznie z gwarą) i magowie. Zakończenie opowieści daje ci możliwość kontynuacji i na to czekam. Nie ukrywam jednocześnie, że bardziej przypadła mi do gustu część zbójecka niż te czary.
Podsumowując: Fajna historyjka, choć stać cię na więcej. Myślę, że trochę się pospieszyłeś, mimo wszystko.
Pozdrawiam.
PS Nie wiem, czy sprawdzałeś pocztę. Zrecenzowałem ci "Rysownika". 
PS2 Dlaczego nazwałeś bohatera jak namiot? :D 

Drogu Uajkoniaku, dzięki za przeczytanie:)
Co do opowiadania to pewnie masz rację, że wrzuciłem trochę za wcześnie. Nic to, stało się:) Dobrze, że mam jeszcze czas na poprawkę, choć to mnie nie tłumaczy.
Magia, przeważnie jest nudna:) Co do samej gwary, to wierz mi, że już sam nie wiedziałem, ile mogę a ile nie. Powstało kilka wersji dialogów, a w końcu zdecydowałem się na minimalizm:) Cieszę się, że historia jakoś się obroniła.
Dodam tylko, że fantasy(bo to chyba jest fantasy:D?) nie piszę często. Dlatego chciałem spróbować, czy coś mi tam wyjdzie.
PS1 - Recenzję przeczytałem i jestem Ci bardzo wdzięczny:) Z braku czasu, za co przepraszam, nie odpisałem:/ Dam Ci znać na emaila, co i jak:)
PS2 - Spotkałem się tu, na NF z bohateram o imieniu "Anus", przy nim mój Namiotowy chłopak wypada całkiem dobrze:) Ale bardzo mi się podoba brzmienie słowa "Jurta":D tylko dlatego... cóż ja Ci poradzę?:D

Pozdrawiam Serdecznie

jakaś taka przestrzeń powstała po opowiadaniu:/? łaj?:)

http://tatanafroncie.wordpress.com/

To uczucie, kiedy napiszesz tekst i chcesz się jak najszybciej nim podzielić...

sosnowych gałęzi, miał - bez przecinka
Mężczyzna, po zamknięciu oczu widział, zarówno - bez obu przecinków
Znam. - Odpowiedział.- bez kropki po "znam"
 
Dobra, starczy.
Niedawno się mądrzyłam, że to nie miejsce na wypisywanie błędów.
Moje zdanie o fantasy znasz:)
Podobnie jak Uajkoniak uważam za ciekawy pomysł z góralami.
Motyw z drzewem też niczego sobie.
Czwóreczka. 

@Selena - Pierwsze zdanie w Twoim komencie jest przerażające:)
Znam Twoje zdanie o fantasy, dlatego cztery od Ciebie traktuję wyjątkowo:D

pozdrawiam i dziękuję:)

http://tatanafroncie.wordpress.com/

Fajne opowiadanie, tylko cholernie denerwowały w nim te przecinki, powstawiane bardzo często kompletnie nie tam, gdzie trzeba. Ja też mam z nimi problemy, ale widzę, że y chyba większe :P I faktycznie, z ta gwara trochę jest nierówno, raz tak, a raz inaczej.

Ale po za tymi dwoma minusami opowiadanie bardzo ciekawe i przyjemne. Połaczenie zbójeckich klimatów z fantasy-magami wyszło moim zdaniem naprawdę nieźle.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

dzięki Fas:)

Tak właśnie liczyłem na Twój głos i cieszę się, że pomimo pewnych braków opowiadanie się podobało:)

Jest to samodzielne opowiadanie, jednak zamierzam napisać kolejne części "Zbójów i Magów".

Jurta powinien dowiedzieć się kto poluje na czarodziei i dlaczego:)

Bo nic nie dzieje się bez przyczyny:)

pozdrawiam

http://tatanafroncie.wordpress.com/

fajne klimaty :) faktycznie mogleś poprawić co nieco ;) ale i tak jest calkiem nieźle, podsumowując - podobało się ;)

dzięki geenee:D
to taka próbka tego co będzie:) a będzie coś dłuższego:D

http://tatanafroncie.wordpress.com/

Nowa Fantastyka