- Opowiadanie: mstronicki - W okolicach września [wulgaryzmy]

W okolicach września [wulgaryzmy]

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

W okolicach września [wulgaryzmy]

Pewnego wieczora dostałem cynk z Centrali, że ktoś się włamał do magazynu. Więc rzuciłem paroma kurwami, gnojami i skurwielami, nim doszedłem do wniosku, iż nie warto; przecież Centralę przejęli garniturowcy, których szczerze nienawidziłem, a współpraca z nimi nie dość, że nie najprostsza, to w dodatku mało opłacalna. Krótko mówiąc – dają się okradać, niech ich skubią.

Ze spokojem przyjąłem też wiadomość o planowanej kontroli. Jakiś gość z Veresus zamierzał puścić nas z dymem, jego problem. Ponoć dopatrzył się uchybień w Spisie Niepoznanych (idiotyczna nazwa, ale to nie ja ją wymyśliłem). Otóż ów spis zawierał listę najpilniejszych przepisów, poczynając od fi złączek w budynkach Centrali, skończywszy na procedurach związanych z aresztowaniami, przesłuchaniami, rewizjami.

– Otwierać! – wrzaśnięto za drzwiami. Cóż za kretyński pomysł, o tej porze – a zegar wskazywał drugą nad ranem – pukać do nieznajomego.

– No już, już – nacisnąłem klamkę. – Czego?

Nie będę sobie uniżał, cios w twarz przyjąłem na stojąco. Co prawda nieco się zachwiałem, ale bywało gorzej, zdarzało się przecież, że po stuknięciu w nos trafiałem na tydzień do szpitala (zażywałem leki na rozrzedzenie krwi).

– Pan zarządca? – spytano.

– No niby tak.

– Przychodzę z polecenia Linii Gatunkowej – i tu palce nieznajomego zacisnęły się na spuście. – W imieniu Linii wykonuję na panu wyrok śmierci za konspirację z wrogiem.

Podobno umarłem.

W tydzień po tym zdarzeniu, pewna drobna brunetka dryndnęła do mojej żony Anity. Ta, cała zapłakana, obrzuciła ją wyzwiskami. Miała powody.

– Ty podła zdziro! – zaczynała. – Wiedziałaś, że jest ze mną, ale musiałaś mu dawać, co nie? musiałaś mu dawać dupy ty jebana suko!

Rozmówczyni zbytnio się tym nie przejęła. Wiedziała, że Anita jest kolejna na liście i lada dzień skończy w piachu.

Wieczorami słyszano nad wioską ciche jęki. Powtarzano, że to mój duch prosi o przebaczenie za grzechy, których dokonał. Za zdradę ojczyzny i zaprzedanie przeciwnikowi, za śmierć najbliższych przyjaciół, za śmierć córki, która nie przytaknęła na Spis Niepoznanych. Lecz mój duch miał dużo poważniejszy problem: jak przywrócić życie komuś, kogo zabito ze szczególną bezwzględnością?

Zdziwicie się zapewne, czy to w ogóle możliwe. Jasne, pracowników Centrali szkolono na dwóch materiach: widzialnej i nie. Nieraz pod postaciami duchów, dosłownie wypełzając z ciał, przenosiliśmy się do odległych miast, ba, do zagranicznych hoteli, by stamtąd podglądać życie polityków, żołnierzy, a niekiedy po prostu, żeby popatrzeć na panienki. Fajnie wyglądały, jak gdyby w negatywie, masując pod prysznicem gumowe cycuszki.

Wypadałoby również wyjaśnić to i owo. Pracę w Centrali zacząłem jako gówniarz (niedługo po siedemnastych urodzinach). Rozwoziłem ulotki, awansowałem na stanowisko zarządcy Kadry Młodzieżowej, następnie Kadry Zastępczej, by piąć się bez końca i zginąć.

Lecz ile była warta moja śmierć, skoro dusza wciąż krążyła?

Chciałem poprosić o radę, jednakże wszyscy dokądś się rozpłynęli. A szkoda, bo powróciłbym nieco wcześniej. A tak, jak się domyślacie, ślęczałem nad rozpracowywaniem własnego umysłu. Aż pewnego dnia, zbudzony w ciele pięknej dziewczyny, patrzyłem na jej ducha, który znikał w Zaświatach. Jako Marika zmieniłem całkiem sporo – rzuciłem chłopaka, z którym się spotykała (mimo że oblany ciałem kobiety, czułem obrzydzenie na myśl, że facet mógłby mi wkładać rękę pod spódnicę).

– Znów jestem w grze – oświadczyłem, ale niektórzy chcieli dowodów. Zadawali mnóstwo pytań, i to przeróżnych, a kiedy się przekonali, że to racja, nawet przestali mnie podrywać. I tak dwudziestokilkuletnia urocza blondynka z dnia na dzień straciła adoratorów.

A historia się powtórzyła. Tym razem przebiegła odrobinę inaczej; wysiadałem z wozu, gdy mózg mi przeszył pocisk wystrzelony z przestarzałego glocka.

I jako poza-materia obserwowałem pogrzeb ciała. Rodzice dziewczyny płakali, ten jeden jedyny raz poczułem prawdziwy żal. Chciałem to wszystko przerwać, lecz nie było takiej opcji, nie istniało bezbolesne rozwiązanie.

Cofnąć czas? Nie dla mnie. Lecz skoro muszę…

1995

Matka pochyliła się nad łóżeczkiem. Miała koronkową sukienkę.

– Niech cię Bóg prowadzi przez życie – powiedziała.

 

 

Koniec

Komentarze

Pewnego wieczora dostałem cynk z Centrali, że ktoś się włamał do magazynu.

Powinno być "pewnego wieczoru", popraw, bo brzydko zaczynać błędem. :P

Akcja skończyła się zanim się zawiązała, w sumie nie wiem o co chodzi, a szkoda, bo zdaje się, że pomysł ciekawy.

Bardzo mi się za to podoba tempo opowiadania, można się wczuć w zdesperowanego człowieka, który wypił siódmą kawę i ma cholerne kłopoty, pogrąża się we własnym szaleństwie. Wyobrazić sobie jego drżące ręce i poktywający czoło zimny pot, choć nie opisujesz tego wprost. Styl wymaga dopracowania, ale jest oryginalny, [uwaga będzie wulgaryzm!] zajebisty.

Sorki, jak dla mnie ten tekst to totalne dno. Nie dość, że nie trzyma się kupy, to jeszcze jest o niczym. Wulgaryzmy na siłę, wcale wartości tekstu nie podnoszą. Mnóstwo zbędnych informacji, które chyba tylko miały tekst wydłużyć. Zajebisty styl? To tu w ogóle jest jakiś styl? :|

www.portal.herbatkauheleny.pl

Nie przesadzajmy. Opko ma swój sens, jest językowo przyzwoicie napisane. Niemniej jednak takich pomysłów, zrealizowanych w sposób: byle szybciej -- szczątkowa fabuła, brak kompozycji, tekst raptem na stronę albo półtorej, jest tutaj pełno. Nihil novi.
pozdrawiam

I po co to było?

Też dorzucę swoje trzy grosze. Czytało się przyzwoicie, ale po dopisku (wulgaryzmy) spodziewałem się czegoś ociekającego krwią, balansującego na granicy dobrego smaku i totalnego odrzucenia, a właściwie wulgaryzmów nie zauważyłem, czyli były zbędne. Sama opowieść dzieje się za szybko, za dużo - to jakby robić kanapkę i dodawać co chwila coś nowego, bo niby czemu dżem ma nie pasować do ryby, a bita śmietana do smażonej kiełbasy?
Lepiej chyba skupić się na jakimś wycinku i go dopracować.
Pozdrawiam,
Adam

Tempo opowiadania jest rzeczywiście zawrotne, lecz moim zdaniem przedstawione zbyt chaotycznie. Kilka razy musiałem czytać ponownie zdanie, przez które przebrnąłem wcześniej. Może i coś by z tego było, ale wykonanie jest słabe. Pozdrawiam

Mastiff

Ja tego kompletnie nie rozumiem. Dla mnie jest to jeden chaos i tyle.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Chaos. Ale ok, może tak miało być, tyle, że z tego chaosu powinna rodzić się jakaś głębsza całość, a się nie rodzi. Ostatni akapit mi się podobał i jeszcze kilka pomniejszych smaczków, ale to trochę mało. Pomysł "rokujący", ale bez fajerwerków.
A co do wulgaryzmów, to do tekstu nie wniosły absolutnie nic; gdyby ich nie było, tekst nic by nie stracił.

Nowa Fantastyka