- Opowiadanie: sprinkling - Lęk przedskokowy

Lęk przedskokowy

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Lęk przedskokowy

Pot, gęsia skórka, drżenie rąk i ciężar serca. W tle syrena alarmowa, z okresem dziesięć sekund. Dziewięć basowego buczenia, jedna wysokotonowego jazgotu. Jack powtarzał w duchu słowa doktora Simmonsa: ,,standardowa procedura, standardowa procedura…'' Standardowa procedura skoku.

 

Statystyki wyglądają przekonująco: skoczyliśmy już kilka tysięcy razy, żyjemy. Doktor pokazywał wykresy, dystrybucję gęstości materii, wyprowadził prawdopodobieństwo. Nawet skok na zupełnie losowe współrzędne nie ma właściwie prawa skończyć się źle. Tak mówi matematyka. Tak mówią fizycy. Szybki oddech, pot. Ramię sztywne.

 

Codziennie to samo, te same procedury. O ustalonej godzinie skok. Dokąd? Żaden z cywilnych pasażerów nie wiedział; Jack też był cywilem. Nigdy nie widział ani jednego z wyższych oficerów, nie miał zatem pojęcia, kto właściwie decyduje o celu podróży. Jedno było pewne: za chwilę skaczemy. I jutro też. I pojutrze, i za tydzień, i za miesiąc.

 

Stał przed wejściem do kabiny, obserwował pusty korytarz. Był przekonany, że większość ludzi przesypia ten moment, sam zresztą wziął proszki, ale nie działały. Światło zdawało się przygasać, w rytmie związanym w jakiś sposób z buczeniem syreny. Pewnie alarm obciąża bardziej obwody.

 

Nastawił wcześniej stoper i patrzył teraz na upływające sekundy. Uruchomienie napędu trwało dziesięć minut, kolejne dziesięć kontrola sprawności podzespołów. Tak oznajmiał głos pokładowej sieci. Nie można było go wyłączyć, najwyżej przyciszyć do znośnego poziomu, ale rutyna operacji sprawiła, że w głowie Jacka i tak dudnił nadawany komunikat. Potem będzie krótkie odliczanie i skok. Znów gęsia skórka, znów ten przytłaczający ciężar w klatce piersiowej.

 

Wrócił do swojego pomieszczenia i położył się na koi. Próbował pogłębić i spowolnić oddech, rozluźnić mięśnie i myśleć o czymś innym. Oczywiście nigdy mu się nie udawało, ale lekarz powtarzał za każdym razem, żeby próbował, więc próbował. Starał się, jak cholera.

 

Dwie minuty. Patrząc obiektywnie, w skali historii ludzkości, to bardzo niewiele – tylko dwie minuty, sto dwadzieścia sekund. Ale dla Jacka te ostatnie chwile przed skokiem trwały dłużej, znacznie dłużej. Sześć tyknięć stopera: ustawił dwudziestosekundowy okres.

 

Pierwsze. Myślał o wszystkim, co zrobił dzisiaj; sui generis rachunek sumienia. Jeszcze nie wierzył w Boga, więc używał dość rozmytych kryteriów oceny swoich własnych uczynków. Kajuta wciąż jasna.

 

Drugie. Płakał, bo był sam jak palec. Sam na wąskiej namiastce łóżka, sam w klitce udającej pokój. Sam na stacji udającej dom, sam w nieludzko zimnej i okrutnie pustej przestrzeni. Widział siebie z zewnętrznej perspektywy, dryfującego w bezkresie kosmosu. Czy wysilał przy tym wyobraźnię? Właściwie nie, przecież wystarczy odjąć te kilka warstw stali, kilkadziesiąt litrów śmierdzącego powietrza i wrażenie działającej grawitacji. To wszystko sztuczne, wymyślone przez człowieka, nawet podział na dzień i noc jest symulowany. Kto mógł udzielić mu gwarancji, że ludzka technologia nie zawiedzie? Chwycił poduszkę mocno, neurotycznie. Było mu zimno i miał dreszcze. Nadal nie wierzył, ale do kajuty powoli wdzierał się już mrok. Zawsze przychodził przed czwartym tyknięciem.

 

Cyk, cyk, cyk, cyk, TYK. Trzecie. Potężne mdłości zajmują uwagę.

 

***

 

 

ZAPIS SESJI TERAPEUTYCZNEJ, NUMER PORZĄDKOWY 2/XXXXXXXXX. DR MED. NOAM SIMMONS. PACJENT: JACK LXXXXXXX.

 

(…)

SIMMONS: Jak często śni pan o czarnych dziurach?

JACK: Cały czas.

SIMMONS: Każdej nocy?

JACK: Nie, w nocy pracuję.

SIMMONS: Ciężko?

JACK: Fizycznie, tak. Ciężko.

SIMMONS: I sypia pan po pracy, rano. Jak długo?

JACK: Dokładnie 2 godziny, 4 minuty i 11 sekund.

SIMMONS: … Skąd pan to wie? Zmierzył pan?

JACK: Tak.

SIMMONS: Ale dlaczego? Po co?

JACK: Antycypacja. Przewidziałem, że doktor zapyta.

SIMMONS: Yhmmm, tak. [notuje] Zatem, jak często?

JACK: Raz na dwa dni, mniej więcej.

SIMMONS: A w pozostałych przypadkach?

JACK: To znaczy?

SIMMONS: No, gdy akurat nie śnią się panu czarne dziury. Pamięta pan inne sny?

JACK: Jasne. To jest, tak. Ekhm… Oprócz czarnych dziur, śnią mi się zwykłe gwiazdy. Ale od środka.

SIMMONS: Od środka?

JACK: Tak. Wie pan, doktorze, odliczanie, ten miły głos, buczenie syreny, chwila ciszy – i lądujemy we wnętrzu Aldebarana.

SIMMONS: Aldebarana? Dlaczego akurat Aldebarana?

JACK: To nieistotne! [unosi się]

SIMMONS: Proszę się uspokoić, Jack, uspokój się.

JACK: Przepraszam.

SIMMONS: Nie szkodzi.

JACK: Więc w tych snach… Zawsze skok kończy się tragicznie.

SIMMONS: I boi się pan, że my też tak skończymy?

JACK: Owszem, tak.

SIMMONS: Ale zdaje pan sobie sprawę, że… hm… jest to zupełnie nieprawdopodobne? Z naukowego punktu widzenia.

JACK: Tak, czytałem o tym. Równie nieprawdopodobne, jak to, że człowiek może spać zawsze równo 2 godziny, 4 minuty i 11 sekund.

SIMMONS: …

JACK: Prawda?

SIMMONS: Skąd więc ten lęk?

JACK: Niech pan mi powie…

(…)

 

***

 

 

Czwarte. Jack ocknął się z wrażeniem, że przespał kilka godzin. Sparaliżowała go powracająca świadomość. I czwarte tyknięcie.

 

Mrok przytłumił światło w kajucie, z ciemnego kąta wyszły demony. Miał zamknięte oczy, ale bardzo dobrze wiedział, co działo się dookoła niego. Cienie tańczące na ścianach, duchy pustki pożerające pyszałków, którzy odważyli się sprzeciwić naturze i sięgnąć gwiazd, chociaż nie powinni byli tego robić.

 

To zawsze była chwila graniczna, przełomowa. Teraz wierzył i modlił się do Boga. Prosił o przebaczenie i szlochał. Błagał, by ten koszmar skończył się raz na zawsze. Uczucie lęku coraz bardziej ciążyło oszalałemu sercu. Puls sięgał ekstremum, napięte mięśnie prawie jęczały z bólu. Przepraszał za wcześniejszą spowiedź przed samym sobą. Przepraszał, że codziennie przeprasza. Że wierzy, gdy się boi, a później o tym zapomina.

 

Coraz mocniej zaciskał powieki, by nie patrzeć na to, co i tak widział oczami duszy. Bał się, że gdy je otworzy, zobaczy demony w ich prawdziwej postaci, nie jako cienie. Przerażona krew prawie gotowała się w żyłach. BOŻE, PRZEBACZ!

 

Piąte. Piąte. Piąte. Wiedział, że niedługo umrze. Wiedział to za każdym razem, a cykl się powtarzał. Musiał więc umrzeć. Trzy sekundy po szóstym tyknięciu napęd wykona skok. Człowiek i jego nieskończony rozum zniekształcą czasoprzestrzeń, wytworzą nieciągłość, wejdą w nią i wyjdą z drugiej strony. Nie jest jasne, czy istnieje ,,druga strona'', nic zresztą nie jest jasne.

 

Wiedział, że umrze, że tym razem trafią do jądra jednego z milionów słońc, albo w sam środek gazowego olbrzyma lub skalistego księżyca. Nieważne w co. Ważne, że umrze.

 

Dopiero teraz zawładnęła nim prawdziwa panika. Zapomniał o Bogu, demonach i fizyce.Zwymiotował, a jego ciałem wstrząsnęły drgawki, jak u epileptyka. Zachowywał przy tym szczątkową świadomość, która paradoksalnie oczekiwała nieuchronnego odliczania, zwiastującego koniec.

 

Trzy. Powrót odczuwania. Jack poniżony własnym przerażeniem czekał na śmierć. Ale jeszcze powrót rozumu. Resztką racjonalności kontemplował różnicę między przewidywanym nieistnieniem, którego miał za chwilę doświadczyć, a obecnym bytem, który mimo wszystko kochał. Lecz w jaki sposób można uchwycić własne nieistnienie? Intuicja zna taki stan, ale… Czas przyspiesza!

 

Dwa! I przyspiesza. Jeden! Szóste tyknięcie. Trzy sekundy. Pierwsza, druga, trze…

 

***

 

 

Akt zgonu. Ciało znaleziono, po tygodniu nieobecności w pracy, gdzie Jack ubrany w niebieski kombinezon obsługiwał niegdyś spawarkę, łatając poszycie. Paznokcie wbite w uda, szeroko otwarte oczy, grymas wykrzywiał twarz jak w starożytnych, greckich maskach. Dr Simmons powiedział, że umarł ze strachu.

Koniec

Komentarze

Nie bardzo łapie o co dokładnie chodzi w tym tekście, tzn. gdzie oni skakali i po co. Ale  fajnie opisałes strach bohatera przed skokiem i jego paranoje oraz leki z tym związane. To mi sie bardzo podobało w tym tekście.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Podoba mi sie styl opowiadania jak rowniez idea- jak mysle- slabosci ludzkiej natury w zestawieniu z technologia. Sam bardzo lubie tago typu rozwazania,a temat z fizyki,ktorz podjales mnie fascynuje.Jesli chodzi o tekst to calosc bym rozbudowal,dodal troche opisu w sytuacji wywiadu psychologicznego.Sorry za brak polskich znakow,znow cos sie schrzanilo.

Cały dzień pozostawałem pod wrażeniem twojego opowiadania.Muszę dodać kilka kolejnych refleksji. Przede wszystkim mało kiedy udaje się komuś zawładnąć moją wyobraźnią, więc natychmiast pozwolę sobie wystawić ocene 5. Nigdy nie daję  szóstek,są zbyt barokowe. Chciałbym wyjaśnić teraz dlaczego. Otóż zawsze w swoich opowiadaniach staram się zestawiać  dwa elementy - człowieka i problem. Twój utwór ma ten aspekt pięknie rozwinięty. Może miałbyś ochotę napisać go jeszcze raz w rozszerzonej wersji. Byłoby więcej przyjemności czytania.  Ja zrobiłem tak dwukrotnie, nie wzbudziło to sprzeciwu redakcji, a nawet nikogo, ze szlachetnego gremium czytelników. Niestety na daremno ,bo nie umiem uwolnić się z mojego postrzegania rzeczywistości i związanego z tym stylu pisania. Nikogo nie zachwyciłem. Ale wracając do twego utworu nagle wyobraziłem sobie tego człowieka we wnętrzu gwiazdy,jego wątły skafander, a może nową genetycznie udoskonaloną skórę utrzymującą go w jedynym dla niego przychylnym środowisku i burzę procesów termonuklearnych wokół niego.Rozbijające się atomy,rodzące się nowe atomowe jądra,buchające całą gamą promieniowania i uwolnionych cząsteczek,wszystkie wciśnięte w siebie mocą grawitacyjnego szaleństwa i obserwujący to kruchy ludzki twór,który sam z tego popiołu gwiezdenego  powstał.  Może nawet mógłby w efekcie przeskoku znaleźć się we wnętrzu żywego organizmu, może poddającemu się aborcji obcemu? Może rozpychjący wnętrzności nowotwór?  Straszne...

Fajne było  i  przeczytałem jeszcze raz.

Serdecznie dziękuję za komentarze. Pomyślę nad udoskonaleniem tekstu, ale prawdę mówiąc mam już kolejne pomysły do zrealizowania, więc nie wiem, czy znajdę czas.

Dodam jeszcze, że sytuacja opisane w tym tekście przyśniła mi się.

ciekawe opowiadanie,
emocje bohatera opisane w interesujący sposób,
choć raczej to ciężkawe klimaty,
mało optymistyczne,
i sporo polskiej starszej sc-fi tak subiektywnie oceniam.
Bo przypomina mi nieco styl 'Fantastyki' ze

sweet eighties.

                             Maćko

Przyznam, że bardzo mi się podobało. Klimat nerwowości i paranoi uchwyciłeś wprawnie i subtelnie. Efekt trochę zepsuła końcówka, która dla mnie jest nie do końca jasna, ale i tak uważam, że stworzyłeś bardzo ciekawy tekst.

Chętnie przeczytam kolejne twoje opowiadania.

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka