- Opowiadanie: Achika - Wyprawa

Wyprawa

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wyprawa

– Uwaga, za chwilę otwieram portal. Stańcie jak najbliżej siebie i weźcie się za ręce.

– Nie pchaj się tak, pognieciesz mi brodę!

– Za RĘCE powiedział, ty krasnoludzki pedale! Zabieraj te łapy!

– Nie moja wina, że jestem niski! Necronius, powiedz mu…

 

BDZIANG!!!!

 

Oszołomiona drużyna jeszcze przez chwilę potrząsała głowami, by pozbyć się irytującego uczucia zatkanych uszu towarzyszącemu każdej podróży przez magiczny portal. Rozejrzeli się dookoła. W mokrej i zimnej ciemności niewyraźnie majaczyło pole, jakieś krzaki i zbocze wzgórza, zza którego promieniowała tajemnicza poświata.

– Jesteśmy… – powiedział czarodziej, lecz w jego głosie nie słychać było zwykłej pewności siebie. Odchrząknął i mocniej ścisnął w ręku rzeźbioną laskę, dużo wyższą, niż on sam. Barbarzyńca Argon owinął ciaśniej lamparcią skórą swoje szerokie bary i ze zdumieniem kontemplował obłoczki pary wylatujące mu z ust przy każdym oddechu.

– Hej, patrzcie, nic nie palę, a puszczam dym ustami! Ale dziwne!

– To dlatego, że tu jest tak zimno – wyjaśnił Silverilimil z odwieczną mądrością swej rasy. – Ale… Necroniusie, jesteś pewien, że trafiliśmy we właściwe miejsce? Nie słyszę szumu morza.

– Śmiesz wątpić w moc mych zaklęć, nędzny elfie?!… – syknął mag.

– N-nie, oczywiście, że nie… ale jakoś tu dziwnie. Nigdy nie byłem w miejscu, gdzie byłaby jednocześnie mgła jak w dżunglach Krathomiru i zimno jak na Lodowatych Pustkowiach Pół…

– Dobra, zimno nie zimno, ruszajmy po ten skarb! – przerwał mu dziarsko wojownik. – Na pewno jest za tym pagórkiem, popatrzcie, jak się świeci!

Zarzucił na plecy topór i nie oglądając się na innych energicznie ruszył przez mlaskające u pod butami błoto.

– Wydawało mi się, że ja tu dowodzę?… – zawarczał Necronius, zapewne siny z wściekłości, choć nie było tego widać po ciemku.

– Och, wiesz, jacy są ci barbarzyńcy – stwierdził nieuważnie Krobur, zajęty takim podkasywaniem poły swojego futrzanego płaszcza, aby uchronić ją przed zachlapaniem błotem. Po kilku próbach wepchnął ją wreszcie za pas. Wyglądało to dość dziwnie, ale pocieszył się, że w panującym mroku i tak nikt tego nie zauważy.

– No to chodźmy za… Silverilimil rzucił szybkie spojrzenie na maga i płynnie zmienił ton: – chciałem powiedzieć: Necroniusie, co robimy?

– Wejdziemy na szczyt tego wzgórza i rozejrzymy się.

Ślizgając się po mokrej trawie i błotnistej ziemi ruszyli za dumnie wyprostowanym czarodziejem w stronę barczystej postaci Argona, która wyraźnie odcinała się na tle chmur podświetlonych dziwną, jakby różowawą poświatą.

– O, Leśna Pani! – jęknął elf, kiedy zrównali się z wojownikiem i zobaczyli, jaki to widok przyprawił go o chwilowe skamienienie.

U ich stóp rozciągało się miasto, niepodobne do niczego, co kiedykolwiek widzieli. Murów obronnych nie było. Ogromne, prostokątne budowle z kamienia ciągnęły się równymi rzędami aż po horyzont, niknąc we mgle, w której blask tajemniczych, pomarańczowych kul osadzonych na wysokich i cienkich niczym palmowe pnie słupach tworzył łagodną poświatę.

Każdy z członków drużyny wyraził opinię na swój sposób.

– Piękne… – westchnął Krobur.

– Wyjątkowo się z tobą zgadzam, mój niski przyjacielu – elf z upodobaniem oglądał panoramę, gdy tymczasem barbarzyńca aż podskakiwał z niecierpliwości.

– Jest noc! Wszyscy śpią! Nie widać żadnych straży! Napadnijmy ich i…

– …i naraźmy się na nie wiadomo jaką straszliwą klątwę – powiedział zimno czarodziej. – Czy widziałeś kiedyś naraz tyle ognia płonącego w szklanych kulach? Muszą tu mieć wyjątkowo potężną magię.

– To co robimy? – Argon wyraźnie spokorniał.

– Spytamy Magicznych Kości Ghugla – Necronius pogrzebał w sakiewce i wyjął z niej kilka małych, poczerniałych ze starości kostek jakiegoś dziwnego zwierzęcia. Bezceremonialnie ściągnął Kroburowi z szyi jedwabny szal i zaklęciem sprawił, że tkanina zesztywniała i poziomo zawisła w powietrzu, tworząc całkiem wygodny blat.

– Dżi-ar-ar… Leg-łę… Houard! – zaintonował grobowo i podrzucił kości do góry, po czym zapatrzył się w wytworzony przez nie układ. Towarzysze wstrzymali oddech.

– Musimy iść do tamtego budynku – zawyrokował w końcu czarodziej, wskazując rozległą budowlę stojącą samotnie pośrodku trawiastej połaci. Z daleka było widać, że kręcą się przy niej jacyś ludzie, ale nie wyglądali na strażników. – Dziwne… kości wyraźnie twierdzą, że to wyspa, a przecież tu nie ma żadnej wody…

– Oprócz tej w powietrzu – burknął Argon, otrzepując kropelki ze swojej lamparciej skóry.

Necronius schował kości, oddał krasnoludowi szalik i drużyna zaczęła schodzić ze wzgórza ścieżką, którą znalazł Argon. Barbarzyńca klął pod nosem na wilgotne zimno, ale elf uciszył go wreszcie, wypominając mu, że zachowuje się jak baba, a nie wojownik.

Wychodząc na jasno oświetloną przestrzeń czuli się nieswojo, ale żaden nie dał tego po sobie poznać. Minęli kilka niewielkich budynków ogrodzonych długim płotem, skręcili za róg. Ulice były tu dziwnie szerokie, pokryte dziwną substancją, która w świetle pomarańczowych kul połyskiwała jak obsydian. Krobur z ciekawości aż przykląkł i zarysował ją sztyletem – okazała się bardziej miękka niż kamień.

Budowla była już tuż przed nimi, odruchowo zwarli szyk, mimo że stojący przed rzęsiście oświetlonym wejściem ludzie nie wyglądali na groźnych. Choć poubierani na czarno, z bliska okazali się bardzo młodzi, nie mieli też żadnego widocznego uzbrojenia. Rozstąpili się przed drużyną, wlepiając w nich oczy, w których przebłyskiwał… zachwyt? Podziw? Tak można było wnioskować z ich szeptów i pomruków, wśród których dominowały jęki "łaaał", będące zapewne miejscowym wyrazem szacunku. Necronius dumnie wyprostował swą niewysoką, chudą postać, barbarzyńca wyszczerzył zęby do dwóch po męsku ubranych dziewek, które chichotały na uboczu.

Magiczne, kryształowe drzwi same otworzyły się przed drużyną i buchnął w nich gwar wielu głosów. Rozległy korytarz z licznymi odnogami pełen był kręcących się chaotycznie wyrostków i dziewek; gdzieś mignęła postać z mieczem, ale znikła za zakrętem. Necronius nieco stracił rezon, ale nie mogąc tego pokazać przez swoimi towarzyszami, kroczył dalej przed siebie.

– Witamy na Wyspie! – zza podłużnego stolika poderwał się szczupły, ciemnowłosy młodzieniaszek z bródką. – Jesteście ekipą na LARP-a? Zgłoście się do…

– Nie znamy żadnego Nalarpa – wycedził czarodziej, celując w jego pierś końcem laski. – Przybyliśmy tu po Puchar Mistrza i zaprawdę, żadna siła nie powstrzyma nas przed jego zdobyciem!

Chłopak zamiast się przestraszyć, był najwyraźniej zachwycony.

– Ekstra, widzę, że od początku jesteście wczuci. No to opłaćcie akredytację i zapiszcie…

– Argon Straszliwy nie płaci nikomu i za nic! – wrzasnął barbarzyńca, łokciem odpychając jakiegoś dzieciaka, który z zachwytem obmacywał jego lamparcią skórę.

– Zamilcz – wyniośle uspokoił go Necronius. – Z otaczających nas tłumów wnioskuję, iż nie my jedni przybyliśmy po ten legendarny artefakt. Niech i tak będzie, lecz wiedz, że nasza drużyna pokona wszystkich.

 

– No, macie faktycznie dużą szansę. Akredytacja studencka czy normalna? Hej, co to jest? Dobra, chłopaki, gra grą, ale już nie przesadzajcie. Przyjmujemy tylko w złotówkach. W złotówkach, nie w złocie. Ej, zabierz ode mnie ten sztylet! Gooonzooo!!! Zawołaj Krzyśka, bo oni są jacyś dziwni…

Koniec

Komentarze

Całkiem fajne. Najbardziej podobało mi się "BDZIANG!" :)

Ech, dobre. Usmiałem się na końcu :P Na razie jak dla mnie to najlepsza z Twoich wrzuconych ostatnio historyjek.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Dzięki. Tekst napisałam kilka lat temu z okazji przeniesienia Falkonu do nowej lokalizacji. Nawet chyba był wtedy w informatorze konwentowym.

Jak widzę, MUFE już czwartą kompanię do szturmu na twierdzę NF rzuciła...
Przeczytałem z przyjemnością. Raz tylko kolnęło mnie w lewe oko powtórzenie --- ale cyt, nie mówmy głośno, zdarza się...


- poły swojego futrzanego płaszcza, aby uchronić ją przed zachlapaniem błotem - uchronić go, poza tym błoto na końcu jest już zbędne, bo wcześniej pisałaś po czym brodzą.
- Ulice były tu dziwnie szerokie, pokryte dziwną substancją, - za dużo dziwności jak na jedno zdanie

Jak dla mnie takie średnie, ale to może dlatego, że nie trawię kolejnych drużyn. Jest tyle stworów, tyle ras i profesji, a za każdym razem to ciągle to samo. To nie ksero.

Pozdrawiam,
Adam

Typowość drużyny jest, ekhm, zamierzona.

Powtórzenia to moja plaga. Ostatnio odkryłam je w opublikowanym tekście, który czytały dwie sumienne beta-readerki i DWA razy zawodowa korektorka... (nie mówiąc już o tym, ile razy ja, ale samemu takie rzeczy łatwo przeoczyć - dlatego nieocenione jest czytanie na głos).

A co to jest MUFE? 

Dżi-ar-ar... Leg-łę... Houard...
Zabiłaś mnie tym:)

Nie co, a kto, bo to Ty.

Przypomina mi się sesja prowadzona przez początkującego mistrza gry dobrych parę lat temu.
Tandeta - tyle w temacie.
Pozdrawiam 

Sympatycznie ;)

Nowa Fantastyka