- Opowiadanie: Kostrzew - Cena przebaczenia - Wspomnienia Weroniki

Cena przebaczenia - Wspomnienia Weroniki

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Cena przebaczenia - Wspomnienia Weroniki

Witam! Chciałbym nadmienić iż jestem laikiem w pisaniu. Każda rada i krytyka jest dla mnie niezwykle cenna, gdyż wiem że mój warsztat, jest na naprawdę niskim poziomie. Będę równierz niezmiernie wdzięczny za podpowiedzi co zmienić aby to co tworzę było zjadliwe. Z góry dziękuję.

I

 

Umieram. Czuję jak gaśnie żar w moich żyłach. Drzwi naszego samochodu zmiażdżyły mnie od pasa w dół. Krew spływa mi po policzku. Sączy się nieubłaganie z mojego rozbitego czoła.

Brat. Siedzi obok mnie i bogu dzięki nic mu nie jest. Z przerażenia nawet nie jest w stanie spojrzeć w moją stronę. Boże przecież on ma dopiero 12 lat. Ten pijany oprawca dostał swoją nauczkę. Nie zapiął pasa. Teraz leży na zimnym asfalcie oblewany chłodnym jesiennym deszczem. Ale śmierć nie pozwala mu odejść, aby napatrzył się na całe zło, jakie wyrządził naszej rodzinie. Zapijaczony cham! Zasłużył sobie na taki los. Chciałabym widzieć jego twarz z bliska. Zajrzeć głęboko w jego duszę. Zobaczyć przerażenie, które pożera go od wewnątrz. Trawi jego zdrowy rozsądek, błagający o śmierć. Ja chcę przeżywać to długo. Całe życie czekałam na tą jedną chwilę. Chwilę, w której ten błazen zrozumiał, że jest katem. Katem torturującym swoją rodzinę przez własne nieudolne próby ratowania zdrowego rozsądku. Lecz chwila mojej śmierci zbliża się nieuchronnie. Stoję nad przepaścią z opaską na oczach a śmierć bawi się ze mną w ciuciubabkę. Jestem spokojna. Cel mojego życia, został wypełniony.

 

II

 

To nieprawdopodobne, co umysł szepcze człowiekowi, gdy dusza postanawia oddzielić się od ciała. Widziałam to nie raz. Pracuję przecież w szpitalach. Umierający dzielą się na dwa typy. Są ci, którzy godzą się z przeznaczeniem. Nazywam ich tymi, którzy mają przewodnika po śmierci. Są też tacy, których ostatnią, samotną emocją, jest panika. Są tak przestraszeni końcem ich żywotów, że próbują walczyć z niewidzialnym wrogiem. Ze śmiercią we własnej osobie. Jednak nikomu nie udało się jej pokonać, gdy przeszli już na stronę śmierci. Tajemniczy osobnik. Zawsze zjawia się tam gdzie żywot na ulec wypaleniu. Potrafi poddać zmysły iluzji, że jest wojownikiem starającym się odebrać to, co najcenniejsze. W swej przebiegłości jednak zawsze wymierza cios, nieświadomej ofierze, w plecy. Mierząc precyzyjnie między żebra, aby ugodzić w samo serce. Lubię patrzeć w tych chwilach w ludzkie oczy. Często, jest to pierwsza chwila w ich życiach, w których wreszcie zauważyli cokolwiek oprócz nich samych. Ze mną jednak było zupełnie inaczej. Zobaczyłam wtedy sens życia. Każde życie, zmarnowane czy nie, w jakiś sposób niszczy lub tworzy. Moje życie? Było nieustanną walką z destrukcyjnym wpływem mojego ojca. Czy można powiedzieć, że tworzyłam? Nie. Niszczyłam naszą rodzinę. Chciałam, aby matka opuściła tego niegodziwca raz na zawsze! Zabrała mojego, Bogu ducha winnego, braciszka w miejsce godne jego niewinności. Jednak przebiegła śmierć odebrała mojemu ukochanemu bratu siostrę i matkę. W swojej bezczelności, złożyła mi jeszcze propozycję, której nie mogłam odmówić! Życie wieczne w Rajskim Mieście w zamian za wyręczenie jej w posłudze Bogu! Okrutna. Spędziła całą wieczność pomiędzy. Każdego opuściłby zdrowy rozsądek. Ulżyć swojemu szaleństwu mogła jedynie poprzez wyznaczanie zmienników, wypełniających jej zadanie. W zamian obiecywała doprowadzenie pod bramy Niebieskiego Miasta. A mnie zostały jeszcze dwa płomyki życia do zdmuchnięcia. Kostucha zawsze daje mi trzy szanse. Jeśli mimo wykorzystania trzech szans, naznaczony nadal będzie żył, to wtedy czeka mnie strącenie. Czy to nie lepsze niż odbieranie życia swoim przyjaciołom i miłości z czasów, gdy żyłam? Nie przekonałam się o tym i wiernie wykonywałam posługę. Lecz obawiam się moich dwóch ostatnich zleceń. Czuję, że śmierć podwyższy poprzeczkę do granic możliwości. No cóż nie ma, co zwlekać.

-Ujawnij się przeklęta kostucho!

Pomagało mi zwracanie się do niej w ten sposób. Stawała się wtedy bardziej ludzka w moich oczach.

Nie musiałam długo czekać aż miły spacerniak za gmachem starego szpitala ulokowanego na skraju lasu stał się zimnym i odpychającym miejscem. Zerwał się wiatr a ciemne chmury zebrały nad lecznicą. Czarny dym zaczął wyciekać z krzyża stojącego w centrum plątaniny szutrowych ścieżek, przyozdobionych niezdarnie czerwoną kostką brukową na skrajach. Dym kształtował postać przywdzianą w postrzępioną, czarną pelerynę z ciężkim kapturem zasłaniającym twarz lekko zgarbionej postaci. W kościanej ręce dzierżyła kosę. Fascynujące narzędzie. Kojarzy się z rolnikiem z dawnych czasów, który w pocie czoła ścinał plony swojej pracy. Lecz z drugiej i każdy o tym wie, jest symbolem odbierania życia. Z jednej strony tworzy z drugiej niszczy. Posiadaczka narzędzia, nigdy się z nią nie rozstawała. Nie widziałam nawet żeby ją kiedykolwiek przekładała z ręki do ręki. W drugiej często przynosiła mi świece. Płomienie życia, ludzi, których musiałam odesłać. Nie inaczej było tym razem. Nachyliła się do mnie i wyciągnęła swoją odartą z mięsa rękę.

-Kto tym razem?

Spytałam luźno. Wydawało mi się, że to jej imponuje.

Zatoczyła pół okrąg swoją głową, aby ukazać swoje straszne oblicze. Sucha czaszka z dwoma doskonale oszlifowanymi szmaragdami w oczodołach i jednym równie doskonałym ametystem na czole. Nienawidziłam, gdy to robiła, lecz z czasem odrobinę się ociosałam. Wtedy odpowiedziała lodowatym i spokojnym głosem:

-Długo czekałaś na śmierć tego człowieka… Śmierć postanowiła się do Ciebie uśmiechnąć.

-Jakiś przestępca? Albo gwałciciel?

Chwilę wpatrywałam się w jej szkaradną facjatę zanim powiedziała te magiczne słowa:

-Twój ojciec.

Przeszyło mnie coś jakby dreszcz i poczułam się jak dziecko, któremu rodzice pozwolili bawić się nożami. Kiwnęłam głową w akcie zgody. Powiedziała jeszcze tylko.

-Trzecie piętro, sala 302.

Stałam chwilę przyglądając się ciepłemu płomieniowi świecy. Potem pobiegłam na trzecie piętro szpitala. Podekscytowana, przemknęłam koło lekarzy robiących właśnie obchód w sali mojego ojca. Jednak opanowałam się. Świecę ciężej zgasić, gdy okoliczności są niesprzyjające. Tymi okolicznościami byli lekarze. Ludzie, którzy pomagając innym zbliżają mnie do potępienia. Odczekałam aż odeszli. Nie zdawali sobie sprawy, że jestem w pomieszczeniu. Tylko kilka wróżek i ludzie z tak zwanym darem mogą być w jakiś sposób świadomi mojego istnienia. Ale to nieważne. Leżał tam. Mój stary już ojciec. Leży w zgrzybiałej sali szpitalnej i pożółkłej pościeli. Nie ma przy nim nikogo. Całe jego życie było destrukcją ciepłych emocji. Nie ma nawet jego śmierdzących kumpli żuli. Doskonale. Zanim ktoś się zorientuje będzie już po nim. W najśmielszych marzeniach nie śniłam o tej chwili. Uniosłam, więc świecę do ust. Mocny podmuch ugasił światło życia mojego ojca. Odszedł. Nawet nie widziałam jego duszy, pewnie tak szybko został wessany do otchłani. To znaczy, że moje sądy były słuszne. Teraz mogę odejść. Chcę wykonać ostatnie zadanie i odejść w spokoju.

-Kostucho! Zakończmy tę farsę, kto jest ostatni?

Pojawiła się, niemal natychmiast. Wypełzła z krzyża, zawieszonego nad drzwiami do pomieszczenia. Lecz milczała.

-No, co jest! Powiedz, kto jest ostatni i zwolnij mnie z obowiązku!

Okryła oblicze, wyćwiczonym ruchem. Obróciła lekko głowę.

-Twój brat… Oto jego świeca…

Stałam osłupiała. Czy wszystko musi mieć swoją cenę? Czy za wszystko przyjdzie mi płacić tak słono? Nogi zrobiły mi się jak z waty.

-Czemu? Czemu on?!

-Gdyż wymagam od Ciebie najwyższego poświęcenia. A teraz chodź.

Uniosła ręką płaszcz i szybkim ruchem przykryła mnie nim. Zemdlałam.

 

Ocknęłam się na ciemnej ulicy. Stare kamienice. Kocie łby. Ale nie widziałam ani żywego ducha. Nagle zza rogu wybiegł męszczyzna odziany w uniform urzędnika. W ręce trzymał swoją wierną aktówkę. Poznałam go. To był mój brat. Przyglądałam mu się chwilę jak biegł. Zza tego samego rogu wyszedł jakiś, sądząc po niechlujnym ubiorze, żul. Zaczął coś krzyczeć do mojego brata. Niestety wadą bycia w tej rzeczywistości jest to, że nie słychać świata żywych. Mężczyźni zaczęli żywo rozmawiać. Wtedy poczułam ostrze kosy na gardle.

-Śpiesz się… Warunki są sprzyjające.

Cholerna kostucha! Musiała mi o tym przypominać.

Co mam robić? Och, nie! Tamten mężczyzna ma nóż! Teraz mój brat zginie od najlżejszego podmuchu! Nie mogę! Nie potrafię go zabić! Czułam jak ronię łzy. Nagle mój brat zamarł w bezruchu i spojrzał w niebo. Wtedy ona się odezwała.

-Zmarnowałaś pierwszą szansę…

Szybkim ruchem cofnęła kosę. Spowodowało to, że płomyk świecy zadrgał i przygasł. Mój brat upadł na ziemię. Tamten mężczyzna zdezorientowany, po chwili uciekł. Ona zakryła mnie swoją peleryną po raz kolejny.

 

Tym razem ocknęłam się w szpitalu. Innym niż ten, którym pracuję, na co dzień. Mój brat leżał w dość ładnej sali. Przystosowana była do jednego pacjenta. Spokojny zielony kolor pokrywał ściany. Higiena była tu na najwyższym poziomie. Świeża, miękka pościel. Czysty sprzęt i ogólny porządek były dla mnie uspokajające. Pielęgniarka właśnie z nim rozmawiała. Odczekałam więc chwilę aż wyszła. Spojrzałam na świecę, która mimo moich nadziei nadal była w mojej ręce. Postanowiłam zrobić to szybko. Wciągnęłam powietrze w płuca. Zaczęłam wydmuchiwać powietrze. Wtedy ona się wtrąciła.

-Zakończ to, to warunek Twojego ocalenia.

Gdy przez łzy zauważyłam mojego ojca na miejscu mojego celu. Zakrztusiłam się i spowodowałam kolejne zaburzenie płomienia. Brat był podobny do ojca…

-Nie potrafię, nie mogę…

Widziałam jak jego rana zaczyna farbować bandaż czerwienią. Zdążył jednak nacisnąć przycisk alarmowy. Płakałam. Z jednej strony mojej nieudolności a z drugiej cieszyłam się, że mój brat przeżyje. Lekarze wpadli nawet nie wiem, kiedy. Zaczęli przywracać go do życia. Przez chwilę miałam wrażenie, że patrzy mi się prosto w oczy. Jednak było to niemożliwe. Nikt, nie może mnie zobaczyć.

-Druga szansa…

Doskonale wiedziała, kiedy się pojawić. Przeklęta!

-Jeśli zmarnujesz kolejną odeślę Cię do otchłani… Masz czas do przesypania się piachu…

I postawiła w powietrzu klepsydrę. Cała wykonana była ze szkła a przesypywał się w niej czarny pył. Postanowiłam dać bratu jak najwięcej czasu. Sama pogrążyłam się w płaczu. Tak bardzo chciałam mu powiedzieć, że go kocham. Jakim jest ważnym człowiekiem dla mnie. Ile bym dała, aby jego życie było lepsze. Lecz teraz ja sama muszę go zabić. Śmierć jest okrutna! Śmierć nie wie, co to miłość! Śmierć!…

Wtedy stała się najdziwniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek widziałam. Okno, otworzyło się. A przez nie przeleciał biały jakby świetlisty gołąb. Siadł na łóżku obok mojego brata i uronił łzę na jego rękę. Dopiero teraz zwróciłam uwagę, że jest tutaj jego rodzina. Ma piękną córkę, na pewno wyrośnie na mądrą kobietę. Łzy cisnęły mi się do oczu. Gołąb zniknął. Siedziałam tak nawet nie wiem ile czasu. Gdy odezwał się a ja go usłyszałam.

-Siostrzyczko, kocham Cię i jeśli to jedyna szansa na Twoje zbawienie, zrób to. Mnie i tak zostało niewiele czasu…

Na chwilę straciłam dech. Zrozumiałam przekaz i poczułam się spokojnie. Przecież on trafi tam gdzie ja. Pogodził się ze śmiercią… Czarny pył w klepsydrze już prawie się przesypał. Uniosłam świecę i szybkim podmuchem zgasiłam płomień. Upuściłam świecę. Wpadłam w jego ramiona.

-Udało się?

Zapytał.

-Tak… Dziękuję…

 

III

 

-Taka jest moja historia.

Powiedziałam świetlistej postaci strzegącej wstępu do złotej bramy, składająca się z pionowych rurek połączonych plątaniną złotych winorośli. Wpasowana była idealnie w biały mur, który sięgał za horyzont.

-Uległaś podstępowi śmierci i za zadanie śmierci obcym, jak i najbliższym zostaniesz strącona do czeluści piekielnych gdzie twa dusza ulegnie zniszczeniu. Amen.

Wtedy poczułam, że spadam. Zrobiło się ciemno i czułam, że moja dusza jest rozdzierana jakby przez stado rozwścieczonych psów.

Przeklęta kostucha…

Przeklęta kostucha…

Koniec

Komentarze

Drzwi naszego samochodu, zmiażdżyły mnie od pasa w dół.
Nie stawiamy przecinka między podmiotem a orzeczeniem.

Ten pijany oprawca dostał swoją nauczkę. Nie zapiął pasa. Teraz leży na zimnym asfalcie oblewany chłodnym jesiennym deszczem. Ale śmierć nie pozwala mu odejść, aby napatrzył się na całe zło, jakie wyrządził naszej rodzinie. Zapijaczony cham! Zasłużył sobie na taki los. Chciałabym widzieć jego twarz z bliska. Zajrzeć głęboko w jego duszę. Zobaczyć przerażenie, które pożera go od wewnątrz.
Ekhm... Ty tak na poważnie, czy to ma być jakaś parodia tych wszystkich egzaltowanych opowiadań, których tu się ostatnio tyle wyroiło? Bo takie nagromadzenie udramatyzowanych określeń nie jest już ani trochę dramatyczne. Jest śmieszne.

Nie jest już? To znaczy że gdybym opublikował swoje opowiadanie, przypuśćmy, rok temu. Nie było by już z tym problemu? Tak czy owak dziękuję za komentarz. :)

Co "nie jest już", bo nie rozumiem?

Odnosiłem się do "bo takie nagromadzenie udramatyzowanych określeń nie jest już ani trochę dramatyczne" ale chyba źle zainterpretowałem to zdanie.

Nowa Fantastyka