- Opowiadanie: Maciek295 - Dorosłym wstęp wzbroniony

Dorosłym wstęp wzbroniony

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Dorosłym wstęp wzbroniony

Mała dziewczynka, we wściekle czerwonej sukience w białe grochy, ustawia na plaży miniaturowe królestwo z piasku dla wymyślonej księżniczki i jej księcia na białym rumaku (w tym przypadku niedźwiadku–breloczku) Budowlę chroni fosa, a wetknięta w czubek wieży flaga, z uschniętego patyczka i liścia brzozy, góruje nad zamkiem. Bramy strzegą kamienni żołnierze o twarzach bez wyrazu, ustawieni w kolejności od najmniejszego do największego.

– Tatusiu! Spójs na mój ziamek! – mówi dziewczynka cicho do mężczyzny, leżącego na kocu i czytającego magazyn dla miłośników sztuczek cyrkowych i iluzji.

– No śliczny! – zachwyca się tata, łapiąc się za głowę. Po chwili jednak znów zakrywa twarz gazetą.

– Ale tatusiu! Zobac jaki tunel wykopałam! – pokazuję mała, wsuwając rękę przez otwór, znajdujący się przed murami zamku, a potem wychyla koniuszki palców przez dziurę znajdującą się przy wjeździe na dziedziniec.

– Widzę, widzę. Mamusia byłaby dumna! – odpowiada ojciec, nadal nie odrywając wzroku od tekstu.

– Tatusiu… A chciałbyś być tym księciem? – pyta córka.

– Ja księciem? Za stary jestem…

– Ale nikt nie chce być księciem! Ja jeśtem królewnoł, ale nikt nie chce być księciem. Prooosę! Tatusiu! – Robi proszącą minę i składa ręce jak do modlitwy.

– No dobrze, dobrze, mogę być księciem. To ja? Ten na niedźwiedziu?

– Tato! To jest rumak! Książę musie mieć jumaka!

– Ach, tak, rozumiem.

– A ten zamek… to będzie ta plaza, dobze, tato?

– To świetny pomysł!

– Nasa parasolka – pokazuje na wysoki, pasiasty parasol. – To wieza, a to wsystko to nasze królestwo, dobze?

– Rewelacyjny pomysł – mruczy ojciec, próbując wyrazić chociaż krztę zainteresowania.

Córka uśmiecha się tak szeroko, jak tylko może i pokazuje rządek malutkich zębów. Bierze w rękę łopatkę i wraca do zabawy, mrucząc pod nosem jedyną, znaną jej piosenkę…

„Idzie ziuch, wichel dmucha

I do tyłu ciągnie ziucha,

Ale ziuch się nie psejmuje

I wesoło maseruje!”

Spokój tego popołudnia mąci jednak jej krzyk. W jednej chwili wybucha płaczem i przeciera oczy zabrudzonymi rączkami.

– Córciu? Co się stało?

– Rozwaliła się fosa! – skarży się mała, wskazując na kupkę piasku, zmieszaną z morską wodą.

– Och, to nic! Chodź, tatuś pomoże ją odbudować – mówi mężczyzna i siada na piasku przy córce.

– Nie będzie jus taka siama! – narzeka.

– No pewnie, że nie! Będzie jeszcze lepsza – mówi tata, zagarniając trochę piasku w miejsce po fosie.

– Jej jus nie wolno odbudować! – mówi mała.

– Wolno, sama zobacz!

– Tatusiu, ale ta fosa…To psecies kawałek nasego królestwa!!

– Co ty mówisz, córciu?

Nagle fale biją o brzeg coraz wścieklej. Wyrywają się ze smyczy morza i targną na ląd z niewyobrażalną siłą. W jednej chwili zalewają cały zamek małej dziewczynki, ubranej w czerwoną sukienkę w białe grochy, ale ona… siedzi nadal na swoim miejscu z zamkniętymi oczami i uśmiecha się, czując rwącą wodę przy nóżkach. Ziemia się trzęsie, a piach przesuwa pod stopami córki i taty, oraz dwoma innymi plażowiczami.

– Córciu! Chodź szybko! Złap mnie za rękę, słyszysz?

Ale córcia nie słyszy. Wciąż wpatruje się w piętrzące się przed jej twarzą bałwany, miotające milionami ziarenek piasku. Spokój i radość. To właśnie czuje.

– Córciu! Nie widzę cię! – krzyczy ojciec z przerażeniem. Co dziwne, dziewczynka znajduję się dwa kroki przed nim. Siedzi na piasku i… śpiewa:

„Idzie ziuch, wicher dmucha…”

Głos dziewczynki jest absolutnie niesłyszalny dla ojca. On krzyczy coraz głośniej, nie dając się porwać wściekłym wysłannikom morza. Już ledwo stoi na nogach; piach wciąga go coraz głębiej. Woda zalewa mu gardło, przemieniając krzyk w nieokreślony bulgot.

A córcia siedzi metr dalej… Woda powinna była już dawno ją zakryć, ale nic takiego się nie dzieje; sukienka małej wciąż odznacza się na tle kipiącego morza. Fale całkowicie zalały plażę. Zniszczyły pasiastą wieżę i pokonały nawet pięciu żołnierzy o twarzach bez wyrazu. Ścigają się między sobą i z impetem nacierają na królestwo, zabierając wszystko, co żywe, prócz małej dziewczynki, ubranej we wściekle czerwoną sukienkę w białe grochy…

„I do tyłu ciągnie ziucha…”

Mężczyzna ma wodę już przy oczach. Ostatnimi resztkami sił próbuje uwolnić się z uścisku piachu i morza, jednak jego wysiłek zdaje się na nic. Fale zakrywają go w końcu całego i w tej chwili ulatnia się z nich złość i na powrót wracają do poprzedniej postaci; spokojnych masażystów brzegu.

A mała dziewczynka, ubrana w czerwoną sukienkę, przerzuca z radością kupkę piachu, śpiewając ostatni wers:

„I wesoło maseruje!”

– Tatuś? – woła. – Tatusiu? Gdzie jesteś?

*************

– Poproszę… może dwie cole. Albo nie! Dla mnie cola, a dla mojego syna… piwo!

– Tato? – spytałem, patrząc na ojca spojrzeniem pod tytułem: „Piwo? Co mu się stało?”

– Tak, Marcin, piwo. Musisz posmakować dorosłości, czas najwyższy.

Nie udawałem zdumienia. Tata był chyba ostatnią osobą, po której spodziewałbym się tych słów. Uśmiechnąłem się dumnie i wyprostowałem tak, jakbym połknął kij. Muszę posmakować dorosłości… Tak, DOROSŁOŚCI!

Gdy kelner odszedł ojciec powiedział:

– Pamiętam swoją osiemnastkę – zaczął. – A wiesz, że w sumie nie różniła się ona zbytnio od twojej? Też siedzieliśmy w barze, tyle, że z kumplami. Wtedy wypiłem moje pierwsze piwo… – Tutaj odchrząknął i niepewnym głosem powiedział – Mam nadzieję, że ty też wypijesz PIERWSZE.

Nie wiedziałem, jak zareagować, bo kiedyś miałem już kilka spotkań z alkoholem, więc po prostu mruknąłem i spuściłem głowę.

Kelner wrócił po chwili i podsunął nam pod nos szklankę z czarnym napojem i kufel z, żółtawej barwy, cieczą.

– No, synu – powiedział ojciec, wznosząc szklankę na toast. – To twoje zdrowie. – Dokończył i wysuszył całą szklankę trzema potężnymi łykami.

A ja nie zrobiłem inaczej. Również przytknąłem kufel do ust i wypiłem porządne kilka łyków, na tyle wielkich, że pozwoliły opróżnić kufel do połowy.

Ojciec zerknął na zegarek i zaskoczony, podskoczył na krześle.

– Wiesz co, ja się będę zbierał. Muszę jeszcze coś załatwić z mamą – powiedział.

– A gdzie idziesz? – spytałem.

– Na plażę, będziemy na ciebie czekać. Dopij piwo i przyjdź do nas, okej?

– To nie możesz na mnie zaczekać?

Ojciec wydał z siebie parę dźwięków, oznajmujących głębokie zakłopotanie, aż w końcu powiedział:

– Musimy coś załatwić z mamą. Zobaczysz, spodoba ci się.

Od razu wiedziałem, o co chodzi. Pewnie szykują jakiś prezent, pomyślałem. Uśmiechnąłem się, widząc nieporadnego ojca i powiedziałem:

– No dobra, ale wiesz, za godzinę jestem umówiony z kolegami.

– Dobra, dobra. Godzina i się zmywamy. Będziemy czekać przy tej opuszczonej wieżyczce dla ratowników– dodał.

Nie wiedziałem, gdzie to jest, ale wydawało mi się, że gdy wyjdę na plażę, od razu rzuci mi się w oczy. W końcu wieżyczka dla ratowników musi się jakoś odznaczać.

Ojciec podstawił krzesło pod stół i pożegnał się ze mną.

Wypiłem łyk piwa i odprowadziłem go wzrokiem. Potem wziąłem kufel w rękę i wstałem od stołu. Zatrzymałem się na chwilę przy oknie, aby dokończyć piwo, a przy okazji popodziwiać widok z okna.

Tuż za ogrodzeniem, z piaszczystego podłoża, wystrzeliwały w górę grube sosny. Pomiędzy pniami dało się widzieć, falujące w oddali, morze, skąpane w jasnym, popołudniowym świetle. Ścieżka, wcięta w las, prowadziła od knajpy aż na samą plażę. Poza sezonem świeciła pustkami, więc mogłem zobaczyć tylko sylwetkę taty, powoli oddalającą się ode mnie.

Odstawiłem kufel na ladę i poszedłem do łazienki. Postanowiłem, że po wyjściu, udam się prosto do rodziców. Chyba nie będzie za wcześnie? – pomyślałem.

Gdy wyszedłem, była szesnasta czterdzieści pięć. Dopadły mnie wątpliwości. Chyba ojciec nie zdążył jeszcze nawet dojść do mamy – pomyślałem i usiadłem przy ladzie, dla zabicia czasu.

Barman zajmował się polerowaniem szklanki. Robił to z największą precyzją i ostrożnością, jakby pucował największy eksponat, albo dzieło sztuki. Zapewne nudziło mu się koszmarnie, bo nie było żadnych klientów, oprócz mnie.

– A panu co? Dziewczyna rzuciła? – spytał.

Musiałem mieć wyraźnie nieco zmieszaną minę. Może to przez to piwo.

– Nie, nie nic z tych rzeczy. A tak właściwie… wie pan może gdzie znajdę na plaży opuszczoną wieżyczkę dla ratowników? – spytałem, co to by nie milczeć.

Barman odstawił uważnie szklankę i spojrzał na mnie podejrzliwym wzrokiem.

– Chyba nie mówisz pan o TAMTYM kawałku plaży? – spytał.

– Nie rozumiem. O jakim kawałku mowa?

– Wieżyczka, która pana interesuje, znajduje się jakieś pół kilometra stąd. Idzie pan tą ścieżką – wskazał palcem odpowiedni kierunek – aż do plaży, potem odbija pan w prawo i za pięć minut jest pan na miejscu. A co pana właściwie prowadzi w tamte strony?

– Sprawy osobiste – palnąłem.

Barman spuścił głowę i oparł się o ladę.

– Musi pan jednak wiedzieć, że tamto miejsce nie cieszy się dobrą opinią – szepnął, choć sam nie wiedziałem czemu; w lokalu przecież nikogo nie było.

– A czemuż to? – zapytałem.

– Niech zgadnę, że pan nie miejscowy?

– No nie, a co to za różnica?

– Dobra, słuchaj pan. Powiem tak: jeśli wierzysz pan w legendy i takie tam opowiastki, to lepiej żeby pan został tutaj, albo pojechał do domu. Jeśli nie, idź i udawaj, że tej rozmowy nie było.

– O czym pan mówi? Jakie znowu legendy?

– A tak tam, ludzie gadają. Jak masz pan chwilę czasu, to opowiem. Masz?

– No mam – powiedziałem, postanawiając, że dam rodzicom trochę więcej czasu, niż zamierzałem.

– Dobra, więc tak. Wszystko zdarzyło się parę lat temu. Na plażę przyjechał ojciec z córką. Z tymże ta córka, wie pan, nie do końca była normalna. Ludzie gadają, że pochodziła ze związku wróżbiarki i iluzjonisty, choć jak dla mnie to nie usprawiedliwia jej zachowania. Otóż, wierz pan lub nie, ale ta dziewczynka miała jakąś nadprzyrodzoną moc. Wszystko, co stworzyła: rysunki, papierowe zwierzaki i tak dalej, miało swoje odniesienie do rzeczywistości. A to oznaczało, że gdy taki na przykład rysunek się zniszczył, to zniszczyła się też jakaś rzecz, lub ktoś zmarł. Dajmy na to: dziewczynka rysuje kota i wyobraża sobie, że to kot sąsiadów. Ale przez przypadek ktoś wylewa na rysunek wodę. Wtedy kot sąsiadów się topi, nawet, jeśli nigdzie nie ma żadnego zbiornika z wodą.

Wytrzeszczyłem oczy, po części udając zdziwienie, dla przyzwoitości. Nigdy nie wierzyłem w tego typu opowieści, ale, sam nie wiem czemu, słuchałem barmana dalej.

– Matka dziewczynki zmarła, bo jej portret wylądował w ognisku, przez przypadek, naturalnie. Ciała nigdy nie znaleziono, bo podobno nic z niej nie zostało; spaliła się żywcem. Ojciec jednak nadal nie podejrzewał córki. Do czasu, gdy przybył z nią nad morze. Mała zbudowała zamek z piasku i wyobraziła sobie, że plaża to jej królestwo. Ale wtedy coś się zawaliło. Nie wiem, ściana, może jakaś wieża? No i się zaczęło. Nikt nie wie, co się stało, ale podobno widok plaży był nie do poznania. Jak po jakimś huraganie, albo sztormie, i to nadzwyczaj silnym.

– A dziewczynka?

– Uratowała się. Podobno te jej czary nie dotykają dzieci. Gdy dziewczynka wylądowała w sierocińcu, ludzie zasypali ją pytaniami: „Czemu żyjesz?”, albo: „Dlaczego się nie utopiłaś?”. Swoją drogą, to chyba trochę nieprzyzwoite, zadawać dziecku takie pytania. No ale mniejsza z tym, mała powiedziała wtedy, że dzieci zawsze przeżyją, bo to nie one są źródłem zła na świecie i nie należy ich za nie karać.

– No co pan? Zabija tylko dorosłych?

– Dokładnie.

– I chce pan powiedzieć, że ta plaża, ta, na której bawiła się ta dziewczynka, to ta tutaj? – wskazałem palcem za okno.

– Dokładnie rzecz biorąc, to ta, która pana interesowała. Zaraz obok opuszczonej wieżyczki.

– Ale czemu pan mi odradzał pójście tam?

– A to już chyba wymysł ludzi. Ponoć wszystko, co miało wspólnego z tą dziewczynką, zostało oznaczone swego rodzaju fatum. Nadal może siać niebezpieczeństwo i zabijać, ale tylko dorosłych. Jeśli chcesz pan, to idź. Ja bym nie poszedł. Od paru lat tamten teren jest praktycznie opustoszały. To przez tą historię.

Nagle wyprostowałem się i uświadomiłem sobie jedno: rodzice są na plaży. Rodzice są dorośli.

– O mój Boże… – szepnąłem.

– Co się stało? – spytał barman.

– Moi rodzice są na plaży. Na tej obok wieżyczki.

Barman upuścił szmatkę na podłogę i rzekł śmiertelnie poważnym głosem:

– Nie idź pan do nich. Zginiesz razem z nimi. Słyszysz? Nie idź!

– Przecież mi się nic nie stanie! Jeszcze nie jestem dorosły!

– Nie? A wydawało mi się, że słyszałem waszą rozmowę o osiemnastce.

– Zgadza się, dzisiaj mam urodziny. Myśli pan, że nic mi się nie stanie?

– Zależy. A o której się pan urodził?

– A bo ja wiem? Wieczorem jakoś. Nie pamiętam godziny.

– Dobra, więc masz trochę czasu. Biegnij ile sił w nogach i módl się, żebyś nie skończył już osiemnastu lat. Bo jeśli już minęła godzina pana urodzin to sam pan wie, co pana czeka.

Nie czekałem dłużej. Wybiegłem z knajpy, otwierając drzwi kopniakiem. Rzuciłem się biegiem ścieżką, prowadzącą do plaży. W głowie miałem mętlik. Coś podpowiadało mi, że to, co opowiadał barman to tylko bujda. Ale co będzie, jeśli okaże się prawdą? Wolałem nie ryzykować. Biegłem ile sił w nogach. Do plaży dotarłem w niecałą minutę. Szybko przypomniałem sobie słowa barmana: odbija pan w prawo i za pięć minut jest pan na miejscu. W prawo…

Pobiegłem dalej, jednak po piachu biegło się znacznie wolniej.

W oddali widziałem już wieżyczkę. Po kilku chwilach była już całkiem wyraźna, ale nie mogłem dostrzec rodziców. Może już po wszystkim? – pytałem, sam siebie. Spóźniłem się! – krzyczałem w myślach.

Ale nagle ujrzałem siedzących ich na kocu. Majstrowali coś przy pasiastym sześcianie. Może był to mój prezent – nie wiedziałem, nie interesowało mnie to.

Zacząłem biec coraz szybciej.

– Tato! Mamo! – krzyczałem, ale nie doczekałem się reakcji rodziców. Czemu mnie nie słyszą? – spytałem.

– Tato! – wrzasnąłem.

Znowu żadnej reakcji.

Byłem już paręset metrów od nich, gdy nagle stało się coś dziwnego. Mama nagle odeszła. Po prostu, wstała i poszła w kierunku zarośli. Może czegoś szukała? I wtedy się zaczęło… Woda w morzu jakby wybuchła.

Zatrzymałem się.

Fale chłostały plażę wodnymi biczami. Ostatni raz widziałem taki widok w telewizji, gdy relacjonowali przejście tsunami na Pacyfiku. Tak to wyglądało. Miniaturowe tsunami. Sylwetka ojca znikła strasznie szybko, nawet nie zdążyłem spojrzeć na niego ostatni raz… Woda zalała całą plażę i zakryła tatę. I ja nic nie mogłem zrobić. Stałem z ręką przytkniętą do czoła i sapałem głośno, wydając z siebie dźwięki zmęczenia i przerażenia. Wszystko trwało kilka sekund. Później morze się uspokoiło, cofnęło do linii brzegowej i ucichło.

A mama wyszła z zarośli.

Kochany tato,

Dziś jest siódmy lipca, moje urodziny. Nie, nie osiemnaste. Dziewiętnaste. Siedzę na plaży sam, mama została w knajpie. Spoglądam gdzieś na morze i widzę twoją twarz. Dryfuje na falach, niesiona przez prądy i wiatry. Dopiero teraz wiem, że spędzaliśmy ze sobą zbyt mało czasu. Szkoda, że nie możemy już tego nadrobić.

Powiesz mi, czemu mama wtedy zeszła z plaży? Mi nie chce powiedzieć, a bardzo mnie to interesuje. Więc jak? Zdradzisz? Proszę, powiedz. Niech to będzie mój prezent urodzinowy.

Jeśli chcesz wiedzieć, to już nikt nie zginie na tej plaży. Po Twojej śmierci ustawiłem na piachu tabliczkę ostrzegawczą. Chyba wystarczy, prawda?

Marcin

Wetknąłem list do butelki i zakorkowałem ją, poczym rzuciłem z całej siły w morze. Wiedziałem, że prędzej czy później tu wróci, ale nie obchodziło mnie to. Tylko w taki sposób mogłem powiedzieć ojcu, co tylko chciałem.

Patrzyłem jeszcze przez chwilę na horyzont i chylące się ku niemu słońce, a potem spojrzałem na drewnianą tabliczkę, wetkniętą w piach, parę metrów ode mnie. Pochyłe, nieco niestarannie napisane litery, układały się w napis:

DOROSŁYM WSTĘP WZBRONIONY!

Koniec

Komentarze

Ciekawy pomysł. Mi się podoba. Szkoda, że po przeczytaniu się nie boję, no ale nie można mieć wszystkiego ;)

Tylko takie jedno małe pytanie do końcowego fragmentu: skoro ten chłopak był już dorosły i siedział na tamtej plaży to czemu nic mu sie nie stało? Trochę mnie to irytuje.

Disorder - dzięki za komentarz. Chodzi o to, że tylko kawałek plaży jest obarczony "fatum" - reszta jest całkowicie bezpieczna. I w końcowej scenie Marcin siedzi właśnie na tym bezpiecznych kawałku, dlatego nic się nie dzieje.

Pozdrawiam

Nowa Fantastyka